czwartek, 27 sierpnia 2015

Niebywała propozycja

   Nad Berk zapadał mrok, gdy Sączysmark wraz z bliźniakami siedzieli na wyspie, obserwując nocne niebo i połyskujące nad taflą wody okręty Hoodów. Wiking czuł się źle i w pełni nie zgadzał się z decyzją Czkawki. Przeczuwał, że jego wódz podjął złą decyzję, ale pomimo to chciał go w tym wesprzeć.
- Ciekawe, co się dzieje w Berk - westchnęła Szpadka, wpatrując się w taflę wody w Zatoce Maug. Przy jej boku błyszczał sztylet. - Czkawka obiecał, że gdy podpiszą rozejm z Hoodami, to wrócą.
- Jakoś dużo czasu mu to zajmuje - warknął Sączysmark, gładząc szyję Hakokła. Smok zamruczał cicho, wciąż spoglądając nieufnie na dryfujące dalej okręty.
   Nieopodal tliło się małe ognisko. Siedziało przy nim trzech Wandali i czterech Hoodów. Po kruczych kupcach nie było już śladu, zniknęli w chwili podjęcia przez Gevorga decyzji o pokoju z Berk. Choć rozmowy przy ognisku zdawały się mieć przyjazne tło, Sączysmark wciąż patrzył na obcych z dystansem.
- Może Czkawka tak naprawdę nie podpisze z nimi tego rozejmu? - zapytał ich Mieczyk z zamyśleniem. Stali na tyle daleko od Hoodów, że mogli z bezpiecznej odległości rozmawiać o tego typu sprawach.
- Mówisz, jakbyś go nie znał - skończyła temat Szpadka, przybierając grymas na twarzy. Po chwili jednak zniknął, zostawiając tęskne spojrzenie. Sączysmark przyglądał się jej przez chwilę. Szczególnie zaciekawiły go jej błyszczące od wody oczy, wpatrujące się usilnie w światło księżyca.
- Eee, Smark? - zaczepił go Mieczyk, wyrywając z rozmyślania.
- Co? - burknął Wiking.
- Jak jesteś śpiący to idź się połóż - powiedział, wskazując wzrokiem na Szpadkę. Sączysmark dopiero teraz zrozumiał, jak inny mogli odebrać jego zainteresowanie Szpadką.
- Nie jestem śpiący - odparł twardo. Szpadka popatrzyła wprost na niego, ale on tylko wzruszył ramionami, obracając wzrok. Był na siebie ogromnie zły za tą sytuację. Mieczyk w jakiś sposób domyślił się, co się dzieje pomiędzy jego kumplem, a siostrą i najwyraźniej nie za bardzo mu to odpowiadało.
   Nagle usłyszeli hałas, blisko, za wysokimi kępami traw. Hakokieł zaraz zapłonął w jaskrawoczerwonym ogniu, warcząc w tamtym kierunku. Na jego reakcję, Wikingowie siedzący razem przy ognisku podskoczyli, czujni.
- Co się dzieje? - zapytała Szpadka ze strachem, spoglądając na Koszmara Ponocnika.
   Kępa traw poruszyła się niespokojnie i zaraz wyszła z niej Tanya, okryta czarnym futrem. Hakokieł zawarczał gardłowo, po czym dopiero zauważył zalęknioną dziewczynę, która pisnęła ze strachem.
- Tanya! - wykrzyknął Sączysmark ze zdziwieniem. Mieczyk podbiegł do niej i objął ją mocno.
- Coś się stało? - zapytała ją Szpadka, idąc w ślad za bratem. Tanya najwyraźniej mocno wystraszyła się Hakokła, bo cała drżała, wpatrując się w smoka.
- Nic. Czkawka poprosił mnie, bym wam przekazała informacje - wyjąkała, wtulając się w Mieczyka.
- Jakie to są informacje? - zapytał szorstko Sączysmark, siadając znów przy swoim smoku. Bliźniacy popatrzyli na niego z urazą. No tak, jego smok wystraszył dziewczynę, a cała wina spadła jak zwykle na niego, pomyślał z przekąsem.
- Czkawka i Gevorg rozmawiają jeszcze z trzynastoma Hoodami w Wielkiej Sali, Astrid niestety musiała stamtąd wyjść. Czkawka kazał mi też przekazać, że chciałby, żebyście już wrócili do Berk. Kilkunastu Wikingów z Berk zaraz tu przyjdzie, żeby was zastąpić.
- W takim razie na nich poczekamy - powiedział Sączysmark, rozsiadając się wygodnie. Czuł zadowolenie, że jego przyjaciel nie jest na tyle głupi, żeby kazać im opuścić posterunki przy Zatoce Maug bez zmiany. Wtedy Hoodowie mogliby z łatwością wkroczyć na Berk.
   Bliźniacy jeszcze chwilę rozmawiali z Tanyą, ale Sączysmark już ich nie słuchał. Cały czas patrzył się na statki Hoodów. Ich żagle, na których błyskały trzy czarne miecze na pomarańczowym tle, łopotały na wietrze zdradziecko. Sączysmark we wszystkim dopatrywał się podstępu. Miał przeczucie, że konflikt z Hoodami jeszcze się nie skończył, ale kto chciał go słuchać...


   Czkawka pociągnął spory łyk ze swojego kufla i uśmiechnął się do Gevorga rozprawiającego o swoich wyprawach. Większość z obecnych tu Hoodów włączyła się do rozmowy, dodając coś do opowieści ich wodza, reszta zaś rzucała Czkawce nieufne spojrzenia. Jeździec miał jednak nadzieję, że uda mu się zawrzeć pokój z Gevorgiem i jego plemieniem. Jak się okazało, wódz ten był niezwykle charyzmatyczny i łatwo zawierało się z nim kontakt. Mimo to był niezwykle inteligentny, dlatego Czkawka starał się zachować środki ostrożności przede wszystkim przy Zatoce Maug.
   Nagle drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się z hukiem, a do środka pewnym siebie krokiem wszedł Sączysmark. Za nim szli również Hakokieł, bliźniaki, Tanya, Wym i Jot.
   Czkawka otworzył szeroko oczy, widząc w jaki sposób Sączysmark patrzy na obecnych tu Hoodów. Bez słowa zajął miejsce obok swojego wodza, nie próbując nawet na chwilę opuszczać wzroku z Gevorga. Srebrnobrody wódz starał się jednak tego nie zauważać.
- Więc to są twoi jeźdźcy? - zapytał tylko, patrząc wymownie na Czkawkę. Szczerbatek położył mu głowę na kolanach i szybko zasnął. Czkawka głaskał go po łbie, uśmiechając się do Gevorga.
- Owszem.
- Najlepsi z najlepszych - mruknął Mieczyk, krzyżując pewnie ręce za głową i opierając się plecami o oparcie krzesła.
   Hoodówie uśmiechnęli się niepewnie, mówiąc coś żywo do siebie. Czkawka popatrzył na długi stół, który przedzielał Wandali i Hoodów. Miał nadzieję, że pomiędzy dwoma plemionami nie powstanie coś, co miałoby ich przedzielać. Zależało mu na poparciu Hoodów.
- A więc mam pytanie do twoich przyjaciół - powiedział z namysłem Gevorg. Na jego twarzy zakwitł chytry uśmieszek. - Byliście przeciw smokom na Berk, zgadza się?
- No kiedyś tak - przytaknęła wprost Szpadka. Hoodowie popatrzyli na nią ze zdziwieniem i wyższością i dalej zajęli się jedzeniem. Czkawka zauważył, że Sączysmarka rozwścieczyło zachowanie tamtych.
- To kiedy zmieniliście swoje nastawienie? - zapytał z namysłem wódz Hoodów. - I jak to się stało?
- To bardzo proste - Sączysmark podjął temat, odstawiając pełny kufel z dala od siebie. Czkawka poczuł drżenie własnych dłoni, niepewny, co przyjaciel ma zamiar powiedzieć. - Każdy z nas był przeciwny zarówno Czkawce, jak i smokom. Nie wiem tak naprawdę, komu bardziej. Zszokowało nas jednak to, co łączy go ze Szczerbem no i jeszcze była Astrid - Sączysmark wywrócił oczami. - Powiedzmy, że jakoś nas do tego przekonała...
- Aha - mruknął Gevorg, przytrzymując swój podbródek. - Czyli rozumiem, że nie za bardzo rozumieliście poglądy Czkawki, ale zaczęliście je respektować?
- Respe-co? - zapytał Sączysmark, marszcząc brwi.
- Gevorg pyta was, czy popieraliście mnie czy moje pomysły. - wytłumaczył przyjacielowi Czkawka.
- Ahaa - mruknął Sączysmark. - Nikt nigdy nie rozumiał pomysłów Czkawki, ale i tak każdy je wykonywał, bo nikt z nas nie znajdywał lepszych. A co do smoków, to akurat chyba mu się udało, skoro Berk jeszcze nie spłonęło.
   Czkawka zrobił zdziwiona minę, ale Hoodowie wybuchnęli śmiechem. Sączysmark widząc reakcję obcego plemienia, uśmiechnął się jeszcze pewniej.
- Wydajesz się być silnym Wikingiem - dodał Gevorg z uznaniem. - Jak ciebie zwą?
- Sączysmark - odparł wprost Wiking, jednak pijąc ze swojego kufla. Szpadka patrzyła na niego ze szczerym szokiem, tak samo jak Czkawka. Najwyraźniej młody Wiking miał więcej wspólnego z Hoodami, niż im się wszystkim wydawało.
-Skąd wzięło się to imię? - zapytał z ciekawością jeden z Hoodów. Sączysmark zrobił grymas, przełykając głośno piwo.
- Nie chcesz wiedzieć - odparł Mieczyk, zachowując twarz pokerzysty.
- Chciałbym znać twoje zdanie odnośnie rozejmu między nami - zaczepił go Gevorg, oceniając go uważnie. Czkawka poczuł, że zaraz zemdleje. Doskonale znał zdanie przyjaciela, nie musząc go nawet o nie pytać. - Twoim zdaniem powinniśmy zostać sprzymierzeńcami?
   Sączysmark natomiast czuł się dobrze, będąc pośrodku uwagi. Dopił swój trunek do końca, po czym odstawiając swój kufel, rzekł:
- Byłbyś idiotą, gdybyś nie skorzystał z tej szansy - odparł poważnie. Czkawka otworzył szeroko usta ze zdziwienia, ale nigdy nie spodziewałby się reakcji Hoodów.
   Cała czternastka, łącznie z ich wodzem ryknęła gromkim śmiechem, jakby zapomnieli, gdzie są. Usta Sączysmarka wygięły się w uśmiechu, choć jego własny wódz czuł przerażenie na myśl o konsekwencjach słów jeźdźca.
- Widzę, - rzekł Gevorg, ocierając łzy śmiechu. - że jest nam bliżej, niż sądziłem. Takiej właśnie odpowiedzi spodziewałem się po Wandalu, wcale mnie nie zaskoczyłeś.
   Twardobród zarechotał obok, popijając swój miód. Sączysmark natomiast czuł się dumny z takiego rozwoju sytuacji. Czkawka domyślał się, że potem całe Berk będzie huczało od jego przechwałek, że gdyby nie on, Berk nie uzyskałoby potężnego sojusznika.
   Wieczór trwał długo. Wandale i Hoodowie wiwatowali i cieszyli się swoją obecnością. Wkrótce okazało się, że obcy Wikingowie są dość otwarci i po niemałej dawce trunku nawet ci najbardziej złośliwi i czujni, śpiewali z Mieczykiem jego piosenki. Tanya i Szpadka szybko opuściły salę, gdy zrozumiały, jakie zasady panują wśród Hoodów. Czkawka z ubolewaniem wspominał reakcję Astrid na ich tradycje.
- To jak oni traktują kobiety? Gorzej od smoków?! - krzyczała, gdy Czkawka wziął ją na moment na bok, by z nią pomówić. - Tradycja Wikingów opiera się na potężnych wojowniczkach, a oni mają czelność...
- Spokojnie - próbował ją uspokoić jeździec. - Z tego, co przekazał mi Gevorg, ich wiara nieco różni się od naszej. Nie wierzą w Walkirie...
   Astrid zrobiła wielkie ze zdziwienia oczy, ale zanim cokolwiek zdołała powiedzieć, Czkawka przeprosił ją i wrócił do swoich gości. Wiedział, że będzie musiał jej to jakoś wynagrodzić, ale dużo łatwiej osiągnąłby sojusz, jeśli Hoodowie nie wściekaliby się, widząc jego żonę. Miał nadzieję, że ona również szybko to zrozumie i mu to wybaczy.
   Jednak to, co w teorii wydawało się łatwe, wcale takim nie było. Nie raz łapał się na tym, że chciał coś powiedzieć Astrid, a jej nie było przy jego boku. Tak naprawdę odkąd Czkawka został wodzem, oboje już wtedy stali się swoimi partnerami, a Astrid poza tym, że stała się jego żoną, była nieocenioną strategiczką, co często przydawało się na Berk.
   Tak więc, Czkawka siedział przy stole i skupił się na rozmowach z Gevorgiem i Twardobrodem, starając się na chwilę zapomnieć o swojej ukochanej. Pomagało przy tym miłe szumienie w uszach, które było wynikiem wypitego miodu i piwa.
   Nad ranem, gdy oba klany podpisały już rozejm, Czkawka i pozostali jeźdźcy odprowadzili swoich gości do okrętów, zacumowanych wciąż przy Zatoce Maug. Czkawka był dumny ze swoich ludzi, którzy całą noc czujnie pilnowali obcych statków, dobijających do Berk.
- Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, Gevorgu - rzekł Czkawka, wyciągając dłoń w przyjaznym geście. Gevorg chwycił ją z uśmiechem. - Być może w bardziej sprzyjających warunkach.
- Być może - odpowiedział drugi z wodzów. - Chciałbym jednak, byś pomógł nam w odzyskaniu naszej wyspy. - Czkawka nagle spoważniał. - Wiem, że to wbrew twoim zasadom, ale wcale nie chcę krzywdzić smoków.
- Gevorgu, ja... - zaczął młody wódz, ale Hood zaraz mu przerwał.
- Nie martw się. Moi ludzie mają jeszcze co robić przez następny rok. Jeśli się zdecydujesz, Johann z pewnością nas znajdzie i dostarczy wiadomość.
   Czkawka stał tak dalej zszokowany, myśląc nad tą propozycją. Z jednej strony ciężko byłoby mu odmówić - lepiej, żeby to on zajął się smokami na wyspie Hoodów niż jej gospodarze, z drugiej strony jednak nie mógł zostawić swojej własnej wyspy na tyle czasu. Już raz popełnił ten błąd i gorzko tego żałował. Wciąż pamięta, co stało się Szpadce, gdy Drago ją torturował.
- Przemyślę to - obiecał Czkawka, patrząc Hoodowi w oczy.
   Gevorg przysunął się do jeźdźca i wyszeptał mu do ucha:
- Wiem, że to graniczy z niemożliwym, jeśli chcielibyśmy to zrobić zbrojnie, Czkawka. Nie zamierzam poświęcać swoich ludzi, ale słyszałem o twoich niesamowitych umiejętnościach. Nie chcę, żebyś narażał życia, ale jeśliby ci się to udało, nasze plemię nigdy ci tego nie zapomni. A my nigdy nie zapominamy.
   Po czym oba klany pożegnały się ze sobą i Gevorg odpłynął ze swoją świtą na pokład. Czkawka stał na piaszczystym wybrzeżu, zastanawiając się nad propozycją wodza. Wiedział, że będzie to trudna decyzja, ale cały czas myślał tez o kruczych kupcach, którzy mogliby łatwo wykorzystać jego nieobecność. Nie. Nie mógł zostawić swoich ludzi bezbronnych. Przynajmniej na razie...




Ten rozdziałek jakoś ciężko mi się pisało :/ ale mam nadzieję, że nie będziecie zagniewani że tak długo nie pisałam ;3 w zamian za to dodam wam moje zdjątko ze spotkania młodych, które mnie strasznie rozbawiło xD Ci paparazzi są wszędzie, uch :3


sobota, 15 sierpnia 2015

Wizja sojuszu

   Nad Berk wstawało słońce, gdy obcy składali swój obóz.
- Gdzie reszta załogi? - zapytał wódz, rozplątując swoją srebrną brodę palcami.
   Dwójka szarych łuczników spojrzała na niego z zakłopotaniem, po czym wzruszyli ramionami, mówiąc do siebie w swoim własnym języku.
- Jeśli masz coś zrobić dobrze - warknął z gniewem wódz, chwytając swój topór. - Zrób to sam...
- Kupcy najchętniej dołączyliby się już po całej akcji, żeby zebrać łupy - zauważył Twardobród cicho.
- Niech ich licho - wódz machnął dłonią w ich kierunku. - Sam zgromadzę tu swoich. Nie potrzebny mi jest kolejny kłopot na głowie.
   Już miał odchodzić w stronę morza, by dać znać swoim ludziom, gdy nagle ze wszystkich stron polany wyszli Wikingowie uzbrojeni po zęby. Na samym przedzie stał wysoki chłopak, trzymając w dłoni dziwną broń, która paliła się dziwnym ogniem.
- Mi także nie - powiedział, uśmiechając się pewnie. - Więc lepiej, żebyście szybko opuścili moją wyspę.
   Obok niego stała najprawdziwsza Nocna Furia, o której nasłuchał się od swoich ludzi i kruczych kupców. Pokazała swoje białe zęby, nie spuszczając go z oka. Tuż koło uzbrojonego młodego wodza stanęła blondwłosa dziewczyna, trzymająca w dłoni lśniący topór. Po chwili pojawili się też kolejni Wikingowie, niemal każdy z nich ze swoim smokiem.
- Miło witacie gości - parsknął wódz, wpatrując się w jeźdźca z nieugiętą miną. Wódz Berk popatrzył na niego z ukosa, nie puszczając broni.
- Moimi gośćmi nazywam ludzi, którzy dobijają do portu i darzą sympatią moich ludzi - powiedział pewnym siebie głosem. - Nie tych, którzy skradają się po wyspie w nocy i chowają armie po drugiej stronie Berk.
   Wódz popatrzył na chłopaka z szokiem. Miał nie wiedzieć o tym, co szykuje dla Wikingów. Jeden z kruczych kupców wycelował w jeźdźca z łuku i strzelił, jednak zanim strzała dosięgła celu, chłopak machnął swoją bronią, paląc strzałę jeszcze w locie. Nocna Furia za jego plecami warknęła przeciągle i niemal natychmiast posłała lśniący pocisk ze swojego gardła wprost w łucznika. Drugi z kupców od razu puścił swoją broń i zakrył głowę dłońmi, klękając przed wodzem Berk.
- Czego chcecie na Berk? - zapytał tamten, połyskując swoją ognistą bronią. - Nie wydaje mi się, że wasz sojusz z kupcami opierał się wyłącznie na przyjaźni.
- Mój sojusz z kruczymi kupcami nie powinien cię interesować, synu Stoicka - warknął srebrzystobrody wódz, puszczając swój miecz na trawę. Jego towarzysz zrobił to samo.
- A jednak mnie interesuje - naciskał jeździec, patrząc na niego uważnie zielonymi oczyma. - Wiem, że nie zajmują się sprzedażą drobiazgów, a głów smoków, co interesuje mnie o wiele bardziej, niż mógłbyś przypuszczać.
   Wszystkie smoki, jakie stały w nierównym okręgu wraz ze swymi jeźdźcami zawarczały głucho na jego słowa. Wódz Hoodów popatrzył na nie z wyzwaniem, ale i szczerym podziwem, który naniósł na jeźdźca Nocnej Furii.
- Nie odstępujesz o krok od swojego ojca - powiedział z uznaniem. - Dziwne więc, że sprzymierzasz się z jego wrogami.
- Smoki przestały być wrogami Berk niemal dziesięć lat temu - skwitował to chłopak dumnie. - Nie są tylko naszymi sojusznikami, ale przyjaciółmi i wiemy, że gdyby doszło do starcia, mielibyście również i je na głowie.
- Kto tu mówi o starciu? - zapytał wódz Hoodów. - Może i widziałeś moją armię, ale ona niczego nie dowodzi.
- Więc jedynie oblega naszą wyspę dla twojej wygody? - prychnęła blondyna, stojąca obok zapewne męża. Wódz Hoodów popatrzył na nią zimno.
- U was kobiety mają prawo głosu? - zabrzmiał złowrogo, ale widział, że tymi słowami tylko rozwścieczył wodza wyspy.
- Mają prawo do wszystkiego, jak smoki - warknął jeździec, wciąż nie spuszczając broni, którą trzymał przed sobą.
- Tak więc wybacz, ciężko jest mi zaakceptować wasze inne zwyczaje - odparł wódz Hoodów dość ulgowo. - Dobrze, odgadłeś. Przybyliśmy tu po nasz główny towar, a ty raz stanąłeś nam na drodze. Wiesz mi, lepiej, żebyś nie popełniał drugi raz tego błędu.
- Tym razem to my mamy nad wami przewagę - powiedział chłopak, marszcząc brwi. - I nie zdobędziecie tego, po co tu przybyliście. Te smoki to część naszego plemienia. Ale zawsze mogę ci to wytłumaczyć w inny sposób.
   Wódz Hoodów popatrzył na chłopaka pytająco, gdy jego smok stanął tuż obok niego.
- Skoro już przybyłeś na moją wyspę, chciałbym byśmy mogli w spokoju pertraktować i żebyś ty został swoim własnym posłem. Nie zrobimy ci krzywdy, ale wiedz, że jeżeli kiwniesz choć palcem w kierunku mnie, innego Wikinga, czy smoka, twoja armia zostanie rozszarpana przez smoki i zniszczona przez Wikingów. Rozumiemy się?
   Hood uśmiechnął się złowrogo, myśląc nad propozycją.
- Skoro masz władzę, by to zrobić, dlaczego wciąż ze mną rozmawiasz? - zapytał chłopaka.
- Bo nie na tym mi zależy - odparł wprost, a jego broń zgasła niczym zdmuchnięta zapałka. Wódz Hoodów musiał przyznać, że choć syn Stoicka był młody, nie brakowało mu ani sprytu, ani odwagi. Bądź co bądź, żałował, że zanim smoki spaliły na wiór jego własną wyspę, nie obrał sobie jako sojusznika kogoś tak potężnego i przydatnego jak Berk.
- Zgoda - odparł pewnym głosem.


   Wikingowie zabrali jako zakładników dwóch kruczych kupców, którzy mówili pod ich adresem coraz to nowe przekleństwa w swoim języku, jednak to wszystko, co mogli im zrobić. Towarzysz wodza Hoodów miał wrócić do armii i opowiedzieć im o tym, co zdecydował ich wódz.
   Czkawka zabrał swojego gościa do Wielkiej Sali i ugościł go jak przystało na wodza. Dwóch kruczych kupców zamknął jednak w celach, wiedząc, że tamci stanowią prawdziwe zagrożenie dla jego wyspy. Skoro Hoodowie nigdy nie byli wrogo nastawieni wobec Berk, równie dobrze mogą zostać ich sojusznikami. Z kupcami nie łączyło go natomiast nic.
- Wybacz - zaczął Czkawka, gdy obaj się posilili. - nie dane było mi poznać, jak cię nazywają.
   Wódz Hoodów uśmiechnął się niedbale.
- Zwą mnie Gevorg Śmiały. A ciebie, Smoczy Jeźdźcze? - zapytał.
- Czkawka - uśmiechnął się tamten słabo.
- Więc jeden z najpotężniejszych wodzów Archipelagu zwie się Czkawka? - zapytał Gevorg z uśmiechem, ale nie wyglądał, jakby chciał go urazić. Czkawka wzruszył ramionami.
- Właśnie - odparł, choć w swoich oczach nie był jednym z najpotężniejszych wodzów Archipelagu.
   Nagle drzwi do sali otworzyły się, a do środka weszła Astrid, idąc dumnie.
- Wybaczcie, ale niestety nie mogłam dołączyć do was wcześniej.
   Wódz Hoodów odepchnął się na fotelu, tamując śmiech.
- Nie sądziłem, że w naszej rozmowie będzie uczestniczyć kobieta. - wyznał wprost. Brwi Czkawki uniosły się ze zdziwieniem.
- Jest jakiś problem z tym, by moja żona uczestniczyła w tej rozmowie?
   Gevorg spojrzał na Astrid z dziwną miną i pokręcił głową.
- Wybacz, Czkawka, ale jest to dla mnie co najmniej tak dziwne, jak wasza więź ze smokami. Potrzebuję czasu, by się do tego przyzwyczaić.
   Astrid kiwnęła tylko głową, nie odzywając się ani słowem. Czkawka był wdzięczny za jej obecność.
- Dziwi mnie jeszcze coś - powiedział Gevorg, wpatrując się w jeźdźca zza stołu. - Dlaczego chcesz ze mną jeszcze rozmawiać po tym, jak moi ludzie złapali ciebie wraz z twoimi ludźmi i zranili cię?
   Czkawka uśmiechnął się lekko.
- U nas na Berk panują inne zwyczaje, które mówiąc szczerze ja wprowadziłem. Nie chcę mieć cię za wroga. Chcę, byś zrozumiał, w jaki sposób funkcjonuje nasz świat, a może nasz świat ci się spodoba.
   Wódz Hoodów spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Nie rozumiem - powiedział twardo.
   Czkawka westchnął i wziął duży łyk ze swojego kufla.
- Wielu dziwi się, dlaczego sprzymierzyliśmy się ze smokami. - wyznał z zamyśleniem. - Powód tego jest bardzo prosty. Nasza przyjaźń jest wynikiem tego, że obie strony potrzebują siebie nawzajem. Żyjemy w harmonii. Moją wizją jest świat bezpieczny zarówno dla ludzi i smoków. Dzięki nim utrzymujemy pokój, który pragnę również zawrzeć z tobą.
   Gevorg spojrzał na Czkawkę ciekawie, głaszcząc swoją srebrną brodę. Zza brwi o tym samym kolorze spoglądały na niego bystre szare oczy.
- Jak to się stało, że Berk sprzymierzyło się ze smokami? - zapytał wódz, zaciekawiony rozmową, ku uldze Czkawki. Pozytywnie zaskoczyło go, że Gevorg tak szybko przyjął jego propozycję i w dodatku zachowywał się wobec niego wyjątkowo życzliwie, jakby sam pragnął rozejmu z Berk.
- Jest to zasługa Czkawki - odpowiedziała za niego Astrid, patrząc z szacunkiem na Gevorga. - On jako pierwszy wytresował na Berk smoka, a była nim właśnie jego Nocna Furia. Berk nie przyjęło tego lekko, ale po jakimś czasie nawet jego ojciec, Stoick Ważki przyzwyczaił się i zaakceptował te zmiany.
   Gevorg wpatrywał się w Astrid dziwnym spojrzeniem. Nie patrzył na nią tak, jak Theod, gdy siedział w tym samym miejscu ponad rok temu. Wyglądał, jakby wahał się, czy wysłuchać Astrid, czy kazać jej się przymknąć. W końcu jednak w jego oczach pojawił się błysk podziwu.
- Nie miej mi za złe, że tak cię traktuję - powiedział do niej po długiej chwili ciszy. - W naszych stronach twoje zachowanie byłoby nie do przyjęcia, ale tu widzę, że otaczasz się szacunkiem i mówisz równie mądrze, jak twój mąż. - spojrzał przy tym na Czkawkę. - Ciekawi mnie tylko, czy w pełni akceptujesz wybory twojego męża. Nie masz co do nich żadnych zastrzeżeń?
   Astrid popatrzyła na Czkawkę z zamyśleniem.
- Początkowo je miałam, jak każdy na Berk, ale byłam pierwszą osobą, którą przekonał do swoich racji. Mogę stanąć za nimi murem i w pełni się z nim zgadzam.
   Czkawka uśmiechnął się do siebie, zadowolony z odpowiedzi Astrid. Wódz Hoodów zamyślił się znów, patrząc na Czkawkę z uznaniem.
- Chcę poznać wasze zwyczaje - powiedział nagle, jakby wolał uprzedzić swoje wątpliwości. Czkawka uśmiechnął się, zadowolony.
- Szczerze mówiąc liczyłem na taką odpowiedź.
   Niedługo potem, gdy skończyli posiłek, Czkawka zabrał swojego gościa na główny plac Berk, na którym czekał na niego Szczerbatek. Słońce już opadało coraz niżej, by złączyć się w pocałunku z ziemią. Wódz Hoodów ze zdziwieniem, nutą strachu i ciekawości patrzył, jak Czkawka wita się ze swoim przyjacielem. Smok i jeździec zdołali się już pogodzić po ostatniej kłótni, a sytuacja w jakiej się znaleźli wymagała ich współpracy, W końcu, jeśli Czkawce uda się jego plan, wyniki będą korzystne niewiele bardziej dla smoków, niż dla Wikingów.
   Czkawka przygotował siodło i gestem dłoni wskazał je swojemu gościowi, mówiąc:
- Zapraszam.
   Gevorg spojrzał z szokiem to na jeźdźca, to na jego smoka.
- Na smoka? - zapytał, jakby chciał się upewnić. - To zwierzę mnie rozszarpie.
   Szczerbatek zamruczał cicho z groźbą na słowo "zwierzę". Czkawka posłał wodzowi pewne siebie spojrzenie.
- Przysiągłem, że nic ci się nie stanie, Gevorgu. Poza tym chciałeś poznać nasz świat. A nie ma na to innego sposobu, jak zobaczyć go z grzbietu smoka.
   Wódz Hoodów westchnął ledwie zauważalnie i wsiadł na siodło. Czkawka zajął miejsce przed nim.
- Uniesie nas obu? - zapytał Gevorg, a Szczerbatek natychmiast odpowiedział mu warkotem. Czkawka pogłaskał go szybko po karku, mówiąc ze śmiechem do Hooda:
- Chyba go uraziłeś.
   Kąciki ust Gevorga uniosły się do góry. Astrid pomachała im z ziemi, gdy Wikingowie i smok wzbili się lekko w powietrze. Wódz Hoodów rozglądał się dokoła, oglądając wszystko chciwie. Szczerbatek uniósł ich z łatwością, bo wódz mimo swojej muskulatury był dość szczupły, w porównaniu ze Stoickiem, którego miał okazję również wozić na swym grzbiecie.
   Czkawka odczekał chwilę, napawając się zaskoczeniem i ciekawością Gevorga, po czym spytał go:
- Od jak dawna zabijacie smoki?
   Szczerbatek udawał, że nie słyszy tego pytania. Czkawka zdołał go już przygotować na tę rozmowę i smok rozumiał, że jest konieczna, by zapieczętować rozejm, a być może osiągnąć coś ważniejszego.
- Odkąd splądrowały i zniszczyły moją wyspę - odparł bezbarwnie Gevorg. - Odtąd żaden smok, którego zdołałem zauważyć nie uszedł z życiem. Z wyjątkiem twojego, choć zobaczymy, jak to się skończy.
   Czkawka przemyślał słowa wodza.
- Mój ojciec znienawidził smoki dopiero wtedy, gdy zniknęła moja matka - powiedział cicho. - Wszyscy na Berk myśleli, że zabiły ją smoki. Przez dwadzieścia lat ja również tak myślałem, choć zdołałem się już zaprzyjaźnić ze Szczerbatkiem. Dopiero potem okazało się, że smoki okazały jej ciepło, a ona sama ukrywała się wraz z nimi i chroniła je przez te dwadzieścia lat. - tłumaczył. - Dzisiaj mieszka z nami na Berk, choć nigdy nie uwierzyłaby, że nasz świat może się zmienić. tak jak ty w to teraz nie wierzysz.
   Gevorg kiwnął głową ze zrozumieniem, słuchając jego słów.
- Domyślam się, jak trudne musiało to być dla twojego ojca - powiedział. - Wiem, co mógł czuć, bo moja żona również straciła życie przez smoki. A raczej przez wypadek przez nie spowodowany.
- Sęk w tym, że trzeba na moment zapomnieć dawne rany - odparł Czkawka, gdy Gevorg zakończył swoje słowa ciszą. - Smoki również zabijały naszych ojców, ponieśliśmy ogromne straty. Ktoś to musiał w końcu przerwać. Jest jeszcze czas, byś ty, Gevorgu, mógł zrobić to samo.
- Mówisz mądrze, synu Stoicka, ale jestem niestety sługą swego ludu. To oni decydują za mnie. Myślisz, że zapomną to, że potracili domy przez smoki i zapałają do nich przyjaźnią?
   Czkawka pogłaskał Szczerbatka, zastanawiając się nad słowami wodza Hoodów. W końcu odpowiedział z westchnieniem.
- Może gdybym nie spotkał na swojej drodze Szczerbatka, na Berk stałaby się ta sama tragedia. Pomimo wszystko, jesteśmy szczęśliwi, Gevorgu. Powiedz sam, czy jesteś szczęśliwy, współpracując z kruczymi kupcami w zabijaniu smoków.
   Gevorg nie odezwał się ani słowem do końca ich lotu. Czkawka widział, że widok Berk z góry robi na nim ogromne wrażenie, ale nie śmiał przerywać mu zastanawiania się. Zauważył już, że Gevorg jest inteligentnym wodzem i świetnie rozumie wybór, przed którym stanął.
   Lecieli ponad chmurami, patrząc na rozgrzane światłem słonecznym niebo. Obłoki jakby nosiły ciężar światła, którym przytłoczyło ich słońce, na szczęście Wikingowie nie odczuwali potęgi słońca, unosząc się ponad wszelkimi barierami, ustalonymi przez rozpaloną gwiazdę. Niebo połyskiwało lekko, jak krople rosy oświetlone słabymi promieniami jutrzenki. Nawet w dzień, lot ze smokiem potrafił być piękny, choć nie tak ujmujący jak pierwszy lot z Astrid, gdy niebo powoli gasło, rozmazując na swoim horyzoncie niebiańskie barwy.
   Gevorg patrzył z uznaniem i głębokim podziwem na świat dokoła, dopóki nie zobaczył w dole swojej własnej armii - piętnastu okrętów różnej długości, ustawionych przy skalistych wyżynach Zatoki Maug.
- Wyląduj przy Zatoce - poprosił Czkawkę, wskazując na miejsce. Wódz Berk i jego smok spojrzeli niepewnie po sobie, ale zdecydowali się spełnić prośbę Gevorga, tym bardziej, że Zatokę zabezpieczali ludzie z Berk, jak i sami jeźdźcy, którzy odprowadzali Twardobróda do jego plemienia.
   Szczerbatek załopotał skrzydłami tuż nad piaszczystym łukiem Zatoki i wylądował równo, starając się, by Gevorg nie poczuł się niepewnie w siodle. Wódz Hoodów zszedł z siodła dumnie, widząc już swoich kilku towarzyszy, którzy czekali na niego na plaży.
   Czkawka również zszedł ze smoka, osłaniając go swoim ciałem przed nieufnością Hoodów.
- Wodzu - rzekł jeden z Hoodów, który miał tak samo srebrną brodę, jak jego władca. Czkawka zauważył, że połowa plemienia ma taki sam, srebrzysty kolor włosów, twarze innych okrywają czarne szczeciny i krótkie, błyszczące nieco granatem włosy. - Jakie są twoje rozkazy?
   Gevorg podniósł do góry ręce, uspokajając swoich ludzi.
- Jak widzicie, nic mi nie jest. Wódz Berk nie złamał danego mi słowa, co więcej, ofiarował mi swoją przyjaźń.
   Hoodowie popatrzyli po sobie niepewnie, następnie ich spojrzenia zostały posłane ku Czkawce, który słuchał z uwagą Gevorga.
   Czterech kupców, tak samo ubranych jak ich dwóch pobratymców, trzymanych w Berk popatrzyło z nienawiścią na Czkawkę i jego smoka. Nie trzymali broni, bo stojący nieopodal Wikingowie zabrali im ją, gdy Twardobród przekazał im wieści. Sączysmark i bliźniaki stali na przedzie towarzyszy z Berk, zachowując ostrożność. Czkawka uśmiechnął się w myślach, widząc, że całym sercem stoją za nim.
- Dziwi mnie trochę sytuacja, w jakiej się znalazłem - wyznał Gevorg swoim ludziom, ale przemawiał głośno, za pewne po to, by Czkawka też mógł słyszeć jego słowa. - Nagle stałem się zakładnikiem wodza na ziemi, która należała do niego, a którą pragnęliśmy złupić, szczególnie ze względu na smoki. Mógł nas zgnieść, mając nad nami przewagę. Nie dziwi was, przyjaciele, fakt, że tego nie zrobił? Nawet nie wygnał nas ze swoich ziem, ale zaprosił mnie i ugościł. To prawdziwy akt przyjaźni, nieco zatrważający w naszych czasach. Potęga Berk, o której często marzyliśmy, stanęła przed nami otworem, pokazując to, co mają najcenniejszego. - odczekał chwilę, by zrobić napięcie. Obrócił się i spojrzał z szacunkiem na Szczerbatka. - Smoki.
   Wszyscy uśmiechnęli się, mając pewnie nadzieję, że wódz ma na myśli dalszą część ich ingerencji na Berk. Gevorg jednak się zawahał.
- Myślimy o nich, jak o bestiach i nikt nie dziwi się naszemu rozumowaniu, nawet Czkawka. - dodał, patrząc na wodza. - Muszę jednak przyznać, że świat, który mi pokazał, zachwycił mnie do głębi. Oni nie wykorzystują smoków. Nie czerpią z nich korzyści, lecz z nimi współpracują. Wszystkie plotki, jakie słyszeliśmy o Berk to prawda. Tak, mają smoki i mają nieustraszonego jeźdźca - Czkawka zdziwił się w duchu i zastanowił się, kto mógłby go nazwać nieustraszonym. - ale nie dowiedzieliśmy się najważniejszego. Swoją potęgę opierają na czymś, co my zgubiliśmy, gdy spalono naszą ziemię. Straciliśmy nie tylko godność, ale zdolność przebaczania. Dzisiaj smuci mnie ten fakt, bo gdyby nie to, stanąłbym murem za przyjaźnią z Berk i możliwością życia w ten sam sposób, jak nasi bracia, Wandale.
   Jego towarzysze spojrzeli na niego z szokiem, ale po chwili kiwnęli głowami w zamyśleniu. Wszyscy patrzyli ciekawsko na Szczerbatka. Twardobród, głaskał swoją czarną brodę palcami, uśmiechając się do Gevorga. Jego relacje z wodzem przypominały boleśnie Czkawce Pyskacza i Stoicka, którzy zawsze trzymali się razem i wspierali w trudnych sprawach.
- A cio z naszimi towarziszami? - pisnął jeden z kupców, wpatrując się gniewnie w Gevorga.
- Zostaną wypuszczeni na wolność - odparł Czkawka.
- Jaką mami gwarancję? - zapytał drugi.
- Ja jestem waszą gwarancją - warknął Gevorg. - Nie wystarczy wam?
   Kupcy uciszyli się szybko, nie chcąc rozgniewać Gevorga. Czkawka zauważył, że albo się go bali, albo darzyli ogromnym szacunkiem. Bardziej skłaniałby się ku temu pierwszemu.
- Więc żeby przełamać nasze waśnie, które sami rozpoczęliśmy, wyjdę z inicjatywą jako pierwszy. - zagrzmiał Gevorg. - Chcę zawiązać sojusz, między naszym plemieniem, a plemieniem Wandali.
   Nastała cisza. Smoczy jeźdźcy spoglądali ze zdziwieniem na Czkawkę, Hoodowie zaś na Gevorga. Nikt nie ważył się odezwać, dopóki ciszy nie przerwał Twardobród.
- Jestem z tobą, Gevorgu - odparł. - Jeśli uważasz, że warto im zaufać, podążymy za tobą. - jego towarzysze krzyknęli z aprobatą, podnosząc do góry dłonie w geście wiwatu. Gevorg uśmiechnął się.
   Kruczy kupcy obecni na wyspie szybko zabrali swoje rzeczy i odeszli bez słowa, zostawiając zadowolonych z pomysłu wodza Hoodów samych sobie. Plemię Gevorga wiedziało, że sojusz ten przyniesie im więcej, niż sojusz z kupcami, którzy bogacili się na ich podbojach. Byli jak pijawka, którą ciężko było odczepić od skóry. Gorzej, jeśli ta pijawka zwróci się przeciwko nim, pomyślał szybko Czkawka, patrząc jak mężczyźni w szarych strojach odpływają łodzią do okrętu. Miał co do nich złe przeczucia. Już raz to oni strzelali do niego ze swoich dziwnych łuków i to oni ranili Astrid.
   Gevorg tymczasem wyciągnął dłoń w kierunku Czkawki, uśmiechając się przyjaźnie. Czkawka bez chwili zastanowienia chwycił ją, przypieczętowując tym samym ich rozejm. Teraz miał po swojej stronie Łupieżców, Hoodów, Białonogich, uwolnionych niewolników i Damorów za sprawą Heathery i Tanyi. Berk rzeczywiście powoli stawało się potęgą złożoną z siły pokoju i przyjaźni.


No witam, witam :33 mam nadzieję że Wam się podoba, bo mam wrażenie że mój blog ma po prostu za dużo postów i za długo go ciągnę. Mogę pisać dalej, ale jeśli nikt nie będzie już na to wchodził to mój zapał padnie :/








czwartek, 13 sierpnia 2015

Pragnienie bogactwa

   Rankiem Astrid obudził lekki dotyk na policzku. Jak się okazało były to wargi Czkawki.
- Dzień dobry - wyszeptał jeździec, przyglądając się swojej zaspanej wybrance, która szybko obróciła się do niego plecami.
- Daj mi spać - mruknęła lekko poirytowana, wspominając wczorajszy dzień. Czkawka jednak nie ustępował.
- Ile jeszcze zamierzasz się na mnie gniewać? - stęknął, trącając lekko jej ramię dłonią. Astrid zamknęła oczy i już miała znów wpaść w ramiona Morfeusza, gdy poczuła, że jej mąż ją podnosi z wygodnego łóżka.
- Czkawka! - wykrzyknęła, ale było za późno, bo jeździec już trzymał ją w swoich ramionach, uśmiechając się triumfalnie. - Puszczaj mnie!
- Oo, nie, teraz już na to za późno - powiedział, idąc z nią wzdłuż sypialni.
   Astrid przetarła oczy i rozejrzała się dokoła. Pierwsze, co zauważyła to to, że Czkawka miał na sobie swój kombinezon, w którym latał na Szczerbku, a zaraz po tym zobaczyła, że okno, przez które smok wlatywał do ich chaty było na oścież otwarte, ukazując świt nad Berk. Szczerbatek wyglądał przez nie, wietrząc język na zimnym powietrzu poranka. Na widok Astrid, mordka smoka wyszczerzyła się w uśmiechu.
- Co ty robisz? - spytała dziewczyna, wpatrując się niepewnie w Czkawkę.
- Zaraz zobaczysz - mruknął, przechodząc z nią przez okno i wychodząc na zewnątrz. Astrid zadrżała lekko, gdy zimno dotknęło jej cienkiej skóry. Miała na sobie tylko płócienną tunikę koloru piasku na Plaży Thora oraz krótkie spodnie, sięgające kolan, w których zazwyczaj spała.
   Czkawka przytulił ją do siebie mocniej, by zapewnić jej ciepło. Pomimo że nosił ją od kilku dobrych minut, nie wyglądał ani trochę na zmęczonego. Wręcz przeciwnie - jego twarz rozświetlał uśmiech. Astrid dobrze znała to spojrzenie. Oznaczało kłopoty, w które jej ukochany często się pakował.
   Jeździec jak gdyby nigdy nic wsiadł na swojego smoka, a Szczerbatek wystrzelił w niebo jak z procy zaraz po tym, jak oboje jeźdźcy wsiedli na siodło. Astrid ziewnęła przeciągle, jakby to nie robiło na niej większego wrażenia.
- Więc teraz zamierzasz mi się podlizać wspólnym lotem o wschodzie słońca? - prychnęła. - Typowe.
- Nie tylko lotem - zaśmiał się Czkawka, przytulając ją do siebie. Tym razem już mu się nie wyrwała, drapiąc z roztargnieniem Szczerbatka koło ciemnogranatowego ucha. Smok niemal natychmiast zaczął mruczeć. - Nie złość się na mnie - wyszeptał jej jeździec do ucha. - Naprawdę przepraszam. Nie chciałem cię rozzłościć...
   Astrid przekręciła głowę na bok, jakby zastanawiała się, czy wybaczyć mężowi, czy może wciąż udawać obrażoną. W końcu nie wytrzymała i uśmiechnęła się promiennie do Czkawki, który okrył jej zimne ramiona swoim ciałem.
- Ciepło ci? - zapytał tylko niepewnie.
- Tak - odparła wprost, patrząc na jaśniejące na wschodzie słabe łuny słońca. - Już ci lepiej, gdy lecisz? - przypomniała sobie wczorajsze narzekania Czkawki na temat zamknięcia na ziemi.
- O tak - odparł, wdychając rześkie powietrze w swoje płuca.
   Lecieli tak niecałą godzinę. Astrid zastanawiała się wciąż, dokąd Czkawka chce ją zabrać. W głowie miała tysiąc pomysłów, ale żaden nie wydawał się być pewny, bo gdy Szczerbatek podlatywał do znajomego jej miejsca, nagle odbijał zawrotnie i leciał w całkiem przeciwnym kierunku. Po pewnym czasie zaczynało ją to irytować, nie mówiąc już o tym, że nawet w ramionach Czkawki nie było jej wystarczająco ciepło. Co prawda, jeździec wyciągnął z juków ciepłe futro i otulił nim Astrid pieszczotliwie, ale wciąż szczypiące, mroźne powietrze nie pomagało się skupić dziewczynie.
   W końcu, zmęczona ciągłymi zmianami w czasie ich podróży, opadła bezwiednie w ramiona Czkawki i zasnęła.
   Gdy jej mąż ją obudził, zauważyła, że dochodziło już południe. Słońce wzeszło już wysoko, a ziemia nie była już tak miałka jak wcześniej. Jej ciemna barwa w połączeniu z zielenią traw i koron drzew wyglądała wręcz majestatycznie.
- Już jesteśmy na miejscu - powiedział Czkawka, gdy Szczerbatek stanął na środku niewielkiej polany.
- Tylko pytanie, w jakim miejscu - mruknęła Astrid, niepocieszona. Szczerze wolała spać w swoim miękkim łóżku jeszcze kilka godzin, zamiast tułać się na grzbiecie smoka.
   Czkawka mrugnął do niej tajemniczo i przeszedł przez polanę. Szczerbatek popatrzył na Astrid sugestywnie, by szła za jego jeźdźcem i sam w kilku podskokach znalazł się obok Czkawki. Dziewczyna zdołała zauważyć, że w tym miejscu, las staje się dużo bardziej kamienisty, a ziemia tu jest twardsza. Czkawka bez ostrzeżenia odnalazł wzrokiem małą jamę i wskoczył do środka, zostawiając swoją oniemiałą z szoku żonę na powierzchni.
- Czkawka! - wykrzyknęła, teraz już biegnąc za nim. Dół wydawał się nie mieć końca, w środku ział ciemnością. Szczerbatek zamruczał, patrząc z nią w miejsce, w którym zniknął jeździec.
- Astrid, skacz! Dół nie jest taki głęboki. - usłyszała głos z głębi jamy.
   Nie mając wyboru, zamknęła oczy i runęła w dół, a światło słońca stało się przeszłością. Gdy opadła na grząską ziemię, nie potrafiła nic zobaczyć w tej nieprzebytej ciemności. Czkawka chwycił ją za rękę i poprowadził kawałek dalej.
- Co to za miejsce? - zapytała Astrid z westchnieniem. Usłyszała duży hałas i po chwili w miejscu, w którym stała wcześniej, pojawił się Szczerbatek, otrzepując się z ziemi. Teraz widziała go dokładnie, jej oczy wciąż przyzwyczajały się do ciemności. Nad smokiem ziała mała dziura, z której jeszcze mogła zobaczyć światło dnia.
- Odkryliśmy je z Mordką przypadkiem - mówił Czkawka, obserwując dokoła. - Na ogół nic wielkiego, prawda?
   Astrid kiwnęła głową z zakłopotaniem, a Czkawka wolno wyciągnął z kieszeni Piekło i błysnął nim ogniem Śmiertnika.
- Ale wystarczy odrobina światła, a jaskinia zmienia się w coś pięknego...
   Nagle oczom dziewczyny ukazała się długa jaskinia, błyszcząca schowanymi w skałach najrozmaitszymi, kolorowymi kamieniami. Tuż obok niej skryte pod ciemnymi skałami, znajdowały się fioletowe agaty, jeszcze dalej skały musiały się zmieniać, bo zauważyła formacje krwistoczerwonych rubinów, błyszczących dziko, jeszcze dalej kryształy górskie o różnych wielkościach i kształtach. Całe to miejsce było jedną wielką kopaliną kamieni szlachetnych, które razem nadawały jaskini światła tęczy, gdy każdy z nich świecił w innym kolorze. Astrid otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, podziwiając miejsce, w którym się znalazła.
- Czy to mi się śni? - zapytała Astrid samą siebie, a jej ukochany zachichotał.
- Możliwe, w każdym razie fajnie, że w tym śnie jestem również ja - mruknął, podając jej Piekło. Szczerbatek zwrócił na siebie uwagę donośnym rykiem, by podsumować, że on również jest w śnie dziewczyny.
   Jej usta rozświetlił uśmiech, a sama jeźdźczyni znalazła sobie miejsce pośrodku jaskini i siedziała tak, oglądając jej piękno.
- Mogłabym tak siedzieć i patrzeć całe tygodnie - powiedziała, siadając na płaskiej skale pośrodku.
- Mam problem - wyznał jej Czkawka, zająwszy miejsce obok niej. - Mogę albo zabrać to wszystko do Berk i zniszczyć tę piękną jaskinię, albo zostawić ją i czekać, aż znajdzie ją ktoś inny. Jesteśmy na tej części Archipelagu, na której pływa dość dużo łodzi. Nawet nie wiesz, jaką armię można wykupić, mając do dyspozycji taki skarb.
   Astrid zapatrzyła się w klejnoty, rozmyślając nad problemem Czkawki. Na myśl, że tą piękną jaskinię miałby czekać koniec, miała ochotę zapłakać. Wiedziała jednak, że Czkawka nie ma innej opcji.
- A co my byśmy zrobili z takim skarbem? - zapytała go szczerze. Szczerbatek położył się obok niej, wpatrując się w fioletowe agaty.
   Czkawka podrapał się po głowie.
- Mam kilka pomysłów, ale jest również duże ryzyko, że wszyscy w Berk się o nie pokłócą. - powiedział, wstając. - Już widzę bliźniaków i Sączysmarka, którzy z obojętnością przyjmują dostawy na Berk...
- Racja - mruknęła Astrid. - W takim razie jest jeszcze jedno wyjście - dodała po chwili ciszy. Czkawka spojrzał na nią z ciekawością.
- Musimy zakopać tę jaskinię, tak by nie znalazł jej ktoś inny - odparła wprost.
   Szczerbatek zaskomlał cicho, rozglądając się wokół. Jemu również spodobała się jaskinia. Jego ogon drgnął nerwowo.
- Taak, to chyba... jedyne wyjście - mruknął Czkawka z zamyśleniem. Nagle wstał i ruszył wprost ku agatom, błyszczącym tajemniczo przy wejściu do jaskini. Astrid poświeciła mu Piekłem, obserwując jeźdźca.
   Czkawka wyciągnął z kieszeni kilka małych przyrządów i zaczął dłubać nimi wokół kamienia, jak prawdziwy górnik. Astrid zaśmiała się, widząc jego skupioną minę.
- Co ty robisz? - zachichotała.
- Skoro mamy zniszczyć to miejsce, chyba lepiej byłoby wziąć próbki - odparł krótko.
   Po pół godzinie, Czkawka trzymał w dłoni pięć kawałków agatów wielkości kurzego jajka. Obejrzał je dokładnie i włożył do juków Szczerbatka. Potem zajął się tymi ciemnozielonymi agatami, schowanymi w głębi skał i zapytał:
- Które podobają ci się najbardziej? - choć jego głos wydawał się bezbarwny, Astrid i tak wyczuła w nim ciekawość.
- Bo ja wiem... - mruknęła, rozglądając się. - Wszystkie są ładne.
- Ale na pewno któreś spodobały ci się najbardziej - naciskał, walcząc z niezbyt kruchą skałą.
   Astrid przyjrzała się w skupieniu kamieniom, podziwiając ich barwy. Podeszła do rubinów i przetarła ich niezbyt równe grzbiety palcem. To samo zrobiła kilka razy, wciąż nie mogąc się nadziwić, w jaki sposób te wszystkie kamienie szlachetne mogą tu być razem. Każdy z nich potrzebował przecież innych warunków do powstania. Tym bardziej jaskinia zachwycała ją swoją wyjątkowością.
   Szła tak, podziwiając co rusz kolejne kamienie. Zmieniała zdanie dwa razy, patrząc na kamienie z uwagą. Czkawka w tym czasie zebrał już próbki trzech różnych odmian agatu i zabierał się właśnie za kryształ górski, błyskając najjaśniej swoją bielą.
   Nagle coś w cieniu, w najdalej położonym punkcie jaskini, zamigotało, jakby chciało zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Podeszła niepewnie do kamieni, i choć miała na nogach cienkie buty, czuła, że w tym miejscu skały zmieniając się w grafitowy budulec. Gdy przejechała po nim dłonią, na jej palcach zostawił czarny osad. Węgiel, pomyślała, wpatrując się w kamień, który był połączeniem bieli, błękitu i różu w tak idealnej formie, że poruszył ją do głębi. Przejechała dłonią po jego krzywej powierzchni, przeglądając się w nim nieidealnie. Każdy z kamieni był piękny, ale potrzebował by ktoś go wyszlifował i odnalazł w nim to skrywane piękno.
- Ten mi się podoba - wyszeptała z uśmiechem. Czkawka podszedł do niej i spojrzał badawczo na kamień.
- To diament? - zapytał ze zdziwieniem. - Jak on tu się znalazł? Ma całkiem inne warunki do rozwoju niż reszta kamieni.
- Co za różnica - zaśmiała się dziewczyna. - Ta jaskinia jest i tak niezwykła.
   Czkawka pracował jeszcze godzinę, Astrid pomogła mu wydobyć jeszcze kilka skał, potrzebnych mu do badań. Zauważyła, że tak jak w przypadku agatu, Czkawka skupił się bardziej na wydobyciu diamentu niż na innych kamieniach. Nie zdziwiło ją to, bo przecież właśnie ten minerał zadziwiał ich najbardziej.
   Gdy skończyli, po prostu wsiedli na Szczerbatka i wylecieli z jaskini, zostawiając jej piękno za sobą. Astrid zachciało się płakać na myśl, co zaraz z nią zrobią. Kiedy zeszła ze smoka, zauważyła, że cała - od stóp do głów, jest umazana czarnym brudem skał. Czkawka niewiele się od niej różnił. Oba jego policzki pokrywał brud węgla. Na jego widok Astrid zaczęła się śmiać.
- Co? - zapytał z uśmiechem.
- Och, nic - odparła obejmując go. - Chyba po raz pierwszy jesteś tak podobny do Szczerbatka - dodała, próbując zatamować falę śmiechu.
   Nocna Furia zarechotała wraz z nią, rozumiejąc doskonale żart. Ubrudzona twarz Czkawki naprawdę przypominała ciemne łuski smoka. Jeździec uśmiechnął się słabo z zażenowaniem i potarł z czułością mały nos Astrid swoją brudną ręką.
- Ale niespodzianka się udała? - spytał, wpatrując się w twarz ukochanej.
- Można tak powiedzieć - odpowiedziała z wahaniem, ale szybko jej twarz rozświetlił uśmiech. - Pewnie, że tak, głuptasie - mruknęła, zarzucając swoje ręce na szyję ukochanego. Czkawka wyraźnie ucieszył się tą odpowiedzią.
- Co za ulga - szepnął, wywracając oczami. Astrid zachichotała znów i przytuliła go do siebie.
   Szczerbatek zakręcił się wokół siebie i zwrócił uwagę jeźdźców na formę skalną nad wejściem do jamy. Czkawka dał mu znak, by strzelił plazmą. Smok trafił idealnie - skały zasypały wejście do jaskini, zamykając ją przed ciekawskim okiem przybyszów. Być może już nigdy światła z kamieni nie ujrzą światła dziennego.


   Czkawka przechadzał się po Berk, szczęśliwy do swojego powrotu jako wodza. Rzeczywiście Astrid i Valka dały sobie radę ze wszystkim, co przyznał przed sobą z lekkim posmakiem przegranej. Miał jednak cichą nadzieję, że wygra zakład z Astrid.
   Wracał właśnie od Hassy, z którym miał do pomówienia na temat jednej sprawy. Zostawił mu część swoich cennych minerałów, resztę zaś schował u siebie w domu, by nikt niespodziewany nie zaskoczył go swoją wizytą. Hassa z niemal obojętnością i skupieniem zareagował na błyskotki, za pewne przyzwyczajonych do tego rodzaju minerałów. Czkawka zastanawiał się, jakiego rodzaju praktyki odbywał, skoro znał się również na obróbce drogich kamieni. On sam nie umiał tej sztuki, ale domyślał się, że Pyskacz też nie, skoro go tego nie nauczył.
   Przeczesał swoje włosy dłonią i zaraz zauważył na niej czarny osad węgla. Co prawda starał się zmyć z siebie wszystkie resztki brudu z kopalni, ale wiedział, że zajmie mu to jakiś czas. Musiał również zmyć brud ze swojego kombinezonu, tak więc teraz używał drugiego stroju, nieco cięższego, ale znacznie lżejszego niż strój do latania ze Szczerbatkiem. Większość kombinezonu pokrywała zbroja, na którą zarzucona była delikatna, płócienna tunika o kolorze szkarłatu. Na biodrach spinał go lekki pas, na którym wisiało niepozornie Piekło oraz mały sztylet. Jego ojciec zawsze powtarzał, że wódz powinien być gotowy na nieprzewidziane. I to właśnie miał zabezpieczać ów kostium. Czkawka rzadko kiedy go zakładał z dwóch prostych powodów - po pierwsze częściej latał na Szczerbatku, a dość ciężka zbroja nie nadawała się do lotu oraz po prostu nie lubił udawać wojownika. Był przede wszystkim jeźdźcem i każdy w Berk to wiedział.
- Cześć, Czkawka! - usłyszał nagle głos, który wyrwał go z zamyślenia. Tanya biegła w jego kierunku razem z bliźniakami, szczerze ucieszona z obecności wodza. - Jak dobrze, że już wróciłeś - powiedziała, rzucając mu się na szyję. Czkawka z jękiem musiał stwierdzić, że dziewczyna ma stalowy uścisk.
- Tanya... Brak mi oddechu - wycharczał, zanim przyjaciółka go puściła.
- Ups, wybacz - przeprosiła go z grymasem współczucia. - Naprawdę nam cię brakowało na Berk.
- A jakby mnie brakło, to co byś zrobiła? - dopytywał się Mieczyk, krzyżując ręce. Tanya uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Nic, myślę, że wtedy podzieliłybyśmy się ze Szpadką tym, co byś zostawił - odparła, przybijając piątkę ucieszonej odpowiedzią bliźniaczce.
- Jak praca w Akademii? - zapytał Czkawka, uśmiechając się pod nosem.
- Świetnie - odparła Szpadka. - Valka twierdzi, że już za dwa miesiące będziemy mogli wykluwać smoki. Czy to nie super pomysł? Wyobraźcie sobie tylko, jaki to będzie piękny chaos, gdy wszystkie zaczną się wykluwać naraz...
- Raczej wolę sobie tego nie wyobrażać - odpowiedział wódz z grymasem. - Dwa miesiące? - wyobraził sobie minę Mel. W jej przypadku będzie to wyglądało nieco inaczej. Smoki burzowe wymagają jeszcze idealnej pogody do wyklucia się. Nic więc nie da po prostu wrzucenie ich do wrzącej lawy, bo skorupa jaj zniosłaby nawet tak wysoką temperaturę, gdy nieba nie przecinają burzowe pioruny.
- No dobra - mruknęła Szpadka. - Załatwimy to tak, żeby nikomu się nic nie stało. Ale to będzie nudne...
- Zawsze można podpalić Sączysmarka - wpadł na pomysł Mieczyk. Czkawka prawie wybuchł śmiechem, widząc przerażoną minę Szpadki. Kurczę, nigdy nie spodziewałby się po przyjaciółce takiej empatii w stronę przyjaciela, którego już nie raz zwaliła ze smoka, czy choćby zakopała żywcem.
- Dobra, to my może wrócimy do swojej roboty - zamknęła temat Tanya, zabierając ze sobą bliźniaków. - Miłego dnia, Czkawka!
- I wzajemnie - odparł jednak ucieszony przywitaniem przyjaciół.
   Spacerował jeszcze chwilę, dopóki nie odwiedził go Szczerbatek, który jak zwykle latał z Iskrą. Ciężko przyznać, ale Czkawka stawał się nieco zazdrosny o swojego smoka, bądź co bądź zawsze latali we dwójkę, a teraz czuł się zbędny zarówno jako jeździec, jak i przyjaciel.
   Szczerbatek zapikował w dół, ku wyspie i delikatnie wylądował ku ziemi. Czkawka popatrzył na jego manewry z obojętnością.
- Przede mną nie musisz się popisywać. Zachowaj to dla Iskry - mruknął z uśmiechem. Szczerbatek ryknął, nieźle wkurzony, po czym obrócił się i odbiegł w stronę lasu. - Ej, no poczekaj! - wołał za nim Czkawka. - Przecież żartowałem. - smok obrócił swój wielki łeb, prychnął i biegł jeszcze szybciej. Jeździec jednak nie zwolnił, choć biegł wolniej ze swoją protezą zamiast nogi. Było mu trochę głupio, ale ich relacje nie były takie jak dawniej. Kiedyś dogadywali się bez słów a teraz spędzali z sobą czas, jakby ktoś ich do tego zmuszał. Czkawce ciążyła ta zmiana.
- Szczerbek! - krzyknął za smokiem, gdy wbiegł do lasu. Odpowiedziała mu jedynie cisza. Szedł więc, ale wciąż szybko między kolejnymi drzewami, coraz bardziej odchodząc od wioski. Musiał znaleźć smoka, nim zapadnie zmrok, pomyślał. Wtedy już całkiem nie zobaczy w ciemności Nocnej Furii. - Szczerbatek, ja żartowałem! - wykrzyknął.
   Coraz bardziej zagłębiał się w las, wołając przyjaciela. Zachowywał się jak ostatni kretyn, dzieciak, totalne dno. Kogo jak kogo, ale Szczerbatka nie powinien tak traktować. Za dużo razem przeszli. Przez jakiś czas nawet obwiniał bliźniaków za swój rozbawiony humor, przez który skrzywdził przyjaciela, ale prawda była taka, że to on zakpił sobie z niego. Nie sądził jednak, że przyjaciel tak to odbierze. W końcu często razem żartowali i nie było w tym nic dziwnego. Szczerbatek naprawdę się zmienił odkąd poznał Iskrę. Stał się bardziej dziki, jakby zapomniał tego, czego nauczył się przez te wszystkie lata, gdy mieszkał z Wikingami.
- Szczerbatek! - krzyknął jeszcze raz Czkawka, rozglądając się dokoła za przyjacielem. Wokół widział tylko zieleń wysokich traw i liści. Ani śladu ciemnogranatowego smoka.
   Nagle usłyszał głosy, gdzieś niedaleko. Zbliżył się do nich, mając złe przeczucia. Skrył się za wysokim krzewem winorostu i obserwował z niego rozmawiających.
- Jesteś pewien, że na tej wyspie mieszkają smoki? - zapytał silny Wiking jednego ze swoich trzech, rosłych towarzyszy. - Przecież Berk od zawsze walczyło ze smokami.
   Czkawka spojrzał na Wikinga, do którego zwracał się tamten. Skądś znał tego człowieka. Nagle go oświeciło. Wódz Hoodów! Ale co on tu robi?
- Widziałem chłopaka Stoicka na smoku. Masz co do tego jeszcze jakieś wątpliwości? - warknął wysoki mężczyzna o białej brodzie. Co dziwne, jego broda nie wyglądała, jakby zsiwiała, ale jej kolor błyszczał niczym srebrna łuna księżyca.
- Twardobród, rozbijemy tu obóz. Tylko nie ważcie mi się rozpalać tutaj ogniska! Głupszej rzeczy nie moglibyście zrobić.
- Rozkaz - odparł jeden z dwóch inaczej ubranych ludzi. Mieli na sobie szare ubrania z czarnymi runami na środku pancerza. Czkawka jednak nie potrafił ich odczytać, bo obcy za bardzo się ruszali. Zauważył również, że ci w szarych strojach mają bardziej skośne oczy niż wódz i jego przyjaciel.
   Czkawka obrócił na moment wzrok i zauważył Szczerbatka, obserwującego to samo, co on zza drugiej, gęstszej kępy traw.
- Szczerbek - Czkawka nie wypowiedział tego, lecz poruszył ustami, zwracając na siebie uwagę Nocnej Furii. Smok popatrzył czujnie na jeźdźca i prześlizgnął się obok wielkiego konara, by być bliżej niego. Czkawka pogłaskał go czule po głowie, przepraszając za swoje słowa, ale smok wskazał mu wzrokiem na obcych.
- Chyba nie miałeś żadnych konfliktów ze Stoickiem? - zapytał wodza jego towarzysz o kędzierzawych wąsach, sterczących śmiesznie nad górną wargą.
- Niby czemu miałbym mieć? - zapytał wódz. - To był dobry wojownik, przede wszystkim miał swój honor. Często wymienialiśmy się towarami, choć nie łączyły nas żadne sojusze. Nie raz jego kupcy przywozili mi pełne towary złożone z głów smoków i ich łusek, pazurów. Sam nie wiem, czemu jego syn sprzymierzył się z tymi potworami.
   Czkawka pogłaskał Szczerbatka, by uciszyć cichy warkot wydobywający się z paszczy smoka.
- Może coś z tego ma? - zapytał znów tamten.
- Może, ale to nie przeszkodzi nam w interesach. - wódz ułożył się na swoich jukach wygodnie. - Idź już spać, Twardobrodzie. Jutro mamy pracowity dzień.
   Czkawka dał sygnał Szczerbatkowi i oboje wycofali się z tej części lasu, pędząc jak najszybciej w stronę Berk. Mieli nadzieję, że będą mieli czas, by ostrzec swoich, zanim tamci zaatakują. Jeździec rozmyślał nad tym, czego mogą chcieć ci dziwni goście...

Wiedziałam, że będzie słabo po moim powrocie, ale nie sądziłam że aż tak :pp wychodzi na to że wszyscy czekali na mój blog o WS a zignorowali trochę Czkastrid ;) mniejsza o to, mam nadzieje, że was trochę zaciekawię.


wtorek, 11 sierpnia 2015

Atrament

   Następny dzień był dla Astrid jeszcze gorszy. Oczywiście, opowiadając Czkawce o wczorajszym dniu nie uwzględniła kłopotów z Wiadrem i Grubym. Niech wie, że świetnie daję sobie radę, pomyślała. Jak zwykle podzieliły się z Valką obowiązkami - jeźdźczyni monitorowała Berk i dbała o sprawy zewnętrzne, Astrid zaś miała pod pieczą wioskę i jej mieszkańców.
   Sączysmark prowadził dziś zajęcia w Akademii, więc Astrid poprosiła o pomoc Szpadkę. Zamierzała też pójść za radą Czkawki i wypytać ją trochę o Sączysmarka. Na razie jednak wolała skupić się na obowiązkach.
- Cześć, Hassa! - wykrzyknęła, widząc uśmiechniętego kowala.
- Och, witaj, Astrid - powiedział, rumieniąc się, ale głównie spoglądał na Szpadkę.
- Jak idzie praca? - zapytała żona wodza, nie reagując na zakłopotanie Hassy.
- Dobrze - odparł skromnie kowal. - Jestem na dobrej drodze. Czkawka jeszcze przed waszą misją opisał mi wasze Zawody Smoków i...
- Wyścigi - poprawiła go Astrid z uśmiechem.
   Kowal skinął głową chętnie.
- Wybacz, Wyścigi. Myślę, że za kilka tygodni będziemy mogli zacząć. Mam nadzieję, że nasz wódz będzie już w pełni sił? - zapytał. Astrid wywróciła oczami.
- Wydaje mi się, że tak, sądząc już po tym, że chodzi po domu i narzeka.
   Szpadka roześmiała się.
- Cały Czkawka - mruknęła. - Może powinnaś go przywiązać, czy coś? Szczerbatek go i tak pewnie namówi na lot.
   Hassa roześmiał się, chcąc pewnie sprawić przyjemność bliźniaczce, ale Astrid popatrzyła na nią poważnie.
- Nawet mnie nie strasz. Obiecał mi... - zaczęła, zastanawiając się nad słowami przyjaciółki.
- Co ci niby obiecał? - prychnęła Szpadka, patrząc na jeźdźczynię z pewnością. - Sączysmark co chwilę mi coś obiecuje i nigdy nie dotrzymuje słowa... - zakryła sobie szybko usta dłonią. - Upss...
   Hassa spojrzał na nią dziwnie. Astrid musiała się powstrzymać, żeby się nie roześmiać, zagadnęła więc Hassę, obracając się przy tym tyłem do przyjaciółki.
- Czyli wszystko gra, tak? - zapytała ze śmiechem.
- Taak, jak najbardziej - mruknął Hassa, wyraźnie niepocieszony, spoglądając smutno na Szpadkę. Co w niej takiego jest, pomyślała Astrid, spoglądając na głupawe spojrzenie Hassy. Zaczynała nieco zazdrościć przyjaciółce takiego wzięcia, choć dobrze pamiętała sytuację z Theodem, której nie chciała powtarzać. Postanowiła zapytać o to Śledzika, bo on chyba jako jedyny nie miał w głowie Szpadki. No, tym razem...
- No to dobrze, jeśli będziesz czegoś potrzebował, to powiedz. Będę gdzieś nieopodal - pożegnała się Astrid, ciągnąc za sobą Szpadkę.
   Gdy obie wyszły już z kuźni, Astrid zwróciła się jako pierwsza.
- O co chodzi z tym Smarkiem? - zapytała przyjaciółkę.
   Berk o tej porze było pełne robotników, rybaków z sieciami, wojowników spacerujących z bronią oraz kobiet zbierających różne okoliczne plony - od ziół, po strzępki warzyw. Oczywiście, największe pole mieli Wiadro i Gruby, ale poza wioską również znajdowały się zasiane miejsca, które obfitowały o tej porze w plony.
   Szpadka spojrzała na nią bystro, rumieniąc się cała, co było dość rzadkim widokiem jak u niej.
- O nic, o co ci chodzi? - burknęła. Reaguje tak samo, jak Sączysmark, zauważyła Astrid, wzruszając ramionami. Od razu poczuła jednak ból w ramieniu i syknęła z bólu.
- Nic, po prostu miałam wrażenie, że mu się podobasz - mruknęła i zaraz zaskoczyła ją reakcja.
- Serio? - zapytała Szpadka, otwierając szeroko oczy. Astrid ryknęła szczerym śmiechem. - No, dobra, złapałaś mnie - dodała z kwaśną miną. - Co chcesz wiedzieć?
- Kurczę, że ja nic nie zauważyłam... - chichotała wciąż Astrid. - Powiedz wszystko.
   Szpadka westchnęła. Jej długie włosy zwieszały się zza jej uszu w dwóch lekkich kaskadach związanych przy końcach. Od jakiegoś czasu przestała czesać sobie warkocze, jednak nikt nie potrafił już jej pomylić z Mieczykiem. Nic dziwnego, skoro wpadała w oko prawie każdemu, pomyślała Astrid z irytacją.
- Nic, po prostu... Kurczę, nic między nami nie ma, ogarnij się - mruknęła Szpadka, odwracając wzrok.
- Ale było? - dopytywała się jednak Astrid. Jej przyjaciółka uśmiechnęła się lekko.
- Być może... - odpowiedziała cicho.
- To dlaczego ja nic nie wiedziałam na Thora? - jęknęła Astrid, wznosząc ręce do góry w geście irytacji. - Czy wszystko, co się dzieje na Berk, musi mnie omijać?
- Nie wszystko - mruknęła Szpadka, wzruszając ramionami. - A ta ostatnia akcja z tymi kupcami? - zapytała dziewczyna.
- Szpadka... - zaczęła Astrid wrogo, przypominając sobie zakrwawionego Czkawkę i swoją własną ranę w barku. Nagle ją olśniło. - Dlaczego twierdzisz, że to byli kupcy? - zapytała szybko. - Przecież każdy z nas myślał, że to przemytnicy!
   Szpadka podrapała się pod hełmem z zażenowaniem.
- Wiesz, bo Johann Kupczy ma na swojej łodzi taką księgę z kontaktami no i ja i Mieczyk raz mu ją zwędziliśmy, bo chcieliśmy wiesz... dorysować tam kilka herbów, żeby się facet pomylił. Słowo daję, że jak już przypływa do Berk, to mam ochotę wyrwać mu ten głupi jęzor...
- O który herb ci chodzi? - zapytała Astrid. - Ten ze smokiem, czy z trzema mieczami?
- Widziałam tam tylko herb z tym smokiem i jakoś wpadł mi w oko, bo był jakiś inny. Kto normalny daje sobie na herb trzygłowego smoka, skoro taki nie istnieje? - zamyśliła się Szpadka.
- Więc ten drugi musiał należeć do Hoodów - pomyślała Astrid, dopiero zauważając, że Czkawka nie powiedział jej, który z herbów należał do rodu. - Skoro to kupcy, to czemu mają w herbie smoka? - zapytała raz jeszcze.
   Szpadka cmoknęła z namysłem.
- Wiesz, myślę, że może sprzedawali coś smokopodobnego. No bo w sumie to by wyjaśniało, dlaczego do nas strzelali...
  Astrid nagle przerwała jej, dusząc ją w silnym uścisku.
- Jesteś genialna! - wykrzyknęła. - Muszę tylko znaleźć Johanna. Mam nadzieję, że dalej ma tą księgę.
- Ty, weź mnie puść, bo zaczyna mi brakować tlenu. - stęknęła dziewczyna. Gdy Astrid ją puściła, ta od razu odetchnęła głęboko. - Dzięki, płuca mi się jeszcze przydadzą.
- Johann ma tą księgę, czy nie? - dopytywała się Astrid, patrząc na przyjaciółkę ciekawie.
- Pewnie, że ma. Akurat tego herbu raczej nie przerysowaliśmy, bo mi wpadł w oko, ale co do innych nie byłabym taka pewna.
   Zanim jeszcze Szpadka skończyła mówić, Astrid ruszyła pędem w stronę portu. Wiedziała, że jeśli Czkawka miał rację, to odnajdzie drugi fragment układanki. Ale dlaczego właściwie kupcy? Co mieli wspólnego z rodem Hoodów?
   Ziemia w tym miejscu stawała się miękka i grząska, przez co Astrid poślizgnęła się co najmniej trzy razy, zanim zdołała dojść do portu. Słońce nie pokazywało się od kilku dni i Wikingowie zaczynali być już rozdrażnieni pragnieniem słonecznego światła. Gdy dziewczyna w końcu zdołała wypatrzyć wśród niemal jednolitych żagli Berk, ciemnogranatowy żagiel Johanna z białym kołem na środku, zaczęła iść do niego, czując narastający ból w barku. Może Czkawka miał rację i nie powinna się przemęczać, pomyślała zaraz. Bzdura! Da sobie radę i jeszcze odkryje, kim byli ci obcy, którzy zaatakowali ich kilka dni wcześniej.
   Powietrze przeszyły potężne, czarne skrzydła i Astrid z przyzwyczajenia już miała okrzyczeć Szczerbatka, że próbuje znów ją nastraszyć, ale szybko zauważyła, że pomyliła Nocne Furie. Nie łatwo było przyzwyczaić się do dwóch smoków na Berk.
- Iskra! - wykrzyknęła jeźdźczyni z radością, przytulając się do smoczycy.
   Nocna Furia zacharczała szczęśliwa ze spotkania z Astrid. Zatrzepotała przy tym skrzydłami, próbując utrzymać się na drewnianym pomoście. Astrid zauważyła, że Wikingowie pracujący spokojnie w porcie stali się bardziej spięci i z uwagą spoglądali na niebezpiecznego smoka. Oczywiście, Szczerbatkowi ufali niemal tak bardzo, jak Czkawce, ale Iskra była całkiem innym przypadkiem. Już raz Astrid niemal przez nią zginęła. Teraz wizje smoczycy już zupełnie jej nie zagrażały, a Iskra wykorzystywała swoich wizji do kontaktów z innymi smokami, jak i z niektórymi Wikingami.
   Przez moment Astrid zobaczyła niebo, czyste, pełne pomarańczowego blasku zachodzącego słońca oraz ciemne chmury, po drugiej stronie nieba. Gdzieniegdzie daleko błyskały pioruny, dzielące nieboskłon na jeszcze drobniejsze kawałeczki. Gdy wizja się skończyła, Astrid pogłaskała smoczycę po pyszczku.
- Tak, wiem. Idzie burza. - powiedziała, ale Iskra pokręciła głową z warknięciem i naraz Astrid zobaczyła jeszcze dwa różne obrazy.
   Za pierwszym razem zobaczyła małą Mel z jajem Wandersmoka w jej drobnych rączkach widzianą z góry, zaś za drugim małe, wykluwające się smoki z ciemnofioletowych jaj, ryczące głośno do wtóru burzy i gromów. Astrid bez problemu zrozumiałą przesłanie wizji smoczycy.
- Iskra, nie. - powiedziała twardo. - Mel nie jest jeszcze gotowa, jej smok nie może się jeszcze wykluć. Musimy poczekać do następnej burzy.
   Iskra warknęła ponownie, tym razem bardziej natarczywie, spoglądając na niebo. Astrid przypomniała sobie słowa Śledzika, że smoki burzowe, jak Nocne Furie i Wandersmoki mogą się wykluć tylko w czasie burzy. To sprawiało niemały kłopot, stąd smoków było tak mało, skoro och smoczy rodzice musieli dbać i o pogodę, i o miejsce, w którym skorupy mogłyby się rozbić pod wpływem ciepła. Równie dobrym miejscem jak lawa były na przykład gejzery, ale te z kolei ciężko było znaleźć przez Wikingów, nie mówiąc już o tym, że małe smoczki często wystrzelone w niebo pod wpływem ruchu wrzącej wody, miały wyjątkowo nieprzyjemne lądowanie. Tą metodę wybierały więc jedynie smoki kamienne, jak na przykład Gronkiele, ponieważ ich małe nawet przy dużych wysokościach nie robiły sobie nawet najmniejszej krzywdy przy zetknięciu z ziemią.
   Smoczyca zamruczała coś pod nosem i odeszła na bok, zostawiając Astrid przejście w kierunku Johanna, do którego właśnie szła. Jeźdźczyni czuła się źle, wiedząc, że Iskra ma rację i że smok Mel powinien się wykluć teraz, podczas burzy, ale to był naprawdę zły pomysł, zważając na to, że oboje z Czkawką mieli za dużo na głowie, by móc poświęcać jeszcze każdą swoją chwilę małemu Wandersmokowi niosącemu zniszczenie w ich własnym domu. Nocna Furia w końcu usiadła na jednej z drewnianych beli i położyła wzdłuż swój długi, czarny ogon. Błękitne oczy wciąż spoglądały na Astrid, która wsiadała właśnie do łodzi Johanna.
- Zaraz do ciebie przyjdę - obiecała, stając pewnie na pokładzie.
   Łajba Johanna przez te kilkadziesiąt lat, przez które dane mu było żeglować zmieniła się i znacznie powiększyła. Teraz pod pokładem znajdowało się wiele więcej towarów, niż kiedykolwiek, a sam kupiec miał dla siebie pełną kabinę, w której mógł bez strachu nocować, gdy jego łódź cumowała przy brzegu.
   Astrid zeszła bez zaproszenia pod pokład, wiedząc, że kupiec pewnie teraz odsypia swoją pracę. Należy mu się. Nie widywano go ostatnio przez kilka miesięcy, przez które załatwiał od innych Wikingów żelastwo dla Hassy oraz żywność dla Berk, nie mówiąc o samej wymianie.
   Jeźdźczyni zawahała się przy ostatnim stopniu schodów, gdy łódź zakołysała się lekko. Szczerze nienawidziła łodzi i choć Czkawka nie raz mówił jej, że jej własne, błękitne oczy często przypominają mu morskie fale, to Astrid odczuwała mdłości wchodząc na pokład. Co innego, gdy leciała na smoku. Wtedy widok morza ją uspokajał.
   Nagle usłyszała huk z pomieszczenia obok, w momencie, gdy zaczynała oglądać przedmioty. Z pokoju wybiegł Johann, trzymający w dłoni sztylet.
- Aaach, kto na Odyna chce ukraść Johannowi jego towary?! - żachnął się, ale widząc Astrid szybko schował ostrze za plecami. - Wybacz mi, Astrid, ale naprawdę nienawidzę, jak mi się ktoś plącze po pokładzie. Raz nawet złapali mnie piraci na północnych wyspach i...
- Johann, - przerwała mu Astrid pewnie, opierając się o stolik pełen toporów i mieczy dla Hassy, które miały być zapewne wkrótce przetopione. - mam do ciebie ważną sprawę i chciałabym ja załatwić jak najszybciej.
- Mam nadzieję, że masz zamiar coś kupić, bo inaczej nie wiem, czy znajdę dla ciebie czas - odparł dumnie kupiec, krzyżując ręce. Astrid westchnęła, rozglądając się dokoła.
- Dobrze, niech będzie. W takim razie proszę o dwa flakoniki ardyckiego atramentu, jeśli łaska - mruknęła z niezadowoleniem. Naprawdę ciężko załatwiało się sprawy z Johannem.
   Kupiec z piosenką na ustach zaczął grzebać w swoich jukach, sprawdzając zapasy.
- Koniecznie ardycki? Nie może być zwykły, z Czarnych Wysp? - zapytał z zakłopotaniem.
- Nie - powiedziała z pewnością siebie dziewczyna. - A w miarę jak będziesz go szukał, może odpowiesz mi na kilka pytań?
- Co tylko rozkażesz, ale mam nadzieję, że jednak weźmiesz ten zwykły atrament. Tamtego pozostały mi tylko cztery maleńkie fiolki. - stękał Johann, potrząsając swoją czarną brodą.
- Więc wolisz zatrzymać swoje cenne fiolki dla innych, niż sprzedać je swojemu wodzowi? - zapytała Astrid, wpatrując się w kupca z gniewem, ale tak naprawdę tylko grała. Uwielbiała patrzeć, jak niektórzy reagują na imię Czkawki, zwłaszcza po tym, jak został wodzem. Mimo wszystko każdy musiał przyznać, że cieszył się niemal takim autorytetem, jak Stoick, a może i nawet większym.
- Nie, nie, skąd - odparł Johann, ocierając spocone czoło.
- W takim razie poproszę te ardyckie. - warknęła. Wiedziała, że Kupczy potrafi okręcić nad kimś bat pomimo miłego uśmieszku i bogatej charyzmy. Lepiej uważać na tak chciwych ludzi jak on.
   Gdy Johann wyszperał w końcu w kufrach dwie małe fiolki czarnego płynu i podał je Astrid, jeźdźczyni zapłaciła mu kilkoma złotymi monetami i od razu przeszła do rzeczy.
- Poszukuję herbu z trójgłowym smokiem, może taki widziałeś? - zapytała miłym głosikiem, jakby wcale poprzednio nie chciała go oskubać z jego najlepszych towarów.
- Nie, ale chętnie się do ciebie zgłoszę, gdy sobie taki przypomnę - powiedział kupiec, patrząc chytrze na Astrid. - Co? - zapytał, gdy dziewczynie nie ruszyła się nawet o krok.
- Chcę zobaczyć twoją księgę kontaktów - oznajmiła. - No, chyba że wolisz, żeby to zrobił Czkawka.
- Nie mogę pokazać mojej księgi nawet jemu - powiedział mocno zmieszany Kupczy. - Kupcy nie zdradzają swoich sekretów.
   Astrid skrzyżowała ręce na piersi.
- A co, jeśli te "sekrety" zagrażają sprawom Berk? - warknęła, wpatrując się gniewnie w Johanna.
- Na razie nie zagrażają - odparował kupiec. - Więc póki co, uprzejmie cię proszę o nie zaglądanie do cudzych spraw.
   Astrid westchnęła z gniewem, zerkając co rusz w stronę pokoju Johanna, umieszczonego pod pokładem, w którym pewnie trzymał swoją księgę.
- Johannie - odparła słodko Astrid. - Bardzo zależy mi na tej księdze i nie wyjdę stąd, póki nie znajdę tego, czego potrzebuję.
   Nagle cała łajba zadudniła, a Johann wytrzeszczył oczy, patrząc na Astrid, mówiącą spokojnie dalej.
- Nie chciałabym ciebie niepokoić, ale Iskra czeka na mnie tam na górze i raczej już się niecierpliwi, że długo nie wracam.
   Kupiec prawie się przewrócił, słysząc o kolejnej Nocnej Furii. Już gdy w okolicy pojawiał się Szczerbatek, Wiking stawał się nadpobudliwy i najchętniej uciekłby gdzie pieprz rośnie, a co dopiero, gdy miał do czynienia z dziką Nocną Furią, która akceptowała tylko Astrid w swoim otoczeniu.
- Dobrze, już dobrze. Trzeba było tak od razu, że ta księga jest ci koniecznie potrzebna... - wymruczał, wchodząc do siebie. Astrid poczekała chwilę, a Kupczy szybko wyniósł ze swojego pokoiku dużą, przepasaną czarną skórą księgę. - Czy teraz łaskawie opuścisz moją łódź, czy jeszcze czegoś potrzebujesz?
- Nie, już wszystko mam - Astrid posłała mu triumfalny uśmiech. - Dziękuję. Oddam ją, jak znajdę to, czego szukam.
- Byle szybko - mruknął Wiking. - Odpływam przy następnej pełni...

   Astrid ruszyła raźnym krokiem do swojego domu, koło niej dzielnie kroczyła Iskra.
- Spisałaś się dzisiaj - wymruczała do niej Astrid, głaszcząc smoczycę po grzbiecie. - Gdyby nie ty, nic bym nie załatwiła.
   Nocna Furia zaśmiała się po swojemu i wysłała jeźdźczyni szybką myśl, której obrazem była łódź Johanna, cała w kawałkach, które wypluwało morze.
- Nie trzeba się było aż tak poświęcać - zaśmiała się Astrid, przyciskając do siebie czarną księgę.
   Pożegnała się z Iskrą tuż koło drzwi i odleciała w stronę północnych szczytów Berk, na których zrobiła sobie swoje własne leże. Smoki rzadko kiedy leciały w tamtym kierunku, więc Iskra miała przynajmniej spokój.
- Czkawka! - zawołała wesoło dziewczyna, wchodząc do domu i zamykając za sobą szczelnie drzwi. - Mam coś dla ciebie.
   Zza progu sypialni wyszedł zaraz jeździec, trzymając oczywiście w dłoni zwoje pergaminów. Jednak na widok swojej ukochanej zaraz wszystko porzucił, by się z nią przywitać.
- A ty jak zwykle swoje - zaśmiała się Astrid, muskając lekko jego policzek.
- Co to? - zapytał Czkawka, zerkając na księgę.
- Rozwiązanie twoich problemów - powiedziała Astrid, bardzo z siebie dumna. - Wierz mi, nie było łatwo wyrwać ją Johannowi i gdyby nie Iskra...
   Czkawka powoli przejrzał strony księgi, uważając na stary papier.
- W czym miałaby mi pomóc księga rejestrów Kupczego? - spytał Czkawka, marszcząc brwi. Astrid przytuliła się do niego lekko, po czym opowiedziała mu o rozmowie ze Szpadką i o tym, jak przypadkowo natknęła się na rozwiązanie problemu z drugim herbem.
- I naprawdę Szpadka widziała akurat ten herb w tej księdze? - zapytał Czkawka z powątpieniem.
- Nie musisz do niej w ogóle zaglądać, jeśli to cię nie przekonuje - warknęła Astrid, wstając. No ładnie, ona cały dzień lata za Kupczym, żeby w końcu dowiedzieć się, co oznacza ten durny herb, a Czkawka oczywiście strzela fochy, jakby to i tak nic nie znaczyło.
   Zanim jednak Astrid zdołałą odejść, jeździec chwycił ją za rękę.
- Poczekaj - powiedział, odkładając księgę z głośnym westchnieniem. - Po prostu mam zły dzień, to wszystko. Przepraszam.
   Czkawka przytulił ją mocno, sadzając sobie na kolanach. Astrid położyła delikatnie głowę na jego ramieniu, wpatrując się w czarną okładkę księgi.
- Aż tak źle ci w domu? - zapytała cicho. Czkawka pocałował ją w czoło, odsłaniając jej złociste kosmyki.
- Wiesz, że moim domem jest niebo... - wyszeptał, biorąc do ręki księgę.
- Gdzie Szczerbatek? - zapytała jeźdźczyni, patrząc w tył na schody prowadzące do sypialni.
- Nie wiem, zmył się. Ostatnio często to robi - mruknął Czkawka z rozdrażnieniem, przeglądając księgę.
- To stąd twój humorek - mruknęła pod nosem, wciskając swoją głowę po gardło Czkawki i przesuwając się uchem w stronę jego serca. Słyszała już jego bicie, szybsze, jak po wzmożonym wysiłku. Zmarszczyła brwi, patrząc ukochanemu w oczy. - To na mnie tak reagujesz? - zapytała, mając na myśli bicie jego serca.
   Czkawka spojrzał na nią krótko, wpatrzony w stronnice księgi, ale jego policzki skryła czerwona barwa.
- O, jest - powiedział, patrząc z uwagą na herb trójgłowego smoka na zielonym tle i porównał go z chustką, wyciągniętą z kieszeni. - Kupcy z Mohamett, dalekich wysp na wschód od Archipelagu. Trudzą się łapaniem i zabijaniem smoków, tudzież sprzedawaniem ich łusek nomadom z Wielkiego Lądu. Zaraz, chwila, co to Wielki Ląd?
- I jacy nomadzi? - zapytała Astrid, biorąc do ręki księgę. Herb był rzeczywiście identyczny. - Johann nie ma tu nic na temat Hoodów?
- Najwyraźniej nie - westchnął Czkawka. - Ale to już wskazówka. W wielu księgach są opisani różni kupcy, tylko nie znałem wcześniej ich nazwy. Teraz będę szukał pilniej.
- Myślę, że tych kupców i Hoodów mogą łączyć smoki - rzekła Astrid. - No wiesz, opowiadałeś, że wyspy Hoodów zniszczyły smoki, więc mieliby za co się mścić, a kupcom by to było na rękę, skoro bardziej zależy im na łuskach niż na zabijaniu.
- Kto to wie - mruknął Czkawka, ale odebrał Astrid księgę i odłożył ją obok siebie, jakby chciał już zakończyć temat tajemniczych herbów.
   Astrid spoglądała z zainteresowaniem jak jego usta powoli przemierzają długość jej szyi.
- Jesteś genialna - wymruczał. - Cały dzień siedzę i czytam, a ty wychodzisz do wioski i dowiadujesz się od Szpadki, co oznacza ten herb.
- Trzeba mieć talent - prychnęła Astrid. - Czyli uznajmy, że wygrałam ten zakład? - zachichotała, gdy Czkawka popatrzył na nią z udręczeniem.
- No dobra, niech ci będzie. - powiedział, patrząc w oczy swojej żonie.
   Astrid nagle sobie o czymś przypomniała.
- Aha, prawie zapomniałam - sięgnęła do kieszeni przy swoim boku i wyciągnęła z niej dwa flakoniki. - Załatwiłam ci te ardyckie - mruknęła, oglądając dokładnie flaszki atramentu. - Wiem, że ostatnio brakowało ci atramentu.
- Nie musiałaś - mruknął Czkawka. - Zwykłe też by mi wystarczyły.
   Astrid spojrzała na niego z beznadziejnością w oczach, nie wiedząc, czy lepiej na niego nawrzeszczeć, czy po prostu pójść i położyć się spać.
- Co? - zapytał Czkawka, patrząc na nią dziwnie swoimi zielonymi oczami.
- Jeszcze chwila a mu je odniosę razem z tą księgą - warknęła, wciskając mu flakoniki w otwarte dłonie, po czym wstała, zostawiając torbę przy drzwiach.
   Czkawka patrzył na nią jeszcze przez moment w szoku, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć, ale zanim zdołał otworzyć usta, Astrid przerwała mu, warcząc z sypialni:
- Dobranoc!


Mam nadzieję, że nieco was te przekomarzanki rozśmieszyły, bo szczerze mówiąc na miejscu Astrid chyba bym dała Czkawce w mordę :D tyle się biedna natrudziła xd tak czy inaczej, witam ponownie! Obyście czekali z utęsknieniem bo za jakiś czas niestety znów zniknę ://

PS: Co do pielgrzymki, pisałam to już na WS ale napiszę i tu: było świetnie, serio. Jeśli zastanawialibyście się kiedykolwiek, czy pójść, czy się opłaca, czy dam radę to spoko, miałam te same obawy. Co najważniejsze, szłam sama, nie znając praktycznie nikogo, bynajmniej z mojej grupy. I nie jestem wysportowana a dałam radę aż do Jasnej Góry. Zachęcam za rok :dd

Wasza wierna Just, która tak się za wami stęskniła że o raju ;33