wtorek, 25 lipca 2017

Śladami Haddocków

   Mel biegła przez całą wioskę, zauważywszy znajomą postać Tajfumeranga nadlatującego z zachodniej części wyspy. Wpadała na zapracowanych Wikingów, ale w tej chwili nie zwracała na to uwagi; ani myślała, by wszystkich przepraszać.
   Nie zrobiłam nic złego, powtarzała sobie, ale mimo to i tak nie potrafiła uwierzyć w te słowa. Serce jej się łamało, gdy przypominała sobie minę chłopaka. Zraniła go. I to bardzo.
- Robin! - krzyczała z daleka, machając do przyjaciela. Młody jeździec zeskoczył z siodła swojego smoka i ruszył szybkim krokiem przez wioskę. Jego twarz była zasłonięta przez gruby kaptur z ciepłego futra.
   Mel złapała go, gdy przechodził obok domu Sączysmarka.
- Robinie, rozmawiałeś z moim ojcem? - pytała, ale chłopak odtrącił ją i szedł dalej przez gęste śniegi. Wokół nich huczała śnieżyca. Wikingowie kończyli powoli pracę i zamykali się w domach, oczekując najgorszego dzisiejszej nocy. - Porozmawiaj ze mną! - błagała, a jej głos się załamywał.
   Robin niespodziewanie obrócił się, ściągając z głowy kaptur. Jego ostre rysy twarzy uformowały się w pełen powagi grymas.
- Chcesz ze mną rozmawiać tylko po to, by upewnić się, że nie jestem kapusiem? - spytał głosem pozbawionym jadu. Mel poczuła, że łamie jej się serce, choć w głosie chłopaka wciąż dominowało ciepło, jakby nie przekreślił swojej przyjaciółki.
- Nie, wcale nie... - kłamała, choć przez całą drogę z jaskini Angusa rozmyślała tylko o tym, czy Czkawka już wysłał po nią smoki.
- Możesz być spokojna - wzruszył ramionami Robin i osłonił się przed zimnem. - Moim zdaniem sama powinnaś przedstawić Czkawce swojego chłopaka.
- On nie może się dowiedzieć o Angusie - jęknęła Mel. Jej ciemne włosy wirowały pod wpływem zimnicy.
- A kiedy mu powiesz? - spytał Robin cicho. - Kiedy weźmiecie ślub? Czy kiedy Piorun zdecyduje się opuścić wyspę?
- Nie zostawi mnie! - zaprzeczyła stanowczo Mel, ale widząc ostrzegawcze spojrzenie chłopaka, umilkła.
- Pewna jesteś? - zapytał ostro Robin. - Nie je od kilku dni, nawet Czkawka to zauważył. Jak myślisz, ile czasu zajmie, zanim zagłodzi się na śmierć? On za tobą tęskni, Mel, a ty w tym czasie uganiasz się za Berserkiem - to ostatnie powiedział niemal jak przekleństwo.
- Przestań, nawet nie wiesz jakie to dla mnie trudne - załkała Mel. Po jej policzkach popłynęły gorące łzy.
- To przestań udawać - odparł Robin, ukrywając wzrok za kapturem. - Idę pomóc Astrid na Arenie. Nie chcę, żeby na mnie czekała.
- Robinie! - krzyknęła za nim Mel i chwyciła go za nadgarstek. Chłopak stanął i odwrócił się wolno, wciąż nie patrząc na dziewczynę. - Przepraszam cię... - wyszeptała, choć nie była pewna, czy nie powinna powtórzyć tych słów przez szum wiatru. Robin chyba jednak usłyszał, bo skinął głową i odszedł bez słowa. Mel stała jeszcze długo pośrodku wioski, patrząc za oddalającym się Wikingiem z tęsknotą. Tak bardzo chciała z nim usiąść i porozmawiać, ale na to chyba było już za późno.




   Andre siedział w Wielkiej Sali, ciesząc się z ciepła, jakim darzyły go dwa wielkie paleniska u boku fotela, na którym zawsze siedział jego ojciec. Tym razem jego fotel, czy też raczej tron, był pusty.
   Czasami Berk odwiedzali inni wodzowie wraz ze swoimi podwładnymi. Czkawka siedział wtedy dumnie, ale z uśmiechem, w tym właśnie miejscu, witając gości, którzy przybyli, by rozmawiać o pokoju. Pewien szkicownik raz narysował mu nawet portret, na którym był widoczny Czkawka Haddock III z płonącymi zielonymi oczyma, szerokim uśmiechem i krótkim zarostem wraz z swoją przepiękną blondwłosą małżonką przy boku. Obraz wyglądał niezwykle. Rodzice Andre postanowili nawet, że zawieszą go obok portretu Stoicka i Czkawki sprzed ponad dwudziestu lat.
   Chłopak wygiął plecy w łuk, czując, że zaczyna go boleć kręgosłup od ciągłego ślęczenia nad książkami. Ogólnie to szukał wymówek, by nie siedzieć nad książkami - a raczej, żeby inni go przed nimi nie widzieli - ale wieczorami, gdy Berk zasypiało i każdy siedział w swoim własnym gniazdku, lubił wymykać się z domu przez okno w pokoju i przesiadywać w Wielkiej Sali przed stosem lektur.
   Ani jego ojciec, ani Mel ani Hassa nie wiedzieli, gdzie go wtedy znaleźć. I nie znaleźliby go. To Inga była rodzinnym kujonem, nie Andre. Mel to ta wyrywna, której nigdy nie ma w domu. Andre był typem buntownika, choć nigdy nie zrobiłby czegoś, co złamałoby honor jego rodziny.
- Znowu ślęczysz nad księgami - usłyszał głos z cienia Sali, który przejął go strachem. Wyskoczył z miejsca, jakby ktoś podpalił mu nogi i opadł na podłogę, zaplątawszy się o ławkę, na której uprzednio siedział.
   Violin podbiegła do niego, a jej blond włosy sięgające linii bioder zafalowały jak kaskady górskich wodospadów. Andre leżał na podłodze i wpatrywał się w nią oszołomiony. Mógłby poprzysięgnąć, że w życiu nie widział piękniejszej istoty.
- Nic ci nie jest? - spytała, kucając przed nim w długiej, błękitnej sukni. Jej szare, półskośne oczy jej matki wpatrywały się w niego badawczo.
- Niee, aniele - odparł i poderwał się na nogi. Violin wybuchnęła dźwięcznym śmiechem, który rozszedł się po Sali. Nawet Andre na moment się uśmiechnął.
- Jesteś zabawny, Andre - odparła z uśmiechem. Andre czasami zastanawiał się, czy w jakiejkolwiek części wdała się w swojego ojca. Nic z jej wyglądu nie wskazywało na to, by tak było. Nawet śmiech miała niski jak Szpadka.
- Tak uważasz? - spytał nieco zawstydzony. - Nie słyszałaś jak kaleczę gwarę saską. Śledzik jest tym przerażony.
   Violin znów obdarzyła go uśmiechem.
- Słyszałam o tym, że zamiast powiedzieć: "Jestem synem Czkawki Haddocka", powiedziałeś "Jestem pościelą z norek". W ogóle jak ty pomyliłeś te słowa? - zaśmiała się, a Andre podrapał się po głowie.
- Właściwie nie wiem - przyznał chłopak, ciesząc się, że może choć przez moment rozbawić swoją koleżankę. - Można uznać, że mam do tego dar.
- Nie tylko do tego - wyszeptała nisko Violin, przybliżając się, ale nagle zwątpiła i zamrugała gwałtownie, spoglądając na swoje nogi. Andre wstrzymał oddech, gdy dziewczyna stanęła tuż przed nim. - Znaczy... chodziło mi o to, że... - zająknęła się i schowała jeden kosmyk za ucho. - Jesteś dość dobry w oswajaniu smoków. W przeciwieństwie do mnie.
   Andre czuł się zakłopotany. Nie uważał siebie za talent, choć wiele osób mówiło mu, że smoki mu ufają i że ma z nimi szczególną więź. Zawsze zwalał to na fakt, że był po prostu synem Czkawki - pierwszego jeźdźca, któremu udało się wytresować Nocną Furię. Nie lubił, gdy inni patrzyli na niego, jakby był kimś wyjątkowym, skoro wiedział, że sam sobie na to nie zasłużył.
- Twoja mama jako jedyna oswoiła Wrzeńca - wyszeptał zszokowany. Nie sądził, że Violin powie mu coś tak miłego. Zazwyczaj go ignorowała. - Jak dotąd nikomu nie udało się tego dokonać.
- Moja mama jest inna - westchnęła Violin i usiadła na ławce ze zmęczeniem. Na jej gładkiej, bladej twarzy pojawiły się świetlne płomienie pochodzące z paleniska. - Ona nie musiała nic robić, by być wyjątkową, zawsze tak było. Im bardziej uciekała od swojego przeznaczenia, tym bardziej ono ją wciągało. Nawet wuj Mieczyk tak twierdzi.
   Andre nagle zrozumiał.
- Twoja matka ma zastępować Gothi podczas jej choroby, prawda? - spytał, a Violin zwiesiła głowę. - Na długo?
- Aż nie wyzdrowieje - wyszeptała dziewczyna. - Nie chcę tego, Andre. Wiem, że jeżeli moja mama zostanie miejscowym medykiem i wieszczką to...
- Nie będzie mieć dla ciebie czasu? - spytał chłopiec. Violin popatrzyła mu w oczy wzrokiem zranionej łani.
- Nie powinnam ci opowiadać o moich problemach - stwierdziła zrezygnowana i wstała, ale Andre chwycił ją niepostrzeżenie za rękę i zatrzymał.
- Violin, nic się nie stało. Tym lepiej, że mi o tym mówisz - powiedział poważnie. Nie wierzył, że to mówi. On, Andre Haddock nigdy nie przejmował się innymi. Skupianie na sobie uwagi i robienie za clowna było jego tarczą i ochroną przed docinkami innych. Nie było mowy, by zaczął przejmować się problemami innych. Za bardzo go zranili, gdy był jeszcze dzieckiem. Co było w Violin, że Andre na moment zapominał o swoim sposobie bycia?
- Mama ma specjalne zdolności - kontynuowała dziewczyna po długiej chwili ciszy. Andre słuchał jej cierpliwie. - Wiem, że jest do tego przeznaczona. Nie każdy ma ambicje i zdolności, by być drugą Gothi.
- Mój ojciec pewnie o tym wiedział... - zaczął nieśmiało chłopak, bo nie miał pewności, czy tymi sprawami powinien się dzielić ze swoją koleżanką. - Dlatego wysłał Szpadkę na szkolenie jeszcze przed twoimi narodzinami. Ona przez ten cały czas...
- Szkoliła się? - spytała Violin z krótkim, wymownym uśmiechem. - Tak, Andre.
   Sposób, w jaki wypowiedziała jego imię wprawił go w zakłopotanie. Zaczynał się zastanawiać, po co w ogóle dziewczyna przyszła do Wielkie Sali. Wiedziała, że tu jest? A może przyszła tu w takim celu jak on sam - by posiedzieć w samotności, z dala od innych?
   Violin skupiła wzrok na księdze, którą czytał jeździec. Jej połyskliwe włosy spływały po jej ramieniu. Andre wpatrywał się w nią urzeczony. Miała w sobie delikatność rusałki, ale dobitność i język matki. Doskonale pamiętał jak dogryzła pewnemu Łupieżcowi, gdy zleciał z konia. Czkawka i wódz Łupieżców po zawarciu rozejmu stwierdzili, że obaj potrzebują nowych jeźdźców, dlatego sędziwy już Albrecht wysłał pięciu młodych Wikingów do Berk. Wszyscy zakochali się w Violin. Dwóch pobiło się o jej względy. Trzech wykurzyła ona sama. Andre czuł ulgę, że jego ojciec dalej nie wiedział, dlaczego Łupieżcy zrezygnowali z bycia jeźdźcami.
- Po naszym szkoleniu mieliśmy wybrać smoki - odezwała się po chwili, a chłopiec szybko oprzytomniał. - Tylko trójka z nas nie wybrała smoków. - rzekła, patrząc mu zagadkowo w oczy. - Ty, ja i Trenia. Dlaczego zrezygnowałeś, jeżeli mogłeś wybrać dowolnego smoka? Z pewnością dąłbyś sobie rade z jego oswojeniem...
   Andre przełknął głośno ślinę. Była to jego tajemnica, której nie chciał nikomu wyjawić.
- Wiesz... Mógłbym, ale nie chcę - odpowiedział, ale Violin nie wyglądała na usatysfakcjonowaną ta odpowiedzią. - Mógłbym wziąć każdego smoka, to prawda. Ale ja dobrze czuję się z każdym z nich, nie potrzebuję jednego wybranego. Mel tego nie rozumie, w sumie nikt tego nie rozumie...
- Ja rozumiem - Violin położyła swoją dłoń na jego dłoni i uśmiechnęła się lekko.
   Chłopiec czuł się źle, że ją okłamuje. W istocie mógł nawiązać więź z każdym smokiem - wszystkie go lubiły i szanowały - no, z tym ostatnim wyjątkiem był Piorun, ale Andre czuł, że każdy smok byłby dla niego zbyt małym wyzwaniem. Jako syn Czkawki chciałby dorównać najlepszemu z jeźdźców z tym, że zamiast tresować Nocną Furię, on wybrał sobie na cel smoka, którego po ludzku nie dało się dosiąść...
- Szeptozgony - wyszeptała Violin, przewracając stronę. - Aż tak ciebie interesują?
- Są tak szybkie jak Nocna Furia - odparł Andre beznamiętnie. Violin otworzyła szeroko oczy.
- Jak?!
- Pod ziemią potrafią rozwinąć niewiarygodną prędkość... - rozmarzył się chłopak i wskazał jej na dwie ilustracje smoka. - Mają tak grubą skorupę, że mogą się przebić przez najtwardszą powłokę skalną... Zanudzam? - spytał, spoglądając badawczo na dziewczynę. Violin pokręciła głową. Siedzieli tuż obok siebie, przeglądając książkę.
- Nie, Andre - odparła z zaintrygowaniem. - Nie wiedziałam, że czytasz - wyznała wprost. - Ani, że interesuje cię nauka.
   Andre nie odpowiedział, tylko zamknął książkę i położył ją na bok.
- Bo nie interesuje - odparł obojętnie, wstając. Czuł, jakby dostał policzek od dziewczyny. No tak, wszyscy brali go za tego Andre, którego strugał przed swoimi kolegami. Nikt nie interesował się, jaki był naprawdę. - Powiedzmy, że jestem tylko irytującym dzieckiem wodza, który po prostu lubi żarty - odpowiedział kąśliwie i ruszył w stronę wyjścia, pozostawiwszy książkę na ławce. Violin pobiegła za nim.
- Poczekaj! - wykrzyknęła, łapiąc go za rękę. Andre drgnął, czując jej ciepły dotyk. - Uraziłam cię? - spytała, a chłopak poczerwieniał. Nie wiedział, jak ma odpowiedzieć. - Przepraszam. Po prostu myślałam, że jesteś inny... Nie sądziłam, że potrafisz tak rozmawiać. Zupełnie jakbyś był...
- Czkawką? - zapytał twardo chłopak. Violin odpowiedziała. - Nie, nie jestem nim - burknął i wyszedł, zostawiając ją w Wielkiej Sali. Czuł się urażony, choć szczerze mówiąc myśli błąkały się w jego głowie jak łodzie po środku morza w trakcie sztormu. Violin dotknęła najbardziej intymnej części jego duszy. Nie mógł sobie pozwolić na taki błąd.






Witojcie! Mam nadzieję, że się podoba :D Ja znikam, bo w sobotę wychodzę na pielgrzymkę <3
 Ale się cieszę :33 ogólnie to polecam wszystkim - małym i dużym - wyruszenie na pielgrzymkowy szlak ;) jest naprawdę nieziemsko!


Next pojawi się kiedy wrócę - mam nadzieję że tak wyjdzie a nie że poimprezuję jak ostatnio ;p
to trzymajcie się ciepło i niech Odyn dmucha wiatr w wasze żagle i bla bla bla... sami wiecie :D


Całusy, Just ;* ;*

środa, 19 lipca 2017

Zranione serce

   Mel wymykała się z domu zawsze w godzinach porannych, aby spędzić trochę czasu z Angusem. Wracała na obiad, by nie wzbudzać podejrzeń, po czym znów wybywała. Czkawkę martwiło to, że jego mała córeczka nie chce spędzać z nim czasu, ale czuł do niej złość na myśl o jej ostatnich wybrykach. W końcu sam był młody i potrzebował czasu dla siebie. Problem polegał na tym, że Czkawka zawsze zabierał ze sobą swojego smoka. A Mel...
- Co tu robisz? - zapytał Czkawka, widząc zwiniętego obok drzwi wejściowych Pioruna. Mel wyleciała z domu już dobre dwie godziny temu. Nie miała nawet czasu zjeść deseru, który przygotowała jej Astrid - choć w sumie tego akurat Czkawka się nie dziwił, znając umiejętności kulinarne swojej żony.
   Piorun wyglądał na sfrustrowanego. Jego wielki pysk leżał wyciągnięty w kierunku kominka, a smutne oczy szukały jeźdźczyni, która wydawała się zapomnieć o swoim smoku. CO jest z tą dziewczyną? - myślał rozzłoszczony wódz, podchodząc do smoka.
- Gdzie Mel, Piorun? - spytał, siadając obok na podłodze. Czkawka położył dłoń między oczyma smoka i westchnął. Smok na chwile przymknął oczy, jakby dotyk jeźdźca go uspokajał.
   Wtem do salonu wparował jak zwykle Robin, niosąc drewno na opał.
- Dzień dobry - powiedział głośno, zwiastując swoje przybycie. Czkawka obrócił się w stronę drzwi i uśmiechnął.
- Cześć, Robin - odparł, marszcząc brwi na widok niesionego przez chłopaka naręcza drewna. - A to nie Andre miał przynieść drewno?
- Spotkałem go po drodze - przyznał Andre, zamykając noga drzwi i tym samym ucinając kontakt zimnego powietrza z ciepłym domem wodza. - Spieszył się do kolegów i wziął za dużo na ręce, więc stwierdziłem, że mu pomogę.
- I dlatego wcisnął ci całe drewno i poleciał do swoich? - spytał Czkawka, biorąc od chłopaka materiał i układając przy kominku. - Czasem mam wrażenie, że wdał się w mamę...
- Słyszałam! - wykrzyknęła Astrid z kuchni.
- Też cię kocham, skarbie - odpowiedział z uśmiechem Czkawka, choć na jego policzkach pojawiły się czerwone plamy. Robin stłumił śmiech.
- Przyszedłem odwiedzić Mel. Jest może? - spytał, ale na widok miny Czkawki mina mu zrzedła.
- Gdybym wiedział, gdzie obecnie znajduje się moja córka, z pewnością bym ci to powiedział - oznajmił pochmurnie Czkawka, kończąc układanie beli w kącie pomieszczenia. Obaj mężczyźni z zadowoleniem otrzepali brudne z kory dłonie.
- Zostawiła Pioruna - zauważył Robin z przygnębioną miną.
   Nastała cisza. Czkawka przypomniał sobie czasy, gdy Robin i Mel spędzali ze sobą każdą chwilę, lecąc na smokach. Wtedy przynajmniej nie martwił się o swoją córkę - doskonale wiedział gdzie jest i z kim jest. Najchętniej powróciłby do tych momentów. Zdał sobie sprawę, że Robin był osobą, której w tym momencie ufał bardziej niż własnej córce.
- Poszukam jej - zaproponował Robin, patrząc na smoka. - Piorun, leć ze mną - poprosił, a smok jak na zawołanie poderwał się z podłogi. Czkawka zauważył, że jego dawny uczeń ma zdumiewające podejście do smoków. Prawie tak niezwykłe, jak talent Mel.
- Niech wróci na kolację - odparł tylko Czkawka, skinąwszy głową. - Myślę, że powinniśmy porozmawiać.
- Przekażę - obiecał chłopak, po czym zniknął w progu wśród chłodnej bieli. Smok ledwie przecisnął się przez i tak szeroki próg i pobiegł za jeźdźcem, znacząc puszysty śnieg śladem swoich łap.



   Lecieli tak przez godzinę - smok i jeździec. Robin rzadko kiedy dosiadał Pioruna, bo zazwyczaj robiła to Mel. Nie miał jednak oporu przed przejażdżką z Wandersmokiem, mimo iż wiedział, że nadciąga burza.
- Nie zawiedź mnie, stary - mruknął, klepiąc smoka po rogu. - Nie chcę skończyć jako spalona kupka popiołu.
   Piorun zaśmiał się swoim gardłowym, smoczym śmiechem i poszybował niżej, jakby chciał zapewnić jeźdźca, że nie zrobi niczego głupiego.
   Robina dziwiło to, że smok zgodził się tak łatwo na propozycję jeźdźca. Myślał, że Wandersmok będzie bardziej rozkojarzony i nieufny, a on jakby tylko czekał, że Robin zaproponuje mu lot. Lepiej on, niż Czkawka, pomyślał, wyobrażając sobie nieprzyjemną wymianę zdań między wodzem a jego córką.
   Biel pod nimi stawała się coraz mniej gładka i jednolita, pozostawiając miejsce zarastającemu lasowi. Drzewa pięły się ku górze po ostatnie promyki zimowego słońca. Tutaj naprawdę łatwo było się ukryć.
   Smok leciał przed siebie, jakby doskonale wiedział, gdzie szukać jeźdźczyni. Robin zauważył to i bez problemu dał się ponieść pewnemu stworzeniu. W końcu kto może znać jeźdźca bardziej niż jego własny smok?
   Piorun nagle zawinął i skręcił, rozglądając się wokół nad klifami. Robin zmarszczył brwi - Mel rzadko kiedy spędzała tu czas, poza ich nielicznymi rozmowami o zachodzie słońca. Robin powracał do nich z uśmiechem, nigdy nie potrafili się nagadać, choćby mieli na to całe lata.
- Jesteś pewny, że to tu? - spytał Robin, ale usłyszał jakieś głosy. Piorun zatrzymał się i opadł lekko na najbliższy klif, który strzegł wejścia do lasu. Zszedł ze smoka i ruszył wytarta ścieżką, ale Piorun warknął pod nosem. - Co? - spytał, ale smok zerknął za jego plecami na inną, rzadziej uczęszczaną drogę.
   Wiodła ona w dół, do samego morza przez szereg ostrych skał i klifów. Zejście w dół było trudne już w lecie, a co dopiero w zimie. Robin wzdrygnął się gwałtownie, wyobrażając sobie, jak ślizga się po gładkiej powierzchni i wpada do lodowatej wody.
- Nie zejdę tędy - mruknął pod nosem, a Wandersmok odsapnął i machnął ogonem nad wysokimi krzewami na krawędzi klifu. Robin zmarszczył brwi, ale posłuchał smoka i zaczął przedzierać się przez ostre krzewy i wystające gałęzie. Wkrótce przejście znów kończyło się przy skalnym urwisku, ale wtem Robin zauważył coś dziwnego... W dół prowadziły wąskie, skalne schody kończące się na dzikiej plaży.
   Robin od razu pomyślał, że to pewnie jedna z dróg, które wybudowali jeźdźcy, aby udostępnić ludziom wszystkie miejsca tam, gdzie nie mogli dojść o własnych nogach. Plaża wyglądała pięknie, ale bez pomocy smoka żaden Wiking nie dałby rady się tu dostać. Czkawka nieźle to przemyślał, uśmiechnął się do siebie Robin, zastanawiając się przy tym, czy tak romantyczne miejsce nie służyło przypadkiem wodzowi i jego żonie w spotkaniach.
   Chłopak zszedł na dół, ale już z daleka zobaczył parę trzymająca się za ręce. Zatrzymał się na moment i z przyzwyczajenia schował za skałą, obserwując dwie osoby. Miał wrażenie, że jedną zna, choć nie mógł uwierzyć, że w rzeczywistości była to Mel. Znał doskonale jej sylwetkę, w którą nie raz wpatrywał się z zachwytem, jej bujne, rudobrązowe włosy, rozwiewane przez wiatr... Zawsze zimą nosiła ciepłe futra, które sprawiały, że z wyglądu przypominała Astrid. Robin dziwił się jednak, że pomimo tak sporej warstwy odzienia, zawsze wyglądała szczupło ze swoją talią osy. Raczej wątpił, by mógłby gdzieś pomylić tak wyjątkową dziewczynę.
   Niepokoiło go jednak to, z kim Mel stała na plaży. Schodził po stopniach, wpatrując się w parę z niedowierzaniem malującym się na jego twarzy. Im bardziej się zbliżał, tym bardziej jego serce spotykał zawód.
  Robin zszedł na sam dół i ruszył po zamrożonym piasku w kierunku swojej przyjaciółki. Gdy był już pewny, że Mel z kimś się spotykała, jego serce rozpadło się na kawałki. Sam nie wiedział, dlaczego się nie zatrzymał, dlaczego nie zawrócił. Co miałby jej powiedzieć? Miał jej do przekazania tylko prośbę Czkawki, która w tej sytuacji brzmiałaby banalnie.
- Robin! - wykrzyknęła Mel, puszczając dłoń chłopaka. Rudowłosy spojrzał na Robina, a na jego twarzy pojawiło się ciche zadowolenie.
   Robin pomyślał, że może jego twarz pokazuje jasno jego uczucia i ukrył je za maską powagi i pokory. Tak bardzo chciał cofnąć się o te kilka godzin, tak aby nigdy nie znaleźć się w tym miejscu...
- Co ty tu robisz? - spytała Mel, gdy wtem młody Wiking odsłonił kaptur, który zasłaniał rudawą czuprynę.
   Robin skupił się na wyglądzie chłopaka i zamarł. Doskonale znał te ubrania. Berserkowie od wieków używali niedźwiedziej skóry do zdobienia swoich tunik. Nawet w najzimniejsze dni pozostawiali niektóre części swojego ciała nagie - jak przedramiona i łydki, aby zaprezentować tatuaże w kształcie smoków. Z tym, że młody Berserk nie miał żadnego tatuażu...
- Co tutaj robi Berserk? - warknął nieprzyjemnie. Nawet jego samego zdziwił jego ton, toteż nie dziwił się Mel, że rozdziawiła usta, przyglądając się swojemu przyjacielowi.
- Nie twoja... - zaczęła, ale Robin nie dał jej skończyć.
- Zdradzasz swojego ojca, Mel! - wykrzyknął, wpatrując się ze złością w obcego. Angus zmarszczył brwi i zacisnął pięści, gotów do konfrontacji. Chociaż Robin nie miał przy sobie żadnej broni, doskonale znał swoje szanse i wiedział, że Wiking mógłby nie wrócić na rodzinną wyspę, gdyby w tej chwili spróbował zaatakować jeźdźca.
- Nieprawda! - krzyknęła mel, choć w jej oczach pojawiły się łzy. - Angus nie...
- Jak długo on tu jest? - pytał Robin, próbując się uspokoić. Nie mógł uwierzyć, że Mel... że ten Berserk...
- Niedługo... Robin, co cię to w ogóle obchodzi?! Nie masz własnego życia? - odpowiedziała Mel, ale zabrakło jej siły w głosie. Nie chciała zranić swojego przyjaciela.
- Oczywiście Czkawka o tym nie wie? - zapytał Robin, choć doskonale wiedział, że wódz nie ma pojęcia, gdzie jest jego córka. Mel otworzyła szeroko oczy, a z kącików jej oczu wypłynęły łzy.
- Jak możesz... - wyszeptała. Robin poczuł się koszmarnie. Z jednej strony czuł się zhańbiony i złamany, jakby przegrał jakąś bardzo ważną bitwę. Z drugiej jednak strony wiedział, że nie może stać na drodze do szczęścia osoby, na której mu zależało.
- Zostaw ją - wtrącił się rudy Wiking. - To nie twoja sprawa.
- Istotnie - warknął zraniony Robin i odszedł, nie oglądając się za siebie.
- Robin! - krzyknęła za nim Mel, ale nie było już odwrotu. Ich długoletnia przyjaźń pękła niczym bańka mydlana, choć wcześniej Robin naiwnie wierzył, że wytrzyma wszystko.
   Wsiadł na Pioruna, który zdołał wyminąć ostre skały i dotrzeć do plaży za jeźdźcem. Robinowi nie umknęło, że smok wolał podejść do niego niż do swojej jeźdźczyni.
- Piorun - jęknęła Mel, biegnąc za chłopakiem w kierunku swojego smoka.
   Wandersmok machnął skrzydłami dwa razy i wzbił się w powietrze, unosząc za sobą chmarę piasku i lodu. Mel zakryła oczy i stanęła jak wryta, nie dowierzając w to, że w taki dzień zostawili ją dwaj przyjaciele.
   Robin tymczasem złapał się mocno siodła, choć Piorun starał się go nie bujać na boki przy zakrętach. Jego dłonie wryły się w miękką skórę, a w oczach chłopaka pojawiły się łzy. Smok obejrzał się przez ramię i spojrzał na jeźdźca smutnym, ale rozumnym spojrzeniem, jakby doskonale wiedział, co go trapi.
- Lećmy do Berk - wyszeptał chłopak smutno, a smok wzbił się jeszcze wyżej i skierował w stronę tętniącej życiem części wyspy.





No! W końcu jest :*

Przepraszam, mordki, ale tak jak pisałam, byłam zajęta praca i przygotowywaniem oratorium <3 mam nadzieję że czekaliście :))

Z góry mówię, że nwm, kiedy będzie next, bo jestem człowiekiem nieogarniętym, ale postaram się jeszcze przed pielgrzymką która odbędzie się za 1,5 tyg :*

Dobrej nocy :)

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Pierwszy pocałunek

   Śnieżyca trwała jeszcze dwa tygodnie, przez co Wikingowie mieli problem z ogarnięciem prostych, codziennych obowiązków. Port na pewien czas zamknięto, by móc zająć się zamrożonymi pomostami. Czkawka miał masę pracy przy grubych kawałkach lodu, które trzeba było odtransportować z portu, by umożliwić kupcom korzystanie z głównego ośrodka handlowego Berk.
   Wyszedł wczesnym rankiem z domu, planując, że zje śniadanie dopiero, gdy skończy pracę. Zanim jednak zdążył wsiąść na Szczerbatka, drzwi do jego domu otworzyły się ponownie.
- Tato! - usłyszał głos Andre, wyłaniającego się z progu. Chłopiec miał splątane włosy i sklejone oczy, jakby ledwie zerwał się z łóżka. Zarzucił na siebie lekkie futro i spojrzał na ojca z zaspaną twarzą. - Gdzie lecisz? Mogę ci pomóc?
   Czkawka wymienił zaskoczone spojrzenie ze Szczerbatkiem i poklepał siodło przed sobą.
- Jasne, wskakuj. - odparł, a Andre zajął posłusznie miejsce.
   Wiatr posyłał płatki śniegu we wszystkie strony, jakby Berk było epicentrum całej śnieżycy. Wikingowie zbierali się już na klifach i szli ostrożnie po zamarzniętych drewnianych stopniach w kierunku portu, który w obecnych okolicznościach przypominał lodową górę.
- Chciało ci się tak wcześnie wstawać? - spytał Czkawka, gdy Andre złapał za stery na siodle. Czkawka uczył go już latać na Szczerbatku i Andre ze zdumiewającą łatwością przyswoił sobie tę wiedzę. Wódz uśmiechnął się na widok swojego syna, który przypominał jego samego sprzed lat, gdy poznali się ze smokiem.
- Wolę pomagać tobie niż mamie - odpowiedział wprost, a Czkawka roześmiał się głośno. Andre ostatnio podpadł Astrid, dlatego jeźdźczyni szukała sposobów, by zająć jego czas tak, aby nie miał kiedy myśleć o psotach.
- I po co się zadawałeś z Darczykłakiem? - spytał go łagodnie Czkawka. - Przecież go znasz i wiesz, że zawsze cię wciąga w te swoje pomysły.
- No wiem - mruknął pod nosem chłopiec, najwyraźniej niezadowolony z tego, że Czkawka obrał stronę Astrid. Tak naprawdę rzadko się z nią nie zgadzał, a jeśli już to się zdarzało to wolał to przed nią ukryć. - Tato, co jest z Mel? Ostatnio jest jakaś dziwna.
   Czkawka zmarszczył brwi. Nie mógł powiedzieć, że nie zauważył zmiany w zachowaniu swojej córki, ale przeczuwał też, że w znacznej mierze się do tych zmian przyczynił. Szczerbatek szybował nisko nad ziemią, unikając starannie wysokich domków Wandali. Jeżeli w taką pogodę wzlecieliby za wysoko, śnieżyca mogłaby ich porwać w kierunku morza.
- To pewnie przez to, że nie może latać z Piorunem - odparł spokojnie wódz, kładąc rękę na ramieniu syna. Andre zachichotał.
- Albo Mel się zakochała - zaszczebiotał, a Czkawka niemal poczuł, jak przechodzi mu po plecach mróz. Nie potrafił myśleć o Mel inaczej jak o małej córeczce, którą zawsze dla niego pozostanie.
- W kim? W Robinie? - zapytał, czując cień złości wobec chłopaka. Andre wzruszył ramionami. ie chciał wsypać siostry, poza tym lubił Robina i znał swojego ojca. Wiedział, że Czkawka raczej nie zareaguje pokojowo, jeżeli jego podejrzenia padną na chłopaka.
- Raczej wątpię - odparł chłopak, wzruszając obojętnie ramionami. Sam chciał wiedzieć, kim jest ta osoba. Uwielbiał wkurzać Mel, a poznanie jej obiektu uczuć byłoby dobrą formą dla jego żartów. - Na pewno to nie Robin, ostatnio się pokłócili.
   Czkawka nagle zahamował Szczerbatka tuż nad portem. Andre myślał, że jego ojciec dostrzegł coś w pracy robotników, ale gdy na niego spojrzał, uświadomił sobie, że to jego słowa go zszokowały na tyle, by zatrzymać smoka w powietrzu. Niepokoiło go to spojrzenie.
- Robin i Mel? - spytał z szokiem Czkawka. Jego ciemne brwi zmarszczyły się w przypływie zdumienia. - Oni nigdy się nie kłócili.
   Co innego ja i Astrid, pomyślał z westchnieniem, przypominając sobie ich pierwsze kłótnie. Tak naprawdę sądził, że jeźdźczyni go nienawidziła, dopiero później dowiedział się, że skrywała wobec niego uczucia, których sama nie rozumiała. Dziwił się natomiast kłótni przyjaciół, ponieważ znał ich przyjaźń od momentu, gdy wykluły się pierwsze smoki nowego pokolenia jeźdźców. To tam wszystko się zaczęło. Mel odnalazła w Robinie druha, którego ciężko było jej zastąpić. Nawet w postaci ojca.
- Mama tak mówiła - Andre wzruszył ramionami. Wolał już skończyć ten ponury temat. Prawdę mówiąc wkurzało go, gdy rodzice zbytnio koncentrowali się na Mel.
   Przypomniał sobie moment, gdy dowiedział się, że Mel nie jest ich rodzoną siostrą. Przez tydzień chodził naburmuszony, aż w końcu przyznał przed samym sobą, że nic to nie zmieniło w ich stosunkach. Choć Mel była idealnym obiektem jego kpin i uwielbiał ją wkurzać, to kochał ją ponad własne życie i nie wyobrażał sobie domu bez łusek Pioruna szurających po podłodze czy jej donośnego głosu, wskazującego na obecność dziewczyny w domu wodza.
- Porozmawiam sobie z mama - burknął pod nosem wódz i zawrócił smoka w kierunku pomostu sięgającego prawie do krańca widnokręgu.



- No chodź, to nie jest trudne - śmiała się Mel, ciągnąc za sobą Angusa. Chłopak wzdrygał się na samą myśl o dotknięciu smoka, a co dopiero jego dosiadaniu. Piorun czekał spokojnie na swoim miejscu na gładkim śniegu, choć nie wydawał się zachwycony tym pomysłem. Dobrze rozumiał zakaz wodza i wiedział, że popełnia błąd. Jego jeźdźczyni jednak tego nie rozumiała.
- O za mną nie przepada - zawołał Angus, wskazując na Wandersmoka. Piorun w odpowiedzi jedynie warknął, potwierdzając słowa jeźdźca.
- Przekona się - warknęła Mel, posyłając smokowi ponure spojrzenie. Piorun prychnął pod nosem, a z jego nozdrzy uniosła się para.
- Skoro tak mówisz, Melly - uśmiechnął się do niej chłopak. Od dwóch dni zaczął ją tak nazywać. Początkowo dziewczyna prosiła go, by mówił do niej normalnie - per Mel - ale spodobało jej się to tak bardzo, że wkrótce o tym zapomniała. Mimo to nie potrafiła nie zareagować rumieńcem na nadane jej zdrobnienie.
   Angus wsiadł na smoka, a Mel zajęła miejsce przed nim. Jej siodło dałoby radę pomieścić nawet trzy szczupłe osoby, dlatego miejsca starczyło jak najbardziej dla pary. Mel poczuła dreszcz, gdy chłopak objął ja czule ramieniem, przysuwając swój podbródek do jej ramienia.
   Dziewczynie przyszło do głowy, że może chłopak chwycił ją, bo boi się lotu, ale coś mówiło jej, że jest w błędzie. Angus czekał na moment, by ją przytulić.
   Wandersmok odwrócił głowę i warknął ponuro w stronę Wikinga, jakby dawał mu ostrzeżenie. Mel zignorowała smoka.
- Piorun! - wykrzyknęła oburzona. Nie rozumiała smoka. Piorun był przyjacielskim i dobrym stworzeniem. Nigdy nie warknął na żadnego Wikinga spośród jej bliskich. A Angus zaliczał się do tej grupy.
- Daj spokój, przejdzie mu - odparł niewzruszony Berserk, rozglądając się wokół. Mel przełknęła głośno ślinę i wystartowała. Czuła, jak jej smok nabiera powietrza pod swoje skrzydła i łagodnie unosi się w powietrze. Angus nie wyglądał na przestraszonego - albo świetnie udawał. W każdym razie nie drgnął ani o milimetr, gdy potężne skrzydła smoka wędrowały to w dół, to w górę.
   Łamiesz zakaz Czkawki, myślała dziewczyna. Czuła, jak wyrzuty sumienia rozrywają jej serce. Jeszcze nigdy nie sprzeciwiła się Czkawce. Co było w młodym Berserku, że łamała dla niego wszystkie swoje zasady? Angus objął ją pewniej, wykorzystując każdy podmuch wiatru, by zbliżyć się do dziewczyny. Biło od niego ciepło i zrozumienie, jakiego potrzebowała.
- Nie jest to trudne - odrzekł chłopak, gdy wtem Piorun wystartował.
   W ostatniej chwili Mel złapała za siodło, przytrzymując na nim siebie i swojego towarzysza, który starał się zachować zimną krew w obliczu zagrożenia.
- Pioruun! - krzyczała rozwścieczona, ale smok wpadł w trans. Wyleciał poza Berk i robił spirale, korkociągi i beczki, byleby tylko zwalić ze swojego grzbietu niechcianego Wikinga. Berserk jednak trzymał się mocno dziewczyny i siodła, dobrze operując swoim ciałem dla zachowania równowagi. Mel natomiast cały czas krzyczała, starając się doprowadzić smoka do ładu.
- Proszę, dość! - wykrzyknęła w końcu, a smok znieruchomiał. Czuła spływające jej po policzkach łzy. Nie rozumiała, dlaczego smok postępował w ten sposób. Jej Piorun. Jej smok. Jak mógł zrobić coś tak okropnego? Chciała przekonać Angusa do smoków, tymczasem jej smok zawiódł jej zaufanie.
   Angus nie wydawał się poruszony. Chwile niespokojnych lotów zbliżyły go do ciała dziewczyny jeszcze bardziej, tak że teraz Mel czuła na karku gorący oddech chłopaka.
- Przepraszam za niego - wyszeptała z szokiem. - Nie wiem, co się z nim dzieje...
- Nic się nie stało - odparł chłopak z rozbawieniem. - Spodziewałem się, że spróbuje mnie zjeść, więc to i tak dobrze.
   Mel uśmiechnęła się lekko, natomiast Piorun prychnął pod nosem, jakby pożałował, że nie spełnił oczekiwań chłopaka.
- Świat z grzbietu smoka wygląda całkiem inaczej - wyszeptał po dłuższej chwili. Mel obróciła się w jego stronę z uśmiechem pełnym nadziei. Pomyślała, że jeżeli pomimo scen Pioruna, chłopak zdołał się przekonać do smoków, to może innym Berserkom też się to uda.
   Nagle powstrzymała się, gdy zauważyła jak blisko usta Angusa znajdują się od jej własnych. Brązowe oczy chłopaka pociemniały, a twarz wysunęła się w jej stronę, jakby pragnęła tego samego, co jeźdźczyni. Mel zamknęła oczy, czując, że jej serce bije cztery razy szybciej...
   Piorun nie dał się im nacieszyć tą chwilą. Nim usta kochanków się spotkały, obrócił się wokół własnej osi jeszcze raz, niemal zwalając chłopaka z siodła. Mel chwyciła go za łuski, czując narastające przerażenie. Co jeśli jej smoczy przyjaciel wpadnie na pomysł wydobycia z siebie pokładów zgromadzonej energii? Ona sama wiedziała, jak unikać zagrożenia, ale Angus...
- Zawracamy, Piorun - powiedziała twardo, czując, że nabierze do smoka dystansu, jakiego nie miała nigdy przedtem. Wandersmok nie wyglądał na zaskoczonego, wręcz przeciwnie, żwawo zawrócił do groty, która zamieszkiwał Berserk.
   Nie minęło kilka minut, a znaleźli się na miejscu. Mel nie odezwała się ani słowem, nawet gdy chłopak starał się poprawić jej humor. Była w szoku. Nie wierzyła, że smoki potrafią być tak aroganckie i podłe. Piorun nigdy nie zachowywał się w ten sposób. Wiedział doskonale, że Angus jest dla niej kimś ważnym, ale zignorował to, tylko dlatego, że sam nie pałał sympatią do Wikinga.
- Przepraszam cię - wydukała, schodząc pospiesznie ze smoka. Angus zeskoczył zgrabnie z grzbietu i podążył za dziewczyną. Piorun wykorzystał okazję, by uciec w las w pogoni za małą wiewiórką. - Nie wiem, co mu się stało. On zwykle taki nie jest, naprawdę.
- Rozumiem, Mel - odparł Angus, wpatrując się w nią badawczo. Dziewczyna czuła, że nie może znieść tego spojrzenia. Wolałaby, żeby chłopak na nią nakrzyczał, powiedział, że zrobiła coś nie tak. On natomiast uśmiechał się do niej ciepło, jakby incydent w chmurach nie miał miejsca.
- Nic nie rozumiesz! - wykrzyknęła Mel z żalem z głosie. - One takie nie są, naprawdę... - wyszeptała pod nosem, choć nie dowierzała w te słowa, po tym, co ją spotkało. - One...
   Angus podszedł do dziewczyny i złapał ją za ręce, próbując uspokoić.
- Mel, spokojnie. Nic się nie stało. Nie oczekiwałem, że od razu mnie polubi. Pewnie wyczuł, że zabijałem smoki i stąd jego chłód. Nie przejmuj się - mówił stanowczo. Jego słowa działały na uczucia Mel jak kompres. Potrzebowała ich. Potrzebowała wytłumaczenia dla zachowania swojego kochanego pupila.
- Nie tak to miało wyglądać... - wyszeptała, czując, że się poddaje. Chciała wierzyć, że Angus teraz jej nie zostawi, że nie spłoszy się po zachowaniu jej smoka. Tak bardzo chciała włączyć go do swojego świata...
- Już dobrze - odparł Angus, głaszcząc jej policzek. Mel wpatrywała się w jego ciemne, łagodne oczy. Przypomniała sobie moment w chmurach. Wtedy, kiedy prawie się pocałowali. Teraz znów znajdowali się blisko i teraz nikt, ani człowiek, ani smok nie był w stanie im przeszkodzić.
   Mel odrzuciła na bok strach i upokorzenie. W jednej chwili liczył się tylko rudowłosy Berserk, który przyciągał ją do siebie jak magnes. Angus przyciągnął ją do siebie i czule pocałował, sprawiając, że dziewczyna zapominała o swoim gniewie i rozczarowaniu. Dziewczyna pierwszy raz poczuła z kimś taką bliskość. Chciałaby zabrać Wikinga do Berk, pokazać mu wszystkie swoje ulubione miejsca. Ale nie mogła. Ich uczucie było zakazane, co sprawiało, że jeszcze bardziej się nim ekscytowała.
   Angus ukończył pocałunek, patrząc w rozmarzone oczy dziewczyny jak w lustrzane odbicia.
- Dziękuję, Melly - wymruczał, głaszcząc jej zmarznięte dłonie, skryte w jego własnych. - Dziękuję, że pokazałaś mi Berk.
   Mel posmutniała. Przypomniała sobie słowa Hassy pewnego słonecznego dnia. Piła u niego herbatę, rozmawiając o codziennych sprawach. Wspomniała mu o Czkawce i o jego planach wypraw na Północ i Wschód. Młody kowal zaśmiał się.
- Bez Czkawki Berk by nie istniało - przyznał. Mel wzięła sobie wtedy te słowa do serca. Zgadzała się z nimi.
   Teraz sprawa wyglądała inaczej. Skoro Czkawka był Berk, jakim cudem ona mogła mu pokazać wyspę. Jej uroki, tradycję i siłę? Jak miała to zrobić bez osoby wodza? To tak jakby ktoś kazał jej przedstawić morze bez możliwości pokazania jej piaszczystej plaży, chłodnych wiatrów i ciężkich żagli. Jej definicja słowa dom odbiegała od wyobrażeń Wikinga.
- Nie wiesz, co mówisz, Angusie - wyszeptała ze smutkiem. Berserk spojrzał na nią z zaskoczeniem, jakby zastanawiał się jednocześnie, co powiedział nie tak. Mel uścisnęła jego dłonie i wyszła po Pioruna. Musiała przemyśleć, co było dla niej ważniejsze. Jej wyspa, dom i dziedzictwo, czy osoba, która nadawała sens temu wszystkiemu. Nie potrafiła zdecydować. Chciała jednocześnie tak dużo, a tak mało dawali jej bogowie.





Powróciłam! :D tęskniliście? :*




czwartek, 14 lipca 2016

Zwątpienie w wodza

   Mel ubrała się szybko po swojej całodniowej drzemce i próbowała wymknąć się z domu kilka godzin przed zachodem słońca, gdy wtem drogę zagrodził jej Czkawka. Stanęła przed nim oniemiała, czując potworne wyrzuty sumienia, które zalewały ją falą chłodu.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał, marszcząc jedną brew. Mel zauważyła, że chowa za plecami swoje dłonie, jakby trzymała coś, czego nie chciała pokazać Czkawce. Mianowicie swoją znajomość z Berserkiem.
- Muszę się przejść po wyspie - odparła, bo to pierwsza wymówka, jaka przyszła jej do głowy. Czkawka patrzył na nią uważnie, ale po chwili jego spojrzenie złagodniało. - Pomyśleć, sam rozumiesz...
- Nie zabierasz ze sobą Pioruna? - zapytał luźno, jakby wcale nie odpytywał jej z ucieczki z domu. Mel czuła się głupio - w końcu jakby nie patrzeć miała dwadzieścia cztery lata, a tłumaczyła się właśnie swojemu przyszywanemu ojcu. Problem w tym, że nigdy się nie buntowała, dlatego ciężko było jej się odnaleźć w takiej sytuacji.
- Nie, zostaje w domu - odpowiedziała krótko, zastanawiając się, czy miałaby szansę przecisnąć się obok Czkawki w kierunku drzwi. Raczej wątpiła, by udał jej się taki manewr - Szczerbatek miał zmysł kota i co gorsza, współpracował z Czkawką.
   Czkawka spochmurniał, patrząc na córkę nieco łagodniej niż podczas ich ostatniej rozmowy.
- Wiesz, że zabroniłem ci tylko latać na Piorunie, ale nie zabroniłem ci z nim chodzić po wyspie. - mówił, jakby nie do końca usatysfakcjonowany swoją decyzją.
   Mel wywróciła oczami.
- Tak, tak - mruknęła. - Mogę już iść?
   Czkawka nie odzywał się chwilę, wpatrując się w córkę z bólem. Mel nie potrafiła odwzajemnić tego spojrzenia. Czuła się winna, jakby jeździec samym spojrzeniem potrafił ocenić, czy Mel coś przed nim ukrywa. W końcu jednak odszedł na bok, wzdychając cicho.
- Proszę - odparł, a Mel przeszła obok, czując, że nagromadzone emocje opadają niczym skłębiony śnieg ze spiczastych dachów domków Wandali. - Mel...
   Dziewczyna zamknęła oczy z rezygnacją i obróciła się w stronę Wikinga, oczekując kolejnych podejrzliwych pytań. Czkawka jednak nie wyglądał, jakby był na nią zły.
- Wiesz, że cię kocham? - spytał dość swobodnie, jakby okazywanie uczuć nie było mu obce. Mel otworzyła szeroko oczy i kiwnęła głową.
- Ja ciebie też - mruknęła i wyszła, zostawiając za sobą dom Haddocków.
   Przez całą drogę do kryjówki Berserka myślała nad tymi słowami. Czkawka pewnie się czegoś domyśla i powiedział to, by ją sprawdzić, pomyślała, ale zaraz naszły ją kolejne wyrzuty, w końcu Czkawka nie był zdolny do czegoś takiego. Starła z policzka samotną łzę, która w tych warunkach zapewne szybko by zamarzła i złapała się kory olbrzymiej sosny. Tak bardzo chciała teraz wrócić do swojego domu, ale ciekawość, która była jej najgorszą cechą, nie pozwalała jej zrobić ani jednego kroczku w stronę Berk. Zagryzła zęby i ruszyła dalej pośrodku potężnej śnieżycy.
   Znalazła bez problemu jaskinię, w której powinien ukrywać się Angus i weszła do środka, zauważając z daleka jasne światło ogniska.
   Angus siedział przed ogniem, grzejąc ręce, a gdy Mel weszła do środka, dobył sztylet. Mel ściągnęła w głowy kaptur i uniosła ręce w obronnym geście.
- To ja, spokojnie - powiedziała, a Angus automatycznie odrzucił na bok sztylet.
- Nie poznałem cię - przyznał chłopak z uśmiechem na twarzy. - Wyglądasz jak jakiś eskimos w tych wszystkich futrach.
- Przynajmniej nie zamarzłam, kiedy tu do ciebie szłam - odgryzła się Mel. Sama nie wiedziała, dlaczego czuła się tak rozluźniona w towarzystwie kogoś, kto powinien być jej wrogiem.
- Właśnie - Angus skinął głową, patrząc w ognisko. - Nie sądzę, żeby te twoje przechadzki po lesie w czasie takiej pogody były dobrym pomysłem.
   Mel przykucnęła obok niego i zaczęła grzebać w swojej torbie w poszukiwaniu niezbędnych rzeczy, które zabrała z domu. Jej bujne, ciemnobrązowe włosy zalały jej twarz. Jedną ręką zgarnęła je wszystkie na bok, tak że spływały po jej ramieniu szaloną kaskadą.
- Martwisz się o mnie? - spytała z rozbawieniem, ale Angus nie wyglądał, jakby odebrał to jako żart.
- Pewnie, że tak - odpowiedział z powagą. - W końcu jesteś jedyną osobą, która zrobiła dla mnie coś dobrego.
   Mel spojrzała na niego, ale Wiking nie wyglądał jakby kłamał. Jego ogniście rude włosy były zaczesane lekko w bok, a oczy błyszczały z zainteresowaniem, jakby to Mel go tak ciekawiła. Jeźdźczyni zmieniła mu na szybko opatrunki i z ulgą stwierdziła, że rana zaczęła się już powoli goić. Angus spoglądał za nią, gdziekolwiek by nie była, a jego spojrzenie zaczynało powoli wkurzać Mel. Nie potrafiła się na niczym skupić i wszystko leciało jej z rąk, gdy ktoś na nią patrzył.
- Możesz przestać? - spytała w końcu, gdy po raz kolejny upuściła swoją torbę.
   Angus uśmiechnął się szeroko.
- Co takiego?
- Przestań się na mnie gapić - odpowiedziała Mel z nutą złości. - To irytujące.
   Chłopak wzruszył obojętnie ramionami z pewnym siebie uśmiechem.
- Przykro mi, ale nie potrafię oderwać od ciebie wzroku. - powiedział, a Mel oblała się rumieńcem.
   Przyrządziła na szybko kolację dla Angusa i siebie, a gdy zjedli, zaczęli rozmawiać wesoło na różne tematy. Angus opowiedział jej o życiu u Berserków o znaczeniu umiejętności walki i strategii w ich środowisku oraz o szarych dniach na morzu, z którego rzadko kiedy schodzili na suchy ląd.
- Aż tak lubicie żeglugę? - spytała ze zdziwieniem Mel. Już zdążyła zapomnieć o pierwszych obawach na temat Wikinga. Doskonale czuła się w jego towarzystwie i nie zamierzała z tego zrezygnować ze względu na ich pochodzenie.
- Czy ja wiem... Po prostu nie znamy niczego innego i jesteśmy w tym dobrzy. Dlaczego mamy nie pływać, skoro robimy to od wieków? - spytał, a Mel kiwnęła głową.
   Zapatrzyła się w ogień, myśląc o swoim smoku. Skoro Berserkowie tak lubią wodę, to dlaczego pragną mieć Wandersmoka? Czy nie mogli zająć się po prostu sobą i dać Wandalom spokój? Czkawka może i miał styczność z tym gatunkiem, ale nie on go wytresował. Zrobiła to tylko ona sama i była pierwszą jeźdźczynią w historii, która zasiadała Wandersmoka.
- A jak jest na Berk? - zapytał ciekawie Angus. Mel poczuła się zaskoczona tym pytaniem. - U was każdy lata na smokach, czy tylko wybrani?
   Mel roześmiała się, popijając gorący wywar z suszonych liści pokrzywy. Nie był za smaczny, ale za to bardzo szybko rozgrzewał.
- Każdy, kto chce. Czkawka zadbał o to, by każdy czuł się na Berk jak najlepiej. - powiedziała, ale nagle urwała. Nie każdy czuł się na Berk jak ryba w wodzie, pomyślała, mając na myśli siebie.
- Oprócz ciebie - zauważył Angus, jakby czytał jej w myślach. Mel spojrzała mu w oczy i zmarkotniała. Nie chciała na ten temat rozmawiać. - Nie myślałaś o tym, by opuścić Berk? Masz w końcu smoka.
- Nie myślałam o tym... - zaczęła Mel. - Tutaj mam rodzinę, przyjaciół...
   Nie była pewna, czy mogła mówić o rodzinie. Andre i Inga jak najbardziej czuli się Haddockami, ale ona... Ona chyba nigdy nie będzie pewna swoich korzeni. Zawsze będzie pamiętała schorowaną mamę i ojca, o którym krążyły legendy.
- Ja też miałem przyjaciół u Berserków - rzucił Angus. - I tym ciężej było mi stamtąd odejść. Ale zrobiłem to, bo wiedziałem, że Dagur wykorzysta moje zdolności i że będę niewolnikiem w swoim własnym klanie.
- Było ci ciężko porzucić to, co znałeś? - zapytała dziewczyna. Angus kiwnął głową.
- To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu, ale nie żałuję jej - powiedział, uśmiechając się do Mel. - Bo poznałem ciebie.


   Mel każdego dnia wybywała na kilka godzin, by móc spędzić je z Angusem. Jego rana zagoiła się do końca, pozostawiając tylko cienką bliznę. Jeźdźczyni nigdy nie zabierała ze sobą Pioruna, bo po pierwsze i tak nie mogłaby z nim latać, a po drugie wolała, by jej smok nie miał styczności z Berserkiem. Ufała Angusowi, ale wolała nie ryzykować. Piorun był dla niej zbyt cenny, a ona wciąż nie wiedziała, dlaczego Berserkowie tak pragną smoka.
   Robin zauważył jej dziwne zachowanie jako pierwszy i kilka razy zaproponował, że pójdzie z nią, gdy wymawiała się ochotą na spacer, ale ona zawsze była przeciwna. Nie chciała, by jej przyjaciel dowiedział się o Berserku, bo z pewnością nie zrozumiałby, dlaczego Mel zaczęła się z nim spotykać. Druga sprawa, że dziewczyna coraz bardziej uświadamiała sobie, że zaczyna coś czuć do Angusa, a Robin stałby się dla niej niewygodną przeszkodą.
   Czkawka zachowywał się wobec niej normalnie, ale ona dalej miała do niego żal o zawieszenie jako jeźdźca. Może wódz nie zauważył specjalnej różnicy, ale dla jego córki przemieszczanie się po tak wielkiej wyspie o własnych nogach było katorgą. Dodatkowo jej relacja z Piorunem znacznie się pogorszyła, bo Mel spędzała z nim dużo mniej czasu niż zwykle. Smok wyglądał mizernie dokładnie tak jak jego jeźdźczyni. Czkawka zranił ich oboje, zmuszając do pozostania na ziemi.
   Pewnego dnia Mel siedziała na ławce przed kuźnią Hassy, a obok niej leżał Piorun z głową opartą na jej kolanach. Dziewczyna gładziła po łuskach swojego smoka, zastanawiając się, jak długo jeszcze Czkawka będzie zakazywał im lotów. Możliwe, że Dagur nie zaatakuje przez kilka lat, a ona będzie uziemiona tylko przez nakaz swojego wodza.
   Robin przechodził obok i zauważył ją, gdy zerknął przypadkowo na kuźnię. Za nim podążał rozleniwiony Szmer, złożywszy swoje skrzydła w ciasny rulon.
- Cześć, Mel - przywitał się chłopak, siadając obok niej na ławce. Piorun otworzył swoje oczy i spojrzał na chłopaka, ale nie ruszył się ani o milimetr, jakby czuł się bezpiecznie w jego towarzystwie. - Czemu nie było cię na spotkaniu w Arenie?
- Po co, skoro przestałam być jeźdźczynią? - mruknęła pod nosem, patrząc cały czas tylko na swojego kochanego smoka. Piorun poruszył się niespokojnie i spojrzał na nią smutnymi oczami. Mel pogłaskała łuski wokół jego oczu, starając się złagodzić ich wygląd.
   Robin skrzywił się ledwie zauważalnie i podrapał Pioruna za uchem. Szmer tymczasem usiadł naprzeciw niego w wysokiej zaspie śniegu. Tajfumerang spróbował zwrócić na siebie uwagę Wandersmoka i zaprosić do zabawy, ale Piorun nie reagował, jakby dzielił ze swoją jeźdźczynią jej podły nastrój.
- Czyli Czkawka wciąż nie zniósł zawieszenia? - zapytał cicho, a Mel natychmiast wybuchnęła.
- A kiedykolwiek miał to w planach?! - warknęła. - Mam dość jego zakazów i nic mnie nie interesuje walka z Berserkami. Równie dobrze mogłoby ich w ogóle nie być, a Dagur może nie jest tak zły, jak przedstawia go mój ojciec.
   Robin otworzył szeroko oczy ze zdumienia i zamknął jej usta dłonią, zanim powiedziała jeszcze coś, czego mogła gorzko pożałować. Mel spojrzała na niego wściekle, tym bardziej że twarz chłopaka znajdowała się bliżej niej niż powinna.
- Mel, zaraz usłyszy cię pół wioski - mruknął Robin, starając się ukryć swoje zdziwienie. - Dobrze wiesz, że nikt oprócz twojej rodziny i mnie nie wiedział o Dagurze.
- Nic mnie to nie interesuje. Równie dobrze już wszyscy mogą szeptać za plecami. - powiedziała Mel i oparła się plecami o kuźnię, krzyżując buńczucznie ręce na swojej piersi. Robin wpatrywał się w nią z szokiem.
- Co się dzieje, Mel? - spytał, a dziewczyna nabrała ochoty, by stąd odejść i zostawić chłopaka samego. Miała dość Berk i męczyła się każdym jeźdźcem, którego napotkała, bo uświadamiał jej, że ona sama nie ma żadnej wolności. - Od kilku dni chodzisz wściekła, z nikim nie chcesz rozmawiać i ciągle znikasz. Możesz mi powiedzieć, co jest grane?
   Mel rzuciła mu pełne gniewu spojrzenie, ale nie odpowiedziała, czując, że tylko się pogrąży. Nie mogła powiedzieć mu prawdy, bo wiedziała, że jej przyjaciel jej nie zrozumie. On zawsze wierzył w Czkawkę i robił wszystko, o co ten go prosił. Ona też taka była, dopóki nie przejrzała na oczy.
   Robin dotknął jej ramienia, patrząc na nią z troską.
- Mel... Martwię się - wyszeptał, starając się namówić ją do wyznań. Mel odepchnęła jego rękę i wstała.
- Wcale nie - warknęła. - Przejmujesz się tylko sobą.
- Skąd możesz to wiedzieć? - spytał Robin nieco ostrzej. - Staram ci się pomóc, a ty mnie odpychasz.
   Mel wyszła spod dachu i obróciła się przodem do niego, czując, że rozpiera ją złość.
- A może ja nie chcę twojej pomocy? - krzyknęła. - Daj mi wreszcie spokój!
   Robin przystanął zrezygnowany, a jego oczy skierowały się na bok. Mel powiodła za jego spojrzeniem i zauważyła swoją mamę, która stała z Flegmą. Obie kobiety przestały rozmawiać, wpatrując się ze zdziwieniem w parę jeźdźców. Mel mruknęła coś pod nosem i odeszła gniewnie w kierunku domu, jakby chciała jak najszybciej zapomnieć o kłótni z Robinem, którą prawdopodobnie usłyszała Astrid.



Trochę krótki, wiem, ale przyszły powinien być bardziej ciekawy ;) na razie bd przeplatać rozdziały z Mel z rozdziałami z Czkawką a potem... potem to zobaczycie :D

środa, 29 czerwca 2016

Wieszczka

   Dzień w Berk zaczął się bardzo zwyczajnie. Rankiem słońce oświeciło nagromadzony podczas nocy śnieg, roztapiając go po części. Resztę białej kołdry oświeciło swym blaskiem, stapiając ze sobą zagarnięte krawędzie zasp.
   Czkawka siedział w kuchni Hassy, pogrążony w rozmyślaniach. Tak naprawdę trwał w nich, odkąd pokłócił się z Mel. Czuł, że Astrid ma rację, ale wiedział też, że jeśli się ugnie ten jeden raz, Mel w ogóle przestanie go słuchać. Podczas obserwowania Stoicka zdołał zauważyć, że wódz musi być stanowczy - zresztą nie tylko wódz, ojciec również. Jeśli nie potrafiłby postawić się swoim dzieciom, to jakim cudem mógłby zapewnić im bezpieczeństwo?
- Nie martw się - rzekł do niego Sączysmark, poklepawszy po przyjacielsku w ramię. Siedzieli w trójkę z Hassą, popijając gorące mleko z dodatkiem kakaa z południowych wysp. - Pogodzicie się z Mel, jestem pewien. Dobrze zrobiłeś. Violin weszłaby mi na łeb, gdybym od czasu do czasu nie wziął spraw w swoje ręce.
- Twoja córka ma piętnaście lat - zauważył Czkawka, unosząc kubek do ust. Hassa obserwował uważnie jeźdźców, przysłuchując się rozmowie.
- I siedmiu adoratorów - dodał z niezadowoleniem Sączysmark. - W tym twojego syna.
   Czkawka w ostatniej chwili powstrzymał się od wyplucia trzymanego w ustach mleka. Przełknął szybko płyn, starając się nie roześmiać, co groziłoby zadławieniem.
- Andre? - zapytał dla pewności, jakby miał więcej synów.
- A myślisz, że od kogo Violin zgarnia kwiaty co tydzień? Może od Robina? - wypytywał jeździec oburzonym głosem. Czkawka zmarszczył brwi. Chyba wolałby już, by chłopak był zainteresowany córką Sączysmarka niż jego własną, nawet jeśli był o dziewięć lat starszy od Violin.
- Tak słucham waszych narzekań i zaczynam żałować, że nie mam dzieci. - zaśmiał się Hassa, popijając mleko. Jako jedyny z siedzących w pomieszczeniu miał jasne włosy odziedziczone po Pyskaczu, których ostatnio nie obcinał, przez co urosły mu na długość ramion. Najwidoczniej starał się je zaplatać, a raczej dopiero się uczył, bo jego warkocz wyglądał dość skromnie. Czkawka cieszył się, że ma pomoc w postaci Astrid, nawet jeśli nie miał brody lub włosów o takiej długości, by móc je zaplatać - miał jednak dwie córki i cieszył się, że Astrid przewyższa tą umiejętnością.
- Żałować? - parsknął Sączysmark. Jego zarost okrywał dolną część brody, ale Szpadka nie pozwalała mu jej zapuszczać. Ponoć twierdziła, że go postarza. - Masz mniej problemów, zwłaszcza jeśli chodzi o córki.
- Ale za to ile satysfakcji - zadumał się Hassa. - Macie komu poświęcać to wszystko, co robicie. A ja? Komu przekażę kuźnię mojego ojca?
   Hassa potrzebował sporo czasu, by pogodzić się z faktem, że jest synem Pyskacza. Jak dotąd było mało sytuacji, gdy naprawdę potwierdzał swoje pochodzenie i to chyba głównie ze względu na pamięć o Pyskaczu. Prawdopodobnie obawiał się, że nie będzie tkwił w pamięci reszty Wikingów na podłożu podobnym do tego, które zbudował jego ojciec.
- Chcesz oddać kuźnię córce? - zdziwił się Sączysmark, na co Czkawka wybuchnął głośnym śmiechem.
   Hassa wywrócił oczami, niemal jak niegdyś wódz, gdy jeszcze nie przyzwyczaił się do tekstów przyjaciela.
- Dziecku - odpowiedział Hassa, jakby tłumaczył to komuś wielce ułomnemu. - Chciałbym mieć jakiegoś dziedzica. Kogoś, kto będzie mógł ponieść dalej mój ród.
- No to w czym problem - Sączysmark wzruszył ramionami obojętnie. - Znajdź jakąś żonę i tyle. Jesteś na tej wyspie od kilkunastu lat, więc jeżeli ci się nie udało to poszerz horyzonty.
   Hassa spojrzał na Czkawkę, jakby prosił go o wsparcie.
- Ma rację - przyznał wódz, choć rzadko kiedy zgadzał się z Sączysmarkiem. Akurat to zostało im jeszcze z dzieciństwa. Czasem zastanawiał się, jak to możliwe, że są kuzynami.
- Wybacz, przyjacielu, ale nie szukam na siłę - zaśmiał się Hassa, opierając na nadgarstku. - Zresztą i tak najpiękniejsze kobiety na Berk są już przez was zajęte.
   Czkawka i Sączysmark zerknęli na siebie w niemej zgodzie i obaj dokończyli swoje mleko w tym samym czasie jak bliźniacy. Zaraz do kuchni wleciała Szpadka, rozglądając się dokoła ciekawie, jako że pierwszy raz była w domu kowala.
- O, cześć, skarbie - powiedział do niej Sączysmark ze swoim głupkowatym uśmiechem. - To tylko mleko - dodał szybko, unosząc kubek.
   Szpadka wywróciła oczami, przystając przed trzema Wikingami. Miała teraz znacznie dłuższe włosy, splecione w długie warkocze, sięgające połowy ud, a od ślubu z Sączysmarkiem, starała się bardziej dbać o wygląd. Czkawkę nieco to dziwiło, bo przecież jej ukochany i tak nie potrafił oderwać od niej wzroku, więc nie rozumiał po co Szpadka tak zajmowała się sobą. Chyba nigdy nie zrozumie dziewcząt.
- Tak, wiem - mruknęła, rozglądając się po pomieszczeniu niezbyt skrycie. Hassa zerkał na nią niemal takim spojrzeniem jak Sączysmark, dlatego Czkawka cieszył się, że jeździec nie widzi, jak kowal patrzy na jego żonę. - Nie widziałeś Violin?
- To duża dziewczynka, skarbie - odpowiedział cierpliwie Sączysmark. - Pewnie po prostu jest na Arenie i tyle.
- I jeszcze mi powiedz, że z Andre - rzuciła Szpadka, krzyżując ręce w wyzywającym geście i przenosząc wzrok na Czkawkę. Wódz nagle poczuł, że wszyscy na niego patrzą.
- Nie mam z tym nic wspólnego, Szpadka. - odparł wprost.
- Nieważne - burknęła bliźniaczka. - Tak czy siak, Sven cię szuka. Chyba ma problem z toporem.
- To dlaczego nie może przyjść do Hassy? - spytał Sączysmark ze zdziwieniem. Hassa w ciszy przysłuchiwał się ich dialogowi.
- Bo to... innego rodzaju problem - Szpadka wywróciła lekko jasnymi oczami. - Twierdzi, że znasz chwyt Thumara.
- Bo znam - Sączysmark wzruszył ramionami.
- Co to takiego? - zapytał Czkawka z ciekawością. Pierwszy raz słyszał o czymś takim, ale wcale go to nie dziwiło. Sączysmark zawsze znał się na bójce - od najmłodszych lat, a gdy dorósł, Stoick zawierzył wiele jego siłom. Tak też chyba zostało, bo dla Czkawki był kimś w rodzaju prawego ramienia, osłaniającego przed wrogiem. Oczywiście, jeździec nie powiedział mu tego w twarz. To na polu walki stali się sobie bliscy i po raz pierwszy znaleźli wspólną płaszczyznę porozumienia.
- Sposób obezwładnienia przeciwnika, przekazywany u Jorgensonów - wytłumaczył z pychą Sączysmark, jak zwykle obnosząc się ze swoim nazwiskiem, jakby było więcej warte niż ród Haddocków.
- Aha - odparł krótko Czkawka, woląc nie zagłębiać się w ten temat. Szpadka tymczasem najprawdopodobniej chciała ich rozdzielić, przeczuwając że ta trójka nie powinna przebywać ze sobą dłużej niż to konieczne. Pewnego razu wybrali się razem na łowy i zarówno bliźniaczka jak i żona wodza nie były zadowolone po ich powrocie. W najlepszej sytuacji był oczywiście Hassa, który nie miał uszczypliwej żony, patrzącej na jego każdy krok.
- Zaraz do niego pójdę - obiecał Sączysmark, ale Szpadka zerknęła krótko na jego towarzyszy, po czym złapała go delikatnie za rękę i pociągnęła na chwilę na bok. Czkawka uśmiechnął się, wyczuwając już, że Sączysmark szybko zakończy swoje śniadanie.
   Hassa przez dłuższy czas podkochiwał się w Szpadce, oczywiście dopóki ta nie wyszła za Sączysmarka. Czkawka współczuł mu, bo wyobrażał sobie, jak źle może się czuć kowal, gdy jego miłość bierze ślub z innym. Tak to już jest, że nie każdemu układa się w życiu. Mimo to Czkawka szanował go za to, że był naprawdę dobrym przyjacielem dla Sączysmarka i że zawsze mu pomagał w razie kłopotów z żoną. Nie był pewien czy on sam postąpiłby podobnie w takiej sytuacji.
- To jak? - zagadnął go Hassa, obracając wzrok od pary Wikingów. - Zamierzasz dać szlaban Mel, tak?
   Sączysmark i Szpadka szeptali między sobą, ale w końcu jeździec wywrócił oczami i przyciągnął swoją ukochaną, uciszając ją jednym pocałunkiem. Szpadka początkowo chyba chciała protestować, ale w końcu uległa swojemu mężowi i splotła palce za jego karkiem, odwzajemniając pocałunki.
- Ach tam zaraz szlaban - żachnął się Czkawka, nieco poirytowany zachowaniem jeźdźców. - Nie zrobiła nic takiego... Po prostu... Nie mogę ryzykować. Nie chcę, by coś jej się stało. - Czkawka spojrzał w bok i mruknął rozgniewany: - Musicie to robić tutaj? - spytał, gdy Sączysmark w końcu odkleił się od swojej żony. Szpadka posłała wodzowi pełne oburzenia spojrzenie.
- Zazdrosny, Haddock? - parsknął Sączysmark, a Szpadka uśmiechnęła się chciwie. - Co, nie układa się z Astrid?
- Bardzo się układa - burknął Czkawka, choć Sączysmark chyba trafił w sedno. Ostatnio mieli dla siebie bardzo mało czasu. Zdołali się przyzwyczaić, że ze względu na dzieci musieli nieco ograniczyć swój wspólny czas, ale zaczynało mu brakować wspólnych lotów o zachodzie słońca i pikników przy błyszczących gwiazdach.
- Właśnie widzę - mruknął z wyższością Sączysmark, po czym odszedł ze Szpadką, trzymając ją mocno za rękę.
   Czkawka odstawił swój kubek niepocieszony. Sączysmark zawsze lubił działać mu na nerwy. Co najlepsze, miał chyba jakiś ukryty dar, który podpowiadał mu, kiedy i w jaki sposób wkurzyć Czkawkę.
- Nie przejmuj się - odezwał się Hassa, ocierając mleko ze swoich sięgających brody, jasnych wąsów. - Znasz go.
- Niestety - westchnął Czkawka i odstawił naczynia na ladę w kuchni Hassy. - Dzięki za śniadanie, Hasso.
- Nie ma za co - zawołał za nim kowal, uśmiechając się szeroko. Czkawka czasem zazdrościł mu entuzjazmu i radości z życia. On sam nie mógł wyjść z jednych problemów, by nie wejść w drugie. Czasem zastanawiał się, jaka radość leży w byciu wodzem.
   Wyszedł na plac, zacierając dłonie, by choć trochę ulżyć im w zimnie. Mroźna pora roku trwała niepodzielnie na wyspie i nie zamierzała oddać swojej władzy, przez co Wikingowie naprawdę zaczynali tęsknić za parnym latem.
   Wódz przeszedł kawałek wioski, gdy dołączył do niego Szczerbatek, skacząc z jednej zaspy w drugą. Wyglądał za zziębniętego, choć przecież on sam nie odczuwał zimna przez swoje grube łuski.
- Co tam, kolego? - zagadnął go Czkawka lekkim tonem, gdy zdołał już pozbyć się ze swojej głowy myśli o Sączysmarku i jego partnerce. - Jakieś wieści?
   Smok zamruczał coś po swojemu, a z jego paszczy wydobyła się ciepła para, która szybko zniknęła w mroźnym powietrzu. Czkawka zauważył przechadzającego się po placu Robina i od razu powziął decyzję o zagadaniu do chłopaka.
- Cześć, Robinie - odezwał się przyjaźnie, chowając dłonie pod ramiona w płaszczu, by nie musieć korzystać z grubych rękawic, które Astrid podarowała mu na urodziny.
   Jeździec skierował na niego swój zamyślony wzrok i uśmiechnął się delikatnie z dozą niepewności. Oboje traktowali się dosyć... Chłodno. Czkawka rzekłby wręcz, że dość oficjalnie. W głębi duszy nic do niego nie miał, jednak problem stanowiła Mel, a raczej to, że oboje byli z nią niejako złączeni.
- Witaj, wodzu - odparł uprzejmie.
- Widziałeś może Mel? - spytał Czkawka, zauważając, że jest przed południem, a on dalej nie widział swojej córki. Może zachorowała? - zastanawiał się i od razu poczuł żal. Nie, pewnie chodziło o naszą wczorajszą kłótnię, pomyślał i poczuł gulę, która narastała w jego żołądku z każdym oddechem.
- Nie, nie widziałem - odparł Robin, marszcząc brwi. - Pytałem o nią, ale Astrid powiedziała, że jest zmęczona i śpi.
   Czkawka również zmarszczył brwi. Nie zdziwiłby się, gdyby jego żona pozwoliła chłopakowi mówić sobie po imieniu. Astrid uwielbiała Robina i miała do niego równe pretensje, co Mel, gdy w domu rozmawiało się o jeźdźcu.
- Śpi? - zdziwił się, ale uznał, że być może to dobra wymówka. - Nieważne - mruknął, kręcąc głową. - Mam do ciebie prośbę.
   Robin wyprostował się, czekając na rozkazy, niczym wprawny żołnierz. W tym sensie Czkawka zawsze mógł na niego liczyć. Nie chciał tego przyznać przed samym sobą, ale nie potrafił odszukać w swojej pamięci momentu, gdy Robin mu się przeciwstawił. Akurat tego nie mógł powiedzieć o żadnym z jego dzieci.
- Mógłbyś rozwiesić nową rozpiskę z wartami na drzwiach Areny? - spytał, podając mu kawałek grubszego pergaminu. Robin przyjął go z obojętnością i zerknął krótko, jakby zdołał jednym spojrzeniem ogarnąć całą treść.
- Mel nie ma wart? - zapytał zdziwiony. Czkawka czuł się niemal stłamszony przez siłę ciemnego spojrzenia chłopaka.
- Tymczasowo - odparł, a Robin kiwnął głową, jakby nie chciał wiedzieć nic więcej. Czkawka klepnął go przyjaźnie w ramię. - Dzięki, Robinie.
- Nie ma problemu - odparł chłopak i ruszył wolnym krokiem w stronę Areny.
   Może rzeczywiście jestem dla niego za ostry? - pomyślał wódz, zastanawiając się nad oskarżeniem Astrid, że traktuje Robina gorzej niż pozostałych młodych jeźdźców. W jednym się z nim zgadzała - że jeźdźcy mają dużo większy zamęt w głowach niż oni, gdy byli w ich wieku, ale Robin wyróżniał się od reszty swoim rozsądkiem i uprzejmością, przez które całe Berk miało o nim dość przychylne zdanie. Może właśnie tego zazdrościł mu Czkawka. Może był zły o to, że on w jego wieku nie mógł liczyć na tak dobrą opinię wśród pozostałych Wikingów?
   Nie zdążył się nawet obrócić, gdy jego oczy spoczęły na twarzy jego żony.
- Astrid, - rzekł z zaskoczeniem, jakby nie spodziewał się jej tutaj tak pięknego, chłodnego poranka. Jeźdźczyni uśmiechnęła się słabo, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Czkawka chwycił ją w ramiona i pocałował. Czuł, jak jej wargi rozchylają się w bezgłośnym śmiechu i z satysfakcją kontynuował pocałunek.
- Aż tak się stęskniłeś? - spytała ze śmiechem, gdy w końcu zdołała go od siebie oddalić. Najwyraźniej zdołał poprawić jej humor. - Przecież widzieliśmy się dziś rano.
- Jak dla mnie za krótko - przyznał Czkawka i chwycił jej zimne dłonie w swoje własne. Astrid uśmiechnęła się do niego promiennie. - Masz jakieś dobre wieści? - zapytał i nagle jej twarz przygasła. Zaczął żałować, że zadał to pytanie.
- Niestety, nie. Gothi nie spała całą noc, bo męczył ją kaszel i gorączka. Szpadka siedziała z nią pół nocy na zmianę ze Śledzikiem, ale nie zdołali wymyślić nic, co mogłoby jej pomóc. - mówiła z wyraźną troską. Czkawka spochmurniał na myśl o staruszce, której czas najwyraźniej powoli dobiegał końca. Gothi zawsze była okazem zdrowia - nie mógł sobie wyobrazić, że nie zdołałaby przeżyć ich wszystkich. Jako jedyna z Wikingów żyła podczas władania Berk przez czterech wodzów, dlatego jej wiedza i doświadczenie miały tak ogromną wagę.
- To... bardzo niedobrze - odparł Czkawka. - Myślisz, że jej się polepszy?
- Nie wiem - Astrid zaprzeczyła głową. - Ale myślę, że powinieneś ją odwiedzić. Nie powinna siedzieć sama, a reszta jeźdźców jest już zmęczona.
   Stanęła na palcach i musnęła ustami jego policzek.
- Później do was dołączę - obiecała i rozstała się z nim, pozostawiając go samego ze Szczerbatkiem. Czkawka stał chwilę, spoglądając za nią tęsknie i rozmyślając na temat staruszki, zanim nie poczuł zimnego prądu wiatru z północy. Szczerbatek ochronił go częściowo skrzydłem, ale i tak wódz poczuł chłód, jaki ze sobą przyniósł niespodziewany wicher.
- To co, Mordko - powiedział niezbyt entuzjastycznie. - Pora odwiedzić Gothi.
   Dziesięć minut później znaleźli się nad Berk, wysoko, w chatce wieszczki. Ku zdziwieniu Czkawki, zimno wyspy nie docierało aż tu, jakby Gothi znajdowała się ponad wszelką zimową atmosferą. Choć Czkawka dalej miał skostniałe dłonie, to jednak bardziej irytowała go lekka rosa, pokrywająca wszystko od góry do dołu na zewnątrz chatki niż śniegowe wichry.
- Na Odyna, zaczynam żałować, że nie mam drewnianej nogi - mruknął, gdy po raz drugi prawie poślizgnął się na zamarzniętym ganku. Taki skok z tej wysokości mógłby go sporo kosztować.
   Szczerbatek zaśmiał się za jego plecami i wszedł z nim do chatki. W środku było ciemno, ale i ciepło. Czkawka zamknął szybko drzwi, by nie wpuszczać do środka zimna i podszedł ze Szczerbatkiem do łóżka Gothi. Obok na drewnianym stołku siedział Śledzik, zasłaniając swoją potężną postacią mały ogarek świecy, który zatańczył w kontakcie z przeciągiem, który wpuścili ze sobą goście.
- Cześć - odezwał się cicho Czkawka, unosząc dłoń. Śledzik siedzący tyłem do drzwi obrócił się i powitał ich z uśmiechem. - Jak czuje się Gothi?
- Nie najlepiej. To już druga bezsenna noc, a wygląda na słabą. - odparł Śledzik, ale staruszka natychmiast chwyciła kawałek pergaminu leżący u niej na stoliku nocnym i wypisała kilka runów.
   Czkawka podszedł jeszcze kilka kroków i nachylił się nad staruszką. Śledzik zabrał pergamin i odczytał z wyraźnym niezadowoleniem.
- Gothi twierdzi, że nie wygląda na słabą i że to my wyglądamy jak zdechłe flądry - oznajmił, a usta staruszki wygięły się w uśmiechu. Czkawka zaśmiał się i zajął miejsce Śledzika przy łóżku Gothi.
- Widzę, że humor dalej cię trzyma. To dobrze - odparł. Gothi kiwnęła głową i sięgnęła po następny kawałek pergaminu.
   Śledzik stał za nim, głaszcząc w ciszy Szczerbatka, podczas gdy Gothi bazgrała kolejne słowa na powygniatanej kartce. Śledzik pewnie zastosował ten sposób komunikacji, bo wieszczka była za słaba, by pisać swoją laską po piasku.
   Czkawka ujął w dłonie pergamin i przeczytał na głos:
- Mam nadzieję, że będziesz lepszym wodzem niż Dramur Kudłaty, kiedy mnie już nie będzie - przeczytał a Śledzik zachichotał. Dramur ściągnął na Berk chorobę mszyc, która obezwładniała niczym Marazmor. Gdy zdziesiątkowała Wikingów, potem jeszcze zaplanował potyczkę z Łupieżcami, która zakończyła się kompletną porażką. Przez Wandali jest on znany jako najgorszy wódz, jaki władał Berk, dlatego Czkawka od razu spochmurniał, przypominając sobie legendy, które opowiadał mu o nim Pyskacz. - Dzięki, Gothi.
   Staruszka uśmiechnęła się złośliwie i wydrapała kolejne słowa na papierze. Śledzik trwał w napięciu zaciekawiony, choć Czkawka wolałby rozmawiać w ten sposób z Gothi na osobności. Ujął w dłonie pergamin i odczytał.
- Dobrze wiedziałam, co robiłam, gdy wybierałam cię podczas Smoczego Szkolenia. Jest w tobie coś, co czyni cię groźnym przeciwnikiem i potężnym sojusznikiem. Nie zmarnuj tego.
- Ona tak na poważnie? - spytał Śledzik który najwyraźniej wyczekiwał, że staruszka znów zacznie żartować z wodza. Czkawka wzruszył ramionami, oddając Gothi pergamin.
- Czyli, że wiedziałaś, co stanie się potem, gdy wybierałaś mnie podczas Szkolenia? Co gdybyś... Gdybyś wybrała Astrid? Wtedy nie doszłoby do całej walki z Czerwoną Śmiercią...
   Gothi nabazgrała znowu kilka słów i podała wodzowi pergamin. Czkawka zamarł.
- I co? I co napisała? - wołał Śledzik, ekscytując się ciekawym tematem. Czkawka zmarszczył brwi.
- Że wtedy nigdy nie stałbym się mężczyzną - odparł beznamiętnie, a Gothi skłoniła głowę.
- Czyli, że Gothi... Ty wiedziałaś o Szczerbatku? - zapytał Śledzik ze zdziwieniem. - Cały ten czas? I nic nikomu nie powiedziałaś? Przecież, gdyby coś stało się Czkawce... Albo komukolwiek innemu z nas...
   Gothi przytaknęła ruchem głowy, wprowadzając Wikingów w jeszcze większy zamęt. Czkawka przypomniał sobie czasy, gdy biegał nad Krucze Urwisko, by spędzić choć chwilę ze Szczerbatkiem. Doskonale pamiętał, jak spoglądała na niego Gothi. Zawsze obawiał się tego spojrzenia, tak jakby staruszka potrafiła zajrzeć mu w głąb duszy.
- O czym jeszcze wiedziałaś? - zapytał wódz, nachylając się nad kobietą. Śledzik poruszył się niespokojnie.
- Wiedziałaś o Valce? O tym, kim była? I co się z nią stało? - spytał jeździec drżącym głosem. Czkawka otworzył szeroko oczy, ale Gothi sięgnęła tylko na stolik po papier.
   Wódz ujął w dłonie odpowiedź i odczytał słowa.
- Wiedziałam, że Valka była jeźdźczynią, to było zapisane jej w gwiazdach, ale nie wiedziałam, gdzie się znajduje. Mogłam tylko oczekiwać, że kiedyś tu powróci.
   Czkawka zastanowił się chwilę w milczeniu. Gothi potrafiła przewidywać przyszłość, ale nie potrafiła patrzeć w przód w określonym celu. Jeźdźcowi nie mieściło się to w głowie, tym bardziej, że był raczej człowiekiem nauki i wątpił, by stupięćdziesięcioletnia starsza pani potrafiła rozszyfrowywać przyszłość za pomocą drogowskazów. Mimo to wierzył, że wizje Gothi mają moc, skoro jak na razie wszystkie dotąd się spełniały.
   Gothi uchyliła usta, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, ale wyglądała na bardzo słabą. Czkawka podał jej pergamin wraz z drewnianą podstawką i czekał cierpliwie, aż Gothi wydrapie swoim piórem kolejne runy, by móc je odczytać. Gdy skończyła, odczytał w myślach słowa, które przeraziły go o wiele bardziej niż wiedza wieszczki.
   Uważaj na dziewczynę, napisała Gothi.
- Jaką? - zapytał Czkawka i podał jej pergamin, oczekując odpowiedzi. Śledzik otworzył oczy i spojrzał na Czkawkę pytająco.
- Co napisała?
   Czkawka nie odpowiedział mu, patrząc na starsze, kościste dłonie Gothi, drapiące piórem gładki pergamin. Jednak Gothi ledwie zaczęła pisać, a jej dłonie opadły z sił i oczy staruszki się zamknęły. Czkawka wystraszył się, że opuściło ją nagle życie, ale Śledzik odetchnął z ulgą.
- W końcu zasnęła - powiedział szeptem, uspokajając tym Czkawkę. - Nie wiem, jakim cudem nie spała całych dwóch dób.
- Odwiedzę ją jutro - obiecał Czkawka, ale zanim odszedł od staruszki, zdołał delikatnie odebrać z jej dłoni pergamin. Śledzik niczego nie zauważył, bo zajął się właśnie przygotowywaniem ciepłego okładu na głowę z suszonych liści, dlatego Czkawka wymknął się niepostrzeżenie. - Żegnaj, Śledziku. Dobrze, że to ty się nią zajmujesz.
- Bez obaw - odparł Wiking, mrugnąwszy do wodza. - Jeszcze stanie na nogi.
   Czkawka wyszedł na ganek i odetchnął głęboko. Stan Gothi nie był dobry i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Musiał brać pod uwagę możliwość, że może jej się nie poprawić. Co wtedy? Śledzik nie może zająć jej miejsca. Wiedział, że istnieje tylko jedna osoba, która mogłaby zając miejsce medyczki i wieszczki na Berk, a była to równie ważna i niezbędna profesja jak kowalstwo. Problem polegał na tym, że nie miał pewności, czy zdoła przekonać Szpadkę, by zajęła miejsce Gothi. Już teraz dawała z siebie wszystko, co mogła, ale Czkawka zauważył, że była jeszcze niepewna swoich sił w medycynie i kilka razy udało jej się otruć niektórych Wikingów. Śledzik cały czas powtarzał Czkawce, że miejsce Gothi musi zająć kobieta, ale szczerze mówiąc Czkawka prędzej widziałby jego na miejscu staruszki.
- Lećmy do domu - rzucił do Szczerbatka, podchodząc do smoka przez zamarznięty ganek. W ostatniej chwili przypomniał sobie o pergaminie, na którym Gothi zaczęła bazgrać odpowiedź na jego pytanie.
   Otworzył dłoń i rozłożył papier, ale to, co zobaczył zmroziło go jeszcze bardziej niż wszystko, co dzisiaj usłyszał. Na pergaminie widniała tylko jedna litera, nakreślona krzywo i niestarannie, ale Czkawka wątpił, żeby zdołał ja pomylić.
   M.




Witam, witam :3 wreszcie next ;)) mam nadzieję, że następnym razem uda mi się wcisnąć nieco więcej Hiccstridu, nie obraźcie się że w tym rozdzialiku było go tak mało ;)) nie zawsze to współgra z moim pomysłem.

czwartek, 16 czerwca 2016

Zagubiony Berserk

   Mel skorzystała z okazji, że zapadał już z wolna zmierzch i że Czkawka był równie zmęczony jak ona po ich nocnej wyprawie, dlatego wraz z pojawieniem się tarczy księżyca na czarnym jak heban niebie jeźdźczyni uciekła przez okno w swoim pokoju.
   Piorun dreptał za nią jakiś czas, dopóki nie obrzuciła go śniegiem, nakazując powrót do domu. Miała nadzieję, że za nią nie poleci, inaczej mógł się nabawić przykrych skutków gniewu swojej przyjaciółki.
- Potraktuj to jak zawieszenie - warczała, wbijając swój krótki sztylet w korę pobliskiego drzewa. Las był ciemny i pełen strachu, ale jej złość jakby odsyłała go w dal, nie pozwalając się zbliżyć wszelkim nocnym zjawom. - Zawieszenie? Nie zawiesił nawet Darczykłaka, gdy ukradł mu Piekło! Co ja zrobiłam? Co?!
   Spojrzała w niebo, domagając się odpowiedzi od bogów, ale oni milczeli jak gwiazdy, których teraz nie potrafiła nawet zobaczyć przez gęste chmury. Wyjęła z pnia sztylet i ruszyła dalej, rozpaczając w duchu nad utratą Fevel. Tak bardzo brakowało jej znajomego ciężaru w dłoni, że czuła się wręcz naga, dzierżąc w dłoni jedynie sztylet.
   Szła tak długo, aż jej nogi zaczęły drżeć od zimna, ale nie miała zamiaru rezygnować. Chciała dotrzeć do Wieży Strażniczej zanim zaczną ją szukać, a wiedziała, że jeśli się zatrzyma, to zamarznie w grubym śniegu.
- O Thorze... - westchnęła, gdy powoli jej gniew ustępował niechybnej rozpaczy.
  Nagle usłyszała szmer za swoimi plecami i wyciągnęła powtórnie sztylet, trzymając go pewnie w dłoni. Uniosła go na wysokość twarzy i obróciła się szybko, rozglądając się dokoła czujnie. Na Berk nie było dzikich smoków od dwudziestu lat, więc niemożliwe, by był to smok. Być może to Czkawka, pomyślała i od razu miała ochotę uciec, by nigdy jej nie odnalazł.
- Kto tam jest? - spytała jednak zamiast tego, nie schowawszy sztyletu. Pobliskie krzewy okryte śniegiem poruszyły się, zsypując z siebie biały puch.
   Choć w miejsce, w którym był obcy, nie docierało światło księżyca, to Mel przyzwyczaiła się do ciemności na tyle, by zauważyć sylwetkę wychodzącą z cienia. Czkawka niejednokrotnie wspominał im, że zmysły jeźdźców stają się sprawniejsze przy współpracy ze smokami, ale nie sądziła, że przebywanie z Piorunem tak bardzo na nią wpłynie. Już teraz miała w sobie gibkość i zręczność, której nauczyła się, gdy latała ze swoim smokiem pośród błyskawic, bojąc się poparzeń. Musiała wtedy reagować szybko, choć i tak nie zawsze jej się to udawało.
   Zobaczyła przed sobą wpierw płomieniście rude włosy. Ich blask był wyraźny nawet w zimowej ciemności nocy, jakby rozjaśniał wszystko wokół siebie. Potem zobaczyła ciemne, błyszczące oczy i wąskie usta. Przez moment przeraziła się, że to Dagur, ale zauważyła, że sylwetka kompletnie nie pasuje do wodza Berserków. Był to młody chłopak, może w jej wieku, o ciele mniej umięśnionym, ale dużo bardziej zgrabnym niż u jej wroga.
- Nie podchodź - warknęła, gdy uświadomiła sobie, że na pewno widzi chłopaka po raz pierwszy. Wśród Wandali nie było ani jednej osoby o tak intensywnym odcieniu włosów.
- Bo co? - spytał głos łagodnie. - Zasztyletujesz mnie?
   Mel zamrugała ze zdziwieniem, słysząc głos chłopaka, nie pasujący do niczego. Postać podeszła jeszcze bliżej na odległość dwóch metrów i przystanęła w blasku księżyca. Dopiero wtedy w pełni zobaczyła obcego - miał gładką, pociągłą twarz i ostre rysy, niemal wojownicze. Oczy błyskały łagodnie, jakby był pod wrażeniem spotkania z dziewczyną, ale nie miały w sobie wrogości, jakiej mogłaby się spodziewać.
- Spokojnie - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - Nie mam żadnej broni, którą mógłbym cię skrzywdzić.
   Mel patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, po czym schowała sztylet do swojej kieszeni po zewnętrznej stronie uda. Nie ufała mu, ale czuła w swoich kościach, że powinna była to zrobić. W końcu nie raz biła się z chłopakami i nawet jeśli nie zdążyłaby dobyć sztyletu, to nie obawiałaby się o siebie tak bardzo.
- Kim jesteś? - zapytała, stojąc w miejscu. Mróz zaczynał doskwierać jej jeszcze bardziej, odkąd przestała się poruszać.
   Chłopak uśmiechnął się i potarł dłonie. Wyglądał na zmęczonego i przemarzniętego mimo kilku futer nałożonych na siebie na jego ciele.
- Nazywam się Angus - odparł, a Mel od razu poznała lekki akcent, który przeszkadzał jej wcześniej. Dobyła sztyletu od razu, jakby pożałowała, że w ogóle go schowała.
- Jesteś Berserkiem - powiedziała, ścisnąwszy pewniej broń w ręce. Chłopak zerknął leniwie na jej dłoń i wzruszył ramionami.
- Co to zmienia?
- To, że za przebywanie tutaj grozi ci śmierć, bo... - zaczęła, ale Angus nie dał jej dokończyć.
- Bo tak powiedział wasz wódz, Czkawka? - spytał obojętnym tonem. Mel zamilkła zdziwiona.
   Angus westchnął i usiadł na najbliższym pniu, wcześniej pozbywszy się z niego warstwy śniegu. Jego twarz miała nieodgadniony wyraz, który raczej niezbyt miło kojarzył się Mel.
- Nie obchodzą mnie spory wodzów, a ja tylko urodziłem się jako Berserk - odparł, po czym spojrzał w oczy dziewczynie. - Jestem wolnym człowiekiem i nie zamierzam przez całe życie służyć Dagurowi. - Mel zauważyła, że gdy wymawiał imię swojego wodza lekko się skrzywił, jakby niekoniecznie miło wspominał wojownika. - A ty? Czujesz się Wandalem? Czy wolałabyś być niezależna?
   Mel zatkało, głównie przez to, że to pytanie było jak wór, który chował w sobie wszystkie jej poprzednie myśli, które bezpośrednio nawiązywały do tego tematu. Kłótnia z Czkawką była kolejnym powodem by zapragnęła życia tylko z Piorunem, bez zobowiązań, jakim było jej pochodzenie. Była córką wodza i właśnie dlatego musiała go zawsze słuchać. Nigdy nie czuła się w pełni wolna - nawet gdy leciała na smoku kilkaset metrów nad ziemią. Zawsze powstrzymywały ją jej więzy, jej zobowiązania.
   Mel nagle poczuła, że zaczyna zazdrościć Berserkowi, nawet jeśli nie do końca miała pewność w szczerość jego intencji. On czuł się wolny, nie mając nawet smoka, z którym mógłby wznosić się poza dobrze znaną ziemię.
- Wybacz, nie powinienem wyskakiwać z takimi pytaniami - rzekł Angus, uśmiechając się niepewnie. - Przecież my się nawet nie znamy.
   Dziewczyna spojrzała na niego ostrożnie, jakby bała się, że jego spojrzenie całkowicie ją spęta, jakby była bezbronna. Miał w sobie tyle dojrzałości i pewności, która zszokowała dziewczynę. Mógłby być jeźdźcem, tak jak ona, należeć do jej przyjaciół, ale był uciekinierem i na dodatek chyb zdrajcą swojego klanu. Mel jednak widziała w nim coś innego. Widziała odwagę i dystans, jakich nie widziała u nikogo z Wandali, którzy czcili Czkawkę nieomal jak bóstwo. Nikt nie chciał i nie mógł mu się przeciwstawić. Dagur chyba nie miał takiej władzy, skoro jeden z jego ludzi zdołał odejść z szeregów.
- Mam na imię Mel - powiedziała cicho. Angus spojrzał na nią tymi samymi, ciemnobrązowymi oczami i kiwnął głową w zrozumieniu.
- Zawsze miałem pecha - mruknął pod nosem, jednak na tyle głośno, by Mel to usłyszała. - Uciekam z Wyspy Łupieżców na Berk i kogo spotykam? Córkę wodza Wandali. Świetnie...
   Mel uśmiechnęła się, widząc, że Berserk mówi to w pół żartem. Usiadła również naprzeciw niego, dalej trzymając się w bezpiecznej odległości. Choć przeczuwała, że siedzenie na mrozie, w lesie w dodatku z obcym mężczyzną jest głupotą, to jednak jej ciekawość była potężniejsza niż strach.
- Myślisz, że cię wydam? - zapytała zaintrygowana. Angus zmierzył ją wzrokiem z nadzieją.
- Czemu miałabyś tego nie zrobić? Jestem twoim wrogiem, zanim jeszcze przyszedłem na świat. - powiedział.
- Dopiero co powiedziałeś, że jesteś wolnym człowiekiem. - zauważyła, unosząc brew. Angus nałożył na głowę kaptur, nie chcąc zmarznąć w śnieżycy.
- Chcę być wolnym człowiekiem, ale sama widzisz, że nie jestem. Gdyby tak było, nie wyciągnęłabyś przy mnie ostrza - mówiąc to, wskazał na sztylet, który dalej trzymała. Mel zamrugała, zastanawiając się, co będzie, jeśli Czkawka znajdzie ją tutaj w towarzystwie Berserka. Pewnie spotka go przykry koniec lub choćby gnicie w lochach Wandali. Nie potrafiła jednak odwieść od siebie myśli, że mogłaby zmienić bieg wydarzeń. Mogłaby nie pozwolić, by Czkawka znów miał nad nią władzę.
- A jeśli ja też jestem wolnym człowiekiem? - zapytała, przyglądając się obcemu. Nie potrafiła oprzeć się faktowi, że Angus istotnie był bardzo przystojny. Miał w sobie coś dzikiego i niebezpiecznego, co szczerze mówiąc bardzo jej się podobało.
   Angus spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- Na Berk nie ma wolnych ludzi. - powiedział z pewnością, ale i ze smutkiem. Mel oczyma wyobraźni widziała już jeźdźców, którzy przeszukują okolicę. Wstała ze swojego miejsca i kiwnęła na towarzysza. - Każdy jest lojalny waszemu wodzowi.
- Mogę ci udowodnić, że jest inaczej - odparła, nie myśląc nawet, co robi. Gniew wobec Czkawki dalej w niej pulsował, jak nieznośne serce, sprawiające, że umysł nie myślał jasno. - Ale nie zrobię tego, jeśli oboje zamarzniemy. Znam jedno miejsce, gdzie nikt cię nie znajdzie i gdzie będziemy mogli się ogrzać - zaproponowała, cały czas wierząc, że jeśli coś jej się stanie, Czkawka powyrywa wszystkie drzewa w lesie, byleby ją znaleźć. Z głębi serca miała jednak nadzieję, że tak się nie stanie i że obcy nic jej nie zrobi.
   Angus zdziwił się i wstał za nią bez słowa, najwyraźniej gotów jej posłuchać. Mel wykorzystała to i ruszyła w dobrze sobie znanym kierunku, cały czas nie chowając sztyletu.
- Za mną - rzekła otwarcie, przechodząc między dwiema wysokimi sosnami.



   Noc zaczynała czernieć jeszcze bardziej, pozbawiając las wszystkiego, co dobre. Mel siedziała w małej, ciasnej jaskini pośrodku lasu, ogrzewając się przy syczącym cicho ognisku. Naprzeciw niej siedział Angus z wpatrzoną w płomienie miną. Jego włosy lśniły w świetle z ogniska, unosząc się lekko na wiejącym od lasu wietrze.
- Skąd wiedziałeś, że jestem córką wodza? - zapytała cicho, gdy zdołał już trochę ogrzać dłonie. Angus zerknął na nią z zaciekawieniem.
- Berserkowie już od wczoraj mówią o tobie jak o jakiejś zjawie. Twierdzą, że wytresowałaś Wandersmoka i czczą cię jak jakąś boginię. - powiedział, jakby wcale nie dziwił się ich zachowaniu. Mel jednak była zszokowana tym wyznaniem.
- Więc wczoraj jeszcze byłeś z Dagurem? - zapytała, skupiając się na tym. Anugs kiwnął głową.
- Uciekłem niedługo po bałaganie, jaki zmalowaliście, o ile tak mogę to nazwać - spojrzał na Mel jakby z dystansem. - Potrzebowałem zapasów, dlatego wstąpiłem do Łupieżców. Przypadkiem znalazłem się na Berk.
- Więc w jeden dzień przebyłeś tak długą drogę? - zapytała z niepewnością. Sama nie wiedziała, jakim cudem oni, lecąc całą noc, przebyli tę samą drogę, którą przebył Angus pieszo w jeden dzień.
- Uciekłem na statku Berserków, potem wplątałem się w statek jakiegoś waszego handlarza...
- Johanna - zdziwiła się Mel. Johann był bystrym żeglarzem i nie raz zadziwił Wandali swoim talentem. Jeżeli Angus płynął z nim, to nic dziwnego, że znalazł się na tej wyspie tak szybko.
- Chyba tak - skinął Angus. - W każdym razie moim celem jest wyspa Frigg, a potem... Potem nie wiem, co się przydarzy. Może skończę u Flisaków, albo Damorów.
- Oba te rody są sprzymierzeńcami Berk - zauważyła Mel. Czuła się źle, mówiąc o swoim rodzie tak, jakby jej nie dotyczył, ale próbowała pomóc Berserkowi, nawet jeśli oznaczałoby to nieposłuszeństwo wobec Czkawki... A może tego właśnie chciała - chciała zrobić na złość swojemu ojcu, który trzymał ja w garści przez ten cały czas. - Jeśli chcesz uciekać, to radziłabym wschód.
- Nie ucieknę stąd zbyt szybko - oznajmił, krzywiąc się przy tym boleśnie. Mel zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc.
   Angus wolno ściągnął z siebie futro i odsunął rękaw czarnej tuniki ukazując zabandażowane przedramię. Gdy rozwinął bandaż, Mel zobaczyła głęboką szramę, z której obficie sączyła się krew. Syknęła, myśląc o tym, jak wielki może sprawiać mu ból.
- Co ci się stało? - zapytała Mel, skupiając swój wzrok na jego twarzy. Angus tymczasem nie wyglądał, jakby zbytnio się przejął swoim stanem.
- Jeden Łupieżca mnie zauważył. - powiedział z niezadowoleniem. - Od razu pomyślał, że mam coś wspólnego z Dagurem, bo mam ten sam odcień włosów... Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie było to przyjemne spotkanie.
   Mel przysunęła się blisko chłopaka i spojrzała na jego ranę. Nie była ekspertem, ale tego typu rany nie należały do tych, które można było łatwo zignorować. Kiedyś, gdy jeźdźcy mieli przyspieszony kurs medyczny z Gothi, Szpadka pokazała jej, jak tamować krew oraz zabezpieczać ją przed zakażeniem.
- Nie przemywałeś jej - zauważyła. Angus zaprzeczył ruchem głowy, podczas gdy Mel wstała i wyszła po śnieg na zewnątrz. Chłopak błądził za nią wzrokiem, jakby miał nadzieję, że mu pomoże.
   Po minucie wróciła ze zmielonym śniegiem, który zwinęła w kawałek skóry, który zachowała w kieszeni swojego zimowego płaszcza na wszelki wypadek. Chyba zrobiła to, zauważywszy, że Czkawka nosi ze sobą wiele wydawałoby się niepotrzebnych przedmiotów, które przydają się, gdy jest w tarapatach.
   Ujęła delikatnie w palce rękę chłopaka i zaczęła obmywać ranę, podczas gdy Angus starał się nie pokazywać, jak bardzo boli go rozcięcie. Potem, gdy Mel skończyła swoje dzieło, westchnęła ciężko i rozejrzała się po jaskini błędnym wzrokiem.
- Co jest? - spytał Angus cicho, zaglądając jej w oczy.
- Nie mam tutaj nic, czym mogłabym ci ją opatrzyć, a nie obraź się, twój bandaż nie za wiele da, jeśli w ranę wda się zakażenie. - powiedziała nieco zawiedzionym głosem. Zastanawiała się, czy zdążyłaby na czas, gdyby pobiegła teraz po Pioruna i kilka rzeczy z domu. Wiedziała, że Czkawka zabronił jej latać, ale jest przecież noc i nikt nie zauważyłby jej obecności na niebie. Poza tym, nie wiedziała, ile minęło czasu od momentu zranienia przez Łupieżcę i to nieco wiązało jej ręce.
- Nic się nie stało - odparł Angus z uśmiechem. Mel popatrzyła na niego zagadkowo. - Nic mi nie będzie, poważnie. Dam sobie radę.
- Berserkowie są zawsze tacy uparci? - spytała, wywracając mimowolnie oczami. Angus zaśmiał się.
- A Wandale zawsze chcą stawiać na swoim? - zapytał zamiast tego, wdając się z nią w przekomarzanki. Mel zachichotała, czując, że może kiedyś zdołałaby polubić tego Wikinga. Angus złagodniał i spojrzał na nią z uśmiechem. - Chyba wolę, gdy się uśmiechasz. - powiedział spokojnie, wpatrując się w nią dziwnym spojrzeniem. Mel jednak wstała i podała mu śnieg. Nagle poczuła się nieco nieswojo w towarzystwie Berserka.
- Przemywaj tę ranę co jakiś czas - poinstruowała go, kierując się w stronę wyjścia. - Za jakieś trzy godziny powinnam wrócić.
- Ze swoim ojcem? - spytał dość nieufnie Angus, patrząc za nią z cieniem strachu, jakby obawiał się, że Mel go zdradzi. Ona jednak nie zamierzała tego zrobić, głownie dlatego, że chłopak był ranny i
potrzebował jej pomocy.
- Nie - rzekła, przystając. - Wrócę sama.



    Dojście do domu zajęło jej raptem koło godziny, głównie dlatego, że las znajdował się niedaleko jej domu. Rodzice nie wstali, a Piorun drzemał spokojnie w jej pokoju, gdy się pojawiła.
- Cicho, mój mały - poprosiła, głaszcząc go po wykładanej łuskami paszczy. - Bo jeszcze cię usłyszą.
   Zabrała z domu wszystkie potrzebne rzeczy, których większość i tak trzymała w swoim pokoju w nagłym wypadku i wyleciała z domu na grzbiecie swojego smoka, mając nadzieję, że jeszcze żaden Wiking nie zdoła wstać, a już zwłaszcza wódz.
   Piorun przeleciał migiem nad białymi koronami drzew i zatrzepotał skrzydłami, gdy Mel zatrzymała go nad jaskinią, w której znajdował się Angus. Przez chwile zastanawiała się, czy nie popełnia błędu, trzymając Pioruna tak blisko Berserka, ale jej chęć niesienia pomocy wygrała z wszelkim niepokojem. Zatrzymała smoka jakieś sto metrów od jaskini i zeskoczyła w biały puch, obwiązując sobie przy tym torbę wokół ramienia. Gdy dotarła do jaskini, zauważyła, że Angus poruszył się niespokojnie, jakby oczekiwał ataku jakiegoś innego Wandala. W dalszym ciągu siedział w tym samym miejscu, z odkrytym przedramieniem, które odsłaniało zakrwawioną ranę, opływającą małą posoką krwi.
- Wcześnie wróciłaś - zauważył, wiodąc za nią wzrokiem.
- Dziwisz się, że nikogo ze sobą nie przyprowadziłam? - zapytała, klękając przy nim i wyciągając z torby różne rzeczy. Angus pokręcił głową.
- Miałem przeczucie, że mogę ci zaufać - powiedział z powagą. Mel zerknęła na niego, ale tylko raz, czując się bardzo nieswojo w towarzystwie chłopaka. Naszła ją myśl porównania do Robina i od razu pożałowała, że Robin jest jedynym chłopakiem, przy którym czuje się całkowicie rozluźniona.
- Co robiłeś z tą raną, że nie zdołała się zasklepić? - spytała, marszcząc brwi. Najwyraźniej Angus miał dość trudną krzepliwość krwi albo po prostu źle przemywał ranę.
- Chyba nie za bardzo się na tym znam - wyznał, czerwieniejąc na twarzy.
   Mel wzięła małą miskę, którą zdołała zabrać z paleniska ze swojego domu, po czym wyszła i nabrała śniegu po raz drugi. Gdy wróciła, postawiła miskę na ułożonych przez siebie kamieniach wprost na ognisku. Miała nadzieję, że w ten sposób woda zdąży się zagotować. Czuła na sobie wzrok Angusa i przez myśl przeszło jej, by poprosić go, by przestał się na nią gapić, ale nie przeszłoby jej to przez gardło z jednego prostego powodu - zaczynało jej się to podobać.
- To na czym w takim razie się znasz, jeśli nie na medycynie? - zapytała, by nawiązać dialog. Angus roześmiał się.
- Na żegludze. - odpowiedział skromnie. - I na strategii.
- Strategii? - dopytywała się Mel, przemywszy ostrożnie ranę. Miała w torbie spirytus, ale obawiała się, że będzie niepotrzebny, jeśli do rany doszło zakażenie. Pierwszy raz od jej czynności zależało czyjeś życie i w głębi duszy bardzo obawiała się tej odpowiedzialności. Już rozumiała Gothi i bardzo jej współczuła, w końcu to na jej słabych plecach spoczywało zdrowie i życie całej wyspy, nie mówiąc już o tym, że po jej śmierci jej miejsce zajmie Szpadka.
- Byłem głównym strategiem Dagura, jeśli o to ci chodzi - mruknął i syknął jak żmija, gdy Mel przyłożyła gazę ze spirytusem na jego ranę. Na widok zbolałej twarzy Angusa sama miała ochotę oderwać materiał od rany.
- Wybacz - wyszeptała, krzywiąc się. Angus zagryzł zęby i spojrzał na nią tak, jakby pogodził sie ze swoim losem.
- W porządku - odparł, kiwnąwszy głową. - W końcu chcesz mi pomóc.
   Mel skończyła opatrywanie, gdy przemyła ranę jeszcze raz, tym razem nową, przegotowaną wodą z roztopionego śniegu i zawinęła ją ostrożnie w świeży bandaż. Angus odetchnął, gdy ból zadany przez odkażający płyn przestał wypalać mu przedramię.
- Ty też nie zajmujesz się tylko medycyną, prawda? - zapytał, patrząc jej w oczy. Mel zaczynała się zastanawiać, czy kiedykolwiek uciekał przed czyimś spojrzeniem tak, jak ona teraz. - Na pewno walczysz.
- Skąd ta pewność? - spytała obojętnie, rozrywając koniec bandaża, by go zawiązać.
- Bo widziałem twoją postawę, gdy mnie zobaczyłaś. Tego uczą na Berk? Jeśli tak, to Berserkowie powinni się obawiać. - mówił, zapełniając swoimi słowami niezręczną ciszę.
- Gotowe - odezwała się Mel, patrząc na swoje dzieło. Bandaże wyglądały na trwałe, ale i tak będzie musiała je zmieniać przez kilka następnych dni - i tego właśnie bała się najbardziej. Co, jeśli ktoś znajdzie Berserka na ziemiach? Albo co gorsza, co jeśli zacznie żywić wobec niego sympatię?
- Dzięki, Mel - rzekł Angus, obejrzawszy uważnie jej dzieło. - Czuję się jak młody bóg.
- Ale nie wyglądasz - skwitowała dziewczyna, wstając. Pozostawało tylko posprzątać swoje rzeczy i mogła wrócić do siebie. Nagle przypomniała sobie o czymś. - Przyniosłam ci coś do jedzenia. Mam nadzieję, że starczy do jutra.
- Do jutra? - zapytał cicho Angus, skupiając na niej ciemne oczy.
- Tak, jutro przyjdę zmienić bandaże - powiedziała, chowając do torby resztki bandaży i zużytą miskę. Angus uśmiechnął się ledwie zauważalnie, jakby ucieszył się z tego faktu. - Chyba do tego czasu nie spalisz połowy wyspy, co?
- A masz może zapałki w tej torbie? - zapytał Angus z szerokim uśmiechem. Mel spojrzała na niego poważnie, ale on tylko się roześmiał. - Żartuję. Musiałbym być niespełna rozumu, by zrobić coś takiego po tym, co dla mnie zrobiłaś. Naprawdę jestem ci wdzięczny.
   Nagle jego oczy zwęziły się, a Mel poczuła na plecach zimny dreszcz. Spojrzała w kierunku, w który patrzył Angus i zobaczyła łeb Pioruna, który leżał przed jaskinią, zaciekawiony ich rozmową. Na sam jego widok, jeźdźczyni miała ochotę skoczyć i osłonić własnym ciałem swojego smoczego przyjaciela. Angus wpatrywał się w niego ze szczerym zdumieniem i podziwem, jakby oglądał jakiś cud, a nie smoka.
- Więc to prawda - wyszeptał ze zdumieniem. - Jesteś jeźdźczynią Wandersmoka...
   Mel wstała i rzeczywiście stanęła między Berserkiem, a swoim smokiem, nie odrywając oczu od swojego nowego znajomego.
- Nie należy do Berserków - rzuciła złowrogo. - Bez względu na to, co myśli twój wódz. Nie dostanie go w swoje ręce.
  Angus spojrzał na nią z miną, jakby nie odczuwał kompletnie żadnych emocji. Mel czuła się jeszcze bardziej zaniepokojona, bo nie potrafiła przewidzieć jego reakcji na te słowa. Całą sobą starała się myśleć, w jaki sposób wyciągnąć szybko sztylet w kieszeni przy udzie, ale jednak wstrzymywała się, dając Wikingowi szansę na odpowiedź.
- Jest... niesamowity. - powiedział z podziwem, przekrzywiając się, by zobaczyć smoka za jej plecami. - Naprawdę myślisz, że Berserkowie chcą go skrzywdzić?
- Nie wiem, czego chcą - warknęła pewnym siebie głosem. Zastanawiała się, czym różnił się Angus od Dagura, że teraz w tej chwili nie odczuwała tego przerażenia, jakie czuła przy spotkaniu z wodzem Berserków. Może chodziło o to, że siedział przed nią ranny, albo że byli w podobnym wieku. A może po prostu Mel zaczynała wierzyć w jego bezbronność. - Ale na pewno tego nie dostaną.
- Boisz się, że skrzywdzę ciebie i smoka? - zapytał Angus leniwie, jakby był pewny swoich racji. Ta postawa sprawiła, że Mel poczuła się całkiem zagubiona, jakby ktoś wytrącił ją z równowagi.
- To właśnie chciał zrobić Dagur, gdy pierwszy raz mnie zobaczył. Mało tego, prawie mnie skrzywdził. Gdyby nie to, że był zszokowany widokiem Pioruna... - mówiła szybko, niczym Flegma sprzedająca swoje warzywa na targu, choć do tej chwili myślała, że tak nie potrafi.
- Pioruna? - spytał Angus, ściągając brwi. - Ładne imię dla smoka.
- Specjalnie to robisz?! - krzyknęła Mel, nie mogąc znieść jego stoickiego spokoju. Angus po prostu siedział i patrzył, podczas gdy ona starała się zapobiec jakiejś katastrofie.
- Co takiego? Staram ci się przekazać, że nie jestem Dagurem? - zapytał gniewnie Angus, jakby urażonym tonem. Mel zamilkła, wpatrując się w niego ze zdziwieniem. - To właśnie przez cały czas robię. Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć?
- Bo twoi przodkowie wyrządzili moim pobratymcom wiele zła, a twój wódz kilkakrotnie próbował zabić mojego ojca! - wykrzyknęła, nie mając już siły na dalsze trzymanie nerwów u wodzy.
   Angus zamknął oczy, jakby zalała go fala bólu z opatrzonej niedawno rany.
- Dagur nie jest moim wodzem na wszystkich bogów Asgardu - wyszeptał Angus, starając się zachować równowagę, z której wytrąciła go Mel. - Nie jestem taki jak ty, nie wiąże mnie żaden klan, zapomniałaś? Nie obchodzi mnie, co planuje Dagur. Berserkowie to przeszłość. Daj mi w końcu zostawić ją za sobą!
   Mel stała przed nim, sparaliżowana przez piętrzące się w jej umyśle myśli. Miała ochotę po prostu podejść i wbić sztylet w serce Berserka, by zagłuszyć swoje wątpliwości, ale prawda była taka, że ufała Angusowi. Ufała, że nie jest w stanie skrzywdzić jej i Pioruna, a przynajmniej tak długo, jak długo jest ranny i uziemiony. Może do tego czasu zdoła zbadać, czy jest na tyle godny zaufania, by pozostawić go dalej przy życiu.
- Przyjdę jutro - oznajmiła tylko, po czym zarzuciła torbę na ramię i odeszła do Pioruna, mając dość przykrego uczucia, jakie narodziło się w jej sercu. Chciała jednocześnie chronić bliskich i dać szansę obcemu, ale wiedziała, że będzie musiała wybrać między jednym i drugim. A ona nie potrafiła wybierać.