sobota, 27 czerwca 2015

Przełamać strach

   Czkawka po rozmowie z Hassą ruszył w kierunku klifu, by dołączyć do Astrid. Koniecznie musiał podzielić się z nią informacją o tajemniczym chłopaku z ich snów. Ciekaw był, kto podsyłał mu te sny i jakie miały tak naprawdę znaczenie. Czuł całym sobą, że rozwiązał tę trudną zagadkę rozwikłania rodu Borka Wielkiego.
   Właśnie skręcał za dom Flegmy, gdy poczuł na sobie czyiś wzrok. Gdy obrócił się, nikogo nie zauważył, ale nieznośne uczucie, że ktoś go obserwuje nadal go dręczyło. Szczerbatek zawarczał cicho.
- Ty też to czujesz, Szczerbol? - spytał, zauważając ruch przy jednym z budynków.
   Smok i jeździec, patrząc na siebie, zaczęli skradać się w tamtym kierunku, gdy wyskoczyli zza rogu, zauważyli drżącą Mel, która zapiszczała ze strachu, gdy zauważyła Nocną Furię.
- Mel, spokojnie - uspokajał ją Czkawka, pomagając jej wstać. Dziewczynka cała dygotała ze strachu, choć naprawdę jeździec i smok nie chcieli jej wystraszyć, tylko sprawdzić, kto ich śledzi.
- Ja... przepraszam... - załkała cicho i nagle wpadła w ramiona wodza, płacząc cicho. Czkawka uśmiechnął się pod nosem, przytulając dziewczynkę.
- Śledziłaś nas? - spytał delikatnie, by nie urazić dziecka. Mel otarła drobne łzy, patrząc na jeźdźca.
- Nie, ja tylko... Naprawdę przepraszam, nie powinnam.
   Czkawka spojrzał na zapłakaną dziewczynkę. Miała długie, związane w warkocze ciemne włosy i zielone oczy. Pod nosem usianych miała kilka piegów. Tak bardzo go przypominała, gdy był młodszy, że aż zaparło mu tchu. On też tak samo bał się smoków, przypomniał sobie. Wiedział, że w życiu dziewczynki musi się stać coś, co pomoże jej zaufać tym wspaniałym stworzeniom. Czkawka wiedział, co czuła, bo przez większą część życia myślał, że to smoki zabiły jego mamę. Prawda jednak okazała się o wiele milsza, niż wódz mógł przypuszczać.
- Dlaczego? - spytał tylko cicho, z zainteresowaniem.
- Bo nie rozumiem - poskarżyła się Mel. - Nie rozumiem, dlaczego wódz przyjaźni się ze smokami.
   Jeździec uśmiechnął się, widząc zagubienie na twarzy dziecka. Była mała i zagubiona, nie znała życia, nie wiedziała nic o kłusownikach smoków, o wojnach z ich rasą, o wyprawach w poszukiwaniu Smoczego Leża. Czkawka nie dziwił się jej więc, że myślała, że największym niebezpieczeństwem dla ludzi były właśnie smoki, nie oni sami.
   Wpadł jednak na pomysł. Przywołał do siebie gestem smoka, uśmiechając się do przerażonej dziewczynki.
- Szczerbatku, przedstawisz się łaskawie tej pięknej damie? - zapytał wyciągając dłoń w stronę dziecka.
   Mel spoglądnęła na Nocną Furię ze strachem, podczas gdy Szczerbatek przekrzywiał do niej słodko głowę jak kot.
- Chciałaś zrozumieć - szepnął cicho Czkawka.
   Dziewczynka złapała jego rękę, trzymając ją mocno, a jeździec posadził ją na swoim siodle, sam zaś usiadł tuż za nią, wsadzając swoją protezę nogi w specjalne łącze z ogonem, którym mógł sterować. Gdy usłyszał zgrzyt, który upewniał go, że noga trzyma się siodła, złapał ponownie małą za rączkę.
   Szczerbatek wystartował najwolniej, jak potrafił, ale siła jego wyskoku była i tak zbyt wielka, by Mel zachowała spokój. Czkawka poczuł na swojej dłoni pazurki dziewczynki, które zatopiły się w jego skórę. Postarał się jednak nie zwracać na to uwagi. Podczas pierwszego lotu z Astrid, dziewczyna prawie go udusiła, łapiąc się za jego wątłe ciało, wszystkim, czym zdołała, od rąk i ramion, do nawet nóg. Ale wtedy Szczerbatek sam umyślnie doprowadził ją do takiego stanu, tym razem nocna Furia leciała spokojnie, trzepocząc tylko co jakiś czas skrzydłami, by nabrać wysokości.
   Mel wyjrzała przez ramię Czkawki i spojrzała w dół, na Berk. Chociaż jej ciało nadal wstrząsały dreszcze, oczy ciekawsko wodziły po powierzchni wyspy.
- Widzę stąd mój dom - powiedziała cicho. Czkawka uśmiechnął się.
- Chyba nie boisz się latać, prawda? - spytał.
- Nie - odparła Mel, patrzą na ciemnogranatowe ciało smoka, którego skrzydła łapały z wolna wiatr. - Boję się smoków.
   Jeździec nie potrafił nie wstrzymywać uśmiechu. Czuł się, jakby miał przed sobą siebie samego. Strzelanie do Nocnej Furii wzięło się właśnie ze strachu oraz z pragnienia przełamania go z dość brutalny sposób. Miał nadzieję, że Mel będzie na tyle mądra, że na niego nie wpadnie.
- Mój tato wiedział, jak to jest latać? - spytała niewinnym głosem, pozbawionym emocji.
- Nie sądzę - szepnął Czkawka smutno. - Nigdy go o to nie pytałem.
- Gdyby wiedział, może by... - usłyszał cichy głosik, ale dziewczynka chyba mówiła do siebie.
   Czkawka nie musiał mówić, gdzie ma lecieć smok, do gdy szybowali w powietrzu, rozumieli się bez słów. Szczerbatek więc leciał tuż nad powierzchnią wody, co zawsze podobało się Czkawce. Gdy lecieli z całą możliwą szybkością, woda pryskała na wszystkie strony przed siłą ich lotu.
   Jeździec wyciągnął dłoń Mel i przyciągnął ją w stronę wody, by mogła ją dotknąć. Woda była zimna, ale sprawiało to przyjemność małej. Czkawka usłyszał ku swojej uldze jej cichy śmiech i był to najmilszy dźwięk, jaki do tej pory usłyszał. Twarz dziewczynki odbijała się od lustra wody, ukazując jej uśmiech, pełny śnieżnobiałych ząbków.
- To jest dużo lepsze niż pływanie - oceniła dużo weselszym tonem. Jej małe ciałko zdawało się już nie drżeć ze strachu, choć Mel dalej nie czuła się dość pewnie na siodle. Wiedział jednak, że coś w niej pękło, jakaś drobna nić strachu. Wystarczyło tylko podtrzymać tę destrukcję, by zniszczyć w niej wszelki strach, a zastąpić go zaufaniem.
- To jeszcze nie wszystko - powiedział Czkawka, chwytając małą w pasie, a drugą ręką trzymając się siodła. - Gotowa?
   Mel ku zdziwieniu jeźdźce kiwnęła od razu głowa, a Szczerbatek, jakby na tajny sygnał, poszybował wprost ku górze, używając wszystkich swoich niezwykle silnych mięśni, by wzbić się w powietrze. Ziemia mijała coraz szybciej, jak morze, wzdłuż którego lecieli. W końcu, dotarli do linii chmur, którymi zachwycała się Astrid, podczas ich pierwszego lotu. Jak bardzo zbliżył kochanków jeden wspólny lot... Czkawka miał nadzieję, że również lot sprawi, że Mel przestanie bać się smoków.
- Pięknie - wyszeptała, jakby chciała tylko potwierdzić myśli Czkawki.
   Gdy skończyli lot, Szczerbatek wylądował tuż obok domu wodza, starając się gładko osiąść na lądzie, by nie przestraszyć zanadto Mel.
   Dziewczynka siedziała grzecznie, czekając, aż Czkawka ściągnie ją z siodła. Była taka mała, pomyślał jeździec. Miała może z siedem lat.
   Kiedy Mel stanęła już na swoich nogach, rzuciła się mocno na szyję jeźdźcowi, niemal zwalając go z nóg. Czkawka uśmiechnął się i objął dziewczynkę mocno, ciesząc się, że mógł pomóc.
- Dziękuję wyszeptała cienkim głosikiem, po czym podeszła niepewnie do Szczerbatka. Smok stał nieruchomo, patrząc z zainteresowaniem na ruchy dziewczynki. Mel wyciągnęła rękę, by go pogłaskać, ale w ostatniej chwili się zawahała i schowała dłoń. Jeszcze nie tym razem, powiedział w myślach Czkawka.
- Dzięki, Szczerbatku - odparła Mel, odchodząc.
   Jeździec jeszcze przez moment patrzył, jak małe stópki oddalają się coraz bardziej w skocznych, wesołych krokach. Że też wcześniej nie wpadł na pomysł, by wziąć małą na lot...
   Nagle nie stąd ni zowąd obok niego pojawiła się Astrid, całując męża w policzek.
- Widziałam! - powiedziała, uśmiechając się do niego najbardziej słodkim uśmiechem, na jaki było ją stać. - Nie wykręcisz się.
- Co widziałaś? - zapytał Czkawka, również witając dziewczynę pocałunkiem.
   Szczerbatek wcisnął głowę pod pachę Astrid, zmuszając ją do pogłaskania jego wielkiego łba. On tez się za nią stęsknił.
- Masz słabość do Mel - odparła. - I nie sądzę, żebyś chciał jej w jakiś sposób wynagrodzić krzywdy jej ojca, które zaznał przez smoki.
- Nie, ja nigdy nie pomyślałbym... - zaczął tłumaczyć się Czkawka, ale jego żona zamknęła mu usta dłonią, jednocześnie drapiąc łuski smoka.
- Widzisz, znów mam rację - odparła śpiewnym głosem. - Przecież wiem, że chcesz jej pomóc. - brwi Astrid powędrowały wysoko. - Tylko zastanawiam się, czemu. Nigdy nic ciebie nie ciągnęło do dzieci, z Gustavem też nigdy nie udało ci się dogadać.
   Czkawka czuł się nieco onieśmielony słowami jeźdźczyni. Rzeczywiście nie miał podejścia do dzieci, ale Mel zdawała się być bardzo inteligentna jak na swój wiek, przez co Czkawka nie czuł ciężaru, przy rozmowie z małą, ani nie musiał niczego udawać.
- Dobra, chodź przykładny rodzicu - westchnęła Astrid, ciągnąc męża za sobą do domu. Szczerbatek wepchnął się do wnętrza za nimi.
- Ach! - wykrzyknął Czkawka, przypominając sobie o Hassie. - Zapomniałem ci powiedzieć. Jest w Berk chłopak, który twierdzi, że jest synem Seliny i że mama wysłała go tu, by mógł znaleźć jakieś zajęcie. Nie uwierzysz, ale to ten sam, który był w naszych snach.
   Astrid otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Naprawdę?
   Czkawka zamknął szybko drzwi za Szczerbatkiem. Smok wydawał się urażony tym, że para nie zwraca na niego wystarczającej uwagi, ale temat ich pogrążył całkowicie.
- Nie uwierzysz, jak bardzo podobny jest do Pyskacza - wyszeptał Czkawka.
- Sądzisz, że... - jeźdźczyni zamrugała gwałtownie gęstymi rzęsami. - Sądzisz, że to jego syn?
   Wódz uśmiechnął się i opowiedział żonie o tym, że pozwolił mu osiąść na razie w kuźni, by zobaczyć, czy cokolwiek nie pozwoli mu natknąć się na pamięć o Pyskaczu. Poza tym i tak nie było w Berk na razie miejsca, by pozwolić gościowi w nim zamieszkać.
- Myślisz, że to coś da? - spytała Astrid z powątpieniem. - Jeśli rzeczywiście jest synem Pyskacza, to gdy Selina opuszczała Berk, musiała być już w ciąży. W takim razie Hassa nawet nie widział ojca.
- On nawet nie wie, kim jest jego ojciec. - dodał Czkawka - Ale wie, że zmarł niedawno. Oprócz Pyskacza nie było żadnych zgonów w Berk, ku chwale Odyna. Z wyjątkiem jego matki.
   Nastała długa chwila ciszy. Astrid zastanawiała się nad całą sytuacją, jakby próbowała wybadać, co tak naprawdę kryje blondwłosy chłopak, przybyły z dalekich, wschodnich wysp.
- Chcę go poznać - obwieściła nagle dziewczyna.


   Czkawka bez żadnych wątpliwości zgodził się, zapoznać Astrid z Hassą. Nie krył przed swoją żoną niczego, bo nie miałoby to większego sensu. Astrid była jego częścią, nadawała się idealnie na żonę wodza, bo Czkawka na pewno nie dałby sobie bez niej rady. Za każdym razem, gdy patrzył na dziewczynę miał ochotę postawić ołtarzyk Frigg, by podziękować jej za tak wspaniałą żonę.
   Jeźdźcy zapukali cicho do kuźni, ale nikt im nie odpowiedział, więc weszli do chaty. Szczerbatek ku swojemu rozdrażnieniu poszedł zapewne do Iskry. Astrid jednak obiecała mu smaczną kolację, na co smok nieco zszedł ze swojego smoczego focha.
   Gdy para rozglądała się po skrzętnie urządzonej pracowni, jeszcze gdy Pyskacz żył, Czkawka zauważył schowanego za ścianą Hassę, który polerował srebrny sztylet, który leżał tu od dawna, a którego nikt nie naostrzył od czasu, gdy Pyskacz robił swoim ostrzom szczegółową rewizję.
   Hassa widząc Czkawkę i Astrid, odskoczył, upuszczając na podłogę sztylet.
- Przepraszam - odparł Czkawka z uśmiechem, podnosząc sztylet. - Pukaliśmy, ale chyba nie słyszałeś.
- Mogłem się spodziewać odwiedzin - uśmiechnął się Hassa, patrząc na Astrid z szacunkiem. Ten wzrok przypadł Czkawce do gustu, bo Theod zawsze traktował jego żonę w sposób, w który nie powinien traktować żony przyjaciela. - Wybacz, nie mogłem się powstrzymać.
   Czkawka spojrzał na wypolerowane ostrze, a jego oczom nie mogła ujść idealna krawędź, którą tylko Pyskacz umiał w ten sposób uzyskać. Wódz wiedział to dobrze, w końcu szkolił się u Wikinga od małego.
- Czyim czeladnikiem byłeś, że tak dobrze posługujesz się ostrzem? - spytał, oddając sztylet Hassie, który przyjął go z uśmiechem.
- U starego kowala Drymkina z Walharrof, miał piękny kunszt.
- Nie wątpię. - Astrid odchrząknęła, dając o sobie znać, więc Czkawka szybko dodał: - Poznaj moją żonę Astrid.
- Hassa - uśmiechnął się chłopak, podając dłoń dziewczynie.
- Słyszałam o twojej mamie. - powiedziała. - Bardzo mi przykro.
- Powinienem być tu wcześniej - odparł tylko Hassa, błądząc smutnym spojrzeniem. - Nie dotarłem do Berk, dlatego wyruszyła w podróż.
   Czkawka usiadł na stołku stojącym nieopodal, drugi podał Astrid. Hassa również zajął swoje miejsce.
- O czym ty mówisz? - zapytał Czkawka. - Przecież niemożliwe, żebyś ty wyruszył wcześniej, a twoje mama dopłynęła tu na Berk jako pierwsza.
   Hassa potarł nos w identyczny sposób, jak Pyskacz, co nie uszło uwadze Czkawki.
- Płynąłem do Berk dwa miesiące, bo sztorm zabrał moją łódź na Wyspę Burz. Wtedy moja mama musiała wyruszyć z Walharrof. Gdybym dopłynął tu wcześniej i wysłał jej jakiś list...
- Nie obwiniaj się - pocieszała go Astrid. - Taka była wola Odyna.
- Wiem. Ale to i tak boli. Mama była wszystkim, co znałem. Teraz zostałem sam.
   Czkawka i Astrid spojrzeli po sobie, wymieniając bezgłośnie myśli.
- Selina była na Berk, więc traktujemy ją jak swoją - odpowiedział wódz, starając się brzmieć przekonywająco. - W takim razie jesteś jednym z nas.
- Mój ojciec podobno mieszkał na Berk. - odparł prosto Hassa. - Więc chyba po części jestem jednym z was.
   Tym razem para nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie było innej opcji. Był synem Pyskacza. Czkawka w końcu podjął decyzję, by mu o tym powiedzieć.
- Hassa, właśnie jesteś w domu swojego ojca. To ta kuźnia. Pyskacz Gbur był naszym najlepszym przyjacielem. Został zabity w noc podczas naszego wesela. Jeśli ktoś miałby być twoim ojcem, to myślimy, że byłby to właśnie Pyskacz.
   Hassa nie odpowiedział nic, wpatrując się tępo w podłogę. Czkawka nie próbował mieszać mu jeszcze bardziej w głowie, wiedział, że ta informacja to dla niego i tak za duży szok. W końcu jednak chłopak kiwnął niewyraźnie głową i powiedział cicho:
- Mogę zostać z tym sam? Sami rozumiecie, jest mi ciężko.
- Jasne - odpowiedział szybko Czkawka, wstając z miejsca, Astrid jednak wstrzymała go, trzymając za rękę.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebował, to wiesz, że zawsze możesz się do nas zwrócić, prawda? - zapytała delikatnie. Hassa kiwnął głową.
- Dziękuję za waszą pomoc.
   Czkawka wychodząc, potknął się o stopy żelaza, które zostawił tu jeszcze Pyskacz. Kowal nigdy nie potrafił zachować porządku, co bardzo irytowało jego czeladnika.
- Myślisz, że da sobie z tym wszystkim radę? - spytała Astrid, zerkając do tyłu, gdy zamykała za sobą drzwi kuźni.
- Nie wiem tego - mruknął Czkawka. - Wiem, że będzie mu ciężko. Stracił oboje rodziców tak nagle.
- Ojca praktycznie w ogóle nie miał - prychnęła Astrid. - Nie spodziewałabym się, że Pyskacz tak się zachowa...
- A co jeśli on w ogóle nie wiedział, że jest ojcem? - zapytał Czkawka. Para spojrzała w ziemię ze wstydem.
- Wiem, nie powinnam go oceniać. Ja po prostu... tęsknię - szepnęła dziewczyna, głaszcząc się po ręce.
   Czkawka wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Jak my wszyscy, As.

czwartek, 25 czerwca 2015

Hassa

   Następny dzień zapowiadał się równie pracowity jak poprzedni, z tym, że Czkawka miał do zbadania inne zajęcia. Pierwsze z nich prowadził Mieczyk, co już samo przez się oznaczało kłopoty.
   Kiedy już każdy z uczniów z grupy B zajął już swoje miejsce, Mieczyk skończył mówić do Wyma i Jota, po czym odchrząknął:
- Zaiste witam was na moich Zajęciach Smoczych Sztuczek. - wyglądał tak idiotycznie, że Czkawka musiał się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Mieczyk jednak nadal zachowując poważny wyraz twarzy, kontynuował: - Nie miewajcie jednak zbytnich przeczuć, albowiem ja się wami zajmę.
   Chłopak odwrócił się i szepnął do wodza, gdy dzieciaki wybuchnęły śmiechem.
- Czkawka, ja tak nie potrafię.
- Mów normalnie, to nie jest jakiś dramat aktorski - podpowiedział mu jeździec, cały czas myśląc o tym, żeby zachować się naturalnie - wiedział, że jeżeli się roześmieje, to nie pomoże Mieczykowi.
   Wiking odchrząknął po raz drugi, aż jego blond włosy zafalowały. Uczniowie szybko uspokoili się, głównie spoglądając na Czkawkę.
- Dobra, nie będę wam tu owijał, prawda jest taka, że nie mam pojęcia, czego mam tu uczyć - Czkawka walnął się otwartą dłonią w czoło, aż zadudniło. Dobrze, że uczniowie go nie widzieli - wiem tyle, że znamy się z Wymem i Jotem ładnych parę lat i ten no, często się wygłupiamy, ale udało nam się, znaczy mi i mojej siostrze nauczyć naszego smoka kilku sztuczek - podrapał się po głowie. Czkawka spojrzał z zainteresowaniem na Szczerbka, po czym słuchał dalej wywodu przyjaciela. - Mogę wam pokazać, jakie to były sztuczki, no ale myślę, że no Czkawka nie byłby zadowolony, gdybyście, no wiecie, próbowali tego w domu. Lepiej wytresujcie własnego smoka, a potem spróbujcie go nauczyć czegokolwiek.
   Dzieci patrzyły na niego z ciekawością, z czego Czkawka był naprawdę zadowolony, przecież o to mu chodziło. Być może Astrid miała rację i Smocza Akademia odniosła sukces.
- Po pierwsze: Wym - zwrócił się do pierwszej z głów. - Gaz!
   Smok niechętnie wyprodukował małą chmurkę gazu, którą jego druga głowa za poleceniem Mieczyka podpaliła. Chmurka zielonego dymu strzeliła nagle, zostawiając za sobą jedynie zapach spalenizny. Czkawka uświadomił sobie, widząc zachwycone twarze dziewczynek i chłopców Wikingów, że tak naprawdę po raz pierwszy mogą podziwiać smoki w akcji. Choć na Berk mieszkało wciąż wiele smoków, to tak naprawdę rzadko kiedy współpracowały z jeźdźcami, a jeśli to już robiły, to nie używały w pełni swoich smoczych zdolności. Postanowił to przemyśleć.
- Dobrze - pochwalił je Mieczyk, rzucając głowom w tym samym momencie dwie ryby. Bliźniak wiedział, że smoki nienawidzą, gdy jedno jest traktowane inaczej, niż drugie, tak jak on i Szpadka.
- A jak można się bawić z takim smokiem? - spytał jeden z uczniów. Czkawka jeszcze nie potrafił spamiętać tych jedenastu imion, ale wiedział, że ten chłopiec nazywa się Kowalik.
- No cóż, ja i Szpadka najczęściej bawimy się z naszym smokiem po prostu wpadając w kłopoty, ale tego by raczej nie radził Czkawka... Poza tym Zębirogi uwielbiają psocić. Wdały się smoczki w właścicieli - Mieczyk otarł z policzka łzę wzruszenia.
   Dzieci gawędziły ze sobą wesoło, wymieniając się spostrzeżeniami.
- A jedzą tylko ryby? - spytało inne dziecko, którego Czkawka nie zdążył wychwycić.
- Nie tylko - odpowiedział Mieczyk, wzruszając ramionami. - Ale najczęściej je jedzą, sam nie wiem czemu. Chociaż w sumie gorzej by było, gdyby jadły mięso, co nie?
   Grupa A tymczasem dopiero miała zaczynać zajęcia, które prowadziła Astrid. Czkawka nie mógł odpuścić okazji, by zobaczyć swoją ukochana w akcji, jednak trochę się spóźnił, bo wolał jednak upewnić się, jak poradzi sobie Mieczyk. Gdy dołączył do żony, Mel siedziała na siodle Burzy, Śmiertnika Zębacza, którego Astrid znała bardzo dobrze, ale z którym nie udało jej się nawiązać więzi. Nigdy nie takiej jak z Wichurą.
   Dziewczynka cała się trzęsła, siadając na siodło spokojnego smoka, gdy Astrid trzymała ją za rękę. Czkawka uśmiechnął się na ten widok - obie były wprost rozkoszne.
- Ona nie ruszy? - spytała ze strachem Mel. Jej małe usteczka ledwie poruszyły się, wypowiadając to pytanie.
- Nie ma takiej możliwości - powiedziała pewnie jej nauczycielka, ściskając mocniej jej małą rączkę. - Jak widzicie to siodło składa się z kilku warstw, kto mi powie dlaczego?
   Do odpowiedzi zgłosił się Darczykłak, kuzyn Śledzika.
- Żeby nie ocierać się o łuski smoka - powiedział, bardzo z siebie dumny. Naprawdę przypominał swojego kuzyna, pomyślał Czkawka.
- Otóż to - Astrid zdawała się dalej nie zauważyć obecności męża, więc uczniowie robili to samo. Jeździec był im za to wdzięczny, nie chciał przeszkadzać, jedynie sprawdzać, czy nauczyciele dają sobie radę.
   Mel poruszyła się niespokojnie na siodle, co wyczuła Burza.
- Nie bój się - powiedziała jej Astrid, głaszcząc Śmiernika. - Smoki wyczuwają strach i reagują tak samo. Musisz się trochę uspokoić, nic się nie stanie.
   Dziewczynka spojrzała nagle na Czkawkę i kiwnęła lekko głową, jakby poczuła się pewniej, widząc wodza. W tym momencie Astrid obróciła się i zauważyła męża.
- Cześć, Czkawka - uśmiechnęła się. - Sprawdzasz, czy dajemy sobie radę?
- Wiem, że dajecie - odparł Czkawka, gdy nagle wpadł na niego Charkopłon i zabrał go na stronę.
   Mina Wikinga mówiła jasno, że nie ma dla niego dobrych wieści. Szczerbatek też poczuł, że coś jest nie tak.
- Jest przy Wielkiej Sali jakiś koleś, twierdzi, że chce rozmawiać z wodzem. - powiedział Charkopłon ze specyficznym charczeniem w głosie. Jego ruda broda drżała, gdy mówił.
- Kto to? - spytał Czkawka, spoglądając na Szczerbatka.
- Nie wiem, nie jest Damorem, ani byłym niewolnikiem. Nie jest też żadnym z naszych sprzymierzeńców, nikt go nie zna. - Wiking wzruszył ramionami.
- Dobra, idę tam - obiecał mu Czkawka, po czym wsiadł na siodło Nocnej Furii, by szybciej dotrzeć do placu.

...

   Rzeczywiście, przed Wielką Salą ktoś stał. Był to młody chłopak, którego Czkawka nie znał. Chociaż... Chwila moment. Czkawka złapał się siodła Szczerbatka, bo padłby z wrażenia, widząc chłopaka, który śnił się jemu i Astrid. Wiedział, że to on. Ten sam chód, wygląd, dosłownie wszystko. Wyglądał tylko nieco dojrzalej niż ten z jego snów.
   Wódz podszedł z zaniepokojeniem i zaciekawieniem do Wikinga. Co do jego pochodzenia nie było wątpliwości, widząc hełm Wikingów a na nim znak Wandali. Pewnie specjalnie go założył, by w Berk nie wzięli go za wroga.
- Witaj - powiedział Czkawka, zauważając, że chłopak jest kilka lat młodszy od niego. - To ty chciałeś ze mną rozmawiać?
   Chłopak popatrzył z podziwem najpierw na Szczerbatka, potem zaś na jego wodza.
- Więc to ty jesteś Czkawka, Pogromca Smoków?
   Wódz wywrócił oczami, słysząc tą nazwę. Nigdy nie zabił smoka, jedynie mocno poturbował, a i tak nie było chwili, żeby tego nie żałował, widząc kalectwo Szczerbatka.
- Nie, jestem Czkawka, Treser Smoków jeśli łaska. - na policzkach chłopaka wystąpiły rumieńce.
- Wybacz. Ja nazywam się Hassa, moja mama bardzo chciała, żebym się z tobą spotkał.
   Czkawka zmarszczył brwi. Przed oczami pojawiło mu się ciało martwej Seliny. Był do niej naprawdę podobny.
- Twoja mama? - spytał.
- Selina - odpowiedział poważnie chłopak. Czkawka nie miał już pytań. Może poza jednym. - Zginęła jakiś czas temu.
- Tak - przyznał Czkawka. - Nie poznałem twojej mamy przed śmiercią, nie za bardzo mogę ci pomóc - powiedział.
- Ale znałeś mojego ojca - odparł Hassa. Miał szare oczy i zdystansowane spojrzenie. Czkawka zerknął znów na stojącego obok smoka.
- Nie sądzę - kłócił się z chłopakiem, ale tamten nie ustępował.
- Wiem, że mieszkał na Berk i że także zginął.
   To tylko przypadek, krzyczał w środku Czkawka, ale jego oczy rejestrowały wszystkie szczegóły, które kojarzyły chłopaka z Pyskaczem. To niemożliwe, wmawiał sobie Czkawka, ale wiedział, że to bardzo prawdopodobne.
- Więc czemu twoja mama chciała, żebyś ze mną rozmawiał? - spytał Czkawka, oddalając temat. Hassa podrapał się pod hełmem, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Chciała mi znaleźć jakieś zajęcie, więc wysłała mnie do ojca, a sama została w Walharrof. - była to wyspa położona daleko na wschód od Berk. Czkawka jednak zdołał poznać jej wodza, Olafa, który miał słabość do owoców południowego morza, ale bardzo bał się wody, przez co jego plemię rzadko żeglowało wraz ze swoim wodzem. Pewnie żegluga do Berk trochę go kosztowała. Chłopak cały czas przyglądał się Szczerbatkowi, jakby po raz pierwszy widział smoka.
   Czkawka przemyślał tę kwestię. Skoro chłopak chciał pracować, mógł mu dać jakieś zajęcie, a przy okazji się czegoś dowiedzieć.
- Dobrze, ale pozwolisz, że przemyślę sprawę. Na razie możesz zamieszkać w kuźni w domu mojego przyjaciela, zginął całkiem niedawno, więc jego dom jest pusty. O ile nie będzie ci to oczywiście przeszkadzało. - mówił Czkawka. Chciał poddać chłopaka próbie - może znajdzie tam coś, co może przypomnieć mu Pyskacza.
- Nie ma problemu - odparł Hassa, nawet nie podejrzewając podstępu. - Wielkie dzięki.
- Jeśli byś czegoś potrzebował, to proś, na pewno ktoś z naszych ci pomoże. Nie jesteśmy negatywnie nastawieni, ale lepiej nie próbuj żadnych numerów - powiedział to z uśmiechem, ale z nutą grozy. Nie chciał powtórki z Theodem. - Pamiętaj, że nasze smoki są nieco bardziej ostrożne.
   Szczerbatek warknął pod nosem, by podkreślić słowa jeźdźca. Hassa kiwnął.
- Zrozumiałem. Będę mógł z tobą porozmawiać wieczorem? - spytał.
- Pewnie, ale to ja ciebie znajdę - spojrzał na Szczerbatka. - Sam rozumiesz, mogę być dosłownie wszędzie.
   Chłopak kiwnął głową, a Flegma, która najwyraźniej go tu przyprowadziła z portu, zaprowadziła go również do kuźni. Czkawka obserwował go z ciekawością.
- Niewiarygodnie podobny do Pyskacza, nie? - spytał Szczerbatka. Nocna Furia wywróciła oczami, pokazując przy tym bezzębną paszczę. - Dobra, nieważne. Chodź, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.

środa, 24 czerwca 2015

Smocza Akademia

   Czkawka wypoczął już zupełnie, a co najważniejsze w głowie miał tylko jedno - świeży entuzjazm nadchodzącym otwarciem Smoczej Akademii. To już dziś, pomyślał, jednocześnie ciesząc się i niepokojąc. Miałm nadzieję, że dopiął wszystko na ostatni guzik. Od kilku dni zbierał notatki, ustalał terminy zajęć z jeźdźcami, przygotowywał materiały i miejsca.
- Dzień dobry, śpiochu - obudziła go rano Astrid długim pocałunkiem. Wódz uśmiechnął się.
- Dość miły początek dnia - powiedział. - Mogłabyś to robić częściej.
   Dziewczyna uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi.
- Nie mogę się doczekać. - szepnęła entuzjastycznie. - Pewnie reszta tak samo. Ciekawe, ilu będzie studentów - Czkawka rozciągnął się, ziewając przeciągle.
- Mam nadzieję, że dość, by nasza praca nie poszła na marne.
- Och, Czkawka, praca to się dopiero zacznie - westchnęła Astrid, schodząc po schodach na dół.

   Jak się okazało, do Akademii zgłosiło się jedenastu uczniów, w tym pięć dziewczynek i sześciu chłopców. Wyglądali na mocno skonsternowanych, ale jeźdźcy powitali ich dość miło. Smoki nie stały w zasięgu wzroku, z obawy, by nie wystraszyć nowych uczniów.
- Sądziłam, że będzie ich więcej - mruknęła Szpadka do brata, wpatrując się w nowoprzybyłych. Mieczyk zarechotał w odpowiedzi.
- Pewnie zobaczyli cię przed otwarciem Akademii.
   Czkawka powitał nowych uczniów, po czym podzielił grupę na dwie części, by nauczyciele nie mieli problemu ogarnąć jedenastki plus swoich smoków. To byłoby dość ryzykowne. Tak więc powstały dwie oddzielne klasy.
- Witajcie wszyscy na Zajęciach Smoków. - powiedziała Valka, głaszcząc swojego Chmuroskoka. Czkawka stał przy bramie, obserwując swoje dzieło w cieniu. - Będziemy się tutaj uczyć, cóż o smokach i ich tajemnicach, które pragnę wam przekazać. Czy macie jakieś pytania?
   Dwie osoby podniosły do góry swoje ręce.
- Tak? - spytała Valka wskazując chłopca o długich, rudych włosach związanych w jeden warkocz.
- Czy będziemy latać na smokach?
- Będziecie, ale nie na moich zajęciach. Od tego są lekcje prowadzone z Astrid i Sączysmarkiem. Słucham?
   Najmłodsza ze wszystkich dzieciaków grzecznie wstała. Byłą szczupła i niska, toteż nie za bardzo wyróżniała się z siedzących na drewnianej ławie uczniów.
- No bo... czy smoki są naprawdę tak niebezpieczne? - spytała cicho. Valka zerknęła na syna ledwie zauważalnie.
- Nie, jeśli wiesz, jak z nimi postępować i nie chcesz im zrobić krzywdy. One to wyczuwają i się bronią. Skąd to pytanie? Przecież na Berk żaden smok nie robi nikomu krzywdy.
   Dziewczynka popatrzyła na swoje stopy. Przez moment się nie odzywała, po czym szepnęła cichym głosikiem:
- Mój tatuś zginął przez smoka. - wszyscy w Arenie popatrzyli na nią ze strachem i współczuciem.
   Valka wyglądała, jakby nie wiedziała, co ma powiedzieć. Czkawka znał jej ojca, domyślił się, że było to Storczyk Wędrowiec, jeden z członków rady. Rzeczywiście, spłonął przez ogień smoków, ale sam wszedł do smoczego leża z bronią, a smoki potraktowały go jak intruza. Wódz postanowił więc rozbić atmosferę, która nagromadziła się w tym miejscu, jednocześnie pomóc swojej mamie.
- Smoki potrafią zrobić krzywdę - powiedział, wychodząc z cienia. Oczy dzieciaków przeniosły się z jeźdźczyni na niego. - Ale ludzie wcale nie są im dłużni. Ja popełniłem ten błąd i pewnie widzieliście już u Szczerbatka protezę ogona. - wskazał na swoją nogę - ja mam własną. Twój ojciec był dzielnym człowiekiem, ale popełnił ten sam błąd, co ja. Tyle, że jemu nie udało się wyjść z tego cało. To nie znaczy, że ty nie masz szansy. Nie potrafię zliczyć, ile razy to smoki uratowały mi życie, Mel - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu dziewczynki.
   Mała Mel obróciła się do Valki, której spojrzenie wyrażało podziękowanie.
- Mi smoki nie zrobią krzywdy? - zapytała cicho mała.
- Po to tu jesteś - odpowiedział wódz. - żeby szkolić się na jeźdźca smoków. Jak na razie żadnemu z wszystkich jeźdźców nie stała się krzywda przez smoki, więc nie macie, czego się bać.
- A kiedy będziemy mogli wybrać sobie smoka? - spytał pyzaty chłopak, podobny do Śledzika. To jego kuzyn, przypomniał sobie Czkawka. Darczykłak.
- Wtedy, kiedy dowiecie się o nich nieco więcej - powiedział Czkawka, zostawiając uczniów pod opieką swojej mamy. Nie chciał już więcej zakłócać przebiegu zajęć, a wiedział, że jego obecność tutaj może go zakłócić o wiele bardziej niż obecność pozostałych jeźdźców. W końcu on był wodzem.
   Siedział więc ze Szczerbatkiem w niewidocznym przez pozostałych miejscu, słuchając wykładów swojej mamy, z których ona sam sporo się uczył. Co prawda, większość rzeczy już wiedział, ale sam sposób, w jaki Valka mówiła do uczniów bardzo go inspirował.
- Smoków nie można zaliczyć do żadnych innych zwierząt - mówiła, głaszcząc leżącego obok Chmuroskoka, który w ogóle zdawał się nie interesować faktem, że śpi na lekcji. - Co prawda możemy znaleźć u nich różne części, które wskazywały by na pochodzenie od zwierząt, jak cztery łapy, choć niektóre smoki mają ich więcej, czego się dowiecie poznając ich rasy. Mają też zęby, pazury, w zależności jak już mówiłam od gatunku. Każdy smok jest jakby połączeniem zwierząt, ale jednocześnie każdy smok ma instynkty, które przybliżają go pochodzeniem bardziej do człowieka, niż do zwierzęcia, jak bardziej rozwinięte instynkty macierzyńskie, troska, humor, a nawet pragnienie zemsty.
   Czkawka drapał czarne łuski Szczerbatka, słuchając lekcji z zapartym tchem. Za kilka minut zaczynały się zajęcia, prowadzone przez Szpadkę, na które wolał mieć oko, bo nigdy nie wiadomo, co dziewczynie strzeli do głowy. Jeszcze raz zerknął na szóstkę ciekawskich dzieciaków, po czym szepnął do smoka:
- To co, Mordko, lecimy?
   Gdy dolecieli na Polanę Igrony, otoczoną pasem wysokich drzew, Czkawka kazał Szczerbatkowi schować się za wysokimi krzewami leśnych jeżyn. Musieli przy tym uważać na ostre jak brzytwa kolce.
   Uczniowie już szli leśną ścieżką z Berk prosto na polanę, na której stały dwie długie, dębowe ławki. Przed nimi stała Szpadka, która wyglądała na wyjątkowo zestresowaną. Obok niej stał Wrzeniek. Był raczej spokojny w jej towarzystwie, a nawet tak spore smoki jak on nie brały dzieci Wikingów na poważnie, tak jak Wikingowie nowowyklutych smoków. Pod warunkiem, że nie były Straszliwcem Straszliwym, naturalnie.
   Piątka drugiej grupy, którą prowadził Mieczyk, właśnie dotarła do ławek, siadając na nich wygodnie. Mieczyk mruknął coś w stronę siostry, na co zareagowała gniewem, po czym wrócił znów na ścieżkę.
- Chodź bliżej - Czkawka zwrócił się do Szczerbatka. Oczywiście reszta jeźdźców zdawała sobie sprawę, że Czkawka będzie miał na oku ich poczynania, ale to nie przed nimi Czkawka się chował. Jego zachowanie może i byłoby dziwne, gdyby nie było uzasadnione charakterem jeźdźców. Każdy z nich mógł mieć problem przy zajęciach, więc dobrze byłoby, gdyby był w pobliżu. Poza tym był bardzo ciekawy swego dzieła.
   Schowali się tuż za Szpadką. Wrzeniek ich wyczuł, ale starał się tego nie demonstrować. Tak jak w przypadku Chmuroskoka zdawał się być znużony tą sytuacją.
- No to cześć - mruknęła do nich Szpadka, uśmiechając się niepewnie. - to są zajęcia Więzi ze Smokami. Chciałabym wam przedstawić mojego smoka Wrzeńka, który może nie wygląda zachęcająco - smok wyglądał na mocno wkurzonego jej słowami - ale ma wielkie serce - Szpadka przysunęła do siebie łeb Wrzeńca, głaszcząc go. Smok jakby się uspokoił.
   Dzieciaki zerkały ciekawie na smoka i na swoją nauczycielkę. W grupie były trzy dziewczynki i dwóch chłopców. Domyślał się, że pewnie tej grupie spodobają się zajęcia.
- Dobra, mam do was pierwsze pytanie. Kto chciałby sam wytresować swojego smoka? - spytała, a wszystkie ręce podniosły się do góry niemal natychmiast. Szpadka popatrzyła na nich z uznaniem. - Łał, macie odwagę, ludzie.
   Uczniowie uśmiechnęli się na jej słowa.
- Tak, czy inaczej, powiedzcie mi, jaki miałby być wasz wymarzony smok. - Czkawka popatrzył z szokiem na Szczerbatka.
- Ej, myślałem, że gorzej jej pójdzie. - mruknął z radością.
   Kilka dzieci podniosło do góry swoje małe, dziecinne rączki.
- Ja chcę, żeby móc smok miał ogromne zęby i jeszcze większe szpony - powiedział ciemnowłosy chłopak z dużymi, czerwonymi policzkami. Syn Flegmy. Nic dziwnego, jego matka była w końcu wojowniczką, pomyślał wódz.
- Ja chcę, żeby mój smok mnie przytulał do snu i żeby dawał się głaskać - powiedziała najmniejsza dziewczynka.
- A ja chcę, żeby był Nocną Furią. - głos zabrała druga dziewczynka o blond włosach związanych w warkocz.
   Czkawka spojrzał na Szczerbatka.
- Mi wystarczą dwie na głowie, jak kto woli - mruknął, ku urażeniu smoka.
- Nie sądzę, by Czkawka był z tego zadowolony - mruknęła do siebie jeźdźczyni, jakby czytała wodzowi w myślach. - Każdy smok ma inny charakter, wystarczy tylko być do niego otwartym i pewnym siebie i... - zaczęła wyliczać na palcach Szpadka. -... i mieć do niego cierpliwość, a każdy smok da nam się w końcu wytresować.
- Proszę pani - drugi z obecnych chłopców podniósł do góry dłoń. Przypominał Czkawce siebie samego sprzed lat, bo był chudy i wątły.
- Tak? - spytała Szpadka.
- Co to jest ta więź ze smokiem?
   Szpadka wyglądała na zamyśloną tym pytaniem, ale Czkawka pozwolił jej na odpowiedzenie samemu. W końcu dziewczyna odpowiedziała wolno:
- Co by ci powiedział Czkawka... Hmm, myślę, że to po prostu przyjaźń ze smokiem. Nie wiem, jak to inaczej nazwać.
- A dlaczego się przyjaźnimy ze smokami? - spytała jedna z dziewczynek.
- No bo one pomagają nam a my im. - odpowiedziała wprost Szpadka.
   Czkawka już miał pewność, że przyjaciółka da sobie radę. Wycofał się więc bezszelestnie ze Szczerbatkiem, po czym jeździec i smok odlecieli do tamtej grupy dzieci, która teraz miała zacząć lekcje z Sączysmarkiem. Tu chyba naprawdę przyda się pomoc, pomyślał wódz.
   Zajęcia zaczynały się na plaży Thora, bo tam, jak wymyślił Czkawka, najłatwiej będzie ugasić pożar, jeśli takowy miałby miejsce, a wszyscy wiedzą, że Koszmar Ponocnik to najbardziej rozpalony smok ze wszystkich. Nie mówiąc już o tym, że jego jeździec jest po prostu nieodpowiedzialny.
   Uczniowie zebrali się na piasku, czekając na nauczyciela, który wciąż nie przyleciał. Garstka chłopców zaczęła już usypywać zamki z piasków z nudów.
   Czkawka nie miał tym razem kryjówki, więc postanowił po prostu przywitać się z dziećmi. Na jego widok wszystkie ucieszyły się.
- To wódz Czkawka! - wykrzyknął jeden z uczniów, uśmiechając się jak reszta jego kolegów i koleżanek.
   Jeździec zerknął na chwilę na Szczerbka, po czym uśmiechnął się przyjaźnie do uczniów. Widzieli go już dzisiaj po raz drugi, przypomniał sobie.
- Będziesz prowadził dzisiejszą lekcję? - zapytała Mel, mrugając błyszczącymi oczkami.
- Mam nadzieję, że nie - szepnął pod nosem Czkawka, wiedząc, że Nocna Furia go usłyszy. - Sączysmark zaraz powinien być.
- Mam pytanie - rękę podniósł chłopiec w za dużym hełmie na głowie. - Mogę pogłaskać Nocną Furię?
- O i ja też! - krzyknął ktoś z boku.
   Nagle wszystkim zachciało się pogłaskać pomiot burzy. Szczerbatek zerknął na jeźdźca pytająco. Nie sądził, by smok lubił zbytnie pieszczoty, co było specjalnością dzieci.
   Czkawka wstrzymał śmiech.
- No, jeśli Szczerbatek się na to zgodzi - mruknął, co uczniowie uznali za "tak".
   Nocna Furia wywróciła oczami, gdy małe, lepkie rączki drapały jej łuski i pysk. W końcu chyba Szczerbatkowi się to spodobało, bo zaczął mruczeć. Skrzydła smoka rozłożyły się, jak samo ciemnogranatowe ciało smoka. Czkawka zachichotał.
- Jaką wielkość mają skrzydła Nocnej Furii? - zapytał chłopiec o wielkim hełmie na głowie. PPrzez moment przypomniał mu Śledzika i jego zapał do nauki.
- Około czternaście metrów - powiedział Czkawka. Mógłby to mówić nawet przebudzony o bardzo wczesnej porze. Wiedział, że to samo potrafiła Astrid na temat Śmertnika Zębacza, czy Śledzik na temat Gronkiela. To kwestia zainteresowań i wytresowanego smoka.
- Błona bardzo gruba i śliska. - ocenił, oglądając skrzydła. - Chyba dobrze się nadaje do lotów, prawda?
- Idealnie - uśmiechnął się Czkawka. Udało mu się latać na różnych smokach, ale nigdy nie leciał szybciej niż na grzbiecie Nocnej Furii.
   Szczerbatek kłapnął zębami, gdy jedna z dziewczynek podrapała go pod brodą. Nie zdążył ich niestety schować, a uczniowie odskoczyli od smoka jak oparzeni.
- Rety, widzieliście jakie on ma zębiska? - zapytał blondwłosy uczeń swojego przyjaciela.
- Jest przesłodki - mruknęła Mel, przytulając się do Szczerbatka.
   Nagle na Plażę Thora wleciał Koszmar Ponocnik, a na nim jeździec, który najwyraźniej nie był zachwycony obecnością wodza na jego lekcjach. Czkawka zostawił dzieci ze Szczerbatkiem, wiedząc, że są zajęte, a przynajmniej nie będą słyszeć kłótni jeźdźców.

- A co ty tu robisz? - spytał Sączysmark z gniewem w głosie.
- Przyszedłem sprawdzić, jak ci idzie, a ty się spóźniłeś - warknął Czkawka. - Czy na tobie choć raz nie można polegać, Sączysmark?
- Można, ale nie kiedy latam z Hakokłem, mówiłem ci - wściekał się jeździec. - A ty się zgodziłeś.
   Czkawka przejechał dłonią po swojej twarzy, modląc się do Odyna o cierpliwość.
- Dobra, nieważne, jeśli twój cenny czas sam na sam z twoim smokiem jest ważniejszy niż zajęcia to w takim razie...
- Nie, nie jest - burknął Sączysmark. - Przecież wiem, jak się do tego zabrać.
- Czyżby? - Czkawka w to szczerze wątpił, ale wiedział, że gdy podjudzi trochę przyjaciela, to ten się skupi na obowiązku. W końcu sam obiecywał, że się tego podejmie.
- Tak, zaraz ci pokażę przewspaniały wodzu - syknął, idąc z wściekłością w kierunku dzieci. Czkawka przez chwilę się obawiał, ale wiedział, że Sączysmark wie, co robi. Chwila, co?
   Wódz przywołał do siebie Nocną Furię, by Szczerbatek nie przeszkadzał w zajęciach. Obydwaj stanęli w cieniu, obserwując poczynania Sączysmarka. Hakokieł również wyglądał na zaciekawionego.
- Jestem Sączysmark i będę uczył was Zajęć Sztuki Ognia, ale do tego trzeba mieć werwy, tak więc mam zamiar zrobić z was prawdziwych jeźdźców, a nie tych, którzy fartem wpisali się na listę - spojrzał sugestywnie w kierunku wodza, czego na całe szczęście nie zauważyły dzieci. Czkawka zagryzł zęby. Sączysmark przeginał i to ostro. - Jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości, to lepiej niech poszuka innych zajęć.
   Uczniowie nie ważyli się odezwać, wpatrując się błagalnie w wodza. Po raz pierwszy Czkawka pomyślał, że być może otwarcie Smoczej Akademii jest złym pomysłem.
- To zaczynamy od krótkiej rozgrzewki - zawyrokował Sączysmark, a uczniowie drgnęli nerwowo na dźwięk jego głosu. - Potem pobiegacie wzdłuż plaży, a następnie wspinaczka na klify.
- Zwariowałeś? - wykrzyknął Czkawka, spanikowany. Wyobraził sobie te dzieci wspinające się po ostrych krawędziach klifu, a pod nimi spiczaste morskie głazy.
- Wyluzuj - warknął Sączysmark do wodza. - Przecież znam miejsce, gdzie wspinaczka jest bezpieczna. Poza tym będziemy z Hakokłem asystować.
   Jak się okazało, zajęcia nie wyglądały aż ta źle, jak Czkawka je sobie wyobrażał, choć współczuł uczniom ich wyjątkowego treningu, który prowadził oczywiście Sączysmark. Czkawka pamiętał, że jeździec ma problem z powiedzeniem sobie stop w czasie długotrwałych treningów, co niestety musi znosić Hakokieł, więc za jego namową dzisiejsze ćwiczenia nie były tak ciężkie, jakby sobie tego Sączysmark życzył.
   Na dzisiaj to były wszystkie zajęcia, a Czkawka i tak czuł się, jakby cały dzień pracował, choć słońce dopiero zaczynało spadać z najwyższego punktu widnokręgu. Widział, że dzieci mają dużo werwy i że naprawdę spodobały im się lekcje, a nie zamierzał od razu obrzucać ich obowiązkami, powinien je raczej zainteresować. Najwyraźniej za zasługą Szczerbatka, który był gwiazdą dnia, mu się to udało.
   Czkawka powłóczył nogami, spacerując po wiosce i doglądając swoich spraw, gdy wpadła na niego Astrid. Była tak rozentuzjazmowana, że wódz bał się spytać, co było tego powodem.
- Cześć, skarbie - przywitała się śpiewnie, rzucając się jeźdźcowi na szyję i całując go. Czkawka był nieco zaniepokojony jej dziwnym zachowaniem, ale postanowił nie zadawać głupich pytań, a raczej zaczekać, aż jego żona (dalej nie mógł się do tego przyzwyczaić) opowie mu, co jest grane. - Ta Akademia wyszła fenomenalnie! - powiedziała, odciągając go na bok. - Pytałam na wyspie, potem wpadłam na część grupy A i mówili to samo. Nie mogą się doczekać do jutra.
- Jeśli Sączysmark będzie prowadził zajęcia, to nie wiem, czy mają się z czego cieszyć - mruknął Czkawka, wzdychając. Cenił jeźdźca za zaangażowanie, ale jednocześnie nim gardził za stosunek, jakim się odnosił do swojego przyjaciela.
- Och, przestań, pewnie nie było aż tak źle - Astrid zmarszczyła brwi. - Skoro wypadło nieźle, to nawet on nie zaszkodził.
- Żartujesz? - prychnął Czkawka. - Ja się właśnie dziwię, jak to wyszło, bo sądząc po tym, co dzisiaj odstawił to Akademia padnie za maksymalnie dwa dni...
   Astrid złapała męża za rękę, próbując go wesprzeć. Jej błękitne oczy zalśniły troską.
- Potrzebujesz chyba trochę odpocząć. Za bardzo się martwisz tym wszystkim. - Czkawka skrzywił się, myśląc, że miałby zostawić tonę obowiązków tylko po to, by móc odpocząć. Berk go potrzebowało. - Hmm? Hej, tak dawno nie spędzaliśmy ze sobą czasu...
   Czkawka w końcu poddał się namowom Astrid, choć nigdy tak naprawdę w niczym nie potrafił jej się przeciwstawić. Dziewczyna jakoś ubłagała Szczerbatka, który czekał na wieczorny lot, obiecując mu podwójną porcję dorszy na kolację i zabrała jeźdźca nad morze na długi spacer.
   Spacerowali tak wolno, jak się tylko dało, byle za szybko nie wrócić do wioski. Morze obijało się o miękki piasek, burząc go z każdą większą falą. Czkawce przyszło na myśl, że tak właśnie wyglądają jego plany, gdy się za coś weźmie. Starannie niszczone przez przyjaciół. Chociaż w sumie, pomyślał, analizując dzisiejszy dzień, na Szpadce wyjątkowo się nie zawiódł.
   Astrid próbowała go jakoś odwieźć od tych myśli, starając się co rusz zwrócić na siebie uwagę wodza. W końcu, gdy jej słodkie słówka i uściski nie pomogły, dziewczyna obruszyła się i chlasnęła jeźdźca taflą wody w twarz. Czkawka szybko obudził się z transu, przytomniejąc, gdy jego żona śmiała się w najlepsze.
- Astrid! - wykrzyknął, zmieszany. Włosy dziewczyny rozwiewał wiatr, a szum fal tłumił jej śmiech.
- Nareszcie wrócił Czkawka - powiedziała z dumą, ale jeździec nie był jej winny. Sięgnął dłonią pod powierzchnię wody i wyciągnął ją szybko, ochlapując Astrid.
   Tak zaczęła się istna bitwa dwóch jeźdźców, którzy starali się najwidoczniej utopić drugiego. Włosy Astrid były tak mokre, że przykleiły się do jej zaróżowionych policzków, nie mówiąc już o jej futrzastych ramionach, które zwilgotniały do reszty. Czkawka miał o tyle lepiej, że jego ubrania były raczej ze sztywnego materiału, za to gdy nabrały dostatecznej ilości wody robiły się nieznośnie drapiące, jakby były uszyte z najgorszego rodzaju wełny.
   Jeździec chwycił w końcu swoją żonę za nadgarstki, przyciskając swoje usta do jej ust, by móc choć na chwilę ją uspokoić. Czuł na twarzy strużki wody, spływające z mokrych włosów, ale nie za bardzo się nimi teraz przejmował.
- Astrid, dziękuję - wymruczał, patrząc w oczy dziewczynie.
   Jeźdźczyni spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Za co mi dziękujesz? - spytała z uśmieszkiem, który pozostał jej po chłodnej zabawie w morzu.
- Za to, że mnie wspierasz - odpowiedział Czkawka, czując się dużo lżejszy, niż gdy tu przyszedł, jakby woda odebrała mu resztki wątpliwości.
- Nie marudź już tak - odparła, jakby wcale nie obchodziły ją słowa chłopaka, po czym objęła go mocno za szyję. - W końcu jesteśmy drużyną, co nie?
  Czkawka uśmiechnął się szczerze, wiedząc, że dziewczyna nie zauważy jego uśmiechu, po czym odwzajemnił uścisk, dalej stojąc po kolana w zimnej, północnej wodzie.
- Tak - odpowiedział krótko, wkładając w to jedno słowo wszystkie swoje uczucia, którymi darzył dziewczynę.



poniedziałek, 1 czerwca 2015

Napój Damorów

   Słońce wychodziło zza chmur, Czkawka spacerował po wyspie, której nie znał, a którą widział już kilkakrotnie w trakcie swoich snów. Maszerował raźno przed siebie wdychając rześką woń porannego powietrza.
- Czkawka! - usłyszał za sobą nieznany sobie głos, jakby zza mgły, odbijający się od różnych przestrzeni. Jeździec obrócił się wolno, zachowując czujność. Nigdzie nie widział Szczerbatka, a to było już pretekstem do szczególnej uwagi.
   Za swoimi plecami zauważył chłopaka - tego samego, który już kilkakrotnie pojawiał się w snach zarówno jego jak i Astrid. Miał blond włosy, przystrzyżone krótko przy ramionach. Na głowie nosił hełm, jak na Wikinga przystało, w dodatku jego uśmiech zdradzał skojarzenie z pewną osobą. Pyskacz!
- Kim jesteś? - spytał Czkawka zbliżając się do chłopaka. Był niewiele młodszy od niego. Im bliżej niego podchodził jeździec, tym dalej uciekał chłopak.
   W końcu Czkawka przystanął, a nieznajomy pomachał mu i odbiegł.
- Czekaj! - krzyczał za nim wódz, próbując zachowywać dalej sen, by w końcu dowiedzieć się, kim jest nieznajomy. Ale było za późno. Łącze zostało przerwane, a podskakujący chłopak zniknął tak samo jak świat dokoła.

   Czkawka przetarł zmęczone oczy. Potrzebował snu, ale bał się znów zobaczyć  twarz chłopca. ta cała bezczynność zaczynała go mocno drażnić, tak bardzo chciał się dowiedzieć kim jest i co ma wspólnego z Pyskaczem, skoro jest do niego tak łudząco podobny.
   Wódz zapalił świecę i postawił ją na stoliku nocnym, jednocześnie wpatrując się w jasny płomyczek, smagany powiewem z otwartego okna.
- Nie możesz zasnąć? - spytała cichutko Astrid, opierając brodę na ramieniu chłopaka.
- Niestety. - westchnął jeździec. - Znowu mi się śnił. To będzie czwarty raz w tym tygodniu.
   Brwi Astrid zmarszczyły się, wyglądała na poirytowaną.
- Też wkurza cię, że nie wiesz kim on jest, prawda? - spytała, jednocześnie bawiąc się ciemnobrązowymi włosami męża.
   Czkawka przytulił do siebie mocniej Astrid.
- Wiem, że to ma związek z Pyskaczem. Te sny zaczęły się od jego śmierci. A nasiliły się po śmierci...
- Seliny - zgadła Astrid. - Tak, to ma sens. - zatrzepotała rzęsami. - Myślisz, że Pyskacz mógłby mieć... no nie wiem, syna?
   Czkawka uśmiechnął się.
- Nie bądź śmieszna. Pyskacz?
   Astrid wykrzywiła się, dając mu do zrozumienia, że może nie mieć racji.
- To samo myśleliśmy o tym, że Pyskacz nigdy się nie zakochał. Potem znaleźliśmy ciało Seliny. Słuchaj, tu coś nie pasuje. Skoro Theod naprawdę zniszczyć na zawsze ród Borka, to po co miałby zabijać kobietę, która nie miała z Pyskaczem nic wspólnego przez więzy krwi? - spytała Astrid. - Chyba, że...
- Chyba, że była matką kolejnego dziedzica - dokończył za nią wódz. Uśmiechnął się i pogłaskał dziewczynę po policzku. - Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobił - powiedział.
- Dobra, mniejsza o szczegóły, ważne, że będę przy tobie i to długo. Nie trzeba być Gothi, żeby to wiedzieć - Astrid zaśmiała się, ale Czkawka nagle spoważniał.
- Było tak blisko... - przypomniał sobie dziwną chorobę Astrid, a raczej wizje Iskry wyniszczające umysł dziewczyny. - Od tamtego czasu Iskra nie podsyłała ci żadnych wizji? - spytał niespokojnie. Astrid skrzywiła się.
- Wieeesz... - Czkawka nagle usiadł.
- Nie powiedziałaś mi? - spytał z przejęciem i złością. Sam fakt, że Astrid ukryła przed nim coś tak istotnego napawał go wściekłością i żalem do ukochanej.
- Nie było kiedy - broniła się dziewczyna - poza tym nie chciałam ciebie martwić. To naprawdę nic takiego. Iskra często mi podsyła obrazy na przykład z polowań, albo z lotu. Czkawka, nawet nie wiesz, jak to jest widzieć świat oczami smoka...
   Wódz musiał do siebie dojść po tej informacji, więc przez dłuższy czas po prostu się nie odzywał, kiedy Astrid paplała na temat wizji Iskry.
- Czkawka, - złapała go wreszcie za podbródek, przyciągając do siebie. - myślisz, że jestem na tyle głupia, by mówić ci o tym na naszym weselu, czy na pogrzebie Pyskacza?
   Nastała cisza. Małżonkowie wpatrywali się w swoje oczy, próbując wychwycić kto blefuje. W końcu Czkawka westchnął.
- Nie lubię, kiedy masz przede mną jakiekolwiek tajemnice - szepnął. - Ja ci mówię wszystko.
   Astrid uśmiechnęła się i pocałowała go w usta.
- Kobiety zawsze mają jakieś tajemnice, nic na to nie poradzisz - mruknęła, kładąc głowę na torsie ukochanego. Czkawka przez chwilę bawił się jej włosami, ale po chwili usłyszał ciche chrapanie i zdmuchnął świecę. Nie było sensu rozmyślać o dziwnym chłopcu.

...

   Następnego dnia Czkawka postanowił rozgłosić nowinę na temat otwarcia Akademii. Nie trzeba było specjalnego zebrania - wystarczy, że przekazał informację Flegmie, a plotka rozniosła się po całym Berk. Wszyscy nie posiadali się z ciekawości, w jaki sposób nowa szkoła będzie funkcjonować. Astrid miała rację, Berk potrzebowało czegoś, co je pobudzi i da im działanie, a sam temat Smoczej Akademii już wzbudzał zainteresowanie.
   Jeźdźcy postanowili spędzić dzień na planowaniu zajęć i ogólnych pojęć, które będą musieli znać uczniowie. Oczywiście, największy problem mieli bliźniacy i Sączysmark w odnalezieniu się w nowym powołaniu, ale jak na pierwsze zadanie, jakie otrzymali, nie poszło im tak źle. Sączysmark włączył do swoich zajęć treningi sprawnościowe, żeby zadbać o kondycję młodych jeźdźców. Szpadka, co było dla Czkawki niemałym szokiem, spędziła cały wczorajszy wieczór na wymyślaniu przeróżnych tematów zajęć, a jej pomysły były naprawdę dobre. Z Mieczykiem było gorzej, bo tak naprawdę nie wymyślił nic, ale umiał improwizować, w przeciwieństwie do Śledzika, który przyniósł na spotkanie cały stos notatek.
   Gdy spotkanie się skończyło i wikingowie się rozeszli, Czkawka postanowił sprawdzić, jak czują się Heathera i Tanya, jednocześnie starając się nie dzielić tym pomysłem z Astrid.
   Obie siostry siedziały w swoim domu, najwyraźniej nie opuszczały go od pogrzebu Theoda, bo Czkawka nie przypominał sobie, by widział je od tamtego czasu. Zastukał lekko w drzwi i czekał na progu, mając nadzieję, że wczorajsze słowa Astrid na temat Heathery się nie sprawdzą.
- Czkawka - Tanya uśmiechnęła się słabo. - Proszę - odsunęła się, zapraszając go do środka.
   Tak naprawdę Czkawka był w domu Tanyi po raz pierwszy. Co prawda dał jej cały budynek, ale nie znajdował się nigdy w tych czterech ścianach i nie wiedział jak przytulnie umeblowane zostały pomieszczenia. Na środku głównego pokoju leżał ogromny dywan z szorstkiego czerwonego materiału, który zapewne pochodził od Damorów, bo w Berk nikt nigdy nie widział takiego tworzywa. Wokół na dołkach w ścianach poustawiane były drobne świece, a okiennice od wewnątrz zostały ręcznie pomalowane, pewnie ręką właścicielki domu.
- Dzięki - mruknął Czkawka, rozglądając się z zachwytem po wnętrzu. - Jak tu pięknie.
- Taki mały skrawek domu - odpowiedziała skromnie Tanya. - Coś się stało?
   Wiking odwrócił się do dziewczyny, dopiero orientując się, jak może wyglądać jego najście.
- Nie, po prostu chciałem spytać, jak się czujecie, ty i Heathera. - Tanya wytarła mokry nos. Jej oczy były podkrążone, domyślał się, że niedawno płakała.
- Dochodzimy do siebie, nawet ja - mruknęła posępnie. W tym momencie do izby weszła Heathera. Miała na sobie za dużą tunikę, w której pewnie spała. Materiał odkrywał jej blade ramiona, które dziewczyna niezbyt chętnie próbowała zakryć. Włosy Heathery wiły się wokół jej delikatnej twarzy jak czarny wieniec.
- Ach, to ty, Czkawka - sapnęła. - Wybacz, zaraz wrócę.
- Nie spiesz się - zaśmiał się wódz, siadając naprzeciwko Tanyi. Dziewczyna nalała do kubka jakiś napój i podała przyjacielowi.
- Pij, - poradziła, ale widząc minę Czkawki, dodała: - spokojnie. W moich stronach pijemy to, żeby się trochę orzeźwić. Może nie jest za smaczne - Czkawka powstrzymał się, żeby od razu nie wypluć całości alkoholu, przypominając sobie moment, gdy Astrid próbowała stworzyć nową tradycję wikingów i stworzyła najobrzydliwszy napój, jaki w życiu pił. Ten sok mu niemal dorównywał.
   Wódz przełknął i wystawił niedbale język, próbując zmyć z niego smak.
- Rzeczywiście smaku to to nie ma - uśmiechnął się krzywo. Tanya zaśmiała się po raz pierwszy od wesela wodza. - Ale jednak ma kopa.
   Jakby na potwierdzenie słów dziewczyny, po ciele Czkawki przeszło miłe uczucie, które rozeszło się od palców do czubka głowy. Heathera wyszła ze swojego pokoju i usiadła przy pijącej dwójce. Miała na sobie szary strój, który mógłby służyć zarówno do walki, jak i do przyjęć.
- Coś się stało? - spytała miło dziewczyna, rozczesując palcami włosy. Zareagowała tak samo, jak jej siostra, zaśmiał się w myślach chłopak. Czy wizyta wodza w domu musi oznaczać kłopoty?
- Nie, nie martw się - odpowiedział, ale Tanya dopowiedziała szybko.
- Czkawka chciał się upewnić, jak sobie radzimy ze śmiercią Theoda. - mówiąc to, jej twarz zachowała naturalny wyraz, co Czkawka przyjął z ulgą. Heathera obdarzyła przyjaciela szczerym uśmiechem.
- To bardzo miło z twojej strony. - rzekła, zakładając nogę na nogę. - Słyszałam o Smoczej Akademii. Na pewno wyjdzie wspaniale.
   Czkawka uśmiechnął się. Cieszył się, że ktoś go szczerze wspiera w tym pomyśle.
- Zrobimy wszystko, żeby tak było. W ogóle - spojrzał na Tanyę - mogłabyś czasem mieć oko na Mieczyka? Nie jestem pewien, czy da sobie radę, a przy tobie jest...
- Inny? - zachichotała Tanya. Czarny kosmyk zasłonił jej czoło. - Każdy mi to mówi. Jestem pewna, że da sobie radę, ale jeśli to ciebie uspokoi, to mogę mu pomagać. W końcu i tak na razie nie mam tu żadnej porządnej roboty. Kobiety Berk raczej trzymają się ode mnie z daleka... - przerwała, gryząc się w język. Czkawka zmarszczył brwi.
- Co? Jak to? - spytał ze zdziwieniem.
   Tanya popatrzyła na siostrę z prośbą o pomoc.
- To nic wielkiego. To było do przewidzenia, że Berk nie będzie nas traktowało tak, jak wcześniej po tym, co zrobił wam nasz brat - mówiła monotonnym, niemal znużonym głosem, ale jej oczy lśniły czujnie. - Nie należy się przejmować tym, co mówią ludzie, Czkawka - mówiąc to, wbija swój wzrok w chłopaka.
   Wódz poczuł się przez moment dość niekomfortowo, jakby temat nieco wybiegł od traktowania dziewcząt przez mieszkańców. Tanya nagle uśmiechnęła się do Czkawki.
- Naprawdę nie ma się, czym martwić, to nas nie rusza. W końcu ludzie się przyzwyczają, prawda? - jej optymizm sprawiał, że Czkawka lubił ją nieco bardziej, w końcu na wyspie było tylko kilka osób, które naprawdę dostrzegały w rzeczywistości same tęczowe barwy.
   Wódz odstawił swój kubek na stół i wstał, kierując się do wyjścia.
- Bardzo się cieszę, że sobie radzicie - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu stojącej bliżej Tanyi. Do jej siostry wolał się raczej nie zbliżać, wspominając do czego posunęła się jego dobra przyjaciółka w ich relacji. - Ale naprawdę mam jeszcze wiele do ogarnięcia. Jeśli będziecie czegoś potrzebowały, to powiedzcie. Aha, i dzięki za... to coś - wskazał na napój. Rzeczywiście, Tanya nie podała mu nazwy trunku. Obie siostry zachichotały.
- Gdybyś wiedział, co to jest, nigdy byś tego nie spróbował - wytłumaczyła Tanya. Czkawka nagle zapragnął wyjść na świeże powietrze. Na widok jego miny siostry ogarnęło jeszcze większe rozbawienie.
- Dobra na mnie już pora - pożegnał się wódz, po czym ruszył na spacer po Berk, by doglądnąć stanu wioski.
   Tuż obok niego natychmiast pojawił się Szczerbatek.
- Co stary, lecimy? - spytał Czkawka, wchodząc na siodło. Nocna Furia wygięła się, jak kociak, który szykuje się do skoku.
   Wkrótce błękitne obłoki przecinały ogromne czarne skrzydła smoka. Czkawka czuł wolność, jak zawsze, gdy leciał ze Szczerbatkiem. Może Valka miała rację? Może naprawdę ma duszę smoka, skoro tak dobrze jest mu tu, w powietrzu.
   Nagle jeździec uświadomił sobie, że jego myśli biegną ku osobie, którą chciał usilnie wybić sobie z głowy. Heathera. Westchnął.
- Dawaj, Mordko - złapał się siodła i oboje przecięli powietrze z niewiarygodną prędkością, lecąc wprost ku tafli morza.
   Mimo najszczerszych chęci, Czkawka nie potrafił zrozumieć, czemu wciąż wspomina spotkanie z Heatherą. Zaczynało go to wkurzać. Oblecieli ze Szczerbatkiem wyspę, robiąc najbardziej niebezpieczne akrobacje, bo jeźdźcowi zawsze pomagało to pozbyć się dręczących go myśli. Czuł ogromne wyrzuty sumienia wobec Astrid, ale nie potrafił nic poradzić, by zatamować strumień myśli przewalających się przez jego umysł.
   W końcu zeskoczył z siodła, spadając w dół ku skałom. W ostatniej chwili, gdy zbliżał się ku ostrym brzegom i gdy naprawdę zaczął obawiać się o swoje lądowanie, złapał go smok.
   Szczerbatek zawarczał na jeźdźca, próbując mu przemówić do rozumu, ale jeździec niezbyt reagował. Smok skulił się i uderzył Czkawkę końcem skrzydła prosto w głowę.
- Ałł, dobra, załapałem - warknął, trzymając się obolałej głowy. - Lećmy już do domu.
   Smok zdawał się czuć ulgę, bo z radością poszybował w stronę wioski. Czkawka poczuł, że jego sposób na brak jakiegokolwiek myślenia miał luki, których nie mógł niczym zatkać. Najchętniej zapadłby się ze wstydu pod ziemię, ale jego głowa go wyręczyła, bo ból pulsował coraz bardziej nieznośnie, zmuszając go do powrotu do domu. Szczerbatek był naprawdę dobrym przyjacielem, bo należało mu się dostać porządnie w łeb i to nie tylko za te wygłupy.