Astrid jeszcze długo spacerowała po Berk, zastanawiając się nad dziwną prośbą Sączysmarka. Nie sądziła, że Wiking byłby zdolny do czego0ś takiego, ale najwyraźniej myliła się. Zdołała już odwiedzić Iskrę i zauważyć, że smoczyca odzyskała już pełnię sił oraz rozmawiała z Valką, która uspokoiła ją i powiedziała, że Hakokieł leży teraz w Kruczym Urwisku, gdzie Valka siedzi przy nim dzień i noc, próbując wyleczyć jego rany i osłabienie. Mówiła też, że co jakiś czas do rannego Ponocnika zlatują się inne smoki, jak Wikingowie przychodzą do jego jeźdźca, ale te ogrzewają go swoim ogniem, dodając mu sił i żaru, którego te smoki potrzebowały, by czuć się lepiej. Na tą wieść Astrid ucieszyła się - był to żywy dowód na to, że smoki potrafią ze sobą współpracować i tworzą wspólnotę.
Iskra natomiast choć ucieszyła się z towarzystwa Astrid, to jeźdźczyni i tak wyczuła, że powinna od niej odejść. W końcu smoczyca była typem samotnika, a przez ostatnie kilka dni otaczała się wciąż Wikingami bądź ich smokami, więc potrzebowała chwili samotności, nawet jeśli jej jeźdźczyni się o nią martwiła.
Miała jeszcze nieco czasu wolnego, by mogła wypocząć po długiej podróży, ale prawdę mówiąc wolałaby chyba znów wpleść się w zwykły harmonogram prac Berk, niż plątać się bezczynnie po wiosce w poszukiwaniu zajęcia. W końcu udała się na klify, skąd oglądała wzburzone fale, obijające się wściekle o skały wyspy. Śnieżnobiała piana, unosząca się nad wodą wzbijała się jeszcze wyżej, aż niknęła w zimnym powietrzu i wzlatywała wyżej, aż do Astrid, opatulającej się swoim ciepłym futrem, czując zimne wiatry północy na swoim ciele.
Nadchodzi zima, pomyślała Astrid, wpatrując się w kraniec mórz. Teraz miała inne spojrzenie na różne sprawy, na które wcześniej nie miała wpływów. Między Berk a innymi wyspami widziała teraz niewidzialne macki, łączące wyspy i ludy ze sobą. Tylko od niej i Czkawki zależało, czy te macki znikną, czy przetrwają burze i sztormy. A od tego z kolei mogła zależeć przyszłość Wandali.
Astrid spojrzała w bok i zauważyła poruszenie na pochmurnym niebie, zakrywające swoją szarością większość przestrzeni nad wyspą. Z pierzastych chmur wynurzyła się sylwetka smoka, którą Astrid bardzo dobrze znała. Na sam widok jej usta rozchyliły się we wdzięcznym uśmiechu, jakby smok niósł na grzbiecie rozwiązanie jej problemów i nieustających myśli, co zresztą i tak przecież robił.
Szczerbatek przycupnął z gracją na skałach klifu, podwijając ogon, aby ułatwić jeźdźcowi zejście, ale Czkawka i tak zeskoczył ze smoka, nawet nie zwracając uwagi na swoją protezę, do której się już przyzwyczaił. Wódz ściągnął z głowy kaptur z miękkim, foczym futrem, odsłaniając bujne rdzawobrązowe kosmyki, które od razu porwał silny wiatr w swoje niewidoczne palce. Czkawka uśmiechnął się i podszedł do swojej wybranki, po czym usiadł obok, jakby nie chciał przerywać jej rozmyślania. Szczerbatek natomiast obszedł parę dokoła, okrywając ich swoim własnym ciałem przed chłodem, po czym położył głowę na kolanach jeźdźczyni, która od razu zaczęła głaskać smoka po chropowatych łuskach.
- Coś się w tobie zmieniło od waszej podróży - wyszeptał Czkawka, patrząc na swoją wybrankę, która odetchnęła niesłyszalnie na te słowa. - Astrid...
Dziewczyna objęła rękami nogi, przyciskając je do siebie, aby ochronić się jeszcze bardziej przed chłodem. Czkawka objął ją troskliwie swoim ubranym w ciepłą skórę ramieniem.
- Nie myślałam, że Wikingowie mogą się tak różnić od siebie - odparła krótko, patrząc dalej w morze. Ta odpowiedź w żaden sposób nie odzwierciedlała jej emocji, ale nie byłą tez kłamstwem. Można powiedzieć, że Astrid w ten sposób grała na zwłokę, aby zająć czymkolwiek uwagę jeźdźca. I to z wyraźnym skutkiem.
- Tak, mnie też to zawsze zastanawiało - próbował ją pocieszyć Czkawka. - Ale to nie oznacza, że ciężko będzie nam się dogadać w ważnych sprawach. A Berk jest ważną sprawą.
Astrid obróciła głowę i spojrzała mężowi w jego szmaragdowe oczy, które wpatrywały się w nią z połączeniem uporu, lojalności i ciekawości.
- Co jeśli się nie uda, Czkawka? - zapytała wprost, bez większych ogródek. - Co jeśli Gevorg zbierze zbyt wielu? Zamierzasz znów doprowadzić do walki?
- Nie - odparł twardo Czkawka, jakby z urazą w głosie. - Nie zamierzam doprowadzić do śmierci nikogo z Berk - warknął jeździec. Najwyraźniej Astrid naruszyła jakąś czułą strunę w jego sercu, sądząc po tonie jego głosu, który ją niemal zszokował. - i będę walczył z całych sił o to, żeby Berk było bezpieczne.
Nastała ciężka cisza. Czkawka wpatrywał się z niemal mrocznym, przerażającym spojrzeniem w przestrzeń naprzeciw nich, a jego twarz pozostała całkowicie niewzruszona. Szczerbatek patrzył na niego jakby z troską i zaciekawieniem, jakby pierwszy raz zobaczył swojego jeźdźca w takim stanie. Astrid czuła straszne wyrzuty sumienia, które jeszcze bardziej pogłębiały się, gdy patrzyła na Wikinga, siedzącego obok, niczym rzeźbiony pomnik z lodowatego marmuru. Jedynie jego rdzawobrązowe włosy zdradzały w nim człowieka, poruszając się pod wpływem zimnej, północnej bryzy.
- Czkawka, przepraszam - szepnęła Astrid, przytulając się do niego ze skruchą. - Nie chciałam cię zdenerwować.
Wódz nie odepchnął jej, ale nie wydawał się być zaabsorbowany jej dotykiem, jakby w ogóle go nie poczuł. Astrid przeraziła ta wizja, ale wciąż nie przestała prób udobruchania jeźdźca, jednocześnie przestając głaskać obrażonego tym nagłym brakiem zainteresowania Szczerbatka.
- Czkawka - powtórzyła za którymś razem dziewczyna, a zwężone, ciemnozielone oczy jeźdźca zwróciły się w jej kierunku, jakby przez cały czas był tak skupiony, że nie słyszał poprzednich prób przywołania jego imienia.
To Astrid wystarczyło, żeby w pełni przełamać bariery, jakie stworzyła między nimi reakcja jeźdźca na wątpliwości wybranki. Jej usta złączyły się z nim w długim, czułym pocałunku, który stopniowo przeobrażał się w coraz większą namiętność, jak płomień, który może zmienić się w żar pochłaniający wciąż to nowe połacie lasów, a pozostawiający pożogę.
Czkawka poddawał się temu atakowi, w pełni świadomy swojej reakcji, co jeszcze bardziej utwierdziło Astrid w czynności, jakiej się poddawała. W końcu, gdy jeździec przytulił ją mocno do siebie, muskając lekko jej biodra, oderwał się od Astrid i zaczął się głośno śmiać, jednocześnie oddalając od swojej wybranki.
- Co? - spytała, marszcząc brwi.
- Nic - odparł jeździec z uśmiechem, wstając i podając jej rękę. - jesteś po prostu nieprzewidywalna.
- Jak zawsze - przytaknęła Astrid, wstając z pomocą jeźdźca. Szczerbatek rozwinął długi ogon, którym przez ten czas skrywał parę przed chłodem, po czym sam wstał, tak jak Wikingowie.
Słońce zaczynało już zachodzić, a oznaczało to tylko jedno - w Berk będzie jeszcze chłodniej, niż było podczas dnia. Pomarańczowa farba rozlana po poszarzałym błękicie, zakrywała większą część nieba, sprawiając, że wyglądało, jakby krwawiło. Astrid przypomniała sobie o Sączysmarku i powrocie z ich misji, po czym od razu wzdrygnęła się z napadem strachu.
Czkawka chyba pomyślał, że jego jeźdźczyni zmarzła, bo objął ją ciasno swoim ramieniem, starając się ogrzać. Astrid położyła z westchnieniem głowę na jego torsie, wsłuchiwając się w jednostajne, nieco przyspieszone bicie serca jeźdźca i wpatrując w krwawiące niebo nad ich głowami.
- Wierz, że ci ufam - powiedziała nagle, przerywając ich wspólne rozmyślania. Czkawka, który oparł głowę o jej ramię, ogrzewając jej szyję swoim ciepłym ramieniem, spojrzał na nią z nutą zaciekawienia i zdumienia.
- Skąd ta nagła zmiana nastawienia? - zapytał z westchnieniem, wspominając ich poprzedni dialog. Astrid chwyciła go za podbródek i zmusiła, by spojrzał jej w oczy.
- Mówię to, żebyś wiedział, że nie jesteś sam. Nawet, gdybyś wymyślił najgłupszy plan, jaki tylko byś mógł i tak byłabym z tobą.
Usta Czkawki rozjaśnił delikatny, jakby przyćmiony uśmiech, który mocno kontrastował z jego smutnym spojrzeniem. Astrid naprawdę żałowała swoich wcześniejszych słów. Powinna motywować swojego męża do działania, a nie stawiać przed nim bariery z jej własnych chorych wizji.
- Wiem - wyszeptał swoim głębokim głosem, którego Astrid mogła słuchać bez końca. - Nie raz mi to udowodniłaś.
Dobra, to jest taki "przerywnik". Wiem, że krótki ale jest tu mnóstwo słodyczy, więc nie czujcie się źle :P napisałabym dłuuuuższy rozdział, ale znów "podpinam się" pod Czkawkę, więc żegnaj As ;** miło było Tobą pisać xD
czwartek, 29 października 2015
czwartek, 22 października 2015
Zamieszanie wśród swoich
Blask poranka wlewał się do sypialni wodza przez otwarte okno, budząc Astrid swoją rześką aurą. Jeźdźczyni uchyliła oczy, zasłaniając je przed światłem, by móc dojrzeć dalszą część pomieszczenia.
Tą noc przespała jak księżniczka w swoim własnym łóżku - bez potrzeby spania na ziemi, okryta ciasno cienkim pledem, ale na miękkich poduszkach i pod grubą, zimową kołdrą. Czuła się odprężona i orzeźwiona, co działało jak lekarstwo na obolałe plecy, otarcia od siodła i inne skutki niewygody. Może wreszcie uda się jej powrócić do dawnych zwyczajów.
Naprzeciw przy swoim dębowym biurku siedział Czkawka, wpatrując się w nią swoimi błyszczącymi, zielonymi oczyma. Trzymał w dłoni książkę, opierając się wygodnie o fotel, który wystrugał dla niego jeden z Łupieżców, dając mu go w prezencie.
- Wypoczęta? - zapytał wódz z uśmiechem, nie odrywając od niej czujnego wzroku.
Astrid nie odpowiedziała, ale zamiast tego usiadła i rozciągnęła się jak kotka. Dopiero, gdy się odkryła, zauważyła, że ma na sobie jedynie białą, haftowaną koszulę nocną, sięgającą do połowy ud. Czkawka uśmiechnął się i odłożył swoją książkę, po czym obrócił się i usiadł koło żony.
- Wiesz, myślałem o tym, co mi wczoraj powiedziałaś - zaczął, niemal od razu psując wybrance humor.
- I? - mruknęła z niezadowoleniem. Wolała zapomnieć o wydarzeniach z wczorajszego dnia.
Czkawka położył się na łóżku, opierając się na łokciu z badawczą miną.
- Sojusze można wzmocnić. Zrobiłaś dużo przez jedną podróż, ale możemy to kontynuować.
- Co? - zapytała Astrid ze złością. - Zamierzasz znowu mnie tak wysłać?!
Czkawka otworzył szeroko oczy, poważniejąc.
- Skąd. - odpowiedział szybko. - Nie to miałem na myśli.
- Mam nadzieję - mruknęła pod nosem Astrid, opierając się na nadgarstku.
Jeździec usiadł prosto, niemal dumnie, obserwując uważnie swoją żonę, jakby chciał wychwycić jej reakcję. Jego twarz oświetlała jasna łuna słońca, sprawiająca, że jego blada skóra niemal błyszczała w tym blasku.
- Zamierzam walczyć z Gevorgiem nie siłą, tylko sojuszami. - powiedział wódz, uśmiechając się z przebiegłą miną. Astrid za każdym razem obawiała się tej miny.
- Masz już sojusze - odpowiedziała jeźdźczyni, zakładając nogę na nogę. Kompletnie nie rozumiała, o co chodzi jej ukochanemu.
- Ale nie są trwałe - westchnął Czkawka, wstając i przechadzając się po pokoju, jak to miał w zwyczaju. - Mogłabyś poprzysiąc, że Darokkowie rzucą wszystko i wspomogą nas w walce, gdyby zaszła taka potrzeba?
Astrid zrobiła wielkie oczy na te słowa. Czkawka chyba oszalał, jeśli szykuje się do następnej wojny. Wikingowie wciąż się podnoszą po ostatnich walkach z łowcami niewolników. Poza tym część z nich w tych walkach zginęła...
- Czkawka, o co ci chodzi? - warknęła tylko, patrząc na niego wściekle. - Zamierzasz znów rozpętać wojnę?
- Nie, zamierzam jej zapobiec. - odparł jeździec, unosząc ręce, jakby w geście obrony. Jego zielone oczy wciąż skupiały się na Astrid, co jej bardzo schlebiało. - Jeśli Gevorg ośmieli się nas tknąć, gdy będzie wiedział, że nasze sojusze umocniły się o wiele bardziej niż w poprzednich stuleciach, to nawet jeśli nas zaatakuje, to poniesie klęskę.
- Twój ojciec nie akceptował tego rodzaju sojuszy... zaczęła cicho Astrid po długiej chwili przerwy.
Czkawka westchnął głośno i znów zajął miejsce obok niej, jakby nieco się wahał. Astrid zauważyła, że chyba nie do końca był pewny swojego pomysłu, albo chciał to przed nią zatuszować. Tak czy siak, przeczuwała, że jeździec chyba jest nieco zdołowany tym, że musi sam zadecydować.
- Dokładnie. - mruknął niezbyt wesoło. - I tu pojawia się problem. Większość Wandali popierała zawsze decyzje mojego ojca. Moje mogą im się nie spodobać...
Astrid ujęła twarz ukochanego w obie dłonie i spojrzała mu w oczy, jakby odczytywała w ten sposób jego myśli, które wciąż leżały ukryte za twardym, zielonym murem, którego nigdy nie potrafiła przebrnąć.
- Teraz to ty jesteś wodzem i wiesz, co jest słuszne. Nie kieruj się opinią innych, bo to nie ich Stoick wybrał na swojego następcę.
Czkawka spojrzał na nią niepewnie, ale z zaciekawieniem, które jasno obrazowały jego ciekawskie oczy. Od lat to samo spojrzenie wodziło za nią, jakby chciało się dowiedzieć o niej wszystkiego, znała je więc na wylot.
Usta jeźdźca rozświetlił nagły uśmiech, który idealnie pasował do jego zafascynowanego spojrzenia małego dziecka, jakby były wpasowane do kompletu. Astrid zaśmiała się z własnego porównania, gdy poczuła na swoich własnych ustach falę pocałunków, której bez reszty się oddała. Czkawka ujął lekko jej policzek, jakby napawając się jej dotykiem, po czym wyszeptał jej do ucha swoim twardym, męskim głosem:
- Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
- Na pewno to samo - odparła, śmiejąc się, gdy usta jeźdźca wodziły wzdłuż jej gładkiej szyi obdarzając ją swoim dotykiem.
Astrid ubrała się w swoją zwykłą, czerwoną tunikę, którą zakładała na co dzień i tą samą skórzaną spódnicę. Na zewnątrz wciąż błyszczała warstwa lodu, gdy mróz ścisnął w nocy i tak zimne powietrze Berk, więc nałożyła jeszcze dodatkowo na swoje ramiona ciepłe niedźwiedzie futro. Wiedziała, że dziś na pewno Mel wypoczywa po wczorajszej wyprawie z Flegmą, ale postanowiła i tak zrobić dziewczynce niespodziankę.
Zeszła cicho po schodach do jej dużego pokoju i uchyliła drzwi, nasłuchując uważnie. Wokół łóżka dziewczynki leżał skulony Szczerbatek, który od razu podniósł głowę, jak czujny strażnik, gdy Astrid weszła do pokoju małej, jednak na widok jeźdźczyni uspokoił się i uśmiechnął się, pokazując szczerbatą mordkę.
- Cześć, Szczerbatku - wyszeptała Astrid, gładząc ciemne łuski smoka. Szczerbatek łasił się jak kot, ciesząc się z powrotu pani domu.
Kiedy Astrid w końcu zdołała nieco odciągnąć smoka, który wciąż domagał się pieszczot, od małej dziewczynki, usiadła na łóżku Mel i pogłaskała ją po czółku, rozczesując jej skręcone, ciemnobrązowe włosy palcami.
Mel jak na rozkaz uchyliła lekko powieki, mrugając jeszcze sennie. Astrid nie sądziła, że byłą tak czujna. Być może został jej taki nawyk, który wyniosła jeszcze z własnego domu, pomyślała, smutniejąc.
- Astrid? - zapytała cicho Mel, otwierając naraz szeroko swoje szmaragdowe oczęta. - Astrid!
- Jestem tutaj, skarbie - zaśmiała się Astrid, gdy Mel usiadła szybko i objęła jej szyję.
Dziewczynka wydawała się niewiarygodnie stęsknić przez te kilka dni, jakby sądziła, że Astrid odleciała na zawsze. Choć może rzeczywiście w umyśle dziecka narodziła się taka teoria, pomyślała zaraz. Ciekawa była tymczasem, co jest u Iskry i co porabia jej ulubiona smoczyca, gdy Szczerbatek sypia tuż przy łóżku dziewczynki. Być może poleciała na nocne polowanie bez swojego partnera?
- Nic ci nie jest? - zapytała Mel, niemal wstrząśnięta. - Słyszałam o Sączysmarku, ale bałam się, że tobie też się coś stało. Czkawka prosił mnie, żebym dała ci się wyspać, ale pomyślałam, że może chce coś przede mną ukryć...
Astrid przerwała jej, zanim Mel rozgadała się na dobre.
- Niby czemu Czkawka miałby cię okłamywać? - zapytała dobrotliwie, głaszcząc dziewczynkę po twarzy. - Przecież wiesz, że nigdy tego nie robi. - chyba, że jest to konieczne, dodała Astrid w myślach, przypominając sobie, gdy próbował ją zwieźć, kiedy Astrid odkryła tresurę Szczerbatka.
- Ale nic ci nie jest? - zapytała znów Mel, obserwując Astrid uważnie. Hmm, czy wyglądam na tak zmęczoną? - pomyślała zaraz jeźdźczyni z szerokim uśmiechem.
- Nie, nic mi nie jest, kochanie - powiedziała, całując dziewczynkę w czoło. - A teraz ubieraj się. Nie było mnie na Berk trzy dni i mamy wiele do nadrobienia.
Gdy Astrid sprawdziła już naprawioną część portu oraz stan Smoczej Akademii wraz z Mel, wzięła dziewczynkę za rękę i razem maszerowały przez Berk, napawając się szarą codziennością wyspy. Wikingowie byli stale zajęci swoimi czynnościami, każdy z nich uwijał się jak mała mrówka w ogromnym, pracowitym mrowisku.
W końcu Astrid wypatrzyła stojącego na klifie Czkawkę, który rozmawiał żywo z jednym z rosłych Wikingów, pilnujących stale portu, a gdy obaj skończyli rozmowę, Astrid wzięła Mel i podeszła do jeźdźca, uśmiechając się na jego widok.
Mel wyrwała się Astrid i pobiegła wprost w ramiona Czkawki, który przykucnął, by móc objąć dziewczynkę. Ta reakcja nieco zastanowiła jeźdźczynię, jakby jednak coś zmieniło się od jej wyjazdu. Czkawka mrugnął do niej, mówiąc coś Mel na ucho, a wiatr muskał ledwie jego ciemne kosmyki, jakby się nimi bawił.
Astrid podeszła do Czkawki, który zdołał już wstać, trzymając małą za rękę, i pocałowała go w policzek na przywitanie.
- Chciałabym zobaczyć, co u Sączysmarka - powiedziała od razu, jakby nie chciała zmarnować ani chwili. Jeździec kiwnął lekko głową, patrząc na port za jego plecami.
- Dobra, ale nie wiem, czy Szpadka ci na to pozwoli - odparł, hamując z wysiłkiem śmiech. Astrid zmarszczyła brwi, wpatrując się w jeźdźca. Czkawka czasem naprawdę zachowywał się jak dziecko.
- Byłeś u niego? - spytała od razu, mierząc go groźnym spojrzeniem.
Mel patrzyła ze skupieniem to na Czkawkę, to na Astrid, chłonąc z ciekawością ich rozmowę. Wódz oparł ciężar swojego szczupłego ciała na jednej nodze, stając prosto, niemal dumnie.
- Tak, czuje się już lepiej. Rozmawiałem z nim. Pytał, jak ty się czujesz i co u Hakokła. Wiem tylko tyle, że moja mama stale go obserwuje, ale to silny smok i powinien dać sobie radę.
- A co ze Szpadką? - zapytała Astrid, mrużąc z lekkim uśmiechem oczy. Czkawka zerknął na Mel i uśmiechnął się, co Astrid odebrała jako wystarczającą odpowiedź. W końcu widziała zachowanie Szpadki podczas podróży i jej troskę o Wikinga od jego wyczynu, do końca podróży do Berk. Mogła się więc domyślić, że blondynka nie spuszcza Sączysmarka na krok.
- O co chodzi? - spytała ze smętną miną Mel, patrząc znów ciekawie na swoich przyszywanych rodziców. - Czemu mi nie powiecie? Nikomu nie powiem...
Czkawka westchnął i wziął dziewczynkę na ręce, patrząc jej z uwagą w oczy. Astrid była zdziwiona tym, jak jej ukochany dogadywał się z dziewczynką. Jakby w czasie jej nieobecności zdołali przełamać barierę, która powstrzymywała ich od bycia prawdziwą rodziną.
- Nie wiem, czy naszą młodą jeźdźczynię zainteresują takie tematy - powiedział szczerze, wciąż zachowując na twarzy swój lekki uśmieszek, z jakim Astrid znała go od małego.
- Ale jakie tematy? O co chodzi z Sączysmarkiem? Chcę wiedzieć... - Mel zdawała się być przytłoczona informacjami, których wcale nie rozumiała, ale Astrid postanowiła zostawić to Czkawce, niż zostać i się tłumaczyć przed małą dziewczynką.
Zbliżyła się więc do jeźdźców i ucałowała Mel w policzek, głaszcząc jej składnie ułożone przez nią włosy, po czym obróciła się i złożyła pocałunek także na ustach swojego jeźdźca. Mel zaśmiała się, opierając się na ramieniu Czkawki, który zmarszczył brwi, wpatrując się z uśmiechem w dziewczynkę, gdy Astrid odeszła.
- Co? - spytał ją, marszcząc brwi w ten sam sposób, którego używała Mel, by zdobyć więcej informacji. Jak dwie krople wody, pomyślała z westchnieniem Astrid, odchodząc. Widziała jeszcze kątem oka, jak Szczerbatek podbiega do swojego stojącego na klifie jeźdźca. Pewnie był u Iskry. Ja też powinnam sprawdzić, jak się czuje. Pewnie jest przemęczona i potrzebuje wypoczynku, pomyślała z wyrzutami sumienia. Ta podróż jeźdźcy na pewno zapamiętają na długo.
Ruszyła śmiałym krokiem do jednego z wielu położonych pośrodku Berk domów, którego dach ozdabiała lśniąca głowa Koszmara Ponocnika, zrobiona z malowanego drewna. Jedynie jego ostre kły i oczy zostały zastąpione metalowymi wstawkami. Czkawka wiedział już, że lepiej nie bawić się w lepienie domów z metalu, by nie przyciągnąć uwagi piorunów. Rzeźbiony dach błyskał gniewnie szkarłatną barwą, nadając groźnej głowie smoka ten sam czerwony tułów i przypominając Hakokła. Właśnie z tego powodu Jorgensonowie postanowili ozdobić swój dom podobizną tego wspaniałego gatunku, który został wytresowany jako pierwszy przez potomka tego rodu.
Astrid otworzyła drzwi, wchodząc pewnie do izby. Sądziła, że pewnie tam kogoś zastanie, ale nie wyobraziła sobie takich tłumów w domu przyjaciela. W pokoju gościnnym wzdłuż niemal całego pomieszczenia stali Wikingowie rozmawiający cicho i popijający gorące mleko. Jedni przynieśli ze sobą prezenty dla odważnego Wikinga, inni pewnie przyszli go jedynie odwiedzić. Astrid poczuła się, jakby stała w kolejce, czekając aż chory przyjaciel przywoła ją do siebie. Tuż przy drzwiach stał Hassa, który machnął ręką, gdy tylko zauważył żonę wodza.
- Jak się czujesz, Astrid? - spytał życzliwie kowal, gdy zdołał przejść między pogrążonymi w rozmowie Wikingami.
Jeźdźczyni czuła się przytłoczona wszystkimi spojrzeniami, które zostały skierowane w jej kierunku. Wolała porozmawiać z Hassą na osobności.
- Nie najgorzej - odpowiedziała, zawiązując machinalnie ciaśniej bandaże na swoich dłoniach. Założyła je rano jeszcze zanim odwiedziła Mel, by nie zwracać uwagi dziewczynki na jej poranione ręce. - Skąd to całe zbiegowisko? - zapytała, marszcząc brwi.
Hassa podrapał się po bujnej blond czuprynie sięgającej do ramion. Miał mocno naznaczone kości policzkowe, jak Pyskacz, ale jednocześnie jasnoniebieskie oczy zapewne po swojej mamie, Selinie. Astrid i tak zawsze czuła dziwny niepokój i żal, gdy widziała Hassę, bo czuła się, jakby rozmawiała z Pyskaczem, a nie z jego synem.
Kowal machnął leniwie dłonią.
- Śledzik chlapnął o waszych przygodach i teraz wszyscy chcieli podziękować Sączysmarkowi za to, co zrobił. - Astrid przez moment poczuła ukłucie zazdrości. Sama również zasłużyła na podziękowania, niemal nie sypiając podczas całej podróży. Co prawda Sączysmark postąpił heroicznie, ale to nie oznacza, że ma być od razu uznany za boga, na Odyna!
- No to świetnie - prychnęła Astrid, przyglądając się rozgadanym Wikingom, zerkającym na nią z szacunkiem. - Nikt im nie powiedział, że tylko przeszkadzają swojemu bohaterowi? - spytała, patrząc na Hassę, który tylko wzruszył ramionami, patrząc na Flegmę i jej pomocnicę Laghrę, które niosły coś w dłoniach, pomagając Szpadce. Szpadka! Astrid zdołała tylko zauważyć, że blondynka znika za heblowanymi drzwiami , zatrzaskując je dokładnie.
- Przepraszam - mruknęła Astrid, przeciskając się między Wikingami, ale wydawali się, jakby zostali tu poustawiani przez Odyna jako figury z litego kamienia. Wydawali się tak zainteresowani własną rozmową, że nie przesunęliby się nawet, gdyby mieli do czynienia ze Szczerbatkiem.
W tej chwili Astrid nie wytrzymała. Miała dość wszystkich przeszkód, jakie wciąż napotykała, a może kierowała nią także zazdrość o względy wobec rannego przyjaciela.
- Ciszaaa!!! - wrzasnęła, stając pośrodku pomieszczenia.
Wikingowie spojrzeli na nią osłupiali, kończąc wszystkie swoje przyciszone rozmowy w tym samym momencie. Hassa stojący wciąż obok drzwi zasłonił usta, śmiejąc się po cichu. Astrid wpatrzyła się gniewnie na Wandali, nie mogąc uwierzyć w ich głupotę.
- Może zachowacie odrobinę taktu i dacie odpocząć Sączysmarkowi, na Thora! Nie macie co robić?
Ludzie spojrzeli na nią ze zdziwieniem i skruchą, po czym zaczęli po kolei wychodzić z pomieszczenia głównymi drzwiami, mamrocząc coś pod nosem. Astrid widziała ich oburzone i smętne spojrzenia, ale wcale się nimi nie przejmowała. Przez ostatnie kilka dni zadbała o ich dobry byt. Miała prawo do chwili odpoczynku, podobnie reszta jeźdźców, którzy wrócili z podróży.
Hassa mrugnął do żony wodza i wyszedł za ostatnim Wikingiem, zamykając za sobą szczelnie drzwi. Dopiero gdy zniknął, twarz Astrid rozjaśnił uśmiech. Miała ochotę się głośno roześmiać po całej tej sytuacji. Co mi jest? - myślała, idąc w stronę sypialni. Chyba ostatnie wydarzenia ją przerosły, bo emocje wypływały z niej z siłą górskiego wodospadu.
Flegmy i Laghry już nie było, pewnie przeszły do innych izb domu Jorgensonów. Astrid zastukała uprzejmie do drzwi pokoju Sączysmarka i gdy usłyszała odpowiedź, weszła do niego, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu. Tak naprawdę, to nigdy jeszcze nie była dalej niż w przedsionku u Sączysmarka. Jego pokój więc pozostawał dla niej tajemnicą aż do teraz. Na środku pokoju leżał duży dywan o żółto-pomarańczowych barwach - ulubionych kolorach Wikinga. Gładkie ściany przykryte były pod dwoma długimi lnianymi obrazami, zakupionymi pewnie od Johanna z dalekiego południa, gdzie tkano tak misternie zdobione obrazy. Astrid jednak mogła przewidzieć już wcześniej piętrzące się w sypialni Wikinga zdobycze i bronie - na ścianach oprócz oczywiście tkanych materiałów wisiały również błyskające groźnie topory, w kącie zaś stały trzy włócznie - każda o inaczej zaostrzonym końcu. Za pewne były jeszcze dziełami Pyskacza, pomyślała sobie ze smutkiem. Pod ścianą stały dwie duże skrzynie, które skrywały w sobie skarby jeźdźca. Chyba nawet Odyn nie zmusiłby Astrid do zaglądnięcia do tych skrzyni, gdy tylko zdołała wyobrazić sobie ich zawartość, wstrzymując mdłości. Na ogromnym, stalowym łóżku leżał sam Wiking, patrząc z uśmiechem na swojego gościa. Tuż obok niego siedziała bliźniaczka, wyglądająca na zdziwioną widokiem Astrid.
- Nie przeszkadzam? - spytała jeźdźczyni, zamykając za sobą drzwi.
- Skąd. Właśnie się zastanawiałem, gdzie cię wcięło - powiedział Sączysmark, próbując usiąść. a jego plecami piętrzyły się poduszki, a jego ranne ramię było ciasno opatulone licznymi śnieżnobiałymi bandażami.
- Do łóżka - przyznała Astrid z umęczonym wyrazem twarzy. - Jak chyba każdego z nas.
- Nie, nie każdego - odparł Sączysmark, wpatrując się z wyrzutem w Szpadkę, która nie odezwała się ani słowem aż do teraz.
- Co? Mam wyjść? - warknęła, mierząc Wikinga niemal zranionym spojrzeniem, choć jej głos wydawał się gniewny.
- Mówię ci o tym od wczoraj. Szpadka, dam sobie radę. Idź się wyśpij. - mówił Sączysmark, patrząc na dziewczynę z uczuciem. Astrid udała, że nic nie widzi, przyciągając mały, drewniany stołek do łóżka przyjaciela.
Szpadka rzuciła Sączysmarkowi oburzone spojrzenie i wyszła, zostawiając go sam na są z przyjaciółką. Astrid pomyślała, że bliźniaczka pewnie trzaśnie za sobą drzwiami, ale ta zamiast tego przemknęła się przez próg niczym cień. Nie wyglądała najlepiej. Nic dziwnego, że Sączysmark się o nią martwił.
- Była tutaj od wczoraj? - zapytała cicho Astrid, patrząc ze zdziwieniem i niepokojem na przyjaciela, który wydawał się zmartwiony, jakby cały entuzjazm, z jakim przywitał Astrid, w nim wyparował.
- Tak. Nie odstępowała mnie na krok - wyszeptał, dziwnie wzruszony. Jeźdźczyni spojrzała na niego i zauważyła tęskne spojrzenie, wpatrzone w drzwi, za którymi zniknęła dziewczyna. - Dlaczego? Przecież sama widzisz, jak ona się zachowuje...
- Ja mam ci mówić takie rzeczy? - spytała go Astrid z lekkim uśmiechem. - Doskonale znasz odpowiedź.
Sączysmark nie odpowiedział, wzdychając pod nosem. Choć wydawał się osłabiony, a iskra w jego oczach osłabła, to wciąż wydawał się czujny, jakby gotowy na atak. Poza tym na jego stoliku nocnym spoczywał jego stary sztylet.
- Jak ramię? - zagadnęła go Astrid, kończąc ponury temat. - Lepiej ci?
- Tak, już tak - odpowiedział Sączysmark, jakby zadowolony ze zmiany tematu, choć jego oczy wciąż spoglądały w stronę drzwi. - A twoje ręce?
Astrid spojrzała na nie, tym razem zachowując twarz pokerzysty, by nie wzbudzać podejrzeń przyjaciela.
- Lepiej. Goją się - odpowiedziała krótko.
- Wiesz, jak się czuje Hakokieł? - zapytał znów, jakby pochłaniał informacje. Astrid pewnie robiłaby to samo, gdyby była przybita do łóżka.
- Nie, najpierw chciałam odwiedzić ciebie - powiedziała, chowając kosmyk za ucho. - Poza tym Valka...
- Tak, wiem, Czkawka mi mówił - stęknął Sączysmark, łapiąc się za ramię. - Ale chcę go zobaczyć. Wiesz, sprawdzić, czy z nim wszystko gra.
- Nie dziwię ci się - odpowiedziała Astrid z westchnieniem. - Ja też się o niego martwię.
Nastała długa chwila ciszy, a żadne z nich nie ważyło się jej przerwać. Sączysmark masował sobie obolałe ramię, a na jego twarzy co jakiś czas pojawiał się grymas bólu. Astrid wsłuchała się w dźwięki zza dużego, jasnego okna. Słyszała ściszone okrzyki Wikingów, uderzanie młotem o metal w kuźni i rozmowy dzieci.
- Dałaś sobie radę - powiedział nagle Sączysmark, patrząc na Astrid niemal z podziwem, który widziała u niego po raz pierwszy.
- Eee, co?
- Myślę, że nawet Czkawka nie poradziłby sobie na tej misji. - mruknął, jakby odpychał słowami natrętną muchę, a nie mówił komplementu.
Astrid zamrugała ze zdziwieniem, patrząc na przyjaciela.
- I tak nie wyszło, jak chciałam.
Sączysmark spojrzał na nią spode łba.
- A twojemu mężusiowi to wszystko tak gładko zawsze szło? - zapytał i oboje uśmiechnęli się, wspominając swoje stare przygody. - Wiesz, nie zapomnę tego, co zrobiłaś dla Hakokła.
- Dobra, Sączysmark, bo zaczynam się czuć dziwnie. - zaśmiała się Astrid, patrząc spod zmarszczonych brwi na jeźdźca.
- Sory, to wina Szpadki - odparł z uśmiechem. - Chyba za dużo czasu z nią spędzam.
- A mi się wydaje, że właśnie ma na ciebie dobry wpływ - powiedziała Astrid, siadając wygodniej, oparłszy kostkę o kolano drugiej nogi.
Sączysmark nagle spoważniał, patrząc z determinacją w oczy Astrid.
- Czy Czkawka jest mi cokolwiek winny za tą całą akcję z Hoodami? - zapytał groźnie. Jeźdźczyni od razu wróciła do wcześniejszej, wyprostowanej pozycji.
- O co ci chodzi, Sączysmark?
Wiking usiadł, ignorując ból w prawym ramieniu. Przez ostatnie kilka dni, na jego twarzy pojawił się czarny zarost, przez który wyglądał poważnie. W dodatku dziwnie wyglądał bez swojego hełmu, który wiecznie nosił, by dodać sobie waleczności.
- Bo jeśli tak, to chcę, żeby coś dla mnie zrobił.
- Czemu go o to nie poprosiłeś?
- Bo się nie zgodzi - warknął Sączysmark. - A wiem, że ty masz na niego wpływ.
Astrid westchnęła. Czy nie mogła normalnie odwiedzić przyjaciela, bez żadnych zobowiązań i pomówień? Zawsze musiało stać za tym coś więcej? Aż tęskniła za czasami, gdy byli dziećmi i wszystko było o wiele prostsze.
- Co to za sprawa?
- Namów Czkawkę, by nie dopuścił, żeby Szpadka opuściła Berk...
Wiem, że długo mnie nie było, ale tak to już jest na ekonomie ;-; czuje się normalnie przytłoczona i padam na ryj :/ a co tam u Was mordki moje kochane? :) jak Wam się żyje w budzie?
Tą noc przespała jak księżniczka w swoim własnym łóżku - bez potrzeby spania na ziemi, okryta ciasno cienkim pledem, ale na miękkich poduszkach i pod grubą, zimową kołdrą. Czuła się odprężona i orzeźwiona, co działało jak lekarstwo na obolałe plecy, otarcia od siodła i inne skutki niewygody. Może wreszcie uda się jej powrócić do dawnych zwyczajów.
Naprzeciw przy swoim dębowym biurku siedział Czkawka, wpatrując się w nią swoimi błyszczącymi, zielonymi oczyma. Trzymał w dłoni książkę, opierając się wygodnie o fotel, który wystrugał dla niego jeden z Łupieżców, dając mu go w prezencie.
- Wypoczęta? - zapytał wódz z uśmiechem, nie odrywając od niej czujnego wzroku.
Astrid nie odpowiedziała, ale zamiast tego usiadła i rozciągnęła się jak kotka. Dopiero, gdy się odkryła, zauważyła, że ma na sobie jedynie białą, haftowaną koszulę nocną, sięgającą do połowy ud. Czkawka uśmiechnął się i odłożył swoją książkę, po czym obrócił się i usiadł koło żony.
- Wiesz, myślałem o tym, co mi wczoraj powiedziałaś - zaczął, niemal od razu psując wybrance humor.
- I? - mruknęła z niezadowoleniem. Wolała zapomnieć o wydarzeniach z wczorajszego dnia.
Czkawka położył się na łóżku, opierając się na łokciu z badawczą miną.
- Sojusze można wzmocnić. Zrobiłaś dużo przez jedną podróż, ale możemy to kontynuować.
- Co? - zapytała Astrid ze złością. - Zamierzasz znowu mnie tak wysłać?!
Czkawka otworzył szeroko oczy, poważniejąc.
- Skąd. - odpowiedział szybko. - Nie to miałem na myśli.
- Mam nadzieję - mruknęła pod nosem Astrid, opierając się na nadgarstku.
Jeździec usiadł prosto, niemal dumnie, obserwując uważnie swoją żonę, jakby chciał wychwycić jej reakcję. Jego twarz oświetlała jasna łuna słońca, sprawiająca, że jego blada skóra niemal błyszczała w tym blasku.
- Zamierzam walczyć z Gevorgiem nie siłą, tylko sojuszami. - powiedział wódz, uśmiechając się z przebiegłą miną. Astrid za każdym razem obawiała się tej miny.
- Masz już sojusze - odpowiedziała jeźdźczyni, zakładając nogę na nogę. Kompletnie nie rozumiała, o co chodzi jej ukochanemu.
- Ale nie są trwałe - westchnął Czkawka, wstając i przechadzając się po pokoju, jak to miał w zwyczaju. - Mogłabyś poprzysiąc, że Darokkowie rzucą wszystko i wspomogą nas w walce, gdyby zaszła taka potrzeba?
Astrid zrobiła wielkie oczy na te słowa. Czkawka chyba oszalał, jeśli szykuje się do następnej wojny. Wikingowie wciąż się podnoszą po ostatnich walkach z łowcami niewolników. Poza tym część z nich w tych walkach zginęła...
- Czkawka, o co ci chodzi? - warknęła tylko, patrząc na niego wściekle. - Zamierzasz znów rozpętać wojnę?
- Nie, zamierzam jej zapobiec. - odparł jeździec, unosząc ręce, jakby w geście obrony. Jego zielone oczy wciąż skupiały się na Astrid, co jej bardzo schlebiało. - Jeśli Gevorg ośmieli się nas tknąć, gdy będzie wiedział, że nasze sojusze umocniły się o wiele bardziej niż w poprzednich stuleciach, to nawet jeśli nas zaatakuje, to poniesie klęskę.
- Twój ojciec nie akceptował tego rodzaju sojuszy... zaczęła cicho Astrid po długiej chwili przerwy.
Czkawka westchnął głośno i znów zajął miejsce obok niej, jakby nieco się wahał. Astrid zauważyła, że chyba nie do końca był pewny swojego pomysłu, albo chciał to przed nią zatuszować. Tak czy siak, przeczuwała, że jeździec chyba jest nieco zdołowany tym, że musi sam zadecydować.
- Dokładnie. - mruknął niezbyt wesoło. - I tu pojawia się problem. Większość Wandali popierała zawsze decyzje mojego ojca. Moje mogą im się nie spodobać...
Astrid ujęła twarz ukochanego w obie dłonie i spojrzała mu w oczy, jakby odczytywała w ten sposób jego myśli, które wciąż leżały ukryte za twardym, zielonym murem, którego nigdy nie potrafiła przebrnąć.
- Teraz to ty jesteś wodzem i wiesz, co jest słuszne. Nie kieruj się opinią innych, bo to nie ich Stoick wybrał na swojego następcę.
Czkawka spojrzał na nią niepewnie, ale z zaciekawieniem, które jasno obrazowały jego ciekawskie oczy. Od lat to samo spojrzenie wodziło za nią, jakby chciało się dowiedzieć o niej wszystkiego, znała je więc na wylot.
Usta jeźdźca rozświetlił nagły uśmiech, który idealnie pasował do jego zafascynowanego spojrzenia małego dziecka, jakby były wpasowane do kompletu. Astrid zaśmiała się z własnego porównania, gdy poczuła na swoich własnych ustach falę pocałunków, której bez reszty się oddała. Czkawka ujął lekko jej policzek, jakby napawając się jej dotykiem, po czym wyszeptał jej do ucha swoim twardym, męskim głosem:
- Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
- Na pewno to samo - odparła, śmiejąc się, gdy usta jeźdźca wodziły wzdłuż jej gładkiej szyi obdarzając ją swoim dotykiem.
Astrid ubrała się w swoją zwykłą, czerwoną tunikę, którą zakładała na co dzień i tą samą skórzaną spódnicę. Na zewnątrz wciąż błyszczała warstwa lodu, gdy mróz ścisnął w nocy i tak zimne powietrze Berk, więc nałożyła jeszcze dodatkowo na swoje ramiona ciepłe niedźwiedzie futro. Wiedziała, że dziś na pewno Mel wypoczywa po wczorajszej wyprawie z Flegmą, ale postanowiła i tak zrobić dziewczynce niespodziankę.
Zeszła cicho po schodach do jej dużego pokoju i uchyliła drzwi, nasłuchując uważnie. Wokół łóżka dziewczynki leżał skulony Szczerbatek, który od razu podniósł głowę, jak czujny strażnik, gdy Astrid weszła do pokoju małej, jednak na widok jeźdźczyni uspokoił się i uśmiechnął się, pokazując szczerbatą mordkę.
- Cześć, Szczerbatku - wyszeptała Astrid, gładząc ciemne łuski smoka. Szczerbatek łasił się jak kot, ciesząc się z powrotu pani domu.
Kiedy Astrid w końcu zdołała nieco odciągnąć smoka, który wciąż domagał się pieszczot, od małej dziewczynki, usiadła na łóżku Mel i pogłaskała ją po czółku, rozczesując jej skręcone, ciemnobrązowe włosy palcami.
Mel jak na rozkaz uchyliła lekko powieki, mrugając jeszcze sennie. Astrid nie sądziła, że byłą tak czujna. Być może został jej taki nawyk, który wyniosła jeszcze z własnego domu, pomyślała, smutniejąc.
- Astrid? - zapytała cicho Mel, otwierając naraz szeroko swoje szmaragdowe oczęta. - Astrid!
- Jestem tutaj, skarbie - zaśmiała się Astrid, gdy Mel usiadła szybko i objęła jej szyję.
Dziewczynka wydawała się niewiarygodnie stęsknić przez te kilka dni, jakby sądziła, że Astrid odleciała na zawsze. Choć może rzeczywiście w umyśle dziecka narodziła się taka teoria, pomyślała zaraz. Ciekawa była tymczasem, co jest u Iskry i co porabia jej ulubiona smoczyca, gdy Szczerbatek sypia tuż przy łóżku dziewczynki. Być może poleciała na nocne polowanie bez swojego partnera?
- Nic ci nie jest? - zapytała Mel, niemal wstrząśnięta. - Słyszałam o Sączysmarku, ale bałam się, że tobie też się coś stało. Czkawka prosił mnie, żebym dała ci się wyspać, ale pomyślałam, że może chce coś przede mną ukryć...
Astrid przerwała jej, zanim Mel rozgadała się na dobre.
- Niby czemu Czkawka miałby cię okłamywać? - zapytała dobrotliwie, głaszcząc dziewczynkę po twarzy. - Przecież wiesz, że nigdy tego nie robi. - chyba, że jest to konieczne, dodała Astrid w myślach, przypominając sobie, gdy próbował ją zwieźć, kiedy Astrid odkryła tresurę Szczerbatka.
- Ale nic ci nie jest? - zapytała znów Mel, obserwując Astrid uważnie. Hmm, czy wyglądam na tak zmęczoną? - pomyślała zaraz jeźdźczyni z szerokim uśmiechem.
- Nie, nic mi nie jest, kochanie - powiedziała, całując dziewczynkę w czoło. - A teraz ubieraj się. Nie było mnie na Berk trzy dni i mamy wiele do nadrobienia.
Gdy Astrid sprawdziła już naprawioną część portu oraz stan Smoczej Akademii wraz z Mel, wzięła dziewczynkę za rękę i razem maszerowały przez Berk, napawając się szarą codziennością wyspy. Wikingowie byli stale zajęci swoimi czynnościami, każdy z nich uwijał się jak mała mrówka w ogromnym, pracowitym mrowisku.
W końcu Astrid wypatrzyła stojącego na klifie Czkawkę, który rozmawiał żywo z jednym z rosłych Wikingów, pilnujących stale portu, a gdy obaj skończyli rozmowę, Astrid wzięła Mel i podeszła do jeźdźca, uśmiechając się na jego widok.
Mel wyrwała się Astrid i pobiegła wprost w ramiona Czkawki, który przykucnął, by móc objąć dziewczynkę. Ta reakcja nieco zastanowiła jeźdźczynię, jakby jednak coś zmieniło się od jej wyjazdu. Czkawka mrugnął do niej, mówiąc coś Mel na ucho, a wiatr muskał ledwie jego ciemne kosmyki, jakby się nimi bawił.
Astrid podeszła do Czkawki, który zdołał już wstać, trzymając małą za rękę, i pocałowała go w policzek na przywitanie.
- Chciałabym zobaczyć, co u Sączysmarka - powiedziała od razu, jakby nie chciała zmarnować ani chwili. Jeździec kiwnął lekko głową, patrząc na port za jego plecami.
- Dobra, ale nie wiem, czy Szpadka ci na to pozwoli - odparł, hamując z wysiłkiem śmiech. Astrid zmarszczyła brwi, wpatrując się w jeźdźca. Czkawka czasem naprawdę zachowywał się jak dziecko.
- Byłeś u niego? - spytała od razu, mierząc go groźnym spojrzeniem.
Mel patrzyła ze skupieniem to na Czkawkę, to na Astrid, chłonąc z ciekawością ich rozmowę. Wódz oparł ciężar swojego szczupłego ciała na jednej nodze, stając prosto, niemal dumnie.
- Tak, czuje się już lepiej. Rozmawiałem z nim. Pytał, jak ty się czujesz i co u Hakokła. Wiem tylko tyle, że moja mama stale go obserwuje, ale to silny smok i powinien dać sobie radę.
- A co ze Szpadką? - zapytała Astrid, mrużąc z lekkim uśmiechem oczy. Czkawka zerknął na Mel i uśmiechnął się, co Astrid odebrała jako wystarczającą odpowiedź. W końcu widziała zachowanie Szpadki podczas podróży i jej troskę o Wikinga od jego wyczynu, do końca podróży do Berk. Mogła się więc domyślić, że blondynka nie spuszcza Sączysmarka na krok.
- O co chodzi? - spytała ze smętną miną Mel, patrząc znów ciekawie na swoich przyszywanych rodziców. - Czemu mi nie powiecie? Nikomu nie powiem...
Czkawka westchnął i wziął dziewczynkę na ręce, patrząc jej z uwagą w oczy. Astrid była zdziwiona tym, jak jej ukochany dogadywał się z dziewczynką. Jakby w czasie jej nieobecności zdołali przełamać barierę, która powstrzymywała ich od bycia prawdziwą rodziną.
- Nie wiem, czy naszą młodą jeźdźczynię zainteresują takie tematy - powiedział szczerze, wciąż zachowując na twarzy swój lekki uśmieszek, z jakim Astrid znała go od małego.
- Ale jakie tematy? O co chodzi z Sączysmarkiem? Chcę wiedzieć... - Mel zdawała się być przytłoczona informacjami, których wcale nie rozumiała, ale Astrid postanowiła zostawić to Czkawce, niż zostać i się tłumaczyć przed małą dziewczynką.
Zbliżyła się więc do jeźdźców i ucałowała Mel w policzek, głaszcząc jej składnie ułożone przez nią włosy, po czym obróciła się i złożyła pocałunek także na ustach swojego jeźdźca. Mel zaśmiała się, opierając się na ramieniu Czkawki, który zmarszczył brwi, wpatrując się z uśmiechem w dziewczynkę, gdy Astrid odeszła.
- Co? - spytał ją, marszcząc brwi w ten sam sposób, którego używała Mel, by zdobyć więcej informacji. Jak dwie krople wody, pomyślała z westchnieniem Astrid, odchodząc. Widziała jeszcze kątem oka, jak Szczerbatek podbiega do swojego stojącego na klifie jeźdźca. Pewnie był u Iskry. Ja też powinnam sprawdzić, jak się czuje. Pewnie jest przemęczona i potrzebuje wypoczynku, pomyślała z wyrzutami sumienia. Ta podróż jeźdźcy na pewno zapamiętają na długo.
Ruszyła śmiałym krokiem do jednego z wielu położonych pośrodku Berk domów, którego dach ozdabiała lśniąca głowa Koszmara Ponocnika, zrobiona z malowanego drewna. Jedynie jego ostre kły i oczy zostały zastąpione metalowymi wstawkami. Czkawka wiedział już, że lepiej nie bawić się w lepienie domów z metalu, by nie przyciągnąć uwagi piorunów. Rzeźbiony dach błyskał gniewnie szkarłatną barwą, nadając groźnej głowie smoka ten sam czerwony tułów i przypominając Hakokła. Właśnie z tego powodu Jorgensonowie postanowili ozdobić swój dom podobizną tego wspaniałego gatunku, który został wytresowany jako pierwszy przez potomka tego rodu.
Astrid otworzyła drzwi, wchodząc pewnie do izby. Sądziła, że pewnie tam kogoś zastanie, ale nie wyobraziła sobie takich tłumów w domu przyjaciela. W pokoju gościnnym wzdłuż niemal całego pomieszczenia stali Wikingowie rozmawiający cicho i popijający gorące mleko. Jedni przynieśli ze sobą prezenty dla odważnego Wikinga, inni pewnie przyszli go jedynie odwiedzić. Astrid poczuła się, jakby stała w kolejce, czekając aż chory przyjaciel przywoła ją do siebie. Tuż przy drzwiach stał Hassa, który machnął ręką, gdy tylko zauważył żonę wodza.
- Jak się czujesz, Astrid? - spytał życzliwie kowal, gdy zdołał przejść między pogrążonymi w rozmowie Wikingami.
Jeźdźczyni czuła się przytłoczona wszystkimi spojrzeniami, które zostały skierowane w jej kierunku. Wolała porozmawiać z Hassą na osobności.
- Nie najgorzej - odpowiedziała, zawiązując machinalnie ciaśniej bandaże na swoich dłoniach. Założyła je rano jeszcze zanim odwiedziła Mel, by nie zwracać uwagi dziewczynki na jej poranione ręce. - Skąd to całe zbiegowisko? - zapytała, marszcząc brwi.
Hassa podrapał się po bujnej blond czuprynie sięgającej do ramion. Miał mocno naznaczone kości policzkowe, jak Pyskacz, ale jednocześnie jasnoniebieskie oczy zapewne po swojej mamie, Selinie. Astrid i tak zawsze czuła dziwny niepokój i żal, gdy widziała Hassę, bo czuła się, jakby rozmawiała z Pyskaczem, a nie z jego synem.
Kowal machnął leniwie dłonią.
- Śledzik chlapnął o waszych przygodach i teraz wszyscy chcieli podziękować Sączysmarkowi za to, co zrobił. - Astrid przez moment poczuła ukłucie zazdrości. Sama również zasłużyła na podziękowania, niemal nie sypiając podczas całej podróży. Co prawda Sączysmark postąpił heroicznie, ale to nie oznacza, że ma być od razu uznany za boga, na Odyna!
- No to świetnie - prychnęła Astrid, przyglądając się rozgadanym Wikingom, zerkającym na nią z szacunkiem. - Nikt im nie powiedział, że tylko przeszkadzają swojemu bohaterowi? - spytała, patrząc na Hassę, który tylko wzruszył ramionami, patrząc na Flegmę i jej pomocnicę Laghrę, które niosły coś w dłoniach, pomagając Szpadce. Szpadka! Astrid zdołała tylko zauważyć, że blondynka znika za heblowanymi drzwiami , zatrzaskując je dokładnie.
- Przepraszam - mruknęła Astrid, przeciskając się między Wikingami, ale wydawali się, jakby zostali tu poustawiani przez Odyna jako figury z litego kamienia. Wydawali się tak zainteresowani własną rozmową, że nie przesunęliby się nawet, gdyby mieli do czynienia ze Szczerbatkiem.
W tej chwili Astrid nie wytrzymała. Miała dość wszystkich przeszkód, jakie wciąż napotykała, a może kierowała nią także zazdrość o względy wobec rannego przyjaciela.
- Ciszaaa!!! - wrzasnęła, stając pośrodku pomieszczenia.
Wikingowie spojrzeli na nią osłupiali, kończąc wszystkie swoje przyciszone rozmowy w tym samym momencie. Hassa stojący wciąż obok drzwi zasłonił usta, śmiejąc się po cichu. Astrid wpatrzyła się gniewnie na Wandali, nie mogąc uwierzyć w ich głupotę.
- Może zachowacie odrobinę taktu i dacie odpocząć Sączysmarkowi, na Thora! Nie macie co robić?
Ludzie spojrzeli na nią ze zdziwieniem i skruchą, po czym zaczęli po kolei wychodzić z pomieszczenia głównymi drzwiami, mamrocząc coś pod nosem. Astrid widziała ich oburzone i smętne spojrzenia, ale wcale się nimi nie przejmowała. Przez ostatnie kilka dni zadbała o ich dobry byt. Miała prawo do chwili odpoczynku, podobnie reszta jeźdźców, którzy wrócili z podróży.
Hassa mrugnął do żony wodza i wyszedł za ostatnim Wikingiem, zamykając za sobą szczelnie drzwi. Dopiero gdy zniknął, twarz Astrid rozjaśnił uśmiech. Miała ochotę się głośno roześmiać po całej tej sytuacji. Co mi jest? - myślała, idąc w stronę sypialni. Chyba ostatnie wydarzenia ją przerosły, bo emocje wypływały z niej z siłą górskiego wodospadu.
Flegmy i Laghry już nie było, pewnie przeszły do innych izb domu Jorgensonów. Astrid zastukała uprzejmie do drzwi pokoju Sączysmarka i gdy usłyszała odpowiedź, weszła do niego, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu. Tak naprawdę, to nigdy jeszcze nie była dalej niż w przedsionku u Sączysmarka. Jego pokój więc pozostawał dla niej tajemnicą aż do teraz. Na środku pokoju leżał duży dywan o żółto-pomarańczowych barwach - ulubionych kolorach Wikinga. Gładkie ściany przykryte były pod dwoma długimi lnianymi obrazami, zakupionymi pewnie od Johanna z dalekiego południa, gdzie tkano tak misternie zdobione obrazy. Astrid jednak mogła przewidzieć już wcześniej piętrzące się w sypialni Wikinga zdobycze i bronie - na ścianach oprócz oczywiście tkanych materiałów wisiały również błyskające groźnie topory, w kącie zaś stały trzy włócznie - każda o inaczej zaostrzonym końcu. Za pewne były jeszcze dziełami Pyskacza, pomyślała sobie ze smutkiem. Pod ścianą stały dwie duże skrzynie, które skrywały w sobie skarby jeźdźca. Chyba nawet Odyn nie zmusiłby Astrid do zaglądnięcia do tych skrzyni, gdy tylko zdołała wyobrazić sobie ich zawartość, wstrzymując mdłości. Na ogromnym, stalowym łóżku leżał sam Wiking, patrząc z uśmiechem na swojego gościa. Tuż obok niego siedziała bliźniaczka, wyglądająca na zdziwioną widokiem Astrid.
- Nie przeszkadzam? - spytała jeźdźczyni, zamykając za sobą drzwi.
- Skąd. Właśnie się zastanawiałem, gdzie cię wcięło - powiedział Sączysmark, próbując usiąść. a jego plecami piętrzyły się poduszki, a jego ranne ramię było ciasno opatulone licznymi śnieżnobiałymi bandażami.
- Do łóżka - przyznała Astrid z umęczonym wyrazem twarzy. - Jak chyba każdego z nas.
- Nie, nie każdego - odparł Sączysmark, wpatrując się z wyrzutem w Szpadkę, która nie odezwała się ani słowem aż do teraz.
- Co? Mam wyjść? - warknęła, mierząc Wikinga niemal zranionym spojrzeniem, choć jej głos wydawał się gniewny.
- Mówię ci o tym od wczoraj. Szpadka, dam sobie radę. Idź się wyśpij. - mówił Sączysmark, patrząc na dziewczynę z uczuciem. Astrid udała, że nic nie widzi, przyciągając mały, drewniany stołek do łóżka przyjaciela.
Szpadka rzuciła Sączysmarkowi oburzone spojrzenie i wyszła, zostawiając go sam na są z przyjaciółką. Astrid pomyślała, że bliźniaczka pewnie trzaśnie za sobą drzwiami, ale ta zamiast tego przemknęła się przez próg niczym cień. Nie wyglądała najlepiej. Nic dziwnego, że Sączysmark się o nią martwił.
- Była tutaj od wczoraj? - zapytała cicho Astrid, patrząc ze zdziwieniem i niepokojem na przyjaciela, który wydawał się zmartwiony, jakby cały entuzjazm, z jakim przywitał Astrid, w nim wyparował.
- Tak. Nie odstępowała mnie na krok - wyszeptał, dziwnie wzruszony. Jeźdźczyni spojrzała na niego i zauważyła tęskne spojrzenie, wpatrzone w drzwi, za którymi zniknęła dziewczyna. - Dlaczego? Przecież sama widzisz, jak ona się zachowuje...
- Ja mam ci mówić takie rzeczy? - spytała go Astrid z lekkim uśmiechem. - Doskonale znasz odpowiedź.
Sączysmark nie odpowiedział, wzdychając pod nosem. Choć wydawał się osłabiony, a iskra w jego oczach osłabła, to wciąż wydawał się czujny, jakby gotowy na atak. Poza tym na jego stoliku nocnym spoczywał jego stary sztylet.
- Jak ramię? - zagadnęła go Astrid, kończąc ponury temat. - Lepiej ci?
- Tak, już tak - odpowiedział Sączysmark, jakby zadowolony ze zmiany tematu, choć jego oczy wciąż spoglądały w stronę drzwi. - A twoje ręce?
Astrid spojrzała na nie, tym razem zachowując twarz pokerzysty, by nie wzbudzać podejrzeń przyjaciela.
- Lepiej. Goją się - odpowiedziała krótko.
- Wiesz, jak się czuje Hakokieł? - zapytał znów, jakby pochłaniał informacje. Astrid pewnie robiłaby to samo, gdyby była przybita do łóżka.
- Nie, najpierw chciałam odwiedzić ciebie - powiedziała, chowając kosmyk za ucho. - Poza tym Valka...
- Tak, wiem, Czkawka mi mówił - stęknął Sączysmark, łapiąc się za ramię. - Ale chcę go zobaczyć. Wiesz, sprawdzić, czy z nim wszystko gra.
- Nie dziwię ci się - odpowiedziała Astrid z westchnieniem. - Ja też się o niego martwię.
Nastała długa chwila ciszy, a żadne z nich nie ważyło się jej przerwać. Sączysmark masował sobie obolałe ramię, a na jego twarzy co jakiś czas pojawiał się grymas bólu. Astrid wsłuchała się w dźwięki zza dużego, jasnego okna. Słyszała ściszone okrzyki Wikingów, uderzanie młotem o metal w kuźni i rozmowy dzieci.
- Dałaś sobie radę - powiedział nagle Sączysmark, patrząc na Astrid niemal z podziwem, który widziała u niego po raz pierwszy.
- Eee, co?
- Myślę, że nawet Czkawka nie poradziłby sobie na tej misji. - mruknął, jakby odpychał słowami natrętną muchę, a nie mówił komplementu.
Astrid zamrugała ze zdziwieniem, patrząc na przyjaciela.
- I tak nie wyszło, jak chciałam.
Sączysmark spojrzał na nią spode łba.
- A twojemu mężusiowi to wszystko tak gładko zawsze szło? - zapytał i oboje uśmiechnęli się, wspominając swoje stare przygody. - Wiesz, nie zapomnę tego, co zrobiłaś dla Hakokła.
- Dobra, Sączysmark, bo zaczynam się czuć dziwnie. - zaśmiała się Astrid, patrząc spod zmarszczonych brwi na jeźdźca.
- Sory, to wina Szpadki - odparł z uśmiechem. - Chyba za dużo czasu z nią spędzam.
- A mi się wydaje, że właśnie ma na ciebie dobry wpływ - powiedziała Astrid, siadając wygodniej, oparłszy kostkę o kolano drugiej nogi.
Sączysmark nagle spoważniał, patrząc z determinacją w oczy Astrid.
- Czy Czkawka jest mi cokolwiek winny za tą całą akcję z Hoodami? - zapytał groźnie. Jeźdźczyni od razu wróciła do wcześniejszej, wyprostowanej pozycji.
- O co ci chodzi, Sączysmark?
Wiking usiadł, ignorując ból w prawym ramieniu. Przez ostatnie kilka dni, na jego twarzy pojawił się czarny zarost, przez który wyglądał poważnie. W dodatku dziwnie wyglądał bez swojego hełmu, który wiecznie nosił, by dodać sobie waleczności.
- Bo jeśli tak, to chcę, żeby coś dla mnie zrobił.
- Czemu go o to nie poprosiłeś?
- Bo się nie zgodzi - warknął Sączysmark. - A wiem, że ty masz na niego wpływ.
Astrid westchnęła. Czy nie mogła normalnie odwiedzić przyjaciela, bez żadnych zobowiązań i pomówień? Zawsze musiało stać za tym coś więcej? Aż tęskniła za czasami, gdy byli dziećmi i wszystko było o wiele prostsze.
- Co to za sprawa?
- Namów Czkawkę, by nie dopuścił, żeby Szpadka opuściła Berk...
Wiem, że długo mnie nie było, ale tak to już jest na ekonomie ;-; czuje się normalnie przytłoczona i padam na ryj :/ a co tam u Was mordki moje kochane? :) jak Wam się żyje w budzie?
poniedziałek, 12 października 2015
Powrót na Berk
Rano jeźdźcy wstali szybko i spakowali swoje rzeczy. Pozostały jeszcze co najmniej dwie godziny do wschodu słońca, ale Astrid nie zamierzała dłużej czekać. Berk ich potrzebowało, a każda chwila zwłoki była jak ostatnie, głuche uderzenie serca.
Astrid sprawdziła rany Hakokła - skrzydła pozagajały się wyjątkowo szybko - choć dziury w błonach skrzydła wyżłobione grotami strzał zdawały się zarosnąć, to po dokładniejszym przyjrzeniu się można było zobaczyć, że nowa błona jest dużo cieńsza niż ta wcześniejsza i że na pewno Hakokieł będzie cierpiał przy każdym poruszeniu wielkimi, szkarłatnymi skrzydłami. Mimo to smok zdawał się być wdzięczny dziewczynie za to, że pomogła jego ranom się zasklepić. Hakokieł podczołgał się do niej, gdy sprawdzała ślady jego interwencji na pokładzie kupców i liznął jej poparzone dłonie swoim długim, śliskim językiem.
Jeźdźczyni początkowo chciała go odepchnąć, czując lepką ciecz na swoich dłoniach, ale nagle zawyła, czując napływającą falę bólu do jej biednym, zaczerwienionych rąk.
- Astrid, co się stało? - zawołał mieczyk, który stał najbliżej niej. Wczoraj oglądał wstrząśnięty, jak Astrid leczyła Hakokła tak jak pozostali jeźdźcy i najwyraźniej każdy z nich martwił się teraz o swoją przywódczynię.
- Nic... nic mi nie jest. - mruknęła dziewczyna, chowając swoje dłonie pod ramiona.
- Hakokieł cię polizał? - dopytywał się Śledzik, również podchodząc do dziewczyny. Astrid nienawidziła użalania się nad nią - wolała po prostu wsiąść na Iskrę i odlecieć.
- Jeszcze jakieś durne pytanie? - warknęła, wpatrując się gniewnie w przyjaciela. Ręce paliły ją, jakby poparzyła się drugi raz.
- Niee, Astrid, ty nie rozumiesz! Ślina Ponocnika jest lecznicza! Tak jak... jak łzy Iskry z tego, co opowiadał mi Czkawka.
Astrid spojrzała z niedowierzaniem na smoka, który przekręcił głowę, przyglądając się uważnie jej rannym dłoniom. Nie sądziła, że pieczenie jej dłoni może oznaczać gojenie się. Bardziej wyobrażała sobie, że Ponocnik po prostu poparzył ją powtórnie - tym razem swoim językiem.
- Dziękuję, Hakokieł - wyszeptała cicho, patrząc w oczy smokowi, który kiwnął głową i podszedł do swojego siedzącego jeźdźca.
Pomogli Sączysmarkowi wejść na siodło, po czym przywiązali wszystkie bagaże Hakokła reszcie smokom. Wystarczającym trudem okazałoby się dla niego latanie w silnych porywach wiatru - co jeśli miałby na grzbiecie jeszcze ciężkie toboły pełne zapasów Berk!
Sączysmark miał owinięty cały bark, który najwyraźniej nie przestał go ani na chwilę boleć.
- Nie macie ani odrobiny miodu z Wysp Swiec? - zapytał z błaganiem w czarnych oczach, ale Wikingowie pokręcili sprzecznie głowami.
- Nie Sączysmark - odpowiedziała za nich Astrid. - Masz wrócić na Berk trzeźwy.
- Choć trochę, na złagodzenie bólu. Długo tak nie wytrzymam, As - prosił Sączysmark, ale jeźdźczyni go nie słuchała. Widziała, że jej przyjaciel nie zna umiaru, poza tym jakby to wyglądało, gdyby wrócili na Berk z pijanym Sączysmarkiem.
Wylecieli jeszcze godzinę przed wschodem słońca. Gdy mijali Przełęcz Flisaków, słońce rozjaśniło ciemne chmury, jakby odmieniało ich złowrogie cienie w jaśniejące żywym blaskiem tęczowe kolory. Przed nimi pojawiła się pomarańczowo-różowa smuga, ciągnąca się naprzód jak ścieżka prowadząca do samego Berk.
Astrid przypatrywała się co jakiś czas swoim dłoniom i z szokiem stwierdziła, że
Śledzik miał rację. Jej dłonie nie były już zaczerwienione, jakby cała opuchlizna z nich zeszłą, ale wciąż skóra dłoni wydawała się popękana, oszpecając jej gładkie dłonie. Na sam ich widok miała ochotę gorzko zapłakać.
Iskra spojrzała na nią smutno swoimi jaskrawo-błękitnymi oczyma, po czym zwróciła znów swój wzrok ku kolorowemu niebu. Myśli Astrid rozpromieniłą wizja, którą przesłałą jej smoczyca.
Zobaczyła w niej uśmiechniętego Czkawkę, który trzymał za rękę małą Mel. Astrid na samą myśl się uśmiechnęła. Doskonale wiedziała, co chciała przekazać jej smoczyca.
- Tak, już niedługo obie znajdziemy się w domu. - Astrid pogłaskała ją lekko po czarnych łuskach, ale Iskra odtrąciła jej rękę, mrucząc pod nosem groźnie.
- Iskra? - Astrid była w szoku, widząc reakcję smoczycy, ale dopiero po chwili zrozumiała, czym była ona spowodowana. Nocna Furia nie traktowała Berk - wioski Wandali, ludzi, jako swojego domu. Samo określenie musiało być dla niej bolesne. - Przepraszam... - mruknęła po chwili jeźdźczyni, nie nawiązując ze smoczycą kontaktu aż do końca podróży.
Dzień rozlewał się po jaśniejącym niebie jak malowniczy pejzaż, przez który ciężko było odróżnić poszczególne godziny i mijający w locie czas. Jeźdźcy powoli przysypiali znów w swoich siodłach, a smoki oddychały głośniej i szybciej. Nie wyglądały jednak na zmęczone - wręcz przeciwnie - oczy Sztukamięs rozszerzyły się, smoczyca z czujnością rozglądała się dokoła, wąchając mroźne powietrze. Iskra wydawała się w ogóle nie odczuwać zmęczenia, jakby była stworzona do ciężarów i trudnych dystansów. Natomiast z Hakokłem było gorzej. Smok bardzo się męczył i Astrid zaczynała się zastanawiać, czy smok da radę dolecieć do Berk w jednym kawałku. Nie chciała go zamęczyć, a jednocześnie chciała tam jak najprędzej wrócić. Już raz postawiła na szybkość niż na bezpieczeństwo, przez co tak naprawdę osłabiła cały zespół, który teraz dźwigał ciężkie pakunki Hakokła.
- Sączysmark - wykrzyknęła, podlatując ku Ponocnikowi. - może zrobić krótką przerwę?
- Niby po co? - spytał ją Wiking, siadając prosto. Najwyraźniej sam przysypiał. - Jesteśmy już prawie na Berk.
- Ale Hakokieł....
- Poradzi sobie, Astrid - przerwał jej Sączysmark. Jeźdźczyni zastanawiała się dłuższą chwilę, czy zaufać jeźdźcowi - w końcu raz przez długie i ciężkie treningi ze smokiem Hakokieł prawie stracił życie, ale nieco rozluźniła się, widząc jak Sączysmark głaszcze swojego smoka i szepcze mu do ucha kilka słów, na co Ponocnik zareagował, jakby dostał zastrzyk energii.
Mieczyk wciąż spał ku rozdrażnieniu Szpadki, która wciąż musiała pilnować krzywo lecącego Jota, który wciąż muskał swoją zieloną głową drugiej głowy, na której siedziała bliźniaczka. Nie skarżyła się jednak, zerkając co jakiś czas na jeźdźca siedzącego na Ponocniku, jakby sprawdzała, jak się czuje.
Po wielu godzinach, gdy słońce świeciło już mocno, ocieplając zmęczone i bolące plecy jeźdźców, zauważyli wyłaniającą się z mroźnej mgły wyspę, która jaśniała w promieniach słońca. Skały wokół Berk sterczały nad wyspą dumnie, jak cisi strażnicy, dbający o bezpieczeństwo jej mieszkańców. Gdzieniegdzie nad wyspą pojawiały się smoki, które wzbijały się wolno w górę i opadały nagle ku wybrzeżom, jak puszczone na wiatr latawce. Astrid odczuła ulgę, widząc przed sobą rodzinną wyspę.
- Wszyscy cali? - zapytała głośno jeźdźców, którzy wybudzali się stopniowo, wpatrując się z nadzieją w jaśniejące Berk.
- Pewnie - odparł głośno Sączysmark. - A miało być inaczej?
- Ty się lepiej nie odzywaj, Sączysmark - mruknął Mieczyk, przeciągając się w siodle. - Mało brakowało, a skończyłbyś jako pokarm dla śledzi.
- Z tym się akurat zgodzę - warknęła Szpadka obrażonym tonem.
- Dobra, żadne kłótnie nie mają już sensu - przerwał im Śledzik, marszcząc brwi. - Dolecieliśmy już do wyspy i jak ktoś ma tu coś dogadania, to tylko Astrid, bo musi powiadomić o całym zajściu Czkawkę.
- Racja - odparła dziewczyna, skupiając się na blasku wybrzeży. Iskra przyspieszyła nagle, jakby już nie mogła doczekać się spotkania ze Szczerbatkiem.
Na wybrzeżu już gromadzili się Wikingowie, wykrzykując głośno z radości na widok wracających jeźdźców. Wiedzieli doskonale, że dzięki nim Berk nie będzie niczego brakowało. Gdy smoki zaczęły zbliżać się do wybrzeża nad prawie odbudowanym portem, ludzie cofnęli się o kilka kroków, chcąc zrobić miejsce dla lądujących stworzeń.
Smoki zatrzymały się na podłożu z wdziękiem z wyjątkiem Hakokła, który już najwyraźniej opadł z sił. Smok zarył z trzaskiem o podłoże, nie wytrzymując pod naporem wysiłku. Sączysmark zachwiał się w siodle, ale w ostatniej chwili złapał się sterczących na linii jego nóg uchwytów. Hakokieł padł na ziemię, a jego jeździec zawisł pod kątem, aby po chwili paść z jękiem na ziemię, przytrzymując się za chore ramię, które musiał nadwyrężyć, próbując zachować się w siodle.
Wikingowie krzyknęli z paniką, podbiegając do rannego, ale jeźdźcy byli szybsi. Szpadka przewróciła szybko Sączysmarka na plecy i próbowała go dobudzić, ale jeździec musiał stracić przytomność pod wpływem bólu. Astrid rozplątała jego nogi, wciąż przywiązane do siodła i pomogła bliźniaczce położyć go na gładkiej skarpie, na której wylądowały smoki.
- Sprowadźcie Gothi! - wykrzyknęła Astrid do zapatrzonych w Sączysmarka Wikingów. - Prędzej!
Dwóch rosłych mężczyzn ruszyło się, po czym zniknęli z tłumu gapiów, pędząc na górę, po schodach do położonej w chmurach chatce Gothi. Sączysmark wyglądał niezwykle blado, jakby zniknęła z niego cała siła, z jaką obudził się dzisiejszego poranka. Znów był tym samym rannym w walce bohaterem, o którego życie walczyła wczoraj Astrid. Chyba tylko cudem się nie wykrwawił pod wpływem tak licznych ran.
Wreszcie z tłumu wybiegł Hassa, patrząc z przerażeniem na Sączysmarka. Jego blond loki falowały wokół twardej, męskiej szczęki kowala.
- Nie stójcie tak! - warknął do swoich towarzyszy. - Pomóżcie mi go zabrać do jego chaty.
Kolejnych kilku Wikingów zabrało się do pomocy, słuchając rozkazu Hassy, który pierwszy chwycił Sączysmarka pod ramiona.
- Uważaj - pisnęła Szpadka, pomagając Hassie. Wiadro chwycił ciężkie nogi Wikinga i obaj ruszyli, przepychając się przez tłum, by móc w jakiś sposób dotrzeć do domu jeźdźca.
- Ja pójdę z nimi, Astrid - Śledzik dotknął lekko ramienia przyjaciółki, znikając w tłumie za Hassą i Szpadką. - Ty porozmawiaj z Czkawką.
Astrid dobiegła do Hakokła, sprawdzając jego stan - smok nie stracił przytomności tak jak jeździec, ale dyszał ciężko, zamykając co rusz zmęczone powieki. Jeźdźczyni głaskała go po czerwonym pysku modląc się, żeby Valka mogła coś na to poradzić.
Wszystko działo się tak szybko - Wikingowie zaczynali się rozchodzić zaraz po tym, gdy podjęli kilka prób rozmowy z Astrid - bezskutecznie. Jeźdźczyni nie odpowiadała na pytania, całkiem jakby żyła we własnym świecie, ale też nie potrafiła się skupić na niczym, oprócz widoku mdlejącego towarzysza.
Po jakiejś sekundzie między Wikingami zaczęła przeciskiwać się Tanya. Gdy wypatrzyła Mieczyka, niemal od razu rzuciła mu się w ramiona, trzepocząc na boki czarnymi, długimi lokami, które przeszkadzały jej w wygodnym przemieszczaniu się. Dziewczyna przycisnęła niemal natychmiast swoje usta do ust bliźniaka, witając go po tak długiej nieobecności. Wargi Mieczyka wygięły się w uśmiechu, gdy obejmował swoją dziewczynę.
Szybciej niż Czkawka dotarła również Valka - Chmuroskok wylądował tuż obok Iskry, strasząc nieco smoczycę swoim nagłym pojawieniem się. Starsza jeźdźczyni osłupiała na widok Astrid klęczącej przy lężącym płasko na ziemi Ponocniku. Astrid poczuła na ramieniu dotyk Valki, która przykucnęła zaraz obok niej.
- Co się stało? - spytała wpatrując się ze strachem w oczy swojej synowej. Musnęła lekko pysk smoka pod dziwnym kątem, po czym Hakokieł otworzył oczy i spojrzał trzeźwo na obie stojące nad nim jeźdźczynie.
- Długa historia - odpowiedziała krótko Astrid. - Możesz mu pomóc?
Valka usiadła płasko na ziemi, przekrzywiając głowę, jak Szczerbatek, gdy przyglądał się rysunkom Czkawki. Jej siwe kosmyki poleciały jej na czoło, utrudniając pracę, ale dumna kobieta zdawała się nawet tym nie przejmować. Podniosła swoją laską najpierw jedno, potem drugie skrzydło smoka, badając je z każdej strony - oczywiście wciąż siedząc - po czym zaczęła drapać smoka po lewej stronie brody coraz wyżej, ku jego silnemu, czarnemu rogowi, wyrastającego z boku czaszki.
- Wszystko dobrze - szepnęła Valka, patrząc w oczy słabemu smokowi. - Już jesteś w domu. Zajmiemy się tobą.
- Astrid!! - wszyscy Wikingowie zaczęli się rozdzielać naraz na dźwięk głosu wodza. - Astrid!
Z tłumu wyleciał Czkawka, którego rdzawobrązowa czupryna sterczała na wszystkie strony. Jego zielone oczy patrzyły z nieposkromioną radością na żonę, która stała nad leżącym na wybrzeżu smokiem. Czkawka podbiegł do niej i chwycił ją w ramiona przyciskając do siebie, jakby przyzwyczaił się do myśli, że już nigdy jej do siebie nie przytuli. Jego usta wpiły się bez zastanowienia w usta Astrid, która czuła się nieco zażenowana obecnością Valki i pozostałych Wikingów, gdy Czkawka ją tak całował. Nie potrafiła mu się jednak przeciwstawić, czując jak całe napięcie, jakie ją zniewalało przez całą podróż jeźdźców, wygasa.
Mimo to odepchnęła lekko, ale stanowczo swojego ukochanego, który wciąż domagał się od niej czułości. Astrid spojrzała Czkawce w oczy, widząc w nich zdziwienie i tęsknotę, która wygrała z rozsądkiem wodza.
- Czkawka, muszę z tobą porozmawiać - rzekła Astrid i dopiero teraz jeździec zwrócił uwagę na Hakokła, nad którym wciąż klęczała jego mama.
- Gdzie Sączysmark? - zapytał, jakby czytając im w myślach. Szczęście, jakie widziała w nim Astrid, gdy tylko go zobaczyła zgasło, jakby Czkawka oprzytomniał i powrócił do bycia wodzem w jednej sekundzie.
- Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać - odpowiedziała Astrid, biorąc go za rękę i ciągnąc przez wioskę, byleby wyjść z tłocznego miejsca, z którego i tak zaczęli odchodzić Wikingowie.
Valka dała znak lecącemu nad wybrzeżem Chmuroskokowi, który chwycił w silne łapy grzbiet Hakokła i lekko uniósł, ku chmurom. Smok od razu zaczął się szarpać, ale Valka zaczepiła laskę o jego kark i uniosła się na niej, jakby ważyła nie więcej jak piórko, po czym pogłaskała go czule po pysku, a Hakokieł na co dzień nieufny wobec ludzi, z wyjątkiem swojego jeźdźca, o dziwo szybko się uspokoił, patrząc na nią żółtymi oczyma.
- Dobra, powiedz mi, co się stało, co z Sączysmarkiem - dopytywał się Czkawka, próbując zatrzymać swoją ukochaną, która wciąż milczała jak zaczarowana.
- Nie tutaj - odpowiedziała krótko, unikając wciąż wzroku jeźdźca. Czkawka złapał ją za ramiona i spojrzał jej w oczy, zmuszając do tego samego.
- Astrid, co ci się stało... - wyszeptał z przerażeniem, zauważając zmianę w jej zachowaniu.
Jeźdźczyni spojrzała w dół, na swoje stopy, nie wiedząc od czego zacząć. Miała ochotę się rozpłakać, czego naprawdę nie chciała. Nie tak powinna pójść ta misja. Mieli tylko załatwić kilka spraw i wrócić, a nie próbować powstrzymać wojnę między Berk a Hoodami. Astrid nawet nie zauważyła, kiedy jej dłonie zaczęły drżeć. Gdy Czkawka na nie spojrzał, otworzył szeroko oczy i przyjrzał się im, z narastającym przerażeniem.
- Kto ci to zrobił? - zapytał z wściekłością, jakby w jednej chwili miał wskoczyć na Szczerbatka i polecieć, by zemścić się na oprawcy swojej ukochanej.
- To nic - Astrid schowała szybko dłonie za siebie, wyrywając je z ciepłych dłoni Czkawki. - Wróćmy do domu - poprosiła tylko. - Muszę odpocząć.
Oboje usiedli w pokoju gościnnym, pijąc gorące kozie mleko przy trzasku ognia z kominka. Cały ten czas Czkawka nie odezwał się ani razu, patrząc tylko na swoją żonę z mieszaniną troski, strachu, złości i zaciekawienia. Astrid nie mogąc już dłużej wytrzymać tego natarczywego spojrzenia zaczęła opowiadać po kolei, co zdarzyło się podczas ich podróży.
Opowiedziała o tym, jak łatwo dogadywała się z Marmarem i Orgah a potem przeszła do wydarzeń po odkryciu spisku Hoodów i o tym, jak Sączysmark zasłużył sobie na chwałę. Czkawka siedział bez słowa, wsłuchany w głos Astrid, która starała się ująć jak najwięcej szczegółów w tym, co usłyszała o Hoodach i o zranieniu jeźdźca, niż o reszcie przygód, bo uznała to za bardziej istotne.
Czkawka w końcu westchnął głośno i napił się mleka, szukając odpowiedzi na opowieść Astrid.
- Nie sądziłem, że nasz sojusz będzie silny, - powiedział cicho. - Ba, nawet nie sądziłem, że się uda. Mamy jednak nad nimi tą przewagę, że to nie my złamaliśmy pakt, ale oni - Czkawka popatrzył z nadzieją w smutne oczy Astrid. - A Wikingowie przyjmą to jako zdradę i jeśli doszłoby do walki, zwrócą się po naszej stronie.
- A co z tym, że Gevorg chce namówić klany, by stanęły przeciwko tobie i smokom? - pytała Astrid, wciąż nie mogąc się uspokoić.
- Niech namawia - warknął Czkawka, czym kompletnie zbił dziewczynę z tropu. - Musi być naprawdę ślepy, żeby nie widzieć, że to kwestia czasu, zanim nasi sprzymierzeńcy sami nie zaczną tresować smoków - powiedział, kiwając głową. - Poza tym nawet, jeśli przeciągnie na swoją stronę wystarczającą ilość Wikingów, wciąż możemy robić to samo, As - Czkawka podszedł i pocałował swoja jeźdźczynię w czoło, po czym uklęknął przy niej i złapał ją za ręce.
- To, co zrobił Sączysmark - zaczął, nie wiedząc jak dobrać słowa. - Dało nam więcej niż sobie wyobrażasz. Myślisz, że tak łatwo było odbudować port? Harowaliśmy dniami i nocami - powiedział szczerze. - Wyobraź sobie to samo, ale tym razem budowę jednego z ogromnych okrętów kupców, nad którymi oni sami pracowali latami.
- Skąd wiesz, ile to im zajęło? - spytała Astrid ze zdziwieniem.
Czkawka uśmiechnął się szczerze.
- Powiedzmy, że Hoodowie przy miodzie z Wysp Świec stają się bardzo rozmowni.
Astrid roześmiała się głośno. Cały stres, jaki czuła, zaczynał opadać, gdy Czkawka tłumił jej wątpliwości. Tak bardzo za nim tęskniła - za jego wyrozumiałością i troską, jego uśmiechem i rozsądnym spojrzeniem, które nie odstępowało jej na krok.
- Gdzie Mel? - zapytała w końcu, dziwiąc się jak wcześniej mogła nie zauważyć nieobecności małej.
- Flegma wzięła ich na wycieczkę do lasu, żeby nauczyli się rozpoznawać rodzaje roślin - odpowiedział Czkawka. - Musiałem coś wymyślić zamiast lekcji w Akademii, bo byłem potrzebny budowniczym. Nie powiedziałaś mi wciąż, jak ci poszło w Darokk - przypomniał sobie nagle zaciekawiony.
Astrid wiedziała, że Czkawka najbardziej niepokoił się właśnie o tą wyspę, bo znał ich zwyczaje i wiedział, że jeśli Wikingowie pojawią się tam na smokach, mogą pojawić się dość spore kłopoty. Mimo to Astrid opowiedziała mu o swoim pokrewieństwie z Cedrikiem, o którym się dowiedziała i o szybkości, z jaką załatwili sprawy na Darokk.
- Myślałam, że wódz Darokk przyjmuje Gevorga, choć to było głupie, bo przecież niemożliwe, żeby przybyli tam szybciej od nas.
- Nie było głupie, ale ostrożne - pocieszył ją mąż, siadając obok niej. - A Cedric naprawdę cię rozpoznał?
- Też mnie to zdziwiło, ale całkiem się wtedy odmienił, gdy mnie rozpoznał, co byłoby dziwne, gdyby oszukiwał. Stał się nagle otwarty, rozmawiał ze mną wprost, bez tej ostrożności, z jaką powitali mnie jego pokrewieńcy.
- Niech sobie wyobrażę - zaczął Czkawka. - Uzbrojeni po zęby Darokkowie powitali cię ze swoimi toporami i włóczniami, tak?
- Skąd wiedziałeś? - spytała Astrid z otwartymi oczami.
- Bo tak samo zareagowali, gdy przybyłem z ojcem do Darokk - powiedział ze słabym uśmiechem. - Potem już nie chciałem tam z nim płynąć.
Jeźdźczyni roześmiała się, przytulając do męża z ulgą. Wreszcie nie musiała myśleć o każdym jeźdźcu z osobna, mogła ostudzić umysł bez ciągłego planowania i wymyślania alternatyw. Czkawka potarł jej policzek swoją ręką, po czym dotknął jej opuchniętych dłoni.
- Dalej nie powiedziałaś mi, co stało ci się w ręce - powiedział, patrząc na nie pod światło. Białe plamy, które zapełniły całe spuchnięte dłonie dziewczyny popękały w kilku miejscach, z których zaczęła odchodzić skóra. Choć Astrid patrzyła na nie z odrazą, to Czkawka wciąż je głaskał własnymi dłońmi, obserwując je z troską.
- Hakokieł miał dziury w błonach skrzydła przez strzały kupców - powiedziała Astrid. - Próbowałam je uleczyć, ale skończyła nam się słodka woda i musiałam to robić słoną.
Czkawka syknął, wyobrażając sobie ból smoka.
- I wtedy się zapalił, tak? - spytał, a Astrid pokiwała smutno głową, patrząc w dół. Czkawka westchnął i ucałował jej dłonie, po czym pogłaskał ja po policzku jak to robił wcześniej. - Sam nie wiem, jak mogłaś tyle wytrzymać - powiedział, patrząc w oczy swojej wybrance.
Astrid uśmiechnęła się przez łzy.
- Tęskniłam za tobą - wyszeptała, dając się porwać emocjom, które skrywała przez tyle dni. Czkawka odwzajemnił uśmiech i objął ją ramieniem, próbując wesprzeć na duchu, co jednak robił bardzo skutecznie.
- Ja za tobą bardziej - odparł.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, ciesząc się ze swojej bliskości, podczas gdy ogień w kominku wciąż syczał wściekle jak stado rozjuszonych żmii. Astrid zastanawiała się, jak czuje się Sączysmark i postanowiła sobie, że sprawdzi to zaraz po tym, gdy się trochę prześpi.
- A jak ci poszło na Wyspach Świec? - zapytał po chwili Czkawka, podejmując znów temat podróży. Astrid tym razem odpowiedziała z entuzjazmem, przypominając sobie miłe chwile na wyspie z Orgah.
Opowiedziała swojemu ukochanemu o tym, jak Orgah wyzwała ją na pojedynek i o tym, jaki przydomek dostała, gdy udało jej się pokonać przywódczynię. W końcu skończyła na tym, jak złożyła obietnicę swojej przyjaciółce z Wysp Świec.
Czkawka usiadł prosto i popatrzył na Astrid z szokiem. Nigdy wcześniej nie rozmawiali o potomstwie, nie licząc rozmowy o adopcję Mel.
- Naprawdę jej to obiecałaś? - spytał z szeroko otwartymi oczami. Astrid roześmiała się szczerze, widząc jego minę, albo po prostu co rusz wybuchały nagromadzone w niej emocje.
- Powiedzmy, że to część sojuszu - odpowiedziała, całując swojego męża z czułością. Od swojego przyjazdu tak naprawdę po raz pierwszy pozwoliła na jakąkolwiek bliskość między nią a Czkawką, bo wciąż w jej umyśle ciążyła myśl o Hoodach i Sączysmarku.
Czkawka objął jej talię, wczuwając się w ten pocałunek z całą energią, jaką posiadał.
- Khanaa to ładny tytuł, ale powinni nadać ci Rhaali. - powiedział, a Astrid zmarszczyła brwi. Wiedziała, że Czkawka znał kilka języków, ale nie sądziła, że był nim prajęzyk Wikingów z Wysp Świec.
- To znaczy?
- Piękna - wymruczał jej do ucha Czkawka z rozbawieniem.
Nie wiem, czy Wam się podoba, ja tam jestem jak na dziś zadowolona. Wiem, że wyczekiwaliście powrotu jeźdźców, ja również ;D Trochę musiałam uspokoić tą atmosferę, bo aż mnie wnerwiała, a Czkawka nie mógł wyjść na takiego idiotę, o nie! W końcu z jakiegoś powodu został wodzem, nie tylko dlatego, że był synem Stoicka.
Astrid sprawdziła rany Hakokła - skrzydła pozagajały się wyjątkowo szybko - choć dziury w błonach skrzydła wyżłobione grotami strzał zdawały się zarosnąć, to po dokładniejszym przyjrzeniu się można było zobaczyć, że nowa błona jest dużo cieńsza niż ta wcześniejsza i że na pewno Hakokieł będzie cierpiał przy każdym poruszeniu wielkimi, szkarłatnymi skrzydłami. Mimo to smok zdawał się być wdzięczny dziewczynie za to, że pomogła jego ranom się zasklepić. Hakokieł podczołgał się do niej, gdy sprawdzała ślady jego interwencji na pokładzie kupców i liznął jej poparzone dłonie swoim długim, śliskim językiem.
Jeźdźczyni początkowo chciała go odepchnąć, czując lepką ciecz na swoich dłoniach, ale nagle zawyła, czując napływającą falę bólu do jej biednym, zaczerwienionych rąk.
- Astrid, co się stało? - zawołał mieczyk, który stał najbliżej niej. Wczoraj oglądał wstrząśnięty, jak Astrid leczyła Hakokła tak jak pozostali jeźdźcy i najwyraźniej każdy z nich martwił się teraz o swoją przywódczynię.
- Nic... nic mi nie jest. - mruknęła dziewczyna, chowając swoje dłonie pod ramiona.
- Hakokieł cię polizał? - dopytywał się Śledzik, również podchodząc do dziewczyny. Astrid nienawidziła użalania się nad nią - wolała po prostu wsiąść na Iskrę i odlecieć.
- Jeszcze jakieś durne pytanie? - warknęła, wpatrując się gniewnie w przyjaciela. Ręce paliły ją, jakby poparzyła się drugi raz.
- Niee, Astrid, ty nie rozumiesz! Ślina Ponocnika jest lecznicza! Tak jak... jak łzy Iskry z tego, co opowiadał mi Czkawka.
Astrid spojrzała z niedowierzaniem na smoka, który przekręcił głowę, przyglądając się uważnie jej rannym dłoniom. Nie sądziła, że pieczenie jej dłoni może oznaczać gojenie się. Bardziej wyobrażała sobie, że Ponocnik po prostu poparzył ją powtórnie - tym razem swoim językiem.
- Dziękuję, Hakokieł - wyszeptała cicho, patrząc w oczy smokowi, który kiwnął głową i podszedł do swojego siedzącego jeźdźca.
Pomogli Sączysmarkowi wejść na siodło, po czym przywiązali wszystkie bagaże Hakokła reszcie smokom. Wystarczającym trudem okazałoby się dla niego latanie w silnych porywach wiatru - co jeśli miałby na grzbiecie jeszcze ciężkie toboły pełne zapasów Berk!
Sączysmark miał owinięty cały bark, który najwyraźniej nie przestał go ani na chwilę boleć.
- Nie macie ani odrobiny miodu z Wysp Swiec? - zapytał z błaganiem w czarnych oczach, ale Wikingowie pokręcili sprzecznie głowami.
- Nie Sączysmark - odpowiedziała za nich Astrid. - Masz wrócić na Berk trzeźwy.
- Choć trochę, na złagodzenie bólu. Długo tak nie wytrzymam, As - prosił Sączysmark, ale jeźdźczyni go nie słuchała. Widziała, że jej przyjaciel nie zna umiaru, poza tym jakby to wyglądało, gdyby wrócili na Berk z pijanym Sączysmarkiem.
Wylecieli jeszcze godzinę przed wschodem słońca. Gdy mijali Przełęcz Flisaków, słońce rozjaśniło ciemne chmury, jakby odmieniało ich złowrogie cienie w jaśniejące żywym blaskiem tęczowe kolory. Przed nimi pojawiła się pomarańczowo-różowa smuga, ciągnąca się naprzód jak ścieżka prowadząca do samego Berk.
Astrid przypatrywała się co jakiś czas swoim dłoniom i z szokiem stwierdziła, że
Śledzik miał rację. Jej dłonie nie były już zaczerwienione, jakby cała opuchlizna z nich zeszłą, ale wciąż skóra dłoni wydawała się popękana, oszpecając jej gładkie dłonie. Na sam ich widok miała ochotę gorzko zapłakać.
Iskra spojrzała na nią smutno swoimi jaskrawo-błękitnymi oczyma, po czym zwróciła znów swój wzrok ku kolorowemu niebu. Myśli Astrid rozpromieniłą wizja, którą przesłałą jej smoczyca.
Zobaczyła w niej uśmiechniętego Czkawkę, który trzymał za rękę małą Mel. Astrid na samą myśl się uśmiechnęła. Doskonale wiedziała, co chciała przekazać jej smoczyca.
- Tak, już niedługo obie znajdziemy się w domu. - Astrid pogłaskała ją lekko po czarnych łuskach, ale Iskra odtrąciła jej rękę, mrucząc pod nosem groźnie.
- Iskra? - Astrid była w szoku, widząc reakcję smoczycy, ale dopiero po chwili zrozumiała, czym była ona spowodowana. Nocna Furia nie traktowała Berk - wioski Wandali, ludzi, jako swojego domu. Samo określenie musiało być dla niej bolesne. - Przepraszam... - mruknęła po chwili jeźdźczyni, nie nawiązując ze smoczycą kontaktu aż do końca podróży.
Dzień rozlewał się po jaśniejącym niebie jak malowniczy pejzaż, przez który ciężko było odróżnić poszczególne godziny i mijający w locie czas. Jeźdźcy powoli przysypiali znów w swoich siodłach, a smoki oddychały głośniej i szybciej. Nie wyglądały jednak na zmęczone - wręcz przeciwnie - oczy Sztukamięs rozszerzyły się, smoczyca z czujnością rozglądała się dokoła, wąchając mroźne powietrze. Iskra wydawała się w ogóle nie odczuwać zmęczenia, jakby była stworzona do ciężarów i trudnych dystansów. Natomiast z Hakokłem było gorzej. Smok bardzo się męczył i Astrid zaczynała się zastanawiać, czy smok da radę dolecieć do Berk w jednym kawałku. Nie chciała go zamęczyć, a jednocześnie chciała tam jak najprędzej wrócić. Już raz postawiła na szybkość niż na bezpieczeństwo, przez co tak naprawdę osłabiła cały zespół, który teraz dźwigał ciężkie pakunki Hakokła.
- Sączysmark - wykrzyknęła, podlatując ku Ponocnikowi. - może zrobić krótką przerwę?
- Niby po co? - spytał ją Wiking, siadając prosto. Najwyraźniej sam przysypiał. - Jesteśmy już prawie na Berk.
- Ale Hakokieł....
- Poradzi sobie, Astrid - przerwał jej Sączysmark. Jeźdźczyni zastanawiała się dłuższą chwilę, czy zaufać jeźdźcowi - w końcu raz przez długie i ciężkie treningi ze smokiem Hakokieł prawie stracił życie, ale nieco rozluźniła się, widząc jak Sączysmark głaszcze swojego smoka i szepcze mu do ucha kilka słów, na co Ponocnik zareagował, jakby dostał zastrzyk energii.
Mieczyk wciąż spał ku rozdrażnieniu Szpadki, która wciąż musiała pilnować krzywo lecącego Jota, który wciąż muskał swoją zieloną głową drugiej głowy, na której siedziała bliźniaczka. Nie skarżyła się jednak, zerkając co jakiś czas na jeźdźca siedzącego na Ponocniku, jakby sprawdzała, jak się czuje.
Po wielu godzinach, gdy słońce świeciło już mocno, ocieplając zmęczone i bolące plecy jeźdźców, zauważyli wyłaniającą się z mroźnej mgły wyspę, która jaśniała w promieniach słońca. Skały wokół Berk sterczały nad wyspą dumnie, jak cisi strażnicy, dbający o bezpieczeństwo jej mieszkańców. Gdzieniegdzie nad wyspą pojawiały się smoki, które wzbijały się wolno w górę i opadały nagle ku wybrzeżom, jak puszczone na wiatr latawce. Astrid odczuła ulgę, widząc przed sobą rodzinną wyspę.
- Wszyscy cali? - zapytała głośno jeźdźców, którzy wybudzali się stopniowo, wpatrując się z nadzieją w jaśniejące Berk.
- Pewnie - odparł głośno Sączysmark. - A miało być inaczej?
- Ty się lepiej nie odzywaj, Sączysmark - mruknął Mieczyk, przeciągając się w siodle. - Mało brakowało, a skończyłbyś jako pokarm dla śledzi.
- Z tym się akurat zgodzę - warknęła Szpadka obrażonym tonem.
- Dobra, żadne kłótnie nie mają już sensu - przerwał im Śledzik, marszcząc brwi. - Dolecieliśmy już do wyspy i jak ktoś ma tu coś dogadania, to tylko Astrid, bo musi powiadomić o całym zajściu Czkawkę.
- Racja - odparła dziewczyna, skupiając się na blasku wybrzeży. Iskra przyspieszyła nagle, jakby już nie mogła doczekać się spotkania ze Szczerbatkiem.
Na wybrzeżu już gromadzili się Wikingowie, wykrzykując głośno z radości na widok wracających jeźdźców. Wiedzieli doskonale, że dzięki nim Berk nie będzie niczego brakowało. Gdy smoki zaczęły zbliżać się do wybrzeża nad prawie odbudowanym portem, ludzie cofnęli się o kilka kroków, chcąc zrobić miejsce dla lądujących stworzeń.
Smoki zatrzymały się na podłożu z wdziękiem z wyjątkiem Hakokła, który już najwyraźniej opadł z sił. Smok zarył z trzaskiem o podłoże, nie wytrzymując pod naporem wysiłku. Sączysmark zachwiał się w siodle, ale w ostatniej chwili złapał się sterczących na linii jego nóg uchwytów. Hakokieł padł na ziemię, a jego jeździec zawisł pod kątem, aby po chwili paść z jękiem na ziemię, przytrzymując się za chore ramię, które musiał nadwyrężyć, próbując zachować się w siodle.
Wikingowie krzyknęli z paniką, podbiegając do rannego, ale jeźdźcy byli szybsi. Szpadka przewróciła szybko Sączysmarka na plecy i próbowała go dobudzić, ale jeździec musiał stracić przytomność pod wpływem bólu. Astrid rozplątała jego nogi, wciąż przywiązane do siodła i pomogła bliźniaczce położyć go na gładkiej skarpie, na której wylądowały smoki.
- Sprowadźcie Gothi! - wykrzyknęła Astrid do zapatrzonych w Sączysmarka Wikingów. - Prędzej!
Dwóch rosłych mężczyzn ruszyło się, po czym zniknęli z tłumu gapiów, pędząc na górę, po schodach do położonej w chmurach chatce Gothi. Sączysmark wyglądał niezwykle blado, jakby zniknęła z niego cała siła, z jaką obudził się dzisiejszego poranka. Znów był tym samym rannym w walce bohaterem, o którego życie walczyła wczoraj Astrid. Chyba tylko cudem się nie wykrwawił pod wpływem tak licznych ran.
Wreszcie z tłumu wybiegł Hassa, patrząc z przerażeniem na Sączysmarka. Jego blond loki falowały wokół twardej, męskiej szczęki kowala.
- Nie stójcie tak! - warknął do swoich towarzyszy. - Pomóżcie mi go zabrać do jego chaty.
Kolejnych kilku Wikingów zabrało się do pomocy, słuchając rozkazu Hassy, który pierwszy chwycił Sączysmarka pod ramiona.
- Uważaj - pisnęła Szpadka, pomagając Hassie. Wiadro chwycił ciężkie nogi Wikinga i obaj ruszyli, przepychając się przez tłum, by móc w jakiś sposób dotrzeć do domu jeźdźca.
- Ja pójdę z nimi, Astrid - Śledzik dotknął lekko ramienia przyjaciółki, znikając w tłumie za Hassą i Szpadką. - Ty porozmawiaj z Czkawką.
Astrid dobiegła do Hakokła, sprawdzając jego stan - smok nie stracił przytomności tak jak jeździec, ale dyszał ciężko, zamykając co rusz zmęczone powieki. Jeźdźczyni głaskała go po czerwonym pysku modląc się, żeby Valka mogła coś na to poradzić.
Wszystko działo się tak szybko - Wikingowie zaczynali się rozchodzić zaraz po tym, gdy podjęli kilka prób rozmowy z Astrid - bezskutecznie. Jeźdźczyni nie odpowiadała na pytania, całkiem jakby żyła we własnym świecie, ale też nie potrafiła się skupić na niczym, oprócz widoku mdlejącego towarzysza.
Po jakiejś sekundzie między Wikingami zaczęła przeciskiwać się Tanya. Gdy wypatrzyła Mieczyka, niemal od razu rzuciła mu się w ramiona, trzepocząc na boki czarnymi, długimi lokami, które przeszkadzały jej w wygodnym przemieszczaniu się. Dziewczyna przycisnęła niemal natychmiast swoje usta do ust bliźniaka, witając go po tak długiej nieobecności. Wargi Mieczyka wygięły się w uśmiechu, gdy obejmował swoją dziewczynę.
Szybciej niż Czkawka dotarła również Valka - Chmuroskok wylądował tuż obok Iskry, strasząc nieco smoczycę swoim nagłym pojawieniem się. Starsza jeźdźczyni osłupiała na widok Astrid klęczącej przy lężącym płasko na ziemi Ponocniku. Astrid poczuła na ramieniu dotyk Valki, która przykucnęła zaraz obok niej.
- Co się stało? - spytała wpatrując się ze strachem w oczy swojej synowej. Musnęła lekko pysk smoka pod dziwnym kątem, po czym Hakokieł otworzył oczy i spojrzał trzeźwo na obie stojące nad nim jeźdźczynie.
- Długa historia - odpowiedziała krótko Astrid. - Możesz mu pomóc?
Valka usiadła płasko na ziemi, przekrzywiając głowę, jak Szczerbatek, gdy przyglądał się rysunkom Czkawki. Jej siwe kosmyki poleciały jej na czoło, utrudniając pracę, ale dumna kobieta zdawała się nawet tym nie przejmować. Podniosła swoją laską najpierw jedno, potem drugie skrzydło smoka, badając je z każdej strony - oczywiście wciąż siedząc - po czym zaczęła drapać smoka po lewej stronie brody coraz wyżej, ku jego silnemu, czarnemu rogowi, wyrastającego z boku czaszki.
- Wszystko dobrze - szepnęła Valka, patrząc w oczy słabemu smokowi. - Już jesteś w domu. Zajmiemy się tobą.
- Astrid!! - wszyscy Wikingowie zaczęli się rozdzielać naraz na dźwięk głosu wodza. - Astrid!
Z tłumu wyleciał Czkawka, którego rdzawobrązowa czupryna sterczała na wszystkie strony. Jego zielone oczy patrzyły z nieposkromioną radością na żonę, która stała nad leżącym na wybrzeżu smokiem. Czkawka podbiegł do niej i chwycił ją w ramiona przyciskając do siebie, jakby przyzwyczaił się do myśli, że już nigdy jej do siebie nie przytuli. Jego usta wpiły się bez zastanowienia w usta Astrid, która czuła się nieco zażenowana obecnością Valki i pozostałych Wikingów, gdy Czkawka ją tak całował. Nie potrafiła mu się jednak przeciwstawić, czując jak całe napięcie, jakie ją zniewalało przez całą podróż jeźdźców, wygasa.
Mimo to odepchnęła lekko, ale stanowczo swojego ukochanego, który wciąż domagał się od niej czułości. Astrid spojrzała Czkawce w oczy, widząc w nich zdziwienie i tęsknotę, która wygrała z rozsądkiem wodza.
- Czkawka, muszę z tobą porozmawiać - rzekła Astrid i dopiero teraz jeździec zwrócił uwagę na Hakokła, nad którym wciąż klęczała jego mama.
- Gdzie Sączysmark? - zapytał, jakby czytając im w myślach. Szczęście, jakie widziała w nim Astrid, gdy tylko go zobaczyła zgasło, jakby Czkawka oprzytomniał i powrócił do bycia wodzem w jednej sekundzie.
- Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać - odpowiedziała Astrid, biorąc go za rękę i ciągnąc przez wioskę, byleby wyjść z tłocznego miejsca, z którego i tak zaczęli odchodzić Wikingowie.
Valka dała znak lecącemu nad wybrzeżem Chmuroskokowi, który chwycił w silne łapy grzbiet Hakokła i lekko uniósł, ku chmurom. Smok od razu zaczął się szarpać, ale Valka zaczepiła laskę o jego kark i uniosła się na niej, jakby ważyła nie więcej jak piórko, po czym pogłaskała go czule po pysku, a Hakokieł na co dzień nieufny wobec ludzi, z wyjątkiem swojego jeźdźca, o dziwo szybko się uspokoił, patrząc na nią żółtymi oczyma.
- Dobra, powiedz mi, co się stało, co z Sączysmarkiem - dopytywał się Czkawka, próbując zatrzymać swoją ukochaną, która wciąż milczała jak zaczarowana.
- Nie tutaj - odpowiedziała krótko, unikając wciąż wzroku jeźdźca. Czkawka złapał ją za ramiona i spojrzał jej w oczy, zmuszając do tego samego.
- Astrid, co ci się stało... - wyszeptał z przerażeniem, zauważając zmianę w jej zachowaniu.
Jeźdźczyni spojrzała w dół, na swoje stopy, nie wiedząc od czego zacząć. Miała ochotę się rozpłakać, czego naprawdę nie chciała. Nie tak powinna pójść ta misja. Mieli tylko załatwić kilka spraw i wrócić, a nie próbować powstrzymać wojnę między Berk a Hoodami. Astrid nawet nie zauważyła, kiedy jej dłonie zaczęły drżeć. Gdy Czkawka na nie spojrzał, otworzył szeroko oczy i przyjrzał się im, z narastającym przerażeniem.
- Kto ci to zrobił? - zapytał z wściekłością, jakby w jednej chwili miał wskoczyć na Szczerbatka i polecieć, by zemścić się na oprawcy swojej ukochanej.
- To nic - Astrid schowała szybko dłonie za siebie, wyrywając je z ciepłych dłoni Czkawki. - Wróćmy do domu - poprosiła tylko. - Muszę odpocząć.
Oboje usiedli w pokoju gościnnym, pijąc gorące kozie mleko przy trzasku ognia z kominka. Cały ten czas Czkawka nie odezwał się ani razu, patrząc tylko na swoją żonę z mieszaniną troski, strachu, złości i zaciekawienia. Astrid nie mogąc już dłużej wytrzymać tego natarczywego spojrzenia zaczęła opowiadać po kolei, co zdarzyło się podczas ich podróży.
Opowiedziała o tym, jak łatwo dogadywała się z Marmarem i Orgah a potem przeszła do wydarzeń po odkryciu spisku Hoodów i o tym, jak Sączysmark zasłużył sobie na chwałę. Czkawka siedział bez słowa, wsłuchany w głos Astrid, która starała się ująć jak najwięcej szczegółów w tym, co usłyszała o Hoodach i o zranieniu jeźdźca, niż o reszcie przygód, bo uznała to za bardziej istotne.
Czkawka w końcu westchnął głośno i napił się mleka, szukając odpowiedzi na opowieść Astrid.
- Nie sądziłem, że nasz sojusz będzie silny, - powiedział cicho. - Ba, nawet nie sądziłem, że się uda. Mamy jednak nad nimi tą przewagę, że to nie my złamaliśmy pakt, ale oni - Czkawka popatrzył z nadzieją w smutne oczy Astrid. - A Wikingowie przyjmą to jako zdradę i jeśli doszłoby do walki, zwrócą się po naszej stronie.
- A co z tym, że Gevorg chce namówić klany, by stanęły przeciwko tobie i smokom? - pytała Astrid, wciąż nie mogąc się uspokoić.
- Niech namawia - warknął Czkawka, czym kompletnie zbił dziewczynę z tropu. - Musi być naprawdę ślepy, żeby nie widzieć, że to kwestia czasu, zanim nasi sprzymierzeńcy sami nie zaczną tresować smoków - powiedział, kiwając głową. - Poza tym nawet, jeśli przeciągnie na swoją stronę wystarczającą ilość Wikingów, wciąż możemy robić to samo, As - Czkawka podszedł i pocałował swoja jeźdźczynię w czoło, po czym uklęknął przy niej i złapał ją za ręce.
- To, co zrobił Sączysmark - zaczął, nie wiedząc jak dobrać słowa. - Dało nam więcej niż sobie wyobrażasz. Myślisz, że tak łatwo było odbudować port? Harowaliśmy dniami i nocami - powiedział szczerze. - Wyobraź sobie to samo, ale tym razem budowę jednego z ogromnych okrętów kupców, nad którymi oni sami pracowali latami.
- Skąd wiesz, ile to im zajęło? - spytała Astrid ze zdziwieniem.
Czkawka uśmiechnął się szczerze.
- Powiedzmy, że Hoodowie przy miodzie z Wysp Świec stają się bardzo rozmowni.
Astrid roześmiała się głośno. Cały stres, jaki czuła, zaczynał opadać, gdy Czkawka tłumił jej wątpliwości. Tak bardzo za nim tęskniła - za jego wyrozumiałością i troską, jego uśmiechem i rozsądnym spojrzeniem, które nie odstępowało jej na krok.
- Gdzie Mel? - zapytała w końcu, dziwiąc się jak wcześniej mogła nie zauważyć nieobecności małej.
- Flegma wzięła ich na wycieczkę do lasu, żeby nauczyli się rozpoznawać rodzaje roślin - odpowiedział Czkawka. - Musiałem coś wymyślić zamiast lekcji w Akademii, bo byłem potrzebny budowniczym. Nie powiedziałaś mi wciąż, jak ci poszło w Darokk - przypomniał sobie nagle zaciekawiony.
Astrid wiedziała, że Czkawka najbardziej niepokoił się właśnie o tą wyspę, bo znał ich zwyczaje i wiedział, że jeśli Wikingowie pojawią się tam na smokach, mogą pojawić się dość spore kłopoty. Mimo to Astrid opowiedziała mu o swoim pokrewieństwie z Cedrikiem, o którym się dowiedziała i o szybkości, z jaką załatwili sprawy na Darokk.
- Myślałam, że wódz Darokk przyjmuje Gevorga, choć to było głupie, bo przecież niemożliwe, żeby przybyli tam szybciej od nas.
- Nie było głupie, ale ostrożne - pocieszył ją mąż, siadając obok niej. - A Cedric naprawdę cię rozpoznał?
- Też mnie to zdziwiło, ale całkiem się wtedy odmienił, gdy mnie rozpoznał, co byłoby dziwne, gdyby oszukiwał. Stał się nagle otwarty, rozmawiał ze mną wprost, bez tej ostrożności, z jaką powitali mnie jego pokrewieńcy.
- Niech sobie wyobrażę - zaczął Czkawka. - Uzbrojeni po zęby Darokkowie powitali cię ze swoimi toporami i włóczniami, tak?
- Skąd wiedziałeś? - spytała Astrid z otwartymi oczami.
- Bo tak samo zareagowali, gdy przybyłem z ojcem do Darokk - powiedział ze słabym uśmiechem. - Potem już nie chciałem tam z nim płynąć.
Jeźdźczyni roześmiała się, przytulając do męża z ulgą. Wreszcie nie musiała myśleć o każdym jeźdźcu z osobna, mogła ostudzić umysł bez ciągłego planowania i wymyślania alternatyw. Czkawka potarł jej policzek swoją ręką, po czym dotknął jej opuchniętych dłoni.
- Dalej nie powiedziałaś mi, co stało ci się w ręce - powiedział, patrząc na nie pod światło. Białe plamy, które zapełniły całe spuchnięte dłonie dziewczyny popękały w kilku miejscach, z których zaczęła odchodzić skóra. Choć Astrid patrzyła na nie z odrazą, to Czkawka wciąż je głaskał własnymi dłońmi, obserwując je z troską.
- Hakokieł miał dziury w błonach skrzydła przez strzały kupców - powiedziała Astrid. - Próbowałam je uleczyć, ale skończyła nam się słodka woda i musiałam to robić słoną.
Czkawka syknął, wyobrażając sobie ból smoka.
- I wtedy się zapalił, tak? - spytał, a Astrid pokiwała smutno głową, patrząc w dół. Czkawka westchnął i ucałował jej dłonie, po czym pogłaskał ja po policzku jak to robił wcześniej. - Sam nie wiem, jak mogłaś tyle wytrzymać - powiedział, patrząc w oczy swojej wybrance.
Astrid uśmiechnęła się przez łzy.
- Tęskniłam za tobą - wyszeptała, dając się porwać emocjom, które skrywała przez tyle dni. Czkawka odwzajemnił uśmiech i objął ją ramieniem, próbując wesprzeć na duchu, co jednak robił bardzo skutecznie.
- Ja za tobą bardziej - odparł.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, ciesząc się ze swojej bliskości, podczas gdy ogień w kominku wciąż syczał wściekle jak stado rozjuszonych żmii. Astrid zastanawiała się, jak czuje się Sączysmark i postanowiła sobie, że sprawdzi to zaraz po tym, gdy się trochę prześpi.
- A jak ci poszło na Wyspach Świec? - zapytał po chwili Czkawka, podejmując znów temat podróży. Astrid tym razem odpowiedziała z entuzjazmem, przypominając sobie miłe chwile na wyspie z Orgah.
Opowiedziała swojemu ukochanemu o tym, jak Orgah wyzwała ją na pojedynek i o tym, jaki przydomek dostała, gdy udało jej się pokonać przywódczynię. W końcu skończyła na tym, jak złożyła obietnicę swojej przyjaciółce z Wysp Świec.
Czkawka usiadł prosto i popatrzył na Astrid z szokiem. Nigdy wcześniej nie rozmawiali o potomstwie, nie licząc rozmowy o adopcję Mel.
- Naprawdę jej to obiecałaś? - spytał z szeroko otwartymi oczami. Astrid roześmiała się szczerze, widząc jego minę, albo po prostu co rusz wybuchały nagromadzone w niej emocje.
- Powiedzmy, że to część sojuszu - odpowiedziała, całując swojego męża z czułością. Od swojego przyjazdu tak naprawdę po raz pierwszy pozwoliła na jakąkolwiek bliskość między nią a Czkawką, bo wciąż w jej umyśle ciążyła myśl o Hoodach i Sączysmarku.
Czkawka objął jej talię, wczuwając się w ten pocałunek z całą energią, jaką posiadał.
- Khanaa to ładny tytuł, ale powinni nadać ci Rhaali. - powiedział, a Astrid zmarszczyła brwi. Wiedziała, że Czkawka znał kilka języków, ale nie sądziła, że był nim prajęzyk Wikingów z Wysp Świec.
- To znaczy?
- Piękna - wymruczał jej do ucha Czkawka z rozbawieniem.
Nie wiem, czy Wam się podoba, ja tam jestem jak na dziś zadowolona. Wiem, że wyczekiwaliście powrotu jeźdźców, ja również ;D Trochę musiałam uspokoić tą atmosferę, bo aż mnie wnerwiała, a Czkawka nie mógł wyjść na takiego idiotę, o nie! W końcu z jakiegoś powodu został wodzem, nie tylko dlatego, że był synem Stoicka.
piątek, 9 października 2015
Rany serca
Noc stała się głęboka i czarna jak heban. Księżyc świecił delikatnie, jakby nieoswojony z tak gęstniejącą ciemnością wokół. Jego srebrny blask nadawał przedmiotom niewyraźne zarysy, nie mógł jednak wystarczająco oświetlić jeźdźcom drogi.
Hakokieł leżał na skraju wysokiej wyspy, która tak naprawdę stanowiła tylko skałę, choć była wystarczająco szeroka, by pomieścić wszystkie cztery smoki. Astrid próbowała dojrzeć z daleka zarys przyjaciela, ale uniemożliwiła jej to ciemność nocy. Widziała jednak po rozłożonych wzdłuż skrzydłach Ponocnika, że smok także musiał zostać ranny w wyniku działań Sączysmarka. Jeźdźczyni czuła się potwornie, zarzucając sobie brak bezpieczeństwa w misji jeźdźców. Powinna być tam wtedy z nimi. Pomóc Sączysmarkowi, osłonić go... Cokolwiek!
Szpadka doleciała tam pierwsza, zeskakując ze swojego smoka jeszcze zanim zdążył on dotknąć wąskimi szponami skalistej ziemi. Podbiegła do Sączysmarka z najprawdziwszą paniką, którą Astrid widziała u niej po raz pierwszy. Zeszła szybko z Iskry i dołączyła szybko do przyjaciółki, bojąc się, że rany Sączysmarka mogą być zbyt poważne.
Jeździec siedział na ziemi, oparty o ciało Hakokła i oddychał ciężko, trzymając się za brzuch. Jego silną dłoń skrywała ciemna ciecz, która nie mogła być niczym innym, jak tylko krwią. Sączysmark wyglądał, jakby spał, zdradzały go tylko zbyt ciężkie poruszenia klatki piersiowej. Hełm Wikinga przekrzywił się, zasłaniając mu czoło, a ubranie miał całe brudne, co można było zauważyć nawet przy tak słabym świetle księżyca.
Szpadka chwyciła jego głowę, kierując wzrok jeźdźca na siebie.
- Sączysmark, słyszysz mnie? Sączysmark! - mówiła mocno zaniepokojonym głosem. Mimo jej przerażonej reakcji na wieść Śledzika, wydała się teraz bardziej opanowana niż jej tymczasowa przywódczyni.
- Sączysmark, co się stało? - pytała drżącym głosem Astrid, klękając koło Szpadki, wciąż próbującej ocucić chłopaka.
Jeździec otworzył oczy i spojrzał gasnącym spojrzeniem na Szpadkę, po czym znów zamknął powieki ku przerażeniu obu dziewczyn.
- Sączysmark! - wołała Szpadka, trzymając jego policzek i z uporem wpatrując się w jego zmęczoną twarz.
Astrid wstała i przywołała do siebie pozostałych jeźdźców.
- Śledzik, Mieczyk lećcie i nazbierajcie drewna na opał. Migiem!
- Już się robi, Astrid - odparł Mieczyk przejętym głosem z trudem odwracając wzrok od rannego Wikinga.
Obaj Wikingowie odbiegli szybko i wsiedli na swoje smoki, po czym zabrali się za wykonanie rozkazu Astrid.Tymczasem jeźdźczyni odepchnęła lekko, ale stanowczo Szpadkę i zaczęła oglądać rany Sączysmarka. Musiała poprosić o pomoc Iskrę, bo nie potrafiła zobaczyć nic przy tak słabym świetle. Widziała tylko krew przyjaciela, ale nie potrafiła rozpoznać, z których miejsc cieknie. Razem ze Szpadką ułożyły go płasko na ziemi, a bliźniaczka położyła sobie głowę Wikinga na kolanach, głaszcząc co jakiś czas jego zmarznięte policzki. Iskra zatrzymała żar plazmy w gardle, świecąc jak żywa latarnia.
Astrid przyjrzała się dokładnie ranom Sączysmarka. Zauważyła co najmniej cztery miejsca, z których sączyła się krew. Najgorsza był rana na ramieniu, najwyraźniej po mieczu bądź toporze. Druga rana cięta znajdowała się na nodze, ale nie była tak poważna - napastnik ledwie musnął materiał przy lewym kolanie przyjaciela i przeciął skórę, ale nie wyglądało to, jakby naruszył mięsień.
Dwie pozostałe rany musiały być od strzał, które leżały teraz na skalistym podłożu. Sączysmark musiał je sobie wyciągnąć zanim jeszcze stracił przytomność, pomyślała Astrid.
Jednocześnie, gdy zastanawiała się nad ranami przyjaciela, które mogła uleczyć dopiero, gdy wrócą jeźdźcy i rozpalą ognisko, dało się słyszeć narastający dźwięk, który rozpoznała po dłuższej chwili. Spojrzała szybko na Szpadkę i zauważyła łzy, spływające po jej bladych policzkach. Widziała już nie raz płaczącą przyjaciółkę, ale wtedy były dziećmi, a Szpadka płakała za każdym razem przez swojego brata. Astrid zdziwiło to, jak bardzo zależy jej na Sączysmarku.
- Szpadka, nie płacz - powiedziała twardym głosem. Nie mogła okazać słabości w takim momencie - Szpadka potrzebowała wsparcia i mocnych, pewnych słów, a nie wspólnego użalania się nad jeźdźcem. - Wyjdzie z tego.
Bliźniaczka otarła nos, nie przestając patrzeć na Wikinga. Jej długie, jasne włosy spływały po ramionach i dotykały czerwonej cieczy na barku Sączysmarka, zmieniając swoją barwę.
Astrid zajęła się nogą Sączysmarka, przewiązując cienki materiał nad raną i zawiązując mocno tak, aby zatrzymać krążenie i aby rana mniej krwawiła. Potem obejrzała jeszcze raz rany po strzałach i wtedy właśnie przylecieli Śledzik i Mieczyk z naręczem suchego drewna na opał. Na ich widok jeźdźczyni podbiegła do miejsca, w którym Śledzik zaczął układać drewno i poleciła mu jeszcze nabrać nieco wody, którą mogliby zagotować i przemyć nią rany. Jeździec bez protestów zajął się swoim zadaniem, natomiast Mieczyk wpatrywał się w ogień, który jednym strzałem podpaliła Iskra.
- Mieczyk, pomóż mi przenieść Sączysmarka - poleciła, wracając do klęczącej nad rannym Szpadki.
Oboje chwycili jeźdźca delikatnie za nogi i pod ramionami - Astrid szczególnie uważała na to paskudnie zranione miejsce - i przenieśli Wikinga bliżej ognia. Ułożyli go wygodnie na półce skalnej, po czym Astrid zajęła się opatrywaniem ran. Miała w zanadrzu niewiele wody w swoich bukłakach, ale wiedziała, że woda ta może nie wystarczyć, dlatego posłała Śledzika po więcej. Poza tym musiała zostawić sobie sporo wody na powrót, a mogli nie natrafić na słodką wodę aż do samego Berk.
Astrid podgrzała wodę nad płonącymi drwami, co jakiś czas spoglądając na Sączysmarka. W końcu poprosiła Mieczyka, by sprawdził, jak czuje się Hakokieł i czy jest tak samo ranny jak jego jeździec. Bliźniak odszedł z westchnieniem, zostawiając trójkę samą przy ognisku. Szpadka cały czas czuwała przy Wikingu, a z jej oczu wciąż spływała słona ciecz. Gdy spojrzała wreszcie na Astrid, jej oczy zdawały się być niewiarygodnie smutne, jakby dziewczynę spotkała tragedia.
- Mówiłam Sączysmarkowi o tym, że myślisz nad zastąpieniem Johanna - powiedziała Astrid, zamaczając kawałki tkaniny w małej, drewnianej miseczce pełnej wrzątku.
- Co? - spytała Szpadka, marszcząc lekko czoło.
Astrid uśmiechnęła się pod nosem, widząc reakcję przyjaciółki. W końcu spojrzała jej w oczy, próbując przekazać jej w jakiś sposób nadzieję.
- Oburzył się. Pytał, co na to Czkawka. - odpowiedziała bezwiednie Astrid, nie przerywając swojej czynności. Potem podeszłą do rannego jeźdźca i zaczęła oczyszczać jego rany ostudzonymi kawałkami bandaży.
- A co mu powiedziałaś? - dopytywała się wyjątkowo spokojnie Szpadka. Jej błękitne oczy wydawały się niesamowicie zimne, gdy odbijało się od nich światło promieniujące od ognia. Ciekawe, czy wyglądałam tak samo, gdy Czkawka został postrzelony przez kruczych kupców, pomyślała, zadrżawszy.
- Że Czkawka najprawdopodobniej się zgodzi, bo nie ma innego wyjścia. - mówiła wciąż jeźdźczyni. Choć jej dłonie pokrywała krew Sączysmarka, Astrid wydawała się tym w ogóle nieporuszona - widywała już krew wiele razy. Wiedziała również, że choć Czkawka zdaje się być twardszy od niej, widok krwi go drażni i powoduje niesmak, jak u większości Wikingów.
Szpadka nie odpowiedziała, patrząc na leżącego Sączysmarka, który poruszył się lekko. Astrid właśnie bandażowała jego oczyszczoną już ranę ze strzały. Wiking zamrugał sennie, po czym otworzył z wysiłkiem oczy, patrząc w niebo. Potem obrócił twarz ku Szpadce i odetchnął ciężko, jakby cały ten czas spędził pod wodą, wstrzymując powietrze.
- Szpadka... - wyszeptał cicho, a bliźniaczka złapała go za rękę, ściskając ją mocno.
- Sączysmark, dobrze się czujesz? - zapytała Astrid, patrząc z troską na przyjaciela. Choć nie raz pragnęła zrzucić go z siodła, czy uderzyć, ewentualnie zepchnąć z klifu, to nie zmieniało to faktu, że gdy został ranny naprawdę się o niego martwiła.
Wiking spojrzał wreszcie na jeźdźczynię, jakby pierwszy raz ją zobaczył na oczy. Jego czarne oczy straciły dawny, pewny siebie blask i stały się puste i zimne.
- Nieźle - uśmiechnął się lekko, chcąc dodać otuchy obu dziewczynom. - Co z Hakokłem?
- Mieczyk go bada - odparła Astrid, po czym westchnęła głośno. - Co ty najlepszego zrobiłeś?
Sączysmark wziął głęboki oddech, po czym znów zwrócił się do Astrid, ściskając dłoń Szpadki.
- Prawie nam się udało. Mijaliśmy Zatokę Fok i wtedy kruczy kupcy zaczęli w nas strzelać. Byli za blisko, wynurzyli się zza skał. Nie mieliśmy szans...
Nagle przyleciał Śledzik niosąc duży bukłak świeżej, morskiej wody. Przeczyszczenie ran słoną wodą bolało bardziej niż słodką, ale było bardziej skuteczne.
- I wtedy musiałeś zgrywać z siebie bohatera, co? - mruknęła Astrid, ale uśmiechnęła się ciepło. Widziała szacunek i strach Śledzika, gdy mówił im o czynie Sączysmarka. Naprawdę ocalił mu życie.
Wiking położył bukłak koło ogniska i spojrzał z uśmiechem na Sączysmarka.
- Och, Odynie, dzięki ci... Wyglądasz dużo lepiej, Sączysmark niż gdy cię tu przywieźliśmy z Hakokłem.
- A ty wciąż jesteś tym samym grubym ofermą - zaśmiał się cicho Sączysmark, a kąciki ust Śledzika uniosły się do góry, gdy wciąż patrzył na przyjaciela.
Nastała cisza, przerywana tylko jękami Sączysmarka, gdy Astrid przemywała mu rany. Szpadka cały czas klęczała obok niego, starając mu się jak najbardziej ulżyć w cierpieniu. Astrid zdawała się przypominać sobie lekcje Gothi na temat leczenia ran, które kiedyś zrobiła jeźdźcom, by mogli sobie poradzić w każdej sytuacji. Oczywiście był to pomysł Czkawki, a jeźdźcy nie za bardzo skupili się wtedy na tym, co przekazywała im Gothi. Jeźdźczyni wręcz przeciwnie. Wiedziała, że jej się to przyda.
- Ej, Hakokieł ma podziurawione skrzydła - powiedział Mieczyk, wracając od Ponocnika. Sączysmark na te słowa zerwał się ze swojego miejsca, próbując wstać, ale nagle złapała go fala bólu, która unieruchomiła go na ziemi, bo próbował dźwignąć się na rannym ramieniu. Wiking syknął z bólu, padając na plecy. Astrid i Szpadka patrzyły na niego z przerażeniem i współczuciem.
- Astrid, idź do niego - błagał Sączysmark, trzymając się za ranne ramię, które już zdołała obandażować dziewczyna.
- Nie, dopóki z tobą nie skończę... - powiedziała, wracając do przemywania drugiej z ran po strzałach.
- Zostaw mnie! - syknął Sączysmark, patrząc z błaganiem w oczach na przyjaciółkę. - Pomóż mu, on może być w jeszcze gorszym stanie.
Astrid cofnęła się o krok, widząc zapalczywość jeźdźca. Poleciła więc Śledzikowi wziąć wrzątek i sama ruszyła w stronę Hakokła, uważając, by nie przestraszyć smoka. Ponocnik spojrzał na nią smutnym i nieufnym spojrzeniem, ale nie miał siły, by uciec. Jeźdźczyni natomiast pogładziła jego pysk spokojnie, po czym spojrzała mu w gasnące oczy.
- Hakokieł, musisz mi pomóc - szepnęła. - Musisz się zbliżyć do ognia, żebym mogła zobaczyć, gdzie cię zranili.
Smok rzeczywiście znajdował się za daleko, by Astrid mogła cokolwiek wskórać, a Ponocnik nie miał sił, by zapłonąć własnym ogniem. Hakokieł skrzywił się, po czym podniósł na chwiejnych nogach, patrząc wciąż na jeźdźczynię.
- Tak, tak, o to chodzi, chodź bliżej, do Sączysmarka - mówiła wciąż, zachowując kontakt wzrokowy ze smokiem.
Śledzik stanął koło niej z pełnym bukłakiem.
- Astrid, co chcesz zrobić? - zapytał ją.
- Opatrzyć go - odpowiedziała krótko, pewnie. Śledzik spojrzał na nią z przerażeniem.
- To niebezpieczne, to nie... nie jest twój smok. Nie ufa ci na tyle...
- Śledzik - warknęła Astrid, rzucając Wikingowi groźne spojrzenie. - Zamknij się i daj mi wodę.
Hakokieł przybliżył prawą stronę swojego ciało do ognia, tak że skrzydłem mógł dotknąć swojego jeźdźca. Położył je natomiast obok, starając się, by go nie uszkodzić. Sączysmark obserwował uważnie dzieło Astrid, leżąc na podłożu. Szpadka wyjęła ze swojego siodła pled i okryła nim Wikinga, żeby nie zmarzł.
- Dzięki - powiedział cicho Sączysmark, patrząc Szpadce w oczy.
Astrid odetchnęła głośno i zaczęła badać skrzydła smoka. Rzeczywiście, strzały przeszyły cienką błonę jego skrzydeł, robiąc w nich dziury wielkości kciuków. Smok drżał za każdym razem, gdy Astrid dotykała ich swoimi chłodnymi dłońmi, w dodatku brudnymi z krwi Sączysmarka.
Wzięła do ręki bandaż, którym oczyszczała rany jeźdźca i wymyła go we wrzątku, starając się nie poparzyć z marnym skutkiem. Nawet nie zwracała na to uwagi, patrząc na słabego smoka, który położył łeb na skałach.
- Hakokieł, trzymaj się - szepnęła, głaskając jego skrzydło swoją dłonią. - Będzie dobrze.
Po czym nie czekając na reakcję smoka, po prostu dotknęła ciepłym materiałem nasączonym w słonej wodzie ran Ponocnika, który zawył z bólu i natychmiastowo stanął w płomieniach, parząc jeźdźczynię, która od razu wypuściła z dłoni tkaninę.
- Auuu!! - zawyła, przykładając swoje poparzone dłonie do talii.
- Astrid - wykrzyknęli w tym samym momencie Śledzik i Sączysmark, z tym, że ten pierwszy od razu podbiegł do jeźdźczyni. Iskra ryknęła ogłuszająco, interweniując i biegnąc w stronę jeźdźczyni.
- Astrid, nic ci nie jest? - spytał Śledzik, badając jej zaczerwienione dłonie. Sączysmark spróbował usiąść, ignorując protesty Szpadki i spojrzał na Astrid ze współczuciem.
- Ja powinienem to zrobić - odparł.
- Nie, ty nie możesz wstawać - warknęła Astrid, zaciskając zęby, choć po jej policzkach ciekły łzy. Śledzik patrzył na nią zszokowany, gdy jeźdźczyni wróciła do zranionego smoka, głaszcząc jego pokrytą śluzem skórę.
Astrid została poparzona jeszcze kilka razy, zanim zdołała opatrzyć rany smoka, które okazały się o wiele mniejsze, niż się spodziewała. Smok był naprawdę silny, skoro wytrzymał bez protestów tak długą drogę z rannym jeźdźcem na grzbiecie. Poza tym Ponocniki goiły się szybko, a ich rany zasklepiały się dzięki łatwopalnemu śluzowi, którym były pokryte, przez co były niemal odporne na czynniki zewnętrzne.
Potem jeźdźczyni usiadła przy ogniu, płacząc jak dziecko, gdy Śledzik zajmował się jej poparzonymi dłońmi, na których pojawiły się zaczerwienione plamy.
- Astrid, nie musiałaś tego robić - zaczął znów Śledzik, starając się pomóc przyjaciółce. Astrid nie mogła już wytrzymać dręczących ją myśli - czuła, że to wszystko, co spotkało Sączysmarka i Hakokła to jej wina. Tylko jej.
Jeźdźczyni jednak nie odezwała się ani słowem, starając się odpocząć. Miała nadzieję, że rano będą mogli odlecieć i nawet Hakokieł będzie o siłach, by móc wrócić do latania. Musieli się dostać na Berk jak najszybciej, a tam czekała na niego dobra opieka. Sączysmark patrzył wciąż na Astrid, a na jego twarz malowały się: współczucie, troska, wdzięczność i wyrzuty sumienia. Może i rzeczywiście mógł sam pomóc swojemu smokowi, ale nie w takim stanie. Poza tym Astrid poczuwała się, by zadbać o zdrowie jeźdźca i smoka, jako że ona zgodziła się na to, by się rozdzielili.
- Jutro wrócimy do Berk - odezwał się Mieczyk, wrzucając do ogniska drwa. - A potem co? Mamy siedzieć i czekać na tego Gevorga? - zapytał gniewnym tonem.
Astrid jęknęła cicho, gdy Śledzik zawijał jej dłonie bandażami, obracając na bok głowę, jakby bała się samego widoku swoich rąk.
- Nie wiem. Czkawka coś wymyśli.
- Tak, wymyślił nam sojusz z Hoodami - prychnął bliźniak, wrzucając do ognia ostatnią gałąź. Astrid puściła jego słowa pomimo uszu po pierwsze, że się z nim poniekąd zgadzała, po drugie nie miała sił, by bronić męża. Dzisiejsze wydarzenia wykończyły nawet ją - silną wojowniczkę.
- Polecę ze Sztukamięs po więcej drewna i poszukamy może słodkiej wody. - odparł Śledzik, odchodząc. Astrid usiadła na kamieniu tyłem do ognia, rozmyślając gorączkowo nad tym, co się stało. Sączysmark mógł tam zginąć, mówiła sobie. Gdyby tylko wróg wcelowałby nieco niżej, trafiłby w serce...
Astrid wzięła z siodła Iskry pled, zgrzytając zębami, gdy jej oparzone dłonie dotknęły siodła, i okryła się nim, siadając obok Nocnej Furii i opierając się o jej bok. W takiej pozycji mogła spać bez przeszkód, a brzuch smoczycy dawał jej jeszcze więcej ciepła, niż pled, którym była okryta.
Ułożyła się wygodnie, po czym wpatrzyła się w ogień, starając się zasnąć. Mieczyk pożegnał się z nimi już chwilę temu, po czym położył się bezpośrednio na płaskiej ziemi, przykrywając się kocem i podkładając sobie kilka ubrań pod głowę. Jemu chyba nie przeszkadzało zimno skalnego podłoża, pomyślała sennie Astrid. Mimo ogromnego zmęczenia, nie mogła zasnąć, choć dodatkowo widok płomieni odpierał jej resztki energii. Wciąż myślała o Czkawce i Mel i o tym, jakie niebezpieczeństwo im grozi. gdyby była mniej odpowiedzialna, zostawiłaby tu jeźdźców i poleciała sama do Berk, by ostrzec męża, ale nigdy nie zdobyłaby się na coś tak egoistycznego.
Zaczynała już powoli zasypiać, gdy usłyszała głosy.
- Naprawdę zamierzasz zastąpić Johanna? - spytał Sączysmark, zwracając się do Szpadki. Jego głos był smutny, jakby jeździec nie przejmował się tym, że bliźniaczka odkryje emocje, kryjące się za tymi słowami.
Astrid uchyliła lekko powieki, słysząc inny dźwięk niż syczenie ognia.
- Jeszcze nie wiem - odpowiedziała Szpadka, a złoty, wymyślny warkocz, zsunął się z jej ramienia, chowając się za plecy. Jej włosy były wciąż ubrudzone krwią, ale dziewczyna o dziwo wcale się tym nie przejmowała, choć uchodziła za jedną z najbardziej dbających o siebie kobiet z Berk.
- Proszę, nie rób tego - wyszeptał po dłuższej chwili Sączysmark, łapiąc ją za rękę. Ramię dalej go bolało, bo jego twarz przecinał grymas bólu.
Szpadka nie odpowiedziała, obracając wzrok. Astrid wiedziała, że bliźniaczka naprawdę szuka zajęcia i choćby miała płynąć sama, to zrobi to, jeśli groziłoby jej pozostanie na Berk bez celu. Cóż, wtedy Czkawka nie mógłby zrobić nic poza szukaniem nowego jeźdźca, który mógłby nauczać w Smoczej Akademii zamiast dziewczyny.
- Co zrobiłeś, gdy kupcy zaczęli strzelać? - spytała cicho, patrząc na Wikinga z uwagą. Astrid też to ciekawiło, choć nie chciała za bardzo dręczyć Sączysmarka i Śledzika pytaniami, gdy oboje bardzo dużo przeszli.
Sączysmark skrzywił się i spojrzał w ogień.
- Nic, po prostu... Zaczęli atakować Śledzika. Mogłem na to patrzeć, albo coś zrobić. Na Thora, że uratowałem skórę temu mięczakowi - uśmiechnął się lekko. - Wleciałem z Hakokłem na pokład kruczych kupców i podpaliliśmy ich maszt. Strzelali w Hakokła, więc wziąłem topór i zacząłem atakować. Jeden z Hoodów, który był na pokładzie trafił mnie swoim własnym toporem, więc zabraliśmy się z Hakokłem i odlecieliśmy, gdy kupcy zaczęli gasić statek.
- Zgasili go? - dopytywała się Szpadka, patrząc ze zdziwieniem na Sączysmarka. Astrid też była w szoku, wciąż udając, że śpi.
- Skąd - Sączysmark uśmiechnął się słabo, ze zmęczeniem. - Hakokieł się wkurzył. Podpalił dobre pół pokładu, zanim odlecieliśmy.
Szpadka otworzyła szeroko oczy. Pewnie nie spodziewała się po jeźdźcu takiego czynu, tak samo jak Astrid. Sączysmark pokazał dziś coś więcej niż tylko troskę o przyjaciół. Choć zawsze był odważnym Wikingiem, to jego czyn Berk zapamięta na długo.
- Zdziwiona? - spytał Sączysmark bliźniaczkę z uśmiechem.
- Nigdy tego nie rób - warknęła tylko, wpatrując się w niego obojętnym wzrokiem.
- Ha, a może tak dzięki, Sączysmark, jesteś taki cudowny? - powiedział Wiking z ironicznym uśmieszkiem. - Jednak chyba zasłużyłem, co...
Szpadka przerwała mu wpół zdania, całując go. Sączysmark wydawał się być zdziwiony, ale nie protestował, oddając się ustom bliźniaczki. Astrid uśmiechnęła się pod nosem, szczęśliwa z takiego obrotu sprawy.
W końcu, gdy Szpadka oderwała się od ust Sączysmarka, Wiking spojrzał na nią z uśmiechem i przyciągnął ją znów do siebie, najwyraźniej nie chcąc kończyć pocałunku. Bliźniaczka głaskała go po policzku, starając się nie dotykać bolącego ramienia.
- Obiecam, że nigdy tego nie zrobię, jeśli ty nie odpłyniesz - wyszeptał Wiking, gdy Szpadka wróciła do klęku.
Bliźniaczka uśmiechnęła się smutno chyba pierwszy raz w ciągu dzisiejszego dnia, ale nie powiedziała nic, udzielając tym samym odpowiedzi na propozycję jeźdźca.
- Szpadka... - zaczął znowu, ale dziewczyna uciszyła go, kładąc palec na jego ustach.
- Idź spać, Sączysmark - powiedziała tylko, okrywając go pledem, po czym poszła do Wyma i Jota i wyciągnęła z siodła swojego smoka koc, którym się okryła, tak jak pozostali jeźdźcy.
Astrid zamknęła oczy zaraz po tym, gdy Szpadka ułożyła się koło Mieczyka, a Sączysmark zamknął oczy, rezygnując z dalszych próśb w stronę dziewczyny. Wycieńczona przywódczyni nie miała już sił, by się martwić - marzyła tylko o tym, by wpaść w ramiona Morfeusza.
No, to tak na powitanie weekendu <3 rany, przeżyłam, no nie wierzę... a miałam mieć multum sprawdzianów w tym tyg. nawet wykłócaliśmy się z wychowawczynią bo w ciągu dwóch dni chcieli nam zrobić 7 testów. No, jakoś moja klasa to załatwiła i jest wszystko cacy. Także wracam do was, kochani! ;D trzymajcie się ciepło i dobrej nocki ;*
Hakokieł leżał na skraju wysokiej wyspy, która tak naprawdę stanowiła tylko skałę, choć była wystarczająco szeroka, by pomieścić wszystkie cztery smoki. Astrid próbowała dojrzeć z daleka zarys przyjaciela, ale uniemożliwiła jej to ciemność nocy. Widziała jednak po rozłożonych wzdłuż skrzydłach Ponocnika, że smok także musiał zostać ranny w wyniku działań Sączysmarka. Jeźdźczyni czuła się potwornie, zarzucając sobie brak bezpieczeństwa w misji jeźdźców. Powinna być tam wtedy z nimi. Pomóc Sączysmarkowi, osłonić go... Cokolwiek!
Szpadka doleciała tam pierwsza, zeskakując ze swojego smoka jeszcze zanim zdążył on dotknąć wąskimi szponami skalistej ziemi. Podbiegła do Sączysmarka z najprawdziwszą paniką, którą Astrid widziała u niej po raz pierwszy. Zeszła szybko z Iskry i dołączyła szybko do przyjaciółki, bojąc się, że rany Sączysmarka mogą być zbyt poważne.
Jeździec siedział na ziemi, oparty o ciało Hakokła i oddychał ciężko, trzymając się za brzuch. Jego silną dłoń skrywała ciemna ciecz, która nie mogła być niczym innym, jak tylko krwią. Sączysmark wyglądał, jakby spał, zdradzały go tylko zbyt ciężkie poruszenia klatki piersiowej. Hełm Wikinga przekrzywił się, zasłaniając mu czoło, a ubranie miał całe brudne, co można było zauważyć nawet przy tak słabym świetle księżyca.
Szpadka chwyciła jego głowę, kierując wzrok jeźdźca na siebie.
- Sączysmark, słyszysz mnie? Sączysmark! - mówiła mocno zaniepokojonym głosem. Mimo jej przerażonej reakcji na wieść Śledzika, wydała się teraz bardziej opanowana niż jej tymczasowa przywódczyni.
- Sączysmark, co się stało? - pytała drżącym głosem Astrid, klękając koło Szpadki, wciąż próbującej ocucić chłopaka.
Jeździec otworzył oczy i spojrzał gasnącym spojrzeniem na Szpadkę, po czym znów zamknął powieki ku przerażeniu obu dziewczyn.
- Sączysmark! - wołała Szpadka, trzymając jego policzek i z uporem wpatrując się w jego zmęczoną twarz.
Astrid wstała i przywołała do siebie pozostałych jeźdźców.
- Śledzik, Mieczyk lećcie i nazbierajcie drewna na opał. Migiem!
- Już się robi, Astrid - odparł Mieczyk przejętym głosem z trudem odwracając wzrok od rannego Wikinga.
Obaj Wikingowie odbiegli szybko i wsiedli na swoje smoki, po czym zabrali się za wykonanie rozkazu Astrid.Tymczasem jeźdźczyni odepchnęła lekko, ale stanowczo Szpadkę i zaczęła oglądać rany Sączysmarka. Musiała poprosić o pomoc Iskrę, bo nie potrafiła zobaczyć nic przy tak słabym świetle. Widziała tylko krew przyjaciela, ale nie potrafiła rozpoznać, z których miejsc cieknie. Razem ze Szpadką ułożyły go płasko na ziemi, a bliźniaczka położyła sobie głowę Wikinga na kolanach, głaszcząc co jakiś czas jego zmarznięte policzki. Iskra zatrzymała żar plazmy w gardle, świecąc jak żywa latarnia.
Astrid przyjrzała się dokładnie ranom Sączysmarka. Zauważyła co najmniej cztery miejsca, z których sączyła się krew. Najgorsza był rana na ramieniu, najwyraźniej po mieczu bądź toporze. Druga rana cięta znajdowała się na nodze, ale nie była tak poważna - napastnik ledwie musnął materiał przy lewym kolanie przyjaciela i przeciął skórę, ale nie wyglądało to, jakby naruszył mięsień.
Dwie pozostałe rany musiały być od strzał, które leżały teraz na skalistym podłożu. Sączysmark musiał je sobie wyciągnąć zanim jeszcze stracił przytomność, pomyślała Astrid.
Jednocześnie, gdy zastanawiała się nad ranami przyjaciela, które mogła uleczyć dopiero, gdy wrócą jeźdźcy i rozpalą ognisko, dało się słyszeć narastający dźwięk, który rozpoznała po dłuższej chwili. Spojrzała szybko na Szpadkę i zauważyła łzy, spływające po jej bladych policzkach. Widziała już nie raz płaczącą przyjaciółkę, ale wtedy były dziećmi, a Szpadka płakała za każdym razem przez swojego brata. Astrid zdziwiło to, jak bardzo zależy jej na Sączysmarku.
- Szpadka, nie płacz - powiedziała twardym głosem. Nie mogła okazać słabości w takim momencie - Szpadka potrzebowała wsparcia i mocnych, pewnych słów, a nie wspólnego użalania się nad jeźdźcem. - Wyjdzie z tego.
Bliźniaczka otarła nos, nie przestając patrzeć na Wikinga. Jej długie, jasne włosy spływały po ramionach i dotykały czerwonej cieczy na barku Sączysmarka, zmieniając swoją barwę.
Astrid zajęła się nogą Sączysmarka, przewiązując cienki materiał nad raną i zawiązując mocno tak, aby zatrzymać krążenie i aby rana mniej krwawiła. Potem obejrzała jeszcze raz rany po strzałach i wtedy właśnie przylecieli Śledzik i Mieczyk z naręczem suchego drewna na opał. Na ich widok jeźdźczyni podbiegła do miejsca, w którym Śledzik zaczął układać drewno i poleciła mu jeszcze nabrać nieco wody, którą mogliby zagotować i przemyć nią rany. Jeździec bez protestów zajął się swoim zadaniem, natomiast Mieczyk wpatrywał się w ogień, który jednym strzałem podpaliła Iskra.
- Mieczyk, pomóż mi przenieść Sączysmarka - poleciła, wracając do klęczącej nad rannym Szpadki.
Oboje chwycili jeźdźca delikatnie za nogi i pod ramionami - Astrid szczególnie uważała na to paskudnie zranione miejsce - i przenieśli Wikinga bliżej ognia. Ułożyli go wygodnie na półce skalnej, po czym Astrid zajęła się opatrywaniem ran. Miała w zanadrzu niewiele wody w swoich bukłakach, ale wiedziała, że woda ta może nie wystarczyć, dlatego posłała Śledzika po więcej. Poza tym musiała zostawić sobie sporo wody na powrót, a mogli nie natrafić na słodką wodę aż do samego Berk.
Astrid podgrzała wodę nad płonącymi drwami, co jakiś czas spoglądając na Sączysmarka. W końcu poprosiła Mieczyka, by sprawdził, jak czuje się Hakokieł i czy jest tak samo ranny jak jego jeździec. Bliźniak odszedł z westchnieniem, zostawiając trójkę samą przy ognisku. Szpadka cały czas czuwała przy Wikingu, a z jej oczu wciąż spływała słona ciecz. Gdy spojrzała wreszcie na Astrid, jej oczy zdawały się być niewiarygodnie smutne, jakby dziewczynę spotkała tragedia.
- Mówiłam Sączysmarkowi o tym, że myślisz nad zastąpieniem Johanna - powiedziała Astrid, zamaczając kawałki tkaniny w małej, drewnianej miseczce pełnej wrzątku.
- Co? - spytała Szpadka, marszcząc lekko czoło.
Astrid uśmiechnęła się pod nosem, widząc reakcję przyjaciółki. W końcu spojrzała jej w oczy, próbując przekazać jej w jakiś sposób nadzieję.
- Oburzył się. Pytał, co na to Czkawka. - odpowiedziała bezwiednie Astrid, nie przerywając swojej czynności. Potem podeszłą do rannego jeźdźca i zaczęła oczyszczać jego rany ostudzonymi kawałkami bandaży.
- A co mu powiedziałaś? - dopytywała się wyjątkowo spokojnie Szpadka. Jej błękitne oczy wydawały się niesamowicie zimne, gdy odbijało się od nich światło promieniujące od ognia. Ciekawe, czy wyglądałam tak samo, gdy Czkawka został postrzelony przez kruczych kupców, pomyślała, zadrżawszy.
- Że Czkawka najprawdopodobniej się zgodzi, bo nie ma innego wyjścia. - mówiła wciąż jeźdźczyni. Choć jej dłonie pokrywała krew Sączysmarka, Astrid wydawała się tym w ogóle nieporuszona - widywała już krew wiele razy. Wiedziała również, że choć Czkawka zdaje się być twardszy od niej, widok krwi go drażni i powoduje niesmak, jak u większości Wikingów.
Szpadka nie odpowiedziała, patrząc na leżącego Sączysmarka, który poruszył się lekko. Astrid właśnie bandażowała jego oczyszczoną już ranę ze strzały. Wiking zamrugał sennie, po czym otworzył z wysiłkiem oczy, patrząc w niebo. Potem obrócił twarz ku Szpadce i odetchnął ciężko, jakby cały ten czas spędził pod wodą, wstrzymując powietrze.
- Szpadka... - wyszeptał cicho, a bliźniaczka złapała go za rękę, ściskając ją mocno.
- Sączysmark, dobrze się czujesz? - zapytała Astrid, patrząc z troską na przyjaciela. Choć nie raz pragnęła zrzucić go z siodła, czy uderzyć, ewentualnie zepchnąć z klifu, to nie zmieniało to faktu, że gdy został ranny naprawdę się o niego martwiła.
Wiking spojrzał wreszcie na jeźdźczynię, jakby pierwszy raz ją zobaczył na oczy. Jego czarne oczy straciły dawny, pewny siebie blask i stały się puste i zimne.
- Nieźle - uśmiechnął się lekko, chcąc dodać otuchy obu dziewczynom. - Co z Hakokłem?
- Mieczyk go bada - odparła Astrid, po czym westchnęła głośno. - Co ty najlepszego zrobiłeś?
Sączysmark wziął głęboki oddech, po czym znów zwrócił się do Astrid, ściskając dłoń Szpadki.
- Prawie nam się udało. Mijaliśmy Zatokę Fok i wtedy kruczy kupcy zaczęli w nas strzelać. Byli za blisko, wynurzyli się zza skał. Nie mieliśmy szans...
Nagle przyleciał Śledzik niosąc duży bukłak świeżej, morskiej wody. Przeczyszczenie ran słoną wodą bolało bardziej niż słodką, ale było bardziej skuteczne.
- I wtedy musiałeś zgrywać z siebie bohatera, co? - mruknęła Astrid, ale uśmiechnęła się ciepło. Widziała szacunek i strach Śledzika, gdy mówił im o czynie Sączysmarka. Naprawdę ocalił mu życie.
Wiking położył bukłak koło ogniska i spojrzał z uśmiechem na Sączysmarka.
- Och, Odynie, dzięki ci... Wyglądasz dużo lepiej, Sączysmark niż gdy cię tu przywieźliśmy z Hakokłem.
- A ty wciąż jesteś tym samym grubym ofermą - zaśmiał się cicho Sączysmark, a kąciki ust Śledzika uniosły się do góry, gdy wciąż patrzył na przyjaciela.
Nastała cisza, przerywana tylko jękami Sączysmarka, gdy Astrid przemywała mu rany. Szpadka cały czas klęczała obok niego, starając mu się jak najbardziej ulżyć w cierpieniu. Astrid zdawała się przypominać sobie lekcje Gothi na temat leczenia ran, które kiedyś zrobiła jeźdźcom, by mogli sobie poradzić w każdej sytuacji. Oczywiście był to pomysł Czkawki, a jeźdźcy nie za bardzo skupili się wtedy na tym, co przekazywała im Gothi. Jeźdźczyni wręcz przeciwnie. Wiedziała, że jej się to przyda.
- Ej, Hakokieł ma podziurawione skrzydła - powiedział Mieczyk, wracając od Ponocnika. Sączysmark na te słowa zerwał się ze swojego miejsca, próbując wstać, ale nagle złapała go fala bólu, która unieruchomiła go na ziemi, bo próbował dźwignąć się na rannym ramieniu. Wiking syknął z bólu, padając na plecy. Astrid i Szpadka patrzyły na niego z przerażeniem i współczuciem.
- Astrid, idź do niego - błagał Sączysmark, trzymając się za ranne ramię, które już zdołała obandażować dziewczyna.
- Nie, dopóki z tobą nie skończę... - powiedziała, wracając do przemywania drugiej z ran po strzałach.
- Zostaw mnie! - syknął Sączysmark, patrząc z błaganiem w oczach na przyjaciółkę. - Pomóż mu, on może być w jeszcze gorszym stanie.
Astrid cofnęła się o krok, widząc zapalczywość jeźdźca. Poleciła więc Śledzikowi wziąć wrzątek i sama ruszyła w stronę Hakokła, uważając, by nie przestraszyć smoka. Ponocnik spojrzał na nią smutnym i nieufnym spojrzeniem, ale nie miał siły, by uciec. Jeźdźczyni natomiast pogładziła jego pysk spokojnie, po czym spojrzała mu w gasnące oczy.
- Hakokieł, musisz mi pomóc - szepnęła. - Musisz się zbliżyć do ognia, żebym mogła zobaczyć, gdzie cię zranili.
Smok rzeczywiście znajdował się za daleko, by Astrid mogła cokolwiek wskórać, a Ponocnik nie miał sił, by zapłonąć własnym ogniem. Hakokieł skrzywił się, po czym podniósł na chwiejnych nogach, patrząc wciąż na jeźdźczynię.
- Tak, tak, o to chodzi, chodź bliżej, do Sączysmarka - mówiła wciąż, zachowując kontakt wzrokowy ze smokiem.
Śledzik stanął koło niej z pełnym bukłakiem.
- Astrid, co chcesz zrobić? - zapytał ją.
- Opatrzyć go - odpowiedziała krótko, pewnie. Śledzik spojrzał na nią z przerażeniem.
- To niebezpieczne, to nie... nie jest twój smok. Nie ufa ci na tyle...
- Śledzik - warknęła Astrid, rzucając Wikingowi groźne spojrzenie. - Zamknij się i daj mi wodę.
Hakokieł przybliżył prawą stronę swojego ciało do ognia, tak że skrzydłem mógł dotknąć swojego jeźdźca. Położył je natomiast obok, starając się, by go nie uszkodzić. Sączysmark obserwował uważnie dzieło Astrid, leżąc na podłożu. Szpadka wyjęła ze swojego siodła pled i okryła nim Wikinga, żeby nie zmarzł.
- Dzięki - powiedział cicho Sączysmark, patrząc Szpadce w oczy.
Astrid odetchnęła głośno i zaczęła badać skrzydła smoka. Rzeczywiście, strzały przeszyły cienką błonę jego skrzydeł, robiąc w nich dziury wielkości kciuków. Smok drżał za każdym razem, gdy Astrid dotykała ich swoimi chłodnymi dłońmi, w dodatku brudnymi z krwi Sączysmarka.
Wzięła do ręki bandaż, którym oczyszczała rany jeźdźca i wymyła go we wrzątku, starając się nie poparzyć z marnym skutkiem. Nawet nie zwracała na to uwagi, patrząc na słabego smoka, który położył łeb na skałach.
- Hakokieł, trzymaj się - szepnęła, głaskając jego skrzydło swoją dłonią. - Będzie dobrze.
Po czym nie czekając na reakcję smoka, po prostu dotknęła ciepłym materiałem nasączonym w słonej wodzie ran Ponocnika, który zawył z bólu i natychmiastowo stanął w płomieniach, parząc jeźdźczynię, która od razu wypuściła z dłoni tkaninę.
- Auuu!! - zawyła, przykładając swoje poparzone dłonie do talii.
- Astrid - wykrzyknęli w tym samym momencie Śledzik i Sączysmark, z tym, że ten pierwszy od razu podbiegł do jeźdźczyni. Iskra ryknęła ogłuszająco, interweniując i biegnąc w stronę jeźdźczyni.
- Astrid, nic ci nie jest? - spytał Śledzik, badając jej zaczerwienione dłonie. Sączysmark spróbował usiąść, ignorując protesty Szpadki i spojrzał na Astrid ze współczuciem.
- Ja powinienem to zrobić - odparł.
- Nie, ty nie możesz wstawać - warknęła Astrid, zaciskając zęby, choć po jej policzkach ciekły łzy. Śledzik patrzył na nią zszokowany, gdy jeźdźczyni wróciła do zranionego smoka, głaszcząc jego pokrytą śluzem skórę.
Astrid została poparzona jeszcze kilka razy, zanim zdołała opatrzyć rany smoka, które okazały się o wiele mniejsze, niż się spodziewała. Smok był naprawdę silny, skoro wytrzymał bez protestów tak długą drogę z rannym jeźdźcem na grzbiecie. Poza tym Ponocniki goiły się szybko, a ich rany zasklepiały się dzięki łatwopalnemu śluzowi, którym były pokryte, przez co były niemal odporne na czynniki zewnętrzne.
Potem jeźdźczyni usiadła przy ogniu, płacząc jak dziecko, gdy Śledzik zajmował się jej poparzonymi dłońmi, na których pojawiły się zaczerwienione plamy.
- Astrid, nie musiałaś tego robić - zaczął znów Śledzik, starając się pomóc przyjaciółce. Astrid nie mogła już wytrzymać dręczących ją myśli - czuła, że to wszystko, co spotkało Sączysmarka i Hakokła to jej wina. Tylko jej.
Jeźdźczyni jednak nie odezwała się ani słowem, starając się odpocząć. Miała nadzieję, że rano będą mogli odlecieć i nawet Hakokieł będzie o siłach, by móc wrócić do latania. Musieli się dostać na Berk jak najszybciej, a tam czekała na niego dobra opieka. Sączysmark patrzył wciąż na Astrid, a na jego twarz malowały się: współczucie, troska, wdzięczność i wyrzuty sumienia. Może i rzeczywiście mógł sam pomóc swojemu smokowi, ale nie w takim stanie. Poza tym Astrid poczuwała się, by zadbać o zdrowie jeźdźca i smoka, jako że ona zgodziła się na to, by się rozdzielili.
- Jutro wrócimy do Berk - odezwał się Mieczyk, wrzucając do ogniska drwa. - A potem co? Mamy siedzieć i czekać na tego Gevorga? - zapytał gniewnym tonem.
Astrid jęknęła cicho, gdy Śledzik zawijał jej dłonie bandażami, obracając na bok głowę, jakby bała się samego widoku swoich rąk.
- Nie wiem. Czkawka coś wymyśli.
- Tak, wymyślił nam sojusz z Hoodami - prychnął bliźniak, wrzucając do ognia ostatnią gałąź. Astrid puściła jego słowa pomimo uszu po pierwsze, że się z nim poniekąd zgadzała, po drugie nie miała sił, by bronić męża. Dzisiejsze wydarzenia wykończyły nawet ją - silną wojowniczkę.
- Polecę ze Sztukamięs po więcej drewna i poszukamy może słodkiej wody. - odparł Śledzik, odchodząc. Astrid usiadła na kamieniu tyłem do ognia, rozmyślając gorączkowo nad tym, co się stało. Sączysmark mógł tam zginąć, mówiła sobie. Gdyby tylko wróg wcelowałby nieco niżej, trafiłby w serce...
Astrid wzięła z siodła Iskry pled, zgrzytając zębami, gdy jej oparzone dłonie dotknęły siodła, i okryła się nim, siadając obok Nocnej Furii i opierając się o jej bok. W takiej pozycji mogła spać bez przeszkód, a brzuch smoczycy dawał jej jeszcze więcej ciepła, niż pled, którym była okryta.
Ułożyła się wygodnie, po czym wpatrzyła się w ogień, starając się zasnąć. Mieczyk pożegnał się z nimi już chwilę temu, po czym położył się bezpośrednio na płaskiej ziemi, przykrywając się kocem i podkładając sobie kilka ubrań pod głowę. Jemu chyba nie przeszkadzało zimno skalnego podłoża, pomyślała sennie Astrid. Mimo ogromnego zmęczenia, nie mogła zasnąć, choć dodatkowo widok płomieni odpierał jej resztki energii. Wciąż myślała o Czkawce i Mel i o tym, jakie niebezpieczeństwo im grozi. gdyby była mniej odpowiedzialna, zostawiłaby tu jeźdźców i poleciała sama do Berk, by ostrzec męża, ale nigdy nie zdobyłaby się na coś tak egoistycznego.
Zaczynała już powoli zasypiać, gdy usłyszała głosy.
- Naprawdę zamierzasz zastąpić Johanna? - spytał Sączysmark, zwracając się do Szpadki. Jego głos był smutny, jakby jeździec nie przejmował się tym, że bliźniaczka odkryje emocje, kryjące się za tymi słowami.
Astrid uchyliła lekko powieki, słysząc inny dźwięk niż syczenie ognia.
- Jeszcze nie wiem - odpowiedziała Szpadka, a złoty, wymyślny warkocz, zsunął się z jej ramienia, chowając się za plecy. Jej włosy były wciąż ubrudzone krwią, ale dziewczyna o dziwo wcale się tym nie przejmowała, choć uchodziła za jedną z najbardziej dbających o siebie kobiet z Berk.
- Proszę, nie rób tego - wyszeptał po dłuższej chwili Sączysmark, łapiąc ją za rękę. Ramię dalej go bolało, bo jego twarz przecinał grymas bólu.
Szpadka nie odpowiedziała, obracając wzrok. Astrid wiedziała, że bliźniaczka naprawdę szuka zajęcia i choćby miała płynąć sama, to zrobi to, jeśli groziłoby jej pozostanie na Berk bez celu. Cóż, wtedy Czkawka nie mógłby zrobić nic poza szukaniem nowego jeźdźca, który mógłby nauczać w Smoczej Akademii zamiast dziewczyny.
- Co zrobiłeś, gdy kupcy zaczęli strzelać? - spytała cicho, patrząc na Wikinga z uwagą. Astrid też to ciekawiło, choć nie chciała za bardzo dręczyć Sączysmarka i Śledzika pytaniami, gdy oboje bardzo dużo przeszli.
Sączysmark skrzywił się i spojrzał w ogień.
- Nic, po prostu... Zaczęli atakować Śledzika. Mogłem na to patrzeć, albo coś zrobić. Na Thora, że uratowałem skórę temu mięczakowi - uśmiechnął się lekko. - Wleciałem z Hakokłem na pokład kruczych kupców i podpaliliśmy ich maszt. Strzelali w Hakokła, więc wziąłem topór i zacząłem atakować. Jeden z Hoodów, który był na pokładzie trafił mnie swoim własnym toporem, więc zabraliśmy się z Hakokłem i odlecieliśmy, gdy kupcy zaczęli gasić statek.
- Zgasili go? - dopytywała się Szpadka, patrząc ze zdziwieniem na Sączysmarka. Astrid też była w szoku, wciąż udając, że śpi.
- Skąd - Sączysmark uśmiechnął się słabo, ze zmęczeniem. - Hakokieł się wkurzył. Podpalił dobre pół pokładu, zanim odlecieliśmy.
Szpadka otworzyła szeroko oczy. Pewnie nie spodziewała się po jeźdźcu takiego czynu, tak samo jak Astrid. Sączysmark pokazał dziś coś więcej niż tylko troskę o przyjaciół. Choć zawsze był odważnym Wikingiem, to jego czyn Berk zapamięta na długo.
- Zdziwiona? - spytał Sączysmark bliźniaczkę z uśmiechem.
- Nigdy tego nie rób - warknęła tylko, wpatrując się w niego obojętnym wzrokiem.
- Ha, a może tak dzięki, Sączysmark, jesteś taki cudowny? - powiedział Wiking z ironicznym uśmieszkiem. - Jednak chyba zasłużyłem, co...
Szpadka przerwała mu wpół zdania, całując go. Sączysmark wydawał się być zdziwiony, ale nie protestował, oddając się ustom bliźniaczki. Astrid uśmiechnęła się pod nosem, szczęśliwa z takiego obrotu sprawy.
W końcu, gdy Szpadka oderwała się od ust Sączysmarka, Wiking spojrzał na nią z uśmiechem i przyciągnął ją znów do siebie, najwyraźniej nie chcąc kończyć pocałunku. Bliźniaczka głaskała go po policzku, starając się nie dotykać bolącego ramienia.
- Obiecam, że nigdy tego nie zrobię, jeśli ty nie odpłyniesz - wyszeptał Wiking, gdy Szpadka wróciła do klęku.
Bliźniaczka uśmiechnęła się smutno chyba pierwszy raz w ciągu dzisiejszego dnia, ale nie powiedziała nic, udzielając tym samym odpowiedzi na propozycję jeźdźca.
- Szpadka... - zaczął znowu, ale dziewczyna uciszyła go, kładąc palec na jego ustach.
- Idź spać, Sączysmark - powiedziała tylko, okrywając go pledem, po czym poszła do Wyma i Jota i wyciągnęła z siodła swojego smoka koc, którym się okryła, tak jak pozostali jeźdźcy.
Astrid zamknęła oczy zaraz po tym, gdy Szpadka ułożyła się koło Mieczyka, a Sączysmark zamknął oczy, rezygnując z dalszych próśb w stronę dziewczyny. Wycieńczona przywódczyni nie miała już sił, by się martwić - marzyła tylko o tym, by wpaść w ramiona Morfeusza.
No, to tak na powitanie weekendu <3 rany, przeżyłam, no nie wierzę... a miałam mieć multum sprawdzianów w tym tyg. nawet wykłócaliśmy się z wychowawczynią bo w ciągu dwóch dni chcieli nam zrobić 7 testów. No, jakoś moja klasa to załatwiła i jest wszystko cacy. Także wracam do was, kochani! ;D trzymajcie się ciepło i dobrej nocki ;*
wtorek, 6 października 2015
Wątpliwości i koszmary
Nad Berk wstawał blady świt, zwieńczając całonocne dzieło Wikingów niczym urodzinowa wstążka, tak by inni mogli je podziwiać. Port był niemal całkowicie spalony, a jednak gdy Wandale zabrali się do pracy, w ciągu dnia zdołali naprawić niemal jedną trzecią szkód, co wprawiło ich w dobry nastrój, pomimo zmęczenia i strachu o powodzenie misji jeźdźców.
Czkawka stał na wybrzeżu i dziękował po kolei z osobna każdemu, kto poświęcił noc, by móc przyczynić się do naprawy głównego ośrodka handlowego Berk. Był zmęczony, ale czuł ogromną satysfakcję. Poza tym, pracując z resztą, nie odczuwał niepokojących myśli i trosk o los Astrid i reszty jeźdźców. Cały czas trząsł się o fakt, czy dobrze postąpił, wysyłając swoją ukochaną na misję. Przerażała go szczególnie wizyta w Darokk, wiedział bowiem, że Wikingowie z tej wyspy mogą być nieprzychylnie nastawieni do smoków, co może zagrażać bezpieczeństwu jeźdźców. Z drugiej jednak strony Astrid pasowała swoją osobowością do ich świata - była twarda i nieugięta, gdy postawiła sobie cel. Czkawka miał nadzieję, że również ten cel osiągnie.
- Mel - uśmiechnął się, widząc idącą ku niemu dziewczynkę. Przykucnął i wziął ją na ręce, patrząc w zaspane oczy dziewczynki. - Nie musiałaś tak wcześnie wstawać.
- Musiałam! - zaprzeczyła Mel, trąc dłońmi małe, zielone oczy. - Dom bez ciebie i Astrid jest taki pusty, że nie da się w nim wytrzymać!
- Czyli Szczerbatek nie pomógł? - spytał ją Czkawka troskliwie.
- Cały czas tylko chrapał - Mel wywróciła oczami. - Chodź już. Nie możesz cały czas stać przy tym porcie!
Czkawka uśmiechnął się lekko. Według dziewczynki świat wyglądał łagodnie i prosto, nie czuła jeszcze odpowiedzialności i nie rozumiała różnych spraw, ale z kolei znajdowała tak proste odpowiedzi na niektóre sprawy, że nawet najmądrzejszy dorosły był w stanie się zdziwić.
- Nie mam wyboru, Mel - powiedział słabym głosem, stawiając ją na ziemi. - Ale masz rację. Powinienem pójść się przespać...
- Powinieneś - mruknęła dziewczynka z wypiekami na twarzy, łapiąc jeźdźca za rękę i prowadząc w stronę domu. - Wyglądasz jak Gothi.
Mel od zawsze nieco bała się starszej kobiety, nawet gdy ta leczyła jeszcze jej chorą matkę. Niektórzy odczuwali wobec Gothi ogromny szacunek, inni nazywali ją dziwaczką, nikt jednak nie zdawał się zaprzeczać, że metody Gothi w leczeniu przeróżnych chorób są niezawodne.
- Cicho - burknął pod nosem Czkawka. - Nie zdziwiłbym się, gdyby to usłyszała.
Rano obudził go Szczerbatek, liżąc po twarzy, co nie było dobrym początkiem dnia, nawet jak dla jeźdźca. Czkawka otarł ślinę smoka z twarzy i spojrzał przez okno na świecące mocnym blaskiem słońce. Bez wątpienia było co najmniej południe.
Zerwał się z pośpiechem i zaczął się ubierać, starając się zdążyć na popołudniowe lekcje z uczniami Akademii. Musiał przyznać, że wszystkie czynności bez pomocy jeźdźców wydawały się trudniejsze, choć zazwyczaj narzekał na ich brak zaangażowania.
Wyszedł przed dom i od razu napotkał na placu Valkę, piszącą coś w swoim notatkiku.
- Och, witaj, Czkawka - powiedziała radośnie, podchodząc do syna.
- Cześć, mamo - wymruczał jeździec, przecierając dłonią wciąż wilgotną twarz. Szczerbatek stale towarzyszył mu od jego pobudki, a teraz witał się również z Chmuroskokiem, zaczepiając go swoją szczerbatą mordką pieszczotliwie. - Jak z Akademią?
- Musimy coś postanowić. W końcu powinniśmy przejąć zajęcia jeźdźców do czasu, aż wrócą - Valka zaczesała swoje jasnobrązowe włosy za ucho i spojrzała na syna tajemniczo.
- Mówisz, jakbym sam o tym nie wiedział - stęknął Czkawka.
- Może dzisiaj sobie odpuścisz? - spytała jeźdźczyni, patrząc na wodza z troską.
- Nie, dam radę - na dowód tego zatarł ręce i spojrzał na notatki mamy. - To które zajęcia mam wziąć?
- Myślałam nad tym, by przejąć obowiązki bliźniaków. Wtedy zostałyby ci lekcje Astrid, Sączysmarka i Śledzika. - mówiła Valka, podczas gdy Chmuroskok i Szczerbatek mruczeli coś po smoczemu do siebie, mrugając błyszczącymi oczyma. Czkawkę wciąż ujmowało to, jak dwa smoki się porozumiewają.
- Nie ma problemu - Czkawka wzruszył ramionami. - Postaram się ich a bardzo nie zmęczyć na lekcjach Sączysmarka - obiecał, mrugając do mamy z uśmiechem. Valka wydawała się jednak być czujna. Wzięła syna za ramię i odciągnęła na bok z zaciętą miną.
- Wiesz już, kto to zrobił? - spytała, zezując w stronę Wikingów pracujących od rana przy porcie.
Czkawka zrobił zrezygnowana minę i spojrzał bystro na mamę.
- Myślę, że kruczy kupcy... - zaczął, ale Valka zmarszczyła brwi.
- Albo Hoodowie. Albo Damorowie.
- Czemu Damorowie mieliby...? - zapytał wódz, ale od razu nasunęła mu się odpowiedź. Heathera wciąż nie wydawała się zaakceptować ślubu jego i Astrid, jakby wciąż miała nadzieję zniszczyć ich związek. Czkawka czuł gniew myśląc o niej w taki sposób, ale nie był na tyle ślepy by tego nie zauważyć. Nawet, jeśli byłaby do tego zdolna, to kto z jej ludzi mógłby podjąć się tego zadania? Przez te kilkanaście miesięcy Wandale tak zżyli się z Damorami, że ich przyjaźń stanowiła trwały budulec sojuszu klanów, którego nie zdołała przełamać nawet śmierć Theoda.
- Nie wiem. - powiedziała Valka. - Jednak na twoim miejscu byłabym ostrożna. Aha, i zwracaj więcej uwagi na Mel.
Czkawka zmarszczył brwi, nie rozumiejąc słów mamy. Był wodzem, musiał dbać o swoich ludzi, a jednocześnie nie miał wrażenia, by w żaden sposób zaniedbywał dziewczynkę.
- Co to ma oznaczać? - zapytał ją z lekką złością.
Valka westchnęła.
- Wiem, że jest ci ciężko bez Astrid, ale na Mel odbije się to dwukrotnie. - powiedziała, krzyżując ręce. - Nie łatwo przyzwyczaja się do niecodziennych sytuacji, a ta jest dla niej o wiele bardziej stresująca niż dla ciebie.
- Wątpię, by bała się o Astrid bardziej ode mnie - wyznał Czkawka cicho, patrząc ze smutkiem na mamę.
Valka chwyciła go jednak za podbródek i spojrzała mu w oczy.
- Astrid to silna dziewczyna i da sobie radę wszędzie. Na pewno to wiesz, więc po co się tym przejmujesz? Mel tego nie wie i to na niej powinieneś się skupić.
Czkawka westchnął, myśląc nad słowami mamy. Szczerbatek podszedł do niego i trącił go przyjaźnie ramieniem, wybudzając z refleksji. Jeździec uśmiechnął się i pogłaskał smoka po głowie aż do sterczących ciemnogranatowych uszu.
- Chyba masz rację...
- Jak każda mama - Valka mrugnęła do niego, po czym odeszła wraz z Chmuroskokiem w stronę wołającej ją Flegmy.
Wódz błądził jeszcze przez godzinę od portu do warsztatu, aż w końcu zdecydował się jeszcze raz obejrzeć odbudowę portu, zanim zaczną się lekcje w Smoczej Akademii.
- To co, Szczerbol? - zaczepił smoka, mrugając do niego z uśmiechem, gdy Nocna Furia wciąż jeszcze zerkała na miejsce, w którym zniknęła Valka z Chmuroskokiem.
Szczerbatek zareagował jednak entuzjazmem, podbiegając do swojego jeźdźca i gdy ten ułożył się wygodnie na siodle i zaczepił swoją protezę nogi w mechanizm sterujący ogonem Nocnej Furii, smok rozwinął skrzydła i wzbił się w powietrze zostawiając za sobą tylko szary pył spowodowany nagłym podmuchem granatowych skrzydeł.
Berk stało się teraz tak małe, że Czkawka czuł, jakby mógł trzymać je na otwartej dłoni. Skrzydła Nocnej Furii falowały przy każdym mocniejszym podmuchu, przez co wydawały się, jakby drżały, choć jeździec wiedział dobrze, jak potężny stawiają opór wiatru.
Cała wioska minęła pod nimi jak przewinięty film - zanim zdołali dokładnie pooglądać widoki, naprawiany port stanął przed nimi otworem. Czkawka obejrzał dokładnie świeże drewno, złożone na wybrzeżu, które miało posłużyć za budulec do budowy pomostu dokoła portu, którym Wikingowie bez problemu mogli się dostać na Plażę Thora, jak i Stajnię Smoków umieszczoną bezpośrednio w skałach. Była to alternatywa dla Wikingów, którzy nie latali na smokach - każdy z nich mógł się dostać bez problemu w wybrane miejsce.
- Chyba wszystko wygląda porządnie, co, Mordko? - Szczerbatek wymruczał coś pod nosem, rozglądając się dokoła uważnie. - To co, wracamy na Berk?
- Czkawka! - oboje usłyszeli krzyk jednego z Wikingów. Czkawka obrócił się od razu i spojrzał na Wiadro, biegnącego do niego z cienkim pergaminem w ręce.
- Coś się stało, Wiadro? - zapytał Czkawka, podchodząc do Wikinga. Wiadro odetchnął głęboko i wręczył pergamin wodzowi, który szybko go rozwinął sprawdzając treść.
- Jeźdźcy są już na Wyspach Świec - powiedział, opierając się o kolana. Od jego wiadra na głowie odbijało się światło, drażniąc oczy Czkawki.
- To wspaniała wiadomość - powiedział wódz, przeczytawszy zwitek i schowawszy go do kieszeni swojego kaftanu. - Dzięki, Wiadro.
- Zawsze do usług Czkawka - Wiadro skinął głową z uśmiechem i ruszył raźnym krokiem z powrotem na wyspę.
Jeździec odetchnął głośno, gdy przyjaciel odszedł wystarczająco, by nie móc go usłyszeć. Szczerbatek podszedł bliżej wpatrując się w Czkawkę troskliwie.
- Przynajmniej Astrid nic nie jest... - wyszeptał, po czym wsiadł znowu na siodło, drapiąc Szczerbatka za uchem. - Mam nadzieję, że nic im się nie stanie.
Polecieli wprost do Akademii, wiedząc, że zaraz zaczną się lekcje, które miał prowadzić Czkawka w zastępstwie za Śledzika. Już w myślach obmyślał plan zajęć, który mógłby zastosować w trakcie nieobecności pozostałych jeźdźców. Wystarczyło tylko zebrać te informacje do kupy.
- Masz coś, o czym mógłbym powiedzieć? - zapytał swojego smoka, odsuwając na bok swoje własne wizje. Szczerbatek znów coś wymruczał i uśmiechnął się do jeźdźca pobłażliwie. - Taa, to jest jakieś wyjście, ale myślę, że każdy wie co nieco o Nocnych Furiach - powiedział Czkawka, drapiąc się po głowie.
Nic dziwnego, w końcu Nocna Furia była legendą Berk, poza tym zawsze kojarzono Szczerbatka z Czkawką, a że Czkawka był wodzem, którego znał każdy w Berk, jednocześnie znano i Szczerbatka.
Gdy dolecieli na Arenę, zauważyli, że szóstka uczniów już czekała na swoje zajęcia, siedząc na drewnianych stołkach, a niektórzy na podłużnych ławkach. Szczerbatek wleciał do Areny, machając dumnie skrzydłami, jakby chciał się popisać przed zaskoczonymi uczniami. Czkawka zaśmiał się na zachowanie smoka i zszedł z jego grzbietu, podchodząc do uradowanych dzieciaków.
- Gotowi na zajęcia Nauki o Smokach? - zapytał, mrugając do zdziwionej Mel.
- Taak! - zawołali równo uczniowie, poniesieni przypływem radości. Czkawka obszedł ich dokoła i usiadł na jednym ze stołków, naprzeciwko uczniów, by każdy mógł go zobaczyć.
- Czyli Śledzik już nie wróci? - spytał ze strachem Darczykłak, czyli kuzyn Śledzika, błyskając z troską błekitnymi oczami.
- Na słodkiego Thora, skąd - prychnął Czkawka. - Pewnie, że wróci. Ja go tylko trochę zastąpię...
- Ale fajnie! - krzyknął szczupły chłopiec z za dużym hełmem na głowie. Mel siedziała cicho wpatrzona w Czkawka z ciekawością.
Uczniowie zaczęli mruczeć coś ze sobą z pełnymi entuzjazmu minami, ale Czkawka szybko ich uciszył. Poza tym, Szczerbatek ułożył się obok jeźdźca, a uczniowie mieli do niego wyraźny dystans połączony z szacunkiem, niczym do bóstwa.
- Dobra, o czym Śledzik mówił wam ostatnio? - zapytał Czkawka, kładąc nogę na nogę i przypatrując się dokładnie każdemu z nich.
Tak naprawdę znał ich wszystkich i wystarczyła chwila skupienia, by przypominać sobie ich imiona - w końcu mijał ich prawie codziennie w wiosce. Darczykłak, Mirra, Konwalia, Demczyk, Walczyk i oczywiście Mel. Każdy z nich podrósł od pierwszego dnia w Akademii, który Czkawka bardzo dokładnie zapamiętał.
- Śledzik opowiadał nam o różnych gatunkach smoków, skończył chyba na Śmiertniku Zębaczu. Poza tym każdy już czytał Smoczą Księgę i Śledzik miał nas przepytać...
- Zamknij dziób, Darczykłak! - warknęła cicho Konwalia, wywracając oczami. Mel także zmarszczyła brwi, wpatrując się w kolegę.
- Ej, już, spokojnie. - Czkawka znów musiał uciszyć ich jęki. - Czyli każdy z was przeczytał całość Smoczej Księgi, tak? Bo to jest bardzo istotne.
- No tak - wzruszył ramionami Demczyk, a wszyscy kiwnęli zgodnie głowami.
- No to w takim razie kto powie mi, jaki zacisk szczęk ma Śmiertnik? - zapytał Czkawka, krzyżując ręce.
- Pięć! - krzyknął Darczykłak, mierząc swoich kolegów pewnym siebie spojrzeniem.
- A szybkość?
- Osiem!
- Czym żywi się Nocna Furia? - zapytał znienacka Czkawka, uśmiechając się w kierunku Szczerbatka, który uchylił jedno oko.
- Rybami - zaśmiała się Mel, uśmiechając się do Nocnej Furii.
- Ej, to nie fair - mruknął Darczykłak. - Mieszkasz ze Szczerbatkiem.
- A ty wcinasz się każdemu w zdanie - warknął Walczyk, patrząc na niego zza czarnych, gęstych brwi. - Lepiej się przymknij.
- Halo! - krzyknął dość spokojnie Czkawka. - Widzę, że nie nauczyliście się Pierwszej Zasady Jeźdźców - westchnął, wpatrując się zmęczonym spojrzeniem w swoich uczniów.
- Jakiej Zasady? - dopytywała się Konwalia.
- Jesteście drużyną. - odparł Czkawka. - A drużyna wspiera się wzajemnie w każdej sprawie, jak... jak Wikingowie teraz wspierają się wzajemnie w odbudowie portu. Musicie sobie ufać i się szanować.
- A co to ma wspólnego z byciem jeźdźcem? - prychnął Walczyk.
- Wszystko - odparł Czkawka, mierząc go chłodno. - Jeden jeździec potrafi dużo, ale drużyna jeźdźców potrafi dokonać rzeczy niemożliwych. Lepiej to zapamiętajcie, bo każdy z nas kiedyś potrzebował pomocy i mógł na nią liczyć ze strony pozostałych.
- To dlaczego nie ma wodza tam, z jeźdźcami, gdy oni potrzebują pomocy? - zapytał Darczykłak ponuro.
To pytanie ukłuło wewnętrznie Czkawkę. Fakt, powinien tam z nimi być, wspierać ich. A zamiast tego tkwił na Berk, zastępując nauczycieli w Smoczej Akademii.
- Bo jak wiesz jestem wodzem i mam tu swoje obowiązki - powiedział Czkawka poważnym tonem. - Poza tym wiem, że jeźdźcy świetnie dadzą sobie radę. Dobrze, skończmy ten temat. Może... Mirra, jakiego smoka wybrałaś?
- Koszmara Ponocnika - odpowiedziała cicho. Najwyraźniej była jeszcze bardziej nieśmiała od Mel. Na ramiona opadały jej dwa, drobne blond warkoczyki, które nadawały jej jeszcze bardziej łagodnego wyrazu.
- Co możesz o nim powiedzieć? - dopytywał się Czkawka.
Mirra rozejrzała się na swoich kolegów, którzy wczepili w nią swój wzrok, po czym przeniosła go znów ze strachem na Czkawkę.
- Spokojnie, nikt nie będzie ciebie dręczył - wódz uśmiechnął się do niej delikatnie. - Musisz nam zaufać.
Mirra spojrzała w podłoże i odetchnęła cicho, po czym z jej ust wydobył się potok słów, które z trudem powstrzymywała.
- Ponocniki mają szpikulce i wydłużone paliczki na skrzydłach. Są odważne i dumne, zawsze stają do pojedynku pierwsze. Lubią smoczy miętkę i drapanie po szyi. Mają zdolność samozapłonu przez okrywającą ich ciało maź. Łatwo zaczepiają się o pionowe skały dzięki wszystkim czterem kończynom. Latają bardzo pewnie i łatwo, uwielbiają polować. Są bardzo szybkie i zwinne.
- Zapomniałaś o najważniejszym - pomógł jej Czkawka, naprowadzając lekko na temat.
- O czym? - zapytała cicho Mirra, patrząc ze strachem na jeźdźca.
- Nic wam nie da znajomość smoka, gdy nie wiecie jak go wytresować - pouczył ich Czkawka. - Jeśli jednak znacie podstawę, zaznajomienie się z ich umiejętnościami to tylko kwestia czasu...
- No więc Ponocniki można wytresować poprzez położenie dłoni na ich pysku lub przez chwycenie za rogi i przyciśnięcie do ziemi.
- Doskonale - pochwalił ją Czkawka z uśmiechem. - Dobra robota, Mirra. Mel, a co ty wiesz o Wandersmokach? - zapytał ją, nie ukrywając uśmiechu. Dobrze wiedział, że przez ostatnie tygodnie pilnie przygotowywała się ze Smoczej Księgi.
Mel usiadła prosto i pewnie, po czym od razu zaczęła odpowiadać, jakby nie posiadała takich oporów, jak jej koleżanka.
- Wandersmoka można wytresować przez zmuszenie do posłuszeństwa - zaczęła Mel, sugerując się wcześniejszym wskazaniem Czkawki. - Jego skóra przyciąga pioruny a Wandersmok należy do klasy uderzeniowej, jak Nocna Furia. - Szczerbatek oblizał się, słuchając z uwagą dziewczynki. - Nie zieje ogniem, ale strzela kulami elektryczności, które tworzy pobierając moc elektryczną podczas wyładowań atmosferycznych. Świetnie orientuje się nawet w gęstych chmurach, jest bardzo silny.
- I to wszystko? - zapytał Walczyk, patrząc z niedowierzaniem na Mel, która wzruszyła ramionami nieśmiało.
- Mel powiedziała wszystko - wybronił ją Czkawka. - Ma bardzo trudne zadanie, bo tak naprawdę Smoczy Podręcznik nie mówi za dużo na temat Wandersmoków, co oznacza, że będzie musiała przekonać się na własnej skórze o umiejętnościach smoków.
Mel zadrżała, blednąc od razu. Czkawka miał ochotę ją przytulić i obiecać, że wszystko będzie dobrze, ale nie mógł tego zrobić przy pozostałych uczniach.
- Współczuję ci, Mel - odparł Demczyk z westchnieniem.
Czkawka mrugnął do niej tylko z lekkim uśmiechem, po czym zaczął przepytywać po kolei pozostałą czwórkę na temat ich znajomości swoich własnych, jeszcze niewyklutych smoków. Darczykłak oczywiście powiedział niemal wszystko, co Wikingowie dowiedzieli się przez całe pokolenia o Gronkielach, bo podobnie do swojego kuzyna, a być może i za jego sprawą zdecydował się wytresować właśnie tę rasę smoka, zaś Demczyk i Walczyk mieli swoje własne Zębirogi. Konwalia zaś zdecydowała się na Wrzeńca.
Gdy Czkawka zakończył lekcję z radością zauważył zmianę w relacjach między dziećmi. Nie byli wobec siebie tak opryskliwi jak wcześniej, a dodatkowo to, co mówił jeździec najwyraźniej ich zaciekawiło, bo wychodząc z Areny wciąż dyskutowali na temat umiejętności poszczególnych odmian smoków.
Mel jednak została, siedząc samotnie na Arenie na swoim stołku i wpatrując się smutno w podłoże. Czkawka spojrzał na nią z troską, po czym, gdy wszyscy opuścili już dawne miejsce jego smoczego szkolenia oprócz oczywiście jego, Mel i Szczerbatka, postanowił zapytać dziewczynkę o przyczynę smutnego wyrazu twarzy.
Usiadł na ławce obok, nie odzywając się ani słowem - po prostu towarzysząc swojej przyszywanej córeczce samą obecnością. W końcu Mel westchnęła i pierwsza zabrała głos:
- Wiem, co mi powiesz - jęknęła, ocierając z policzka małą łzę. - Że mi pomożecie z Astrid, że dam sobie radę i w ogóle... Ale co jeśli... jeśli Astrid nie wróci, a ty... ty będziesz dalej wodzem i nie będziesz miał dla mnie czasu?
Najwyraźniej tama, którą wstrzymywała Mel pękła, bo dziewczynka zalała się łzami, szlochając cicho. Czkawka odetchnął spokojnie. Więc o to jej chodzi, pomyślał, po czym wziął dziewczynkę za rękę i posadził sobie na kolanach.
- Po pierwsze Astrid na pewno wróci i nie wolno ci nawet myśleć inaczej, Mel. - dziewczynka wbiła w niego swoje jasnozielone oczy, z których ciekły obficie łzy. Czkawka otarł je swoim kciukiem uśmiechając się do niej szczerze. - A po drugie zawsze będę miał dla ciebie czas. Nawet a zwłaszcza wtedy, gdy wciąż będę wodzem.
- Obiecujesz? - spytała cicho Mel, nie odrywając wzroku od Czkawki. Małe dzieci mają to do siebie, że nie spuszczają z kogoś wzroku przez dłuższy czas, w przeciwieństwie do dorosłych, pomyślał od razu wódz, ale stanowczo kiwnął głową.
- Słowo jeźdźca.
Mel objęła jego szyję swoimi dziecięcymi rączkami, a Czkawka przeczesał jej włosy swoją dłonią. Szczerbatek obserwował ich z pewnej odległości, wybudziwszy się już ze snu, w który zapadł, gdy zaczęła się lekcja Czkawki. Wystawił język, smakując słone powietrze, po czym pokazał swoją szczerbatą mordkę w dużym uśmiechu.
- Lecisz z nami? - zwrócił się jeździec do Mel, której zaświeciły się oczka, gdy usłyszała to pytanie.
- Pewnie, że tak! - zawołała z niepohamowaną radością, po czym zsunęła się z kolan Czkawki i podbiegła do Szczerbatka, który położył się płasko na ziemi, by mała mogła na niego bez problemu wejść. Mimo to, Czkawka i tak podniósł ją o kilkanaście centymetrów, których brakowało jej, by latać na Szczerbatku, po czym sam usiadł pewnie w swoim siodle, tuż za małą.
- To gdzie chciałabyś lecieć? - zapytał ją, obejmując ramieniem dla większego bezpieczeństwa.
- Na zachodnie wybrzeże - poprosiła, patrząc znów swoimi zielonymi oczkami na Czkawkę. No tak, teraz wiem, co ma za mną Astrid, pomyślał sobie z uśmiechem jeździec, nie mogąc znieść widoku twardych, tajemniczych oczu.
- Co ty na to, Mordko? - Czkawka poklepał smoka po twardych łuskach, a ten od razu rozprostował skrzydła, wyraźnie zadowolony z możliwości lotu.
Morskie powietrze zalało Berk słonym posmakiem, jakby aromat zalał wyspę niewidzialną powłoką soli. Poza tym wiatr próbował też rywalizować z Nocną Furią, choć walka była niewyrównana przez niezwykle potężną siłę skrzydeł Szczerbatka. Czkawka często zastanawiał się, jaki wiatr mógłby przełamać bariery energii smoka - w końcu nie dość, że Nocne Furie posiadały nieprawdopodobne wyczucie pogody i siły wiatru, to jeszcze Szczerbatek zdawał się być idealnym modelem swojej silnej rasy.
- Pierwsze trzy zasady lotu? - wypytywał Mel Czkawka, jednocześnie oglądając teren pod nimi. W lasach mogły czaić się dzikie smoki, na które wolał uważać.
- Siedź prosto, mocno trzymaj się siodła i... jaka jest trzecia? - zmarszczyła brwi Mel, spoglądając z ciekawością na jeźdźca.
- Ufać swojemu smokowi. - dopowiedział za nią Czkawka.
- Ach, no tak. Astrid mówiła o tym jak... a dobra, nieważne. - Mel zarumieniła się, śmiejąc się pod nosem. Czkawka zmarszczył brwi z takim samym zaciekawieniem, z jakim Mel domagała się odpowiedzi na swoje wcześniejsze pytanie.
Słony wiatr przeczesywał mu z uporem włosy, plącząc je wzajemnie ze sobą. Brązowe kosmyki Mel również falowały pod naporem prądu powietrza, ale najwyraźniej irytowały mniej dziewczynkę, niż wodza.
- Co mówiła?
- Mówiła, że wiele razy skakałeś z klifu na spiczaste skały i za każdym razem wierzyłeś, że Szczerbatek cię wyratuje. Mówiła też, że miała ochotę cię wtedy udusić.
Czkawka popatrzył się pewnie przed siebie, przypominając sobie wszystkie te momenty, o których mówiła Mel. Rzeczywiście było ich sporo.
- Nie zauważyłem. Za bardzo się wtedy skupiałem na jej krzyku - odparł Czkawka, a Mel wybuchnęła śmiechem.
- Chyba naprawdę się wtedy martwiła, wiesz... - wydusiła Mel, wciąż chichocząc pod nosem.
- Wiem, zawsze się martwi.
- A ty o nią też? - zapytała znów dziewczynka.
Czkawka kiwnął ledwie widocznie głową, gdy Mel popatrzyła na niego, domagając się odpowiedzi.
- Zawsze - szepnął. Więcej nie mógł jej powiedzieć, bo musiał przede wszystkim sprawić, żeby to Mel nie martwiła się o wyprawę jeźdźców, a żeby to zrobić musiał zachować pewność, której mogła zaufać dziewczynka.
- Od dawna się znacie? - nagle zmieniła temat Mel.
- Wystarczająco długo.
- A byłeś kiedyś zakochany w kimś innym niż Astrid?
Czkawka wybuchnął śmiechem, widząc poważną minę dziewczynki, obracającej co rusz głowę w jego stronę.
- Skąd te pytania? - śmiał się wciąż Czkawka. Nawet Szczerbatek wydawał się być rozbawiony, chichocząc po swojemu.
- No nie wiem... - zarumieniła się dziewczynka. - Ale byłeś?
- Nie - odpowiedział krótko Czkawka.
- A Astrid...?
- O to chyba musisz spytać ją samą - przerwał jej jeździec. - Ale z tego, co wiem, to nie.
- Jesteś tego pewny? - uśmiechnęła się dziewczynka.
- Odynie Wszechmogący, czemu dzieci mają tyle pytań? - westchnął Czkawka, uśmiechając się również lekko. Mel zaśmiała się, widząc zmęczenie na twarzy Czkawki.
- Nie złość się, naprawdę mnie to ciekawi. - odparła, wzruszając ramionami.
- No dobra. - Czkawka puścił siodło, opierając się o swoje uda z rezygnacją. - Co chcesz wiedzieć?
- Dużo. Jak zareagował twój tato, kiedy zacząłeś latać na Szczerbatku? Czy się wtedy bałeś? I jak na to zareagowała Astrid...
- Dobra, daj mi odpowiedzieć - przerwał jej Czkawka z szerokim uśmiechem. Choć zachowanie Mel go bawiło, to sam doskonale pamiętał skonsternowaną minę Pyskacza, gdy przyszło mu odpowiadać na wszystkie pytania jego czeladnika. A było ich znacznie więcej. - No, mój ojciec na pewno nie był tym faktem zadowolony. A czy się bałem - ogromnie. Jak nigdy potem.
- A co na to Astrid? - powtórzyła pytanie Mel. - Chyba nie latała wtedy z tobą na smokach?
- Niee, ona... - Czkawka uśmiechnął się wspominając ich pierwszy wspólny lot. - Powiedzmy, że nie miała za bardzo wyboru, bo ja i Szczerbatek trochę ją jakby... porwaliśmy.
- Co? - oczy Mel otworzyły się ze zdziwieniem, oczekując wyjaśnień.
Czkawka zachichotał cicho, po czym opowiedział dziewczynce dokładnie, jak wyglądał ich pierwszy lot i dlaczego zmusili do niego Astrid. Jeździec nie opowiedział jej tylko o pocałunku w policzek, którym obdarowała go dziewczyna po całym zajściu, bo nie chciał się do tego za bardzo przyznawać przed dziewczynką. Mimo to pamiętał niemal każdy szczegół tego lotu - krzyki paniki Astrid w stronę jego uszu, bunt Szczerbatka i jego zawiłe sztuczki w powietrzu oraz to, jak Astrid go obejmowała, nie chcąc ześlizgnąć się z siodła.
- Hahaha - Mel śmiała się, gdy Czkawka skończył wyjaśniać jej całe zajście. - Jejku, nie mogę sobie tego wyobrazić. Naprawdę Astrid aż tak bała się smoków?
- Nie bała się smoków - odparłem buntowniczo. - Zawsze była dzielna. Gdyby nie to, że poznałem Szczerbatka, pewnie wygrałaby Smocze Szkolenie, bez dwóch zdań. Tylko, że Szczerbatek chyba jej nie polubił. - dodał, patrząc z wyzwaniem na smoka, który zerknął ze znużeniem na jeźdźca, jakby nie potwierdzał jego słów. - A co, nie było tak? - dopytywał się Czkawka, gdy Mel wciąż chichotała, obserwując rozmowę jeźdźca i smoka.
Szczerbatek wymruczał pod nosem coś, co zabrzmiało jak "nie", ale wciąż leciał wprzód, skupiony na dość ciężkim wyzwaniu, gdyż wiatr wzmagał się, im bardziej zbliżali się do wybrzeża.
- Mel, może jednak wrócimy do Berk? - zaproponował, patrząc sugestywnie w stronę Szczerbatka. Smok wydawał się być wyjątkowo przejęty nieobecnością Iskry na wyspie, tak jak Czkawka wciąż myślał o Astrid, co nieco utrudniało mu nawet najprostszy lot. W dodatku Czkawka zauważył też, że smok jadł dużo mniej, niż powinien, choć zawsze uwielbiał ryby.
Mel zamrugała gwałtownie i spojrzała na Szczerbatka, po czym kiwnęła zawzięcie głową, rozumiejąc porozumiewawcze spojrzenie Czkawki w lot.
- Ale opowiesz mi coś jeszcze? - zapytała cicho, patrząc z niewinną miną na jeźdźca. - Lubię, gdy opowiadasz.
- Jeśli chcesz - odparł Czkawka prosto. W duchu cieszył się, że mógłby komuś przekazać swoje wspomnienia i doświadczenia, których było naprawdę dużo. Czuł się, jakby pisał swój pamiętnik, choć nigdy tego nie robił i każde jego zdanie było zapisywane w umyśle małej dziewczynki, która z ciekawością wychwytywała każde jego słowo.
Czkawka nie mógł zasnąć przez kilka godzin. Wciąż trapiły go myśli o misji ukochanej i jego przyjaciół oraz o niebezpieczeństwach, jakie mogą na nich czyhać. Starał się odpychać te myśli, świadom jutrzejszej pracy, ale wciąż coś nie dawało mu spokoju, jakby nieobecność jeźdźców na Berk zaszczepiła w jego umyśle dziwnego wirusa, którego nie mógł usunąć.
Szczerbatek natomiast spał w najlepsze, pochrapując ze swojego wcześniejszego leża. Ostatnio zwykł zasypiać na Arenie obok Iskry, w pokoju Mel lub rzadziej w Stajniach Smoków pod skałami Berk wraz z innymi smokami, ale najwyraźniej albo rozumiał jak bardzo Czkawka potrzebuje teraz jego obecności, albo sam potrzebował jeźdźca, by spokojnie zapaść w sen. O ile miał problem z brakiem apetytu i przez to wycieńczeniem z sił, o tyle ze snem radził sobie wyśmienicie, zmęczony po całym dniu latania.
Jeźdźca martwił jego stan, w końcu bardzo zależało mu na najlepszym przyjacielu, ale wiedział, że gdy powróci Iskra, jego stan się unormuje.
W końcu, po nieskończonych minutach odliczania i ciągłego zapadania w sen i wybudzania się, Czkawka zdołał wreszcie zasnąć, zapominając o wszystkich przykrych sprawach otaczających jego zalękniony umysł i poddał się swobodnemu wrażeniu bezładu i wypoczynku.
Obudził go jednak cichy szelest niedaleko jego łóżka - usłyszał ciche kroki, jakby ktoś się skradał w jego kierunku.
- Czkawka? - usłyszał cichy szept, który zaszczepił w nim nagłą nadzieję.
- Astrid? - zapytał, wstając z łóżka i zapalając pospiesznie świecę.
Jednak postacią, która mu się ukazała, nie była jego żona, ale mała dziewczynka, chowająca przyzwyczajone do ciemności oczy za malutkimi dłońmi. Mel cofnęła się o krok, jakby chciała uciec do swojego pokoju, ale chyba zdobyła się na odwagę, patrząc przepraszająco na jeźdźca.
- Och, to ty - westchnął Czkawka, niepewny, czy ma czuć ulgę, czy zachować lepiej ostrożność i wysłuchać powodu, dla którego Mel obudziła go w środku nocy. - Coś się stało? - zapytał zamiast tego, gdy Szczerbatek podniósł czujnie głowę, patrząc na Mel.
Dziewczynka jednak spojrzała na swoje gołe stopy, jakby ze wstydem, po czym przeniosła swoje spojrzenie dzikich, wystraszonych oczu na Czkawkę. W jasnym świetle świecy wyglądała jak kotka przebudzona ze snu.
- Ja... ja miałam zły sen. Mogłabym spać z tobą?
Czkawka uśmiechnął się szczerze, przypominając sobie, gdy sam miał takie momenty jeszcze gdy był dzieckiem. Pomimo że niezbyt dogadywał się ze swoim ojcem i czuł wobec niego duży respekt, zawsze mógł na niego liczyć, gdy niepokoiły go nocne koszmary. Stoick uśmiechał się wtedy do niego łagodnie, po czym pozwalał mu spać ze sobą, a gdy Czkawka budził się rano wypoczęty, zastawał puste łóżko, gdyż jego ojciec zazwyczaj wstawał o świcie. Nagle przyszła mu do głowy smutna myśl - ciekawe, jakby wyglądała jego walka z koszmarami, gdyby mógł poprosić o pomoc swoją mamę. Pewnie tak samo, ale jednak nigdy tego nie przeżył i ciężko byłoby mu to sobie wyobrazić.
- Jasne - odparł Czkawka, odkrywając kołdrę w zapraszającym geście. mel położyła się obok niego, przytulając głowę do poduszki. - Mogę spytać, co ci się śniło?
Minęła długa chwila, zanim Mel odpowiedziała. Czkawka zdmuchnął w tym czasie świecę, układając się z powrotem do snu. Usłyszał cichy oddech dziewczynki, jakby westchnienie, po czym usłyszał jedno słowo, które zmroziło go o wiele bardziej, niż jakiekolwiek inne opcje mogące narodzić się w umyśle dziecka.
- Wandersmoki. - szepnęła Mel, po czym nie odezwała się już ani słowem, zasypiając dość szybko.
Czkawka westchnął niesłyszalnie, wpatrując się w przeciwległą ścianę, która w ciemności zdawała się być tylko czarną plamą przed jego oświetlonymi blaskiem świecy oczyma, po czym przytulił się do Mel, ignorując zielone, błyszczące spojrzenie Szczerbatka, który był ciekaw reakcji swojego jeźdźca na to nietypowe wyznanie.
Wódz nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią, która bardzo szybko przyszła mu do głowy przy tak orzeźwionych drzemką myślach.
- Wandersmoki to piękne stworzenia. - wyszeptał, głaszcząc Mel troskliwie po ramieniu. Jej zielone oczy błyszczały tylko o ton mniej jasno od oczu Szczerbatka. - Nie myśl, jak mogą wyglądać, bo twój smok będzie inny, a dopóki jeszcze się nie wykluł, nie masz po co zaprzątać sobie nim głowy - po czym skończył, całując dziewczynkę w czoło. - Śpij dobrze, Mel.
Po czym sam położył się wygodnie na swojej poduszce, wdychając jednocześnie zapach Astrid, który na niej pozostawiła. Mel może tego nie wiedziała, ale on sam obawiał się smoka tak samo, a może i bardziej, jak jego przyszła jeźdźczyni. W końcu miał do czynienia z prawdziwym Wandersmokiem, jak i z niszczycielską siłą piorunów, przez co wiedział, na co targa się mała.
Wiem, że czekaliście długo, ale oto Wasz upragniony rozdziałek ;** Mam nadzieję, że Wam sie podobał, a tymczasem ja wrócę do nauki.
Aha, chciałabym Was o coś baardzo poprosić. Zaczęła ostatnio pisać moje świadectwo, które chciałabym, żebyście przeczytali:
http://moja-droga-swiadectwo.blogspot.com/
Niech Odyn wspiera Was aż do następnego rozdziałku ;D Pozdrawiam i buziaczki, Wasza Just
Czkawka stał na wybrzeżu i dziękował po kolei z osobna każdemu, kto poświęcił noc, by móc przyczynić się do naprawy głównego ośrodka handlowego Berk. Był zmęczony, ale czuł ogromną satysfakcję. Poza tym, pracując z resztą, nie odczuwał niepokojących myśli i trosk o los Astrid i reszty jeźdźców. Cały czas trząsł się o fakt, czy dobrze postąpił, wysyłając swoją ukochaną na misję. Przerażała go szczególnie wizyta w Darokk, wiedział bowiem, że Wikingowie z tej wyspy mogą być nieprzychylnie nastawieni do smoków, co może zagrażać bezpieczeństwu jeźdźców. Z drugiej jednak strony Astrid pasowała swoją osobowością do ich świata - była twarda i nieugięta, gdy postawiła sobie cel. Czkawka miał nadzieję, że również ten cel osiągnie.
- Mel - uśmiechnął się, widząc idącą ku niemu dziewczynkę. Przykucnął i wziął ją na ręce, patrząc w zaspane oczy dziewczynki. - Nie musiałaś tak wcześnie wstawać.
- Musiałam! - zaprzeczyła Mel, trąc dłońmi małe, zielone oczy. - Dom bez ciebie i Astrid jest taki pusty, że nie da się w nim wytrzymać!
- Czyli Szczerbatek nie pomógł? - spytał ją Czkawka troskliwie.
- Cały czas tylko chrapał - Mel wywróciła oczami. - Chodź już. Nie możesz cały czas stać przy tym porcie!
Czkawka uśmiechnął się lekko. Według dziewczynki świat wyglądał łagodnie i prosto, nie czuła jeszcze odpowiedzialności i nie rozumiała różnych spraw, ale z kolei znajdowała tak proste odpowiedzi na niektóre sprawy, że nawet najmądrzejszy dorosły był w stanie się zdziwić.
- Nie mam wyboru, Mel - powiedział słabym głosem, stawiając ją na ziemi. - Ale masz rację. Powinienem pójść się przespać...
- Powinieneś - mruknęła dziewczynka z wypiekami na twarzy, łapiąc jeźdźca za rękę i prowadząc w stronę domu. - Wyglądasz jak Gothi.
Mel od zawsze nieco bała się starszej kobiety, nawet gdy ta leczyła jeszcze jej chorą matkę. Niektórzy odczuwali wobec Gothi ogromny szacunek, inni nazywali ją dziwaczką, nikt jednak nie zdawał się zaprzeczać, że metody Gothi w leczeniu przeróżnych chorób są niezawodne.
- Cicho - burknął pod nosem Czkawka. - Nie zdziwiłbym się, gdyby to usłyszała.
Rano obudził go Szczerbatek, liżąc po twarzy, co nie było dobrym początkiem dnia, nawet jak dla jeźdźca. Czkawka otarł ślinę smoka z twarzy i spojrzał przez okno na świecące mocnym blaskiem słońce. Bez wątpienia było co najmniej południe.
Zerwał się z pośpiechem i zaczął się ubierać, starając się zdążyć na popołudniowe lekcje z uczniami Akademii. Musiał przyznać, że wszystkie czynności bez pomocy jeźdźców wydawały się trudniejsze, choć zazwyczaj narzekał na ich brak zaangażowania.
Wyszedł przed dom i od razu napotkał na placu Valkę, piszącą coś w swoim notatkiku.
- Och, witaj, Czkawka - powiedziała radośnie, podchodząc do syna.
- Cześć, mamo - wymruczał jeździec, przecierając dłonią wciąż wilgotną twarz. Szczerbatek stale towarzyszył mu od jego pobudki, a teraz witał się również z Chmuroskokiem, zaczepiając go swoją szczerbatą mordką pieszczotliwie. - Jak z Akademią?
- Musimy coś postanowić. W końcu powinniśmy przejąć zajęcia jeźdźców do czasu, aż wrócą - Valka zaczesała swoje jasnobrązowe włosy za ucho i spojrzała na syna tajemniczo.
- Mówisz, jakbym sam o tym nie wiedział - stęknął Czkawka.
- Może dzisiaj sobie odpuścisz? - spytała jeźdźczyni, patrząc na wodza z troską.
- Nie, dam radę - na dowód tego zatarł ręce i spojrzał na notatki mamy. - To które zajęcia mam wziąć?
- Myślałam nad tym, by przejąć obowiązki bliźniaków. Wtedy zostałyby ci lekcje Astrid, Sączysmarka i Śledzika. - mówiła Valka, podczas gdy Chmuroskok i Szczerbatek mruczeli coś po smoczemu do siebie, mrugając błyszczącymi oczyma. Czkawkę wciąż ujmowało to, jak dwa smoki się porozumiewają.
- Nie ma problemu - Czkawka wzruszył ramionami. - Postaram się ich a bardzo nie zmęczyć na lekcjach Sączysmarka - obiecał, mrugając do mamy z uśmiechem. Valka wydawała się jednak być czujna. Wzięła syna za ramię i odciągnęła na bok z zaciętą miną.
- Wiesz już, kto to zrobił? - spytała, zezując w stronę Wikingów pracujących od rana przy porcie.
Czkawka zrobił zrezygnowana minę i spojrzał bystro na mamę.
- Myślę, że kruczy kupcy... - zaczął, ale Valka zmarszczyła brwi.
- Albo Hoodowie. Albo Damorowie.
- Czemu Damorowie mieliby...? - zapytał wódz, ale od razu nasunęła mu się odpowiedź. Heathera wciąż nie wydawała się zaakceptować ślubu jego i Astrid, jakby wciąż miała nadzieję zniszczyć ich związek. Czkawka czuł gniew myśląc o niej w taki sposób, ale nie był na tyle ślepy by tego nie zauważyć. Nawet, jeśli byłaby do tego zdolna, to kto z jej ludzi mógłby podjąć się tego zadania? Przez te kilkanaście miesięcy Wandale tak zżyli się z Damorami, że ich przyjaźń stanowiła trwały budulec sojuszu klanów, którego nie zdołała przełamać nawet śmierć Theoda.
- Nie wiem. - powiedziała Valka. - Jednak na twoim miejscu byłabym ostrożna. Aha, i zwracaj więcej uwagi na Mel.
Czkawka zmarszczył brwi, nie rozumiejąc słów mamy. Był wodzem, musiał dbać o swoich ludzi, a jednocześnie nie miał wrażenia, by w żaden sposób zaniedbywał dziewczynkę.
- Co to ma oznaczać? - zapytał ją z lekką złością.
Valka westchnęła.
- Wiem, że jest ci ciężko bez Astrid, ale na Mel odbije się to dwukrotnie. - powiedziała, krzyżując ręce. - Nie łatwo przyzwyczaja się do niecodziennych sytuacji, a ta jest dla niej o wiele bardziej stresująca niż dla ciebie.
- Wątpię, by bała się o Astrid bardziej ode mnie - wyznał Czkawka cicho, patrząc ze smutkiem na mamę.
Valka chwyciła go jednak za podbródek i spojrzała mu w oczy.
- Astrid to silna dziewczyna i da sobie radę wszędzie. Na pewno to wiesz, więc po co się tym przejmujesz? Mel tego nie wie i to na niej powinieneś się skupić.
Czkawka westchnął, myśląc nad słowami mamy. Szczerbatek podszedł do niego i trącił go przyjaźnie ramieniem, wybudzając z refleksji. Jeździec uśmiechnął się i pogłaskał smoka po głowie aż do sterczących ciemnogranatowych uszu.
- Chyba masz rację...
- Jak każda mama - Valka mrugnęła do niego, po czym odeszła wraz z Chmuroskokiem w stronę wołającej ją Flegmy.
Wódz błądził jeszcze przez godzinę od portu do warsztatu, aż w końcu zdecydował się jeszcze raz obejrzeć odbudowę portu, zanim zaczną się lekcje w Smoczej Akademii.
- To co, Szczerbol? - zaczepił smoka, mrugając do niego z uśmiechem, gdy Nocna Furia wciąż jeszcze zerkała na miejsce, w którym zniknęła Valka z Chmuroskokiem.
Szczerbatek zareagował jednak entuzjazmem, podbiegając do swojego jeźdźca i gdy ten ułożył się wygodnie na siodle i zaczepił swoją protezę nogi w mechanizm sterujący ogonem Nocnej Furii, smok rozwinął skrzydła i wzbił się w powietrze zostawiając za sobą tylko szary pył spowodowany nagłym podmuchem granatowych skrzydeł.
Berk stało się teraz tak małe, że Czkawka czuł, jakby mógł trzymać je na otwartej dłoni. Skrzydła Nocnej Furii falowały przy każdym mocniejszym podmuchu, przez co wydawały się, jakby drżały, choć jeździec wiedział dobrze, jak potężny stawiają opór wiatru.
Cała wioska minęła pod nimi jak przewinięty film - zanim zdołali dokładnie pooglądać widoki, naprawiany port stanął przed nimi otworem. Czkawka obejrzał dokładnie świeże drewno, złożone na wybrzeżu, które miało posłużyć za budulec do budowy pomostu dokoła portu, którym Wikingowie bez problemu mogli się dostać na Plażę Thora, jak i Stajnię Smoków umieszczoną bezpośrednio w skałach. Była to alternatywa dla Wikingów, którzy nie latali na smokach - każdy z nich mógł się dostać bez problemu w wybrane miejsce.
- Chyba wszystko wygląda porządnie, co, Mordko? - Szczerbatek wymruczał coś pod nosem, rozglądając się dokoła uważnie. - To co, wracamy na Berk?
- Czkawka! - oboje usłyszeli krzyk jednego z Wikingów. Czkawka obrócił się od razu i spojrzał na Wiadro, biegnącego do niego z cienkim pergaminem w ręce.
- Coś się stało, Wiadro? - zapytał Czkawka, podchodząc do Wikinga. Wiadro odetchnął głęboko i wręczył pergamin wodzowi, który szybko go rozwinął sprawdzając treść.
- Jeźdźcy są już na Wyspach Świec - powiedział, opierając się o kolana. Od jego wiadra na głowie odbijało się światło, drażniąc oczy Czkawki.
- To wspaniała wiadomość - powiedział wódz, przeczytawszy zwitek i schowawszy go do kieszeni swojego kaftanu. - Dzięki, Wiadro.
- Zawsze do usług Czkawka - Wiadro skinął głową z uśmiechem i ruszył raźnym krokiem z powrotem na wyspę.
Jeździec odetchnął głośno, gdy przyjaciel odszedł wystarczająco, by nie móc go usłyszeć. Szczerbatek podszedł bliżej wpatrując się w Czkawkę troskliwie.
- Przynajmniej Astrid nic nie jest... - wyszeptał, po czym wsiadł znowu na siodło, drapiąc Szczerbatka za uchem. - Mam nadzieję, że nic im się nie stanie.
Polecieli wprost do Akademii, wiedząc, że zaraz zaczną się lekcje, które miał prowadzić Czkawka w zastępstwie za Śledzika. Już w myślach obmyślał plan zajęć, który mógłby zastosować w trakcie nieobecności pozostałych jeźdźców. Wystarczyło tylko zebrać te informacje do kupy.
- Masz coś, o czym mógłbym powiedzieć? - zapytał swojego smoka, odsuwając na bok swoje własne wizje. Szczerbatek znów coś wymruczał i uśmiechnął się do jeźdźca pobłażliwie. - Taa, to jest jakieś wyjście, ale myślę, że każdy wie co nieco o Nocnych Furiach - powiedział Czkawka, drapiąc się po głowie.
Nic dziwnego, w końcu Nocna Furia była legendą Berk, poza tym zawsze kojarzono Szczerbatka z Czkawką, a że Czkawka był wodzem, którego znał każdy w Berk, jednocześnie znano i Szczerbatka.
Gdy dolecieli na Arenę, zauważyli, że szóstka uczniów już czekała na swoje zajęcia, siedząc na drewnianych stołkach, a niektórzy na podłużnych ławkach. Szczerbatek wleciał do Areny, machając dumnie skrzydłami, jakby chciał się popisać przed zaskoczonymi uczniami. Czkawka zaśmiał się na zachowanie smoka i zszedł z jego grzbietu, podchodząc do uradowanych dzieciaków.
- Gotowi na zajęcia Nauki o Smokach? - zapytał, mrugając do zdziwionej Mel.
- Taak! - zawołali równo uczniowie, poniesieni przypływem radości. Czkawka obszedł ich dokoła i usiadł na jednym ze stołków, naprzeciwko uczniów, by każdy mógł go zobaczyć.
- Czyli Śledzik już nie wróci? - spytał ze strachem Darczykłak, czyli kuzyn Śledzika, błyskając z troską błekitnymi oczami.
- Na słodkiego Thora, skąd - prychnął Czkawka. - Pewnie, że wróci. Ja go tylko trochę zastąpię...
- Ale fajnie! - krzyknął szczupły chłopiec z za dużym hełmem na głowie. Mel siedziała cicho wpatrzona w Czkawka z ciekawością.
Uczniowie zaczęli mruczeć coś ze sobą z pełnymi entuzjazmu minami, ale Czkawka szybko ich uciszył. Poza tym, Szczerbatek ułożył się obok jeźdźca, a uczniowie mieli do niego wyraźny dystans połączony z szacunkiem, niczym do bóstwa.
- Dobra, o czym Śledzik mówił wam ostatnio? - zapytał Czkawka, kładąc nogę na nogę i przypatrując się dokładnie każdemu z nich.
Tak naprawdę znał ich wszystkich i wystarczyła chwila skupienia, by przypominać sobie ich imiona - w końcu mijał ich prawie codziennie w wiosce. Darczykłak, Mirra, Konwalia, Demczyk, Walczyk i oczywiście Mel. Każdy z nich podrósł od pierwszego dnia w Akademii, który Czkawka bardzo dokładnie zapamiętał.
- Śledzik opowiadał nam o różnych gatunkach smoków, skończył chyba na Śmiertniku Zębaczu. Poza tym każdy już czytał Smoczą Księgę i Śledzik miał nas przepytać...
- Zamknij dziób, Darczykłak! - warknęła cicho Konwalia, wywracając oczami. Mel także zmarszczyła brwi, wpatrując się w kolegę.
- Ej, już, spokojnie. - Czkawka znów musiał uciszyć ich jęki. - Czyli każdy z was przeczytał całość Smoczej Księgi, tak? Bo to jest bardzo istotne.
- No tak - wzruszył ramionami Demczyk, a wszyscy kiwnęli zgodnie głowami.
- No to w takim razie kto powie mi, jaki zacisk szczęk ma Śmiertnik? - zapytał Czkawka, krzyżując ręce.
- Pięć! - krzyknął Darczykłak, mierząc swoich kolegów pewnym siebie spojrzeniem.
- A szybkość?
- Osiem!
- Czym żywi się Nocna Furia? - zapytał znienacka Czkawka, uśmiechając się w kierunku Szczerbatka, który uchylił jedno oko.
- Rybami - zaśmiała się Mel, uśmiechając się do Nocnej Furii.
- Ej, to nie fair - mruknął Darczykłak. - Mieszkasz ze Szczerbatkiem.
- A ty wcinasz się każdemu w zdanie - warknął Walczyk, patrząc na niego zza czarnych, gęstych brwi. - Lepiej się przymknij.
- Halo! - krzyknął dość spokojnie Czkawka. - Widzę, że nie nauczyliście się Pierwszej Zasady Jeźdźców - westchnął, wpatrując się zmęczonym spojrzeniem w swoich uczniów.
- Jakiej Zasady? - dopytywała się Konwalia.
- Jesteście drużyną. - odparł Czkawka. - A drużyna wspiera się wzajemnie w każdej sprawie, jak... jak Wikingowie teraz wspierają się wzajemnie w odbudowie portu. Musicie sobie ufać i się szanować.
- A co to ma wspólnego z byciem jeźdźcem? - prychnął Walczyk.
- Wszystko - odparł Czkawka, mierząc go chłodno. - Jeden jeździec potrafi dużo, ale drużyna jeźdźców potrafi dokonać rzeczy niemożliwych. Lepiej to zapamiętajcie, bo każdy z nas kiedyś potrzebował pomocy i mógł na nią liczyć ze strony pozostałych.
- To dlaczego nie ma wodza tam, z jeźdźcami, gdy oni potrzebują pomocy? - zapytał Darczykłak ponuro.
To pytanie ukłuło wewnętrznie Czkawkę. Fakt, powinien tam z nimi być, wspierać ich. A zamiast tego tkwił na Berk, zastępując nauczycieli w Smoczej Akademii.
- Bo jak wiesz jestem wodzem i mam tu swoje obowiązki - powiedział Czkawka poważnym tonem. - Poza tym wiem, że jeźdźcy świetnie dadzą sobie radę. Dobrze, skończmy ten temat. Może... Mirra, jakiego smoka wybrałaś?
- Koszmara Ponocnika - odpowiedziała cicho. Najwyraźniej była jeszcze bardziej nieśmiała od Mel. Na ramiona opadały jej dwa, drobne blond warkoczyki, które nadawały jej jeszcze bardziej łagodnego wyrazu.
- Co możesz o nim powiedzieć? - dopytywał się Czkawka.
Mirra rozejrzała się na swoich kolegów, którzy wczepili w nią swój wzrok, po czym przeniosła go znów ze strachem na Czkawkę.
- Spokojnie, nikt nie będzie ciebie dręczył - wódz uśmiechnął się do niej delikatnie. - Musisz nam zaufać.
Mirra spojrzała w podłoże i odetchnęła cicho, po czym z jej ust wydobył się potok słów, które z trudem powstrzymywała.
- Ponocniki mają szpikulce i wydłużone paliczki na skrzydłach. Są odważne i dumne, zawsze stają do pojedynku pierwsze. Lubią smoczy miętkę i drapanie po szyi. Mają zdolność samozapłonu przez okrywającą ich ciało maź. Łatwo zaczepiają się o pionowe skały dzięki wszystkim czterem kończynom. Latają bardzo pewnie i łatwo, uwielbiają polować. Są bardzo szybkie i zwinne.
- Zapomniałaś o najważniejszym - pomógł jej Czkawka, naprowadzając lekko na temat.
- O czym? - zapytała cicho Mirra, patrząc ze strachem na jeźdźca.
- Nic wam nie da znajomość smoka, gdy nie wiecie jak go wytresować - pouczył ich Czkawka. - Jeśli jednak znacie podstawę, zaznajomienie się z ich umiejętnościami to tylko kwestia czasu...
- No więc Ponocniki można wytresować poprzez położenie dłoni na ich pysku lub przez chwycenie za rogi i przyciśnięcie do ziemi.
- Doskonale - pochwalił ją Czkawka z uśmiechem. - Dobra robota, Mirra. Mel, a co ty wiesz o Wandersmokach? - zapytał ją, nie ukrywając uśmiechu. Dobrze wiedział, że przez ostatnie tygodnie pilnie przygotowywała się ze Smoczej Księgi.
Mel usiadła prosto i pewnie, po czym od razu zaczęła odpowiadać, jakby nie posiadała takich oporów, jak jej koleżanka.
- Wandersmoka można wytresować przez zmuszenie do posłuszeństwa - zaczęła Mel, sugerując się wcześniejszym wskazaniem Czkawki. - Jego skóra przyciąga pioruny a Wandersmok należy do klasy uderzeniowej, jak Nocna Furia. - Szczerbatek oblizał się, słuchając z uwagą dziewczynki. - Nie zieje ogniem, ale strzela kulami elektryczności, które tworzy pobierając moc elektryczną podczas wyładowań atmosferycznych. Świetnie orientuje się nawet w gęstych chmurach, jest bardzo silny.
- I to wszystko? - zapytał Walczyk, patrząc z niedowierzaniem na Mel, która wzruszyła ramionami nieśmiało.
- Mel powiedziała wszystko - wybronił ją Czkawka. - Ma bardzo trudne zadanie, bo tak naprawdę Smoczy Podręcznik nie mówi za dużo na temat Wandersmoków, co oznacza, że będzie musiała przekonać się na własnej skórze o umiejętnościach smoków.
Mel zadrżała, blednąc od razu. Czkawka miał ochotę ją przytulić i obiecać, że wszystko będzie dobrze, ale nie mógł tego zrobić przy pozostałych uczniach.
- Współczuję ci, Mel - odparł Demczyk z westchnieniem.
Czkawka mrugnął do niej tylko z lekkim uśmiechem, po czym zaczął przepytywać po kolei pozostałą czwórkę na temat ich znajomości swoich własnych, jeszcze niewyklutych smoków. Darczykłak oczywiście powiedział niemal wszystko, co Wikingowie dowiedzieli się przez całe pokolenia o Gronkielach, bo podobnie do swojego kuzyna, a być może i za jego sprawą zdecydował się wytresować właśnie tę rasę smoka, zaś Demczyk i Walczyk mieli swoje własne Zębirogi. Konwalia zaś zdecydowała się na Wrzeńca.
Gdy Czkawka zakończył lekcję z radością zauważył zmianę w relacjach między dziećmi. Nie byli wobec siebie tak opryskliwi jak wcześniej, a dodatkowo to, co mówił jeździec najwyraźniej ich zaciekawiło, bo wychodząc z Areny wciąż dyskutowali na temat umiejętności poszczególnych odmian smoków.
Mel jednak została, siedząc samotnie na Arenie na swoim stołku i wpatrując się smutno w podłoże. Czkawka spojrzał na nią z troską, po czym, gdy wszyscy opuścili już dawne miejsce jego smoczego szkolenia oprócz oczywiście jego, Mel i Szczerbatka, postanowił zapytać dziewczynkę o przyczynę smutnego wyrazu twarzy.
Usiadł na ławce obok, nie odzywając się ani słowem - po prostu towarzysząc swojej przyszywanej córeczce samą obecnością. W końcu Mel westchnęła i pierwsza zabrała głos:
- Wiem, co mi powiesz - jęknęła, ocierając z policzka małą łzę. - Że mi pomożecie z Astrid, że dam sobie radę i w ogóle... Ale co jeśli... jeśli Astrid nie wróci, a ty... ty będziesz dalej wodzem i nie będziesz miał dla mnie czasu?
Najwyraźniej tama, którą wstrzymywała Mel pękła, bo dziewczynka zalała się łzami, szlochając cicho. Czkawka odetchnął spokojnie. Więc o to jej chodzi, pomyślał, po czym wziął dziewczynkę za rękę i posadził sobie na kolanach.
- Po pierwsze Astrid na pewno wróci i nie wolno ci nawet myśleć inaczej, Mel. - dziewczynka wbiła w niego swoje jasnozielone oczy, z których ciekły obficie łzy. Czkawka otarł je swoim kciukiem uśmiechając się do niej szczerze. - A po drugie zawsze będę miał dla ciebie czas. Nawet a zwłaszcza wtedy, gdy wciąż będę wodzem.
- Obiecujesz? - spytała cicho Mel, nie odrywając wzroku od Czkawki. Małe dzieci mają to do siebie, że nie spuszczają z kogoś wzroku przez dłuższy czas, w przeciwieństwie do dorosłych, pomyślał od razu wódz, ale stanowczo kiwnął głową.
- Słowo jeźdźca.
Mel objęła jego szyję swoimi dziecięcymi rączkami, a Czkawka przeczesał jej włosy swoją dłonią. Szczerbatek obserwował ich z pewnej odległości, wybudziwszy się już ze snu, w który zapadł, gdy zaczęła się lekcja Czkawki. Wystawił język, smakując słone powietrze, po czym pokazał swoją szczerbatą mordkę w dużym uśmiechu.
- Lecisz z nami? - zwrócił się jeździec do Mel, której zaświeciły się oczka, gdy usłyszała to pytanie.
- Pewnie, że tak! - zawołała z niepohamowaną radością, po czym zsunęła się z kolan Czkawki i podbiegła do Szczerbatka, który położył się płasko na ziemi, by mała mogła na niego bez problemu wejść. Mimo to, Czkawka i tak podniósł ją o kilkanaście centymetrów, których brakowało jej, by latać na Szczerbatku, po czym sam usiadł pewnie w swoim siodle, tuż za małą.
- To gdzie chciałabyś lecieć? - zapytał ją, obejmując ramieniem dla większego bezpieczeństwa.
- Na zachodnie wybrzeże - poprosiła, patrząc znów swoimi zielonymi oczkami na Czkawkę. No tak, teraz wiem, co ma za mną Astrid, pomyślał sobie z uśmiechem jeździec, nie mogąc znieść widoku twardych, tajemniczych oczu.
- Co ty na to, Mordko? - Czkawka poklepał smoka po twardych łuskach, a ten od razu rozprostował skrzydła, wyraźnie zadowolony z możliwości lotu.
Morskie powietrze zalało Berk słonym posmakiem, jakby aromat zalał wyspę niewidzialną powłoką soli. Poza tym wiatr próbował też rywalizować z Nocną Furią, choć walka była niewyrównana przez niezwykle potężną siłę skrzydeł Szczerbatka. Czkawka często zastanawiał się, jaki wiatr mógłby przełamać bariery energii smoka - w końcu nie dość, że Nocne Furie posiadały nieprawdopodobne wyczucie pogody i siły wiatru, to jeszcze Szczerbatek zdawał się być idealnym modelem swojej silnej rasy.
- Pierwsze trzy zasady lotu? - wypytywał Mel Czkawka, jednocześnie oglądając teren pod nimi. W lasach mogły czaić się dzikie smoki, na które wolał uważać.
- Siedź prosto, mocno trzymaj się siodła i... jaka jest trzecia? - zmarszczyła brwi Mel, spoglądając z ciekawością na jeźdźca.
- Ufać swojemu smokowi. - dopowiedział za nią Czkawka.
- Ach, no tak. Astrid mówiła o tym jak... a dobra, nieważne. - Mel zarumieniła się, śmiejąc się pod nosem. Czkawka zmarszczył brwi z takim samym zaciekawieniem, z jakim Mel domagała się odpowiedzi na swoje wcześniejsze pytanie.
Słony wiatr przeczesywał mu z uporem włosy, plącząc je wzajemnie ze sobą. Brązowe kosmyki Mel również falowały pod naporem prądu powietrza, ale najwyraźniej irytowały mniej dziewczynkę, niż wodza.
- Co mówiła?
- Mówiła, że wiele razy skakałeś z klifu na spiczaste skały i za każdym razem wierzyłeś, że Szczerbatek cię wyratuje. Mówiła też, że miała ochotę cię wtedy udusić.
Czkawka popatrzył się pewnie przed siebie, przypominając sobie wszystkie te momenty, o których mówiła Mel. Rzeczywiście było ich sporo.
- Nie zauważyłem. Za bardzo się wtedy skupiałem na jej krzyku - odparł Czkawka, a Mel wybuchnęła śmiechem.
- Chyba naprawdę się wtedy martwiła, wiesz... - wydusiła Mel, wciąż chichocząc pod nosem.
- Wiem, zawsze się martwi.
- A ty o nią też? - zapytała znów dziewczynka.
Czkawka kiwnął ledwie widocznie głową, gdy Mel popatrzyła na niego, domagając się odpowiedzi.
- Zawsze - szepnął. Więcej nie mógł jej powiedzieć, bo musiał przede wszystkim sprawić, żeby to Mel nie martwiła się o wyprawę jeźdźców, a żeby to zrobić musiał zachować pewność, której mogła zaufać dziewczynka.
- Od dawna się znacie? - nagle zmieniła temat Mel.
- Wystarczająco długo.
- A byłeś kiedyś zakochany w kimś innym niż Astrid?
Czkawka wybuchnął śmiechem, widząc poważną minę dziewczynki, obracającej co rusz głowę w jego stronę.
- Skąd te pytania? - śmiał się wciąż Czkawka. Nawet Szczerbatek wydawał się być rozbawiony, chichocząc po swojemu.
- No nie wiem... - zarumieniła się dziewczynka. - Ale byłeś?
- Nie - odpowiedział krótko Czkawka.
- A Astrid...?
- O to chyba musisz spytać ją samą - przerwał jej jeździec. - Ale z tego, co wiem, to nie.
- Jesteś tego pewny? - uśmiechnęła się dziewczynka.
- Odynie Wszechmogący, czemu dzieci mają tyle pytań? - westchnął Czkawka, uśmiechając się również lekko. Mel zaśmiała się, widząc zmęczenie na twarzy Czkawki.
- Nie złość się, naprawdę mnie to ciekawi. - odparła, wzruszając ramionami.
- No dobra. - Czkawka puścił siodło, opierając się o swoje uda z rezygnacją. - Co chcesz wiedzieć?
- Dużo. Jak zareagował twój tato, kiedy zacząłeś latać na Szczerbatku? Czy się wtedy bałeś? I jak na to zareagowała Astrid...
- Dobra, daj mi odpowiedzieć - przerwał jej Czkawka z szerokim uśmiechem. Choć zachowanie Mel go bawiło, to sam doskonale pamiętał skonsternowaną minę Pyskacza, gdy przyszło mu odpowiadać na wszystkie pytania jego czeladnika. A było ich znacznie więcej. - No, mój ojciec na pewno nie był tym faktem zadowolony. A czy się bałem - ogromnie. Jak nigdy potem.
- A co na to Astrid? - powtórzyła pytanie Mel. - Chyba nie latała wtedy z tobą na smokach?
- Niee, ona... - Czkawka uśmiechnął się wspominając ich pierwszy wspólny lot. - Powiedzmy, że nie miała za bardzo wyboru, bo ja i Szczerbatek trochę ją jakby... porwaliśmy.
- Co? - oczy Mel otworzyły się ze zdziwieniem, oczekując wyjaśnień.
Czkawka zachichotał cicho, po czym opowiedział dziewczynce dokładnie, jak wyglądał ich pierwszy lot i dlaczego zmusili do niego Astrid. Jeździec nie opowiedział jej tylko o pocałunku w policzek, którym obdarowała go dziewczyna po całym zajściu, bo nie chciał się do tego za bardzo przyznawać przed dziewczynką. Mimo to pamiętał niemal każdy szczegół tego lotu - krzyki paniki Astrid w stronę jego uszu, bunt Szczerbatka i jego zawiłe sztuczki w powietrzu oraz to, jak Astrid go obejmowała, nie chcąc ześlizgnąć się z siodła.
- Hahaha - Mel śmiała się, gdy Czkawka skończył wyjaśniać jej całe zajście. - Jejku, nie mogę sobie tego wyobrazić. Naprawdę Astrid aż tak bała się smoków?
- Nie bała się smoków - odparłem buntowniczo. - Zawsze była dzielna. Gdyby nie to, że poznałem Szczerbatka, pewnie wygrałaby Smocze Szkolenie, bez dwóch zdań. Tylko, że Szczerbatek chyba jej nie polubił. - dodał, patrząc z wyzwaniem na smoka, który zerknął ze znużeniem na jeźdźca, jakby nie potwierdzał jego słów. - A co, nie było tak? - dopytywał się Czkawka, gdy Mel wciąż chichotała, obserwując rozmowę jeźdźca i smoka.
Szczerbatek wymruczał pod nosem coś, co zabrzmiało jak "nie", ale wciąż leciał wprzód, skupiony na dość ciężkim wyzwaniu, gdyż wiatr wzmagał się, im bardziej zbliżali się do wybrzeża.
- Mel, może jednak wrócimy do Berk? - zaproponował, patrząc sugestywnie w stronę Szczerbatka. Smok wydawał się być wyjątkowo przejęty nieobecnością Iskry na wyspie, tak jak Czkawka wciąż myślał o Astrid, co nieco utrudniało mu nawet najprostszy lot. W dodatku Czkawka zauważył też, że smok jadł dużo mniej, niż powinien, choć zawsze uwielbiał ryby.
Mel zamrugała gwałtownie i spojrzała na Szczerbatka, po czym kiwnęła zawzięcie głową, rozumiejąc porozumiewawcze spojrzenie Czkawki w lot.
- Ale opowiesz mi coś jeszcze? - zapytała cicho, patrząc z niewinną miną na jeźdźca. - Lubię, gdy opowiadasz.
- Jeśli chcesz - odparł Czkawka prosto. W duchu cieszył się, że mógłby komuś przekazać swoje wspomnienia i doświadczenia, których było naprawdę dużo. Czuł się, jakby pisał swój pamiętnik, choć nigdy tego nie robił i każde jego zdanie było zapisywane w umyśle małej dziewczynki, która z ciekawością wychwytywała każde jego słowo.
Czkawka nie mógł zasnąć przez kilka godzin. Wciąż trapiły go myśli o misji ukochanej i jego przyjaciół oraz o niebezpieczeństwach, jakie mogą na nich czyhać. Starał się odpychać te myśli, świadom jutrzejszej pracy, ale wciąż coś nie dawało mu spokoju, jakby nieobecność jeźdźców na Berk zaszczepiła w jego umyśle dziwnego wirusa, którego nie mógł usunąć.
Szczerbatek natomiast spał w najlepsze, pochrapując ze swojego wcześniejszego leża. Ostatnio zwykł zasypiać na Arenie obok Iskry, w pokoju Mel lub rzadziej w Stajniach Smoków pod skałami Berk wraz z innymi smokami, ale najwyraźniej albo rozumiał jak bardzo Czkawka potrzebuje teraz jego obecności, albo sam potrzebował jeźdźca, by spokojnie zapaść w sen. O ile miał problem z brakiem apetytu i przez to wycieńczeniem z sił, o tyle ze snem radził sobie wyśmienicie, zmęczony po całym dniu latania.
Jeźdźca martwił jego stan, w końcu bardzo zależało mu na najlepszym przyjacielu, ale wiedział, że gdy powróci Iskra, jego stan się unormuje.
W końcu, po nieskończonych minutach odliczania i ciągłego zapadania w sen i wybudzania się, Czkawka zdołał wreszcie zasnąć, zapominając o wszystkich przykrych sprawach otaczających jego zalękniony umysł i poddał się swobodnemu wrażeniu bezładu i wypoczynku.
Obudził go jednak cichy szelest niedaleko jego łóżka - usłyszał ciche kroki, jakby ktoś się skradał w jego kierunku.
- Czkawka? - usłyszał cichy szept, który zaszczepił w nim nagłą nadzieję.
- Astrid? - zapytał, wstając z łóżka i zapalając pospiesznie świecę.
Jednak postacią, która mu się ukazała, nie była jego żona, ale mała dziewczynka, chowająca przyzwyczajone do ciemności oczy za malutkimi dłońmi. Mel cofnęła się o krok, jakby chciała uciec do swojego pokoju, ale chyba zdobyła się na odwagę, patrząc przepraszająco na jeźdźca.
- Och, to ty - westchnął Czkawka, niepewny, czy ma czuć ulgę, czy zachować lepiej ostrożność i wysłuchać powodu, dla którego Mel obudziła go w środku nocy. - Coś się stało? - zapytał zamiast tego, gdy Szczerbatek podniósł czujnie głowę, patrząc na Mel.
Dziewczynka jednak spojrzała na swoje gołe stopy, jakby ze wstydem, po czym przeniosła swoje spojrzenie dzikich, wystraszonych oczu na Czkawkę. W jasnym świetle świecy wyglądała jak kotka przebudzona ze snu.
- Ja... ja miałam zły sen. Mogłabym spać z tobą?
Czkawka uśmiechnął się szczerze, przypominając sobie, gdy sam miał takie momenty jeszcze gdy był dzieckiem. Pomimo że niezbyt dogadywał się ze swoim ojcem i czuł wobec niego duży respekt, zawsze mógł na niego liczyć, gdy niepokoiły go nocne koszmary. Stoick uśmiechał się wtedy do niego łagodnie, po czym pozwalał mu spać ze sobą, a gdy Czkawka budził się rano wypoczęty, zastawał puste łóżko, gdyż jego ojciec zazwyczaj wstawał o świcie. Nagle przyszła mu do głowy smutna myśl - ciekawe, jakby wyglądała jego walka z koszmarami, gdyby mógł poprosić o pomoc swoją mamę. Pewnie tak samo, ale jednak nigdy tego nie przeżył i ciężko byłoby mu to sobie wyobrazić.
- Jasne - odparł Czkawka, odkrywając kołdrę w zapraszającym geście. mel położyła się obok niego, przytulając głowę do poduszki. - Mogę spytać, co ci się śniło?
Minęła długa chwila, zanim Mel odpowiedziała. Czkawka zdmuchnął w tym czasie świecę, układając się z powrotem do snu. Usłyszał cichy oddech dziewczynki, jakby westchnienie, po czym usłyszał jedno słowo, które zmroziło go o wiele bardziej, niż jakiekolwiek inne opcje mogące narodzić się w umyśle dziecka.
- Wandersmoki. - szepnęła Mel, po czym nie odezwała się już ani słowem, zasypiając dość szybko.
Czkawka westchnął niesłyszalnie, wpatrując się w przeciwległą ścianę, która w ciemności zdawała się być tylko czarną plamą przed jego oświetlonymi blaskiem świecy oczyma, po czym przytulił się do Mel, ignorując zielone, błyszczące spojrzenie Szczerbatka, który był ciekaw reakcji swojego jeźdźca na to nietypowe wyznanie.
Wódz nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią, która bardzo szybko przyszła mu do głowy przy tak orzeźwionych drzemką myślach.
- Wandersmoki to piękne stworzenia. - wyszeptał, głaszcząc Mel troskliwie po ramieniu. Jej zielone oczy błyszczały tylko o ton mniej jasno od oczu Szczerbatka. - Nie myśl, jak mogą wyglądać, bo twój smok będzie inny, a dopóki jeszcze się nie wykluł, nie masz po co zaprzątać sobie nim głowy - po czym skończył, całując dziewczynkę w czoło. - Śpij dobrze, Mel.
Po czym sam położył się wygodnie na swojej poduszce, wdychając jednocześnie zapach Astrid, który na niej pozostawiła. Mel może tego nie wiedziała, ale on sam obawiał się smoka tak samo, a może i bardziej, jak jego przyszła jeźdźczyni. W końcu miał do czynienia z prawdziwym Wandersmokiem, jak i z niszczycielską siłą piorunów, przez co wiedział, na co targa się mała.
Wiem, że czekaliście długo, ale oto Wasz upragniony rozdziałek ;** Mam nadzieję, że Wam sie podobał, a tymczasem ja wrócę do nauki.
Aha, chciałabym Was o coś baardzo poprosić. Zaczęła ostatnio pisać moje świadectwo, które chciałabym, żebyście przeczytali:
http://moja-droga-swiadectwo.blogspot.com/
Niech Odyn wspiera Was aż do następnego rozdziałku ;D Pozdrawiam i buziaczki, Wasza Just
Subskrybuj:
Posty (Atom)