środa, 29 czerwca 2016

Wieszczka

   Dzień w Berk zaczął się bardzo zwyczajnie. Rankiem słońce oświeciło nagromadzony podczas nocy śnieg, roztapiając go po części. Resztę białej kołdry oświeciło swym blaskiem, stapiając ze sobą zagarnięte krawędzie zasp.
   Czkawka siedział w kuchni Hassy, pogrążony w rozmyślaniach. Tak naprawdę trwał w nich, odkąd pokłócił się z Mel. Czuł, że Astrid ma rację, ale wiedział też, że jeśli się ugnie ten jeden raz, Mel w ogóle przestanie go słuchać. Podczas obserwowania Stoicka zdołał zauważyć, że wódz musi być stanowczy - zresztą nie tylko wódz, ojciec również. Jeśli nie potrafiłby postawić się swoim dzieciom, to jakim cudem mógłby zapewnić im bezpieczeństwo?
- Nie martw się - rzekł do niego Sączysmark, poklepawszy po przyjacielsku w ramię. Siedzieli w trójkę z Hassą, popijając gorące mleko z dodatkiem kakaa z południowych wysp. - Pogodzicie się z Mel, jestem pewien. Dobrze zrobiłeś. Violin weszłaby mi na łeb, gdybym od czasu do czasu nie wziął spraw w swoje ręce.
- Twoja córka ma piętnaście lat - zauważył Czkawka, unosząc kubek do ust. Hassa obserwował uważnie jeźdźców, przysłuchując się rozmowie.
- I siedmiu adoratorów - dodał z niezadowoleniem Sączysmark. - W tym twojego syna.
   Czkawka w ostatniej chwili powstrzymał się od wyplucia trzymanego w ustach mleka. Przełknął szybko płyn, starając się nie roześmiać, co groziłoby zadławieniem.
- Andre? - zapytał dla pewności, jakby miał więcej synów.
- A myślisz, że od kogo Violin zgarnia kwiaty co tydzień? Może od Robina? - wypytywał jeździec oburzonym głosem. Czkawka zmarszczył brwi. Chyba wolałby już, by chłopak był zainteresowany córką Sączysmarka niż jego własną, nawet jeśli był o dziewięć lat starszy od Violin.
- Tak słucham waszych narzekań i zaczynam żałować, że nie mam dzieci. - zaśmiał się Hassa, popijając mleko. Jako jedyny z siedzących w pomieszczeniu miał jasne włosy odziedziczone po Pyskaczu, których ostatnio nie obcinał, przez co urosły mu na długość ramion. Najwidoczniej starał się je zaplatać, a raczej dopiero się uczył, bo jego warkocz wyglądał dość skromnie. Czkawka cieszył się, że ma pomoc w postaci Astrid, nawet jeśli nie miał brody lub włosów o takiej długości, by móc je zaplatać - miał jednak dwie córki i cieszył się, że Astrid przewyższa tą umiejętnością.
- Żałować? - parsknął Sączysmark. Jego zarost okrywał dolną część brody, ale Szpadka nie pozwalała mu jej zapuszczać. Ponoć twierdziła, że go postarza. - Masz mniej problemów, zwłaszcza jeśli chodzi o córki.
- Ale za to ile satysfakcji - zadumał się Hassa. - Macie komu poświęcać to wszystko, co robicie. A ja? Komu przekażę kuźnię mojego ojca?
   Hassa potrzebował sporo czasu, by pogodzić się z faktem, że jest synem Pyskacza. Jak dotąd było mało sytuacji, gdy naprawdę potwierdzał swoje pochodzenie i to chyba głównie ze względu na pamięć o Pyskaczu. Prawdopodobnie obawiał się, że nie będzie tkwił w pamięci reszty Wikingów na podłożu podobnym do tego, które zbudował jego ojciec.
- Chcesz oddać kuźnię córce? - zdziwił się Sączysmark, na co Czkawka wybuchnął głośnym śmiechem.
   Hassa wywrócił oczami, niemal jak niegdyś wódz, gdy jeszcze nie przyzwyczaił się do tekstów przyjaciela.
- Dziecku - odpowiedział Hassa, jakby tłumaczył to komuś wielce ułomnemu. - Chciałbym mieć jakiegoś dziedzica. Kogoś, kto będzie mógł ponieść dalej mój ród.
- No to w czym problem - Sączysmark wzruszył ramionami obojętnie. - Znajdź jakąś żonę i tyle. Jesteś na tej wyspie od kilkunastu lat, więc jeżeli ci się nie udało to poszerz horyzonty.
   Hassa spojrzał na Czkawkę, jakby prosił go o wsparcie.
- Ma rację - przyznał wódz, choć rzadko kiedy zgadzał się z Sączysmarkiem. Akurat to zostało im jeszcze z dzieciństwa. Czasem zastanawiał się, jak to możliwe, że są kuzynami.
- Wybacz, przyjacielu, ale nie szukam na siłę - zaśmiał się Hassa, opierając na nadgarstku. - Zresztą i tak najpiękniejsze kobiety na Berk są już przez was zajęte.
   Czkawka i Sączysmark zerknęli na siebie w niemej zgodzie i obaj dokończyli swoje mleko w tym samym czasie jak bliźniacy. Zaraz do kuchni wleciała Szpadka, rozglądając się dokoła ciekawie, jako że pierwszy raz była w domu kowala.
- O, cześć, skarbie - powiedział do niej Sączysmark ze swoim głupkowatym uśmiechem. - To tylko mleko - dodał szybko, unosząc kubek.
   Szpadka wywróciła oczami, przystając przed trzema Wikingami. Miała teraz znacznie dłuższe włosy, splecione w długie warkocze, sięgające połowy ud, a od ślubu z Sączysmarkiem, starała się bardziej dbać o wygląd. Czkawkę nieco to dziwiło, bo przecież jej ukochany i tak nie potrafił oderwać od niej wzroku, więc nie rozumiał po co Szpadka tak zajmowała się sobą. Chyba nigdy nie zrozumie dziewcząt.
- Tak, wiem - mruknęła, rozglądając się po pomieszczeniu niezbyt skrycie. Hassa zerkał na nią niemal takim spojrzeniem jak Sączysmark, dlatego Czkawka cieszył się, że jeździec nie widzi, jak kowal patrzy na jego żonę. - Nie widziałeś Violin?
- To duża dziewczynka, skarbie - odpowiedział cierpliwie Sączysmark. - Pewnie po prostu jest na Arenie i tyle.
- I jeszcze mi powiedz, że z Andre - rzuciła Szpadka, krzyżując ręce w wyzywającym geście i przenosząc wzrok na Czkawkę. Wódz nagle poczuł, że wszyscy na niego patrzą.
- Nie mam z tym nic wspólnego, Szpadka. - odparł wprost.
- Nieważne - burknęła bliźniaczka. - Tak czy siak, Sven cię szuka. Chyba ma problem z toporem.
- To dlaczego nie może przyjść do Hassy? - spytał Sączysmark ze zdziwieniem. Hassa w ciszy przysłuchiwał się ich dialogowi.
- Bo to... innego rodzaju problem - Szpadka wywróciła lekko jasnymi oczami. - Twierdzi, że znasz chwyt Thumara.
- Bo znam - Sączysmark wzruszył ramionami.
- Co to takiego? - zapytał Czkawka z ciekawością. Pierwszy raz słyszał o czymś takim, ale wcale go to nie dziwiło. Sączysmark zawsze znał się na bójce - od najmłodszych lat, a gdy dorósł, Stoick zawierzył wiele jego siłom. Tak też chyba zostało, bo dla Czkawki był kimś w rodzaju prawego ramienia, osłaniającego przed wrogiem. Oczywiście, jeździec nie powiedział mu tego w twarz. To na polu walki stali się sobie bliscy i po raz pierwszy znaleźli wspólną płaszczyznę porozumienia.
- Sposób obezwładnienia przeciwnika, przekazywany u Jorgensonów - wytłumaczył z pychą Sączysmark, jak zwykle obnosząc się ze swoim nazwiskiem, jakby było więcej warte niż ród Haddocków.
- Aha - odparł krótko Czkawka, woląc nie zagłębiać się w ten temat. Szpadka tymczasem najprawdopodobniej chciała ich rozdzielić, przeczuwając że ta trójka nie powinna przebywać ze sobą dłużej niż to konieczne. Pewnego razu wybrali się razem na łowy i zarówno bliźniaczka jak i żona wodza nie były zadowolone po ich powrocie. W najlepszej sytuacji był oczywiście Hassa, który nie miał uszczypliwej żony, patrzącej na jego każdy krok.
- Zaraz do niego pójdę - obiecał Sączysmark, ale Szpadka zerknęła krótko na jego towarzyszy, po czym złapała go delikatnie za rękę i pociągnęła na chwilę na bok. Czkawka uśmiechnął się, wyczuwając już, że Sączysmark szybko zakończy swoje śniadanie.
   Hassa przez dłuższy czas podkochiwał się w Szpadce, oczywiście dopóki ta nie wyszła za Sączysmarka. Czkawka współczuł mu, bo wyobrażał sobie, jak źle może się czuć kowal, gdy jego miłość bierze ślub z innym. Tak to już jest, że nie każdemu układa się w życiu. Mimo to Czkawka szanował go za to, że był naprawdę dobrym przyjacielem dla Sączysmarka i że zawsze mu pomagał w razie kłopotów z żoną. Nie był pewien czy on sam postąpiłby podobnie w takiej sytuacji.
- To jak? - zagadnął go Hassa, obracając wzrok od pary Wikingów. - Zamierzasz dać szlaban Mel, tak?
   Sączysmark i Szpadka szeptali między sobą, ale w końcu jeździec wywrócił oczami i przyciągnął swoją ukochaną, uciszając ją jednym pocałunkiem. Szpadka początkowo chyba chciała protestować, ale w końcu uległa swojemu mężowi i splotła palce za jego karkiem, odwzajemniając pocałunki.
- Ach tam zaraz szlaban - żachnął się Czkawka, nieco poirytowany zachowaniem jeźdźców. - Nie zrobiła nic takiego... Po prostu... Nie mogę ryzykować. Nie chcę, by coś jej się stało. - Czkawka spojrzał w bok i mruknął rozgniewany: - Musicie to robić tutaj? - spytał, gdy Sączysmark w końcu odkleił się od swojej żony. Szpadka posłała wodzowi pełne oburzenia spojrzenie.
- Zazdrosny, Haddock? - parsknął Sączysmark, a Szpadka uśmiechnęła się chciwie. - Co, nie układa się z Astrid?
- Bardzo się układa - burknął Czkawka, choć Sączysmark chyba trafił w sedno. Ostatnio mieli dla siebie bardzo mało czasu. Zdołali się przyzwyczaić, że ze względu na dzieci musieli nieco ograniczyć swój wspólny czas, ale zaczynało mu brakować wspólnych lotów o zachodzie słońca i pikników przy błyszczących gwiazdach.
- Właśnie widzę - mruknął z wyższością Sączysmark, po czym odszedł ze Szpadką, trzymając ją mocno za rękę.
   Czkawka odstawił swój kubek niepocieszony. Sączysmark zawsze lubił działać mu na nerwy. Co najlepsze, miał chyba jakiś ukryty dar, który podpowiadał mu, kiedy i w jaki sposób wkurzyć Czkawkę.
- Nie przejmuj się - odezwał się Hassa, ocierając mleko ze swoich sięgających brody, jasnych wąsów. - Znasz go.
- Niestety - westchnął Czkawka i odstawił naczynia na ladę w kuchni Hassy. - Dzięki za śniadanie, Hasso.
- Nie ma za co - zawołał za nim kowal, uśmiechając się szeroko. Czkawka czasem zazdrościł mu entuzjazmu i radości z życia. On sam nie mógł wyjść z jednych problemów, by nie wejść w drugie. Czasem zastanawiał się, jaka radość leży w byciu wodzem.
   Wyszedł na plac, zacierając dłonie, by choć trochę ulżyć im w zimnie. Mroźna pora roku trwała niepodzielnie na wyspie i nie zamierzała oddać swojej władzy, przez co Wikingowie naprawdę zaczynali tęsknić za parnym latem.
   Wódz przeszedł kawałek wioski, gdy dołączył do niego Szczerbatek, skacząc z jednej zaspy w drugą. Wyglądał za zziębniętego, choć przecież on sam nie odczuwał zimna przez swoje grube łuski.
- Co tam, kolego? - zagadnął go Czkawka lekkim tonem, gdy zdołał już pozbyć się ze swojej głowy myśli o Sączysmarku i jego partnerce. - Jakieś wieści?
   Smok zamruczał coś po swojemu, a z jego paszczy wydobyła się ciepła para, która szybko zniknęła w mroźnym powietrzu. Czkawka zauważył przechadzającego się po placu Robina i od razu powziął decyzję o zagadaniu do chłopaka.
- Cześć, Robinie - odezwał się przyjaźnie, chowając dłonie pod ramiona w płaszczu, by nie musieć korzystać z grubych rękawic, które Astrid podarowała mu na urodziny.
   Jeździec skierował na niego swój zamyślony wzrok i uśmiechnął się delikatnie z dozą niepewności. Oboje traktowali się dosyć... Chłodno. Czkawka rzekłby wręcz, że dość oficjalnie. W głębi duszy nic do niego nie miał, jednak problem stanowiła Mel, a raczej to, że oboje byli z nią niejako złączeni.
- Witaj, wodzu - odparł uprzejmie.
- Widziałeś może Mel? - spytał Czkawka, zauważając, że jest przed południem, a on dalej nie widział swojej córki. Może zachorowała? - zastanawiał się i od razu poczuł żal. Nie, pewnie chodziło o naszą wczorajszą kłótnię, pomyślał i poczuł gulę, która narastała w jego żołądku z każdym oddechem.
- Nie, nie widziałem - odparł Robin, marszcząc brwi. - Pytałem o nią, ale Astrid powiedziała, że jest zmęczona i śpi.
   Czkawka również zmarszczył brwi. Nie zdziwiłby się, gdyby jego żona pozwoliła chłopakowi mówić sobie po imieniu. Astrid uwielbiała Robina i miała do niego równe pretensje, co Mel, gdy w domu rozmawiało się o jeźdźcu.
- Śpi? - zdziwił się, ale uznał, że być może to dobra wymówka. - Nieważne - mruknął, kręcąc głową. - Mam do ciebie prośbę.
   Robin wyprostował się, czekając na rozkazy, niczym wprawny żołnierz. W tym sensie Czkawka zawsze mógł na niego liczyć. Nie chciał tego przyznać przed samym sobą, ale nie potrafił odszukać w swojej pamięci momentu, gdy Robin mu się przeciwstawił. Akurat tego nie mógł powiedzieć o żadnym z jego dzieci.
- Mógłbyś rozwiesić nową rozpiskę z wartami na drzwiach Areny? - spytał, podając mu kawałek grubszego pergaminu. Robin przyjął go z obojętnością i zerknął krótko, jakby zdołał jednym spojrzeniem ogarnąć całą treść.
- Mel nie ma wart? - zapytał zdziwiony. Czkawka czuł się niemal stłamszony przez siłę ciemnego spojrzenia chłopaka.
- Tymczasowo - odparł, a Robin kiwnął głową, jakby nie chciał wiedzieć nic więcej. Czkawka klepnął go przyjaźnie w ramię. - Dzięki, Robinie.
- Nie ma problemu - odparł chłopak i ruszył wolnym krokiem w stronę Areny.
   Może rzeczywiście jestem dla niego za ostry? - pomyślał wódz, zastanawiając się nad oskarżeniem Astrid, że traktuje Robina gorzej niż pozostałych młodych jeźdźców. W jednym się z nim zgadzała - że jeźdźcy mają dużo większy zamęt w głowach niż oni, gdy byli w ich wieku, ale Robin wyróżniał się od reszty swoim rozsądkiem i uprzejmością, przez które całe Berk miało o nim dość przychylne zdanie. Może właśnie tego zazdrościł mu Czkawka. Może był zły o to, że on w jego wieku nie mógł liczyć na tak dobrą opinię wśród pozostałych Wikingów?
   Nie zdążył się nawet obrócić, gdy jego oczy spoczęły na twarzy jego żony.
- Astrid, - rzekł z zaskoczeniem, jakby nie spodziewał się jej tutaj tak pięknego, chłodnego poranka. Jeźdźczyni uśmiechnęła się słabo, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Czkawka chwycił ją w ramiona i pocałował. Czuł, jak jej wargi rozchylają się w bezgłośnym śmiechu i z satysfakcją kontynuował pocałunek.
- Aż tak się stęskniłeś? - spytała ze śmiechem, gdy w końcu zdołała go od siebie oddalić. Najwyraźniej zdołał poprawić jej humor. - Przecież widzieliśmy się dziś rano.
- Jak dla mnie za krótko - przyznał Czkawka i chwycił jej zimne dłonie w swoje własne. Astrid uśmiechnęła się do niego promiennie. - Masz jakieś dobre wieści? - zapytał i nagle jej twarz przygasła. Zaczął żałować, że zadał to pytanie.
- Niestety, nie. Gothi nie spała całą noc, bo męczył ją kaszel i gorączka. Szpadka siedziała z nią pół nocy na zmianę ze Śledzikiem, ale nie zdołali wymyślić nic, co mogłoby jej pomóc. - mówiła z wyraźną troską. Czkawka spochmurniał na myśl o staruszce, której czas najwyraźniej powoli dobiegał końca. Gothi zawsze była okazem zdrowia - nie mógł sobie wyobrazić, że nie zdołałaby przeżyć ich wszystkich. Jako jedyna z Wikingów żyła podczas władania Berk przez czterech wodzów, dlatego jej wiedza i doświadczenie miały tak ogromną wagę.
- To... bardzo niedobrze - odparł Czkawka. - Myślisz, że jej się polepszy?
- Nie wiem - Astrid zaprzeczyła głową. - Ale myślę, że powinieneś ją odwiedzić. Nie powinna siedzieć sama, a reszta jeźdźców jest już zmęczona.
   Stanęła na palcach i musnęła ustami jego policzek.
- Później do was dołączę - obiecała i rozstała się z nim, pozostawiając go samego ze Szczerbatkiem. Czkawka stał chwilę, spoglądając za nią tęsknie i rozmyślając na temat staruszki, zanim nie poczuł zimnego prądu wiatru z północy. Szczerbatek ochronił go częściowo skrzydłem, ale i tak wódz poczuł chłód, jaki ze sobą przyniósł niespodziewany wicher.
- To co, Mordko - powiedział niezbyt entuzjastycznie. - Pora odwiedzić Gothi.
   Dziesięć minut później znaleźli się nad Berk, wysoko, w chatce wieszczki. Ku zdziwieniu Czkawki, zimno wyspy nie docierało aż tu, jakby Gothi znajdowała się ponad wszelką zimową atmosferą. Choć Czkawka dalej miał skostniałe dłonie, to jednak bardziej irytowała go lekka rosa, pokrywająca wszystko od góry do dołu na zewnątrz chatki niż śniegowe wichry.
- Na Odyna, zaczynam żałować, że nie mam drewnianej nogi - mruknął, gdy po raz drugi prawie poślizgnął się na zamarzniętym ganku. Taki skok z tej wysokości mógłby go sporo kosztować.
   Szczerbatek zaśmiał się za jego plecami i wszedł z nim do chatki. W środku było ciemno, ale i ciepło. Czkawka zamknął szybko drzwi, by nie wpuszczać do środka zimna i podszedł ze Szczerbatkiem do łóżka Gothi. Obok na drewnianym stołku siedział Śledzik, zasłaniając swoją potężną postacią mały ogarek świecy, który zatańczył w kontakcie z przeciągiem, który wpuścili ze sobą goście.
- Cześć - odezwał się cicho Czkawka, unosząc dłoń. Śledzik siedzący tyłem do drzwi obrócił się i powitał ich z uśmiechem. - Jak czuje się Gothi?
- Nie najlepiej. To już druga bezsenna noc, a wygląda na słabą. - odparł Śledzik, ale staruszka natychmiast chwyciła kawałek pergaminu leżący u niej na stoliku nocnym i wypisała kilka runów.
   Czkawka podszedł jeszcze kilka kroków i nachylił się nad staruszką. Śledzik zabrał pergamin i odczytał z wyraźnym niezadowoleniem.
- Gothi twierdzi, że nie wygląda na słabą i że to my wyglądamy jak zdechłe flądry - oznajmił, a usta staruszki wygięły się w uśmiechu. Czkawka zaśmiał się i zajął miejsce Śledzika przy łóżku Gothi.
- Widzę, że humor dalej cię trzyma. To dobrze - odparł. Gothi kiwnęła głową i sięgnęła po następny kawałek pergaminu.
   Śledzik stał za nim, głaszcząc w ciszy Szczerbatka, podczas gdy Gothi bazgrała kolejne słowa na powygniatanej kartce. Śledzik pewnie zastosował ten sposób komunikacji, bo wieszczka była za słaba, by pisać swoją laską po piasku.
   Czkawka ujął w dłonie pergamin i przeczytał na głos:
- Mam nadzieję, że będziesz lepszym wodzem niż Dramur Kudłaty, kiedy mnie już nie będzie - przeczytał a Śledzik zachichotał. Dramur ściągnął na Berk chorobę mszyc, która obezwładniała niczym Marazmor. Gdy zdziesiątkowała Wikingów, potem jeszcze zaplanował potyczkę z Łupieżcami, która zakończyła się kompletną porażką. Przez Wandali jest on znany jako najgorszy wódz, jaki władał Berk, dlatego Czkawka od razu spochmurniał, przypominając sobie legendy, które opowiadał mu o nim Pyskacz. - Dzięki, Gothi.
   Staruszka uśmiechnęła się złośliwie i wydrapała kolejne słowa na papierze. Śledzik trwał w napięciu zaciekawiony, choć Czkawka wolałby rozmawiać w ten sposób z Gothi na osobności. Ujął w dłonie pergamin i odczytał.
- Dobrze wiedziałam, co robiłam, gdy wybierałam cię podczas Smoczego Szkolenia. Jest w tobie coś, co czyni cię groźnym przeciwnikiem i potężnym sojusznikiem. Nie zmarnuj tego.
- Ona tak na poważnie? - spytał Śledzik który najwyraźniej wyczekiwał, że staruszka znów zacznie żartować z wodza. Czkawka wzruszył ramionami, oddając Gothi pergamin.
- Czyli, że wiedziałaś, co stanie się potem, gdy wybierałaś mnie podczas Szkolenia? Co gdybyś... Gdybyś wybrała Astrid? Wtedy nie doszłoby do całej walki z Czerwoną Śmiercią...
   Gothi nabazgrała znowu kilka słów i podała wodzowi pergamin. Czkawka zamarł.
- I co? I co napisała? - wołał Śledzik, ekscytując się ciekawym tematem. Czkawka zmarszczył brwi.
- Że wtedy nigdy nie stałbym się mężczyzną - odparł beznamiętnie, a Gothi skłoniła głowę.
- Czyli, że Gothi... Ty wiedziałaś o Szczerbatku? - zapytał Śledzik ze zdziwieniem. - Cały ten czas? I nic nikomu nie powiedziałaś? Przecież, gdyby coś stało się Czkawce... Albo komukolwiek innemu z nas...
   Gothi przytaknęła ruchem głowy, wprowadzając Wikingów w jeszcze większy zamęt. Czkawka przypomniał sobie czasy, gdy biegał nad Krucze Urwisko, by spędzić choć chwilę ze Szczerbatkiem. Doskonale pamiętał, jak spoglądała na niego Gothi. Zawsze obawiał się tego spojrzenia, tak jakby staruszka potrafiła zajrzeć mu w głąb duszy.
- O czym jeszcze wiedziałaś? - zapytał wódz, nachylając się nad kobietą. Śledzik poruszył się niespokojnie.
- Wiedziałaś o Valce? O tym, kim była? I co się z nią stało? - spytał jeździec drżącym głosem. Czkawka otworzył szeroko oczy, ale Gothi sięgnęła tylko na stolik po papier.
   Wódz ujął w dłonie odpowiedź i odczytał słowa.
- Wiedziałam, że Valka była jeźdźczynią, to było zapisane jej w gwiazdach, ale nie wiedziałam, gdzie się znajduje. Mogłam tylko oczekiwać, że kiedyś tu powróci.
   Czkawka zastanowił się chwilę w milczeniu. Gothi potrafiła przewidywać przyszłość, ale nie potrafiła patrzeć w przód w określonym celu. Jeźdźcowi nie mieściło się to w głowie, tym bardziej, że był raczej człowiekiem nauki i wątpił, by stupięćdziesięcioletnia starsza pani potrafiła rozszyfrowywać przyszłość za pomocą drogowskazów. Mimo to wierzył, że wizje Gothi mają moc, skoro jak na razie wszystkie dotąd się spełniały.
   Gothi uchyliła usta, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, ale wyglądała na bardzo słabą. Czkawka podał jej pergamin wraz z drewnianą podstawką i czekał cierpliwie, aż Gothi wydrapie swoim piórem kolejne runy, by móc je odczytać. Gdy skończyła, odczytał w myślach słowa, które przeraziły go o wiele bardziej niż wiedza wieszczki.
   Uważaj na dziewczynę, napisała Gothi.
- Jaką? - zapytał Czkawka i podał jej pergamin, oczekując odpowiedzi. Śledzik otworzył oczy i spojrzał na Czkawkę pytająco.
- Co napisała?
   Czkawka nie odpowiedział mu, patrząc na starsze, kościste dłonie Gothi, drapiące piórem gładki pergamin. Jednak Gothi ledwie zaczęła pisać, a jej dłonie opadły z sił i oczy staruszki się zamknęły. Czkawka wystraszył się, że opuściło ją nagle życie, ale Śledzik odetchnął z ulgą.
- W końcu zasnęła - powiedział szeptem, uspokajając tym Czkawkę. - Nie wiem, jakim cudem nie spała całych dwóch dób.
- Odwiedzę ją jutro - obiecał Czkawka, ale zanim odszedł od staruszki, zdołał delikatnie odebrać z jej dłoni pergamin. Śledzik niczego nie zauważył, bo zajął się właśnie przygotowywaniem ciepłego okładu na głowę z suszonych liści, dlatego Czkawka wymknął się niepostrzeżenie. - Żegnaj, Śledziku. Dobrze, że to ty się nią zajmujesz.
- Bez obaw - odparł Wiking, mrugnąwszy do wodza. - Jeszcze stanie na nogi.
   Czkawka wyszedł na ganek i odetchnął głęboko. Stan Gothi nie był dobry i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Musiał brać pod uwagę możliwość, że może jej się nie poprawić. Co wtedy? Śledzik nie może zająć jej miejsca. Wiedział, że istnieje tylko jedna osoba, która mogłaby zając miejsce medyczki i wieszczki na Berk, a była to równie ważna i niezbędna profesja jak kowalstwo. Problem polegał na tym, że nie miał pewności, czy zdoła przekonać Szpadkę, by zajęła miejsce Gothi. Już teraz dawała z siebie wszystko, co mogła, ale Czkawka zauważył, że była jeszcze niepewna swoich sił w medycynie i kilka razy udało jej się otruć niektórych Wikingów. Śledzik cały czas powtarzał Czkawce, że miejsce Gothi musi zająć kobieta, ale szczerze mówiąc Czkawka prędzej widziałby jego na miejscu staruszki.
- Lećmy do domu - rzucił do Szczerbatka, podchodząc do smoka przez zamarznięty ganek. W ostatniej chwili przypomniał sobie o pergaminie, na którym Gothi zaczęła bazgrać odpowiedź na jego pytanie.
   Otworzył dłoń i rozłożył papier, ale to, co zobaczył zmroziło go jeszcze bardziej niż wszystko, co dzisiaj usłyszał. Na pergaminie widniała tylko jedna litera, nakreślona krzywo i niestarannie, ale Czkawka wątpił, żeby zdołał ja pomylić.
   M.




Witam, witam :3 wreszcie next ;)) mam nadzieję, że następnym razem uda mi się wcisnąć nieco więcej Hiccstridu, nie obraźcie się że w tym rozdzialiku było go tak mało ;)) nie zawsze to współgra z moim pomysłem.

czwartek, 16 czerwca 2016

Zagubiony Berserk

   Mel skorzystała z okazji, że zapadał już z wolna zmierzch i że Czkawka był równie zmęczony jak ona po ich nocnej wyprawie, dlatego wraz z pojawieniem się tarczy księżyca na czarnym jak heban niebie jeźdźczyni uciekła przez okno w swoim pokoju.
   Piorun dreptał za nią jakiś czas, dopóki nie obrzuciła go śniegiem, nakazując powrót do domu. Miała nadzieję, że za nią nie poleci, inaczej mógł się nabawić przykrych skutków gniewu swojej przyjaciółki.
- Potraktuj to jak zawieszenie - warczała, wbijając swój krótki sztylet w korę pobliskiego drzewa. Las był ciemny i pełen strachu, ale jej złość jakby odsyłała go w dal, nie pozwalając się zbliżyć wszelkim nocnym zjawom. - Zawieszenie? Nie zawiesił nawet Darczykłaka, gdy ukradł mu Piekło! Co ja zrobiłam? Co?!
   Spojrzała w niebo, domagając się odpowiedzi od bogów, ale oni milczeli jak gwiazdy, których teraz nie potrafiła nawet zobaczyć przez gęste chmury. Wyjęła z pnia sztylet i ruszyła dalej, rozpaczając w duchu nad utratą Fevel. Tak bardzo brakowało jej znajomego ciężaru w dłoni, że czuła się wręcz naga, dzierżąc w dłoni jedynie sztylet.
   Szła tak długo, aż jej nogi zaczęły drżeć od zimna, ale nie miała zamiaru rezygnować. Chciała dotrzeć do Wieży Strażniczej zanim zaczną ją szukać, a wiedziała, że jeśli się zatrzyma, to zamarznie w grubym śniegu.
- O Thorze... - westchnęła, gdy powoli jej gniew ustępował niechybnej rozpaczy.
  Nagle usłyszała szmer za swoimi plecami i wyciągnęła powtórnie sztylet, trzymając go pewnie w dłoni. Uniosła go na wysokość twarzy i obróciła się szybko, rozglądając się dokoła czujnie. Na Berk nie było dzikich smoków od dwudziestu lat, więc niemożliwe, by był to smok. Być może to Czkawka, pomyślała i od razu miała ochotę uciec, by nigdy jej nie odnalazł.
- Kto tam jest? - spytała jednak zamiast tego, nie schowawszy sztyletu. Pobliskie krzewy okryte śniegiem poruszyły się, zsypując z siebie biały puch.
   Choć w miejsce, w którym był obcy, nie docierało światło księżyca, to Mel przyzwyczaiła się do ciemności na tyle, by zauważyć sylwetkę wychodzącą z cienia. Czkawka niejednokrotnie wspominał im, że zmysły jeźdźców stają się sprawniejsze przy współpracy ze smokami, ale nie sądziła, że przebywanie z Piorunem tak bardzo na nią wpłynie. Już teraz miała w sobie gibkość i zręczność, której nauczyła się, gdy latała ze swoim smokiem pośród błyskawic, bojąc się poparzeń. Musiała wtedy reagować szybko, choć i tak nie zawsze jej się to udawało.
   Zobaczyła przed sobą wpierw płomieniście rude włosy. Ich blask był wyraźny nawet w zimowej ciemności nocy, jakby rozjaśniał wszystko wokół siebie. Potem zobaczyła ciemne, błyszczące oczy i wąskie usta. Przez moment przeraziła się, że to Dagur, ale zauważyła, że sylwetka kompletnie nie pasuje do wodza Berserków. Był to młody chłopak, może w jej wieku, o ciele mniej umięśnionym, ale dużo bardziej zgrabnym niż u jej wroga.
- Nie podchodź - warknęła, gdy uświadomiła sobie, że na pewno widzi chłopaka po raz pierwszy. Wśród Wandali nie było ani jednej osoby o tak intensywnym odcieniu włosów.
- Bo co? - spytał głos łagodnie. - Zasztyletujesz mnie?
   Mel zamrugała ze zdziwieniem, słysząc głos chłopaka, nie pasujący do niczego. Postać podeszła jeszcze bliżej na odległość dwóch metrów i przystanęła w blasku księżyca. Dopiero wtedy w pełni zobaczyła obcego - miał gładką, pociągłą twarz i ostre rysy, niemal wojownicze. Oczy błyskały łagodnie, jakby był pod wrażeniem spotkania z dziewczyną, ale nie miały w sobie wrogości, jakiej mogłaby się spodziewać.
- Spokojnie - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - Nie mam żadnej broni, którą mógłbym cię skrzywdzić.
   Mel patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, po czym schowała sztylet do swojej kieszeni po zewnętrznej stronie uda. Nie ufała mu, ale czuła w swoich kościach, że powinna była to zrobić. W końcu nie raz biła się z chłopakami i nawet jeśli nie zdążyłaby dobyć sztyletu, to nie obawiałaby się o siebie tak bardzo.
- Kim jesteś? - zapytała, stojąc w miejscu. Mróz zaczynał doskwierać jej jeszcze bardziej, odkąd przestała się poruszać.
   Chłopak uśmiechnął się i potarł dłonie. Wyglądał na zmęczonego i przemarzniętego mimo kilku futer nałożonych na siebie na jego ciele.
- Nazywam się Angus - odparł, a Mel od razu poznała lekki akcent, który przeszkadzał jej wcześniej. Dobyła sztyletu od razu, jakby pożałowała, że w ogóle go schowała.
- Jesteś Berserkiem - powiedziała, ścisnąwszy pewniej broń w ręce. Chłopak zerknął leniwie na jej dłoń i wzruszył ramionami.
- Co to zmienia?
- To, że za przebywanie tutaj grozi ci śmierć, bo... - zaczęła, ale Angus nie dał jej dokończyć.
- Bo tak powiedział wasz wódz, Czkawka? - spytał obojętnym tonem. Mel zamilkła zdziwiona.
   Angus westchnął i usiadł na najbliższym pniu, wcześniej pozbywszy się z niego warstwy śniegu. Jego twarz miała nieodgadniony wyraz, który raczej niezbyt miło kojarzył się Mel.
- Nie obchodzą mnie spory wodzów, a ja tylko urodziłem się jako Berserk - odparł, po czym spojrzał w oczy dziewczynie. - Jestem wolnym człowiekiem i nie zamierzam przez całe życie służyć Dagurowi. - Mel zauważyła, że gdy wymawiał imię swojego wodza lekko się skrzywił, jakby niekoniecznie miło wspominał wojownika. - A ty? Czujesz się Wandalem? Czy wolałabyś być niezależna?
   Mel zatkało, głównie przez to, że to pytanie było jak wór, który chował w sobie wszystkie jej poprzednie myśli, które bezpośrednio nawiązywały do tego tematu. Kłótnia z Czkawką była kolejnym powodem by zapragnęła życia tylko z Piorunem, bez zobowiązań, jakim było jej pochodzenie. Była córką wodza i właśnie dlatego musiała go zawsze słuchać. Nigdy nie czuła się w pełni wolna - nawet gdy leciała na smoku kilkaset metrów nad ziemią. Zawsze powstrzymywały ją jej więzy, jej zobowiązania.
   Mel nagle poczuła, że zaczyna zazdrościć Berserkowi, nawet jeśli nie do końca miała pewność w szczerość jego intencji. On czuł się wolny, nie mając nawet smoka, z którym mógłby wznosić się poza dobrze znaną ziemię.
- Wybacz, nie powinienem wyskakiwać z takimi pytaniami - rzekł Angus, uśmiechając się niepewnie. - Przecież my się nawet nie znamy.
   Dziewczyna spojrzała na niego ostrożnie, jakby bała się, że jego spojrzenie całkowicie ją spęta, jakby była bezbronna. Miał w sobie tyle dojrzałości i pewności, która zszokowała dziewczynę. Mógłby być jeźdźcem, tak jak ona, należeć do jej przyjaciół, ale był uciekinierem i na dodatek chyb zdrajcą swojego klanu. Mel jednak widziała w nim coś innego. Widziała odwagę i dystans, jakich nie widziała u nikogo z Wandali, którzy czcili Czkawkę nieomal jak bóstwo. Nikt nie chciał i nie mógł mu się przeciwstawić. Dagur chyba nie miał takiej władzy, skoro jeden z jego ludzi zdołał odejść z szeregów.
- Mam na imię Mel - powiedziała cicho. Angus spojrzał na nią tymi samymi, ciemnobrązowymi oczami i kiwnął głową w zrozumieniu.
- Zawsze miałem pecha - mruknął pod nosem, jednak na tyle głośno, by Mel to usłyszała. - Uciekam z Wyspy Łupieżców na Berk i kogo spotykam? Córkę wodza Wandali. Świetnie...
   Mel uśmiechnęła się, widząc, że Berserk mówi to w pół żartem. Usiadła również naprzeciw niego, dalej trzymając się w bezpiecznej odległości. Choć przeczuwała, że siedzenie na mrozie, w lesie w dodatku z obcym mężczyzną jest głupotą, to jednak jej ciekawość była potężniejsza niż strach.
- Myślisz, że cię wydam? - zapytała zaintrygowana. Angus zmierzył ją wzrokiem z nadzieją.
- Czemu miałabyś tego nie zrobić? Jestem twoim wrogiem, zanim jeszcze przyszedłem na świat. - powiedział.
- Dopiero co powiedziałeś, że jesteś wolnym człowiekiem. - zauważyła, unosząc brew. Angus nałożył na głowę kaptur, nie chcąc zmarznąć w śnieżycy.
- Chcę być wolnym człowiekiem, ale sama widzisz, że nie jestem. Gdyby tak było, nie wyciągnęłabyś przy mnie ostrza - mówiąc to, wskazał na sztylet, który dalej trzymała. Mel zamrugała, zastanawiając się, co będzie, jeśli Czkawka znajdzie ją tutaj w towarzystwie Berserka. Pewnie spotka go przykry koniec lub choćby gnicie w lochach Wandali. Nie potrafiła jednak odwieść od siebie myśli, że mogłaby zmienić bieg wydarzeń. Mogłaby nie pozwolić, by Czkawka znów miał nad nią władzę.
- A jeśli ja też jestem wolnym człowiekiem? - zapytała, przyglądając się obcemu. Nie potrafiła oprzeć się faktowi, że Angus istotnie był bardzo przystojny. Miał w sobie coś dzikiego i niebezpiecznego, co szczerze mówiąc bardzo jej się podobało.
   Angus spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- Na Berk nie ma wolnych ludzi. - powiedział z pewnością, ale i ze smutkiem. Mel oczyma wyobraźni widziała już jeźdźców, którzy przeszukują okolicę. Wstała ze swojego miejsca i kiwnęła na towarzysza. - Każdy jest lojalny waszemu wodzowi.
- Mogę ci udowodnić, że jest inaczej - odparła, nie myśląc nawet, co robi. Gniew wobec Czkawki dalej w niej pulsował, jak nieznośne serce, sprawiające, że umysł nie myślał jasno. - Ale nie zrobię tego, jeśli oboje zamarzniemy. Znam jedno miejsce, gdzie nikt cię nie znajdzie i gdzie będziemy mogli się ogrzać - zaproponowała, cały czas wierząc, że jeśli coś jej się stanie, Czkawka powyrywa wszystkie drzewa w lesie, byleby ją znaleźć. Z głębi serca miała jednak nadzieję, że tak się nie stanie i że obcy nic jej nie zrobi.
   Angus zdziwił się i wstał za nią bez słowa, najwyraźniej gotów jej posłuchać. Mel wykorzystała to i ruszyła w dobrze sobie znanym kierunku, cały czas nie chowając sztyletu.
- Za mną - rzekła otwarcie, przechodząc między dwiema wysokimi sosnami.



   Noc zaczynała czernieć jeszcze bardziej, pozbawiając las wszystkiego, co dobre. Mel siedziała w małej, ciasnej jaskini pośrodku lasu, ogrzewając się przy syczącym cicho ognisku. Naprzeciw niej siedział Angus z wpatrzoną w płomienie miną. Jego włosy lśniły w świetle z ogniska, unosząc się lekko na wiejącym od lasu wietrze.
- Skąd wiedziałeś, że jestem córką wodza? - zapytała cicho, gdy zdołał już trochę ogrzać dłonie. Angus zerknął na nią z zaciekawieniem.
- Berserkowie już od wczoraj mówią o tobie jak o jakiejś zjawie. Twierdzą, że wytresowałaś Wandersmoka i czczą cię jak jakąś boginię. - powiedział, jakby wcale nie dziwił się ich zachowaniu. Mel jednak była zszokowana tym wyznaniem.
- Więc wczoraj jeszcze byłeś z Dagurem? - zapytała, skupiając się na tym. Anugs kiwnął głową.
- Uciekłem niedługo po bałaganie, jaki zmalowaliście, o ile tak mogę to nazwać - spojrzał na Mel jakby z dystansem. - Potrzebowałem zapasów, dlatego wstąpiłem do Łupieżców. Przypadkiem znalazłem się na Berk.
- Więc w jeden dzień przebyłeś tak długą drogę? - zapytała z niepewnością. Sama nie wiedziała, jakim cudem oni, lecąc całą noc, przebyli tę samą drogę, którą przebył Angus pieszo w jeden dzień.
- Uciekłem na statku Berserków, potem wplątałem się w statek jakiegoś waszego handlarza...
- Johanna - zdziwiła się Mel. Johann był bystrym żeglarzem i nie raz zadziwił Wandali swoim talentem. Jeżeli Angus płynął z nim, to nic dziwnego, że znalazł się na tej wyspie tak szybko.
- Chyba tak - skinął Angus. - W każdym razie moim celem jest wyspa Frigg, a potem... Potem nie wiem, co się przydarzy. Może skończę u Flisaków, albo Damorów.
- Oba te rody są sprzymierzeńcami Berk - zauważyła Mel. Czuła się źle, mówiąc o swoim rodzie tak, jakby jej nie dotyczył, ale próbowała pomóc Berserkowi, nawet jeśli oznaczałoby to nieposłuszeństwo wobec Czkawki... A może tego właśnie chciała - chciała zrobić na złość swojemu ojcu, który trzymał ja w garści przez ten cały czas. - Jeśli chcesz uciekać, to radziłabym wschód.
- Nie ucieknę stąd zbyt szybko - oznajmił, krzywiąc się przy tym boleśnie. Mel zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc.
   Angus wolno ściągnął z siebie futro i odsunął rękaw czarnej tuniki ukazując zabandażowane przedramię. Gdy rozwinął bandaż, Mel zobaczyła głęboką szramę, z której obficie sączyła się krew. Syknęła, myśląc o tym, jak wielki może sprawiać mu ból.
- Co ci się stało? - zapytała Mel, skupiając swój wzrok na jego twarzy. Angus tymczasem nie wyglądał, jakby zbytnio się przejął swoim stanem.
- Jeden Łupieżca mnie zauważył. - powiedział z niezadowoleniem. - Od razu pomyślał, że mam coś wspólnego z Dagurem, bo mam ten sam odcień włosów... Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie było to przyjemne spotkanie.
   Mel przysunęła się blisko chłopaka i spojrzała na jego ranę. Nie była ekspertem, ale tego typu rany nie należały do tych, które można było łatwo zignorować. Kiedyś, gdy jeźdźcy mieli przyspieszony kurs medyczny z Gothi, Szpadka pokazała jej, jak tamować krew oraz zabezpieczać ją przed zakażeniem.
- Nie przemywałeś jej - zauważyła. Angus zaprzeczył ruchem głowy, podczas gdy Mel wstała i wyszła po śnieg na zewnątrz. Chłopak błądził za nią wzrokiem, jakby miał nadzieję, że mu pomoże.
   Po minucie wróciła ze zmielonym śniegiem, który zwinęła w kawałek skóry, który zachowała w kieszeni swojego zimowego płaszcza na wszelki wypadek. Chyba zrobiła to, zauważywszy, że Czkawka nosi ze sobą wiele wydawałoby się niepotrzebnych przedmiotów, które przydają się, gdy jest w tarapatach.
   Ujęła delikatnie w palce rękę chłopaka i zaczęła obmywać ranę, podczas gdy Angus starał się nie pokazywać, jak bardzo boli go rozcięcie. Potem, gdy Mel skończyła swoje dzieło, westchnęła ciężko i rozejrzała się po jaskini błędnym wzrokiem.
- Co jest? - spytał Angus cicho, zaglądając jej w oczy.
- Nie mam tutaj nic, czym mogłabym ci ją opatrzyć, a nie obraź się, twój bandaż nie za wiele da, jeśli w ranę wda się zakażenie. - powiedziała nieco zawiedzionym głosem. Zastanawiała się, czy zdążyłaby na czas, gdyby pobiegła teraz po Pioruna i kilka rzeczy z domu. Wiedziała, że Czkawka zabronił jej latać, ale jest przecież noc i nikt nie zauważyłby jej obecności na niebie. Poza tym, nie wiedziała, ile minęło czasu od momentu zranienia przez Łupieżcę i to nieco wiązało jej ręce.
- Nic się nie stało - odparł Angus z uśmiechem. Mel popatrzyła na niego zagadkowo. - Nic mi nie będzie, poważnie. Dam sobie radę.
- Berserkowie są zawsze tacy uparci? - spytała, wywracając mimowolnie oczami. Angus zaśmiał się.
- A Wandale zawsze chcą stawiać na swoim? - zapytał zamiast tego, wdając się z nią w przekomarzanki. Mel zachichotała, czując, że może kiedyś zdołałaby polubić tego Wikinga. Angus złagodniał i spojrzał na nią z uśmiechem. - Chyba wolę, gdy się uśmiechasz. - powiedział spokojnie, wpatrując się w nią dziwnym spojrzeniem. Mel jednak wstała i podała mu śnieg. Nagle poczuła się nieco nieswojo w towarzystwie Berserka.
- Przemywaj tę ranę co jakiś czas - poinstruowała go, kierując się w stronę wyjścia. - Za jakieś trzy godziny powinnam wrócić.
- Ze swoim ojcem? - spytał dość nieufnie Angus, patrząc za nią z cieniem strachu, jakby obawiał się, że Mel go zdradzi. Ona jednak nie zamierzała tego zrobić, głownie dlatego, że chłopak był ranny i
potrzebował jej pomocy.
- Nie - rzekła, przystając. - Wrócę sama.



    Dojście do domu zajęło jej raptem koło godziny, głównie dlatego, że las znajdował się niedaleko jej domu. Rodzice nie wstali, a Piorun drzemał spokojnie w jej pokoju, gdy się pojawiła.
- Cicho, mój mały - poprosiła, głaszcząc go po wykładanej łuskami paszczy. - Bo jeszcze cię usłyszą.
   Zabrała z domu wszystkie potrzebne rzeczy, których większość i tak trzymała w swoim pokoju w nagłym wypadku i wyleciała z domu na grzbiecie swojego smoka, mając nadzieję, że jeszcze żaden Wiking nie zdoła wstać, a już zwłaszcza wódz.
   Piorun przeleciał migiem nad białymi koronami drzew i zatrzepotał skrzydłami, gdy Mel zatrzymała go nad jaskinią, w której znajdował się Angus. Przez chwile zastanawiała się, czy nie popełnia błędu, trzymając Pioruna tak blisko Berserka, ale jej chęć niesienia pomocy wygrała z wszelkim niepokojem. Zatrzymała smoka jakieś sto metrów od jaskini i zeskoczyła w biały puch, obwiązując sobie przy tym torbę wokół ramienia. Gdy dotarła do jaskini, zauważyła, że Angus poruszył się niespokojnie, jakby oczekiwał ataku jakiegoś innego Wandala. W dalszym ciągu siedział w tym samym miejscu, z odkrytym przedramieniem, które odsłaniało zakrwawioną ranę, opływającą małą posoką krwi.
- Wcześnie wróciłaś - zauważył, wiodąc za nią wzrokiem.
- Dziwisz się, że nikogo ze sobą nie przyprowadziłam? - zapytała, klękając przy nim i wyciągając z torby różne rzeczy. Angus pokręcił głową.
- Miałem przeczucie, że mogę ci zaufać - powiedział z powagą. Mel zerknęła na niego, ale tylko raz, czując się bardzo nieswojo w towarzystwie chłopaka. Naszła ją myśl porównania do Robina i od razu pożałowała, że Robin jest jedynym chłopakiem, przy którym czuje się całkowicie rozluźniona.
- Co robiłeś z tą raną, że nie zdołała się zasklepić? - spytała, marszcząc brwi. Najwyraźniej Angus miał dość trudną krzepliwość krwi albo po prostu źle przemywał ranę.
- Chyba nie za bardzo się na tym znam - wyznał, czerwieniejąc na twarzy.
   Mel wzięła małą miskę, którą zdołała zabrać z paleniska ze swojego domu, po czym wyszła i nabrała śniegu po raz drugi. Gdy wróciła, postawiła miskę na ułożonych przez siebie kamieniach wprost na ognisku. Miała nadzieję, że w ten sposób woda zdąży się zagotować. Czuła na sobie wzrok Angusa i przez myśl przeszło jej, by poprosić go, by przestał się na nią gapić, ale nie przeszłoby jej to przez gardło z jednego prostego powodu - zaczynało jej się to podobać.
- To na czym w takim razie się znasz, jeśli nie na medycynie? - zapytała, by nawiązać dialog. Angus roześmiał się.
- Na żegludze. - odpowiedział skromnie. - I na strategii.
- Strategii? - dopytywała się Mel, przemywszy ostrożnie ranę. Miała w torbie spirytus, ale obawiała się, że będzie niepotrzebny, jeśli do rany doszło zakażenie. Pierwszy raz od jej czynności zależało czyjeś życie i w głębi duszy bardzo obawiała się tej odpowiedzialności. Już rozumiała Gothi i bardzo jej współczuła, w końcu to na jej słabych plecach spoczywało zdrowie i życie całej wyspy, nie mówiąc już o tym, że po jej śmierci jej miejsce zajmie Szpadka.
- Byłem głównym strategiem Dagura, jeśli o to ci chodzi - mruknął i syknął jak żmija, gdy Mel przyłożyła gazę ze spirytusem na jego ranę. Na widok zbolałej twarzy Angusa sama miała ochotę oderwać materiał od rany.
- Wybacz - wyszeptała, krzywiąc się. Angus zagryzł zęby i spojrzał na nią tak, jakby pogodził sie ze swoim losem.
- W porządku - odparł, kiwnąwszy głową. - W końcu chcesz mi pomóc.
   Mel skończyła opatrywanie, gdy przemyła ranę jeszcze raz, tym razem nową, przegotowaną wodą z roztopionego śniegu i zawinęła ją ostrożnie w świeży bandaż. Angus odetchnął, gdy ból zadany przez odkażający płyn przestał wypalać mu przedramię.
- Ty też nie zajmujesz się tylko medycyną, prawda? - zapytał, patrząc jej w oczy. Mel zaczynała się zastanawiać, czy kiedykolwiek uciekał przed czyimś spojrzeniem tak, jak ona teraz. - Na pewno walczysz.
- Skąd ta pewność? - spytała obojętnie, rozrywając koniec bandaża, by go zawiązać.
- Bo widziałem twoją postawę, gdy mnie zobaczyłaś. Tego uczą na Berk? Jeśli tak, to Berserkowie powinni się obawiać. - mówił, zapełniając swoimi słowami niezręczną ciszę.
- Gotowe - odezwała się Mel, patrząc na swoje dzieło. Bandaże wyglądały na trwałe, ale i tak będzie musiała je zmieniać przez kilka następnych dni - i tego właśnie bała się najbardziej. Co, jeśli ktoś znajdzie Berserka na ziemiach? Albo co gorsza, co jeśli zacznie żywić wobec niego sympatię?
- Dzięki, Mel - rzekł Angus, obejrzawszy uważnie jej dzieło. - Czuję się jak młody bóg.
- Ale nie wyglądasz - skwitowała dziewczyna, wstając. Pozostawało tylko posprzątać swoje rzeczy i mogła wrócić do siebie. Nagle przypomniała sobie o czymś. - Przyniosłam ci coś do jedzenia. Mam nadzieję, że starczy do jutra.
- Do jutra? - zapytał cicho Angus, skupiając na niej ciemne oczy.
- Tak, jutro przyjdę zmienić bandaże - powiedziała, chowając do torby resztki bandaży i zużytą miskę. Angus uśmiechnął się ledwie zauważalnie, jakby ucieszył się z tego faktu. - Chyba do tego czasu nie spalisz połowy wyspy, co?
- A masz może zapałki w tej torbie? - zapytał Angus z szerokim uśmiechem. Mel spojrzała na niego poważnie, ale on tylko się roześmiał. - Żartuję. Musiałbym być niespełna rozumu, by zrobić coś takiego po tym, co dla mnie zrobiłaś. Naprawdę jestem ci wdzięczny.
   Nagle jego oczy zwęziły się, a Mel poczuła na plecach zimny dreszcz. Spojrzała w kierunku, w który patrzył Angus i zobaczyła łeb Pioruna, który leżał przed jaskinią, zaciekawiony ich rozmową. Na sam jego widok, jeźdźczyni miała ochotę skoczyć i osłonić własnym ciałem swojego smoczego przyjaciela. Angus wpatrywał się w niego ze szczerym zdumieniem i podziwem, jakby oglądał jakiś cud, a nie smoka.
- Więc to prawda - wyszeptał ze zdumieniem. - Jesteś jeźdźczynią Wandersmoka...
   Mel wstała i rzeczywiście stanęła między Berserkiem, a swoim smokiem, nie odrywając oczu od swojego nowego znajomego.
- Nie należy do Berserków - rzuciła złowrogo. - Bez względu na to, co myśli twój wódz. Nie dostanie go w swoje ręce.
  Angus spojrzał na nią z miną, jakby nie odczuwał kompletnie żadnych emocji. Mel czuła się jeszcze bardziej zaniepokojona, bo nie potrafiła przewidzieć jego reakcji na te słowa. Całą sobą starała się myśleć, w jaki sposób wyciągnąć szybko sztylet w kieszeni przy udzie, ale jednak wstrzymywała się, dając Wikingowi szansę na odpowiedź.
- Jest... niesamowity. - powiedział z podziwem, przekrzywiając się, by zobaczyć smoka za jej plecami. - Naprawdę myślisz, że Berserkowie chcą go skrzywdzić?
- Nie wiem, czego chcą - warknęła pewnym siebie głosem. Zastanawiała się, czym różnił się Angus od Dagura, że teraz w tej chwili nie odczuwała tego przerażenia, jakie czuła przy spotkaniu z wodzem Berserków. Może chodziło o to, że siedział przed nią ranny, albo że byli w podobnym wieku. A może po prostu Mel zaczynała wierzyć w jego bezbronność. - Ale na pewno tego nie dostaną.
- Boisz się, że skrzywdzę ciebie i smoka? - zapytał Angus leniwie, jakby był pewny swoich racji. Ta postawa sprawiła, że Mel poczuła się całkiem zagubiona, jakby ktoś wytrącił ją z równowagi.
- To właśnie chciał zrobić Dagur, gdy pierwszy raz mnie zobaczył. Mało tego, prawie mnie skrzywdził. Gdyby nie to, że był zszokowany widokiem Pioruna... - mówiła szybko, niczym Flegma sprzedająca swoje warzywa na targu, choć do tej chwili myślała, że tak nie potrafi.
- Pioruna? - spytał Angus, ściągając brwi. - Ładne imię dla smoka.
- Specjalnie to robisz?! - krzyknęła Mel, nie mogąc znieść jego stoickiego spokoju. Angus po prostu siedział i patrzył, podczas gdy ona starała się zapobiec jakiejś katastrofie.
- Co takiego? Staram ci się przekazać, że nie jestem Dagurem? - zapytał gniewnie Angus, jakby urażonym tonem. Mel zamilkła, wpatrując się w niego ze zdziwieniem. - To właśnie przez cały czas robię. Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć?
- Bo twoi przodkowie wyrządzili moim pobratymcom wiele zła, a twój wódz kilkakrotnie próbował zabić mojego ojca! - wykrzyknęła, nie mając już siły na dalsze trzymanie nerwów u wodzy.
   Angus zamknął oczy, jakby zalała go fala bólu z opatrzonej niedawno rany.
- Dagur nie jest moim wodzem na wszystkich bogów Asgardu - wyszeptał Angus, starając się zachować równowagę, z której wytrąciła go Mel. - Nie jestem taki jak ty, nie wiąże mnie żaden klan, zapomniałaś? Nie obchodzi mnie, co planuje Dagur. Berserkowie to przeszłość. Daj mi w końcu zostawić ją za sobą!
   Mel stała przed nim, sparaliżowana przez piętrzące się w jej umyśle myśli. Miała ochotę po prostu podejść i wbić sztylet w serce Berserka, by zagłuszyć swoje wątpliwości, ale prawda była taka, że ufała Angusowi. Ufała, że nie jest w stanie skrzywdzić jej i Pioruna, a przynajmniej tak długo, jak długo jest ranny i uziemiony. Może do tego czasu zdoła zbadać, czy jest na tyle godny zaufania, by pozostawić go dalej przy życiu.
- Przyjdę jutro - oznajmiła tylko, po czym zarzuciła torbę na ramię i odeszła do Pioruna, mając dość przykrego uczucia, jakie narodziło się w jej sercu. Chciała jednocześnie chronić bliskich i dać szansę obcemu, ale wiedziała, że będzie musiała wybrać między jednym i drugim. A ona nie potrafiła wybierać.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Podminowanie

   Smoki wzleciały ponad chmury, po czym odbiły się od przejrzystego podłoża obłoków i znów powędrowały ku dołowi. Przed nimi rozciągało się Berk - majestatyczne, pełne wdzięku. Wyspa wypiękniała od czasów, gdy po raz pierwszy zawarto przyjaźnie ze smokami. Lasy stały się bezpieczniejsze, wody przejrzyste, a po niebie zawsze przelatywały stada smoków. Mimo to jeźdźcy dobrze wiedzieli, gdzie szukać samotności.
   Pośrodku wyspy w miejscu, z którego widoczna była cała wschodnia strona oraz północne lasy i południowe wzgórza, stała olbrzymia wieża strażnicza, zbudowana dziełem rąk starszego pokolenia jeźdźców. Obserwatorium miało kształt okręgu z czterema tarasami, z których widoczna były cztery strony Berk. Dach kryły drewniane pale, które nie ugięłyby się nawet pod najcięższymi śniegami podczas zimy na Archipelagu. W środku było dużo przestrzeni - jeźdźcy mogli liczyć na cztery sypialnie, dwa piece i oczywiście jeden, wieli stos pośrodku, który ogrzewał całe to miejsce.
   Gdy tylko Mel i Robin przylecieli do wieży, Robin nagrzał w ognisku, które stosunkowo szybko obrały płomienie. Czkawka skonstruował genialną konstrukcję dachu - wylot ogniska otwierał się i zamykał, gdy tylko jeźdźcy mieli na to ochotę, więc śnieg nie zasypywał ogniska przy otwartym wylocie, a dym z ognia nie wędrował pod dachem wieży.
- No więc? - zagadnął Mel Robin, ocierając brudne z popiołu ręce. - Co to za wyprawa? I dlaczego poleciałaś tylko ty i Czkawka?
   Mel uśmiechnęła się. Robin jako jeden z nielicznych młodych jeźdźców mówił do Czkawki per wodzu, bo większa część mówiła do niego jak reszta po imieniu, jednak w rozmowach z córką wodza używał najzwyczajniej imienia Czkawki.
- Nie była to żadna wyprawa - powiedziała poważniej. - Widziałam Berserków w Dolinie Wzniesień.
   Robin nagle zamarł, jakby zmroził go chłodny wiatr. Szmer przy jego boku nie wyglądał na uszczęśliwionego tą nowiną na równi ze swoim jeźdźcem. Smok zerknął na Pioruna, który tymczasem układał się do przedpołudniowego snu.
- Berserkowie? - zapytał cicho Robin, jakby nie dosłyszał.
- Tak, porwali mnie i mojego ojca - powiedziała Mel dość rozluźnionym tonem w przeciwieństwie do chwili, gdy zdarzenie, o którym opowiadała działo się naprawdę. Robin wytrzeszczył oczy, jakby nie dowierzał, że Mel jest cała i zdrowa po całym tym zajściu i że stoi naprzeciw niego. - Rozmawiałam z Andre i on twierdzi, że to była pułapka. Dagur chciał od mojego ojca jaja Wandersmoków, tylko... Po co?
   Robin odrzucił kawałek drewna do ogniska i podszedł do Mel z zagadkową miną. Jego oczy świdrowały dziewczynę, jakby sam jeździec szukał dowodów na poparcie opowieści swojej przyjaciółki. Szmer przechylił mądrze głowę na bok i robił to samo, co Robin, wlepiając swoje turkusowe oczy w jeźdźczynię.
- Nic ci nie zrobił? - spytał z troską Robin, oglądając Mel, jakby przeczuwał, że dziewczyna będzie go uspokajać. Ta pokiwała przecząco głową.
- Nie - odpowiedziała krótko. - Słuchaj, myślisz, że powód, dla którego Dagur chce Wandersmoków, będzie w Smoczej Księdze? - wypowiedziała te słowa, ale zaraz pokręciła głową, zaprzeczając sama sobie. - Niee, raczej w Księdze Rodów... Albo w Dziejach Archipelagu...
   Robin spojrzał jej w oczy z uporem.
- Co planujesz? - zapytał groźnie, opierając dłonie o biodra.
- Chcę się dowiedzieć, co tu się właściwie dzieje - odparła pewnie Mel, zadzierając brodę. - Jakbyś nie zauważył, sama jestem w posiadaniu Wandersmoka i nie chce nawet myśleć, co zrobiłby Dagur, gdyby zapragnął porwać Pioruna...
- Jeśli sama wpadniesz w jego łapy to nie uchronisz Pioruna - rzucił stanowczo Robin, marszcząc swoje ciemne brwi w przypływie niezadowolenia. - Tego właśnie chcesz?
   Mel skrzyżowała ręce i obróciła się do Robina plecami. Podświadomie czuła, że chłopak ma rację, ale byłą niesamowicie uparta, czego nie zawdzięczała ani Astrid, ani Czkawce. To była główna cecha jej prawdziwej mamy. Pod oczami poczuła słoną ciecz, którą jednak szybko starła. Robin nie ruszył się ani o krok, bo gdyby tak się stało, usłyszałaby to. Smoki oddychały ciężko, zmęczone podróżą, a ona nie zamierzała im przeszkadzać. Najchętniej spędziłaby kilka godzin sama, dając Piorunowi się wyspać.
- Nie widziałeś miny Dagura, gdy na mnie patrzył - wyszeptała cicho, nie patrząc za siebie. - Gdy zobaczył Pioruna, on... miał taką żądzę w oczach. Myślałam, że nie ucieknę, że Berserkowie go schwytają...
   Nie wytrzymała i spojrzała na swojego śpiącego smoka, czując jak po policzkach spływają jej łzy. Piorun chrapał cichutko, a jego szpikulce unosiły się i opadały wraz z ruchem oddechów. Smok relaksował się przy trzaskającym wesoło ogniu w ogóle nieświadomy, jak bardzo pragną go Berserkowie. Skoro Dagur ryzykował porwaniem i uwięzieniem Czkawki, to albo postradał rozum, albo naprawdę zależało mu na smokach.
   Robin podszedł do Mel i chwycił ją w ramiona, chcąc ją uspokoić. Doskonale wiedział, że Mel grała twardą do czasu, aż emocje w niej pękały, niczym mydlana bańka i wychodziły z potokiem słonych łez. Od zawsze tak miała. Gdy Konwalia dokuczała jej kiedy były jeszcze małe - nie przejęła się, ale gdy pchnęła ją do Zatoki i Mel musiała wracać do domu cała mokra, emocje w niej puściły. Wtedy też był z nią Robin, a raczej próbował być, ale Mel mu uciekła. Dopiero od niedawna przestała wstydzić się przed nim swoich emocji. Nigdy jej nie wyśmiał, choćby nie wiem jak paskudnie wyglądała z mokrymi policzkami i zaczerwienionymi policzkami.
- A ja nie zrobiłam nic. Mój ojciec... on... i Dagur - zaczęła, ale nie potrafiła wyjąkać przed Robinem całej prawdy. Było jej wstyd, że tak bardzo się bała. Jakby nie patrzeć była córką wodza, a jej zachowanie wczorajszej nocy nie należało do typowych bohaterskich zachowań dzieci sławnych przywódców, a już szczególnie Czkawki Haddocka. On został sławny już w dzieciństwie. Między innymi w tym zakresie Mel wyczuwała, że nie powinna nazywać się jego córką.
- Cii... - uspokoił ją Robin, ściskając mocniej, gdy dziewczyna zaczęła szlochać. Czekał cierpliwie, aż wszelkie emocje opadną i kiedy Mel zdoła nad nimi zapanować.
- A ja... nawet nie potrafiłam nic powiedzieć. - wydusiła z siebie, ignorując spokój Robina. - Po prostu tam stałam i patrzyłam, jak Czkawka i Dagur walczyli...
- Już dobrze, Mel - odparł Robin, biorąc jej twarz w obie dłonie. - Nic już z tym nie zrobisz, każdy ma prawo do strachu. Tym bardziej jeśli chodziło o Czkawkę i Pioruna. Jestem pewien, że gdyby chodziło o kogoś obcego, to dałabyś radę.
- A co jeśli nie? - spytała Mel. - Czasem zastanawiam się, po co zostałam jeźdźczynią. Valka ratuje smoki, wypuszcza na wolność... Czkawka walczy z łowcami, broni ich, szkoli jeźdźców... Astrid...
- A ty masz większe serce od całej tej trójki - uśmiechnął się do niej Robin, uciszając na dobre. Mel spojrzała na niego z uwagą, czując, że jednym zdaniem chłopak uciszył wszystkie jej wątpliwości. Jeździec uśmiechnął się szerzej, widząc, że Mel nie ma już nic do powiedzenia i przejechał brudnym z popiołu palcem po nosie dziewczyny.
- Robin! - krzyknęła Mel, starając się zmazać czarny pył z twarzy. Robin zaśmiał się głośniej, odchodząc od dziewczyny, by znów zająć się ogniskiem.
   Gdy już przygotowali wspólny posiłek i zjedli go niespiesznie, usiedli tuż przy jednym z tarasów i wpatrywali się w migoczące ponad grubą warstwą chmur słońca, które dalej chowało swoje oblicze przed spragnionymi ciepła Wikingami. Choć jeźdźcy raczej posiadali krzesła, ławki a nawet dwa fotele, to zazwyczaj woleli siedzieć bezpośrednio na podłodze tuż za krótkim ogrodzeniem tarasu od wnętrza wieży, które służyło im za oparcie. Mel otuliła się swoim grubym futrem i przywarła do Robina, rozmyślając nad powodem, dla którego Dagur chciał koniecznie mieć Wandersmoki. Dlaczego nie inną rasę? Czy chodziło tu o herb? Czy Berserkowie byli tak bardzo sentymentalni?
- Dagur odebrał mi Fevel - poskarżyła się po dłuższej chwili Mel, czując jak jej włosy tańczą w lekkim podmuchu wiatru. Robin spojrzał na nią ze skupieniem. - I Piekło taty.
- Odzyskamy je - mrugnął do Mel porozumiewawczo, pocierając wolną ręką jej chłodne ramiona.
   Mel westchnęła.
- Tato skonstruuje kolejne Piekło... Ale Fevel? Dostałam ją od Orgah. Obiecałam, że będę jej strzec...
- Ale Dagur nie rozwalił Fevel - upomniał ją Robin. Mel zaczynała się zastanawiać, czy nie przesadziła z narzekaniami na jeden dzień, ale po łagodnym wyrazie twarzy jeźdźca nie poznała niczego, co wskazywałoby na znudzenie czy irytację. - Na pewno wie, że jest wartościowa i po prostu ją schował. Na pewno ją odzyskasz.
   Mel odetchnęła i wpatrzyła się w białą dal. Chciała mieć tyle pewności, co Robin. Sama nie była pewna, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy swoją niezwykłą włócznię. Co zrobi Orgah, gdy przyleci do Berk i zauważy, że Mel nie nosi Fevel ze sobą? Będzie zła czy smutna?
   Dziewczyna oparła się o ramię Robina i nawet nie zwróciła uwagi, kiedy myśli pochłonęły ją bez reszty, zatapiając w głębokim śnie. Wystarczająco przeszła podczas tamtej nocy, by trzymać się na nogach przez cały następny dzień. Nawet najsilniejszy Wiking padłby ze zmęczenia, a ona nigdy do takich nie należała. Nawet, jeśli żaden jeździec oprócz Astrid nie był w stanie pokonać jej w walce.



   Astrid chodziła po domu, a Czkawka nawet nie ważył się jej dotknąć, niemal widząc, jak ciało jego żony drga od wszelkich emocji. Od czasu, gdy opowiedział jej o Dagurze nie odezwała się ani słowem, a on bał się tej reakcji. Wolałby, żeby Astrid krzyczała, wymachiwała rekami lub zdrętwiała ze strachu. Ale ona tylko przechadzała się po ich wspólnym domu, jakby testowała wytrzymałość zarówno podłogi jak i nerwów swojego męża.
- Możesz coś powiedzieć? - zapytał w końcu Czkawka z irytacją w głosie. Szczerbatek siedział obok i ruszał łbem za Astrid, jakby śledzenie jej jeszcze mu się nie znudziło.
- Co mam powiedzieć? - spytała dość spokojnie, choć jej głos drżał. - To, że boję się o Mel i Pioruna, czy to, że mam ochotę posłać Dagura na tamten świat za to, co wam zrobił?!
   Czkawka westchnął, przymykając oczy. Dobrze wiedział, że Astrid się martwi, ale uniknięcie tej rozmowy byłoby szczytem głupoty z jego strony. Byli małżeństwem, a to nie była na tyle błaha sprawa jak sprzeczka z Mel czy kłopoty z Andre. Nawet jeżeli sam chciał rozwiązać ten problem, to musiał poinformować Astrid o swoich zamiarach. Poza tym jeźdźczyni oprócz żoną wodza była jego najbliższą przyjaciółką, a on po ludzku musiał się przed kimś wygadać.
- Muszę coś zrobić - powiedział spokojnie Czkawka, rozmyślając nad całą ich sytuacją. - Ale nie mogę pozwolić, by komuś z Wandali stała się krzywda, a już na pewno nie Mel...
- Zamierzasz czekać, aż Dagur złapie Pioruna? - spytała go Astrid, marszcząc swoją jasną brew. - Przecież wiesz, że prędzej czy później na niego trafi.
- Nie, jeśli ukryjemy go na Berk - powiedział poważnie Czkawka, patrząc w ogień ze skamieniałą twarzą.
   Przeczuwał, że Mel nie spodoba się ten pomysł, ale nie miał wyboru - musiał chronić swoją córkę, choćby za cenę własnego życia. Astrid na pewno zrozumie, czym się kieruje i po pewnym czasie przekona się do tego pomysłu. Na razie jednak wyglądała na mocno zmartwioną.
- Mel się to nie spodoba - powiedziała z powagą, patrząc na niego lśniącymi oczyma. Czkawka kiwnął głową, jakby otumaniony. Był już bardzo zmęczony, w końcu nie spał całą noc, którą spędził na ciele Szczerbatka.
- Nie będzie miała wyboru - odparł i wstał, mając nadzieję udać się teraz szybkim krokiem do sypialni. Jedyne, czego w tej chwili pragnął to głęboki sen, który uspokoiłby jego zszargane nerwy. W końcu osiwieję przez tą dziewczynę, westchnął w myślach, zastanawiając się czy Inga może wyrośnie na grzeczne, potulne dziecko, które nawet nie będzie mu zawracało głowy chłopcami.
   Astrid podeszła do niego i złapała go za rękę.
- Nie powiedziałeś mi czegoś jeszcze - wtrąciła, głaszcząc go czule po włosach. Czkawka przymknął oczy, wiedząc, że to pułapka. - Walczyłeś z nim, prawda? Stąd te ślady krwi?
- Nie, - odparł łagodnie Czkawka, ściskając jej dłonie w swoich własnych. - Akurat ślady krwi wzięły się od maczugi, skarbie.
- Ale nie zaprzeczasz, że z nim walczyłeś - zauważyła, nie spuszczając go z oka. W innej sytuacji Czkawka pewnie cieszyłby się jej zainteresowaniem, teraz jednak odczuwał lekki dyskomfort i myślał tylko o jak najszybszej ucieczce spod jej wszechwidzącego wzroku.
- Zrobiłem to, co musiałem - odpowiedział, a w jego głosie dało się słyszeć zmęczenie i irytację. Miał już dość tej rozmowy i najchętniej po prostu by sobie poszedł, ale był w tym związku wystarczająco długo, by wiedzieć, że lepiej dla niego byłoby wysłuchać swoją ukochaną do końca. - Wiesz, że dla ciebie i dzieci zrobię wszystko - dodał, ujmując delikatnie jej podbródek.
   Szczerbatek, który zdawał się już drzemać, nagle uniósł głowę i zawarczał groźnie. Czkawka spojrzał na niego i roześmiał się.
- Dla ciebie też, Mordko - przyznał, starając się wyswobodzić z pełnego wyrzutu spojrzenia smoka.
   Astrid westchnęła i wtuliła się w jego szyję, muskając ją swoimi drobnymi ustami. Czkawka objął ją opiekuńczo ramieniem, mając nadzieję, że Szczerbatek się nie obrazi za jego roztargnienie.
- A mogłam wyjść za rolnika - mruknęła smętnie Astrid. - Wtedy największym moim problemem byłoby plewienie chwastów, a nie zamartwianie się, czy mój mąż wróci żywy z wyprawy.
   Czkawka roześmiał się i spojrzał jej w oczy.
- Ale za to miałabyś nudne życie - powiedział wprost. - A tak przynajmniej nie będziesz się nudzić.
   Astrid stanęła lekko na palcach i pocałowała go w usta wolno, jakby rozkoszowała się ich dotykiem.
- Wolę najbardziej nudne życie, niż myśl, że coś może ci zagrażać.
   Czkawka westchnął i dotknął swoim czołem jej czoła, przymykając zmęczone oczy.
- Wiem to. - wyszeptał.
   Nagle drzwi otworzyły się szeroko, a do środka weszła bezceremonialnie Mel. Piorun nie próbował wcisnąć się za nią do domu, zdając sobie sprawę, że lepiej od razu go obejść i wejść po prostu przez okno do sypialni dziewczyny. Szczerbatek otworzył jedno oko, spoglądając na jeźdźczynię.
- No, a tu jak zwykle - mruknęła obojętnie Mel, mając na myśli swoich rodziców stojących w objęciu. Na jej ustach zamigotał złośliwy uśmieszek, którego na pewno nauczyła się od Astrid.
   Czkawka puścił swoją żonę i spojrzał na córkę, doskonale wiedząc, co chce powiedzieć. Nie widział żadnej innej możliwości, by zadbać o swoją córkę, a nie chciał, by stała się jej jakakolwiek krzywda.
- Jutro rozwieszę na drzwiach Areny nową rozpiskę z wartami wokół wyspy - ogłosił, widząc, że mina Mel od razu rzednie.
- Czemu? - spytała, marszcząc brwi. - Tamte godziny wszystkim odpowiadały...
- Z twojego powodu - odpowiedział wprost Czkawka, patrząc córce w oczy. Mel otworzyla szeroko usta, jakby nie dowierzała w to, co właśnie słyszy.
- Że co? - warknęła, a Astrid dotknęła ramienia męża w przypływie wsparcia lub być może chęci powstrzymania.
- Nie będziesz miała wart, dopóki nie zdecyduję inaczej - mówił dalej wódz poważnym głosem, jednocześnie kłócąc się z tym w głębi duszy na równi z jeźdźczynią. - Poza tym nie chcę widzieć, że latasz na Piorunie na Berk, nie mówiąc już o wylatywaniu na Archipelag.
- Co ja takiego zrobiłam?! - wykrzyknęła Mel, patrząc błagalnie na swoją mamę. Jej pięści zacisnęły się, choć tak naprawdę nic nie mogła zrobić, by złamać nakaz wodza.
- Nic - odpowiedział Czkawka z bezwzględnym spokojem, który sam go zdziwił. - Nie chodzi o to, że coś zrobiłaś, tylko...
- Chodzi o Dagura? - spytała zamiast tego, unosząc się. - Powiedz mi, nie jestem dzieckiem!
- Czkawka... - zaczęła łagodnie Astrid, ale Czkawka ją zignorował.
- To nie jest istotne. - przerwał im obu. - Potraktuj to jak zawieszenie na pewien czas, dopóki wszystko się nie unormuje...
- Unormuje? - krzyknęła Mel z kpiną. Czkawka czuł, że traci nerwy.
- Tak, właśnie - odparł gniewnie.
- Czkawka! - zaczęła znów Astrid, tym razem bardziej surowo.
- I kto tak mówi? - prychnęła Mel, patrząc mu w oczy. W jej własnych zbierały się łzy, które z wolna rozdzierały serce wodza.
- Ja - odparł rozwścieczony. - Sprzeciwiasz mi się?
   Nastała cisza. Mel stała przed nim z błyszczącymi od łez oczami i zaciśniętymi wargami, ale dobrze wiedziała, że to, co Czkawka powie, dotyczy zarówno jej, jak i każdego mieszkańca Berk. Nieważne, czy był jej ojcem, czy kimś zupełnie obcym. Był wodzem i w tej chwili tą maskę musiał pokazać, by dopiąć swego. Nawet jeśli jemu samemu powoli zbierało się na płacz. Nienawidził kłótni z Mel niemal tak samo jak kłótni z Astrid, a niestety odkąd dziewczyna zaczęła dorastać, kłótnie te były na porządku dziennym.
- Nie wierzę - wyszeptała tylko Mel, wpatrzona w jeden, odległy punkt. Zagryzła wargę i rzuciła Czkawce pełne wyrzutu spojrzenie, które zabolało go, jakby oberwał ostrym kamieniem.
   Jeźdźczyni odwróciła się i odeszła do swojego pokoju, trzaskając przy tym mocno drzwiami. Przez moment w całym domu panowała grobowa cisza, jakby ktoś przykrył go grubą, zimową kołdrą, nieprzepuszczającą żadnych dźwięków. W końcu Astrid westchnęła ciężko i spojrzała na swojego męża niemal tak, jak wcześniej Mel.
- Zadowolony? - warknęła, obracając się do niego tyłem. Czkawka zmarszczył brwi.
- Ty też zaczynasz? - spytał zniechęcony. Miał już po uszu wszelkich kłótni w tym domu. Wystarczyłby jeszcze Andre na dokładkę, a Czkawka chyba wyprowadziłby się do mamy.
- Czy można było gorzej przeprowadzić tą rozmowę? - spytała Astrid, jakby tłumaczyła coś komuś naprawdę głupiemu. - Nie, no jasne. Jak zwykle musiałeś się unieść honorem.
- Sama zaczęła - mruknął Czkawka, siadając na kanapie z grymasem na twarzy. Miał nadzieję jednak, że Astrid wesprze go w sprawie Mel, ale ona chyba obrała kierunek przeciwny. - Nie mam do niej siły, naprawdę. Ona w ogóle nie słucha!
- Fajnie jest być Stoickiem? - żachnęła się jego żona, wywracając oczami z zaciętą miną.
   Szczerbatek uniósł się ze swojego miejsca i po prostu opuścił pokój, idąc po schodach na górę. Czkawka miał ochotę podziękować mu za wsparcie, ale się powstrzymał. Przeniósł więc swój wzrok na Astrid.
- O co ci chodzi?
- O to, że twój ojciec miał to samo, gdy byłeś w jej wieku. Nie pamiętasz? - zapytała, marszcząc jasne brwi. Stała nad nim, jakby emocje nie pozwalały jej swobodnie opaść na fotel. - Mało tego, byłeś gorszy!
- Miło mi, Astrid - warknął, nie mając ochoty na dalszą dyskusję.
   Astrid jednak nachyliła się tak, że jej twarz znajdowała się tuż przed nim. O dziwo, wyglądała na dużo bardziej spokojną niż on, jakby cała jej złość wyparowała. Jej złote włosy przesunęły się po ramieniu i opadły tuż przy szyi według prawa grawitacji.
- Możesz być wobec niej stanowczy - wyszeptała głosem, który Czkawka rzadko kiedy u niej słyszał. Patrząc na nią, widział swoją mamę, co sprawiało, że czuł się zmieszany. - Ale doskonale wiesz, że to nic nie pomoże. To twoja córka, nie Dagur. Zastanów się, czy chcesz z nią walczyć, bo tą walkę przegrasz jako ojciec.
   Po tych słowach stanęła prosto i ruszyła przed siebie, chcąc dołączyć do Szczerbatka. Czkawka powędrował za nią wzrokiem, czując się zagubiony, jak nigdy w życiu. Żałował, że nie miał starszego brata, który mógłby być wodzem za niego, by on mógł zająć się własnymi dziećmi. Może wtedy byłby lepszym ojcem...







Dawno nie dodawałam, ale głównie dlatego, że straciłam ochotę tu cokolwiek dodawać :// przykro mi, ale spadło wszystko - zarówno ilość odwiedzin jak i komentarzy, choć miałam nadzieję na jakiś większy entuzjazm z waszej strony.

Trudno. Postanowiłam, że i tak będę pisała ciąg dalszy, być może nie tak punktualnie jak wcześniej, ale i tak to zrobię. I decyzja będzie należała do was, czy to czytać czy nie. Na tym kończę. Dzięki.