środa, 29 kwietnia 2015

Tajemnica snu

   Czkawka dokręcił wszystkie nawet najmniejsze śrubki mechanicznej protezy z tą jednak różnicą od poprzedniego ogona, że w razie zapłonu nie spłonęłaby, co zdarzało się dość często, gdy jeździec latał na smoku. Gdy już był pewny całej konstrukcji, zabrał ją i wyszedł na zewnątrz kuźni. Nie chciał zostawać w niej ani chwili dłużej.
   Niebo rozjaśniło się słonecznym blaskiem, który ujął widnokrąg już na dobre. Możliwe, że było koło południa, Czkawka nawet nie chciał zgadywać pory dnia, jakby to nie miało dla niego znaczenia. Szedł swobodnie, trzymając w dłoni metalową protezę, kiedy zauważył Sączysmarka, Śledzika i Szpadkę, spacerujących po wiosce. Schował się za jedną z chat, bo wolał nie tłumaczyć się przyjaciołom ze swojej wczorajszej reakcji na rozmowę na temat sprawcy śmierci Pyskacza. Poza tym, im szybciej znajdzie się przy Szczerbatku, tym lepiej dla smoka.
   Widział na niebie czarną sylwetkę smoczycy, więc druga Nocna Furia musiała być gdzieś niedaleko niej. Czkawka w końcu zauważył Szczerbatka siedzącego na klifie, obok Astrid ostrzyła swój sztylet, zdaję się, że zdołała już wyczyścić lśniący topór, który leżał pod jej nogami. Kiedy zauważyła męża, od razu pojęła, po co szedł do kuźni. Jej oczy zaświeciły smutno, gdy dziewczyna odwróciła wzrok.
   Szczerbatek podleciał wesoło do jeźdźca, ale szybko zrozumiał, co przyjaciel trzymał w dłoni.
- Nie ruszaj się, Mordko - mruknął Czkawka, podchodząc do ogona, ale smok położył go w inne miejsce, utrudniając jeźdźcowi zadanie. - Szczerbek! - krzyknął zrezygnowany, gdy po trzech próbach, proteza wciąż spoczywała w dłoniach chłopaka.
   Astrid odłożyła swoją broń i podeszła do smoka, głaszcząc go. Szczerbatek zerkał na nią jakby wyczuwał podstęp.
- To nic nie da, Czkawka - powiedziała, wzdychając. - On jest zbyt blisko związany z tobą przez ten ogon, żeby inna proteza mogła to zmienić, przecież wiesz.
- Astrid, nie zamierzam patrzeć, jak cierpi, widząc jak inne smoki latają, a on siedzi na Berk. Ja nie mogę... - nie dokończył, bo jego żona podeszła do niego i zatkała mu usta dłonią.
- Dlatego trzeba wykombinować coś innego, Czkawka. Automatyczna proteza to jeden z pomysłów. Gdzie się podział ten Czkawka, który miał ich od groma? Wymyśl coś - te słowa orzeźwiły chłopaka o wiele bardziej niż kilkugodzinny sen. Miała absolutną rację. Kiedy ostatnio wódz kierował się wyłącznie instynktem i intelektem? Coś bardzo niepokojącego działo się z jego osobowością.
   Jeździec westchnął, ominąwszy żonę i usiadł na skałach klifu, odpychając od siebie topór.
- Nie wiem, gdzie się podział ten dawny Czkawka - szepnął, czując na ramieniu dotyk Astrid. - Może zabrał go Theod, albo Pyskacz? - w jego oczach zalśniły łzy.
   Astrid westchnęła, siadając tuż obok. Szczerbatek patrzył na nich z zainteresowaniem, ignorując na moment swoją partnerkę.
- Ten dawny Czkawka nadal jest tutaj - wskazała serce. - Myślę, że jest schowany za całym smutkiem i brzemieniem, jaki go przygniótł. Problem w tym, że cały czas próbujesz naśladować swojego ojca. Nie jesteś Stoickiem i nigdy nie będziesz, ale to nie znaczy, że jesteś gorszy. Twój ojciec też popełniał błędy, sam pomyśl, pomylił się co do ciebie. - Czkawka skrzywił się na wspomnienie z odległej przeszłości, gdy ojciec go unikał, bo przynosił mu wstyd. Może to i prawda, ale od kiedy zaczął naśladować swojego ojca? I czy naprawdę było to konieczne?
- Nie wiem, czym zasłużyłem sobie na taką żonę - powiedział spoglądając z zachwytem na Astrid, która wystawiła mu język.
- Nie podlizuj się, słabo ci to idzie - mimo jej słów, na policzki wystąpił jej rumieniec.
   Czkawka spojrzał na Szczerbatka, zastanawiając się gorączkowo. Co mógłby dla niego zrobić? Miliony myśli przelatywały przez sito jego umysłu, nie zostawiając nic naprawdę dobrego. Potrzebował jakiegoś naprawdę dobrego pomysłu, a w tej sytuacji myślał jedynie o Pyskaczu i zemście na Theodzie. Nic dziwnego. Musiał znaleźć go jak najszybciej, by Wikingowie mogli spać spokojnie. Wiedział, że ich niewiedza nie potrwa długo.
    Zebrał myśli do kompletu. Wiedział, że musi latać ze Szczerbatkiem, smok nie chce innych rozwiązań, a jemu również byłoby ciężko rozstać się z Nocną Furią. Ale przeszkadzało mu to, że jest wodzem. Wódz Berk nie może latać na smoku, gdy Wikingowie go potrzebują tu, na wyspie. Znowu pomyślał sobie, jaki pożytek mógłby płynąć z jego latania i odkrywania nowych wysp i sztuk tresury smoków ze Szczerbatkiem. Nagle go olśniło. Zaniemówił z wrażenia, jego pomysł zdawał się być idealny.
- Wymyśliłeś coś - powiedziała Astrid z uśmiechem, widząc jego minę.
- Tak, Astrid, miałaś rację - szepnął. - Że też na to nie wpadłem!
- Stop, powiesz mi później - powstrzymała go ruchem dłoni. Czkawka zmarszczył brwi.
- Czemu? - spytał, ale w odpowiedzi Iskra wylądowała na klifie, stając obok dziewczyny. Znów po ciele wodza przeszedł dreszcz, jak zawsze, gdy niebezpieczny smok znajdował się w pobliżu jego ukochanej. Teraz Iskra mierzyła Wikinga nieufnym spojrzeniem. Astrid, patrząc smoczycy w oczy, cofnęła się i wyciągnęła zza krzaków siodło, wykonane z bydlęcej skóry. Czkawka od razu dostrzegł detale wspaniałego siodła, które wskazywały na jego twórcę.
   Pyskacz.
- Astrid... - szepnął Czkawka, próbując ją powstrzymać, ale dziewczyna już zapinała pas przy ciele oniemiałej smoczycy.
- Nie ruszaj się - powiedziała do jeźdźca, nawet na niego nie patrząc. Koncentrowała się tylko i wyłącznie na smoczycy. To dobrze, pomyślał Czkawka. Nie mógł teraz zrobić nic, jedynie patrzeć jak jego żona wsiada na cienkie siodło.
   Przełknął głośno ślinę i przytrzymał się Szczerbatka. Bał się i to okropnie, o wiele bardziej niż przy starciu z Drago czy z Theodem. Bał się o Astrid.
   Dziewczyna usiadła delikatnie na siodle, cały czas jedną rękę zostawiając na ciele smoczycy.
- Iskierko, wszystko dobrze - wyszeptała. - Nic ci nie zrobię.
   Smoczyca prychnęła i poderwała się w powietrze, tak, jak to robiła wcześniej. Nogi Czkawki stały się całkiem miękkie, ale złapał się siodła Szczerbka i wślizgnął na nie. W razie, gdyby jego żona spadła, złapie ją.
   Oboje z Mordką polecieli w górę, szukając w powietrzu smoczycy i dziewczyny. W końcu znaleźli je, drżące w powietrzu, jakby w drgawkach, albo, co gorsza, jakby smoczyca usilnie próbowała się pozbyć jeźdźczyni.
- Szybko - wykrzyknął Czkawka i zaraz pognali w tamtym kierunku.
   Iskra faktycznie chciała zrzucić z pleców Astrid, ale dziewczyna była zawzięta i trzymała się mocno. Ani jedna, ani druga nie chciały zrezygnować.
   Szczerbatek widząc tą szamotaninę warknął gardłowo, gdy byli nieopodal wśród białych obłoków. Smoczyca nagle zaprzestała swojej czynności i skupiła uwagę na Nocnej Furii. Poruszały się tylko jej skrzydła, oczy utkwione miała w smoku i jego jeźdźcu.
- Tak, dobrze, Iskra, patrz na nas - powiedział Czkawka, wyciągając nieznacznie dłoń w stronę smoczycy, by w dalszym ciągu skupiać na sobie ją uwagę. - Mordko, wiesz co robić - szepnął, a smok zanurkował w dół z prędkością błyskawicy. Jeździec położył się płasko na jego grzbiecie, by siła oporu nie zdarła go z siodła.
    Czkawka zerknął za siebie i zobaczył coś, co chciał widzieć. Iskra leciała za nimi, w identyczny sposób rozkładając skrzydła, po prostu naśladowała ich. Zdawało mu się, że słyszy krzyki Astrid. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna utrzyma się na siodle.
- Bardzo dobrze, Szczerbek, teraz lekko góra. - smok od razu poszybował w stronę obłoków, które jeszcze przed chwilą zostawili. Zdawało się, że jest równie ciekawy, co jego jeździec, czy smoczyca za nimi leci.
   Iskra wyglądała na zaciekawioną, możliwe, że nawet do pewnego stopnia zignorowała siedzącą na jej grzbiecie dziewczynę.
   Zrobili kilka łatwych manewrów, wirując w powietrzu. Czkawka wiedział, że Astrid siedzi na tym siodle po raz pierwszy i że nie jest do niego w żaden sposób przywiązana, jak on za sprawą mechanizmu ogona, który trzymał jego protezę nogi przy ciele smoka. Mimo całego ryzyka, wódz czuł się wolny jak jeszcze nigdy. Znał każdy najmniejszy fragment swojego siodła, a ze Szczerbatkiem nawet nie musiał się porozumiewać, by oboje się rozumieli bez słów. Wcześniej Czkawka mówiąc do smoka robił to bardziej po to, by uspokoić swoje zszargane nerwy, niż wydawać komendy swojemu smokowi. Odetchnął jeszcze raz świeżym powietrzem, zapominając o całym bożym świecie na jedną krótką chwilę.
   Dolecieli do tego samego klifu, z którego rozpoczął się ich lot. Czkawka zszedł szybko ze Szczerbatka, ale nie podszedł do smoczycy, która wylądowała tuż nieopodal z jednej prostej przyczyny. Iskra zdawała się nie pałac do niego sympatią.
   Astrid ześlizgnęła się gładko z siodła z nieco otępiałą i wystraszoną miną. Na ustach Czkawki na moment pojawił się uśmiech. Jeźdźczyni odpięła siodło od smoczycy i pogłaskała ją po szyi, ale z mniejszą pewnością, niż wcześniej. Nocna Furia popatrzyła na nią po raz ostatni i odleciała ku zachodzącemu słońcu.
   Kiedy Astrid dołączyła do Czkawki, niemal padła mu w ramiona z ciążącego strachu i zmęczenia.
- Świetnie sobie poradziłaś - powiedział, obejmując żonę.
- Taa - prychnęła - gdyby nie ty, to zostałaby po mnie mokra plama, kiedy gruchnęłabym o skały.
- Nie gruchnęłabyś - przekonywał ją Czkawka, ale nie do końca szczerze. W końcu sytuacja była poważna.
- Nikt nigdy nie będzie w tym tak dobry jak ty - stęknęła patrząc mężowi w oczy. Nie podlizywała się, była szczera, zdumiał się Czkawka. Szczerbatek wystawił język, jakby spróbował zjeść starego węgorza, po czym odszedł w stronę Akademii. Jeździec zaśmiał się, rozumiejąc, że zachowuje się jak człowiek - po prostu brzydzi go zachowanie jego i Astrid. - A temu co znowu?
   Czkawka wzruszył ramionami.
- Myślę, że w pewien sposób chce nam pokazać, że to, co robimy go obrzydza - on sam zaśmiał się z tej sytuacji. Astrid zachichotała.
- Może masz rację. Coraz bardziej przypomina człowieka, nie? Jest całkiem inny od Iskry.
- Jest zbyt dzika. Nie wiem, czy akurat ona da się oswoić. Jako pierwszy smok, którego spotkałem żywi do mnie coś jakby...
- Nieufność? - podsunęła dziewczyna.
- Gorzej, skłaniałbym się ku nienawiści. - mrugnął do niej, jakby ta sytuacja go nie irytowała. Smoki były jego życiem, a Iskra stanowiła dość duże wyzwanie. Zaczynał się zastanawiać czy gdyby Szczerbatek nie był całkowicie uziemiony, to w ogóle udałoby się go wytresować.
   Astrid zmarszczyła nos - robiła tak, gdy się nad czymś zastanawiała. Nagle jakby odrzuciła te myśli.
- Miałeś mi coś powiedzieć - przypomniała.
   Czkawka przypomniał sobie o swoim pomyśle. Pocałował Astrid w policzek, rzucając tylko:
- Gdybym ci powiedział, nie byłaby to niespodzianka, nie? Poza tym słońce zachodzi, idę znaleźć Szczerbatka.
   Ruszył beztrosko w stronę Akademii, jakby wcale nie szykował się na poszukiwanie mordercy swojego przyjaciela. Żona złapała go za rękę.
- Czkawka, proszę, powiedz. Nie na każdy swój pomysł reagujesz takim entuzjazmem, chcę wiedzieć, o co chodzi. - udała lekko obrażoną, ale Czkawka znał ją na tyle, by umieć sobie z tym poradzić.
- Nie wymusisz tego na mnie - mruknął, idąc dalej.
- Ale i tak będę próbować! - krzyknęła Astrid na pożegnanie, bo Czkawka był już daleko.
   Rozstali się tak po prostu, jakby wódz nie miał odnaleźć Theoda, albo nawet nie brał pod uwagę możliwości, że może przegrać. I szczerze mówiąc Czkawka wolał takie nastawienie. Zrozumiał też, że Theod łapie go na przynętę. Po to zabił Pyskacza. Wiedział, że wódz Berk będzie chciał się osobiście zemścić i że będzie to ryzyko dla niego w takim samym stopniu, jak dla jeźdźca. Co stałoby się, gdyby Czkawka przegrał? Przypuszczalnie Astrid byłaby w wielkim niebezpieczeństwie.
   Szczerbatek był gotów do drogi, czekał tuż przy Arenie na swojego jeźdźca. Czkawka wsiadł na siodło i obaj znów poszybowali w ciemnypomarańcz nieba. Między słońcem, a resztą widnokręgu pojawiła się rysa, dość głęboka, by zmieściły się w niej trzy dorosłe Ponocniki lecąc obok siebie. Niebo jakby pękło, całe szczęście, że z jego rany nie sączyła się obficie krew, inaczej na Berk spadłby znów deszcz.
   Latali ze Szczerbatkiem całą noc. Obszukali całą wyspę naokoło, zaglądnęli w każdą szczelinę, do każdej jaskini i tunelu w okolicy, a trochę ich było, bo bliźniaki uwielbiali się chować w różnych wymyślnych kryjówkach, więc Czkawka niestety znał je na wylot.
   Właśnie miał zawracać nad klifami i lecieć do domu, gdy zauważył czyjąś sylwetkę w gęstwinie drzew. Szczerbatek zauważył go sekundę przed Czkawką i już pędził w kierunku obcego. Smok nie miał szans przedrzeć się przez gęstą roślinność, ale leciał tuż nad koroną drzew, rozglądając się bacznie dokoła.
   Obcy cały czas biegł na wprost, choć mógł chować się z którymś z drzew, bądź umknąć w innym kierunku. Nieopodal las się kończył, Czkawka wiedział, że uciekinier zostanie złapany w pułapkę, gdy nagle skoczył z wysokiego klifu wprost do śnieżnobiałej piany. Szczerbatek zatrzymał się tuż nad wodą, jego jeździec miał nadzieję, że obcy zaraz wynurzy się z głębin, wpadając w ogromne kłopoty.
   Szczerbatek był dość słaby po całonocnym patrolu, więc uczepił się skał, niczym nietoperz. Jego skrzydła zostały jakby przywiązane do ostrej krawędzi klifu. Czkawka wyglądnął przez siodło i nasłuchiwał. Czekał. Przeczekali cały kwadrans. Gdyby jakiś człowiek był tyle czasu pod wodą z pewnością by się utopił, z kolei, gdyby się utopił, jego szczątki wypłynęłyby na zewnątrz. Czkawka wiedział, co to oznacza.
- Cholera! - warknął. Szczerbatek popatrzył na niego z troską. - Znowu się nie udało.
   Oboje wrócili smętni do Berk. Jeździec rozstał się ze smokiem obok Akademii, każdy z nich poszedł w innym kierunku - na Szczerbatka czekała Iskra, na Czkawkę Astrid. To było nawet zabawne.
   Czkawka wszedł do domu, zamykając za sobą szczelnie drzwi. Modlił się do Odyna, by nikt nie przerwał mu snu. A jednak, przy palenisku siedziała Astrid. najwyraźniej czekała na niego. Czkawka czuł się nieusatysfakcjonowany - w końcu nawet nie doszedł do łóżka, a już ktoś coś od niego chciał.
   Astrid podleciała do męża i przytuliła się do niego mocno.
- Jak to dobrze, że wróciłeś. - zamruczała, oddychając z ulgą. Cyba się martwiła, oprzytomniał Czkawka, odwzajemniając uścisk.
- Czekałaś na mnie? - spytał zdziwiony.
- Pewnie, że czekałam, głupku, myślisz, że poszłabym sobie smacznie spać, kiedy mój kochany mąż leci mordować swojego wroga? - prychnęła. Jeździec z trudem powstrzymał się, by się nie roześmiać. Pomimo tonu Astrid i tak czuł się szczęśliwy, że na niego zaczekała. - Nie znalazłeś go? - spytała, poznając po wyrazie twarzy.
   Czkawka wzruszył ramionami, odrzucając na bok Piekło.
- Może i tak, ale nie ma to znaczenia, bo zwiał. - mruknął niechętnie. Kolejna porażka, Czkawka, przyznał sam przed sobą niechętnie.
- Zwiał? Jakim cudem? Miałeś Szczerbka.
- Powiadom mnie, jak Nocne Furie nauczą się pływać, chętnie to zobaczę - w głosie wodza słychać było zmęczenie. Jego mięśnie był tak obolałe, że ledwie powłóczył nogami o drewnianych schodach. - Na razie wolę drzemkę.
   Astrid zrobiła smutną minę i znów usiadła obok paleniska. Czkawka zmarszczył brwi.
- Nie kładziesz się? - spytał.
   Dziewczyna rzuciła mu dość dziwne spojrzenie, którego nie potrafił rozgryźć. Jej oczy w świetle ognia wydawały się być stalowoszare.
- I znowu mam śnić o jakimś chłopcu o blond włosach? Yyy, nie, dziękuję. - nie wydawała się zadowolona. Czkawka zmusił swoje mięśnie do kolejnych ruchów, schodząc znów do dziewczyny.
- Jakim chłopcu? Mam być zazdrosny? - próbował zamienić to w żart, ale głos miał tak chrapliwy, że niezbyt mu to wyszło. Astrid przysunęła nogi pod brodę i zapatrzyła się w płomienie świszczące w chłodnym powietrzu.
- Nie wiem, o co chodzi w tym śnie - przyznała. - Widzę chłopca, którego skądś znam, tylko... Nie wiem skąd. Cały czas śni mi się to samo. Widzę go w porcie. Daje mi coś do ręki, uśmiecha się, po czym ucieka. Ten uśmiech przypomina mi kogoś, tylko nie wiem, kogo...
- Nie przypominam sobie, żebym ci cokolwiek dawał przy porcie - zaśmiał się Czkawka, a Astrid rzuciła mu poirytowane spojrzenie.
- To nie było o tobie! Nawet nie masz blond włosów - warknęła. - Przestań, to mnie naprawdę zastanawia.
   Czkawka wzruszył ramionami, siadając obok swojej żony.
- Wiesz, pomyślałem po prostu, kto inny może ci się śnić, jeśli nie twój mąż. - Astrid rzuciła się na Czkawkę z zawziętą miną i zaczęła go łaskotać, uśmiechając się nieco, gdy chłopak próbował ja od siebie odepchnąć. - Żartowałem! - wykrzyknął, próbując obezwładnić dziewczynę. - Astrid, stop!
- Naprawdę wszystko musi się kręcić wokół ciebie? - Astrid nie przestawała atakować zmęczonego Wikinga. W końcu Czkawka chwycił ja za nadgarstki i przyszpilił do kamiennej ławy, osłoniętej grubym futrem.
   Pochylił się i pocałował żonę w usta, na początku próbowała protestować, ale w końcu zatopiła się w czułych pocałunkach. Czkawka ucieszył się w duchu, że zdołał ją uspokoić. Musiał przyznać, że jego żona ma charakter.
- Jesteś nie do wytrzymania - westchnęła, gdy w końcu ich usta się od siebie oddaliły. Czkawka wygiął wargi w uśmiechu.
- Uprzejmie dziękuję za komplement.
- A niech cię - warknęła Astrid, siadając.
   Czkawka oparł głowę o jej pochylone ramię, jego oczy automatycznie się zamknęły, musiał się zmusić, by otworzyć je ponownie.
- Przepraszam, widzę, że jesteś zmęczony, a ja cię jeszcze zagaduję - dopiero zauważył, że Astrid mu się przygląda. Jej warkocz spływał po ramieniu kaskadą bladozłotych włosów.
- Nie, nic się nie stało. Uwielbiam rozmawiać z tobą nad ranem - jego żona zaśmiała się.
- Idź ty już lepiej spać.
- A wiesz co wolę bardziej od naszych rozmów? - zapytał chytrze, spoglądając na żonę spojrzeniem, za które pewnie jeszcze kilka lat temu dostałby od niej w twarz. Astrid wywróciła oczami.
- Chyba nie chcę słyszeć. - wstała i ruszyła po schodach na górę. - Aha, dzisiaj śpisz na dole - wskazała mężowi ciężką kamienną ławę stojącą pośrodku głównego pomieszczenia.
- Dlaczego? - zapytał Czkawka, plując sobie w brodę, że pewnie powiedział jej coś przykrego.
- Bo jesteś cały ze śliny Nocnej Furii - odpowiedziała opryskliwie. - Dlatego.
   Czkawka westchnął i oparł się o ławę, na której miał spędzić noc. Zerknął na drzwi, które zamknęły się tuż za dziewczyną i uśmiechnął się do swoich myśli. Obiecał sobie, że odczeka, aż dziewczyna zaśnie i i tak pójdzie się przespać na górę.

...

   Stał na plaży Thora. Czuł pod bosymi stopami miękki piasek, z którego kiedyś z Sączysmarkiem budowali zamki, jeszcze przed tym, jak Jorgenson zaczął traktować go jak słabeusza. Ktoś dotknął jego ramienia, gdy odwrócił się, zauważył chłopca o blond włosach i błękitnych oczach.
   Walczył ze snem, bo część jego czujnej świadomości złączyła wygląd chłopca z opisem Astrid. Nie mógł się jednak powstrzymać, by śnić dalej.
- Cześć - powiedział do nieznajomego dziecinnym głosikiem. Ile mógł mieć wtedy lat? Pięć? Stojący przed nim chłopiec był młodszy, mógł mieć około trzech lat.
   Blondwłosy wyciągnął dłoń w jego kierunku, jakby chciał mu coś dać. Czkawka podłożył swoja otwartą dłoń pod zaciśniętą pięść chłopca i na jego ręce spoczęła muszla o dość dziwnym kształcie, mieniąca się szkarłatem. Wyglądała tak niezwykle, że Czkawka od razu ją oddał. W końcu należała do małego.
- Jest piękna, ale nie mogę jej przyjąć - powiedział, oddając cenną muszlę. Chłopiec pokręcił głową i znów wyciągnął swoją dłoń w stronę Czkawki. Wiking poczuł się sfrustrowany.
   Obraz nagle rozmył się, a Czkawce pozostał w pamięci widok smutnej twarzy chłopca. Gdy otworzył oczy, zobaczył nad sobą drewniany strop. Spojrzał w bok i zauważył unoszące się i opadające ramiona Astrid w lekkim wydechu. On sam leżał tuż obok ubrany w cienką tunikę, w której zazwyczaj spał i spodnie z tego samego materiału. Przypomniał sobie wreszcie, że przecież przebrał się i położył przy żonie, jeszcze zanim zasnął.
   Opadł miękko na poduszki, rozmyślając o śnie. Wciąż miał przed oczami blond kosmyki chłopca i jego smutne, zacięte usta. Wiedział, że go znał, tylko nie pamiętał skąd, tak samo, jak opowiadała Astrid.
   W końcu zrezygnowany otulił żonę swoimi ramionami i zasnął tuż obok niej. Być może jutro znajdzie odpowiedź na to pytanie.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Smak wolności

   Czkawka całą noc latał ze Szczerbatkiem po grafitowym niebie, na którym skrzydła smoka były niewidoczne. Bez skutku. W oczach jeźdźca ciemność zlewała się ze sobą na tyle, że nie potrafił dostrzec w niej niczego konkretnego, nawet linii drzew.
- Szczerbek, widzisz coś? - spytał przyjaciela, ale smok pokręcił przeczącą głową.
   Chłopak znalazł Szczerbatka w Akademii, śpiącego tuż obok Iskry. Nie wiedział, że smoki tak bardzo zżyły się ze sobą. Skrzydła smoka zdawały się okrywać smoczycę, obie Nocne Furie drzemały słodko, jakby wcale nie przejmowały się żałobą panującą tuż za drzwiami Akademii. Czkawka pierwszy raz w życiu widział coś podobnego, ale też nigdy przedtem nie miał okazji obejrzenia dwóch smoków tego gatunku razem. Odepchnął do siebie zainteresowanie nauką i skupił się na ważniejszym zadaniu. Żal było mu budzić smoka, ale Szczerbatek zdawał się cieszyć z wspólnego lotu, przecież tak dawno razem nie latali.
- Musisz mi pomóc, Mordko - szepnął, głaszcząc smoka. - Mogę na ciebie liczyć?
   Szczerbatek oblizał mu twarz, co Czkawka uznał za tak. Wydawało się, że Nocna Furia nie ma żalu do jeźdźca za jego ostatnie słowa tuż przed ślubem, być może nawet zrozumiał, że Czkawka nie ma innego wyjścia.
   Teraz, gdy jeździec nad tym rozmyślał, zdał sobie sprawę, że jest pogrążony jakby w półśnie. Wybudził się szybko, oprzytomniawszy.
- Długo spałem? - spytał. Smok zamruczał coś w odpowiedzi, ale Czkawka westchnął.
- To chyba nie ma sensu, co? - Szczerbatek utkwił w jeźdźcu zielone spojrzenie, jakby oczekiwał na decyzję. Jego siły były wprost nieograniczone, nawet późną nocą, ale wódz czuł się potwornie. Nie dość, że mało spał, raz z powodu ślubu, dwa z powodu zabójstwa przyjaciela, to uczucia, które teraz odczuwał sprawiały, że chłopak miał wrażenie przemęczenia psychicznego. Jeśli nie odpocznie, niedługo zwariuje.
   Szczerbatek, jakby czytając mu w myślach zawrócił i poleciał w kierunku Berk. Z drugiej strony, pomyślał Czkawka, jeśli jego teoria jest prawdziwa i pojawienie się mordercy w wiosce miało związek z nowiem, to do następnej fazy księżyca mieli co najmniej kilka dni. To dość sporo czasu na poszukiwania.
   Czkawka nie pamiętał momentu, gdy wrócił ze smokiem do swojego domu. tak naprawdę nawet nie pamiętał, czy była tam też Astrid. Wiedział jedynie, że gdy jego głowa i zmęczone ciało napotkały miękką pościel, wódz wpadł w ramiona Morfeusza.

...

   Słońce padało wprost na twarz Czkawki, oślepiając go i budząc z twardego snu. Gdy otworzył oczy, zobaczył przed sobą zatroskaną twarz ukochanej. Astrid głaskała go po twarzy, ale nie potrafiła schować jej przed nieznośnymi promieniami słońca.
- Więc nie udało się? - spytała gładko. Wódz spojrzał w dół ze smutkiem, nawet nie próbując odpowiedzieć - jego mina mówiła jasno. - Nie spałeś bardzo długo - szepnęła. - Powinieneś odpocząć.
   Wódz ignorując jej słowa wstał i zaczął zakładać buty.
- Czkawka, słyszysz, co mówię? - mruknęła już nie tak przyjaźnie, jak przedtem.
- Tak, słyszałem, ale nie zamierzam czekać bezczynnie do następnego nowiu. - pytające spojrzenie żony przypomniało mu, że choć Astrid wie, że to Theod zabił Pyskacza, to nie miała w dłoni listu od zabójcy.
   Niedbale położył zgiętą kartkę na łóżku, przygotowując się do drogi. Astrid szybko przeczytała treść, jeździec nawet nie zdążył wstać.
- A więc to prawda... - powiedziała jakby do siebie. - Jesteś pewny, że znowu coś się stanie? - spytała, nie potrafiąc ukryć drżenia w głosie. Szczerbatek siedział przy łóżku, czekając z niecierpliwością na poranny lot.
- Astrid, nie zamierzam czekać, aż Theod coś zrobi, chcę zakończyć z nim sprawę raz na zawsze, żeby nigdy więcej nie bać się o dobro Berk, przynajmniej nie z jego strony.
   Jeździec podszedł do smoka i poprawił mu siodło, upewniając się, że trzyma się dobrze. Zawsze rozluźnia rzemyki, by Szczerbatkowi było wygodniej podczas snu.
- Czkawka, ty ledwie idziesz. Chcesz zabić Theoda będąc w takim stanie?
- Jeśli będę musiał - wódz zdawał się nie zawracać sobie tym głowy.
   Nastawił umysł na jeden cel, zatrważało go to, że jego ojciec robił to samo - wyłączał myślenie, gdy w grę wchodziła troska o dobro wioski i niebezpieczeństwo. Liczyła się wtedy tylko siła. Czkawka całe życie walczył o zmianę toku myślenia Wikingów, a gdy już wygrał, okazało się, że sam zaraził się tą chorobą.
- Skarbie, - Czkawka uniósł brwi, po raz pierwszy Astrid zwróciła się do niego w ten sposób - nie puszczę ciebie. Nie, kiedy tak źle wyglądasz.
   Wódz westchnął. Może faktycznie, dziewczyna miała rację.  Czy już zawsze zamierzała tak grać na emocjach, żeby go przy sobie zatrzymać?
- Musisz to robić? - spytał Czkawka z uśmieszkiem, pierwszym, od czasu śmierci Pyskacza.
   Astrid przyciągnęła męża do siebie i czule pocałowała.
- Myślałam, że obowiązkiem irytującej żony jest dbanie o męża-ryzykanta - wystawiła mu język.
- Nie ryzykuję - jeździec starał się brzmieć w miarę wiarygodnie. - Walczyłem już z nim zapomniałaś? A ty nie jesteś wcale irytująca.
- Wcale - mruknęła. - Idź się jeszcze zdrzemnij, ja się zajmę twoimi obowiązkami, myślę, że inni zrozumieją.
- Okej - zgodził się. - możesz mieć rację. W końcu, jeśli ten list ma jakikolwiek sens, to mam czas do następnego nowiu.
- Więc dlatego pytałeś - zrozumiała Astrid. - Chcę dzisiaj wypuścić Iskrę. Mam nadzieję, że wyśpisz się do tego czasu.
- Coo? - spytał Czkawka. Nagle odechciało mu się snu, pomimo że jego powieki nadal kleiły się do siebie. - W takim razie idę z tobą - powiedział. - Jesteś tego pewna?
- Czkawka, ślepy jesteś? Iskra stąd nie odejdzie, jest tu Szczerbatek. Każdy zauważył, że te smoki się nie rozdzielają.
   Jeździec przypomniał sobie wczorajszą sytuację, gdy szukał swojej Nocnej Furii, śpiącej tuż przy czarnej smoczycy. Nie miał ostatnio zbyt wiele czasu, by obserwować Iskry, co pojął ze smutkiem, ale miał większe wyrzuty sumienia, że nie widział, jak jego własny smok zżywa się z samicą tego samego gatunku.
- Cieszę się, że Szczerbatek być może w końcu znalazł sobie bratnią duszę - szepnął. Dość ciężko było mu się z tym pogodzić, ale wiedział, że smok będzie o wiele szczęśliwszy, gdy zmieni jego protezę na tę, dzięki której smok będzie mógł latać samodzielnie. Już zdecydował, tak zrobi. Żal mu patrzeć, jak jego przyjaciel cierpi, uczepiony ziemi, on się czuł identycznie.
   Astrid chwyciła męża za dłoń z uśmiechem i oboje poszli wolno w kierunku Smoczej Akademii.
- Ostatnio zrobiłeś się strasznie spięty, przypominasz Stoicka o wiele bardziej niż zwykle - nie chciała go urazić, miała na myśli bardziej fakt, jak Czkawka zawsze reagował, gdy inni porównywali go do wspaniałego i odważnego ojca. Tak między nami również zrzędliwego i kapryśnego.
- Dzięki, wiesz, od razu mi lepiej - wódz mrugnął do niej z roztargnieniem. Faktycznie był zmęczony.
- Aaa... może weźmiesz ze sobą chociażby Sączysmarka?
   O nie, Czkawka wiedział, co próbuje zrobić Astrid. Skoro nie pozwolił jej, by leciała z nim, próbuje w każdy możliwy sposób zadbać o jego bezpieczeństwo.
- Kochanie, nie wierzysz, że dam radę? Tak mało znaczę w twoich oczach? - Wiking przewrócił oczami. Astrid objęła go, mierząc wzrokiem.
- Wiesz, trochę bym pozmieniała...
- Astrid! - żachnął się wódz, ale dziewczyna zachichotała.
- Przestań, żartuję. Po tym, co mówiłeś wczoraj, jestem za tym, żebyśmy trochę spasowali z całą goryczą. Pyskacz też chciałby ciebie siłą zatrzymać w Berk, wiesz o tym.
- Gdyby Pyskacz miałby tu cokolwiek do powiedzenia, nie musiałbym szukać Theoda. - warknął Czkawka. Naprawdę nie miał ochoty na rozmowy na temat przyjaciela. W jego sercu panował smutek, nie chciał pogłębiać i tak wielkiej otchłani jaką wydrążyło w nim odejście Pyskacza.
   Astrid wydawała się oburzona.
- Czkawka!
- Przepraszam - zamruczał Wiking, pocierając zmęczone oczy. - Chyba faktycznie kiepsko się czuję. Naprawdę nie chcę się z tobą kłócić.
   Szybko dotarli do Smoczej Akademii, nie wracając już więcej do tematu Pyskacza i Theoda, Astrid jakby chciała jak najdłużej przetrzymać Czkawkę w dobrym humorze, za co był jej szczerze wdzięczny.
   Szczerbatek leżał tuż pod bramą Areny, tak, jak to robił bardzo często, co wynikało ze słów Astrid. Na widok jeźdźca uśmiechnął się, pokazując gołe dziąsła, na widok których Czkawka nie potrafił się nie roześmiać.
- Nie ciesz się tak, bo ci wypadną - mrugnął do smoka, ale Szczerbatkowi nie za bardzo spodobał się ten komentarz. Czkawka podszedł i pogłaskał swojego ulubieńca, podczas, gdy jego partnerka uklękła obok bramy.
- Cześć, ślicznoto - zamruczała. - Jak miło cię widzieć - Iskra zamruczała, przyciskając swoje czarne łuski do kraty, żeby dziewczyna mogła ją pogłaskać, jednak, gdy zauważyła Czkawkę zawarczała dziko. Dalej nie nabrała do niego zaufania.
- Mam odejść? - spytał jeździec.
- Nie, zostań. Bądź przy Szczerbatku. Zawsze, jeśli coś nie wyjdzie, on cię przed nią obroni - poinstruowała. Chyba po raz pierwszy to Astrid uczyła Czkawkę na temat smoków i było mu z ta myślą bardzo niewygodnie, choć jego szacunek do dziewczyny stale rósł.
- Dzięki za szczerość - mruknął jeździec, jednak przysunął się bliżej do Nocnej Furii. Astrid rzuciła mu poirytowane spojrzenie.
   Dziewczyna dźwignęła się na silne nogi i otworzyła bramę. Iskra początkowo cofnęła się, rozglądając naokoło, jakby nie pojmowała całej tej sytuacji.
- Nie jesteś więźniem, Iskro - szepnęła Astrid. - Jesteś wolna. Leć!
   Jeźdźczyni podeszła do Czkawki, obserwując smoczycę. Iskra zdawała się nie kryć zdziwienia. Początkowo rozglądała się tylko, jakby oczekiwała ataku, jej błękitne oczy woziły dokoła, szukając zagrożenia. Potem wyszła niepewnie z Akademii, patrząc wprost na parę i Szczerbatka. Wydawała się być o wiele bardziej zaskoczona niż przestraszona, ale jej skrzydła nagle rozprostowały się i smoczyca w ułamku sekundy śmignęła w powietrze, zostawiając trójkę samą na ziemi. Szczerbatek wykonał ruch, jakby chciał lecieć tuż za nią, ale się zawahał, przypominając sobie, że nie ma na grzbiecie jeźdźca.
   Czkawka rzucił mu współczujące spojrzenie. Naprawdę chciał pomóc przyjacielowi. Iskra obleciała Berk dokoła, oglądając je uważnie z lotu ptaka. Ku zaskoczeniu wikingów smoczyca wróciła i stanęła tuż przy Smoczej Akademii, po czym zakradła się do Astrid i Szczerbatka, dalej uważając na Czkawkę, jakby chuderlawy chłopak z protezą zamiast nogi stanowił dla niej zagrożenie.
- Pięknie, kochana - zaszczebiotała do niej Astrid. Smoczyca uśmiechnęła się - Czkawka zauważył, że pokazywała zęby, nie chowała ich, tak jak to robił Szczerbatek.
   Smok natomiast podszedł do swojej partnerki pewnie i potarł opiekuńczo swoją głowę o jej szyję. Iskra prychnęła, ale zamiast tego trąciła Szczerbatka głową i wygięła do góry ogon, całkiem jak pies, który prosi o zabawę. Smoki zaczęły się ganiać, wkrótce smoczyca znów wyskoczyła w górę, jakby ponownie zapominając o przypadłości Szczerbatka.
   Czkawka nie mógł już na to patrzeć.
- Gdzie idziesz? - spytała go Astrid, marszcząc brwi.
- Do kuźni - wzruszył ramionami. Serce mu się krajało na widok nieszczęsnego Szczerbatka. W tym momencie postanowił, że nieważne, jak bardzo będzie zmęczony, skoro potrafił już raz zbudować dla Szczerbatka protezę ogona, bez konieczności uruchamiania go przy siodle, może to zrobić po raz drugi.


Kochani, dziękuję wam po raz kolejny, komentarze naprawdę wiele dla mnie znaczą, jesteście dla mnie jak Czkastridowa rodzina :) Widzę czasami komentarze że dzięki mojemu blogowi ktoś zaczął pisać - i to mnie bardzo cieszy :) podawajcie swoje blogi, a ja postaram się na nie zerknąć kiedy będę miała okazję, nawet te niedotyczące JWS. Serio, tak strasznie się cieszę, że moje pisanie nie idzie na marne, aż chce się pisać dalej! ;**


sobota, 25 kwietnia 2015

Poszukiwanie mordercy

   Czkawka zerknął niespodziewanie w stronę księżyca. Jego tarcza zmieniła się, uzupełniwszy się do dużo większej części. Astrid zauważyła od razu skupienie na twarzy męża.
- Czkawka?
  Chłopak rzucił jej uspokajające spojrzenie, choć od środka czuł pustkę.
- Nie wiesz może, kiedy będzie następny nów? - zapytał cicho. Dziewczyna coś wyczuła, ale starała się odpowiadać spokojnie, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Wiedział, że Astrid przez pewien okres czasu interesowała się astronomią, gdy uczył ją Pyskacz. Ach, Pyskacz...
- Myślę, że za jakieś pięć, może sześć dni, a co?
- Tak tylko pytam - wzruszył ramionami, ignorując jej pytające spojrzenie.
   Oboje ruszyli do Wielkiej Sali, Astrid wyjątkowo o nic nie zapytała. Mijali pochmurnych Wikingów, zmierzających w tym samym kierunku, nikt nawet nie spróbował o niczym porozmawiać. W Sali zajęli miejsca tuż obok Sączysmarka, Szpadki, Mieczyka, Tanyi i Śledzika. Ten ostatni zdawał się znosić to najciężej, chociaż na twarzach reszty przyjaciół malował się smutek.
- Cześć wszystkim - mruknął Czkawka, zajmując miejsce obok Sączysmarka. Ławki były już w całości pozajmowane, więc chłopak wziął Astrid na kolana. Jego żona wtuliła się w niego, rozmyślając zapewne o zmarłym. - Widzę, że humory dopisują... - Astrid dźgnęła ukochanego łokciem w żebra.
- Miodu? - spytał Śledzik smętnie, unosząc swój żelazny kufel.
   Wódz kiwnął głową. Siedzieli chwilę bez słowa, ciszę przerwał dopiero Mieczyk.
- Wiedzieliście, że ród Pyskacza był drugim co do najważniejszych rodów w Berk? Nie miał potomka, więc ród nie przetrwa...
- My jesteśmy na trzecim miejscu - mruknęła Szpadka, patrząc na Czkawkę, jakby specjalnie chciała odsunąć ten temat na boczny tor.
- A który jest pierwszy? - zapytała z ciekawością Tanya. Wszyscy popatrzyli na Czkawkę.
- A jak myślisz, tania? - zaśmiał się Sączysmark, popijając miód. Od pewnego czasu przedrzeźniał tak Tanyę, ale dziewczyna starała się tym nie przejmować. Wzruszyła tylko ramionami.
- Haddockowie, naprawdę? - spytała Astrid z przejęciem. Wódz uśmiechnął się do niej.
- Nie wiedziałaś?
- Nikt mnie nie powiadomił - mruknęła, zabierając Czkawce żelazny kufel. - A z tego co wiem, Berk nie posiada żadnych kronik, więc...
   Wódz popatrzył na Śledzika z namysłem.
- Mam pomysł. Nie chciałbyś prowadzić oficjalnych kronik Berk? - chłopak zerknął za siebie, jakby Czkawka mógł się zwracać do kogoś innego.
- Ja? - spytał. Jego gładkie policzki zaróżowiły się. - Czy ja wiem, Czkawka...
- Pomyśl, kto tu więcej wie od ciebie? Poza tym jesteś obiektywny i nie umieściłbyś w kronice czegoś, co byłoby kłamstwem.
   Sączysmark prychnął.
- Śledzik? Błagam, Czkawka, ten miód mózg ci wyprał? - Szpadka dźgnęła go tak, jak wcześniej Astrid swojego męża. Od razu widać, od kogo się tego nauczyła. - On się do tego nie nadaje.
   Jeździec Sztukamięs rzucił Smarkowi gniewne spojrzenie.
- Właśnie, że będę prowadził kronikę. Ale pod jednym warunkiem. Ilustracje robi Czkawka.
   Wódz uśmiechnął się słabo, wyciągając rękę do przyjaciela.
- Stoi, ale najpierw opiszesz dokładnie ród Pyskacza.
   Śledzik zgodził się i oboje uścisnęli sobie dłonie. Znowu nastała cisza, słychać było jedynie siorpanie miodu przez Wikingów. Astrid wyraźnie starała się oderwać swojego męża od kufla, więc Czkawka udawał, że nie chce pić, by jej jeszcze bardziej nie rozgniewać.
- Wiecie już kto to zrobił? - spytała nagle Szpadka. Chodziło jej oczywiście o zabójstwo Pyskacza.
   Czkawka milczał jak grób. Niestety, nie mógł wyjawić przyjaciołom prawdy. Tanya rzuciła mu krótkie spojrzenie, którego nikt nie zdążył nawet zauważyć. Jej usta wygięły się łuk. Ich dwójka wiedziała jedynie, kto jest zabójcą.
- Niech ja tylko dorwę tego drania - oburzył się Sączysmark. - Powinien umrzeć najbardziej bolesną ze śmierci za zabicie tak dobrego człowieka, jakim był Pyskacz.
   Czkawka przemyślał to dokładnie, Sączysmark miał rację. W głowie jeźdźca zaczęły układać się czarne myśli, co może zrobić z Theodem, gdy w końcu go dorwie...
- To musiał być ktoś stąd - powiedział Śledzik. - Z Wielkiej Sali co jakiś czas ktoś wychodził. Ten morderca musiał sobie ustalić jakiś cel. Dlaczego akurat Pyskacz? - to ostatnie wypowiedział drżącym głosem.
   Czkawka poczuł, że włosy na jego ciele stają dęba. Miał ochotę stąd odejść. Natychmiast.
- Chyba tak. Ej, to ma sens - powiedział wolno Sączysmark. Tanya znowu popatrzyła na Czkawkę z rozpaczą, tym razem jej spojrzenie zauważyła Astrid.
   Czkawka objął dziewczynę i postawił na nogi odchodząc. Teraz patrzył na niego już cały stolik, ale zignorował to. Potrzebował pobyć sam.
   Gdy tylko zniknął za ogromnymi drewnianymi drzwiami Wielkiej Sali, zaczął biec w stronę Smoczej Akademii. Chciał teraz pobyć ze Szczerbatkiem, choć nie miał teraz pewności, czy smok jest dalej na wyspie. W końcu Nocna Furia była już wolna.
   Kiedy Czkawka był tuż obok Akademii ktoś złapał go za ramię i szarpnął w tył, dysząc ciężko. Już chciał odepchnąć od siebie napastnika, gdy w świetle księżyca zauważył blond włosy.
- Co się z tobą dzieje, Czkawka? - warknęła Astrid. Jeździec zapragnął powiedzieć jej o Theodzie, ale wiedział, że lepiej, gdy załatwi sprawę bez powiadamiania kogokolwiek.
- Nic mi nie jest - szepnął tylko. - Muszę polecieć. Nie wytrzymam dłużej na tej wyspie.
   Astrid przyciągnęła go bliżej siebie.
- Znowu chcesz mnie od siebie odepchnąć? - spytała, patrząc mężowi w oczy. - Czkawka, ja tak dalej nie chcę. Widzę, że coś jest nie tak.
    Nie tak, prychnął Czkawka w myślach, to mało powiedziane. Wódz czuł teraz ogromne wyrzuty sumienia, w końcu, gdyby zabił Theoda tamtego pechowego dnia, Pyskacz by teraz żył. To jego wina.
   Objął Astrid i pocałował w policzek. Wokół szumiał cicho wiatr.
- Nie chcę ciebie niepokoić - powiedział szczerze. Wiedział, że gdy Astrid się dowie, będzie zawzięta, by pomóc zemścić się na Theodzie za Pyskacza, a Czkawka nie mógł na to pozwolić.
- Myślisz, że jestem idiotką? - spytała, odsuwając się od męża. W cieniu jej oczu jeździec zobaczył łzy. - Myślisz, że nie zdaję sobie sprawy, że wiesz, kto zabił Pyskacza?
   Czkawka otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- To Theod, prawda? - spytała cicho, prawie w ogóle nie ruszając ustami. Chłopak nie wiedział, co ma odpowiedzieć. - Czkawka, widziałam jak walczyliście i jak Theod spadł z Iskry. Myślisz, że nie brałam pod uwagę możliwości, że może przeżyć? Widziałam twoje spojrzenie, gdy patrzyłeś za nim w morze.
   Wódz stał jak wryty. W końcu odwrócił głowę i wyszeptał:
- To moja wina. Gdybym zabił go wtedy, Pyskacz...
   Teraz to Astrid go objęła.
- Nie mów tak. To się musiało stać, na Thora. Nie wiem, dlaczego, ale już i tak nic z tym nie zrobisz. To nie ty zabiłeś Pyskacza, Czkawka, tylko Theod, więc przestań wygadywać głupoty.
- Więc pozwól mi go pomścić. - powiedział.
- Oboje go pomścimy - Astrid nie dawała się przekonać. Czkawka odsunął ją od siebie.
- Nie, ja to zrobię. Sam. - mruknął. - Koniec tematu. - sam nie wiedział, skąd wzięła się w nim taka zawziętość. Przypomniał sobie ojca. On tak samo reagował na ryzykowne pomysły syna. Po prostu uciszał go.
   Czkawka ruszył w stronę Akademii, wciąż słyszał za sobą znajome kroki.
- Nie puszczę cię samego - Astrid naprawdę nie potrafiła odpuścić. Czkawka czuł, że musi się posunąć do czegoś gorszego, by zatrzymać żonę w Berk.
- Zostaniesz i będziesz mnie zastępować - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu, którego wciąż się uczył. - Jesteś już moją żoną, nie możesz zniknąć razem ze mną, a to ja mam z nim porachunki, nie ty.
   Astrid nagle stanęła. Czyżby zrezygnowała? Wódz obrócił się lekko zawiedziony. Zawsze lubił drażnić dziewczynę. Stali naprzeciwko siebie, wpatrując się w siebie stalowym spojrzeniem. Jakby to określił Pyskacz? Las walczy z Morzem. Tak Gothi nazywała ludzi odpowiednio o zielonych i błękitnych oczach. Kiedyś przepowiedziała młodym przyszłość. Powiedziała, że Las nada podporę ziemi, a Morze je umocni. Wikingowie przyjęli te słowa jako dobrą wróżbę.
   Bezczynność przerwała w końcu Astrid. Czkawka cieszył się po cichu ze swojego małego zwycięstwa. Dziewczyna podeszła do męża i dotknęła ustami jego ust. Oboje wtulili się w siebie, jakby starali się zapamiętać jak najwięcej, dotyk, zapach, sylwetkę drugiej osoby.
- Nie odpuścisz - mruknęła Astrid. To nawet nie było pytanie. Dziewczyna zatrzepotała rzęsami odrywając się od męża. - Ty nigdy nie odpuszczasz. Zawsze stawiałeś na swoim.
- Jak każdy Haddock - odparł Czkawka.
- Obiecaj, że wrócisz - poprosiła jeźdźczyni. Jej brwi uniosły się, oczekując tego, czego chciała. Czkawce przeszło przez myśl, że pasuje na żonę wodza. Jest władcza, dumna.
- Przysięgam na Thora - obiecał, po czym musnął po raz ostatni usta ukochanej i odszedł.
   Kiedy znalazł się w bramie Akademii, obrócił się jeszcze raz, by powiedzieć krótko:
- Kocham cię. - po czym zniknął w cieniu areny.
   To będzie długa noc, pomyślał.

piątek, 24 kwietnia 2015

Głos Walkirii

   Czkawka szedł przez port, mając w myślach list. Na tym pragnął się skupić, bojąc się, że oszaleje, jeśli nie przestanie myśleć o tym, co się stało Pyskaczowi. Coś nie dawało mu spokoju, cały czas zastanawiał się, co znaczy werset "wtedy co nów będzie błagał o pamięć". Intuicja podpowiadała mu, że to nie wszystko, że coś mu umyka i że Theod nie skończył jeszcze tego, co zamierzał. Czkawka, pomyślał sobie, skup się na pogrzebie.
   Gdy tak szedł do portu, zobaczył Tanyę skuloną na pokładzie jednej z łódek. Chłopak zastanowił się, co robi dziewczyna, kiedy zauważył jak jej ramiona dygoczą w szlochu. Nikt nawet nie pomyślał, jak mogłaby się czuć siostra mordercy. Czkawka zdecydował, że musi podjąć co do niej pewne kroki, w końcu Wikingowie nie należą do na tyle mściwych plemion, żeby obwiniać niewinną dziewczynę, ale musi jej pomóc uporać się z ciężącym na jej sumieniu przewinieniem brata.
- Tanya? - spytał, stając na pokładzie. Łódka zachybotała się w prawo i w lewo, po czym wróciła do poprzedniej pozycji. Siostra Theoda obróciła się tak szybko, że Czkawka aż podskoczył w miejscu. W jej oczach czaił się strach, ale nie odpowiedziała. Czkawka usiadł obok niej i położył dłoń na ramieniu dziewczyny. - Musisz się czuć koszmarnie - szepnął, zdając sobie sprawę, że niepotrzebnie dołuje i ją i siebie.
- Nigdy nie sądziłam, że... Czkawka, to nie mógł zrobić On, ja go znam, ja... - Tanya zaczęła się trząść jeszcze bardziej, jeździec wyciągnął ramię i przytulił ją, próbując dodać jej otuchy.
- Wiesz o liście? - spytał, po czym zaraz tego pożałował, widząc zagubienie dziewczyny.
- Jaki list?
   Czkawka wyciągnął z kieszeni małą, wygniecioną karteczkę i podał ją Tanyi. Jej oczy poruszały się szybko, gdy czytała tekst, a wodzem miotały różne uczucia. Współczucie, złość, żal, smutek.
- To na pewno on - mruknął Czkawka, wpatrując się w swoje roztrzęsione dłonie. Tanya spojrzała na niego ze smutkiem.
- Przepraszam.
   Wódz spojrzał na Tanyę z szokiem, mając nadzieję, że słowa te nie padły z jej ust.
- Za co ty mnie przepraszasz? - spytał, nie potrafiąc ukryć swojej irytacji za perfidność listu Theoda.
   Dziewczyna westchnęła.
- Wszystko zaczęło się, kiedy tu przypłynęliśmy, na Berk. Może gdybym ich przekonała... Czemu się nie domyśliłam planu Theoda? - mówiła jakby do siebie. - Heathera nie miała nic wspólnego ze zdradą naszego brata, ale on musiał mieć taki plan wcześniej.
- Nikt cię o to nie oskarża - przerwał Czkawka, gdy Tanya brała oddech. - Znałem Pyskacza. Nigdy - Czkawka specjalnie zaznaczył to słowo - nie pozwoliłby, żebyś zawracała sobie głowę czymś, czego nie zrobiłaś. Pyskacz był najsprawiedliwszym Wikingiem w Berk. - po chwili dodał. - Zaraz po moim ojcu.
   Tanya spojrzała na Czkawkę ze współczuciem.
- Musisz być dumny, że jesteś jego synem - powiedziała.
- Jestem - szepnął, wspominając sobie wszystkie miłe chwile spędzone z ojcem. Najwięcej było ich, oczywiście, już po wytresowaniu Szczerbatka. - ale to brzemię często mnie przerasta - przyznał.
   Tanya położyła dłoń na ramieniu Wikinga, tak, jak to zrobił przedtem on, gdy wszedł na łódź.
- Jesteś najlepszym wodzem, jakiego znam, Czkawka. - powiedziała. Jej zielone oczy zalśniły od siły, jaka w nich była.
- Ale nigdy nie będę taki, jak on - skończył Czkawka, wstając. - Pomożesz mi? Chcę przygotować łódź pogrzebową dla Pyskacza. Chociaż tyle mogę jeszcze dla niego zrobić - mówiąc to, wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny. Tanya ujęła ją i wódz pomógł jej wstać.
   Oboje przeszli jeszcze pół portu, gdy Czkawka zauważył ogromne ramiona Tarczymłota, zawiązujące liny żagla na maszcie.
- Gotowe, Czkawka - powiedział ponuro Wiking, chyląc lekko głowę przed wodzem. Czkawka nie oczekiwał od nich, że nagle zamiast mówić do niego per Czkawka, zaczną do niego mówić Wodzu, co powiedział Wikingom już na początku objęcia miejsca po zmarłym ojcu. Mimo to, Wikingowie nabrali do niego takiego szacunku, że nie potrafili nie chylić czoła, gdy obok przechodził.
- Dziękuję, przyjacielu - szepnął Czkawka, klepiąc Tarczymłota po ramieniu. Wiking skłonił się ponownie i odszedł, zostawiając dwójkę przy łodzi ozdobionej kwieciem i żaglem wykonanym z najdroższych materiałów na Berk.
   Tanya wskoczyła na łódź i zdążyła jedynie poprawić kwiaty na łodzi, gdy dołączyła do nich Flegma ze śnieżnobiałymi płótnami, o które Czkawka ją prosił. Wódz wziął od niej płótno i ułożył je na pokładzie, po czym wrócił na drewniany pomost, by pomóc Flegmie wejść na łódź.
   Praca wrzała, dłonie Wikingów rozkładały płótna i układały kwiaty dokoła. Czkawka pomyślał o czymś jeszcze.
- Idę po młot i tarczę Pyskacza - szepnął, zostawiając kobiety same.
   Nawet nie chcecie sobie wyobrazić, jak wielką krzywdę sprawił Czkawce widok pustej kuźni, do której już nigdy nie zaglądnie, by porozmawiać z przyjacielem. Spędził tu połowę życia, gdy był czeladnikiem i właśnie te wspomnienia zalały Czkawkę jak fala. Widział jak Pyskacz uczy go chwytania młota i pokazuje mu lśnienie idealnego ostrza. Wspomnienia kłuły go nieznośnie jak drzazga wbita w skórę. Jak Pyskacz chciał być zapamiętany, pomyślał Czkawka. Na pewno jako wesoły i odważny Wiking, ale czy chciałby żeby za nim rozpaczać? Miał swoje zdanie co do egzystencji i śmierci i, ku zdziwieniu Czkawki, potrafił zachowywać do tych spraw dystans. Dopóki same go nie dosięgły.
  Czkawka zabrał szybko potrzebne przedmioty i wyszedł. To nie kuźnia wymagała teraz bliskości i żałoby Wikingów, ale bezwiedne ciało, leżące dalej na placu.
   Wikingowie uwinęli się w niecałą godzinę. Gdy Czkawka wrócił na plac, zobaczył Pyskacza z zamkniętymi oczami, wyglądającego, jakby spał. Obok klęczała Astrid, która trzymała zmarłego za rękę, jakby chciała mu towarzyszyć przy przejściu przez pole bitewne Walkirii. Jej włosy rozwiewał wiatr, nadając jej wygląd bogini wiatru. Czkawka chwilowo zignorował uczucia co do niej, skupiając się tylko i wyłącznie na Pyskaczu, co nie było trudne, bo przecież nie mógł odepchnąć od siebie myśli o Wikingu. Usiadł obok Astrid i złapał ją za wolną dłoń, dodając otuchy.
- Rozmawiałam z nim - szepnęła. - Przed...
   Czkawka spojrzał na swoją żonę z zaciekawieniem i smutkiem, oczekując, że rozwinie temat.
- Mówił o tobie, że byłeś początkowo najgorszym czeladnikiem, jaki mu się trafił - uśmiechnęła się pomimo całej żałobnej atmosfery, zalegającej Berk. Pyskacz byłby jej wdzięczny za przebicie całej rozpaczy jedną, małą szpilką, dobrym wspomnieniem. - Potem zmienił o tobie zdanie, bo widział, że zastępujesz swoje braki w działaniu inteligencją. Nie zawsze ci to wychodziło, ale starałeś się - wzruszyła ramionami. - Kiedy w końcu przestałeś mu się przeciwstawiać i Pyskacz zauważył, że polubiłeś bycie jego czeladnikiem... Powiedział, że zaczął traktować ciebie jak własnego syna i nie potrafił się odzwyczaić od znajomych dźwięków w kuźni, gdy wchodził do środka. - popatrzyła na męża z szacunkiem. - Stałeś się dla niego częścią tej kuźni.
   Czkawka bez żadnego wstydu wytarł łzę, spływającą mu po policzku.
- Wiem. - tylko tyle odpowiedział. Uczucia nim zawładnęły.
   Siedzieli tak jeszcze z pół godziny, po czym czterech rosłych Wikingów podeszło do ciała i okryło je białym płótnem, podobnym do tego z łodzi Pyskacza. Ujęli delikatnie zwłoki Wikinga i zanieśli aż do samego portu, na łódź. Czkawka i Astrid towarzyszyli im, reszta Wikingów pozostała na klifie, skąd mogła widzieć płynąca łódź.
   Astrid, Czkawka i Wikingowie niosący Pyskacza wrócili do wioski i stanęli z pozostałymi. Łódź odbiła już od brzegu i mieszkańcy Berk widzieli ją teraz w całej okazałości. Jej obie burty zdobiły najlepsze tarcze, wódz wybrał je specjalnie, bo były zrobione przez niego, nie przez kowala. Chciał, by Wikingowi towarzyszyło wspomnienie jego czeladnika i przyjaciela.
   Wódz odchrząknął i wyszedł na skraj klifu, stając bokiem i do tłumu, i do łodzi, odpływającej wolno w stronę horyzontu.
- Dziś, gdy Berk powinno przepełniać szczęście - spojrzał wymownie na Astrid. - straciliśmy naszego przyjaciela. Ani ja, ani nikt inny nie wątpi, że to właśnie dziś - głos Czkawki był twardy, zdawał się pokrzepiać pozostałych - odszedł człowiek-bohater, o którym niedługo będą śpiewać pieśni. Pyskacz był dla nas kimś więcej, niż tylko jednym z nas. Był przyjacielem każdego, od tych najmniejszych, do najstarszych, pamiętających wspólne bitwy i wyprawy. - nagle przerwał. - Nie wolno nam jednak zostawać w posępnym nastroju. - Wikingowie popatrzyli na niego, jakby nie do końca przemyślał to, co chciał powiedzieć. - Zrozumiałem to, gdy przekroczyłem próg kuźni. Z Pyskaczem wiążą mnie tylko dobre wspomnienia, myślę, że wasze są podobne. Nie zamierzam zapominać o tym, co w tym Wikingu było najlepsze. Dystans, zrozumienie, pociecha. Czy Wiking, który pozbawiał nas problemów, chciałby, aby w dniu jego pogrzebu serca jego przyjaciół przepełniał smutek? - głos Czkawki zadrżał. - Znamy odpowiedź. Pyskacz będzie i na zawsze pozostanie w naszych sercach. I niech bogowie mnie opuszczą, jeśli o tobie zapomnę, synu Borka Wielkiego.
   Czkawka obrócił się w stronę łodzi. Nastała cisza, nieprzerywana niczym, jedynie szeptem tego samego wiatru, który odpychał łódź daleko, w głąb morza. Wódz zabrał znów głos, gdy obok niego pojawił się Sączysmark z łukiem wodza. Na cięciwie już nałożona była strzała.
- Niech powitają cię Walkirie i poprowadzą przez pola bitewne Odyna. Niech wymawiają jego imię z miłością i gniewem, byśmy wiedzieli, że zajął należne mu miejsce przy stole wodzów. Bo dziś poległ jeden z nas. Nasz największy przyjaciel - to ostatnie dodał z drżącym głosem, zdając sobie sprawę, że Pyskacz nawet nie miał rodziny, która mogłaby go żałować. Jego rodziną byli oni sami.
   Po tych słowach Czkawka wziął do ręki łuk od Sączysmarka, a strzałę podpalił lekko o maleńkie ognisko zaraz obok niego, które przygotowali Wikingowie, oczekujący powrotu Czkawki, Astrid i reszty z portu.
   Wódz naciągnął cięciwę mierząc w rozpływającą się w zachodzie słońca łódź. Zanim puścił, szepnął ledwie słyszalnie:
- Żegnaj.
   Strzała przecięła powietrze i pognała w dal, ale dotarła do celu. Astrid wypuściła drugą, bliźniaczą strzałę, trafiła zaraz obok. Łódź powoli chłonęła ogień, rozprzestrzeniający się po niej, jakby z nieba zstąpiła błyskawica, podpalając wszystko jednym tchem.
   Najbliżsi przyjaciele Pyskacza, czyli Valka, Flegma, Sączysmark, Sączyślin, bliźniaki i Śledzik stanęli obok wodza. Każdy z nich napiął łuk w tym samym momencie. Ich strzały płonęły zawzięcie, po czym zniknęły, lecąc w dal za odpływającą łodzią.
   Czkawka stał na klifie najdłużej, mieszkańcy Berk zebrali się w Wielkiej Sali na skromnej stypie. Astrid trwała przy swoim mężu do końca, a Czkawka nie śpieszył się, żegnając swojego przyjaciela. W końcu obrócił się i spojrzał w oczy Astrid, w których był pewien dostrzec morskie fale, w których zniknęła płonąca łódź.
- Odszedł - wyszeptała. - Już nic dla niego nie zrobimy.
   Czkawka objął ją, po czym oboje ruszyli do Wielkiej Sali, ciesząc się ciszą, jaka napawała to miejsce. Bądź co bądź, ta cisza oznaczała szacunek dla poległego wojownika.

piątek, 17 kwietnia 2015

Dzik

- Co mam robić? - spytał Czkawka swoją mamę. Jego dłonie nadal drżały. - Nie mogę teraz go szukać... Astrid.
- Nie może nic wiedzieć - postanowiła Valka ostro. - To nie jest dobra wiadomość, na pewno wiesz, że to on?
- Tak, jestem tego pewny - mruknął wódz, jeszcze raz przyglądając się listowi.
- Udawaj, że tego nie znalazłeś - powiedziała wolno jego towarzyszka. - Dopóki znalazłeś jedynie list i nic się nie wydarzyło to może to być jedynie groźba. Nie wariujmy. A zresztą na razie i tak nic z niego nie wywnioskujemy, będziemy się zastanawiać po waszym weselu - obiecała.
   Niedługo potem Astrid wciągnęła swojego męża do Wielkiej Sali, gdzie dalej Wikingowie bawili się i tańczyli. Czkawka nie mógł bawić się i śmiać jak wcześniej, mając cały czas w głowie fragment pieśni zacytowany w liście od Theoda. Wiedział, że Damor jest przebiegły, ukrył coś między linijkami tego tekstu, to pewne. Im bardziej Czkawka poszukiwał odpowiedzi, tym bardziej czuł pustkę w swoim umyśle. Astrid nabrała podejrzeń, że coś się stało, gdy zauważyła męża samotnego przy stole.
- Co się stało? - spytała, kładąc rękę na jego ramieniu z troską. Czkawka dotknął dłoni Astrid, chcąc jej przekazać, że nic mu nie jest, ale wiedział, że musi znaleźć coś naprawdę dobrego, żeby się wykręcić, a nigdy nie umiał dość dobrze kłamać.
- Wypiłem trochę za dużo miodu, to wszystko - co prawda przed otwarciem prezentów naprawdę źle się czuł, ale jego ogłupienie napojem minęło, gdy znalazł ten list i jego złe samopoczucie zastąpił strach.
   Dziewczyna westchnęła i usiadła mężowi na kolanach, przytulając się mocno do jego torsu.
- Chyba wiem, o co chodzi, Czkawka - mruknęła. Jeździec przez moment przestraszył się, że Astrid znalazła ten list przed Valką, ale po chwili dziewczyna dopowiedziała: - Przeraża mnie to, co mówią inni, że teraz założymy własną rodzinę, że już nie będzie tak kolorowo, że będziemy się więcej kłócić...
- Co? - spytał Czkawka z uśmiechem, na moment zapominając o Theodzie - Kto tak mówi? Nic się nie zmieni, obiecuję.
   Astrid spojrzała jeźdźcowi w oczy, wspominając ich pierwszy wspólny lot na Szczerbatku.
- I tak się zmieniło, nie sądzisz? - zaśmiała się, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Może, ale już nic nie stanie nam na drodze - Czkawka mrugnął do dziewczyny i ucałował jej szyję, chłonąć słodki zapach morskiej bryzy, którym pachniała. Zawsze kojarzyła mu się z morzem, początkowo myślał, że to przez jej morski kolor oczu, ale nawet sam charakter czasem przypominał wzburzone morze podczas sztormu lub słoneczną promenadę - tajemniczą i piękną zarazem.
- Gdzie Szczerbatek? - spytała Astrid nagle, rozglądając się za smokiem.
- Pewnie w Smoczej Akademii - Czkawka wzruszył ramionami. - Zauważyłem, że często podchodzi pod kraty, żeby dotrzymać Iskrze towarzystwa.
   Jeźdźczyni westchnęła.
- Niedługo ją wypuszczę.
- A jak ucieknie? - spytał od razu wódz.
- Kiedyś słyszałam coś takiego, że ci, którzy nas kochają prędzej czy później do nas wrócą. - powiedziała. Tak, Theod musi ją naprawdę kochać, skoro wciąż wraca na Berk, dodał jej mąż w myślach. - Czkawka - mruknęła Astrid, znów skupiając na obie jego uwagę. - Naprawdę źle wyglądasz.
- Już ci to mówiłem - chłopak wzruszył ramionami. Jego żona pocałowała go w policzek, mówiąc:
- Idź się położyć, ja zabawię gości. Coś mi mówi, że to jeszcze długo potrwa. - w zasadzie wesela Wikingów trwały od zmierzchu jednego dnia do zmierzchu dnia drugiego, więc rzeczywiście, ktoś musiał się zająć gośćmi, tym bardziej, że Pyskaczowi nie wychodziło to za dobrze, ale stary Wiking był po prostu pijany.
   Czkawka złapał się za głowę. Obiecał sobie, że odpocznie tylko chwilę i wróci tutaj, by pomóc Astrid. O dziwo, dziewczyna bardzo dobrze radziła sobie z rozmowami nie tylko z kobietami Berk, ale także z wojownikami. Przez pół wesela rozmawiała z nimi i śmiała się, popijając gorące mleko jaka i miód. Miała naprawdę mocny umysł, skoro niedługo potem mężczyźni dokoła padali jak muchy, a sama Astrid nie wyglądała ani trochę gorzej, miała jedynie bardziej zaróżowione policzki niż zwykle.
   Wódz wyszedł z Sali, zostawiając wewnątrz swoją żonę. Nie bał się o nią, dobrze ją znał. Już prędzej bałby się o tego Wikinga, który próbowałby zrobić jej krzywdę. Nagle stanął mu przed oczami Theod. Nie, uspokoił się w myślach, w Sali znajduje się całe Berk, każdy stanąłby murem za jego wybranką, jest bezpieczna.
   Westchnął jeszcze raz, kierując się do domu, ale nagle coś przykuło jego uwagę. Spojrzał na księżyc, niby to ze znudzenia. Nów. Przeszedł go dreszcz na wspomnienie treści listu.
- Idź spać, Czkawka - mruknął sam do siebie. - Jutro coś wymyślisz.

...

   Obudził go wrzask, który wyrwał go z otępienia jak wyrywa się kolec w palca. Boleśnie. Czkawka zasłonił szybko uszy, ale zerwał się z łóżka, jakby się paliło. Zauważył, że świta, promienie słońca przenikały przez belki i odbijały się od ścian, w bajeczny sposób oświetlając pokój jeźdźca.
   Wybiegł z domu i zauważył trzęsącą się Flegmę, okrytą ciepłym szalem. Pewnie wychodziła z Wielkiej Sali.
- Co się stało? - spytał Czkawka, dobiegając do niej. Kobieta trzęsła się tak bardzo, że nie potrafiła z siebie wydusić nic więcej oprócz krzyków.
   Flegma uniosła przed siebie drżący palec i wskazała na plac. Czkawka zmrużył oczy, ale w blasku promieni wschodzącego słońca nie potrafił nic zobaczyć, musiał podejść bliżej.
   Ludzie z Wielkiej Sali zaczęli się już gromadzić na zewnątrz, jeden z Wikingów wziął drżącą Flegmę w ramiona i spróbował wypytać ją tak jak wcześniej Czkawka.
   Tymczasem wódz skierował się w stronę placu, mając coraz więcej myśli pod czaszką. Coś było nie tak, to pewne. Gdy się zbliżył, zauważył leżące na placu ciało, którego nie mógł jeszcze poznać, choć rysy były znane.
   W końcu pojął, że zna tego człowieka i zna go bardzo dobrze. To Pyskacz. Chłopak obiegł szybko jego ciało, myśląc początkowo, że stary Wiking po prostu był tak upity, że stracił przytomność właśnie w tym miejscu, gdy szedł do chaty. Obrócił ciało przyjaciela, ale już zauważył krew na jego lewej piersi i tą samą ciecz na brodzie.
- Nie... - szepnął, jego głos przeszedł w panikę, jak całe jego dygoczące ciało. - Nie, nie, nie, Pyskacz! - krzyczał, jakby chciał w ten sposób obudzić starego Wikinga.
   Wokół zebrali się wszyscy Wikingowie. Z tłumu wybiegła Astrid. Jej oczy rozszerzyły się, gdy zobaczyła rozpaczającego Czkawkę i ciało Pyskacza leżące na placu. Dobiegła do Wikinga i spytała jedynie:
- Jak...? - po czym jej dłonie zaczęły drżeć tak samo jak dłonie Czkawki, kiedy zasłoniła nimi swoją twarz, rozpaczając. - Pyskacz... - szeptała tylko co chwila.
   Oprócz nich słyszeli jeszcze kilka głosów płaczących razem z nimi. Po chwili dołączyła do nich również Valka, przytulając Astrid do siebie.
   Czkawka w jednym momencie pojął list, gdy zobaczył runy wypisane na piersi Pyskacza oznaczające dzika. Poranek obwieści ostatni oddech dzika - to była wskazówka! Jakim cudem jej nie rozgryzł? Wtedy "dzikiem" mógł być każdy. Teraz wszystko się ułożyło jak fragmenty układanki.
- Udawaj, że tego nie znalazłeś - wycharczał, rzucając matce wściekłe spojrzenie. Valka próbowała przeprosić go spojrzeniem, jej policzki były mokre od łez. Umysł Czkawki oświecił przebieg wypadków, który nastąpił. - Śpiew słowika... - spojrzał w stronę słońca, przytomniejąc jeszcze bardziej, po czym zwrócił oczy na swoje splamione krwią Wikinga dłonie. - Nów. Wczoraj. - oczy Valki świdrowały go wzrokiem, zaczynając wreszcie rozumieć to tak, jak on. - On to zaplanował - zaśmiał się Czkawka tak pustym i wypranym z emocji głosem, że ktoś z zewnątrz pomyślałby, że chłopak w końcu zwariował. Ale nie zrobił tego. Jego serce rozszczepiło się na setki małych kawałków. - To on... On go zabił... - Czkawka chwycił swoją głowę, próbując zakryć uszy, matka dobiegła do niego i złapała jego dłonie, zanim choć wpadło mu do głowy, by zrobić sobie krzywdę.
- Czkawka, uspokój się - nakazała, ale wzrok wodza błądził gdzieś daleko, szukając przyjacielskiej duszy Pyskacza.
- On to zrobił, on wiedział - mówił tylko na okrągło. - Pyskacz... - nadmiar emocji w końcu przygniótł chłopaka, którego umysł spowiła żałoba.
   Przypomniał sobie jeden moment, właściwie nie wiedział, czemu akurat ten. Siedział z ojcem i Pyskaczem w Wielkiej Sali i rozmawiali żywo, dopóki Pyskacz nie zaczął wspominać walki przy boku Stoicka.
- Żebyś widział jak twój ojciec osłonił mnie własną piersią przed atakiem Midrasa, to było niesamowite - podniósł dłonie do góry, unosząc w jednej z nich kawałek skrzydełka kuropatwy. Czkawka zaśmiał się, a miał wtedy z dziesięć lat.
- Przestań, Pyskacz, to wyglądało trochę inaczej - Stoick popatrzył na przyjaciela z uśmiechem.
- A jak? Zawsze się jakoś broniliśmy, co nie?
- No tak, ale wtedy chciałem ci powiedzieć, że wyglądasz jak zad jaka - zaśmiał się wódz. Czkawka usiadł obok Pyskacza.
- Często walczyliście? - spytał.
- Młody to chyba nie najlepszy... - zaczął Pyskacz, ale przerwał mu Stoick.
- Niech pyta, w końcu się może dowie czegoś porządniejszego niż te jego bajki o chochlikach i trolach. - Czkawka zastanowił się szybko nad kolejnym pytaniem. Następnej szansy mógł nie mieć, jego ojciec był w wyjątkowo dobrym humorze.
- A więc nie boicie się, że w końcu, no wiecie... Możecie umrzeć? - spytał Czkawka, spoglądając ze strachem na ojca, jakby to jego życie miał najbardziej na względzie.
   Stoick zaśmiał się znowu, jakby Czkawka powiedział coś śmiesznego.
- Synu, śmierć dla Wikinga jest chwałą, nie ma nic lepszego, no bo zobacz. Po tych wszystkich walkach, zamartwianiu się, odchodzi ze świata, ale zostaje wyryty w pamięci innych - tutaj wskazał swoją głowę.
- Ty też tak myślisz, Pyskacz? - chłopak zwrócił się do Wikinga, który próbował schować się za kuflem mleka.
- Yhymn, tak. W końcu gdyby nie to, to nie walczyłbym z twoim ojcem, tak czy nie? - Czkawka spodziewał się jakiejś dużo ciekawszej odpowiedzi, więc westchnął tylko. - Poza tym jest stypa - mrugnął do Stoicka, który zakrył sobie twarz dłonią.
- Synu, nie martw się tym, sęk w tym, żeby życie przeżyć tak, żeby twoje męstwo sławili w pieśniach, a twoje imię pamiętali nawet ci najmniejsi.
   Czkawka przełknął głośno ślinę. Ta myśl go przerażała. Nie lepiej byłoby zostać w bezpiecznym Berk niż wyruszać na wojnę, walczyć za bliskich i tak dalej? Przecież życie jest jedno, po co ryzykować?
- Nauczysz się kiedyś - ciągnął dalej Stoick. - że życie i bezpieczeństwo innych jest ważniejsze i cenniejsze niż twoje życie.
- Dokładnie - mruknął Pyskacz, stawiając na stole swój kufel. - Co jemy?
   Teraz Czkawka siedział samotny na placu, w jego ramionach drżała jeszcze Astrid. Obydwoje znali Wikinga najbardziej ze wszystkich tu obecnych, dlatego nie opuszczali jego ciała na krok. Pozostali Wikingowie wracali do chat, rozpaczając cicho za przyjacielem wielu z nich.
- Trzeba wyprawić pogrzeb - szepnęła Astrid, spoglądając ostrożnie na męża. - Czkawka, słyszysz mnie?
   Chłopak był jakby w jakimś nieładzie, na skraju własnej psychiki, która stawała się zmieniać, przeciskać przez szpary wspomnień, żeby wyjść na nowo na zewnątrz i dać sobie radę z całym  ciężarem, jaki go przygniótł. Zwrócił wzrok po raz ostatni na przyjaciela. Jego blond wąsy rozwiane wokół tęgiej szyi, hełm na twardej głowie, metalowy kikut zamiast jednej dłoni, grube palce w drugiej.
- Był pijany, gdy... - zaczął Czkawka, ale nie chciał dokańczać tego pytania. Jego głos brzmiał, jakby usychał z pragnienia.
   Astrid kiwnęła dłonią.
- Właśnie wracał do domu.
- Przynajmniej nic nie czuł - szepnął, wstając.
- Co zamierzasz? - spytała cicho Astrid. Czkawka zamrugał gwałtownie, jakby chciał odepchnąć od siebie widok zakrwawionego przyjaciela.
- Tarczymłot, łódź - zwrócił się do wysokiego Wikinga, siedzącego nieopodal na kamieniu. - Flegmo, płótna. - oboje kiwnęli głowami i ruszyli w jedynie sobie znanych kierunkach. Czkawka rozejrzał się. Dokoła stało kilkunastu Wikingów czekających na rozkazy. Wszyscy zapłakani z nadąsanymi minami. Czkawka wiedział, że jeśli nie zajmie się pracą, to szybko się załamie po stracie tak bliskiej osoby. Doskonale wiedział, kogo szukać. Sęk w tym, że chciał to zrobić sam. - Wszyscy do domów - powiedział twardo jak przystało na wodza - zamknąć się i nie wychodzić, aż do wieczora. Spotkamy się wszyscy na klifie, by uczcić pamięć o Pyskaczu. Wesela nie będzie - dodał sucho, Astrid kiwnęła głową, patrząc na męża. - Rozejść się.
   Po czym wstał, zamierzając samemu dopilnować przygotowanie łodzi dla Pyskacza. Spojrzał w tył na żonę.
- Idziesz? - szepnął.
   Dziewczyna zdjęła z siebie cienki szal i przykryła nim ciało przyjaciela.
- Zostanę przy nim. Ty idź.
   Czkawka kiwnął i ruszył w stronę portu. Ledwie zniknął za skałą, gdzie nikt nie mógł go zauważyć, kiedy jego nogi straciły oparcie i chłopak runął na kolana, szlochając za przyjacielem. Nie mógł pokazać innym słabości, bo w tym momencie to oni potrzebowali wsparcia. A jemu nie miał kto już pomóc. Ostatnia osoba, która mogłaby mu w tym momencie pomóc odeszła.

haha, to znowu ja kochani ;) Tylko mi się tu nie dąsać i nie przyzwyczajać zanadto do szybkiego tempa mojego pisania :)) co to to nie, skarby ;** mam wenę, to ją wykorzystam, mam nadzieje, że wam się spodoba ;)

czwartek, 16 kwietnia 2015

Podarek

   Czkawka trzymał w ramionach Astrid, nie za wiele pamiętał z tego wieczora poza śmiechem, rozmowami i tańcem z nowozaślubioną żoną. Chyba miód mu w tym nie pomógł, skoro czuł się po nim aż tak źle. Pyskacz złapał go pod pachę i mruczał coś na temat prezentów ślubnych, prowadząc go przez Wielką Salę.
- Nie jestem w nastroju, naprawdę - mruknął Czkawka. Jego głowa pulsowała z narastającego wewnątrz bólu. Astrid zmarszczyła brwi wpatrując się w ukochanego.
- Pyskacz, zobaczymy je jutro, naprawdę - obiecała, ale Wiking się upierał.
- Nie po to postawiłem całe Berk na nogi w ciągu tygodnia, żebyście marudzili. To zajmie tylko chwilę. - w końcu wódz nie mając wyboru, zgodził się.
- To gdzie one są? - zapytał Czkawka sennym głosem. Nie chciał pokazać po sobie jak kiepsko się czuł w obecności tak wielu Wikingów wokół.
   Pyskacz podskoczył do góry i wskazał na góre prezentów na wielkim placu. Jeden z Wikingów dobiegł szybko do sterty i chyba coś dodał, sądząc po jego podekscytowaniu. Astrid zmierzyła wzrokiem stertę. Miała z pięć metrów.
- Wow, to naprawdę... coś - mruknęła. Jej mąż uśmiechnął się, widząc jak kiepsko udaje.
- Ten jest ode mnie - wskazał Pyskacz małe zawiniątko. - Macie go otworzyć jako pierwszy, bo inaczej stary wuj Pyskacz urządzi wam niezły miesiąc miodowy - po tych słowach przyjął dość groźną pozę, pozostali - łącznie z samą parą wybuchnęli śmiechem.
- Dobrze, już dobrze, nie wściekaj się tak - zaśmiał się Czkawka, biorąc do ręki zawiniątko. Szczerbatek czekał z niecierpliwością przy jego lewym boku, Astrid po prawym. Czkawka rozwinął podarunek i zobaczył coś, co wbiło go całkiem w chłodne kamienie placu. Reszta Wikingów zerkała mu przez ramię z narastającą ciekawością.
   To był sztylet. Nie byle jaki, z rękojeścią z kości słoniowej, musiał należeć do kogoś znaczącego, byle kto nie miał dostępu do takich wspaniałości. Na rękojeści także wypisane były runy ognia, gdzieniegdzie umieszczone były małe rubiny, rzucające cień na blade ostrze.
- Należał do mojego ojca, a wcześniej do dziadka - zamruczał Pyskacz. Stał tuż za nimi. Czkawka miał łzy w oczach.
- Więc czemu mi to dajesz?
- Miałem to dać kolejnym dzieciom, Czkawka. Ale ja nie mam dzieci - wzruszył ramionami, jakby wcale się tym nie przejmował. - Za to ciebie zawsze traktowałem jak syna.
   Czkawka po prostu wstał i wziął starego Wikinga w objęcia. Przypomniał sobie te wszystkie chwile kłótni z ojcem, gdy to Pyskacz sklejał jeszcze tą rodzinę. Był kimś więcej niż tylko... przyjacielem. Dzięki niemu Czkawka nie czuł się nigdy samotny, zawsze mógł na niego liczyć, wiedział, że jego ojciec również. Nigdy nie mógł mu podziękować, no bo nie miał tak naprawdę okazji, ani nie chciał się przyznawać do tego, jak wiele znaczy dla niego właśnie Pyskacz.
- Dziękuję - szepnął i oboje skończyli uścisk. Pyskacz uśmiechnął się do chłopaka krzepiąco.
- Może zachowaj te czułości dla Astrid, co? - spytał z uśmiechem.
- Zachowa - tym razem to Astrid mrugnęła do Pyskacza, po czym ona także go objęła, ale Wiking szybko wyrwał się z jej uścisku.
- Astrid, o tobie również nie zapomniałem, leży obok - wskazał wzrokiem następny podarek. Astrid spojrzała na Czkawkę ze zdziwieniem i podeszła do sterty ponownie, nie chcąc obrazić przyjaciela.
   W jej drobnych dłoniach prezent wyglądał nadzbyt okazale, dziewczyna zważyła go w dłoniach.
- Co to jest? - spytała z uśmiechem. Czkawka pomyślał, że jeżeli ten uśmiech ma go budzić co dzień, to cała ta sytuacja nie jest zła sama w sobie.
   Pyskacz pokręcił głową, dając jej do zrozumienia, że od niego nie dowie się niczego. Astrid wygładziła na sobie sukienkę, Czkawka zdał sobie sprawę, że uwielbia jak ona to robi, i usiadła na chłodnym placu, jak poprzednio wódz. Wypakowała delikatnie drewniane pudło, malowane w motywy kwiatowe, po czym otworzyła je bez zastanowienia.
   W środku znajdowała się kolia, ale nie byle jaka. Była jakby idealnie dopasowana do sztyletu. Kochankowie porównali je ze sobą. Kolia wyglądała tak dumnie, jakby została wyrwana najpiękniejszej królowej wprost z szyi i jakimś cudem wylądowała w skromnym Berk. Składała się z sześciu kamieni różnej wielkości, wszystkie błyszczały czerwienią, jaśniejącą w błękitnych oczach dziewczyny. Zostały "zszyte" ze sobą prawdopodobnie ta samą kością słoniową, która składała się na rękojeść sztyletu Czkawki.
- Wow - szepnęła Astrid z podziwem. Czkawka miał ochotę się roześmiać - znał dobrze swoją ukochaną i wiedział, że nie potrafiła zareagować jak normalna dziewczyna, kochającą błyskotki. Choć zauważył, że prezent Pyskacza rzeczywiście jej się podoba.
- Poznaję tu misterną robotę - Czkawka spojrzał na Pyskacza. Kilkanaście lat w jego kuźni pomogło mu poznać kowala tak dobrze, że nie musiał zgadywać, kto stworzył to dzieło.
- Dobra, rozgryzłeś mnie. To moje pierwsze dzieło, na ogół przecież nie wykuwam kolii... - nie zdążył nawet wypowiedzieć całego zdania, gdy Astrid zawisła na jego szyi.
- Jest piękna... - wyszeptała. - Dziękuję.
   Valka uśmiechnęła się. Czkawka dopiero przed chwilą ją zauważył, chyba niedawno do nich dołączyła.
- To co, otwieramy resztę? - spytała.
   Podczas następnych godzin małżonkowie otwierali chyba setkę różnych prezentów od tych najzwyczajniejszych typu garnki i patelnie do tych, które mogły równać się z prezentami od Pyskacza.
   Szczerbatek spał tuż obok, zmęczony całym tłumem rozemocjonowanych Wikingów i późną porą. Pozostałe smoki drzemały smacznie, czy to w domach Wikingów czy w Smoczej Akademii, tylko ten pozostał dalej przy swoim jeźdźcy.
   Niedługo potem, gdy Czkawka zdołał już rozpakować wszystkie prezent, ale Valka podała mu jeszcze kawałek pergaminu.
- To leżało między dwoma prezentami. Chyba do ciebie - mruknęła. Czkawka zerknął na pergamin, ale już po charakterze runów poznał, kto go napisał.

Z całego serca życzę szczęścia młodej parze i żeby uczcić wielkość pani Frigg chciałbym dać coś specjalnego nowym małżonkom.

   Dalej widniał tekst który Czkawka dobrze znał, była to jedna z bajek Demirjany, poetki wywodzącej się z potężnego klanu Wikingów, która kiedyś spędziła także miesiąc w Berk. Fragment pieśni brzmiał następująco:

Nim uszu moich dotknie pierwszy śpiew słowika,
Poranek obwieści ostatni oddech dzika.
A gdy dzik walki w końcu zaprzestanie,
wtedy co nów będzie błagał o pamięć.

   Pergamin wypadł z drżących dłoni Czkawki i spadł na plac. Nikt wokół nie zauważył tej sceny, jedynie Valka. Astrid rozmawiała właśnie z Pyskaczem na temat prezentu Flegmy.
- Czkawka, co jest? - spytała mama, kładąc dłoń na ramieniu wodza. Wódz spojrzał jej w oczy.
- On już wie... - szepnął Czkawka nie mogąc wyjść z przerażenia i szoku.
- Kto? - brwi Valki zmarszczyły się.
- Theod.

środa, 15 kwietnia 2015

Odpowiedź bogini

   Zaraz po ceremonii wszyscy goście przenieśli się do Wielkiej Sali, gdzie zaczęła się uczta. Valka zabrała ze sobą Astrid do domu, gdzie starała się ją jakoś wyszykować - co prawda według tradycji  panna młoda miała wyglądać jak na co dzień, ale dotyczyło to tylko ceremonii, nie uczty.
   Czkawka rozmawiał żywo z Sączysmarkiem i Pyskaczem, reszta Wikingów popijała miód.
- O, stary, teraz ci współczuję - zaśmiał się Smark, kładąc rękę na ramieniu Czkawki. - Bardziej się wkopać to już chyba nie mogłeś. - Pyskacz zarechotał spod długich wąsów.
   Wódz zerknął w stronę stojącej nieopodal Szpadki.
- Prędzej czy później też tak skończysz - twarz Sączysmarka przybrała czerwoną barwę, ku rozbawieniu jego rozmówców.
- Czkawka ma rację - wtrącił się Pyskacz. - Mam nadzieję, że niedługo poszaleję na twoim weselu.
- Ej, - Czkawka mruknął z uśmiechem. - nawet nie poszalałeś jeszcze dobrze na moim!
   Sączysmark zdawał się nie słuchać już ich rozmowy, jego wzrok powędrował ku Szpadce, Mieczykowi i Tanyi, którzy wyglądali dziś nadzwyczajnie. Tanya związała swoje włosy w jeden, długi kucyk i splątała je na kształt warkocza w dość oryginalny sposób. Na sobie miała sukienkę w kolorze bzu z futrem na ramionach. Z kolei Mieczyk chyba po raz pierwszy umył swoje włosy i założył elegancką narzutę obszytą czarnym futrem niedźwiedzia. Jednak Sączysmark zdawał się nie zwracać na nich uwagi, tylko na Szpadkę, która śmiała się razem z Tanyą. Czkawka z ulgą stwierdził, że chyba się pogodziły. Bliźniaczka miała na sobie kremową sukienkę z koronkowym dekoltem i skręcone w ciasne loczki włosy. Chyba po raz pierwszy Szpadka nie miała na głowie hełmu, w przeciwieństwie do brata, jednak to od niej Sączysmark nie mógł odwrócić wzroku.
- Widzicie, o tym właśnie mówię! - zaśmiał się Pyskacz, któremu zawtórował Czkawka. Sączysmark popatrzył na nich z gniewem, ale jego policzki i tak spłonęły.
- Co się śmiejecie? Po prostu podziwiam tort, który upiekła Flegma - rzeczywiście grupa stała obok stołu, ale Czkawka nie dał się tak łatwo zwieść.
- Ta, dziś jest naprawdę piękny - zgodził się z przyjacielem. - A te loki to już w ogóle.
- Co? - spytał Sączysmark, a obaj Wikingowie znów wybuchnęli śmiechem. Jeździec w końcu zrezygnował i poszedł porozmawiać z ojcem.
   Kiedy Pyskaczowi udało się w końcu uspokoić, spytał wodza, dotykając przyjaźnie swoim kuflem o jego kufel:
- Nie wiem, czy to dobrze obrażać świadka swojego ślubu na weselu - zachichotał. - Mam nadzieję, że wielka Frigg ci dziś daruje.
- Może i tak - wzruszył ramionami Czkawka. - A jeśli nie, to chociaż będzie niezły ubaw.
   Twarz Pyskacza stężała, choć jego towarzysz nadal chichotał pod nosem.
- Czkawka, nie można ignorować bogów. - pouczył syna przyjaciela. - Lepiej, żebyś to pojął zanim...
- Zanim co? - spytał Czkawka, wzdychając. - W ciągu tego roku zdarzyło się już chyba wszystko, co można było określić jako gniew bogów, Pyskacz. Zdrada, atak, śmierć, wojna, głód. Co może się jeszcze wydarzyć?
   Srebrne oczy starego Wikinga zabłysnęły złowrogo, on naprawdę wierzył w posłannictwo bogini.
- Młody, są rzeczy, które nie zostały nawet nadszarpnięte. Jedną z nich jest wasz związek. Nie próbowałbym rozzłościć bogini małżeństw takimi słowami i lepiej dobrze się nad tym zastanów - po czym zostawił jeźdźca samego przy stole.
   Czkawka zmarszczył brwi. Może rzeczywiście przesadził, ale nie raz już modlił się do bogów, gdy miał kłopoty i nikt z nich nigdy nie odpowiedział. Mieliby odpowiedzieć teraz nienawiścią, bo Czkawka raz zapomniał powiedzieć o nich choć jedno drobne słowo? A gdzie byli, gdy walczył z Drago? Gdzie byli, gdy zginął jego ojciec? Gdzie byli, gdy Theod powrócił, by się zemścić?
   Nagle chłopak przypomniał sobie o ojcu. On nigdy nie pozwolił bezcześcić imienia bogów, choć jego życie i tak nie było usłane różami. Gdy Gothi, jako szamanka, jasno określiła, co mają zrobić, by przebłagać bogów, on szedł i po prostu to robił, bez zastanowienia.
   Czkawka odłożył metalowy kufel z gorącym miodem i odszedł w stronę klifu. Może rzeczywiście powinien przeprosić bogów?
   Szedł wolno, zastanawiając się nad tym i mijając biesiadników podążających do Wielkiej Sali i gratulujących mu na każdym kroku.
   Kiedy wreszcie doszedł do klifu, usiadł na brzegu i wsłuchał się w dźwięk morza. Chłodna bryza owiewała mu policzki, wiatr targał uczesane włosy. Czkawka zapragnął wzbić się i po prostu odejść od bogów i nie-bogów, od całego Berk i ich wierzeń. To nie było wcale tak, że nie wierzył w nic. Wierzył w przeznaczenie, takie jak on i Astrid, wierzył w siłę taką, jaką stanowił jego ojciec dla Berk i wierzył w przyjaźń taką, jak on i Szczerbatek.
- Wybacz, droga bogini - szepnął nagle, choć i tak był sam, mógł nawet krzyczeć. - Nie chciałem. Po prostu za dużo szukam, a im więcej znajduję, tym bardziej oddalam się od prawdy.
   Zastanowił się chwilę nad tym, co powiedział. Nie było wokół ani jednej wyspy, której nie znał i im wiedział więcej, tym bardziej chciał odkrywać, zwiedzać, badać. W takim razie co z Berk? Był wodzem. Nie mógł już wolno latać, tam, gdzie mu się żywnie podoba, był tu uwiązany obowiązkami. To przez jego lot i poczucie wolności na Wikingów napadli Łowcy. To podczas jego nieobecności porwali Szpadkę. Odetchnął wolno. Jego ślub, choć wydarzenie tak radosne, przybiło tylko jego skrzydła do skał wyspy jeszcze bardziej. Teraz miał rodzinę, tym bardziej nie mógł być wolny. Musiał się z tym pogodzić, zdecydował.
   Wstał i popatrzył ostatni raz w morze. Nie wiadomo, kiedy zobaczy je z góry następnym razem. Być może już nigdy.
   Nagle poczuł dotknięcie na ramieniu, gdy się odwrócił, zauważył wielki pysk Szczerbatka obok. Czkawka uśmiechnął się i pogłaskał smoka, który przymknął powieki. Smok nie wiedział, co robi jeździec, dopóki nie zauważył ściągniętego herbu na siodle.
   Szczerbatek zrozumiał to o wiele szybciej, niż  jeździec mógł to zakładać. Nocna Furia wzięła w pysk czerwony kawałek materiału i podała jeźdźcowi, ale Czkawka odepchnął go.
- Jesteś wolnym smokiem, Mordko - powiedział twardo. - Nie będziesz już służył wodzowi.
   Szczerbatek jednak nie poddawał się, cały czas próbował podać Czkawce herb. W końcu Wiking nie wytrzymał i cisnął nim w stronę morza. Wiatr zarzucił małym, zwiniętym materiałem i nagle zmienił kierunek tak, że w końcu herb wylądował na nodze Czkawki. Chłopak przyjrzał mu się z uwagą. Smok przytulił się do niego.
- To już koniec, nie rozumiesz? - zapytał go Czkawka ze łzami w oczach. - Nie będzie już wspólnych lotów, wypraw. Teraz muszę być tutaj, a ty nie możesz być tu uwiązany. - Szczerbatek warknął w stronę wyspy, po czym uśmiechnął się do jeźdźca. Czkawka chwycił jego łeb i przytulił do siebie mocno, po czym schował herb za swój kołnierz, w dalszym ciągu nie zamierzał go założyć smokowi.
   Czkawka pogłaskał smoka, po czym wstał i ruszył w kierunku Wielkiej Sali. Szczerbatek podążał za nim wiernie, ku radości wodza. Nie chciał w tym ważnym dniu być bez Nocnej Furii.
   Kiedy wódz wszedł do Sali, zauważył, że praktycznie brakowało już miejsca, musiał się przeciskać przez przyjaznych Wikingów, nigdzie też nie mógł wypatrzeć swojej wybranki. Szczerbatkowi szło dużo lepiej, w końcu kiedyś na jego widok ludzie wiali w popłochu. Szczypta tego starego zachowania została im w głowach na tyle, żeby wiedzieć, że nie warto zadzierać z tym smokiem.
   Czkawka przywitał już niemal wszystkich Wikingów i przyjął od nich gratulacje, gdy nagle usłyszał czyjś zirytowany głos:
- Czkawka! - już miał się obrócić i przeprosić, bo pewnie znowu kogoś nieuważnie rozdeptał, gdy zauważył blondwłosą piękność w sukience w kolorze perły z jedwabiu, sięgającej kolan i włosach spiętych w ciasny kok. Potrzebował chwili, by w ogóle ogarnąć wzrokiem urodę dziewczyny i jeszcze dłuższej, by do jego mózgu dotarło, że to jego żona. Astrid uśmiechnęła się od ucha do ucha na widok jego zagubionej miny i rzuciła mu się na szyję. - Gdzieś ty się podziewał? - spytała z mniejszym gniewem, niż na początku.
- Musiałem coś pilnie załatwić - powiedział Czkawka z trudem. - Naprawdę cię nie poznałem - wyznał cicho.
   Astrid uśmiechnęła się znowu. Jej zęby błyszczały jak perły w jej diademie.
- Kłamca! - mruknęła, całując go. Stojący nieopodal Wikingowie zachichotali na widok młodej pary.

Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni :D przepraszam, no ale wiecie... ospa :// ostatnio w ogóle bardzo często choruję i zamiast siedzieć w domu i się kurować no i oczywiście pisać to chodzę do tej durnej szkoły... a jak tam u was?? :)

A TAK WGL TO CHCIAŁABYM PODZIĘKOWAĆ ZA 20.000 WYŚWIETLEŃ! KOCHANI, JESTEŚCIE CUDOWNI! *__*