Czkawka opracował całą resztę z jeźdźcami, oczywiście każdemu musiał poświęcić wystarczająco czasu, bo każde zajęcia trzeba było rozplanować od początku do końca. Valka nie lubiła tłumów - to zostało jej po dwudziestoletnim przebywaniu ze smokami, więc Czkawka wybrał jej Dolinę Wzgórz. a raczej jej część, gdzie miała do dyspozycji duży teren, ukryty między dwiema ścianami doliny.
- Dobra, Czkawka, ale nie jestem pewien, czy ktokolwiek będzie słuchał na moich zajęciach - stęknął Śledzik. Bliźniaki zareagowali głośnym śmiechem.
- Ja bym od razu przysnął - powiedział Mieczyk, przybijając sobie piątkę ze Szpadką.
- Hmm, może kara to dzień z Nocną Furią, pasuje? - spytał Czkawka z uśmiechem, ale zauważył, że Śledzik chyba mu uwierzył.
- No dobra, jestem o wiele spokojniejszy - rzekł.
- Stary, ty tu sarkazmu nie wyczuwasz? - żachnął się Sączysmark, rzucając Śledzikowi ponure spojrzenie spod gęstych czarnych brwi.
- Wiedziałem przecież, że to żart - prychnął Śledzik. Jego pulchne policzki spłonęły.
- Zamierzasz zrobić nabór na uczniów Akademii? - spytała z kpiną Astrid. - Już to widzę "Słuchajcie wszyscy, organizuję szkołę, każdy poniżej dwudziestki ma się zgłosić" - wymachiwała rękami, przedrzeźniając męża. - Bardzo motywujące.
- Przestań, nie o to mi chodziło. - Czkawka czuł się urażony. - To alternatywa, nie rozkaz.
- Co to alternatywa? - spytał Mieczyk siostrę.
- Obstawiałabym na jakąś potrawę, ale nie jestem pewna - mruknęła Szpadka. Śledzik dotknął ręką czoła.
- Może przedstaw po prostu swój pomysł, tak, jak to zrobiłeś tutaj - powiedziała Valka bardzo rozsądnie. - Skoro my uwierzyliśmy, że to dobry pomysł, inni też za tym pójdą.
- Też tak myślę - dodała Astrid.
- Przed chwilą we mnie nie wierzyłaś - Czkawka udawał obrażonego, jednocześnie krzyżując ręce.
- Nie tylko przed chwilą - Astrid mrugnęła do niego z chytrym uśmieszkiem.
Szczerbatek wystawił głowę przez drzwi Sali Obrad. Najwyraźniej znudziło mu się czekanie na jeźdźca.
- Zaraz przyjdę, Szczerbatku. - obiecał, ale mówił to samo godzinę temu. Smok zmierzył go złym spojrzeniem, po czym zniknął.
- Jesteś pewny, że się nie obrazi? - spytała Astrid, starając się mówić cicho, by smok nie usłyszał jej głosu.
Nagle ciszę rozdarł ryk Nocnej Furii, jakby pokazywała, kto tu tak naprawdę rządzi. Czkawka westchnął ciężko.
- Poradzi sobie - mruknął tylko. Smok specjalnie chciał go zdenerwować, a on nie zamierzał mu się poddawać. Ostatnio latali coraz częściej, miał nadzieję, że Szczerbatek nie przyzwyczaił się do ich nowych pór lotów.
Siedzieli w Sali Obrad jeszcze pół godziny. Na Berk nastała noc, gwiazdy zajaśniały na granatowym firmamencie. Wikingowie czuli się zmęczeni, ale mieli nadzieję, że już niedługo plany Czkawki wejdą w życie. Każdy był zachwycony tytułem nauczyciela Smoczej Akademii i faktem, że mógł poszerzać wiedze innych o tematy tylko im znane.
Czkawka wychodząc z Sali Obrad zauważył od razu Szczerbatka, siedzącego obok drzwi. Smok trzymał w pysku siodło, merdając wesoło ogonem, jak zadowolony owczarek.
Lot był krótki, ale jeździec mało co nie przyprawił Szczerbatka o zawał serca, nagle zeskakując z siodła. Leciał w dół, czując na skórze powiew chłodnego wiatru. Nocna Furia szybowała tuż pod nim i już wkrótce znowu leciał na grzbiecie smoka.
- Oj, przestań, raz byś się zabawił - zaśmiał się Czkawka. Smok prychnął tylko, wzbijając się w górę siłą swoich nietoperzych skrzydeł.
Wikingowie zaczynali powoli odczuwać ulgę, jakby śmierć Theoda początkowo dość przygnębiająca pozwoliła im schować swój strach i bezczynność. Wreszcie Berk miało być bezpiecznym miejscem.
Szczerbatek pognał po wiosce, kierując się w stronę Akademii. Jeździec uśmiechnął się tylko, bo dobrze wiedział, dlaczego smok biegnie w tamtym kierunku. Sam westchnął i poszedł wprost do swojego domu. Pomimo że dyskusja jego i jeźdźców przyniosła oczekiwane rezultaty, czuł się całkiem wypruty z sił. Jakby Oszołomostrach wygryzł w jego ciele ogromną dziurę, przez którą uciekała cała nagromadzona energia.
Astrid jak się okazało siedziała przy jego biurku, szkicując coś węglem.
- Hej, co robisz? - spytał, obejmując od tyłu żonę i zaglądając jej przez ramię. Na pergaminie widniały runy, ale i dość dokładne szkice skrzydeł, zdaje się, że jedne należały do Nocnej Furii, inne do Koszmara Ponocnika.
Jeźdźczyni zadrżała, najwyraźniej nie dostrzegły wcześniej przybycia Czkawki.
- Chodzisz coraz ciszej - mruknęła delikatnie, oglądając się za siebie dla pewności.
- A ty rysujesz dużo lepiej - powiedział Czkawka, siadając na stołku obok. - Podobno nie podobał ci się pomysł z Akademią, więc czemu zmieniłaś zdanie?
Astrid utkwiła w mężu groźne spojrzenie, po czym odpowiedziała słodko:
- Żeby ci nie było smutno.
- Ha-ha, bardzo śmieszne. A tak serio? - dopytywał się jeździec.
- Zawsze byłam za tym pomysłem. Tylko ktoś musi objąć przeciwną stronę, byś mógł dostrzec wady niektórych twoich pomysłów. - zdawało się to brzmieć mądrze, ale Czkawka i tak czuł się przybity.
- A więc udawałaś?
- A co za różnica? - spytała dziewczyna, skupiając się na szkicowaniu łusek. Czkawka westchnął i przyciągnął ją do siebie razem ze stołkiem.
- Jak dla mnie ogromna. - powiedział cicho. Astrid odłożyła węgiel.
- Czkawka, nie raz uznawaliśmy ciebie za totalnego wariata, a ty zadziwiałeś wszystkich. Wiem, że po tobie możemy się spodziewać zarówno tych dobrych jak i złych pomysłów, więc po prostu zamierzam być przy tobie cokolwiek ci wpadnie do tego łba - uśmiechnęła się, pukając lekko jeźdźca w czoło. Wódz chwycił ją za nadgarstek.
- Musisz poćwiczyć, komplementy słabo ci wychodzą - Czkawka odwzajemnił uśmiech.
Astrid nagle odepchnęła męża i usiadła tak, jak wcześniej, ale jeździec najwyraźniej nie chciał ustąpić. Dziewczyna zajęła się znów pisaniem, a mąż znów próbował jej przeszkodzić.
- Mam nadzieję, że w Berk będzie już spokojnie - szepnął smutno. Ciężko mu było na sercu, że zabił wcześniejszego przyjaciela i sojusznika, ale starał się podsuwać sobie myśl, że Damor nie był już tym, kogo poznał, gdy Theod przypłynął na Berk.
- Nie będzie - burknęła Astrid, niemal natychmiast.
Czkawka zdziwił się.
- Niby czemu?
Dziewczyna westchnęła, jakby to było najbardziej banalne pytanie na świecie i obróciła się do męża. Zdawała się znudzona i zaniepokojona.
- Bo ona tu jest - mimo tego, jak wysoko sięgała inteligencja Czkawki, nie mógł zrozumieć, co dziewczyna chce przez to powiedzieć. Jego brwi uniosły się spokojnie.
- Kto?
Astrid wstała, wydając westchnienie podobne do warkotu.
- Ale ty jesteś niedomyślny, Czkawka - w jej głosie pobrzmiewała irytacja.
- No naprawdę nie wiem. - bronił się jeździec. W pokoju panował półmrok. Astrid przeszła przez pomieszczenie, po czym wróciła wyraźnie uspokojona. Robiła duże postępy jeśli chodzi o nerwowy temperament.
- Dobra - odetchnęła. - nie domyślasz się, kto może być teraz źródłem naszych problemów, po śmierci Theoda?
- Tanya? - spytał. - Niemożliwe, nie zrobiłaby nam krzywdy...
- Ale jej zazdrosna siostrunia owszem - westchnęła Astrid, podchodząc do męża. - Nie chodzi o Berk, tylko o nas Czkawka. Myślisz, że nasze małżeństwo ją powstrzyma.
Czkawkę nagle olśniło. Choćby oddał wszystko, co ma, nie było sposobu na to, żeby zrozumieć, co siedzi w głowach kobietom, a już szczególnie tak impulsywnej i sprytnej jak Astrid.
- O to ci chodzi? Jesteś zazdrosna, bo Heathera przypłynęła do Berk? - pytał. - Przecież gdyby nie ona...
- tak, wiem, co stałoby się Szpadce, przecież tam była - przypomniała. - Ale wcześniej to, że byliśmy już razem wcale jej nie przeszkadzało, a Heathera nie należy do osób, które się łatwo poddają.
Czkawka uśmiechnął się naiwnie, jak do małego dziecka, po czym ujął różowe policzki dziewczyny i złożył na nich delikatny pocałunek, jak muśnięcie skrzydeł motyla.
- Naprawdę myślisz, że Heathera stanie pomiędzy nami? - spytał cicho. Astrid na moment nieco zaczerwieniła się, ale nie zmieniła tonu.
- Jestem pewna, że będzie próbować. - powiedziała twardo.
- Niech próbuje - Czkawka obojętnie wzruszył ramionami i znów pocałował swoją ukochaną tym razem z większym uczuciem, niż wcześniej. Tym samym obiecał sobie wziąć do serca wątpliwości żony, w końcu nie zamierzał znowu przyznawać się jej do tego, że przyjaciółka go pocałowała, a on nic z tym nie zrobił. Zbyt daleko razem zaszli, by ich małżeństwo miało rozpaść się przez Heatherę.
Ha, myślę, że wiem skąd ten spadek zainteresowania :D większość pewnie pomyślała że koniec Theoda-koniec bloga. Przykro mi bardzo, że wasze oczekiwania się nie sprawdziły :P Pozdrawiam :*
czwartek, 28 maja 2015
niedziela, 24 maja 2015
Plany otwarcia Akademii
Wikingowie zajęli się swoją pracą, bo tylko praca potrafiła odciągnąć ich od złych myśli i uprzedzeń. Przeszłość była już za nimi i nic nie potrafiło tego zmienić.
Czkawka potrzebował chwili, żeby zostać sam, więc zaszył się w swoim pokoju, teraz dzielonym z Astrid, w którym znajdowało się dalej jego sosnowe biurko, przy którym często szkicował. Cały czas miał przed oczami ciało Seliny. Czy naprawdę Pyskacz mógł się w niej kiedyś zakochać? Czemu nie powiedział o tym swojemu najlepszemu przyjacielowi?
Z tyłu Szczerbatek układał się do snu na wspólnym łóżku małżonków. Czkawka uśmiechnął się delikatnie na ten widok.
- Uważaj na Astrid, raczej nie będzie zadowolona, widząc gada w swoim łóżku. - Szczerbatek zmrużył oczy, wlepiając je w Wikinga posępnie, jakby ten chciał mu zabrać chociaż część miękkich poduszek.
Węgiel w palcach Wikinga pracował nieprzerwanie, ale żaden ze szkiców nie wyglądał nawet dość podobnie do urody kobiety. Skąd wziął się pomysł na rysowanie Seliny? Razem ze Śledzikiem tworzyli przecież kronikę, a jeśli kobieta miała coś wspólnego z Pyskaczem, to wolał uwiecznić ją na pergaminie, zanim pamięć o niej zaniknie w jego głowie. Tego spodziewałby się po nim przyjaciel, gdyby słowa Sączyślina były prawdą.
- Szczerbek! - usłyszał znajomy głos zza swoich pleców. - Zmiataj mi stąd, zaraz na pościeli będzie pełno łusek! - Astrid przegoniła smoka, strasząc go, ale Szczerbatek zrobił tylko kółko wokół pokoju, zahaczając ogonem o krzesło Czkawki i przewracając je razem z jeźdźcem, po czym skoczył na Astrid i przywitał się z nią zaślinionym pocałunkiem.
- Szczerbatek! - warczała, choć widać było, że na siłę tamuje śmiech. Czkawka podniósł się na nogi, po czym podbiegł do smoka i podrapał go pod brodą.
Nocna Furia w jednej chwili padła na podłogę, przygniatając Astrid swoim cielskiem. Dziewczyna jednak zdołała się wygramolić. Jej włosy były w kompletnym nieładzie, nie mówiąc już o tym, że w połowie były mokre.
Czkawka nie wytrzymał i zaczął rechotać. Widok swojej żony w takim stanie trochę poprawił mu humor.
- A ty z czego rżysz? - warknęła dziewczyna, próbując przygładzić mokrą grzywkę. Rzuciła smokowi pogardliwe spojrzenie, po czym wyszła z sypialni. Szczerbatek wystawił język, jakby chciał się bawić.
Wódz odłożył na bok swoje rysunki, część z nich musiał zebrać z podłogi, porozwalane biegiem Szczerbatka. Otworzył smokowi wielkie okno, przez które wcześniej wychodził każdego ranka na zewnątrz, po czym wyszedł z pokoju.
Nie znalazł Astrid nigdzie po drodze, a nie chcąc jej wkurzać jeszcze bardziej, po prostu wyszedł z domu. Miał do omówienia kilka spraw z siostrami Theoda oraz z jeźdźcami. Czas, by stopniowo wcielać w życie plan wznowienia Akademii. A żeby to zrobić potrzebował czasu. Żałoba była dość odpowiednim okresem, ponieważ Wikingowie nie znosili jej za dobrze. A Czkawka w szczególności, jako że był wrażliwszy od reszty.
Po drodze spotkał Mieczyka, który błąkał się smętnie po Berk.
- Cześć, Mieczyk - przywitał się jeździec. - Jak tam Tanya? Już lepiej? - starał się nie pokazywać tak bardzo, że martwi się o dziewczynę, nie ze względu na chłopaka, ale na swoją wrażliwość, którą musiał utemperować, jeśli chciał być lepszym wodzem. Po wydarzeniach ostatnich kilku dni poznał samego siebie na tyle, by stwierdzić, że czas łaskawości i beztroski minął. Gdyby nie okazał jej wcześniej, Pyskacz dalej by żył, a Astrid nic by się nie stało. Nie mówiąc już o biednej Selinie.
Jasne włosy chłopaka smagał wiatr, nie chcąc pozwolić mu na ułożenie ich pod żelaznym hełmem.
- Nie najlepiej - wychrypiał. - Czkawka, naprawdę nie wiem, co mam robić.
Wiking wyglądał na załamanego. Wódz domyślał się, że nie tylko dla niego wynik sprawy z Theodem będzie trudny, ale nie sądził, że wpłynie to nawet na tak pozytywną osobę, jaka był Mieczyk. Przy Tanyi bardzo się zmienił, stał się taki... troskliwy.
- Jest z nią Heathera? - spytał Czkawka cicho, patrząc w stronę domu, który pod koniec jesieni wikingowie podarowali Tanyi.
- Tak, ale nie za bardzo pomaga jej obecność Heathery - wyznał Mieczyk. - Ale gdyby ona nie...
Bliźniak zatrzymał się, zagryzając wargę. Czkawka wiedział, co ten chciał mu powiedzieć. Widział twarz Mieczyka ściągniętą panicznym strachem o siostrę, gdy Theod trzymał przy jej gardle nóż. Zastanawiał się, jak wpływa na stan emocjonalny śmierć bliźniaka. To więź znacznie bliższa nawet od tej między Stoickiem, a Czkawką, a młody wódz i tak nie pogodził się szybko z odejściem ojca.
- Daj spokój - skończył Czkawka, wiedząc, że bliźniak będzie mu wdzięczny. - Ważne, żeby jakoś odbudować Berk. - nagle naszła go dziwna, wręcz niepokojąca myśl. - Łatwiej było naprawić zepsute domy i posprzątać po Łowcach niż po obecności Theoda, choć nie wpłynął na wygląd wioski - było to tak proste i jednocześnie tak dołujące zdanie, że przez chwilę plany Czkawki na temat Akademii stanęły w miejscu, a sam wódz zaczął się zastanawiać, czy jest sens zaczynać coś, co wikingowie mogą źle odebrać. - Może Berk przejęło trochę z jego szaleństwa - wyszeptał w końcu.
Mieczyk popatrzył na swojego wodza tak poważnie, jak nigdy w życiu i powiedział:
- Każdy z nas jest trochę szalony, Czkawka. Ważne, żeby radzić sobie z tym, co nas czeka. Theod sobie nie poradził z waszym ślubem.
Czkawka otworzył szeroko usta ze zdziwienia, ale ku jego uldze przyjaciel chyba tego nie zauważył.
- Myślisz, że w tym całym szaleństwie chodziło o nasz ślub? - spytał Czkawka. W jego głosie czaił się gniew skierowany do zmarłego.
- Tak myśli Tanya. - Mieczyk wzruszył ramionami i nagle prysła mgiełka, którą oboje się spowili prowadząc tak poważną rozmowę. Czkawka był zdziwiony, że potrafił rozmawiać na te tematy z bliźniakiem. - Dobra, ja spadam. Coś przekazać?
Wódz na chwilę zamyślił się. Z jednej strony chciał porozmawiać z Tanyą i powinien był to zrobić, jako że wykonał wyrok na jej bracie, ale z drugiej strony wiedział, że dziewczyna dużo lepiej poradzi sobie bez spotkania z nim, w końcu była przy niej Heathera.
W ciągu kilku sekund zdecydował:
- Przekaż Tanyi, że chciałbym z nią pomówić. I że naprawdę bardzo mi przykro, że sprawa przybrała taki obrót.
- Przekażę - obiecał Mieczyk, ruszając wolnym krokiem w stronę domu.
Czkawka postał w miejscu, układając myśli. Rozmowa z przyjacielem przygnębiła go, ale wiedział, że jego świat musi wrócić do normy, nie może stać w miejscu, bo smoki nigdy nie przystają, nie rozpatrują, ale lecą dalej, wzbijając się w powietrze, coraz wyżej i wyżej.
Zdecydował, że warto porozmawiać z jeźdźcami i zdradzić im szczegóły pomysłu, ale chciał też, aby przy tej rozmowie była jego mama, jako że nikt tak jak ona nie zajmował się smokami.
Nie minęło dziesięć minut, gdy znalazł ją na klifie. Obok w szumiącym wichrze dryfował lekko Chmuroskok, nie chcąc odlecieć, by nie zostawić swojej jeźdźczyni. Valka odwróciła się do syna, uśmiechając się smutno. Wiedział, co mu powie, jeszcze zanim otworzyła usta. Smoki nie potrzebują słów, by się porozumieć.
- Jak się czujesz, Czkawka? - spytała cicho, gdy Czkawka usiadł przy niej. Wziął do ręki kępkę trawy i zaczął się nią bawić, jednocześnie zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie najlepiej. - szepnął, spoglądając w morze.
- Byłbyś głupcem, gdybyś po tym wszystkim czuł się dobrze - mruknęła pod nosem. Jej uwagi nie sprawiały jeźdźcowi przykrości, wiedział, że ma sporo racji.
- Martwię się. O Tanyę, O Heatherę, o Astrid... Czy jest sposób, żeby w Berk było w końcu dobrze? - spytał, zerkając na zaciekawionego Chmuroskoka. Smok podszedł do jeźdźca i trącił go łbem przyjaźnie.
- Czkawka, może właśnie w tym problem, że za wiele bierzesz na siebie. - Valka skupiła na synu swój mądry wzrok. Z czoła zwisały jej srebrne pasma siwych włosów.
- Biorę tyle, ile muszę - powiedział Czkawka buńczucznie.
- Wcale że nie. Bierzesz na siebie o wiele więcej. W tym problem, że traktujesz wszystkich jak przyjaciół, Czkawka, a wódz powinien znać swoją wartość.
- To co? - oburzył się Czkawka, potrząsając nerwowo ramionami, jak już zauważyła Astrid. - Mam traktować ich z góry i rozkazywać?
- Nie. - Valka wydawała się zirytowana. Nie lubiła, kiedy ktoś zmieniał jej słowa w całkiem coś innego. - Masz robić swoje i być pewnym, że to, co robisz jest słuszne, Czkawka. A tak było w przypadku Theoda i przestań w końcu przekonywać samego siebie, że nie miałeś wyboru, bo tak było. - przerwała, widząc, że jej słowa trafiły do serca syna, po czym dodała po dłuższej chwili ciszy. - Jesteś odważniejszy, niż myślisz.
Czkawka siedział bez ruchu na klifie, nie reagując na bodźce dokoła. Słowa mamy wyrzeźbiły w jego umyśle dziurę, przebijającą wszystkie uczucie, które kłębiły się pod ciemnoczekoladową czupryną. Valka przełamała całą barierę jego wątpliwości jedną drobną sugestią. Wódz poczuł, że powrócił stary dobry Czkawka, którego zgubił po drodze, zmieniając się od chwili przybycia Damorów.
- Od teraz Berk będzie lepszym miejscem. - powiedział krótko i odszedł.
...
Jeźdźcy zebrali się wokół stołu obrad, przy którym Czkawka i wszyscy najstarsi Wikingowie spotykali się, by omówić najważniejsze sprawy wioski. W obradach rady Berk uczestniczyli z obecnych tylko oczywiście Czkawka, Valka i Astrid, więc na reszcie wywarło to dość spore wrażenie.
- Rada nie będzie niezadowolona, że nie podjąłeś tego tematu z nimi? - spytała Astrid na boku męża. Czkawka uśmiechnął się lekko.
- Nie będę omawiał z nimi spraw, które ich nie dotyczą. Jeźdźcy nie są zależni ani ode mnie, ani od rady, tak samo smoki - Astrid kiwnęła głową, rozumiejąc. Rzeczywiście, jeśli wódz chciał rozwinąć Akademię, mógł to zrobić w każdej chwili, w końcu z pustej Areny i tak nie mieli pożytku, a to od jeźdźców zależało, czy będą chcieli uczyć następne pokolenie.
- Streszczaj się, Czkawka - mruknął Sączysmark, krzyżując ramiona. - Tak się składa, że chyb każdy z nas boi się twoich pomysłów.
Wszyscy uśmiechnęli się delikatnie w stronę jeźdźca, nawet Astrid zgubiła wzrok gdzieś daleko od twarzy męża. Jedynie Valka dodawała odwagi synowi twardym spojrzeniem. Co zrobiłby bez niej? Pewnie nic.
- Dzięki za wsparcie - odpowiedział Czkawka zjadliwie, ale na jego twarzy również zakwitł uśmiech. - Mam nadzieję, że akurat ten pomysł się wam spodoba. - nastała chwila ciszy, po której jeździec odpowiedział, wpatrując się w każdego z przyjaciół z osobna. - Chcę wznowić Smoczą Akademię.
Jeźdźcy popatrzyli na siebie ze zdziwieniem, niektórzy z nich z radością, jakby usłyszeli dobrą nowinę.
- Czkawka, żartujesz? - Sączysmark albo miał zły humor, albo chciał dogryźć przyjacielowi. - Niektóre smoki odleciały, wikingowie coraz rzadziej je dosiadają, kiedy ostatnio latałeś na Szczerbatku? - Czkawka nie chciał pokazać, jak zabolały go jego słowa, bo rzeczywiście zaniedbał swojego smoka i to bardzo, ale miał nadzieję, że dzięki Akademii będzie mógł spędzać więcej czasu ze smokiem.
- Jeśli ktoś jeszcze jest przeciwny Akademii, niech podniesie rękę do góry - powiedział wódz, wywracając oczami. Nastała cisza. Żaden z Wikingów nie podniósł ręki.
- Nie zrozum mnie źle, Czkawka - mruknął Sączysmark. - Chcę Akademię, ale nie wiem, czy to się uda.
- Z takim nastawieniem na pewno nie - skończył jego narzekania wódz.
- Czkawka, to genialne! - powiedział w końcu Śledzik. Zdawał się być najbardziej zadowolony z tego pomysłu. Jego oczy świeciły się z zapału.
- Śledzik, potrzebujesz specjalnej pomocy? - spytał Mieczyk, prostując ręce w łokciach i strzelając knykciami. - Bo wiesz, Gothi jeszcze przyjmuje.
- Haha, zabawne - mruknął Śledzik, czerwieniejąc się ze swojego przypływu euforii. - Czkawka, ale szczegóły. Jak chcesz to zrobić? Valka będzie nas uczyć?
Mama wodza przeniosła pytający wzrok na syna, ale na jej ustach widniał uśmiech. Zapewne pomysł ten spodoba się każdemu, kto uwielbia smoki, pomyślał Czkawka.
- Nie nas. Myślałem bardziej o tym, żebyśmy my uczyli nowych jeźdźców - przyznał Czkawka nieśmiało, drapiąc się po głowie. Cała jego pewność zniknęła, gdy zauważył miny jeźdźców.
Zapadła głucha cisza. Astrid rzuciła wszystkim zjadliwe spojrzenie i wreszcie przerwała gęstniejąca atmosferę.
- Będziecie tak sterczeć i się gapić, czy w końcu coś powiecie? - warknęła. Może i tego nie zauważyła, ale jej mąż był jej wdzięczny. - Jeśli o mnie chodzi, to popieram ten pomysł - powiedziała twardo, opierając się o stół, na którym leżał tylko gruby notes Czkawki. Miał tam wszystkie notatki na temat swojego pomysłu, jakie zebrał do tej pory.
Dziwne, bo wcześniej żona wodza nie była za wznowieniem Akademii, pomyślał wódz, ale od razu przyszło mu do głowy, że dziewczyna po prostu ufa mu na tyle, że weszłaby w najgorsze bagno, byle go wesprzeć.
- No nie wiem - przyznała Szpadka, jakby się wahała. Mieczyk wyglądał tak samo.
- Ja też jestem za - burknął Śledzik, naśladując ostry ton Astrid. Słabo mu to wyszło, bo tak naprawdę tylko rozśmieszył Sączysmarka.
- A ty Smark? - spytał Czkawka. - Co myślisz?
Wiking nagle opuścił wolno ręce, rozglądając się dokoła.
- Brakuje mi lotów z Hakokłem, Czkawka - przyznał. - Ale wątpię, że to wypali. Skąd mamy mieć pewność, że wiesz co robisz? - spytał.
Wódz popatrzył w oczy przyjaciela, szukając w nich wsparcia. Sączysmark zawsze był przeciwny wszystkiemu, co proponował Czkawka, ale był mu potrzebny, bo często stając naprzeciw widział trudności, których jeździec sam nie dostrzegał.
- Nie miałem pewności atakując Czerwoną Śmierć - przyznał. - Nie miałem pewności, gdy po raz pierwszy spotkałem Szczerbatka. Nie miałem pewności, gdy ojciec chciał, żebym został ojcem. Nigdy nie masz do końca pewności, Smark, ale coś trzeba robić, a Berk stoi w miejscu. Sam zauważyłeś, że większość smoków odleciała.
- Ej, on ma rację - wtrącił się Mieczyk. - Weźcie, fajnie byłoby znowu masakrować innych, latając na smokach - rozmarzył się. Szpadka trąciła go łokciem, przywołując do porządku.
- Akurat nie za bardzo o to mi chodziło - powiedział Czkawka. - Ale dzięki za entuzjazm.
- Dobra, sprawa już i tak jest przesądzona, nie? - spytał Śledzik. - W końcu przeciw jest tylko Sączysmark.
- Być może - pierwszy raz do rozmowy dołączyła się Valka. Wyglądała na czujną, ale jej modre oczy błyszczały z ciekawości. - Zależy od dalszej części planu. Ja powiem tak dopiero wtedy, gdy zobaczę wszystko.
Czkawka uśmiechnął się i zaczął rozwijać wszystkie elementy swojego notatnika, który wyglądał jak ogromna mapa, z tym, że zamiast wysp widniały na niej runy i drobne szkice. Wikingowie nachylili się z ciekawością, oglądając pomysły, jakie miał do zaoferowania im ich wódz.
- Zacznijmy więc od Śledzika. Dysponuje dużą wiedzą, najlepiej idzie mu z teorią, więc mógłby prowadzić zajęcia Nauki o Smokach. Wyznaczyłem mu do tego specjalnie wydzieloną część Areny, która została dobudowana kilka lat temu. Nie jest spora, ale powinna wystarczyć, bo nie będziecie w tym miejscu trzymać smoków. No, może z wyjątkiem Sztukamięs - uśmiechnął się Czkawka. Śledzik wyglądał na przeszczęśliwego.
- Genialne - mruknął tylko. Najwyraźniej sugestie Mieczyka uciszyły go na tyle, by skomentował całość jednym słowem.
- Rozkład materiału trzeba będzie złożyć do kupy, ale jestem pewny, że coś wymyślimy - dodał Czkawka, po czym popatrzył na bliźniaków. - Z wami miałem problem. - przyznał. - Ale chcę, żeby Szpadka prowadziła zajęcia z Więzi ze Smokami, a Mieczyk Tresurę. Pomyślałem, że miło będzie, jeśli nie będziecie zmuszeni dzielić ze sobą jeszcze nauczania - wstał, rozglądając się dokoła.
- Bomba! - wykrzyknął Mieczyk. - Wchodzę w to, bez dwóch zdań. A tak w ogóle, Szpadka ma uczyć nawiązywania Więzi? Już lepsza byłaby Astrid, w końcu jej się udało jako drugiej okiełznać Nocną Furię.
Dziewczyna odwróciła wzrok, rumieniejąc się. Sprawa Iskry nie powinna wyjść na wierzch, ponieważ Astrid jawnie zignorowała rozkazy męża tresując Iskrę, a żadne z nich nie chciało, by reszta Wikingów wzięła z niej przykład.
- Dla Astrid mam coś specjalnego - wyznał Czkawka, patrząc na żonę tymi samymi maślanymi oczami, którymi patrzył na nią jeszcze kiedy oni sami przystępowali do Smoczego Szkolenia. Z tym, że tamten materiał nieco się różnił, na przykład nauką zabijania smoków. - Ale co do bliźniaków Szpadka będzie miała Polanę Igrony, tuż obok wioski. Mam w planie ogrodzić ten teren. Jest dość duży, więc raczej nie będzie problemu. Mieczyk będzie zajmował Arenę. Całą.
- Ha, frajerzy - mruknął Mieczyk, entuzjazmując się jak Śledzik, któremu się wcześniej za to oberwało.
- A ta Polana nie jest zajęta przez drwali? - spytała Szpadka, ignorując brata.
- Już nie. - uśmiechnął się wódz. - Przenieśli się na drugą stronę wyspy. Rozmawiałem z Hodgarem. Dobra, teraz Sączysmark. - miał nadzieję, że jego słowa przekonają Wikinga. - Chciałbym, żebyś prowadził Zajęcia Sztuki Ognia. Myślę, że macie z Hakokłem spore doświadczenie w tej kwestii.
Sączysmark wydawał się urażony.
- Nie tylko w tej, Czkawka - prychnął, ale po chwili uśmiechnął się. - A jakby to miało wyglądać?
- Myślę, że wystarczy ci Plaża Thora. Jest dość obszerna, nie ma tam wiele roślinności, którą moglibyście podpalić no i oczywiście nieopodal macie wodę - Czkawka wszystko przemyślał, idąc za sugestią Astrid na temat jeźdźca i bliźniaków, więc starał się zmniejszyć ryzyko jakichkolwiek problemów z nimi związanych. - A co do samych zajęć, to chcę, żeby przyszli uczniowie nauczyli się też walki z grzbietów smoków, nie tylko do ataku, ale też do obrony własnej. A biorąc pod uwagę Berk, lepiej nauczyć ich wszystkiego dotyczącego przetrwania - przyznał Czkawka, krzywiąc się na samą myśl. Chciał, żeby Berk było najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, ale wiedział, że cuda rzadko się zdarzają, choć dwa już się zdarzyły na ich wyspie jak przekonanie Stoicka i innych Wikingów do smoków, czy odnalezienie Valki.
- Uczniowie - Astrid wyglądała na rozmarzoną. - jak słodko. - uśmiechnęła się. W jej głosie nie było ani cienia sarkazmu, co Czkawka odebrał z drobnym dreszczem na plecach.
- Jesteś pewien, że Sączysmark ma prowadzić zajęcia z walki? - warknął Mieczyk. - On nawet kija nie obsłuży.
Jeździec Hakokła podniósł z podłogi cienką deskę i zamachnął się na hełm bliźniaka, od którego uderzenie obiło się głuchym hukiem. Mieczyk potrzebował chwili, by zrozumieć, że dostał strzał w głowę deską z podłogi.
- Powiedz to jeszcze raz, a zaraz ściągnę ci ten krzywy hełm - Sączysmark wyszczerzył zęby w uśmiechu, przyglądając się leżącemu na podłodze Wikingowi. Szpadka zachichotała.
Czkawka położył dłoń na czole i przejechał nią wzdłuż twarzy.
- O bogowie - mruknął sam do siebie.
- A co z dalszą częścią planu? - dopytywała się Astrid. - Chcę usłyszeć, co to za specjalne zajęcia. - oparła się o blat stołu, obracając się tyłem do bijących się Sączysmarka i Mieczyka.
Czkawka uśmiechnął się do żony podejrzanie.
- Sztuka Lotu. - powiedział wprost. - Pamiętam, że doskonale radziłaś sobie z Wichurą, jestem pewien, że z Iskrą pójdzie ci równie dobrze. - Astrid nie zareagowała na wzmiankę o jej ukochanej smoczycy, której śmierć tak bardzo przeżyła, choć wódz wiedział, że pewnie coś wewnątrz jej ukuło ją na myśl o przyjaciółce. - Wyznaczyłem ci klify, ewentualnie Krucze Urwisko. To jak? - spytał.
Astrid uśmiechnęła się, ale zanim odpowiedziała przerwał jej Sączysmark.
- Ej, cwaniaczki, podyskutujecie sobie w domu, jeszcze jeden jeździec został do obsłużenia. - oczy wszystkich zwróciły się ku Valce, która stała cicho w kącie, przysłuchując się rozmowom. Po jej twarzy nie można było poznać naprawdę żadnych uczuć.
- Mamo, chciałbym, żebyś prowadziła Zajęcia Smoków, na których przekazywałabyś uczniom tajemnice, o których mi mówiłaś zanim wróciliśmy razem do Berk. Moglibyśmy rozszerzyć Smoczą Księgę o wiele innych zbiorów, jestem nawet za, tylko proszę zgódź się - poprosił Czkawka.
Wikingowie patrzyli na jeźdźczynię w ciszy, próbując odgadnąć zagadkę malującą się na jej twarzy.
- Nie sądzisz, że jestem na to za stara, Czkawka? - spytała z kpiącym uśmiechem.
- Skąd - prychnął wódz. - ale muszę przyznać, że masz doświadczenie, jakiego nie ma nikt w całym Berk. Bez ciebie nie otworzymy Smoczej Akademii.
- Aż tak jestem wam potrzebna?
- Tak - odpowiedziała tym razem Astrid. - Czkawka ma rację. Nie ruszymy bez ciebie do przodu, a potrzebujemy czegoś, co moglibyśmy rozwijać na Berk.
Valka zmierzyła parę wzrokiem.
- To wy jesteście podporą tej wyspy, nie ja - odparła, uśmiechając się tym razem szczerze. - Z taką dyplomacją Berk faktycznie będzie bezpieczne.
- Więc? - spytał Czkawka.
- Wchodzę w to - skończyła temat Valka, jej oczy zaświeciły ekscytacją.
Wowowow, ostatnim moim postem trochę was zdołowałam, nie chodziło mi o to, po prostu mam trudne dni, nie starcza mi za bardzo czasu a poświęciłam go już tyle na tego bloga, że miałam nadzieję na większe efekty :/ ale spoko, moi czytelnicy i tak są najlepsi na świecie, nie zamieniłabym ich na żadnych innych, nawet jeśli jest ich tak mało. Kocham was i przesyłam wam buziaki z pochmurnego Jawora :**
Niech Odyn ma was w opiece! :D Przygoda na Berk trwa dalej ;)
Czkawka potrzebował chwili, żeby zostać sam, więc zaszył się w swoim pokoju, teraz dzielonym z Astrid, w którym znajdowało się dalej jego sosnowe biurko, przy którym często szkicował. Cały czas miał przed oczami ciało Seliny. Czy naprawdę Pyskacz mógł się w niej kiedyś zakochać? Czemu nie powiedział o tym swojemu najlepszemu przyjacielowi?
Z tyłu Szczerbatek układał się do snu na wspólnym łóżku małżonków. Czkawka uśmiechnął się delikatnie na ten widok.
- Uważaj na Astrid, raczej nie będzie zadowolona, widząc gada w swoim łóżku. - Szczerbatek zmrużył oczy, wlepiając je w Wikinga posępnie, jakby ten chciał mu zabrać chociaż część miękkich poduszek.
Węgiel w palcach Wikinga pracował nieprzerwanie, ale żaden ze szkiców nie wyglądał nawet dość podobnie do urody kobiety. Skąd wziął się pomysł na rysowanie Seliny? Razem ze Śledzikiem tworzyli przecież kronikę, a jeśli kobieta miała coś wspólnego z Pyskaczem, to wolał uwiecznić ją na pergaminie, zanim pamięć o niej zaniknie w jego głowie. Tego spodziewałby się po nim przyjaciel, gdyby słowa Sączyślina były prawdą.
- Szczerbek! - usłyszał znajomy głos zza swoich pleców. - Zmiataj mi stąd, zaraz na pościeli będzie pełno łusek! - Astrid przegoniła smoka, strasząc go, ale Szczerbatek zrobił tylko kółko wokół pokoju, zahaczając ogonem o krzesło Czkawki i przewracając je razem z jeźdźcem, po czym skoczył na Astrid i przywitał się z nią zaślinionym pocałunkiem.
- Szczerbatek! - warczała, choć widać było, że na siłę tamuje śmiech. Czkawka podniósł się na nogi, po czym podbiegł do smoka i podrapał go pod brodą.
Nocna Furia w jednej chwili padła na podłogę, przygniatając Astrid swoim cielskiem. Dziewczyna jednak zdołała się wygramolić. Jej włosy były w kompletnym nieładzie, nie mówiąc już o tym, że w połowie były mokre.
Czkawka nie wytrzymał i zaczął rechotać. Widok swojej żony w takim stanie trochę poprawił mu humor.
- A ty z czego rżysz? - warknęła dziewczyna, próbując przygładzić mokrą grzywkę. Rzuciła smokowi pogardliwe spojrzenie, po czym wyszła z sypialni. Szczerbatek wystawił język, jakby chciał się bawić.
Wódz odłożył na bok swoje rysunki, część z nich musiał zebrać z podłogi, porozwalane biegiem Szczerbatka. Otworzył smokowi wielkie okno, przez które wcześniej wychodził każdego ranka na zewnątrz, po czym wyszedł z pokoju.
Nie znalazł Astrid nigdzie po drodze, a nie chcąc jej wkurzać jeszcze bardziej, po prostu wyszedł z domu. Miał do omówienia kilka spraw z siostrami Theoda oraz z jeźdźcami. Czas, by stopniowo wcielać w życie plan wznowienia Akademii. A żeby to zrobić potrzebował czasu. Żałoba była dość odpowiednim okresem, ponieważ Wikingowie nie znosili jej za dobrze. A Czkawka w szczególności, jako że był wrażliwszy od reszty.
Po drodze spotkał Mieczyka, który błąkał się smętnie po Berk.
- Cześć, Mieczyk - przywitał się jeździec. - Jak tam Tanya? Już lepiej? - starał się nie pokazywać tak bardzo, że martwi się o dziewczynę, nie ze względu na chłopaka, ale na swoją wrażliwość, którą musiał utemperować, jeśli chciał być lepszym wodzem. Po wydarzeniach ostatnich kilku dni poznał samego siebie na tyle, by stwierdzić, że czas łaskawości i beztroski minął. Gdyby nie okazał jej wcześniej, Pyskacz dalej by żył, a Astrid nic by się nie stało. Nie mówiąc już o biednej Selinie.
Jasne włosy chłopaka smagał wiatr, nie chcąc pozwolić mu na ułożenie ich pod żelaznym hełmem.
- Nie najlepiej - wychrypiał. - Czkawka, naprawdę nie wiem, co mam robić.
Wiking wyglądał na załamanego. Wódz domyślał się, że nie tylko dla niego wynik sprawy z Theodem będzie trudny, ale nie sądził, że wpłynie to nawet na tak pozytywną osobę, jaka był Mieczyk. Przy Tanyi bardzo się zmienił, stał się taki... troskliwy.
- Jest z nią Heathera? - spytał Czkawka cicho, patrząc w stronę domu, który pod koniec jesieni wikingowie podarowali Tanyi.
- Tak, ale nie za bardzo pomaga jej obecność Heathery - wyznał Mieczyk. - Ale gdyby ona nie...
Bliźniak zatrzymał się, zagryzając wargę. Czkawka wiedział, co ten chciał mu powiedzieć. Widział twarz Mieczyka ściągniętą panicznym strachem o siostrę, gdy Theod trzymał przy jej gardle nóż. Zastanawiał się, jak wpływa na stan emocjonalny śmierć bliźniaka. To więź znacznie bliższa nawet od tej między Stoickiem, a Czkawką, a młody wódz i tak nie pogodził się szybko z odejściem ojca.
- Daj spokój - skończył Czkawka, wiedząc, że bliźniak będzie mu wdzięczny. - Ważne, żeby jakoś odbudować Berk. - nagle naszła go dziwna, wręcz niepokojąca myśl. - Łatwiej było naprawić zepsute domy i posprzątać po Łowcach niż po obecności Theoda, choć nie wpłynął na wygląd wioski - było to tak proste i jednocześnie tak dołujące zdanie, że przez chwilę plany Czkawki na temat Akademii stanęły w miejscu, a sam wódz zaczął się zastanawiać, czy jest sens zaczynać coś, co wikingowie mogą źle odebrać. - Może Berk przejęło trochę z jego szaleństwa - wyszeptał w końcu.
Mieczyk popatrzył na swojego wodza tak poważnie, jak nigdy w życiu i powiedział:
- Każdy z nas jest trochę szalony, Czkawka. Ważne, żeby radzić sobie z tym, co nas czeka. Theod sobie nie poradził z waszym ślubem.
Czkawka otworzył szeroko usta ze zdziwienia, ale ku jego uldze przyjaciel chyba tego nie zauważył.
- Myślisz, że w tym całym szaleństwie chodziło o nasz ślub? - spytał Czkawka. W jego głosie czaił się gniew skierowany do zmarłego.
- Tak myśli Tanya. - Mieczyk wzruszył ramionami i nagle prysła mgiełka, którą oboje się spowili prowadząc tak poważną rozmowę. Czkawka był zdziwiony, że potrafił rozmawiać na te tematy z bliźniakiem. - Dobra, ja spadam. Coś przekazać?
Wódz na chwilę zamyślił się. Z jednej strony chciał porozmawiać z Tanyą i powinien był to zrobić, jako że wykonał wyrok na jej bracie, ale z drugiej strony wiedział, że dziewczyna dużo lepiej poradzi sobie bez spotkania z nim, w końcu była przy niej Heathera.
W ciągu kilku sekund zdecydował:
- Przekaż Tanyi, że chciałbym z nią pomówić. I że naprawdę bardzo mi przykro, że sprawa przybrała taki obrót.
- Przekażę - obiecał Mieczyk, ruszając wolnym krokiem w stronę domu.
Czkawka postał w miejscu, układając myśli. Rozmowa z przyjacielem przygnębiła go, ale wiedział, że jego świat musi wrócić do normy, nie może stać w miejscu, bo smoki nigdy nie przystają, nie rozpatrują, ale lecą dalej, wzbijając się w powietrze, coraz wyżej i wyżej.
Zdecydował, że warto porozmawiać z jeźdźcami i zdradzić im szczegóły pomysłu, ale chciał też, aby przy tej rozmowie była jego mama, jako że nikt tak jak ona nie zajmował się smokami.
Nie minęło dziesięć minut, gdy znalazł ją na klifie. Obok w szumiącym wichrze dryfował lekko Chmuroskok, nie chcąc odlecieć, by nie zostawić swojej jeźdźczyni. Valka odwróciła się do syna, uśmiechając się smutno. Wiedział, co mu powie, jeszcze zanim otworzyła usta. Smoki nie potrzebują słów, by się porozumieć.
- Jak się czujesz, Czkawka? - spytała cicho, gdy Czkawka usiadł przy niej. Wziął do ręki kępkę trawy i zaczął się nią bawić, jednocześnie zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie najlepiej. - szepnął, spoglądając w morze.
- Byłbyś głupcem, gdybyś po tym wszystkim czuł się dobrze - mruknęła pod nosem. Jej uwagi nie sprawiały jeźdźcowi przykrości, wiedział, że ma sporo racji.
- Martwię się. O Tanyę, O Heatherę, o Astrid... Czy jest sposób, żeby w Berk było w końcu dobrze? - spytał, zerkając na zaciekawionego Chmuroskoka. Smok podszedł do jeźdźca i trącił go łbem przyjaźnie.
- Czkawka, może właśnie w tym problem, że za wiele bierzesz na siebie. - Valka skupiła na synu swój mądry wzrok. Z czoła zwisały jej srebrne pasma siwych włosów.
- Biorę tyle, ile muszę - powiedział Czkawka buńczucznie.
- Wcale że nie. Bierzesz na siebie o wiele więcej. W tym problem, że traktujesz wszystkich jak przyjaciół, Czkawka, a wódz powinien znać swoją wartość.
- To co? - oburzył się Czkawka, potrząsając nerwowo ramionami, jak już zauważyła Astrid. - Mam traktować ich z góry i rozkazywać?
- Nie. - Valka wydawała się zirytowana. Nie lubiła, kiedy ktoś zmieniał jej słowa w całkiem coś innego. - Masz robić swoje i być pewnym, że to, co robisz jest słuszne, Czkawka. A tak było w przypadku Theoda i przestań w końcu przekonywać samego siebie, że nie miałeś wyboru, bo tak było. - przerwała, widząc, że jej słowa trafiły do serca syna, po czym dodała po dłuższej chwili ciszy. - Jesteś odważniejszy, niż myślisz.
Czkawka siedział bez ruchu na klifie, nie reagując na bodźce dokoła. Słowa mamy wyrzeźbiły w jego umyśle dziurę, przebijającą wszystkie uczucie, które kłębiły się pod ciemnoczekoladową czupryną. Valka przełamała całą barierę jego wątpliwości jedną drobną sugestią. Wódz poczuł, że powrócił stary dobry Czkawka, którego zgubił po drodze, zmieniając się od chwili przybycia Damorów.
- Od teraz Berk będzie lepszym miejscem. - powiedział krótko i odszedł.
...
Jeźdźcy zebrali się wokół stołu obrad, przy którym Czkawka i wszyscy najstarsi Wikingowie spotykali się, by omówić najważniejsze sprawy wioski. W obradach rady Berk uczestniczyli z obecnych tylko oczywiście Czkawka, Valka i Astrid, więc na reszcie wywarło to dość spore wrażenie.
- Rada nie będzie niezadowolona, że nie podjąłeś tego tematu z nimi? - spytała Astrid na boku męża. Czkawka uśmiechnął się lekko.
- Nie będę omawiał z nimi spraw, które ich nie dotyczą. Jeźdźcy nie są zależni ani ode mnie, ani od rady, tak samo smoki - Astrid kiwnęła głową, rozumiejąc. Rzeczywiście, jeśli wódz chciał rozwinąć Akademię, mógł to zrobić w każdej chwili, w końcu z pustej Areny i tak nie mieli pożytku, a to od jeźdźców zależało, czy będą chcieli uczyć następne pokolenie.
- Streszczaj się, Czkawka - mruknął Sączysmark, krzyżując ramiona. - Tak się składa, że chyb każdy z nas boi się twoich pomysłów.
Wszyscy uśmiechnęli się delikatnie w stronę jeźdźca, nawet Astrid zgubiła wzrok gdzieś daleko od twarzy męża. Jedynie Valka dodawała odwagi synowi twardym spojrzeniem. Co zrobiłby bez niej? Pewnie nic.
- Dzięki za wsparcie - odpowiedział Czkawka zjadliwie, ale na jego twarzy również zakwitł uśmiech. - Mam nadzieję, że akurat ten pomysł się wam spodoba. - nastała chwila ciszy, po której jeździec odpowiedział, wpatrując się w każdego z przyjaciół z osobna. - Chcę wznowić Smoczą Akademię.
Jeźdźcy popatrzyli na siebie ze zdziwieniem, niektórzy z nich z radością, jakby usłyszeli dobrą nowinę.
- Czkawka, żartujesz? - Sączysmark albo miał zły humor, albo chciał dogryźć przyjacielowi. - Niektóre smoki odleciały, wikingowie coraz rzadziej je dosiadają, kiedy ostatnio latałeś na Szczerbatku? - Czkawka nie chciał pokazać, jak zabolały go jego słowa, bo rzeczywiście zaniedbał swojego smoka i to bardzo, ale miał nadzieję, że dzięki Akademii będzie mógł spędzać więcej czasu ze smokiem.
- Jeśli ktoś jeszcze jest przeciwny Akademii, niech podniesie rękę do góry - powiedział wódz, wywracając oczami. Nastała cisza. Żaden z Wikingów nie podniósł ręki.
- Nie zrozum mnie źle, Czkawka - mruknął Sączysmark. - Chcę Akademię, ale nie wiem, czy to się uda.
- Z takim nastawieniem na pewno nie - skończył jego narzekania wódz.
- Czkawka, to genialne! - powiedział w końcu Śledzik. Zdawał się być najbardziej zadowolony z tego pomysłu. Jego oczy świeciły się z zapału.
- Śledzik, potrzebujesz specjalnej pomocy? - spytał Mieczyk, prostując ręce w łokciach i strzelając knykciami. - Bo wiesz, Gothi jeszcze przyjmuje.
- Haha, zabawne - mruknął Śledzik, czerwieniejąc się ze swojego przypływu euforii. - Czkawka, ale szczegóły. Jak chcesz to zrobić? Valka będzie nas uczyć?
Mama wodza przeniosła pytający wzrok na syna, ale na jej ustach widniał uśmiech. Zapewne pomysł ten spodoba się każdemu, kto uwielbia smoki, pomyślał Czkawka.
- Nie nas. Myślałem bardziej o tym, żebyśmy my uczyli nowych jeźdźców - przyznał Czkawka nieśmiało, drapiąc się po głowie. Cała jego pewność zniknęła, gdy zauważył miny jeźdźców.
Zapadła głucha cisza. Astrid rzuciła wszystkim zjadliwe spojrzenie i wreszcie przerwała gęstniejąca atmosferę.
- Będziecie tak sterczeć i się gapić, czy w końcu coś powiecie? - warknęła. Może i tego nie zauważyła, ale jej mąż był jej wdzięczny. - Jeśli o mnie chodzi, to popieram ten pomysł - powiedziała twardo, opierając się o stół, na którym leżał tylko gruby notes Czkawki. Miał tam wszystkie notatki na temat swojego pomysłu, jakie zebrał do tej pory.
Dziwne, bo wcześniej żona wodza nie była za wznowieniem Akademii, pomyślał wódz, ale od razu przyszło mu do głowy, że dziewczyna po prostu ufa mu na tyle, że weszłaby w najgorsze bagno, byle go wesprzeć.
- No nie wiem - przyznała Szpadka, jakby się wahała. Mieczyk wyglądał tak samo.
- Ja też jestem za - burknął Śledzik, naśladując ostry ton Astrid. Słabo mu to wyszło, bo tak naprawdę tylko rozśmieszył Sączysmarka.
- A ty Smark? - spytał Czkawka. - Co myślisz?
Wiking nagle opuścił wolno ręce, rozglądając się dokoła.
- Brakuje mi lotów z Hakokłem, Czkawka - przyznał. - Ale wątpię, że to wypali. Skąd mamy mieć pewność, że wiesz co robisz? - spytał.
Wódz popatrzył w oczy przyjaciela, szukając w nich wsparcia. Sączysmark zawsze był przeciwny wszystkiemu, co proponował Czkawka, ale był mu potrzebny, bo często stając naprzeciw widział trudności, których jeździec sam nie dostrzegał.
- Nie miałem pewności atakując Czerwoną Śmierć - przyznał. - Nie miałem pewności, gdy po raz pierwszy spotkałem Szczerbatka. Nie miałem pewności, gdy ojciec chciał, żebym został ojcem. Nigdy nie masz do końca pewności, Smark, ale coś trzeba robić, a Berk stoi w miejscu. Sam zauważyłeś, że większość smoków odleciała.
- Ej, on ma rację - wtrącił się Mieczyk. - Weźcie, fajnie byłoby znowu masakrować innych, latając na smokach - rozmarzył się. Szpadka trąciła go łokciem, przywołując do porządku.
- Akurat nie za bardzo o to mi chodziło - powiedział Czkawka. - Ale dzięki za entuzjazm.
- Dobra, sprawa już i tak jest przesądzona, nie? - spytał Śledzik. - W końcu przeciw jest tylko Sączysmark.
- Być może - pierwszy raz do rozmowy dołączyła się Valka. Wyglądała na czujną, ale jej modre oczy błyszczały z ciekawości. - Zależy od dalszej części planu. Ja powiem tak dopiero wtedy, gdy zobaczę wszystko.
Czkawka uśmiechnął się i zaczął rozwijać wszystkie elementy swojego notatnika, który wyglądał jak ogromna mapa, z tym, że zamiast wysp widniały na niej runy i drobne szkice. Wikingowie nachylili się z ciekawością, oglądając pomysły, jakie miał do zaoferowania im ich wódz.
- Zacznijmy więc od Śledzika. Dysponuje dużą wiedzą, najlepiej idzie mu z teorią, więc mógłby prowadzić zajęcia Nauki o Smokach. Wyznaczyłem mu do tego specjalnie wydzieloną część Areny, która została dobudowana kilka lat temu. Nie jest spora, ale powinna wystarczyć, bo nie będziecie w tym miejscu trzymać smoków. No, może z wyjątkiem Sztukamięs - uśmiechnął się Czkawka. Śledzik wyglądał na przeszczęśliwego.
- Genialne - mruknął tylko. Najwyraźniej sugestie Mieczyka uciszyły go na tyle, by skomentował całość jednym słowem.
- Rozkład materiału trzeba będzie złożyć do kupy, ale jestem pewny, że coś wymyślimy - dodał Czkawka, po czym popatrzył na bliźniaków. - Z wami miałem problem. - przyznał. - Ale chcę, żeby Szpadka prowadziła zajęcia z Więzi ze Smokami, a Mieczyk Tresurę. Pomyślałem, że miło będzie, jeśli nie będziecie zmuszeni dzielić ze sobą jeszcze nauczania - wstał, rozglądając się dokoła.
- Bomba! - wykrzyknął Mieczyk. - Wchodzę w to, bez dwóch zdań. A tak w ogóle, Szpadka ma uczyć nawiązywania Więzi? Już lepsza byłaby Astrid, w końcu jej się udało jako drugiej okiełznać Nocną Furię.
Dziewczyna odwróciła wzrok, rumieniejąc się. Sprawa Iskry nie powinna wyjść na wierzch, ponieważ Astrid jawnie zignorowała rozkazy męża tresując Iskrę, a żadne z nich nie chciało, by reszta Wikingów wzięła z niej przykład.
- Dla Astrid mam coś specjalnego - wyznał Czkawka, patrząc na żonę tymi samymi maślanymi oczami, którymi patrzył na nią jeszcze kiedy oni sami przystępowali do Smoczego Szkolenia. Z tym, że tamten materiał nieco się różnił, na przykład nauką zabijania smoków. - Ale co do bliźniaków Szpadka będzie miała Polanę Igrony, tuż obok wioski. Mam w planie ogrodzić ten teren. Jest dość duży, więc raczej nie będzie problemu. Mieczyk będzie zajmował Arenę. Całą.
- Ha, frajerzy - mruknął Mieczyk, entuzjazmując się jak Śledzik, któremu się wcześniej za to oberwało.
- A ta Polana nie jest zajęta przez drwali? - spytała Szpadka, ignorując brata.
- Już nie. - uśmiechnął się wódz. - Przenieśli się na drugą stronę wyspy. Rozmawiałem z Hodgarem. Dobra, teraz Sączysmark. - miał nadzieję, że jego słowa przekonają Wikinga. - Chciałbym, żebyś prowadził Zajęcia Sztuki Ognia. Myślę, że macie z Hakokłem spore doświadczenie w tej kwestii.
Sączysmark wydawał się urażony.
- Nie tylko w tej, Czkawka - prychnął, ale po chwili uśmiechnął się. - A jakby to miało wyglądać?
- Myślę, że wystarczy ci Plaża Thora. Jest dość obszerna, nie ma tam wiele roślinności, którą moglibyście podpalić no i oczywiście nieopodal macie wodę - Czkawka wszystko przemyślał, idąc za sugestią Astrid na temat jeźdźca i bliźniaków, więc starał się zmniejszyć ryzyko jakichkolwiek problemów z nimi związanych. - A co do samych zajęć, to chcę, żeby przyszli uczniowie nauczyli się też walki z grzbietów smoków, nie tylko do ataku, ale też do obrony własnej. A biorąc pod uwagę Berk, lepiej nauczyć ich wszystkiego dotyczącego przetrwania - przyznał Czkawka, krzywiąc się na samą myśl. Chciał, żeby Berk było najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, ale wiedział, że cuda rzadko się zdarzają, choć dwa już się zdarzyły na ich wyspie jak przekonanie Stoicka i innych Wikingów do smoków, czy odnalezienie Valki.
- Uczniowie - Astrid wyglądała na rozmarzoną. - jak słodko. - uśmiechnęła się. W jej głosie nie było ani cienia sarkazmu, co Czkawka odebrał z drobnym dreszczem na plecach.
- Jesteś pewien, że Sączysmark ma prowadzić zajęcia z walki? - warknął Mieczyk. - On nawet kija nie obsłuży.
Jeździec Hakokła podniósł z podłogi cienką deskę i zamachnął się na hełm bliźniaka, od którego uderzenie obiło się głuchym hukiem. Mieczyk potrzebował chwili, by zrozumieć, że dostał strzał w głowę deską z podłogi.
- Powiedz to jeszcze raz, a zaraz ściągnę ci ten krzywy hełm - Sączysmark wyszczerzył zęby w uśmiechu, przyglądając się leżącemu na podłodze Wikingowi. Szpadka zachichotała.
Czkawka położył dłoń na czole i przejechał nią wzdłuż twarzy.
- O bogowie - mruknął sam do siebie.
- A co z dalszą częścią planu? - dopytywała się Astrid. - Chcę usłyszeć, co to za specjalne zajęcia. - oparła się o blat stołu, obracając się tyłem do bijących się Sączysmarka i Mieczyka.
Czkawka uśmiechnął się do żony podejrzanie.
- Sztuka Lotu. - powiedział wprost. - Pamiętam, że doskonale radziłaś sobie z Wichurą, jestem pewien, że z Iskrą pójdzie ci równie dobrze. - Astrid nie zareagowała na wzmiankę o jej ukochanej smoczycy, której śmierć tak bardzo przeżyła, choć wódz wiedział, że pewnie coś wewnątrz jej ukuło ją na myśl o przyjaciółce. - Wyznaczyłem ci klify, ewentualnie Krucze Urwisko. To jak? - spytał.
Astrid uśmiechnęła się, ale zanim odpowiedziała przerwał jej Sączysmark.
- Ej, cwaniaczki, podyskutujecie sobie w domu, jeszcze jeden jeździec został do obsłużenia. - oczy wszystkich zwróciły się ku Valce, która stała cicho w kącie, przysłuchując się rozmowom. Po jej twarzy nie można było poznać naprawdę żadnych uczuć.
- Mamo, chciałbym, żebyś prowadziła Zajęcia Smoków, na których przekazywałabyś uczniom tajemnice, o których mi mówiłaś zanim wróciliśmy razem do Berk. Moglibyśmy rozszerzyć Smoczą Księgę o wiele innych zbiorów, jestem nawet za, tylko proszę zgódź się - poprosił Czkawka.
Wikingowie patrzyli na jeźdźczynię w ciszy, próbując odgadnąć zagadkę malującą się na jej twarzy.
- Nie sądzisz, że jestem na to za stara, Czkawka? - spytała z kpiącym uśmiechem.
- Skąd - prychnął wódz. - ale muszę przyznać, że masz doświadczenie, jakiego nie ma nikt w całym Berk. Bez ciebie nie otworzymy Smoczej Akademii.
- Aż tak jestem wam potrzebna?
- Tak - odpowiedziała tym razem Astrid. - Czkawka ma rację. Nie ruszymy bez ciebie do przodu, a potrzebujemy czegoś, co moglibyśmy rozwijać na Berk.
Valka zmierzyła parę wzrokiem.
- To wy jesteście podporą tej wyspy, nie ja - odparła, uśmiechając się tym razem szczerze. - Z taką dyplomacją Berk faktycznie będzie bezpieczne.
- Więc? - spytał Czkawka.
- Wchodzę w to - skończyła temat Valka, jej oczy zaświeciły ekscytacją.
Wowowow, ostatnim moim postem trochę was zdołowałam, nie chodziło mi o to, po prostu mam trudne dni, nie starcza mi za bardzo czasu a poświęciłam go już tyle na tego bloga, że miałam nadzieję na większe efekty :/ ale spoko, moi czytelnicy i tak są najlepsi na świecie, nie zamieniłabym ich na żadnych innych, nawet jeśli jest ich tak mało. Kocham was i przesyłam wam buziaki z pochmurnego Jawora :**
Niech Odyn ma was w opiece! :D Przygoda na Berk trwa dalej ;)
poniedziałek, 18 maja 2015
Selina
Czkawka czuł się tak słaby po zabójstwie Theoda, że miał wrażenie, jakby utracił cząstkę siebie. Za każdym razem, gdy ktoś ginął z jego własnych rąk. Jak miał być wodzem, skoro okazywał współczucie, skoro śmierć wywierała na nim tak wielki wpływ? Klęknął obok byłego przyjaciela i zamknął mu oczy. Pomimo tego, co zrobił należał mu się godny pochówek, był Wikingiem.
Heathera w tym czasie wyszła z cienia i stanęła nad ciałem brata. Po jej policzkach płynęły łzy.
- J-j-a-a mu t-to zrobiłam. Prawda? - spytała głosem tak słabym, że stan Czkawki wydawał się niewiarygodny w porównaniem z żałobą nowego wodza Damorów. Astrid podeszła do niej i przytuliła ją. Część Wikingów podeszła do leżącego nieopodal ciała kobiety, próbując ją rozpoznać.
- To nie ty, Heathero - głos wodza wydawał się przebijać przez mgłę. Było w nim wiele smutku, być może żalu, że jego przyjaciel stoczył się tak bardzo, iż musiał go zabić własnymi rękami.
- To była moja strzała - zielone oczy dziewczyny wbijały się dalej w ciało Theoda, jakby chciała samym spojrzeniem zwrócić mu życie. Astrid złapała ją za rękę.
- Zabiorę Heatherę do Sali - powiedziała do Czkawki. - Dołącz do nas, kiedy będziesz mógł.
Wódz skinął głową, pozwalając swojej żonie odejść wraz z przyjaciółką, które jeszcze drżała, idąc niepewnie po plaży. Nic dziwnego, że ciąży jej to na sumieniu, w końcu Theod był jej bratem. Nagle Czkawka uświadomił sobie jak potwornie poczuje się Tanya, gdy dowie się o całym zajściu. Czkawka poczuł wstyd, że zrobili polowanie... na jej brata. Miał dość tych myśli, ale została jeszcze jedna niezałatwiona sprawa.
Podszedł do ciała kobiety, którą zamordował Theod. Wikingowie mieli smutne miny, poznał po nich, że ją znali. Zmarła miała pudrową twarz, być może miała taką wcześniej, zanim spotkała wodza Damorów. Jej drobną twarz okalały blond włosy, była ubrana w zbroję, której wykonanie przypominało Czkawce praktyki u Pyskacza. Mogła mieć około pięćdziesięciu lat, ale widoczna była na niej wyjątkowa uroda, jak na róży, której płatki zwiędły, ale zostawiły swój niebywały czar.
- Kim ona była? - spytał Czkawka stojącego najbliżej Sączyślina Jorgensona.
Wiking schylił głowę i ściągnął z niej swój hełm.
- Myślę, że Pyskacz powinien ci to wyjaśnić zanim... - przerwał, nie chcąc wypowiadać ostatniego słowa. Wikingowie jeszcze nie pogodzili się z odejściem Pyskacza, została po nim ogromna dziura w pamięci Berk.
Czkawka zmarszczył brwi.
- Miała coś z nim wspólnego?
- Więcej niż "coś" - skończył Sączyślin i odszedł w kierunku wioski. Część Wikingów ruszyła za nim. Wódz zmarszczył brwi.
Poprosił pozostałych Wikingów, aby zajęli się ciałami i przygotowali łodzie. Chciał je odprawić o świcie. Zmęczony i zdruzgotany powlókł się w stronę portu, spotykając po drodze bliźniaków. Szpadka patrzyła twardo w stronę plaży, była naprawdę twarda.
- Jak się czujesz? - spytał Czkawka troskliwie. Naprawdę zależało mu na przyjaciółce. Myśl, że mógłby ją stracić, przygnębiała go.
- Lepiej, widząc go martwego - powiedziała wprost dziewczyna beznamiętnym tonem. - Dobrze zrobiłeś, Czkawka - położyła dłoń na ramieniu wodza. Mieczyk wolał się chyba nie odzywać.
Wódz kiwnął głowę i po raz pierwszy chyba przytulił bliźniaczkę. Najchętniej zamknąłby ją, Mieczyka, Sączysmarka, Śledzika i ich smoki, Heatherę oraz oczywiście Astrid w jakimś bezpiecznym miejscu, aby żaden wróg nie miał do nich wstępu. Chciał, żeby mogli być bezpieczni.
Szpadka spróbowała jeszcze raz dodać otuchy przyjacielowi spojrzeniem, ale on tylko kiwnął głową w kierunku jej brata i odszedł. Chciał jeszcze pomówić z Heatherą, zanim nastanie dzień, a wiedział, że ta rozmowa może potrwać.
Gdy w końcu dotarł na miejsce, zauważył jedną jedyną świecę w całym pomieszczeniu, oświetlającą twarze obu dziewczyn. Czkawka zajął miejsce koło Astrid i ścisnął mocno rękę Heathery leżącą na stole. Dziewczyna dalej miała na policzkach ślady łez, ale wyglądała na dużo bardziej zrównoważoną niż wcześniej.
- W porządku? - spytał cicho. Heathera uśmiechnęła się.
- Przypłynęłam do Berk, bo chciałam złożyć wam życzenia - spojrzała wymownie na Astrid. - Przepraszam, dostałam zaproszenie, ale je odrzuciłam - Czkawka przypomniał sobie, że rzeczywiście, wysyłał jej Straszliwca Straszliwego. - W końcu zdecydowałam, że miło byłoby zobaczyć znowu Berk, zobaczyć, jak radzi sobie Tanya... ale chyba przybyłam w złym momencie, bo kiedy dopłynęłam do portu zobaczyłam... mojego brata. - to ostatnie wymówiła niemal z obrzydzeniem. - Astrid, słyszałam, co zrobił Pyskaczowi, gdybym mogła cofnąć czas, nie przypłynęlibyśmy do Berk.
- To nie twoja wina - powiedziała Astrid ciepło, również łapiąc przyjaciółkę za drugą rękę. - Skąd mogłaś wiedzieć?
- Widziałaś Szpadkę tam, na wyspie? - domyślił się Czkawka.
- Tak, musiałam coś zrobić. Czasu nie cofnę, ale mogłam uratować życie przyjaciółce. Byłam wam to winna.
- Wiesz, że nigdy byśmy ciebie o to nie poprosili - powiedział wódz, patrząc jej w oczy. - Mam nadzieję, że po pogrzebie zostaniesz u nas na trochę. Myślę, że Tanya... no cóż, lepiej to zniesie, jeśli będzie przy niej bliska osoba.
- Tak, tak, też tak myślę. - wymruczała.
Nastała głucha cisza. Czkawka zechciał w końcu podzielić się swoimi informacjami na temat zmarłej kobiety. Opowiedział, że miała coś wspólnego z Pyskaczem.
- Z tego marudzenia Theoda nic nie wywnioskowałam - powiedziała Heathera. - Kiedy mówił o rodzie Borka...
- Nie, to niemożliwe, żeby Pyskacz był z nią spokrewniony - przerwała jej Astrid, choć chciał to zrobić jej mąż. - Już w szkole razem z Czkawką uczyliśmy się wszystkich największych rodów Berk, znamy rodzinę Pyskacza na wyrywki.
Czkawka wstał. Coś kazało mu posłać myśli w innym kierunku. Po co Theod miałby zabijać tę kobietę? Jeśli naprawdę chciał zakończyć ród Pyskacza, skończyłby tylko na nim samym...
- Porozmawiam z Sączyślinem - obiecał im Czkawka. - Dowiem się, kim była, jeszcze przed świtem.
...
Jednak mimo tego, co obiecał, znalazł Wikinga dopiero, gdy łodzie były gotowe i całuny zdobiły ich burty. Poprosił Sączyślina na bok, by móc w spokoju porozmawiać. Szczerbatek zignorował prośbę o zostanie przy Astrid i raźnie poszedł za jeźdźcem.
- Kim była ta kobieta? Nie odpowiedziałeś mi. - Wiking w odpowiedzi westchnął. Pogłaskał swoje czarne wąsy i po czym odpowiedział, wbijając wzrok w ziemię.
- Bardzo dawno temu wylądowała na wyspie, tak jak Heathera. Nikt nie wiedział, skąd jest. Pyskacz zaopiekował się nią, dbał o nią. Bardzo się razem zaprzyjaźnili. Po miesiącu zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Wiem, tyle... że Pyskacz się załamał i nie chciał o niej rozmawiać.
Czkawka otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Pyskacz i kobieta? Nagle przed oczami stanął mu obraz, który bardzo dobrze znał. Kiedy jego ojciec znalazł mamę, Pyskacz mówił, że się nie ożenił z jakiegoś powodu. Czyżby tym powodem był zawód miłosny?
- Jak miała na imię? - spytał cicho Czkawka. Sączyślin popatrzył na morze.
- Selina.
Oba pogrzeby skończyły się bardzo szybko, najpierw wypłynęła łódź Seliny, pierwszą strzałę wystrzelił Czkawka, ponieważ Selina nie miała tu nikogo, kto mógłby ją pożegnać jak bliską osobę. Gdy łódź zniknęła w oddali, Czkawka pomyślał, że chce, by ta łódź spotkała kiedyś inną łajbę, którą wysłali Wikingowie tydzień temu.
Płonące słońce rozdarło niebo na dwie części, identyczny widok, jak w przypadku pogrzebu Pyskacza. Czerwień zalała całe Berk, wschód słońca był wspaniały. Poruszał do głębi.
Gdy rybacy wyprawili również w tamtym kierunku drugą łódź, łódź Theoda, Czkawka podał swój łuk Heatherze, która przyjęła go dość chłodno. Tanya stała tuż za nią, jej oczy były całe zaczerwienione od łez.
Zwyczaj Wikingów głosił, że o każdym zmarłym mówiono kilka dobrych słów, by wesprzeć pamięć o nim. Heathera zapaliła jedynie swoją strzałę i bez ani jednego słowa wystrzeliła ją. Jednak ta nie dotarła do celu. Dziewczyna zmarszczyła brwi, ale wzięła kolejną. Strzała przecięła rdzawe niebo, ale również nie dosięgnęła łodzi, która odpływała w coraz szybszym tempie. Czkawka wiedział, że Heathera strzelała bardzo dobrze, w końcu trafiła Theoda w ramię, nie chcąc go skrzywdzić. Druga strzała również nie dosięgła łodzi.
Im dalej była łódź, tym kolejne strzały lądowały w wodzie. Dziewczyna była taka zrozpaczona, że Czkawka poprosił najlepszego łucznika z Berk - Geralta o trafienie do celu. Nie służył albo wiatr, albo bogowie odpowiadali za znikanie strzał w głębinie wody. Geralt także nie trafił, zresztą łódź i tak była już za daleko, by w nią trafić.
Ogień spalał winy i pozwalał na dotarcie do kraju Walkirii. Czyżby bogowie nie chcieli przyjąć Theoda do swojego stołu?
Geralt już naciągał cięciwę, by wystrzelić ostatnią ze strzał, ale Heathera go zatrzymała.
- Puść. Bogowie niosą strzały. Najwyraźniej nie zasłużył na miejsce przy stole bogów.
Przez jeszcze godzinę Heathera stała przy klifie, żegnając zarówno brata, jak jego ofiarę. Tanya stała blisko niej, płacząc cicho. Mieczyk w pewnym momencie musiał się z nią pożegnać, zresztą chyba wyczuł moment, by zostawić siostry same. To samo zrobił Czkawka, ale zanim odszedł spytał przyjaciółkę:
- Dlaczego nic nie powiedziałaś o swoim bracie? - to pytanie bolało, nawet zadawane przez niego. Nikt nie zasługiwał na pogrzeb bez upamiętnienia zmarłego. Heathera otarła łzy.
- Nie zrobił w Berk nic, co można było wychwalać. A nie chciałam wspominać go takiego, jakim był, bo wy go nie znaliście. Nie sądzę, żeby to było mile odebrane, wśród twoich współbratymców, Czkawka - spojrzała wodzowi w oczy, szukając wsparcia.
- Nikt nie miał prawa odebrać ci dobrych wspomnień o Theodzie - szepnął jeździec, patrząc w dal na znikającą za horyzontem łódź Damora.
Nagle niebo przecięła błyskawica, którą Czkawka znał aż za dobrze. Łódź zapaliła się, jak papier, w który ktoś rzucił rozpaloną zapałkę. Niemożliwe, przecież Szczerbatek był obok.
Chyba, że Iskra zlitowała się nad swoim oprawcą, raz na zawsze zachowując go w świecie zmarłych. Jeszcze raz osobliwa natura smoków zszokowała jeźdźca, tym bardziej, że Nocne Furie nigdy nie wybaczały. Chociaż przecież Czkawka był wyjątkiem od reguły, bo przecież sam zaatakował Szczerbatka. Czy to możliwe, że Theod przemocą zdobył serce smoczycy? Skąd, pomyślał wódz. Najwyraźniej smoki po prostu rozumiały o wiele więcej, nić się mogło wydawać. Być może Iskra zrozumiała, jak ważne jest palenie ciał zmarłych, by ich dusze mogły osiąść przy stole bogów.
Hmmm chyba mój blog się wam znudził :/ tak czy owak mam dalej pomysły na niego ale nie wiem czy jest sens, skoro rzadko kiedy ktoś na niego wchodzi :/
Heathera w tym czasie wyszła z cienia i stanęła nad ciałem brata. Po jej policzkach płynęły łzy.
- J-j-a-a mu t-to zrobiłam. Prawda? - spytała głosem tak słabym, że stan Czkawki wydawał się niewiarygodny w porównaniem z żałobą nowego wodza Damorów. Astrid podeszła do niej i przytuliła ją. Część Wikingów podeszła do leżącego nieopodal ciała kobiety, próbując ją rozpoznać.
- To nie ty, Heathero - głos wodza wydawał się przebijać przez mgłę. Było w nim wiele smutku, być może żalu, że jego przyjaciel stoczył się tak bardzo, iż musiał go zabić własnymi rękami.
- To była moja strzała - zielone oczy dziewczyny wbijały się dalej w ciało Theoda, jakby chciała samym spojrzeniem zwrócić mu życie. Astrid złapała ją za rękę.
- Zabiorę Heatherę do Sali - powiedziała do Czkawki. - Dołącz do nas, kiedy będziesz mógł.
Wódz skinął głową, pozwalając swojej żonie odejść wraz z przyjaciółką, które jeszcze drżała, idąc niepewnie po plaży. Nic dziwnego, że ciąży jej to na sumieniu, w końcu Theod był jej bratem. Nagle Czkawka uświadomił sobie jak potwornie poczuje się Tanya, gdy dowie się o całym zajściu. Czkawka poczuł wstyd, że zrobili polowanie... na jej brata. Miał dość tych myśli, ale została jeszcze jedna niezałatwiona sprawa.
Podszedł do ciała kobiety, którą zamordował Theod. Wikingowie mieli smutne miny, poznał po nich, że ją znali. Zmarła miała pudrową twarz, być może miała taką wcześniej, zanim spotkała wodza Damorów. Jej drobną twarz okalały blond włosy, była ubrana w zbroję, której wykonanie przypominało Czkawce praktyki u Pyskacza. Mogła mieć około pięćdziesięciu lat, ale widoczna była na niej wyjątkowa uroda, jak na róży, której płatki zwiędły, ale zostawiły swój niebywały czar.
- Kim ona była? - spytał Czkawka stojącego najbliżej Sączyślina Jorgensona.
Wiking schylił głowę i ściągnął z niej swój hełm.
- Myślę, że Pyskacz powinien ci to wyjaśnić zanim... - przerwał, nie chcąc wypowiadać ostatniego słowa. Wikingowie jeszcze nie pogodzili się z odejściem Pyskacza, została po nim ogromna dziura w pamięci Berk.
Czkawka zmarszczył brwi.
- Miała coś z nim wspólnego?
- Więcej niż "coś" - skończył Sączyślin i odszedł w kierunku wioski. Część Wikingów ruszyła za nim. Wódz zmarszczył brwi.
Poprosił pozostałych Wikingów, aby zajęli się ciałami i przygotowali łodzie. Chciał je odprawić o świcie. Zmęczony i zdruzgotany powlókł się w stronę portu, spotykając po drodze bliźniaków. Szpadka patrzyła twardo w stronę plaży, była naprawdę twarda.
- Jak się czujesz? - spytał Czkawka troskliwie. Naprawdę zależało mu na przyjaciółce. Myśl, że mógłby ją stracić, przygnębiała go.
- Lepiej, widząc go martwego - powiedziała wprost dziewczyna beznamiętnym tonem. - Dobrze zrobiłeś, Czkawka - położyła dłoń na ramieniu wodza. Mieczyk wolał się chyba nie odzywać.
Wódz kiwnął głowę i po raz pierwszy chyba przytulił bliźniaczkę. Najchętniej zamknąłby ją, Mieczyka, Sączysmarka, Śledzika i ich smoki, Heatherę oraz oczywiście Astrid w jakimś bezpiecznym miejscu, aby żaden wróg nie miał do nich wstępu. Chciał, żeby mogli być bezpieczni.
Szpadka spróbowała jeszcze raz dodać otuchy przyjacielowi spojrzeniem, ale on tylko kiwnął głową w kierunku jej brata i odszedł. Chciał jeszcze pomówić z Heatherą, zanim nastanie dzień, a wiedział, że ta rozmowa może potrwać.
Gdy w końcu dotarł na miejsce, zauważył jedną jedyną świecę w całym pomieszczeniu, oświetlającą twarze obu dziewczyn. Czkawka zajął miejsce koło Astrid i ścisnął mocno rękę Heathery leżącą na stole. Dziewczyna dalej miała na policzkach ślady łez, ale wyglądała na dużo bardziej zrównoważoną niż wcześniej.
- W porządku? - spytał cicho. Heathera uśmiechnęła się.
- Przypłynęłam do Berk, bo chciałam złożyć wam życzenia - spojrzała wymownie na Astrid. - Przepraszam, dostałam zaproszenie, ale je odrzuciłam - Czkawka przypomniał sobie, że rzeczywiście, wysyłał jej Straszliwca Straszliwego. - W końcu zdecydowałam, że miło byłoby zobaczyć znowu Berk, zobaczyć, jak radzi sobie Tanya... ale chyba przybyłam w złym momencie, bo kiedy dopłynęłam do portu zobaczyłam... mojego brata. - to ostatnie wymówiła niemal z obrzydzeniem. - Astrid, słyszałam, co zrobił Pyskaczowi, gdybym mogła cofnąć czas, nie przypłynęlibyśmy do Berk.
- To nie twoja wina - powiedziała Astrid ciepło, również łapiąc przyjaciółkę za drugą rękę. - Skąd mogłaś wiedzieć?
- Widziałaś Szpadkę tam, na wyspie? - domyślił się Czkawka.
- Tak, musiałam coś zrobić. Czasu nie cofnę, ale mogłam uratować życie przyjaciółce. Byłam wam to winna.
- Wiesz, że nigdy byśmy ciebie o to nie poprosili - powiedział wódz, patrząc jej w oczy. - Mam nadzieję, że po pogrzebie zostaniesz u nas na trochę. Myślę, że Tanya... no cóż, lepiej to zniesie, jeśli będzie przy niej bliska osoba.
- Tak, tak, też tak myślę. - wymruczała.
Nastała głucha cisza. Czkawka zechciał w końcu podzielić się swoimi informacjami na temat zmarłej kobiety. Opowiedział, że miała coś wspólnego z Pyskaczem.
- Z tego marudzenia Theoda nic nie wywnioskowałam - powiedziała Heathera. - Kiedy mówił o rodzie Borka...
- Nie, to niemożliwe, żeby Pyskacz był z nią spokrewniony - przerwała jej Astrid, choć chciał to zrobić jej mąż. - Już w szkole razem z Czkawką uczyliśmy się wszystkich największych rodów Berk, znamy rodzinę Pyskacza na wyrywki.
Czkawka wstał. Coś kazało mu posłać myśli w innym kierunku. Po co Theod miałby zabijać tę kobietę? Jeśli naprawdę chciał zakończyć ród Pyskacza, skończyłby tylko na nim samym...
- Porozmawiam z Sączyślinem - obiecał im Czkawka. - Dowiem się, kim była, jeszcze przed świtem.
...
Jednak mimo tego, co obiecał, znalazł Wikinga dopiero, gdy łodzie były gotowe i całuny zdobiły ich burty. Poprosił Sączyślina na bok, by móc w spokoju porozmawiać. Szczerbatek zignorował prośbę o zostanie przy Astrid i raźnie poszedł za jeźdźcem.
- Kim była ta kobieta? Nie odpowiedziałeś mi. - Wiking w odpowiedzi westchnął. Pogłaskał swoje czarne wąsy i po czym odpowiedział, wbijając wzrok w ziemię.
- Bardzo dawno temu wylądowała na wyspie, tak jak Heathera. Nikt nie wiedział, skąd jest. Pyskacz zaopiekował się nią, dbał o nią. Bardzo się razem zaprzyjaźnili. Po miesiącu zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Wiem, tyle... że Pyskacz się załamał i nie chciał o niej rozmawiać.
Czkawka otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Pyskacz i kobieta? Nagle przed oczami stanął mu obraz, który bardzo dobrze znał. Kiedy jego ojciec znalazł mamę, Pyskacz mówił, że się nie ożenił z jakiegoś powodu. Czyżby tym powodem był zawód miłosny?
- Jak miała na imię? - spytał cicho Czkawka. Sączyślin popatrzył na morze.
- Selina.
Oba pogrzeby skończyły się bardzo szybko, najpierw wypłynęła łódź Seliny, pierwszą strzałę wystrzelił Czkawka, ponieważ Selina nie miała tu nikogo, kto mógłby ją pożegnać jak bliską osobę. Gdy łódź zniknęła w oddali, Czkawka pomyślał, że chce, by ta łódź spotkała kiedyś inną łajbę, którą wysłali Wikingowie tydzień temu.
Płonące słońce rozdarło niebo na dwie części, identyczny widok, jak w przypadku pogrzebu Pyskacza. Czerwień zalała całe Berk, wschód słońca był wspaniały. Poruszał do głębi.
Gdy rybacy wyprawili również w tamtym kierunku drugą łódź, łódź Theoda, Czkawka podał swój łuk Heatherze, która przyjęła go dość chłodno. Tanya stała tuż za nią, jej oczy były całe zaczerwienione od łez.
Zwyczaj Wikingów głosił, że o każdym zmarłym mówiono kilka dobrych słów, by wesprzeć pamięć o nim. Heathera zapaliła jedynie swoją strzałę i bez ani jednego słowa wystrzeliła ją. Jednak ta nie dotarła do celu. Dziewczyna zmarszczyła brwi, ale wzięła kolejną. Strzała przecięła rdzawe niebo, ale również nie dosięgnęła łodzi, która odpływała w coraz szybszym tempie. Czkawka wiedział, że Heathera strzelała bardzo dobrze, w końcu trafiła Theoda w ramię, nie chcąc go skrzywdzić. Druga strzała również nie dosięgła łodzi.
Im dalej była łódź, tym kolejne strzały lądowały w wodzie. Dziewczyna była taka zrozpaczona, że Czkawka poprosił najlepszego łucznika z Berk - Geralta o trafienie do celu. Nie służył albo wiatr, albo bogowie odpowiadali za znikanie strzał w głębinie wody. Geralt także nie trafił, zresztą łódź i tak była już za daleko, by w nią trafić.
Ogień spalał winy i pozwalał na dotarcie do kraju Walkirii. Czyżby bogowie nie chcieli przyjąć Theoda do swojego stołu?
Geralt już naciągał cięciwę, by wystrzelić ostatnią ze strzał, ale Heathera go zatrzymała.
- Puść. Bogowie niosą strzały. Najwyraźniej nie zasłużył na miejsce przy stole bogów.
Przez jeszcze godzinę Heathera stała przy klifie, żegnając zarówno brata, jak jego ofiarę. Tanya stała blisko niej, płacząc cicho. Mieczyk w pewnym momencie musiał się z nią pożegnać, zresztą chyba wyczuł moment, by zostawić siostry same. To samo zrobił Czkawka, ale zanim odszedł spytał przyjaciółkę:
- Dlaczego nic nie powiedziałaś o swoim bracie? - to pytanie bolało, nawet zadawane przez niego. Nikt nie zasługiwał na pogrzeb bez upamiętnienia zmarłego. Heathera otarła łzy.
- Nie zrobił w Berk nic, co można było wychwalać. A nie chciałam wspominać go takiego, jakim był, bo wy go nie znaliście. Nie sądzę, żeby to było mile odebrane, wśród twoich współbratymców, Czkawka - spojrzała wodzowi w oczy, szukając wsparcia.
- Nikt nie miał prawa odebrać ci dobrych wspomnień o Theodzie - szepnął jeździec, patrząc w dal na znikającą za horyzontem łódź Damora.
Nagle niebo przecięła błyskawica, którą Czkawka znał aż za dobrze. Łódź zapaliła się, jak papier, w który ktoś rzucił rozpaloną zapałkę. Niemożliwe, przecież Szczerbatek był obok.
Chyba, że Iskra zlitowała się nad swoim oprawcą, raz na zawsze zachowując go w świecie zmarłych. Jeszcze raz osobliwa natura smoków zszokowała jeźdźca, tym bardziej, że Nocne Furie nigdy nie wybaczały. Chociaż przecież Czkawka był wyjątkiem od reguły, bo przecież sam zaatakował Szczerbatka. Czy to możliwe, że Theod przemocą zdobył serce smoczycy? Skąd, pomyślał wódz. Najwyraźniej smoki po prostu rozumiały o wiele więcej, nić się mogło wydawać. Być może Iskra zrozumiała, jak ważne jest palenie ciał zmarłych, by ich dusze mogły osiąść przy stole bogów.
Hmmm chyba mój blog się wam znudził :/ tak czy owak mam dalej pomysły na niego ale nie wiem czy jest sens, skoro rzadko kiedy ktoś na niego wchodzi :/
czwartek, 14 maja 2015
Sprawiedliwość
Wódz biegł tak szybko w stronę portu, że jego pochodnia niemal zgasła pod wpływem nagłego powiewu. Szpadka. Jeśli coś jej się stanie, Czkawka nigdy sobie tego nie wybaczy. Dlaczego nie poszedł wtedy za bliźniaczką?
Na te myśli nie było już czasu. Z plaży Thora dochodziło słabe światło, najwyraźniej ktoś tam był. Czkawka ruszył w tamtym kierunku, bo port, jak się okazało, był pusty. Wikingowie biegli tuż za wodzem, bojąc się niewiele mniej od niego o życie Szpadki.
Kiedy buty jeźdźca dotknęły piachu, zauważył dwie postacie. W słabym świetle leżącej na plaży pochodni stał Theod, z nienawistnym spojrzeniem, w którym czaiło się szaleństwo, trzymający Szpadkę. Przy gardle dziewczyny błyszczało ostrze. Bliźniaczka pomimo zaistniałej sytuacji nawet nie odważyła się zapłakać, trzymała się bardzo dzielnie, choć jej jasne oczy zdradzały strach.
- Ach, jest więc mój przyjaciel - westchnął Theod teatralnie. Jego syczący głos oddawał w pełni groźbę, którą zawarł w listach. Były wódz Damorów był dużo bardziej zarośnięty niż, gdy Wikingowie widzieli go po raz ostatni. Takie były skutki ukrywania się po jaskiniach.
- Zostaw ją - rozkazał Czkawka, ale w jego głosie brzmiała bezsilność. Za wodzem stanęła postać, która musiała się podeprzeć, by nie upaść, widząc zakładniczkę Theoda.
- Szpadka - westchnął Mieczyk. Wódz nigdy nie widział w nim tyle przerażenia, jak w tym momencie. Wyglądał niemal jak duch, z którego uchodziło życie. Astrid dotknęła ramienia bliźniaka.
- Nie jest mi potrzebna - powiedział Theod spokojnym głosem. Wyglądał na szczęśliwego. - Nie ona była moim celem.
Czkawka wyszedł na środek.
- Więc kto jest twoim celem? - warknął, nawet nie próbując udawać uprzejmego. Nie, kiedy chodziło o życie Szpadki. Nie, gdy Pyskacz zniknął z Berk, pozostawiając po sobie tylko wspomnienia. Nie, gdy Theod dopuścił się zniewagi wobec Astrid i złamania prawa gościnności.
- Mój cel - zaśmiał się Theod jak prawdziwy szaleniec. - Ach, Czkawko, mój cel leży tam - wskazał miejsce obok skał, gdzie leżała kobieta. Wódz nawet nie czekał na zaproszenie. Podbiegł do niej i sprawdził szybko puls. Pomimo dreszczy, jakie opanowały jego ciało, miał pewność, że kobieta jest martwa.
Theod zaśmiał się ponownie. Wikingowie stali jak oniemieli, gdy morze szumiało smutno w żałobie po zmarłej kobiecie. Czkawka wstał, jego ciało dalej się trzęsło, ale z wściekłości tak wielkiej, że ledwie można było to nazwać furią.
- JAK ŚMIESZ?! - wykrzyknął tonem podobnym do tego, którym posługiwał się Theod. Tonem szaleńca. - JAK ŚMIESZ MORDOWAĆ INNYCH? KTO CI DAŁ TAKIE PRAWO?!
Były wódz Damorów zacmokał. Wydawał się nieporuszony całą tą sytuacją.
- Biedny, naiwny Czkawka. Nikt nie daje nam do tego prawa, to się po prostu robi. - Piekło w dłoni Czkawki nagle zmieniło się. Z obudowy wychynęło ostrze, tworząc z niego miecz, wygięty w dziwnym kierunku, nieco przypominającym szable. Jego srebro zabłyszczało w blasku pełni. Gronkielowe Żelazo.
Theod ścisnął mocniej gardło Szpadki, po czym wytarł brudne z krwi ostrze o policzek dziewczyny. Czkawka zdawał sobie sprawę, że to nie krew Szpadki. Rzucił jeszcze raz okiem na leżące obok niego ciało nieznanej kobiety, po czym ruszył wolnym tempem w stronę wroga, jakby w ogóle nie zauważył zakładniczki.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że wygrasz? - zaśmiał się gardłowo Theod. - Mam w garści ród Borka Wielkiego.
Czkawka przypomniał sobie, że Bork Wielki był praprzodkiem Pyskacza. Faktycznie, udało mu się zakończyć ród wspaniałego Wikinga. Tylko w jakim celu zabił tę kobietę?
Nagle plażę przeszył świst strzały. Theod odwrócił się szybko, szukając napastnika, który trafił go w prawe ramię. Szpadka doskonale wykorzystała ten moment i kucnęła, a gdy Theod zwrócił na nią uwagę, po prostu zwaliła go z nóg jednym kopnięciem.
Dziewczyna pobiegła w stronę Wikingów, podczas, gdy jej oprawca wstawał na nogi, trzymając się za ramię. Czkawka podszedł jeszcze bliżej, tak, by łatwo mierzyć do Theoda.
Pierwszy raz w oczach szaleńca pojawiło się błaganie o łaskę. I to tak bolesne, że na moment wstrzymało poczynaniami wodza. Theod zacharczał i dobył miecza, zanim Czkawka zdołał wybudzić się z odrętwienia, jakie nasłało na niego udręczone spojrzenie wroga. Był jednak bardziej zdeterminowany. Żal po Pyskaczu i po nieznajomej kobiecie wziąć nad nim górę i wkrótce Czkawka ciął wściekle celując we wroga. Theodowi ledwie udawało się odparowywać ciosy, zadawane tak szybko i z taką precyzją. Czkawka działał szybko jak błyskawica, przypominając sposobem ataku Nocną Furię. Szybkość, bezwzględność, zwinność.
W końcu wytrącił miecz Theoda z dłoni, zostawiając wroga bezbronnego. Wódz Damorów wydawał się szczerze zaskoczony takim obrotem akcji.
- Zrób to - powiedział, klękając przed wodzem Berk i wpatrując się w jego oczy z nienawiścią, ale i poddaniem. Kolejne gierki? Myślał Czkawka.
Nie spuszczając wroga z oczu wydał wyrok, tak, aby wszyscy Wikingowie słyszeli, choć i tak pragnęli śmierci Damora.
- W imię Odyna, ja, wódz Berk skazuję cię na śmierć. - jego głos przybrał na sile, adrenalina buzowała nad jego umysłem. Następne słowa niemal wysyczał tak niepodobnym do niego tonem - Twoje winy będą wyryte w pamięci Wikingów na zawsze. W pamięci wszystkich Wikingów - dodał. - Również Damorów.
Po czym jednym pchnięciem zakończył życie Theoda, wbijając Piekło w głąb serca. Wiking trząsł się w spazmach, ale w ostatnich sekundach odwrócił się w stronę Astrid i jego usta poruszyły się w słowach, których już nie mógł wypowiedzieć. Czkawka wyciągnął ostrze z piersi byłego przyjaciela, a jego ciało padło na piasek, sprawiając, że zmienił on kolor na szkarłat.
Wódz popatrzył jeszcze raz na ciało Theoda, czując spokój i szczęście, za które zaczynał się nienawidzić. Cieszył się ze śmierci. Cieszył się, bo zabił. Śmierć jest smutna. Tylko smutna. Nawet takiego potwora, jakim był Theod.
Czkawka otarł pot w czoła, nawet nie zerkając w stronę Wikingów. Spojrzał w głąb skał, do łucznika, który trafił Theoda w ramię. To dzięki niemu sprawa zakończyła się w ten sposób. Wódz nie musiał zgadywać, wiedział, kto ocalił Szpadkę, jak i wszystkich Wikingów tu obecnych.
Spojrzał wprost na ta osobę i skłonił głowę w wyrazach szacunku i podziękowania. Astrid stanęła obok męża i szepnęła głosem pełnym szoku, widząc w pełni twarz łucznika:
- Heathera?
Na te myśli nie było już czasu. Z plaży Thora dochodziło słabe światło, najwyraźniej ktoś tam był. Czkawka ruszył w tamtym kierunku, bo port, jak się okazało, był pusty. Wikingowie biegli tuż za wodzem, bojąc się niewiele mniej od niego o życie Szpadki.
Kiedy buty jeźdźca dotknęły piachu, zauważył dwie postacie. W słabym świetle leżącej na plaży pochodni stał Theod, z nienawistnym spojrzeniem, w którym czaiło się szaleństwo, trzymający Szpadkę. Przy gardle dziewczyny błyszczało ostrze. Bliźniaczka pomimo zaistniałej sytuacji nawet nie odważyła się zapłakać, trzymała się bardzo dzielnie, choć jej jasne oczy zdradzały strach.
- Ach, jest więc mój przyjaciel - westchnął Theod teatralnie. Jego syczący głos oddawał w pełni groźbę, którą zawarł w listach. Były wódz Damorów był dużo bardziej zarośnięty niż, gdy Wikingowie widzieli go po raz ostatni. Takie były skutki ukrywania się po jaskiniach.
- Zostaw ją - rozkazał Czkawka, ale w jego głosie brzmiała bezsilność. Za wodzem stanęła postać, która musiała się podeprzeć, by nie upaść, widząc zakładniczkę Theoda.
- Szpadka - westchnął Mieczyk. Wódz nigdy nie widział w nim tyle przerażenia, jak w tym momencie. Wyglądał niemal jak duch, z którego uchodziło życie. Astrid dotknęła ramienia bliźniaka.
- Nie jest mi potrzebna - powiedział Theod spokojnym głosem. Wyglądał na szczęśliwego. - Nie ona była moim celem.
Czkawka wyszedł na środek.
- Więc kto jest twoim celem? - warknął, nawet nie próbując udawać uprzejmego. Nie, kiedy chodziło o życie Szpadki. Nie, gdy Pyskacz zniknął z Berk, pozostawiając po sobie tylko wspomnienia. Nie, gdy Theod dopuścił się zniewagi wobec Astrid i złamania prawa gościnności.
- Mój cel - zaśmiał się Theod jak prawdziwy szaleniec. - Ach, Czkawko, mój cel leży tam - wskazał miejsce obok skał, gdzie leżała kobieta. Wódz nawet nie czekał na zaproszenie. Podbiegł do niej i sprawdził szybko puls. Pomimo dreszczy, jakie opanowały jego ciało, miał pewność, że kobieta jest martwa.
Theod zaśmiał się ponownie. Wikingowie stali jak oniemieli, gdy morze szumiało smutno w żałobie po zmarłej kobiecie. Czkawka wstał, jego ciało dalej się trzęsło, ale z wściekłości tak wielkiej, że ledwie można było to nazwać furią.
- JAK ŚMIESZ?! - wykrzyknął tonem podobnym do tego, którym posługiwał się Theod. Tonem szaleńca. - JAK ŚMIESZ MORDOWAĆ INNYCH? KTO CI DAŁ TAKIE PRAWO?!
Były wódz Damorów zacmokał. Wydawał się nieporuszony całą tą sytuacją.
- Biedny, naiwny Czkawka. Nikt nie daje nam do tego prawa, to się po prostu robi. - Piekło w dłoni Czkawki nagle zmieniło się. Z obudowy wychynęło ostrze, tworząc z niego miecz, wygięty w dziwnym kierunku, nieco przypominającym szable. Jego srebro zabłyszczało w blasku pełni. Gronkielowe Żelazo.
Theod ścisnął mocniej gardło Szpadki, po czym wytarł brudne z krwi ostrze o policzek dziewczyny. Czkawka zdawał sobie sprawę, że to nie krew Szpadki. Rzucił jeszcze raz okiem na leżące obok niego ciało nieznanej kobiety, po czym ruszył wolnym tempem w stronę wroga, jakby w ogóle nie zauważył zakładniczki.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że wygrasz? - zaśmiał się gardłowo Theod. - Mam w garści ród Borka Wielkiego.
Czkawka przypomniał sobie, że Bork Wielki był praprzodkiem Pyskacza. Faktycznie, udało mu się zakończyć ród wspaniałego Wikinga. Tylko w jakim celu zabił tę kobietę?
Nagle plażę przeszył świst strzały. Theod odwrócił się szybko, szukając napastnika, który trafił go w prawe ramię. Szpadka doskonale wykorzystała ten moment i kucnęła, a gdy Theod zwrócił na nią uwagę, po prostu zwaliła go z nóg jednym kopnięciem.
Dziewczyna pobiegła w stronę Wikingów, podczas, gdy jej oprawca wstawał na nogi, trzymając się za ramię. Czkawka podszedł jeszcze bliżej, tak, by łatwo mierzyć do Theoda.
Pierwszy raz w oczach szaleńca pojawiło się błaganie o łaskę. I to tak bolesne, że na moment wstrzymało poczynaniami wodza. Theod zacharczał i dobył miecza, zanim Czkawka zdołał wybudzić się z odrętwienia, jakie nasłało na niego udręczone spojrzenie wroga. Był jednak bardziej zdeterminowany. Żal po Pyskaczu i po nieznajomej kobiecie wziąć nad nim górę i wkrótce Czkawka ciął wściekle celując we wroga. Theodowi ledwie udawało się odparowywać ciosy, zadawane tak szybko i z taką precyzją. Czkawka działał szybko jak błyskawica, przypominając sposobem ataku Nocną Furię. Szybkość, bezwzględność, zwinność.
W końcu wytrącił miecz Theoda z dłoni, zostawiając wroga bezbronnego. Wódz Damorów wydawał się szczerze zaskoczony takim obrotem akcji.
- Zrób to - powiedział, klękając przed wodzem Berk i wpatrując się w jego oczy z nienawiścią, ale i poddaniem. Kolejne gierki? Myślał Czkawka.
Nie spuszczając wroga z oczu wydał wyrok, tak, aby wszyscy Wikingowie słyszeli, choć i tak pragnęli śmierci Damora.
- W imię Odyna, ja, wódz Berk skazuję cię na śmierć. - jego głos przybrał na sile, adrenalina buzowała nad jego umysłem. Następne słowa niemal wysyczał tak niepodobnym do niego tonem - Twoje winy będą wyryte w pamięci Wikingów na zawsze. W pamięci wszystkich Wikingów - dodał. - Również Damorów.
Po czym jednym pchnięciem zakończył życie Theoda, wbijając Piekło w głąb serca. Wiking trząsł się w spazmach, ale w ostatnich sekundach odwrócił się w stronę Astrid i jego usta poruszyły się w słowach, których już nie mógł wypowiedzieć. Czkawka wyciągnął ostrze z piersi byłego przyjaciela, a jego ciało padło na piasek, sprawiając, że zmienił on kolor na szkarłat.
Wódz popatrzył jeszcze raz na ciało Theoda, czując spokój i szczęście, za które zaczynał się nienawidzić. Cieszył się ze śmierci. Cieszył się, bo zabił. Śmierć jest smutna. Tylko smutna. Nawet takiego potwora, jakim był Theod.
Czkawka otarł pot w czoła, nawet nie zerkając w stronę Wikingów. Spojrzał w głąb skał, do łucznika, który trafił Theoda w ramię. To dzięki niemu sprawa zakończyła się w ten sposób. Wódz nie musiał zgadywać, wiedział, kto ocalił Szpadkę, jak i wszystkich Wikingów tu obecnych.
Spojrzał wprost na ta osobę i skłonił głowę w wyrazach szacunku i podziękowania. Astrid stanęła obok męża i szepnęła głosem pełnym szoku, widząc w pełni twarz łucznika:
- Heathera?
wtorek, 12 maja 2015
Zasadzka na przyjaciół
Słońce już zachodziło, gdy Czkawka stał ze Szczerbatkiem na klifie, wpatrując się w wielką, świecącą gwiazdę znikającą za widnokręgiem. Niebo jakby rwało się do walki. Jeździec poczuł dotyk na ramieniu, ale nie musiał się obracać, bo już widział blask bijący z blond włosów ukochanej.
- Widzę, że nieco lepiej z twoim humorem?
Obrócił się, by zobaczyć zadziorne spojrzenie Astrid. Tak czuł się lepiej, bo miał cel, mógł coś robić, choć tak naprawdę było to tylko oczekiwanie na atak.
- A jak sądzisz? - spytał z uśmiechem.
Astrid przytuliła się do niego. Czkawka westchnął.
- Dużo lepiej jest, kiedy nie musisz działać sam. - powiedział, jedną ręką przytulając Astrid, drugą drapiąc po łbie Szczerbatka. Smok zamruczał, poruszając głową w obie strony.
- Tak, to prawda. A właśnie, nie mógłbyś pomóc z bliźniakami? - spytała dziewczyna delikatnie.
- Co znowu? - jeździec wywrócił oczami.
- Gdyby nie Wym i Jot znowu zaczęliby się tłuc. - mruknęła Astrid.
Czkawka spojrzał na żonę z miną, jakby wymyślił coś genialnego.
- Mam pomysł, może by ich zostawić na jakiejś bezludnej wyspie? - dziewczyna zaśmiała się, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów. - Serio, wiesz ile wysp jest niezamieszkanych? Czemu muszą mieszkać akurat na Berk? - Astrid ruszyła z uśmiechem w stronę wyspy, ciągnąc za rękę Czkawkę.
- Gdyby to było takie proste - westchnęła. - Mam nadzieję, że Iskra pierwsza dorwie Theoda, zanim w ogóle przyjdzie do wioski. - powiedziała do siebie.
- Zaraz, zaraz. Wypuściłaś Iskrę? - zatrzymał ją Czkawka.
- Tak, nie tylko ty masz powody, żeby nienawidzić Theoda. - odparła szorstko.
Kiedy dotarli na plac, nie odzywając się do siebie od groźnych słów Astrid, zauważyli Mieczyka i Szpadkę okładających się pięściami. Astrid i Czkawka popatrzyli na siebie i pobiegli do bliźniaków, aby ich rozdzielić.
- Zróbcie coś temu tłumokowi, bo zaraz nie wytrzymam - warczała Szpadka, szarpiąc się w silnych ramionach Czkawki. Astrid próbowała utrzymać Mieczyka. - Nie zrobiłeś tego, powiedz, że tego nie zrobiłeś!
- Nie zrobiłem - Mieczyk przystanął, jakby zapomniał, że przed chwilą chciał zatłuc swoją siostrę. - Zaraz, ale o co chodzi?
- Ja też się chętnie dowiem - wtrącił się Czkawka, przytrzymując rozwścieczoną Szpadkę jeszcze mocniej.
Dziewczyna wywróciła oczami i odpowiedziała:
- Gadał ze Smarkiem o mnie!
- Nie! - Astrid udała zdziwienie i zażenowanie zachowaniem bliźniaka, ale Czkawka nakazał jej spojrzeniem przestać, w końcu nie chciał rozwścieczyć Szpadki jeszcze bardziej.
- O co ci chodzi? Sama co chwilę o nim gadasz! - Mieczyk próbował się bronić, ale nie rzucał się w stronę siostry.
- To po co się wtrącasz?! - warknęła Szpadka. - Ja nie gadam z Tanyą o tobie.
- Całe szczęście - prychnął Mieczyk.
- Chyba zacznę - dopowiedziała dziewczyna, a jej brat prawie wyrwał się Astrid, miotając się z wściekłością na wszystkie strony.
- Znowu zaczynacie? - spytał Czkawka. - Chcecie, żebyśmy znowu zostawili was w jaskini? - zadrżał na samą myśl, bo w Berk nie było już bezpiecznie. Gdyby zostawił bliźniaków samych, na pewno Theod skusiłby się, żeby zadźgać jego przyjaciół, tak, jak zrobił to z Pyskaczem.
- Bardzo chętnie, wydrapię mu oczy - zagroziła Szpadka. Astrid westchnęła.
- Mieczyk, chodź - mruknęła, wlokąc za sobą Wikinga.
- Astrid, puść mnie! - protestował, ale dziewczyna wysyczała mu do ucha, że jak z nim nie pójdzie, to Szpadka nie będzie mu miała czego wydrapać.
Szpadka wyrwała się Czkawce i pobiegła w stronę portu, czyli w całkiem przeciwnym kierunku, w którym poszła Astrid i Mieczyk. Wódz zauważył tylko, że na policzkach bliźniaczki pojawiły się łzy. Koło niego pojawił się Szczerbatek, zerkając pytająco w stronę Szpadki.
- Serio? Nie mogłeś przyjść wcześniej? - spytał z lekkim uśmiechem. Smok wystawił język i podniósł ogon, jakby chciał się bawić, więc Czkawka podniósł do góry kawałek drewna i rzucił nad swoją głowę. W jednej chwili syk plazmy rozniósł się po Berk. Wódz żałował, że zgodził się na zabawę ze smokiem. Chociaż, w sumie i tak było mu wszystko jedno, czy Theod go zauważy, czy nie. Jeśli pokaże się w Berk, to nie będzie miał szansy zaatakować, gdy cała wioska stoi na nogach.
- Dobra, Mordko, już nie czas na zabawę, pobawimy się jutro - obiecał, głaszcząc smoka.
Zdecydował, że nie ma zamiaru znów zostawić Astrid i bać się o nią, gdy w pobliżu może być ten zdrajca, więc ruszył za dziewczyną. Na placu zbierali się już Wikingowie. Słońce zaszło. Wszyscy skinęli głowy, widząc wodza i dalej wpatrywali się w miejsce, gdzie zniknęło słońce.
Czkawka czuł dumę, że Wikingowie chcą walczyć w jego sprawie i że go wysłuchali, choć z drugiej strony nie mieli za bardzo wyjścia, w końcu każdy z nich był teraz w niebezpieczeństwie.
Znalazł Astrid i Mieczyka siedzących na progu domu bliźniaków. Oboje mieli smętne miny i szeptali coś do siebie nerwowym tonem, najwięcej mówiła Astrid. Dziwne, Czkawka prędzej spodziewałby się, że dziewczyna stanie po stronie Szpadki i po prostu spierze chłopaka za jego zachowanie. Widok Astrid rozwiązującej problemy rozmową niemal go zaszokowała, ale czuł dumę (już drugi raz tego dnia), bo wiedział, że to jego niemała zasługa.
Gdy Czkawka podszedł, oboje przestali rozmawiać, w końcu Mieczyk wstał i odszedł, kopiąc leżące pod nogami kamienie. Astrid mrugnęła do męża.
- Wszystko gra? - spytał obejmując talię swojej żony.
- Opowiem ci później, o co poszło. Naprawdę się zdziwisz. Rany, ja chyba pierwszy raz gadałam z Mieczykiem i nie chciałam mu zrobić coś bardzo, bardzo złego. - powiedziała z zaskoczeniem, a Czkawka wolał nie przyznawać się, że zauważył to już wcześniej.
- Cieszę się, że nie musiałem sam rozwiązywać tego problemu - westchnął Czkawka.
Brwi Astrid uniosły się, dziewczyna przyciągnęła męża do siebie.
- Cieszysz się bo masz o jeden obowiązek mniej, czy dlatego, że masz tak poukładaną żonę, która potrafi wykonać za ciebie kilka sprawunków? - spytała, przekrzywiając głowę jak kotka.
Wódz uśmiechnął się.
- Nie nazwałbym ciebie poukładanej - wymruczał tak samo, jak wcześniej Astrid, ale jeźdźczyni szturchnęła go, pokazując mu grymas niezadowolenia. Czkawka przytrzymał ją, zanim zrobiła mu coś naprawdę strasznego. - Gdybyś była poukładana, byłabyś nudna a zawsze byłaś zbyt interesująca.
Astrid jakby zawahała się, czy przyjąć słowa męża jako komplement, czy obelgę, ale w końcu stanęła lekko na palcach i pocałowała go w usta.
- Masz szczęście, że umiesz negocjować - mruknęła posępnie, ale Czkawka i tak cieszył się z nagrody.
Nagle zagrzmiał róg - sygnał, który miał oznaczać atak wroga na Berk. Małżonkowie popatrzyli na siebie ze strachem i zdziwieniem i ruszyli w stronę placu biegiem. Czkawka wyciągnął z kieszeni Piekło, Astrid już wcześniej miała ze sobą topór - ten prawdziwy.
Kiedy wódz dobiegł do placu, zauważył stojących Wikingów. Większość z nich rozglądała się dokoła czujnie, jakby szukała zagrożenia. Tylko jeden z nich, Sączyślin, trzymając w ręku róg wskazał port.
- Tam! Widziałem. - powiedział chrapliwym głosem.
Czkawka pobiegł pierwszy mając złe przeczucia. Smoki krążyły wokół zaalarmowane nagłym dźwiękiem rogu. Coś doczepiło się do myśli chłopaka, jakby kawałek układanki, który nigdy nie miał dołączyć do reszty.
Wtem wszyscy usłyszeli pisk, bardzo znajomy, niski. Kobiecy. Astrid stojąca obok Czkawki spojrzała na męża z trwogą, jej źrenice zwęziły się ze strachu. Już oboje znali odpowiedź, ostatni puzzel łączący się z pozostałymi w jedną całość.
- Szpadka.
Tam tam tiram tam tam tiram tam. Jak wam się podoba? :) Mam nadzieję, że jesteście mile zaskoczeni. Jakieś pomysły? Nie żebym nie miała własnego scenariusza ale jestem ciekawa waszych pomysłów, niektóre może wykorzystam :33 przede wszystkim - kocham was <3
- Widzę, że nieco lepiej z twoim humorem?
Obrócił się, by zobaczyć zadziorne spojrzenie Astrid. Tak czuł się lepiej, bo miał cel, mógł coś robić, choć tak naprawdę było to tylko oczekiwanie na atak.
- A jak sądzisz? - spytał z uśmiechem.
Astrid przytuliła się do niego. Czkawka westchnął.
- Dużo lepiej jest, kiedy nie musisz działać sam. - powiedział, jedną ręką przytulając Astrid, drugą drapiąc po łbie Szczerbatka. Smok zamruczał, poruszając głową w obie strony.
- Tak, to prawda. A właśnie, nie mógłbyś pomóc z bliźniakami? - spytała dziewczyna delikatnie.
- Co znowu? - jeździec wywrócił oczami.
- Gdyby nie Wym i Jot znowu zaczęliby się tłuc. - mruknęła Astrid.
Czkawka spojrzał na żonę z miną, jakby wymyślił coś genialnego.
- Mam pomysł, może by ich zostawić na jakiejś bezludnej wyspie? - dziewczyna zaśmiała się, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów. - Serio, wiesz ile wysp jest niezamieszkanych? Czemu muszą mieszkać akurat na Berk? - Astrid ruszyła z uśmiechem w stronę wyspy, ciągnąc za rękę Czkawkę.
- Gdyby to było takie proste - westchnęła. - Mam nadzieję, że Iskra pierwsza dorwie Theoda, zanim w ogóle przyjdzie do wioski. - powiedziała do siebie.
- Zaraz, zaraz. Wypuściłaś Iskrę? - zatrzymał ją Czkawka.
- Tak, nie tylko ty masz powody, żeby nienawidzić Theoda. - odparła szorstko.
Kiedy dotarli na plac, nie odzywając się do siebie od groźnych słów Astrid, zauważyli Mieczyka i Szpadkę okładających się pięściami. Astrid i Czkawka popatrzyli na siebie i pobiegli do bliźniaków, aby ich rozdzielić.
- Zróbcie coś temu tłumokowi, bo zaraz nie wytrzymam - warczała Szpadka, szarpiąc się w silnych ramionach Czkawki. Astrid próbowała utrzymać Mieczyka. - Nie zrobiłeś tego, powiedz, że tego nie zrobiłeś!
- Nie zrobiłem - Mieczyk przystanął, jakby zapomniał, że przed chwilą chciał zatłuc swoją siostrę. - Zaraz, ale o co chodzi?
- Ja też się chętnie dowiem - wtrącił się Czkawka, przytrzymując rozwścieczoną Szpadkę jeszcze mocniej.
Dziewczyna wywróciła oczami i odpowiedziała:
- Gadał ze Smarkiem o mnie!
- Nie! - Astrid udała zdziwienie i zażenowanie zachowaniem bliźniaka, ale Czkawka nakazał jej spojrzeniem przestać, w końcu nie chciał rozwścieczyć Szpadki jeszcze bardziej.
- O co ci chodzi? Sama co chwilę o nim gadasz! - Mieczyk próbował się bronić, ale nie rzucał się w stronę siostry.
- To po co się wtrącasz?! - warknęła Szpadka. - Ja nie gadam z Tanyą o tobie.
- Całe szczęście - prychnął Mieczyk.
- Chyba zacznę - dopowiedziała dziewczyna, a jej brat prawie wyrwał się Astrid, miotając się z wściekłością na wszystkie strony.
- Znowu zaczynacie? - spytał Czkawka. - Chcecie, żebyśmy znowu zostawili was w jaskini? - zadrżał na samą myśl, bo w Berk nie było już bezpiecznie. Gdyby zostawił bliźniaków samych, na pewno Theod skusiłby się, żeby zadźgać jego przyjaciół, tak, jak zrobił to z Pyskaczem.
- Bardzo chętnie, wydrapię mu oczy - zagroziła Szpadka. Astrid westchnęła.
- Mieczyk, chodź - mruknęła, wlokąc za sobą Wikinga.
- Astrid, puść mnie! - protestował, ale dziewczyna wysyczała mu do ucha, że jak z nim nie pójdzie, to Szpadka nie będzie mu miała czego wydrapać.
Szpadka wyrwała się Czkawce i pobiegła w stronę portu, czyli w całkiem przeciwnym kierunku, w którym poszła Astrid i Mieczyk. Wódz zauważył tylko, że na policzkach bliźniaczki pojawiły się łzy. Koło niego pojawił się Szczerbatek, zerkając pytająco w stronę Szpadki.
- Serio? Nie mogłeś przyjść wcześniej? - spytał z lekkim uśmiechem. Smok wystawił język i podniósł ogon, jakby chciał się bawić, więc Czkawka podniósł do góry kawałek drewna i rzucił nad swoją głowę. W jednej chwili syk plazmy rozniósł się po Berk. Wódz żałował, że zgodził się na zabawę ze smokiem. Chociaż, w sumie i tak było mu wszystko jedno, czy Theod go zauważy, czy nie. Jeśli pokaże się w Berk, to nie będzie miał szansy zaatakować, gdy cała wioska stoi na nogach.
- Dobra, Mordko, już nie czas na zabawę, pobawimy się jutro - obiecał, głaszcząc smoka.
Zdecydował, że nie ma zamiaru znów zostawić Astrid i bać się o nią, gdy w pobliżu może być ten zdrajca, więc ruszył za dziewczyną. Na placu zbierali się już Wikingowie. Słońce zaszło. Wszyscy skinęli głowy, widząc wodza i dalej wpatrywali się w miejsce, gdzie zniknęło słońce.
Czkawka czuł dumę, że Wikingowie chcą walczyć w jego sprawie i że go wysłuchali, choć z drugiej strony nie mieli za bardzo wyjścia, w końcu każdy z nich był teraz w niebezpieczeństwie.
Znalazł Astrid i Mieczyka siedzących na progu domu bliźniaków. Oboje mieli smętne miny i szeptali coś do siebie nerwowym tonem, najwięcej mówiła Astrid. Dziwne, Czkawka prędzej spodziewałby się, że dziewczyna stanie po stronie Szpadki i po prostu spierze chłopaka za jego zachowanie. Widok Astrid rozwiązującej problemy rozmową niemal go zaszokowała, ale czuł dumę (już drugi raz tego dnia), bo wiedział, że to jego niemała zasługa.
Gdy Czkawka podszedł, oboje przestali rozmawiać, w końcu Mieczyk wstał i odszedł, kopiąc leżące pod nogami kamienie. Astrid mrugnęła do męża.
- Wszystko gra? - spytał obejmując talię swojej żony.
- Opowiem ci później, o co poszło. Naprawdę się zdziwisz. Rany, ja chyba pierwszy raz gadałam z Mieczykiem i nie chciałam mu zrobić coś bardzo, bardzo złego. - powiedziała z zaskoczeniem, a Czkawka wolał nie przyznawać się, że zauważył to już wcześniej.
- Cieszę się, że nie musiałem sam rozwiązywać tego problemu - westchnął Czkawka.
Brwi Astrid uniosły się, dziewczyna przyciągnęła męża do siebie.
- Cieszysz się bo masz o jeden obowiązek mniej, czy dlatego, że masz tak poukładaną żonę, która potrafi wykonać za ciebie kilka sprawunków? - spytała, przekrzywiając głowę jak kotka.
Wódz uśmiechnął się.
- Nie nazwałbym ciebie poukładanej - wymruczał tak samo, jak wcześniej Astrid, ale jeźdźczyni szturchnęła go, pokazując mu grymas niezadowolenia. Czkawka przytrzymał ją, zanim zrobiła mu coś naprawdę strasznego. - Gdybyś była poukładana, byłabyś nudna a zawsze byłaś zbyt interesująca.
Astrid jakby zawahała się, czy przyjąć słowa męża jako komplement, czy obelgę, ale w końcu stanęła lekko na palcach i pocałowała go w usta.
- Masz szczęście, że umiesz negocjować - mruknęła posępnie, ale Czkawka i tak cieszył się z nagrody.
Nagle zagrzmiał róg - sygnał, który miał oznaczać atak wroga na Berk. Małżonkowie popatrzyli na siebie ze strachem i zdziwieniem i ruszyli w stronę placu biegiem. Czkawka wyciągnął z kieszeni Piekło, Astrid już wcześniej miała ze sobą topór - ten prawdziwy.
Kiedy wódz dobiegł do placu, zauważył stojących Wikingów. Większość z nich rozglądała się dokoła czujnie, jakby szukała zagrożenia. Tylko jeden z nich, Sączyślin, trzymając w ręku róg wskazał port.
- Tam! Widziałem. - powiedział chrapliwym głosem.
Czkawka pobiegł pierwszy mając złe przeczucia. Smoki krążyły wokół zaalarmowane nagłym dźwiękiem rogu. Coś doczepiło się do myśli chłopaka, jakby kawałek układanki, który nigdy nie miał dołączyć do reszty.
Wtem wszyscy usłyszeli pisk, bardzo znajomy, niski. Kobiecy. Astrid stojąca obok Czkawki spojrzała na męża z trwogą, jej źrenice zwęziły się ze strachu. Już oboje znali odpowiedź, ostatni puzzel łączący się z pozostałymi w jedną całość.
- Szpadka.
Tam tam tiram tam tam tiram tam. Jak wam się podoba? :) Mam nadzieję, że jesteście mile zaskoczeni. Jakieś pomysły? Nie żebym nie miała własnego scenariusza ale jestem ciekawa waszych pomysłów, niektóre może wykorzystam :33 przede wszystkim - kocham was <3
czwartek, 7 maja 2015
Narada
Deszcz dalej smagał nieznośnie wyspę, gdy Czkawka wreszcie wrócił do Berk. Szczerbatek chyba wyczuł nastrój i przerażenie jeźdźca, bo starał się szybować najszybciej, jak było to możliwe przy tej ulewie. Chmury nadal wisiały nad wyspą, przypominając Czkawce nieznośnie o groźbie Theoda. Obok, przy siodle spoczywał topór Astrid, który jedynie mieszał myśli jeźdźca jeszcze bardziej, podwajając w nim wszystkie uczucia, jakich doznawał.
Kiedy w końcu odnaleźli wzrokiem znajomy dom, majaczący obok Wielkiej Sali niczym mała łódź przy okręcie, Szczerbatek zapikował w dół, zatrzymując się tuż pod drzwiami. Czkawka nie czekał ani chwili, wbiegając po stopniach.
Gdy pojawił się w swoim domu, zauważył stojącą naprzeciw Astrid - całą i zdrową, nieco wystraszoną jego nagłym zjawieniem się w chacie. Stała tak, jakby w ogóle się stamtąd nie ruszała. Jej morska sukienka zawiała w porywach wiatru. Czkawka dobiegł do niej i wziął w ramiona, jakby chciał się przekonać, czy naprawdę tam była.
- Na bogów, nic ci nie jest - wyszeptał z ulgą. Astrid spojrzała na niego, wybudzając się z szoku.
- Czkawka, pewnie, że nic. Za to ty wyglądasz jak sto nieszczęść. - jeździec dopiero zwrócił uwagę na to, że był cały przemoknięty do suchej nitki, a z jego włosów kapały krople wody. - Wysusz się, bo się przeziębisz - mruknęła beznamiętnie, jakby się nim nie przejęła, ale jej oczy mówiły co innego.
- Astrid, nigdy się tak nie bałem - szepnął, nie mogąc się pozbyć wstrętnego uczucia, jakim było przerażenie, które jeszcze pulsowało w jego krwi. Usiadł na drewnianym stołku, trzęsąc się nie wiadomo, czy z zimna, czy ze strachu.
- Co się stało? - spytała Astrid, zamykając drzwi za Szczerbatkiem, który otrzepał się z wody dopiero po wejściu do chaty, z czego dziewczyna nie była specjalnie zadowolona.
- Znalazłem kryjówkę Theoda. - powiedział Czkawka, wbijając wzrok w podłogę. - Tak myślę. Spóźniłem się. Jego już tam nie było. - wyciągnął z kieszeni trochę przemoczony pergamin i podał żonie. - Znalazłem tam tylko to i twój topór.
Astrid przerwała czytanie.
- Mój topór? - powtórzyła. - Czkawka, mam go zawsze przy sobie, zapomniałeś? Stoi przy drzwiach.
Dopiero wódz zerknął w stronę drzwi i rzeczywiście zauważył tam identyczne ostrze jak to, które dalej tkwiło przypięte do siodła Szczerbatka. Podszedł do smoka i wyjął je, pokazując żonie.
- To nie jest mój topór, nie ma tych samych rys i szczelin, jak mój, ale rzeczywiście wykonany identycznie. - zmierzyła go z dłoni. - Nic dziwnego, że tak się wystraszyłeś. Myślałeś, że Theod tu jest?
- Byłem tego prawie pewny - przyznał Czkawka. - Skąd wziąłby to ostrze?
- Tego nie wiem. - dopiero skończyła czytać list. - Pełnia jest jutro, Czkawka. Co zamierzasz?
- Nie mam cholernego pojęcia - powiedział jeździec, patrząc w oczy swojej żonie.
Astrid podeszła do Czkawki i usiadła mu na kolanach, po czym mocno go przytuliła, jakby w ogóle nie zauważyła, że jeździec jest cały mokry.
- Jeśli będę miała przy sobie broń, to Theod mi nie zagrozi - uśmiechnęła się na tą myśl. - Wiesz o tym.
- Tak, wiem - westchnął Czkawka. - Dlatego przestraszyłem się, gdy znalazłem ten topór. Myślałem, że jesteś bezbronna.
Szczerbatek zignorował całkiem parę i rozłożył swoje smocze cielsko przy palenisku, grzejąc się. Niedługo potem ruszały się tylko jego nozdrza. Co dziwne, smoki nigdy nie chrapią, ale Szczerbatkowi czasem się to zdarza. Zwłaszcza, gdy się zmęczy.
Czkawka powoli uśmiechnął się na ten widok. Szczerbatek zawsze wpajał w jego osmutniałe serce krztę radości.
- Nigdy nie jestem bezbronna, Czkawka - mruknęła Astrid z obrazą. - Myślałam, że już się przekonałeś.
- No tak - przytaknął wódz. - Nigdy nie należałaś do delikatnych kobiet.
Astrid zrobiła dziwną minę i złożyła na jego ustach pocałunek. Usta dziewczyny w porównaniu z jego własnymi były niewiarygodnie ciepłe.
- Lepiej, żebyś o tym nie zapominał, mój mężu - kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu.
...
Czkawka siedział na łóżku, wycierając swoje wilgotne włosy w ręcznik. Nawet z jego pokoju słychać było chrapanie Szczerbatka. Smok najwyraźniej zmęczył się podróżą bardziej niż on. Po chwili w drzwiach zawitała Astrid.
- Nadal nie powiedziałeś, co zamierzasz w związku w pełnią - szepnęła smutnym tonem. Opierała się skrzyżowanymi dłońmi o framugę.
- Na pewno nie zamierzam wtedy spokojnie spać i czekać, aż nasz wspaniałomyślny gość tu przyjdzie - mruknął jeździec. Najchętniej odpłynąłby tak jak Szczerbatek, o ile mógłby zapomnieć wtedy o swoim wrogu.
- Zawsze możesz postawić Wikingów na warcie. Będą się zmieniać...
- Nie - przerwał jej Czkawka stanowczo. - Wolę sam stać na warcie. Chcę, żeby wszyscy byli w domach podczas tej nocy, aż do samego świtu. Nie chcę stracić kolejnej osoby.
- Dlatego zamierzasz się mu wydać jak na dłoni? - warknęła poirytowana Astrid. W jej oczach tliła się troska. - Czkawka, co ci da, jeśli sam będziesz bronił całej wyspy. Myślisz, że Theod wtedy zabije ciebie a oszczędzi pozostałych? Dobrze wiesz, że gra na tobie. Jeśli zabraknie mu najważniejszego pionka, gra mu się znudzi.
- Tak, wiem - zielone oczy wodza powędrowały ku żonie. - Ale jeśli zabraknie jego, ta gra również nie będzie miała sensu, Astrid. Chcę to załatwić raz na zawsze.
- Nie pozwolę ci na to - szepnęła dziewczyna po dłuższej chwili ciszy. Morskie spojrzenie jej oczu dawały jasno do zrozumienia, że się nie podda.
- Co?
- Nie będziesz walczył sam. To nasza wspólna sprawa - po tych słowach wyszła, a Czkawka był na tyle zmęczony, że niedługo jego powieki same się zamknęły.
Berk jakby zasnęło razem z wodzem, bo gdy chmury się wreszcie rozstąpiły, pokazały sierp księżyca. Brakowało jednej nocy do pełnego nowiu.
Następnego dnia po namowach Astrid, Czkawka zgodził się zdradzić Wikingom zabójcę Pyskacza. Wiedział, że na pewno zastanawiali się nad tą kwestią od momentu, gdy zauważyli ciało przyjaciela leżące bezwiednie na placu.
Czkawka wszedł na stopień, by wszyscy dobrze go widzieli i przemówił:
- Kilka dni temu pożegnaliśmy Pyskacza. Wiedzieliście, że za jego śmierć ktoś odpowiada. Chciałbym was przeprosić, że mówię to dopiero teraz, ale chciałem być po prostu pewny. - wódz wziął głęboki oddech, próbując ująć w słowa całą swoją nienawiść i gniew, jaka tliła się w nim od zdrady jego przyjaciela, wodza Damorów. - Pyskacz został zamordowany przez Theoda. Byłego wodza Damorów, naszego byłego sojusznika i przyjaciela.
Nagle w Berk wybuchła wrzawa. Ludzie przekrzykiwali się, pytali, nie dowierzali. Czkawka patrzył na tą reakcję ze spokojem, jakiego nie czuł od dawna. W końcu Wikingowie byli ucieleśnieniem jego własnych skłębionych emocji.
- Skąd to wiesz, Czkawka? - spytał Sączyślin, stojący najbliżej wodza. Jego głos rozbrzmiał się echem po placu, Wikingowie powoli ucichli. - Theod przecież nie żyje.
Czkawka spojrzał na Astrid z niepokojem. Odpowiedziała mu spojrzeniem, w którym dodała mu odwagi. Wódz wyjął z kieszeni dwa listy. Odczytał je na głos, opisując dokładnie miejsca, w których je znalazł i czas, w jakim się pojawiły. Wyraz irytacji i gniewu na twarzach współplemieńców dodawały mu otuchy.
- Theod toczy ze mną grę na zasadach, jakie tylko on zna. A ja nie potrafię ich rozgryźć - przyznał szczerze, czując się jak ostatni kretyn. - Może to tylko jego szaleństwo, ale jest w nich coś więcej. Jedno jest pewne. Theod jest niebezpieczny dla całej wioski. Jeśli to, co napisał w liście to prawda, możemy się spodziewać, że już wkrótce znowu wyjdzie z kryjówki.
Nastała cisza. Wikingowie trawili wolno informacje, jakby zastanawiali się, czy ryzykować i olać to, co mówił wódz, czy jednak podjąć jakieś działania.
Sączyślin wyszedł z tłumu, mówiąc do Czkawki:
- Nawet najmniejsze zagrożenie dla Berk trzeba miażdżyć. Mów, co mamy robić.
Wódz uśmiechnął się.
- To właśnie chciałem usłyszeć.
Kiedy w końcu odnaleźli wzrokiem znajomy dom, majaczący obok Wielkiej Sali niczym mała łódź przy okręcie, Szczerbatek zapikował w dół, zatrzymując się tuż pod drzwiami. Czkawka nie czekał ani chwili, wbiegając po stopniach.
Gdy pojawił się w swoim domu, zauważył stojącą naprzeciw Astrid - całą i zdrową, nieco wystraszoną jego nagłym zjawieniem się w chacie. Stała tak, jakby w ogóle się stamtąd nie ruszała. Jej morska sukienka zawiała w porywach wiatru. Czkawka dobiegł do niej i wziął w ramiona, jakby chciał się przekonać, czy naprawdę tam była.
- Na bogów, nic ci nie jest - wyszeptał z ulgą. Astrid spojrzała na niego, wybudzając się z szoku.
- Czkawka, pewnie, że nic. Za to ty wyglądasz jak sto nieszczęść. - jeździec dopiero zwrócił uwagę na to, że był cały przemoknięty do suchej nitki, a z jego włosów kapały krople wody. - Wysusz się, bo się przeziębisz - mruknęła beznamiętnie, jakby się nim nie przejęła, ale jej oczy mówiły co innego.
- Astrid, nigdy się tak nie bałem - szepnął, nie mogąc się pozbyć wstrętnego uczucia, jakim było przerażenie, które jeszcze pulsowało w jego krwi. Usiadł na drewnianym stołku, trzęsąc się nie wiadomo, czy z zimna, czy ze strachu.
- Co się stało? - spytała Astrid, zamykając drzwi za Szczerbatkiem, który otrzepał się z wody dopiero po wejściu do chaty, z czego dziewczyna nie była specjalnie zadowolona.
- Znalazłem kryjówkę Theoda. - powiedział Czkawka, wbijając wzrok w podłogę. - Tak myślę. Spóźniłem się. Jego już tam nie było. - wyciągnął z kieszeni trochę przemoczony pergamin i podał żonie. - Znalazłem tam tylko to i twój topór.
Astrid przerwała czytanie.
- Mój topór? - powtórzyła. - Czkawka, mam go zawsze przy sobie, zapomniałeś? Stoi przy drzwiach.
Dopiero wódz zerknął w stronę drzwi i rzeczywiście zauważył tam identyczne ostrze jak to, które dalej tkwiło przypięte do siodła Szczerbatka. Podszedł do smoka i wyjął je, pokazując żonie.
- To nie jest mój topór, nie ma tych samych rys i szczelin, jak mój, ale rzeczywiście wykonany identycznie. - zmierzyła go z dłoni. - Nic dziwnego, że tak się wystraszyłeś. Myślałeś, że Theod tu jest?
- Byłem tego prawie pewny - przyznał Czkawka. - Skąd wziąłby to ostrze?
- Tego nie wiem. - dopiero skończyła czytać list. - Pełnia jest jutro, Czkawka. Co zamierzasz?
- Nie mam cholernego pojęcia - powiedział jeździec, patrząc w oczy swojej żonie.
Astrid podeszła do Czkawki i usiadła mu na kolanach, po czym mocno go przytuliła, jakby w ogóle nie zauważyła, że jeździec jest cały mokry.
- Jeśli będę miała przy sobie broń, to Theod mi nie zagrozi - uśmiechnęła się na tą myśl. - Wiesz o tym.
- Tak, wiem - westchnął Czkawka. - Dlatego przestraszyłem się, gdy znalazłem ten topór. Myślałem, że jesteś bezbronna.
Szczerbatek zignorował całkiem parę i rozłożył swoje smocze cielsko przy palenisku, grzejąc się. Niedługo potem ruszały się tylko jego nozdrza. Co dziwne, smoki nigdy nie chrapią, ale Szczerbatkowi czasem się to zdarza. Zwłaszcza, gdy się zmęczy.
Czkawka powoli uśmiechnął się na ten widok. Szczerbatek zawsze wpajał w jego osmutniałe serce krztę radości.
- Nigdy nie jestem bezbronna, Czkawka - mruknęła Astrid z obrazą. - Myślałam, że już się przekonałeś.
- No tak - przytaknął wódz. - Nigdy nie należałaś do delikatnych kobiet.
Astrid zrobiła dziwną minę i złożyła na jego ustach pocałunek. Usta dziewczyny w porównaniu z jego własnymi były niewiarygodnie ciepłe.
- Lepiej, żebyś o tym nie zapominał, mój mężu - kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu.
...
Czkawka siedział na łóżku, wycierając swoje wilgotne włosy w ręcznik. Nawet z jego pokoju słychać było chrapanie Szczerbatka. Smok najwyraźniej zmęczył się podróżą bardziej niż on. Po chwili w drzwiach zawitała Astrid.
- Nadal nie powiedziałeś, co zamierzasz w związku w pełnią - szepnęła smutnym tonem. Opierała się skrzyżowanymi dłońmi o framugę.
- Na pewno nie zamierzam wtedy spokojnie spać i czekać, aż nasz wspaniałomyślny gość tu przyjdzie - mruknął jeździec. Najchętniej odpłynąłby tak jak Szczerbatek, o ile mógłby zapomnieć wtedy o swoim wrogu.
- Zawsze możesz postawić Wikingów na warcie. Będą się zmieniać...
- Nie - przerwał jej Czkawka stanowczo. - Wolę sam stać na warcie. Chcę, żeby wszyscy byli w domach podczas tej nocy, aż do samego świtu. Nie chcę stracić kolejnej osoby.
- Dlatego zamierzasz się mu wydać jak na dłoni? - warknęła poirytowana Astrid. W jej oczach tliła się troska. - Czkawka, co ci da, jeśli sam będziesz bronił całej wyspy. Myślisz, że Theod wtedy zabije ciebie a oszczędzi pozostałych? Dobrze wiesz, że gra na tobie. Jeśli zabraknie mu najważniejszego pionka, gra mu się znudzi.
- Tak, wiem - zielone oczy wodza powędrowały ku żonie. - Ale jeśli zabraknie jego, ta gra również nie będzie miała sensu, Astrid. Chcę to załatwić raz na zawsze.
- Nie pozwolę ci na to - szepnęła dziewczyna po dłuższej chwili ciszy. Morskie spojrzenie jej oczu dawały jasno do zrozumienia, że się nie podda.
- Co?
- Nie będziesz walczył sam. To nasza wspólna sprawa - po tych słowach wyszła, a Czkawka był na tyle zmęczony, że niedługo jego powieki same się zamknęły.
Berk jakby zasnęło razem z wodzem, bo gdy chmury się wreszcie rozstąpiły, pokazały sierp księżyca. Brakowało jednej nocy do pełnego nowiu.
Następnego dnia po namowach Astrid, Czkawka zgodził się zdradzić Wikingom zabójcę Pyskacza. Wiedział, że na pewno zastanawiali się nad tą kwestią od momentu, gdy zauważyli ciało przyjaciela leżące bezwiednie na placu.
Czkawka wszedł na stopień, by wszyscy dobrze go widzieli i przemówił:
- Kilka dni temu pożegnaliśmy Pyskacza. Wiedzieliście, że za jego śmierć ktoś odpowiada. Chciałbym was przeprosić, że mówię to dopiero teraz, ale chciałem być po prostu pewny. - wódz wziął głęboki oddech, próbując ująć w słowa całą swoją nienawiść i gniew, jaka tliła się w nim od zdrady jego przyjaciela, wodza Damorów. - Pyskacz został zamordowany przez Theoda. Byłego wodza Damorów, naszego byłego sojusznika i przyjaciela.
Nagle w Berk wybuchła wrzawa. Ludzie przekrzykiwali się, pytali, nie dowierzali. Czkawka patrzył na tą reakcję ze spokojem, jakiego nie czuł od dawna. W końcu Wikingowie byli ucieleśnieniem jego własnych skłębionych emocji.
- Skąd to wiesz, Czkawka? - spytał Sączyślin, stojący najbliżej wodza. Jego głos rozbrzmiał się echem po placu, Wikingowie powoli ucichli. - Theod przecież nie żyje.
Czkawka spojrzał na Astrid z niepokojem. Odpowiedziała mu spojrzeniem, w którym dodała mu odwagi. Wódz wyjął z kieszeni dwa listy. Odczytał je na głos, opisując dokładnie miejsca, w których je znalazł i czas, w jakim się pojawiły. Wyraz irytacji i gniewu na twarzach współplemieńców dodawały mu otuchy.
- Theod toczy ze mną grę na zasadach, jakie tylko on zna. A ja nie potrafię ich rozgryźć - przyznał szczerze, czując się jak ostatni kretyn. - Może to tylko jego szaleństwo, ale jest w nich coś więcej. Jedno jest pewne. Theod jest niebezpieczny dla całej wioski. Jeśli to, co napisał w liście to prawda, możemy się spodziewać, że już wkrótce znowu wyjdzie z kryjówki.
Nastała cisza. Wikingowie trawili wolno informacje, jakby zastanawiali się, czy ryzykować i olać to, co mówił wódz, czy jednak podjąć jakieś działania.
Sączyślin wyszedł z tłumu, mówiąc do Czkawki:
- Nawet najmniejsze zagrożenie dla Berk trzeba miażdżyć. Mów, co mamy robić.
Wódz uśmiechnął się.
- To właśnie chciałem usłyszeć.
niedziela, 3 maja 2015
Ukryte przejście
- Mi też śnił się ten chłopak o blond włosach - Czkawka wyznał Astrid przy śniadaniu. Siedzieli na miękkich futrach i grzali się przy palenisku, jedząc świeży chleb z serami od Wiadra.
Berk spowite było gęstą mgłą, Wikingowie zdecydowali się spędzić ten dzień w swoich domach.
- Naprawdę? - Astrid wydawała się szczerze zdziwiona. - Miał taki dziwny, smutny uśmiech? Dołeczki?
- Więc to ten sam - mruknął Czkawka, rozkładając się wśród futer. Jego żona zmarszczyła brwi.
- Też nie wiesz, kto to może być?
Jeździec wzruszył ramionami.
- Wydawał się znajomy. - po dłuższej chwili, gdy uznał, że temat jest już skończony, odrzekł: - Mam większy problem. Berk miało jednego kowala. Jeśli na wyspie zabraknie kowala...
- ... zabraknie i broni - dokończyła Astrid, kiwając głową. - Na Berk nie ma nikogo innego, kto umiałby zastąpić Pyskacza. Z wyjątkiem ciebie.
- Ale po pierwsze nie byłbym dobrym kowalem, a po drugie jestem wodzem - uśmiechnął się Czkawka. - Jeśli nie ma kowala na Berk, musimy poszukać go na innych wyspach i dobrze mu zapłacić, by zdecydował się u nas zamieszkać.
- Naprawdę nie ma innego wyjścia? Inne wyspy nie będą zadowolone, że dajesz łapówkę kowalom.
- To nie łapówka - roześmiał się Czkawka popijając mleko jaka. - Po prostu potrzebujemy kowala bardziej niż oni.
Astrid położyła się na futrach obok Czkawki, jej jasne włosy spłynęły po nierównościach materiału.
- Mam inny pomysł - powiedziała, patrząc w sufit. Czkawka spojrzał na nią z zaintrygowaniem.
- Zamieniam się w słuch.
- Na Morvel mieszka najlepszy kowal wśród Wikingów, oczywiście jest nim teraz, po śmierci Pyskacza - dodała smutno. - Można wybrać spośród młodszych chłopców dwóch, może trzech, którzy chcieliby płynąć do Morvel i podjąć naukę u kowala. Są nasi, kiedy wrócą, będą mieli szansę się wykazać. Trzeba tylko odpowiednio zapłacić temu kowalowi, oczywiście koszty będą mniejsze, niż gdybyś chciał go wynająć.
Czkawka patrzył na Astrid z niedowierzaniem. Pomysł był rzeczywiście dobry, jedyna wada to czas, na pewno dłużej zajmie szkolenie nowych kowali, ale zdaje się, że mają wiele dobrze naostrzonej broni, którą wykuł Pyskacz. Powinna wystarczyć do zakończenia szkolenia.
- Nie podoba ci się? - spytała smutno Astrid, obracając głowę. Miała na sobie błękitną sukienkę o tym samym odcieniu, co jej oczy.
- To genialne, Astrid. - przyznał Czkawka szczerze. - Ale najpierw musimy polecieć do tego kowala i poprosić go, żeby się zgodził. A żeby zostawić Berk, muszę mieć pewność, że Theod będzie martwy. - wóz spochmurniał od razu, jakby jedno słowo, dokładniej imię, potrafiło obrócić cały jego dobry humor w rozgoryczenie.
Astrid usiadła i pogłaskała męża po ręce.
- Daj spokój, może to nie on. Będziesz czekał w nieskończoność, aż w końcu wyjdzie z ukrycia?
Czkawka wzruszył ramionami. Sama myśl, że miałby być uziemiony w Berk napawała go niechęcią. Ciężko utrzymać kogoś o smoczym sercu w klatce.
- Jeśli będę musiał.
Dziewczyna westchnęła i przyciągnęła do siebie męża, całując go z uczuciem.
- Miałeś mi coś powiedzieć - przypomniała, odsuwając się od Czkawki nagle, gdy ten miał dalej przymknięte oczy.
- Co takiego? - mruknął niepocieszony.
- Ze Szczerbatkiem. Podobno wymyśliłeś coś lepszego niż mechaniczna proteza ogona. - przypomniała. Czkawka kiwnął głową.
- Nie dasz mi z tym spokoju, nie?
- Nie - odpowiedziała, pokazując mu język.
Czkawka westchnął.
- Zauważyłem, że jest wśród nas dość dużo dzieci.
- Cóż za bystry wódz - mruknęła Astrid, a Czkawka dźgnął ją jedną z poduszek.
- Eeej, po prostu pomyślałem, co będzie, jeśli byśmy umarli. My, znaczy jeźdźcy. Powinniśmy chyba przekazać naszą wiedzę dalej, tak?
Jeźdźczyni wydawała się znudzona.
- No tak, i co z tego?
- Chcę wznowić Smoczą Akademię. - powiedział jednym tchem. Nastała głucha cisza. Rzęsy dziewczyny zatrzepotały, ona sama trawiła informacje, jakby doszukiwała się szans i zagrożeń.
- Ale w jaki sposób? Będziesz sadzał dzieci na smoki i kazał im latać? Może dasz je pod opiekę Smarkowi? Naprawdę, doskonałe wyjście z tej sytuacji. - odgryzła się. Nadal lubiła dokuczać Sączysmarkowi.
- Spokojnie, przemyślałem wszystko. Na początek wiedza teoretyczna. Każdy z nas ma chyba jakąś odmienną wiedzę od pozostałych, prawda? Moja mama na pewno się zgodzi. Myślałem już nad tym, by ona uczyła zdobywania więzi ze smokiem. Śledzik uczyłby wiedzy ogólnej. Sączysmark... Cóż, jemu też się coś wymyśli.
- A bliźniaki? - spytała, krzyżując ręce.
- Wszystko w swoim czasie. Bliźniaki mogliby... no nie wiem, uczyć opieki nad smokami, właściwego odżywiania, Szpadka się na tym dość dobrze zna. A Sączysmark... Nie no, tu faktycznie pojawia się problem.
- Daj ją do grupy ze Szpadką, będzie wniebowzięty - warknęła, wstając. Czkawka zmarszczył brwi.
- Co cię ugryzło? - spytał. - Myślałem, że ten pomysł ci się spodoba.
Astrid wyjrzała na polanę przez otwarte okno. Właśnie padał rzęsisty deszcz.
- Pomysły są świetne, Czkawka, ale wiem, jak to będzie wyglądało w praktyce. - spojrzała na męża szorstko. - I tak będziesz szukał Theoda, wioska na tym cierpi, naprawdę tego nie widzisz?
- Cierpi, bo sam do tego dopuściłem. Mogłem go cisnąć o skały i patrzeć jak się wykrwawia - wysyczał, ku szokowi żony. Jego pięści były zaciśnięte, nawet nie zauważył, kiedy wstał.
Deszcz dalej kropił o drewniany strop, a w domu pachniało wilgotnym powietrzem. Nikt się nie poruszył, Czkawka czuł, jakby atmosfera w tym jednym pomieszczeniu zgęstniała.
- Nie poznaję cię. Obecność Theoda bardziej odmieniła ciebie niż mnie, chociaż przecież to mnie chciał skrzywdzić...
- I właśnie dlatego, że chciał skrzywdzić ciebie nie mam zamiaru puścić mu tego płazem. - przerwał jej Czkawka ostro, po czym dodał niemal szeptem. - Twoje życie liczy się dla mnie bardziej niż moje.
Astrid otworzyła szeroko oczy, ale nie odpowiedziała nic. Jeździec podszedł do drzwi i wyszedł na deszcz, zostawiając żonę samą. Co mógł zrobić, żeby uspokoić zszargane nerwy? Znał na to tylko jeden sposób.
- Szczerbek! - przekrzykiwał nadciągającą burzę, wołając przyjaciela. Wkrótce wódz Berk usłyszał znajomy ryk Nocnej Furii, która biegła w jego kierunku, otrzepując z uszu krople.
Berk w deszczu wyglądało całkiem fantazyjnie. Zamiast gwaru rozmów i pracy słychać było jedynie pluski, a cała wyspa świeciła pustkami, jak w jakimś słabym horrorze. Czkawka nie przejmował się wcale tym, że był cały mokry, cieszył się, bo mógł się wyrwać z wioski, ale nie na tyle, by zaprzestać szukania Theoda. Miał nadzieję wypatrzeć wroga za dnia. Najpierw poleciał więc w miejsce, w którym zdawał się go widzieć ostatniej nocy.
Stanęli z Szczerbatkiem na wysokim klifie - wyższym od tego nad Berk i rozejrzeli się wokół. Nawet jeśli ktoś skoczył z tej wysokości i nie zabił się, to nie miał żadnej drogi, którą mógłby wypłynąć na jakąś plażę bądź wyspę. Chyba, że pod klifem była jakaś jaskinia wypełniona powietrzem. Dlatego ścigany nie wypłynął wtedy na powietrze, myślał gorączkowo Czkawka. A żeby się tego przekonać, sam musiał wskoczyć do lodowatej wody.
- Mordko - powiedział do smoka. - zostań tu. Nie leć za mną, bardzo cię proszę.
Smok zmierzył chłopaka zimnym spojrzeniem, jakby szczerze wątpił, że jego jeździec może zostać sam.
- Oj, daj spokój, nie zawsze wpadam w tarapaty, nie? - mruknął, ale mina smoka mocno negowała jego słowa. - Dzięki - prychnął, po czym podbiegł do klifu i po prostu skoczył, nie czekając na reakcję smoka. Gdy leciał w dół, słyszał jedynie skomleń Nocnej Furii pełnych przerażenia i troski.
Woda była tak lodowata, że Czkawka zastanawiał się, jakim cudem nie zamarzła. Jego serce przy zetknięciu z wodą niemal wyskoczyło mu z piersi, ale wódz starał się zachować spokój. Wystarczyło, żeby obrócił się raz wokół własnej osi, gdy fala bąbelków wreszcie odkryła przed nim głębinę, aby zauważył czarną otchłań, widoczną tak doskonale, jak inne jaskinie położone na wyspie, a nie pod nią. Czkawka nie czekając na zaproszenie wpłynął tam, bo jego zapasy tlenu były dość ograniczone.
Wystarczyła jedna fala, by wyrzucić chłopaka na brzeg jaskini, schowanej w środku wyspy. Chłopak zakrztusił się kilka razy wodą i rozejrzał ciekawymi oczami dokoła. Ściany i sufit były naturalne, jaskini nie wytworzył żaden Wiking, ale z kąta dwóch ścian zaczynały się kamienne stopnie, prowadzące w górę. Pod nimi leżały kawałki futra, trochę żywności. Było logiczne, że ktoś tu przebywał.
Czkawka zignorował falę entuzjazmu, która zalała jego ciało. Nie miał pewności, czy to Theod. Gdy podszedł jednak do tych rzeczy zauważył kawałek pergaminu, który widział już wcześniej na swoim weselu. Pismo również poznał od razu.
Bardzo dobrze, mój przyjacielu. Prawie mnie złapałeś. Tyle, że ja zawsze będę o krok przed tobą, nawet jeśli ty masz swoją Nocną Furię, bo posiadam wiedzę, której nawet się nie domyślasz. Mogę życzyć ci tylko powodzenia w dalszych poszukiwaniach, a gdyby nie wypaliły - chyba zobaczymy się podczas następnej pełni, prawda? Aha, na twoim miejscu bardziej pilnowałbym Astrid.
Wódz odepchnął od siebie list ze złością i zauważył leżące w futrze ostrze. Dobrze mu znane. Topór Astrid. Niemożliwe, ona zawsze nosi go przy sobie. Chyba, że...
Czkawka szybko schował list do kieszeni oraz chwycił topór i pognał na górę po schodach prowadzących wciąż do góry. Furia, jaką czuł, wypełniała jego usta smakiem krwi, przyspieszała jego ruchy, tak, że nawet nie wiedział, kiedy pojawił się na polanie, wśród dzikich sosen, rosnących obok siebie. Korytarz był kręty, więc nie mógł się znajdować daleko od klifu. Zawołał swojego smoka, czując narastające przerażenie na myśl o swoje żonie.
Usłyszał szelest wśród traw i po chwili wyskoczył z nich Szczerbatek, biegnąc w jego kierunku równie szybko, jak wcześniej jeździec po zawiłych schodach. Smok przywitał się czule z jeźdźcem, przykrywając jego plecy ogromnymi nietoperzymi skrzydłami.
- Nic mi nie jest, Mordko - szepnął Czkawka, głaszcząc smoka. - Ale Astrid może grozić niebezpieczeństwo. Musimy wracać do Berk.
Berk spowite było gęstą mgłą, Wikingowie zdecydowali się spędzić ten dzień w swoich domach.
- Naprawdę? - Astrid wydawała się szczerze zdziwiona. - Miał taki dziwny, smutny uśmiech? Dołeczki?
- Więc to ten sam - mruknął Czkawka, rozkładając się wśród futer. Jego żona zmarszczyła brwi.
- Też nie wiesz, kto to może być?
Jeździec wzruszył ramionami.
- Wydawał się znajomy. - po dłuższej chwili, gdy uznał, że temat jest już skończony, odrzekł: - Mam większy problem. Berk miało jednego kowala. Jeśli na wyspie zabraknie kowala...
- ... zabraknie i broni - dokończyła Astrid, kiwając głową. - Na Berk nie ma nikogo innego, kto umiałby zastąpić Pyskacza. Z wyjątkiem ciebie.
- Ale po pierwsze nie byłbym dobrym kowalem, a po drugie jestem wodzem - uśmiechnął się Czkawka. - Jeśli nie ma kowala na Berk, musimy poszukać go na innych wyspach i dobrze mu zapłacić, by zdecydował się u nas zamieszkać.
- Naprawdę nie ma innego wyjścia? Inne wyspy nie będą zadowolone, że dajesz łapówkę kowalom.
- To nie łapówka - roześmiał się Czkawka popijając mleko jaka. - Po prostu potrzebujemy kowala bardziej niż oni.
Astrid położyła się na futrach obok Czkawki, jej jasne włosy spłynęły po nierównościach materiału.
- Mam inny pomysł - powiedziała, patrząc w sufit. Czkawka spojrzał na nią z zaintrygowaniem.
- Zamieniam się w słuch.
- Na Morvel mieszka najlepszy kowal wśród Wikingów, oczywiście jest nim teraz, po śmierci Pyskacza - dodała smutno. - Można wybrać spośród młodszych chłopców dwóch, może trzech, którzy chcieliby płynąć do Morvel i podjąć naukę u kowala. Są nasi, kiedy wrócą, będą mieli szansę się wykazać. Trzeba tylko odpowiednio zapłacić temu kowalowi, oczywiście koszty będą mniejsze, niż gdybyś chciał go wynająć.
Czkawka patrzył na Astrid z niedowierzaniem. Pomysł był rzeczywiście dobry, jedyna wada to czas, na pewno dłużej zajmie szkolenie nowych kowali, ale zdaje się, że mają wiele dobrze naostrzonej broni, którą wykuł Pyskacz. Powinna wystarczyć do zakończenia szkolenia.
- Nie podoba ci się? - spytała smutno Astrid, obracając głowę. Miała na sobie błękitną sukienkę o tym samym odcieniu, co jej oczy.
- To genialne, Astrid. - przyznał Czkawka szczerze. - Ale najpierw musimy polecieć do tego kowala i poprosić go, żeby się zgodził. A żeby zostawić Berk, muszę mieć pewność, że Theod będzie martwy. - wóz spochmurniał od razu, jakby jedno słowo, dokładniej imię, potrafiło obrócić cały jego dobry humor w rozgoryczenie.
Astrid usiadła i pogłaskała męża po ręce.
- Daj spokój, może to nie on. Będziesz czekał w nieskończoność, aż w końcu wyjdzie z ukrycia?
Czkawka wzruszył ramionami. Sama myśl, że miałby być uziemiony w Berk napawała go niechęcią. Ciężko utrzymać kogoś o smoczym sercu w klatce.
- Jeśli będę musiał.
Dziewczyna westchnęła i przyciągnęła do siebie męża, całując go z uczuciem.
- Miałeś mi coś powiedzieć - przypomniała, odsuwając się od Czkawki nagle, gdy ten miał dalej przymknięte oczy.
- Co takiego? - mruknął niepocieszony.
- Ze Szczerbatkiem. Podobno wymyśliłeś coś lepszego niż mechaniczna proteza ogona. - przypomniała. Czkawka kiwnął głową.
- Nie dasz mi z tym spokoju, nie?
- Nie - odpowiedziała, pokazując mu język.
Czkawka westchnął.
- Zauważyłem, że jest wśród nas dość dużo dzieci.
- Cóż za bystry wódz - mruknęła Astrid, a Czkawka dźgnął ją jedną z poduszek.
- Eeej, po prostu pomyślałem, co będzie, jeśli byśmy umarli. My, znaczy jeźdźcy. Powinniśmy chyba przekazać naszą wiedzę dalej, tak?
Jeźdźczyni wydawała się znudzona.
- No tak, i co z tego?
- Chcę wznowić Smoczą Akademię. - powiedział jednym tchem. Nastała głucha cisza. Rzęsy dziewczyny zatrzepotały, ona sama trawiła informacje, jakby doszukiwała się szans i zagrożeń.
- Ale w jaki sposób? Będziesz sadzał dzieci na smoki i kazał im latać? Może dasz je pod opiekę Smarkowi? Naprawdę, doskonałe wyjście z tej sytuacji. - odgryzła się. Nadal lubiła dokuczać Sączysmarkowi.
- Spokojnie, przemyślałem wszystko. Na początek wiedza teoretyczna. Każdy z nas ma chyba jakąś odmienną wiedzę od pozostałych, prawda? Moja mama na pewno się zgodzi. Myślałem już nad tym, by ona uczyła zdobywania więzi ze smokiem. Śledzik uczyłby wiedzy ogólnej. Sączysmark... Cóż, jemu też się coś wymyśli.
- A bliźniaki? - spytała, krzyżując ręce.
- Wszystko w swoim czasie. Bliźniaki mogliby... no nie wiem, uczyć opieki nad smokami, właściwego odżywiania, Szpadka się na tym dość dobrze zna. A Sączysmark... Nie no, tu faktycznie pojawia się problem.
- Daj ją do grupy ze Szpadką, będzie wniebowzięty - warknęła, wstając. Czkawka zmarszczył brwi.
- Co cię ugryzło? - spytał. - Myślałem, że ten pomysł ci się spodoba.
Astrid wyjrzała na polanę przez otwarte okno. Właśnie padał rzęsisty deszcz.
- Pomysły są świetne, Czkawka, ale wiem, jak to będzie wyglądało w praktyce. - spojrzała na męża szorstko. - I tak będziesz szukał Theoda, wioska na tym cierpi, naprawdę tego nie widzisz?
- Cierpi, bo sam do tego dopuściłem. Mogłem go cisnąć o skały i patrzeć jak się wykrwawia - wysyczał, ku szokowi żony. Jego pięści były zaciśnięte, nawet nie zauważył, kiedy wstał.
Deszcz dalej kropił o drewniany strop, a w domu pachniało wilgotnym powietrzem. Nikt się nie poruszył, Czkawka czuł, jakby atmosfera w tym jednym pomieszczeniu zgęstniała.
- Nie poznaję cię. Obecność Theoda bardziej odmieniła ciebie niż mnie, chociaż przecież to mnie chciał skrzywdzić...
- I właśnie dlatego, że chciał skrzywdzić ciebie nie mam zamiaru puścić mu tego płazem. - przerwał jej Czkawka ostro, po czym dodał niemal szeptem. - Twoje życie liczy się dla mnie bardziej niż moje.
Astrid otworzyła szeroko oczy, ale nie odpowiedziała nic. Jeździec podszedł do drzwi i wyszedł na deszcz, zostawiając żonę samą. Co mógł zrobić, żeby uspokoić zszargane nerwy? Znał na to tylko jeden sposób.
- Szczerbek! - przekrzykiwał nadciągającą burzę, wołając przyjaciela. Wkrótce wódz Berk usłyszał znajomy ryk Nocnej Furii, która biegła w jego kierunku, otrzepując z uszu krople.
Berk w deszczu wyglądało całkiem fantazyjnie. Zamiast gwaru rozmów i pracy słychać było jedynie pluski, a cała wyspa świeciła pustkami, jak w jakimś słabym horrorze. Czkawka nie przejmował się wcale tym, że był cały mokry, cieszył się, bo mógł się wyrwać z wioski, ale nie na tyle, by zaprzestać szukania Theoda. Miał nadzieję wypatrzeć wroga za dnia. Najpierw poleciał więc w miejsce, w którym zdawał się go widzieć ostatniej nocy.
Stanęli z Szczerbatkiem na wysokim klifie - wyższym od tego nad Berk i rozejrzeli się wokół. Nawet jeśli ktoś skoczył z tej wysokości i nie zabił się, to nie miał żadnej drogi, którą mógłby wypłynąć na jakąś plażę bądź wyspę. Chyba, że pod klifem była jakaś jaskinia wypełniona powietrzem. Dlatego ścigany nie wypłynął wtedy na powietrze, myślał gorączkowo Czkawka. A żeby się tego przekonać, sam musiał wskoczyć do lodowatej wody.
- Mordko - powiedział do smoka. - zostań tu. Nie leć za mną, bardzo cię proszę.
Smok zmierzył chłopaka zimnym spojrzeniem, jakby szczerze wątpił, że jego jeździec może zostać sam.
- Oj, daj spokój, nie zawsze wpadam w tarapaty, nie? - mruknął, ale mina smoka mocno negowała jego słowa. - Dzięki - prychnął, po czym podbiegł do klifu i po prostu skoczył, nie czekając na reakcję smoka. Gdy leciał w dół, słyszał jedynie skomleń Nocnej Furii pełnych przerażenia i troski.
Woda była tak lodowata, że Czkawka zastanawiał się, jakim cudem nie zamarzła. Jego serce przy zetknięciu z wodą niemal wyskoczyło mu z piersi, ale wódz starał się zachować spokój. Wystarczyło, żeby obrócił się raz wokół własnej osi, gdy fala bąbelków wreszcie odkryła przed nim głębinę, aby zauważył czarną otchłań, widoczną tak doskonale, jak inne jaskinie położone na wyspie, a nie pod nią. Czkawka nie czekając na zaproszenie wpłynął tam, bo jego zapasy tlenu były dość ograniczone.
Wystarczyła jedna fala, by wyrzucić chłopaka na brzeg jaskini, schowanej w środku wyspy. Chłopak zakrztusił się kilka razy wodą i rozejrzał ciekawymi oczami dokoła. Ściany i sufit były naturalne, jaskini nie wytworzył żaden Wiking, ale z kąta dwóch ścian zaczynały się kamienne stopnie, prowadzące w górę. Pod nimi leżały kawałki futra, trochę żywności. Było logiczne, że ktoś tu przebywał.
Czkawka zignorował falę entuzjazmu, która zalała jego ciało. Nie miał pewności, czy to Theod. Gdy podszedł jednak do tych rzeczy zauważył kawałek pergaminu, który widział już wcześniej na swoim weselu. Pismo również poznał od razu.
Bardzo dobrze, mój przyjacielu. Prawie mnie złapałeś. Tyle, że ja zawsze będę o krok przed tobą, nawet jeśli ty masz swoją Nocną Furię, bo posiadam wiedzę, której nawet się nie domyślasz. Mogę życzyć ci tylko powodzenia w dalszych poszukiwaniach, a gdyby nie wypaliły - chyba zobaczymy się podczas następnej pełni, prawda? Aha, na twoim miejscu bardziej pilnowałbym Astrid.
Wódz odepchnął od siebie list ze złością i zauważył leżące w futrze ostrze. Dobrze mu znane. Topór Astrid. Niemożliwe, ona zawsze nosi go przy sobie. Chyba, że...
Czkawka szybko schował list do kieszeni oraz chwycił topór i pognał na górę po schodach prowadzących wciąż do góry. Furia, jaką czuł, wypełniała jego usta smakiem krwi, przyspieszała jego ruchy, tak, że nawet nie wiedział, kiedy pojawił się na polanie, wśród dzikich sosen, rosnących obok siebie. Korytarz był kręty, więc nie mógł się znajdować daleko od klifu. Zawołał swojego smoka, czując narastające przerażenie na myśl o swoje żonie.
Usłyszał szelest wśród traw i po chwili wyskoczył z nich Szczerbatek, biegnąc w jego kierunku równie szybko, jak wcześniej jeździec po zawiłych schodach. Smok przywitał się czule z jeźdźcem, przykrywając jego plecy ogromnymi nietoperzymi skrzydłami.
- Nic mi nie jest, Mordko - szepnął Czkawka, głaszcząc smoka. - Ale Astrid może grozić niebezpieczeństwo. Musimy wracać do Berk.
Subskrybuj:
Posty (Atom)