niedziela, 21 lutego 2016

Zostań

   Dzień zapowiadał się naprawdę nieźle. Po wczorajszej burzy i deszczu pozostały tylko mokre drzewa i trawniki. Sączysmark spacerował po wiosce, czując na plecach swój wczorajszy wysiłek przy wiosłach. Czuł się cały obolały, jakby Odyn postanowił zafundować mu ból mięśni w zemście za... No właśnie, za co? Przecież ostatnio wszystko robił dobrze, spełniał swoje obowiązki. Nawet z Czkawką się nie kłócił. Więc za co ten ból w plecach?
   Szedł kwitnącym trawnikiem, witając się po drodze z Wikingami, którzy z uśmiechem przywitali ponownie słońce. W Berk rzadko kiedy było słonecznie, toteż Wikingowie wyglądali wtedy, jakby chcieli tańczyć, śpiewać i gwizdać. Nawet Sączysmarkowi udzielił się ten dobry nastrój, choć od rana narzekał na obolałe mięśnie.
   Hakokieł dreptał za nim wolno, wcale się nigdzie nie spiesząc. Ostatnio zrobił się taki leniwy, a to wszystko przez tą nudę w Berk. Sączysmark podzielał jego nastrój - też miał ochotę coś zdziałać, wykazać się, skopać komuś tyłek w obronie wyspy. 
   Zauważył Czkawkę i Astrid, stojących pod kuźnią Hassy, która wcześniej należała do Pyskacza. Stali w cieniu, jakby nie lubili słonecznego ciepła, albo woleli schować się przed nim pod dach kuźni. Rozmawiali ze sobą żywo, aż w końcu Czkawka zrobił tę pewną siebie minę, przyciągnął do siebie swoją wybrankę i pocałował ją. Ludzie, poważnie? - myślał z zażenowaniem Sączysmark. Miał już dość tej ich słodkiej miłości, która truła wszystkich mieszkańców Berk. Dziwił się, że taka Astrid nie miała tego dość, skoro lubiła tak samo dużo narzekać, co Sączysmark. Mimo to wydawała się być zadowolona, uśmiechając się wciąż do Czkawki, jakby liczyła, że poprowadzi za nią lekcje w Smoczej Akademii. Ach, zaraz będę zaczynał, pomyślał Wiking z dość małym zainteresowaniem. Lubił te dzieciaki i to nawet bardzo, ale sama definicja słowa "obowiązek" pokazywała jasno, że lekcje te nie powinny być przyjemne. To pomysł Czkawki, tak też był to drugi powód, dla którego Sączysmark nie lubił roli nauczyciela w Akademii. Musiał jednak zauważyć oznaki własnej dumy, gdy uczniowie, których zmuszał do ciężkich treningów z dnia na dzień stawali się coraz silniejsi i mniej ociężali. Czasem nawet widział uśmiechy na ich twarzach, gdy wymyślał nowe ćwiczenia, jakby cieszyły się z nadchodzącego treningu.
- Cześć wam, gołąbeczki - mruknął na przywitanie, podchodząc do pary, która zdołała zakończyć swój długi pocałunek. - Jak wam leci życie?
- Całkiem nieźle - odparł Czkawka, uśmiechając się jeszcze głupkowato w kierunku swojej żony. Och, ludzie jak to brzmiało. Żony. Byli tacy młodzi, a już postanowili stworzyć rodzinę, myślał z brakiem zrozumienia Sączysmark. Astrid jednak skrzywiła się na widok Sączysmarka, jakby kompletnie nie spodziewała się, że ktoś taki stanie obok niej. Coś tu nie grało, pomyślał jeździec.
- Nie widzieliście Szpadki? - spytał Wiking, zastanawiając się, dlaczego była wczoraj taka przygnębiona. Już nawet chciał ją o to spytać, ale tyle się wczoraj działo. Gadki młodych jeźdźców, pilnowanie ich rozbrykanych smoków, a potem Szpadka zniknęła za Valką, wracając do Berk. Potem już jej nie spotkał, bo legł do łózka, zapominając jak się nazywa.
   Astrid zrobiła minę "nie wiem, nie obchodzi mnie to", a Czkawka wzruszył ramionami, ale Sączysmark wyczuł w jego minie, że jeździec coś przed nim ukrywa. Czkawka po prostu kiepsko kłamał.
- Co? - burknął, patrząc z jednego jeźdźca, na drugiego. Astrid i Czkawka spojrzeli po sobie, po czym odetchnęli, jakby się na coś zdecydowali.
- Sączysmark... - Astrid skrzywiła się, jakby coś nie chciało jej przejść przez gardło. - Johann wypłynął dziś rano...
- Ogłuchłaś, As? - spytał Sączysmark, marszcząc swoje ciemne brwi. - Pytałem o Szpadkę, nie o Johanna.
- Szpadka popłynęła z nim - dokończył za nią Czkawka, obejmując swoją wybrankę, jakby chciał ją obronić przed gniewem przyjaciela. Sączysmark otworzył szeroko oczy i zaklął, biegnąc w kierunku stojącego na placu Hakokła.
   Wskoczył na siodło smoka, żałując, że tak późno się obudził. Co jeśli jej nie dogoni? Jeśli Szpadka odpłynie? Będzie jej szukał, poprzysiągł sobie, choć kompletnie nie wiedział, gdzie dziewczyna może się znajdować. Szukanie jej przypominało zgubienie igły w stogu siana - w bezkresnych wodach północnego morza, mogła znajdować się dosłownie wszędzie.
   Dopiero gdy Hakokieł chciał się wzbić w powietrze z podekscytowaniem o locie, Sączysmark powstrzymał go, o czymś sobie przypominając.
- Zastąpisz mnie? - krzyknął do Czkawki, a wódz kiwnął wolno głową, wpatrując się w niego, jakby życzył mu powodzenia. Wiking czuł nagłą wściekłość do wodza. Mógł ją zatrzymać...
   Berk szybko zniknęło sprzed oczu Sączysmarka, gdy przed jego twarzą pojawiły się czyste, granatowe wody morza. Hakokieł wyrwał w tamtym kierunku, wyczuwając pośpiech jeźdźca. Wiedział, że to dla niego ważne. Sączysmark poklepał go po głowie, czując wstręt do samego siebie. Szpadka musiała to już planować. Dlatego była taka smutna wczorajszego dnia. Dlaczego mu nic nie powiedziała? On się nawet nie domyślił, że Szpadka mogłaby płynąć z Johannem.
- Hakokieł, leć - powiedział do smoka, a w jego głosie zadźwięczała nuta przerażenia. Co jeśli nie uda mu się jej dogonić? Czy będzie potrafił sobie spojrzeć w twarz?
   Niebo pochłonęło niemal cały ich horyzont, tylko za ich plecami kołysała się lekko wysoka postać Berk, jakby schowana za mgłą. Sączysmark zatrzymał Hakokła, czując jak ostatnia nadzieja, jaką posiadał przemija wraz z lekkim wiatrem, gnającym wprzód. Odpływ.
- Gdzie Johann mógł popłynąć? - zastanawiał się, podczas miarowych ruchów skrzydeł Ponocnika. Przypomniał sobie podróż z Astrid i resztą jeźdźców. Mimo że lecieli wtedy na smokach, to odbyli tę samą kupiecką podróż Johanna. Od czego zaczęli? Sączysmark zamyślił się na chwilę, spoglądając w prawym kierunku, jakby jego oczy działały szybciej niż umysł.
- Płyń na Wyspę Łupieżców - zwrócił się do Hakokła, który wyrwał w dobrym kierunku, zanim jeszcze jego jeździec skończył mówić.
   Wody szumiały leniwie daleko pod skrzydłami smoka, który pędził teraz poprzez zimne, północne wichry Archipelagu. Sączysmark bał się, że jeśli Johann wybrał inną drogę, to nie zdoła znaleźć Szpadki, a tego chyba już nigdy by sobie nie wybaczył.
   Sączysmark czuł, że zaraz oszaleje, gdy obserwował tak spokojne wody oceanu. Z jednej strony cieszył się, że prąd jest tak powolny, z drugiej jednak miał wrażenie, że fale robią mu na przekór swoim spokojem, jakby igrały z jego cierpliwością. Mógł tylko siedzieć w siodle i zastanawiać się, dlaczego Szpadka postanowiła odpłynąć, a każde kolejne opcje coraz bardziej go niepokoiły. Pamiętał, jak Astrid wspominała mu jeszcze podczas ich podróży, że Szpadka postanowiła wypłynąć w Johannem, ale sądził, że zmieniła zdanie, w końcu od tego momentu minęło tyle czasu... Jak mógł nie podejrzewać, że jednak bliźniaczka zdecyduje się porzucić jego i ich ukochaną wyspę. Tak, bo porzuciła jego!
   Ciekaw był, jak zareagował Mieczyk i czuł gniew na myśl, że jej nie przekonał. Był na niego jeszcze bardziej wściekły niż na Czkawkę czy Astrid - w końcu Mieczyk był jej bratem! I pozwolił jej na to? Pozwolił jej odpłynąć? Nagle pomyślał o bliźniaku i o wczorajszym wieczorze, gdy na Smoczej Skale wykluwały się małe smoki. Mieczyk wyglądał wtedy na zadowolonego, rozmawiał z Tanyą i dużo się śmiał. Sączysmark nie wierzył, żeby nawet ktoś tak lekkomyślny jak jego przyjaciel cieszył się z wyjazdu siostry, więc wniosek nasuwał się sam - on o niczym nie wiedział. Tylko dlaczego Szpadka im nic nie powiedziała? Ani jemu, ani swojemu bratu.
   Wyspa Łupieżców wyłoniła się z kłębów chłodnej pary, niczym ostygły wulkan z szarego popiołu. Fale lizały wściekle brzegi wyspy, tarmosząc statki i chlupocząc w zetknięciu z ich srebrnymi burtami. Już z tej odległości Sączysmark zaczął przeszukiwać port w poszukiwaniu statku Johanna. Nie mógł go jednak ujrzeć przez tą całą mgłę.
- Widzisz go? - spytał Hakokła, ale smok wierzgnął tylko i zawrócił w kierunku otwartego morza. - Jesteś pewny? - spytał Sączysmark, obracając się w kierunku wyspy Łupieżców. Miał coraz większe obawy o los Szpadki i Johanna. Tutaj morze zdawało się bardziej zbuntowane i wrogie, niż gdy wypływał z Berk. Zdaje się, że jeszcze dalej mogli napotkać nawet na sztorm, w końcu jeszcze wczoraj na Archipelagu rozległa się taka burza...
   Gdy Sączysmark był już bliski dostania szału od tych wszystkich niespokojnych myśli, jakie przychodziły mu do głowy, daleko, na linii horyzontu, nieco za daleko na południe, pojawił się niski, czerwony żagiel, który musiał należeć tylko do jednej znanej mu osoby. Przyrzekł sobie, że nie wróci na Berk bez Szpadki, choćby miał ją zabrać ze statku Johanna siłą.
   W miarę jak się zbliżali, na czerwonym żaglu pojawiało się więcej detali - najpierw złoty ślimak, układający się z wolna w zakręconego smoka, którego łeb był zwrócony ku prawemu brzegowi żagla. Fale obijały się o burtę, jakby chciały go zmiażdżyć swoimi nieustannymi atakami. Statek jednak wytrzymywał wszystkie te ataki, jak wprawny Wiking, który mierzy się ze swoimi wrogami.
   Hakokieł zniżył lot, a głowa Sączysmarka buzowała od przeróżnych uczuć: od złości, że Szpadka go zostawiła bez żadnej informacji na wyspie, po smutek, że mu nie zaufała. Nad nimi górowała jednak radość, niedorzeczna radość, że znów ja widzi oraz że jest cała i zdrowa. Johann, który stał za sterem z pełna determinacji miną. Jego twarz jednak zmieniła się, gdy Wiking obrócił się do tyłu i ujrzał lądującego smoka, którego szpony porysowały jego piękną łódź jeszcze jakieś pół roku temu.
   Stary kupiec zablokował ster i podbiegł do Sączysmarka, zanim jeździec zeskoczył ze swojego smoka. Długa, czarna broda mężczyzny sięgała mu już niemal do pasa, choć nieco zmieniła swój kolor - przeplatały ją nicie siwizny.
- Ach, Sączysmark, przyjacielu - zaszczebiotał do niego swoim sprytnym językiem, którym potrafił wymusić na innych niechciane transakcje. Ten sam język opowiadał historie, którego ani on, ani żaden inny jeździec z Berk nie lubił słuchać. Może to dlatego jeźdźcy nigdy nie zaskarbili sobie u niego sympatii. Sączysmark nie przepadał za nim - stary kupiec był według niego śliski jak węgorz. - Czemu mogę zawdzięczać twoją wizytę?
   Jeździec rozglądał się, ale nigdzie nie widział Szpadki. Może Czkawka go okłamał? Może Szpadka siedziała teraz jakby nigdy nic w Berk i śmiała się z niego? Na samą myśl miał ochotę sprać swojego wodza na kwaśne jabłko, bez względu na to, czy był jego przywódcą, czy nie.
- Gdzie... - zaczął, ale przerwał mu pełen napięcia głos, który pragnął usłyszeć.
- Sączysmark? - obrócił się i w ten samej chwili zauważył Szpadkę, wychodzącą z pomieszczeń pod burtą. Wyglądała... inaczej. Nie miała na sobie półpełnej zbroi jak zwykle, gdy ją widział. Nawet nie miała na głowie swojego hełmu. Jej jasne włosy rozwiewał chłodny wiatr, a jej szczupłe ciało przywdziewały kupieckie szaty, jakby bliźniaczka już stała się kupcem. - Co ty tu robisz?
   Sączysmark patrzył na nią, jakby stracił języka w gębie. Czuł się jak ostatni kretyn. Co miał jej niby powiedzieć? Że nie wyobraża sobie spokojnego życia na Berk, kiedy ona i ten stary kupiec będą pływać po niebezpiecznych wodach północnego morza? Była jeźdźczynią smoków, na Thora! Co się z nią stało?
   Mimo tych wszystkich myśli po prostu stał i patrzył to na swoją ukochana, to na Johanna, niespecjalnie ucieszonego jego obecnością. Szpadka jednak wyglądała na uszczęśliwiona - a przynajmniej na to wskazywały jej jasnoniebieskie oczy. Usta wykrzywiły się w grymasie, jakby miała mu za złe, że przybył za nią aż tutaj.
   W końcu Hakokieł popchnął go lekko pyskiem, jakby chciał wybudzić jeźdźca z transu, w który niestety wpadł.
- Czemu mi nie powiedziałaś, że odpływasz? - spytał i ku swojemu zdumieniu, w swoim głosie usłyszał żal i smutek, a nie złość i przebiegłość. Najwyraźniej zaczynał tracić panowanie nad własnym głosem.
   Szpadka zagryzła wargę, co robiła zawsze, gdy nie chciała odpowiadać. W końcu przełamała się, krzyżując dumnie ręce.
- A czemu miałabym ci o tym mówić? Byłeś zbyt zajęty sobą. - warknęła, ale jej oczy wciąż mówiły prawdę. Zmieniły się nagle ze szczęścia na widok przyjaciela, w pusty smutek.
- O co ci chodzi? - spytał Sączysmark, czując pustkę we własnym umyśle. Johann zerkał to na niego, to na swoją czeladniczkę, nie odzywając się ani słowem. - Johann, nie masz czasem jakiegoś zajęcia? - warknął, widząc ciekawość malującą się na twarzy kupca. Jeszcze tego brakowało, żeby Berk zyskało nową opowieść Johanna.
   Kupiec mruknął coś pod nosem o poszanowaniu jego godności i niszczeniu statków przez smoki, ale pomaszerował tylko z powrotem do sterów, słuchając rady Sączysmarka. Akurat ten Wiking wiedział, że nie warto zadzierać z jeźdźcami. Zwłaszcza z tym jeźdźcem.
   Szpadka odczekała, aż Johann odejdzie, po czym sama podeszła do Sączysmarka, aby mieć pewność, że Wiking nie będzie podsłuchiwał.
- O co mi chodzi? - warknęła przyciszonym głosem. - Miałam nadzieję, że chociaż zauważysz, że odpływam, ale ty byłeś zbyt zajęty. Mieczyk też niczego nie zauważył. Mam tego dość, że nikt się ze mną nie liczy. Nikogo nawet nie interesuje, co się ze mną dzieje. Mój brat już dawno rozpoczął nowe życie i ja też to zrobię.
- Zależy mi na tobie - powiedział Sączysmark, zanim zdołał się opanować. Co mógł zrobić, żeby z nim wróciła? - Gdyby tak nie było, to bym tu nie leciał. - dodał bardziej pewnym siebie tonem, chcąc zapanować nad własnym głosem. - Pomyśl przez chwilę.
- Nie musiałeś tu lecieć - mruknęła Szpadka, obracając się na pięcie. - I tak nie zmienię zdania.
- Szpadka! - krzyczał za nią Sączysmark, ale dziewczyna już szła w kierunku Johanna. Jeździec czuł się wściekły i taki... beznadziejny. Jakby nie potrafił zrobić nic, by zmusić Szpadkę do powrotu. - Szpadka, wróć na Berk! Co z Akademią? Zostawisz ją?
   Słaby argument, warknął do siebie w myślach, ale jedyny, nad którym warto było się zastanowić. Szpadka obróciła się, gdy była w połowie drogi, wzruszając obojętnie ramionami. Przeczesała leniwie swoje bujne włosy splecione w grubego warkocza, które rozczesywał nasilający się wiatr.
- Czkawka się nią zajmie. Obiecał mi to. - odpowiedziała, po czym znów zaczęła go ignorować.
- Gadałaś z nim? - spytał Sączysmark, idąc za dziewczyną. Czuł wściekłość wobec wodza. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego nic mu nie powiedział. A on traktował go jak przyjaciela... 
   Statek zakołysał się, gdy Hakokieł ruszył za swoim jeźdźcem. Sączysmark zatrzymał go ruchem reki, po czym sam starał się dogonić bliźniaczkę.
- Tak, a co? - rzuciła przez ramię.
- I nic mi nie powiedział? - wykrzyknął Sączysmark, pełen buntu. Jeśli zaraz Czkawka się nie wytłumaczy, to zyska kolejnego groźnego wroga, myślał, kipiąc ze złości.
- Miał nic nie mówić. - kolejna małoznacząca odpowiedź. Mimo to Sączysmark chciał kontynuować tę rozmowę, jakby tonął i chwytał się ostrej brzytwy.
- Mieczykowi też?! - Sączysmark czuł furię. Do siebie, do Johanna, do Czkawki i wreszcie do samej Szpadki. Dlaczego ona go tak traktuje? - Pomyślałaś o nim przez chwilę? Pewnie się martwi.
   Szpadka przystanęła nagle. Sączysmark czuł mały triumf, wiedząc, że bliźniaczka już pewnie stęskniła się za swoim jedynym bratem. Johann przez cały czas trzymał stery, ale jeździec zdołał zauważyć, że obraca głowę w bok tak, by mógł lepiej słyszeć ich rozmowę. Wyobraził sobie nagle kupca za burtą i ta myśl nieco go orzeźwiła.
- Mieczykowi będzie lepiej beze mnie - odparła, nie obracając się, choć jej głos zatrząsł się przy ostatnim słowie. Opanowała się jednak szybko i dopowiedziała, zanim Sączysmark jej przerwał: - Ma zresztą Tanyę.
- Ale Tanya nie zastąpi mu siostry - przekonywał ją Sączysmark, wciąż zmniejszając odległość między nim a dziewczyną. - Domyślasz się, jak zareaguje, kiedy się dowie? Jak myślisz, leci tu za tobą, czy podkłada ogień pod dom Czkawki?
- Odynie Wszechmogący! - jęknął Johann, na moment puszczając stery. Sączysmark nie był pewien, czy bardziej przeraziła go myśl o płonącym domu wodza, czy o tym, że Szpadka ściągnie jeszcze drugiego jeźdźca na jego pokład.
- Zamknij się! - warknęli w tym samym momencie Szpadka i Sączysmark, którzy mieli już dość wścibskiego kupca.
- Szpadka, wróć na Berk - prosił dalej jeździec, stojąc już nieco ponad dwa metry od dziewczyny. Szpadka przetarła szybkim ruchem małą łzę z policzka, która pojawiła się na wzmiankę o Mieczyku.
- Za późno - mruknęła tylko pod nosem, po czym ruszyła dalej, niemal biegnąc, byle jak najszybciej dostać się do dziobu statku i uciec przed Sączysmarkiem.
   Wiking czuł się zrozpaczony, ale tylko przez chwilę. Jego myśli skupiły się na tej jednej, jedynej opcji, która może pomóc mu nakłonić Szpadkę do zmiany decyzji. Jednak to przez tą myśl cały czas uciekał od Szpadki, jakby bał się swojej największej miłości. Zamknął oczy, gdy jego usta wypowiedziały szybko te słowa, których obawiał się najbardziej:
- Szpadka, wyjdź za mnie!
   Johann całkiem puścił stery, jakby nie interesowało go już, czy łódź rozbije się o ostre skały i czy Sączysmark nie rozerwie go na strzępy za wściubianie nosa w nie swoje sprawy. To jednak na Szpadkę skierowały się oczy wszystkich w oczekiwaniu na odpowiedź. Bliźniaczka stanęła nagle, znów plecami do jeźdźca, choć po samej jej postawie można było poznać, że była w szoku. Obróciła się do Sączysmarka niepewnie, jakby spodziewała się, że jej przyjaciel zaraz zmieni zdanie. Jeździec natomiast nie miał na to siły ani ochoty. Choć to przed małżeństwem tak się przestrzegał, to dopiero w głębi duszy zrozumiał, że tego właśnie chce.
- Żartujesz? - spytała go z szokiem Szpadka, mimo to jej oczy błysnęły niespokojnie.
- Nie, nie żartuję - odpowiedział Sączysmark, starając się opanować swoje uczucia. Był gotów na wszystko, tylko zmusić ją do pozostania na ich małej, nudnej wyspie. - Wyjdziesz za mnie?
   Szpadka zdusiła w sobie płacz i podbiegła do niego, chwytając go mocno za szyję. Johann ucieszył się, śmiejąc się głośno z takiego zakończenia kłótni. Sączysmark czuł, jak cała złość i rozpacz z powodu utraty Szpadki odchodzą pozostawiając błogi spokój. Może cały ten ślub nie byłby taki zły? - pomyślał, widząc szczęśliwych Czkawkę i Astrid. W końcu im to całe małżeństwo wyszło na rękę i najwyraźniej są szczęśliwi. Skoro miałby resztę życia spędzić u boku Szpadki, to czego się boi?
- Nie odpowiedziałaś - zachichotał, co było w tej sytuacji najmniej odpowiednie. Nie mógł jednak wciąż się smucić, skoro najwyraźniej przekonał swoją ukochaną do pozostania na Berk. Teraz miał ochotę głośno się śmiać i cieszyć, że najbliższa dla niego osoba będzie wciąż tak blisko niego. A może i bliżej.
   Szpadka spojrzała na niego, a po jej minie dało się poznać, co chciała odpowiedzieć. Dopiero wtedy Sączysmark zrozumiał, że na to pytanie czekała przez ten cały czas i że to dlatego odpłynęła z Berk. Kąciki ust bliźniaczki uniosły się ku górze i po chwili jej wargi stopiły ostatnie niepewności, jakie odczuwał Wiking jednym pocałunkiem.




   Słońce ogrzewało już Berk z każdej strony, podczas gdy wyspa czekała, jakby szykowała się na wojnę. Prawdę mówiąc, każdy miał już zajęcie. Tylko nie jeźdźcy. Oni siedzieli na klifach, spoglądając w czyste niebo i zastanawiając się, skąd nadleci ich towarzysz. Ktoś z zewnątrz mógłby uznać, że leniuchują, ale oni i tak nie mogliby myśleć o żadnej innej pracy, skoro dwójkę z nich mogło w każdej chwili pochłonąć morze.
- Po co się zgodziłem? - westchnął Czkawka, mówiąc to chyba czwarty raz od odlotu Sączysmarka. Astrid spojrzała na niego z zaciętą miną, jakby chciała go uspokoić, ale nie znała na to sposobu.
   Wódz siedział na trawie w cieniu wielkiego drzewa, opierając się o leżący pień, który służył reszcie za ławkę. Obok niego siedział Śledzik, którego krótkie nogi sięgały ledwie  do podłoża obrastającego zieloną trawą. Po drugiej jego stronie, na trawie siedziała także Astrid, starając się wykrzesać z siebie ostatnie entuzjastyczne wersje, ale prawda była taka, że sama czuła się winna całej tej sytuacji. To ona to wymyśliła i to jej wina, że wszystko potoczyło się tak a nie inaczej.
- Co jej strzeliło do łba? - Mieczyk chodził w tę i we w tę, zasłaniając jeźdźcom widok na horyzont fal. Tanya stała obok, wpatrując się w niego z rezerwą. Najwyraźniej nie widziała go jeszcze w takim stanie. - Ona? Jako kupiec? Przecież nie potrafiłaby sprzedać czegokolwiek, a do morza ma wstręt!
- Mieczyk, mówiłam ci, że nie chodziło wcale o kupiectwo - stęknęła Astrid, wywracając oczami.
- To o co? - wykrzyknął bliźniak. Z godziny na godzinę zachowywał się coraz gorzej. Był coraz bardziej spięty i przerażony. Czkawka pomyślał, że to zły pomysł, żeby oddzielać bliźniaków i to było właśnie dowodem na jego teorię.
- O wasz ślub - wytłumaczyła im Astrid, zerkając porozumiewawczo na Tanyę, nie chcąc jej zranić. - Zdaje się, że niezbyt się połapała w całej tej sytuacji, a to dla niej spora nowość, nie sądzisz?
- To nasza wina? - spytała cicho Tanya, a przez jej blada twarz przemknęły uczucia strachu. - Gdybym tylko wiedziała, porozmawiałabym z nią...
- Ja z nią rozmawiałem - wtrącił się Czkawka ponurym głosem. - I wierz mi, nic to nie dało.
- Ja myślę, że chodziło o coś jeszcze - wyszeptała Astrid, patrząc w dal, a wódz spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Chodzi ci o Sączysmarka? - spytał też cichym głosem, zachowując intymność ich rozmowy. W końcu nie wiedział, czy reszta jeźdźców wie o tym, że byli razem, dlatego nie chciał, by słyszeli ich wymiany zdań.
   Astrid pokiwała głową pewnie, opierając się o drzewo, które służyło im za oparcie. Smoki ziewały co rusz leniwie, część z nich nawet zdążyła już zasnąć.
- Na Odyna, nawet nic mi nie powiedziała - mówił do siebie Mieczyk, znów zaczynając swoją wędrówkę. Śledzik w końcu nie wytrzymał.
- Możesz przestać?! - wykrzyknął, wskazując na niecierpliwego jeźdźca. - Zasłaniasz mi Sączysmarka!
   Oczy wszystkich zwróciły się na czyste niebo, na którym rzeczywiście migotała sylwetka Ponocnika. Jeźdźcy zerwali się ze swoich miejsc, jakby na jedno wezwanie, podczas gdy Mieczyk już biegł w kierunku placu, na którym prawdopodobnie wyląduje Wiking. Za bliźniakiem powiewały tylko jego splecione włosy, które błyszczały się w świetle słońca.
   Jeźdźcy nawet nie próbowali go zatrzymać, biegnąc tuż za nim. Chyba każdy z nich zapomniał w tej sytuacji, że koło nich siedzą rozleniwione smoki i postanowił przebiec ten dystans na własnych nogach.
   Gdy wreszcie wszyscy dotarli na plac, a Hakokieł zniżył lot, Czkawka z ogromem ulgi zauważył, że za Sączysmarkiem siedzi Szpadka, uczepiona jego pleców. Wokół lądującego smoka zebrało się wielu Wikingów, którzy z pewnością chcieli się przekonać, jak zakończy się to całe zdarzenie. Szpadka przesunęła się i zeskoczyła z siodła z wyraźną gracją, po czym od razu podbiegła do brata, który szalał z radości.
   Chwycili się w ramiona i Mieczyk zakręcił swoją bliźniacza siostrą dokoła, unosząc ją, jakby była lżejsza od pióra. Mówili do siebie spiętymi głosami, ale jeźdźcy stali za daleko, by móc cokolwiek usłyszeć. Mimo to zdołali zauważyć, że oboje płaczą, ściskając się tak mocno, jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć.
   Astrid chwyciła Czkawkę pod ramię i przytuliła się do niego. Wódz ucałował ją w głowę, zerkając mimowolnie na Sączysmarka, który zszedł ze smoka zaraz po dziewczynie. Wyglądał na mocno skonsternowanego, jakby coś zaprzątało jego myśli.
- Jednak udało ci się ją znaleźć? - spytał z szerokim uśmiechem, obejmując swoją żonę.
   Sączysmark uśmiechnął się w odpowiedzi, spoglądając na Szpadkę, która wciąż rozmawiała ze swoim bratem. Hakokieł obszedł dokoła jeźdźców i ruszył wolnym krokiem w kierunku Akademii, jakby był już zmęczony dzisiejszymi wydarzeniami.
   Szpadka ucięła rozmowę z Mieczykiem i podeszła do Sączysmarka, łapiąc go za rękę. Czkawka zmarszczył brwi, przeczuwając coś zaskakującego i bynajmniej nie było to obnoszenie się ze swoją miłością dwójki przyjaciół. Astrid złapała go mocniej, czując się mniej pewnie, gdy Sączysmark i Szpadka stanęli tuż naprzeciwko nich.
- Czkawka - zaczął Sączysmark swoim pewnym głosem, ściskając mocniej dłoń Szpadki. - jestem wierny tradycji. - niemal zaśmiał się przy tych słowach, choć wódz potraktował go poważnie. Znał przecież całą rodzinę Jorgensonów, byli jego krewnymi, dlatego wiedział, że Sączysmark nie kłamie gdy chodzi o tradycję. - Chciałbym cię prosić o zgodę na nasz ślub - powiedział w końcu Wiking, spoglądając na Szpadkę, która wyglądała, jakby miała ochotę skakać z radości.





Wow, w sumie chyba dodałam pierwszego gifa :3 no, nieważne. za wszystkie błędy przepraszam, pisałam to nieco spontanicznie *wena znów opuszcza* dlatego musicie mi wybaczyć ;)

Aha i chciałabym wam polecić książkę "Szeptem". Po prostu zakochałam się w tej książce a dokładniej w jednej postaci :)) cóż, jak mam się zakochiwać to najwyraźniej tylko w ideałach takich jak Patch :3

To tyle z mojej strony, powinnam iść uczyć się słówek i czytać dziady ;)

sobota, 13 lutego 2016

Szmer

   Demczyk pogłaskał swojego zielonego Koszmara Ponocnika, który jako ostatni wynurzył się z płonącej lawy, rozglądając się z lękiem po jaskini, jakby już wyczuł obecność Wandersmoka, który dreptał w kącie jaskini. Mel klęczała obok niego obserwując go, a nad nią stał Robin, głaskający swojego niebieskoskrzydłego Tajfumeranga, który spoczywał na jego ramieniu. Obaj uczniowie rozmawiali ze sobą zapewne o smoku, ściągającym na swe ciało pioruny, podczas gdy Astrid wpatrywała się w smoka Mirry, którą dziewczynka nazwała Jutrzenką ze względu na jasny, żółty odcień skrzydeł.
   Czkawka dotknął dłoni swojej żony, wiedząc, skąd zmartwienie na twarzy wybranki. Spośród wszystkich uczniów Akademii tylko Mirra wybrała  Śmiertnika Zębacza, który ponadto przypominał Wichurę, oglądając dumnie swoje lśniące skrzydła. Pewnie wciąż wspominała Wichurę, pomyślał ze smutkiem. Astrid odwzajemniła jego spojrzenie, hamując napływ łez, choć i tak jej jasnoniebieskie oczy lśniły od słonej cieczy. Tak naprawdę Czkawka nie wiedział, co mógłby powiedzieć, by ją pocieszyć. Słowa były tu zbędne, mógł tylko trzymać ją za rękę i przekazywać przez dotyk, jak bardzo ją wspiera.
- No, to chyba wszyscy. - westchnął Sączysmark wstając od Demczyka. - Masz już imię?
- Jeszcze nie - wyznał chłopak, szczerze zmieszany. Czkawka uśmiechnął się lekko.
- Nic nie szkodzi. Nie od razu znajduje się dobre imię dla smoka. - powiedział, a Mel spojrzała na niego z uśmiechem, jakby zaprzeczała jego słowom.
- Pora już na nas - rzekła Astrid, puszczając dłoń męża i podchodząc do Mel. - Popłyniemy łodzią, myślę, że ani Szczerbatek, ani Iskra nie byliby zachwyceni lotem z takimi urwisami.
   Jakby na potwierdzenie jej słów, dwa smoki ryknęły w jej kierunku, jakby chciały potwierdzić te wersję. Czkawka i Sączysmark zaśmiali się, widząc, że nawet małe smoki potrafią wychwycić, gdy ktoś o nich mówi.


   Mel ujęła delikatnie w dłonie swojego Pioruna, najwyraźniej niepotrzebnie się obawiając, bo smok od razu przylgnął do jej ramion, rozkładając wygodnie skrzydła. Dziewczynka całą drogę spoglądała na niego z ciekawością, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów wyglądu Wandersmoka. Choć stronnice w smoczej księdze wypełniał Czkawka, to jednak jego szkic tej rasy smoka zdawał się być zbyt ogólny. Mel nie mogła napatrzeć się w niebiesko-granatowe oczy Pioruna, które wpatrywały się w nią swoim inteligentnym spojrzeniem. Miała przez to wrażenie, że smok rozumie ją bez słów, jakby czytał jej myśli.
   Reszta uczniów także zabrała swoje smoki. Tajfumerang Robina trzymał się jego ramienia, dlatego chłopak nie miał problemu z zabraniem go z jaskini. Z tyłu szli nauczyciele, rozmawiając ze sobą przyciszonymi głosami.
- Dalej nie masz dla niego imienia? - zagadnęła kolegę Mel, podczas gdy Wandersmok najprawdopodobniej usypiał jej na rękach.
   Robin zerknął na nią zagadkowo, drapiąc swojego smoka pod brodą.
- Jakoś... nie mam pomysłu. Znaczy, miałem opcję przed Wykluciem - wyznał chłopak, krzywiąc się jednak. - Ale to imię kompletnie do niego nie pasowało.
- Zapytaj Valki - zaproponowała mu dziewczynka, uśmiechając się do niego ciepło. - Ma ciekawe pomysły na imiona.
   Robin odwzajemnił uśmiech i wyprostował rękę, a Tajfumerang zszedł po niej, jak po pomoście i zatrzymał się na dłoni chłopaka. Mel była pod wrażeniem, jak szybko Robin zdołał się porozumieć ze swoim smokiem. Dotychczas widywała go rzadko, bo znajdował się w innej grupie, ale nie wyróżniał się niczym specjalnym - ot, cichy chłopiec, którego żaden z nauczycieli nie potrafił rozgryźć. Z tego, co słyszała przy rozmowach Astrid i Czkawki, to Robin uczył się nadzwyczaj pilnie, ale nie lubił przechwalać się swoją wiedzą. Często musieli zadawać mnóstwo pytań, by móc wybadać, jak dużo wie o smokach. Czkawkę zastanawiało tylko, skąd tę wiedzę posiada.
- Śledzik mówił mi, że Robin wie o rzeczach spoza Podręcznika - wyznał raz Astrid, gdy wrócił zmęczony po całym dniu. Zazwyczaj przyszywani rodzice Mel nawet nie wiedzieli, że dziewczynka ich słucha. Ona siedziała koło nich i głaskała Szczerbatka, a jej uszy i umysł rejestrowały sens rozmów dorosłych. - Ale skąd? Wiem o nim tylko tyle, że Gothi jest jego prababką, z którą jednak rzadko się spotyka. O jego rodzicach też nie wiem za dużo, ojciec jest rybakiem, pomaga Grubemu i Wiadro w interesie, a jego mama jest szwaczką. - jeździec w tym momencie sprawiał wrażenie zamyślonego, jakby próbował rozgryźć tajemniczego chłopaka.
- Po prostu jest zdolny - westchnęła Astrid, popijając gorący miód, który pachniał cynamonem. - Po co drążyć ten temat? Dopóki jest skromny, raczej nie powinien sprawiać problemów.
   Mel dopiero po kilku dniach dowiedziała się, jak wygląda owy Robin. Co prawda widywała go czasem w Akademii, ale uczniowie mieli różne plany zajęć i rzadko się spotykali. Gdy Mel usłyszała o nim od Czkawki sądziła, że będzie wyglądał jak Śledzik z nosem w książce i słabą kondycją. Zdziwiła się, gdy Mirra wskazała jej chłopca o brązowych oczach i szerokim uśmiechu. Zawsze towarzyszył Demczykowi, z którym zazwyczaj przebywał, z czego dziewczynka wywnioskowała, że chłopcy muszą się przyjaźnić. Tak naprawdę Mel zazdrościła mu tego, że choć na chwilę chłopak przykuł uwagę Czkawki. W tamtej chwili miała ochotę podejść i zapytać go, skąd tyle wie, by rozgryźć zagadkę wodza, ale powstrzymało ją, to że przecież w ogóle się nie znali. Dopiero dzisiaj zaczęli ze sobą tak naprawdę rozmawiać.
- Dzięki, Mel - odparł chłopiec, stąpając cicho obok niej, z Tajfumerangiem na dłoni, uczepionym jak sokół. Tunele szły wciąż do przodu, jakby jaskinia nie miała końca. Mel obawiała się, że gdy wyjdą na powierzchnię, gdzie szalała burza, Piorun może znów spróbować się naelektryzować. - Nie słuchaj ich - powiedział znów Robin, gdy zauważyli wyjście z tunelu. - W ogóle się nie znają na Wandersmokach. Musiałaś być odważna, skoro zdecydowałaś się na takiego smoka.
   Mel zarumieniła się na te słowa, nie chcąc wypowiedzieć na głos prawdy, że tak naprawdę nawet nie sądziła, że wybrała Wandersmoka. Poza tym czułaby się głupio przy Robinie. Skoro uważał ją za odważną, to niech tak zostanie.
   Jaskinia się skończyła, a za nią już majaczyły sylwetki dwóch Nocnych Furii. Sączysmark przypłynął tu wcześniej z resztą uczniów, dlatego Hakokieł został na Berk. Z boku, przy chlupoczących falach stała zacumowana łódź, która zdołałaby pomieścić ćwierć wioski. Ponad to posiadała dach, na wypadek, gdyby warunki podczas powrotu na wyspę się zepsuły.
   Mel zerknęła w tył na swoich przybranych rodziców, czekając na komendę. Najchętniej po prostu podbiegłaby do Szczerbatka, ale nie wiedziała, jak Nocna Furia może zareagować na widok malca schowanego w jej ramionach. Trójka nauczycieli dyskutowała ze sobą zawzięcie na pewien temat - Czkawka wyglądał, jakby zaraz miał ryknąć śmiechem, podczas gdy Sączysmark starał mu się coś wytłumaczyć. Gdy Mel mieszkała jeszcze ze swoją mamą, zawsze sądziła, że jeźdźcy smoków są tacy poważni, pełni opanowania i dumy. Tymczasem zdziwiła się, gdy zobaczyła znajomych, świetnie czujących się w swoim towarzystwie i rozumiejących się bez słów. Wystarczyła tylko jedna mina Czkawki, by pozostali, cóż może poza bliźniakami, wiedzieli, że coś się szykuje. Na co dzień jednak, gdy wyspie nic nie zagrażało, zauważyła, że zachowują się dokładnie tak, jak uczniowie Akademii, czasem się kłócąc, śmiejąc czy wspierając.
   Czkawka trzymał za rękę Astrid, której jasne włosy rozwiewał silny, zimny wiatr. Jeźdźczyni próbowała nad nimi zapanować, jednocześnie zerkając ciekawie na Sączysmarka, który wciąż coś mówił. Wódz jednak patrzył teraz na garstkę uczniów skupionym spojrzeniem, po czym omiótł nim po łodzi i pyskach dwóch ciemnych, schowanych w cieniu smoków.
- Astrid, dacie sobie radę, jeśli... - zaczął, ale jeźdźczyni mu przerwała.
- Nie, to ja wrócę na Szczerbatku na Berk - powiedziała, patrząc na niego spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu. Już kilkakrotnie Mel miała z nim do czynienia, dlatego nauczyła się, że lepiej słuchać Astrid w takich sytuacjach. - A wy, panowie, bezpiecznie odpłyniecie ze Skały. Będę czekać w porcie.
   Zanim Czkawka zdołał cokolwiek powiedzieć, Astrid podeszła do niego i ucałowała w policzek, po czym ruszyła w kierunku Szczerbatka, który wyglądał, jakby miał zaraz wyśmiać swojego jeźdźca za jego brak reakcji. Sączysmark też silił się, by się nie roześmiać. Natomiast Demczyk i Mirra zajmowali się własnymi smokami, jakby rozmowy dorosłych ich nie interesowały. Tylko Mel i Robin patrzyli z uwagą na nauczycieli.
   Szczerbatek wzbił się gładko z podłoża i już po chwili unosił się między ciemnymi obłokami, które czasem rozświetlały szalejące błyskawice. Mel patrzyła na te białe przebłyski ze strachem, modląc się do Thora, by odegnał tę burzę jak najdalej od jej smoka. Zanim Szczerbatek zdołał odlecieć z wyspy, Iskra dołączyła do niego, gdy jej potężne, czarne jak noc skrzydła przecięły powietrze. Mel współczuła Szczerbatkowi, że nie mógł sam latać. Zawsze zastanawiało ją, dlaczego był tak uzależniony od Czkawki, ale zawsze, gdy już planowała o to spytać, to jeździec zajął się jakąś pilną sprawą. Nieważne, myślała wtedy z nadzieją. Kiedyś go o to spyta.
   Sączysmark pozwolił sobie w tym czasie na krótki śmiech, podczas gdy wódz dalej patrzył za żoną, znikającą na Szczerbatku w ognisku burzy. Ach, to dlatego sam chciał lecieć na Szczerbatku, pomyślała Mel, dopiero rozumiejąc sytuację. Chciał zostawić Astrid w łodzi, żeby nie ryzykowała w centrum burzy, które mogło zagrozić jej i jej smokowi.
- Zrobiłeś się miękki, Czkawka - skwitował tylko Sączysmark, a Czkawka rzucił mu żartobliwy uśmiech. Nie wyglądali teraz jak para dumnych jeźdźców, a raczej jak dwóch kumpli.
- Dobra, odpłyńmy już lepiej, zanim ta burza się nasili. - powiedział, patrząc jednak na Wandersmoka, jakby się obawiał, że to smok może przyciągnąć szalejącą burzę w ich kierunku. Mel uświadomiła sobie, że Piorun rzeczywiście ma do tego zdolności, nawet jeśli w jej rękach wyglądał tak bezbronnie.
   Nauczyciele szybko odcumowali statek i sami wsiedli do łodzi, biorąc wiosła. Choć łódź wyglądała na dość sporą, to jednak, gdy młodzi jeźdźcy zajęli miejsca w jej wnętrzu, to wydała im się o wiele mniejsza, niż przypuszczali. Robin szturchnął Demczyka i razem podeszli do jeźdźców ze swoimi małymi smokami.
- Czy mamy pomóc? - spytał uprzejmie Robin, a Czkawka kiwnął głową ze zdecydowaniem.
- Pomożecie nam o wiele bardziej, jeśli będziecie pilnować swoich smoków - odparł, spoglądając na Mel, która już zdążyła usiąść na niskiej ławie pod drewnianym daszkiem.
   Demczyk i Robin kiwnęli głowami, po czym obrócili się na piętach i ruszyli pod daszek w chwili, gdy z nieba zaczęły spadać duże krople wody.
   Mel zauważyła, że Mirra usiadła wraz ze swoim smokiem jak najdalej od Wandersmoka, na drugim końcu ławki. Dziewczynka nie miała jej tego za złe, wiedziała, że Jutrzenka pewnie będzie bać się jej smoka, choć było jej przykro, na myśl, że teraz inni uczniowie będą starali się unikać ją szerokim łukiem. Czuła, jak ciąży nad nią samotność.
   Jednak ku jej zaskoczeniu, Robin usiadł obok, jakby w ogóle nie zwrócił uwagi, że wszystkie inne smoki, które wykluły się owego dnia unikały kontaktu z Wandersmokiem. Tajfumerang, którego trzymał w swoich małych rękach zdążył już zasnąć, ale Mel obawiała się, jak zareaguje, gdy się obudzi, a tuż obok niego będzie siedział fioletowy Wandersmok, który teraz wpatrywał się w niego z uwagą.
   Mel już miała ostrzec Robina, ale się zawahała. Nie chciała, żeby on też usiadł dalej. Tymczasem Czkawka i Sączysmark usiedli po dwóch stronach łodzi, przodem do swoich uczniów i zaczęli z wolna wiosłować, rzucając w swoim kierunku tylko kilka słów. Mel wiedziała, że zanim zdążą dotrzeć do Berk, obaj nauczyciele zmokną.
- Jak to jest mieszkać z dwoma jeźdźcami pod jednym dachem? - spytał ją cicho Robin, żeby pozostali uczniowie nie mogli go usłyszeć. Ku zaskoczeniu dziewczynki w jego głosie nie było kpiny, którą często słyszała od innych dzieci, gdy chciały jej podokuczać. Chłopiec pytał z czystej ciekawości, jakby pytał o coś, co nurtowało go od pewnego czasu.
   Mel westchnęła i wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, co ma powiedzieć.
- Praktycznie normalnie. Poza tym, że jest Szczerbatek i z nim jakoś zawsze jest zabawniej. Czasem coś strąci ogonem i potem musi się nasłuchać od Astrid, jakim jest nieporządnym smokiem, dopóki nie wróci Czkawka i tego nie naprawi - Mel zaśmiała się, przypominając sobie o ostatnim skruszonym wazonie, który skończył na drewnianej posadzce.
   Robin zaśmiał się, patrząc teraz na Czkawkę, który wiosłował równo ze swoim przyjacielem.
- Sądziłem, że inaczej to wygląda, znaczy... Wiesz, jakby nie patrzeć, wszyscy pewnie myślą, że masz łatwiej, bo mieszkasz ze Szczerbatkiem, a twoi rodzice to nauczyciele Akademii.
   Mel skrzywiła się, myśląc, że Robin pewnie myśli o niej tak jak wszyscy. Często bała się nawet odezwać na lekcjach, bo reszta uczniów zawsze kpiła z niej, bo mieszkała z Haddockami. Jakby należenie do ich rodziny było czymś złym. Robin zawahał się, widząc minę Mel i od razu się wytłumaczył.
- Oj nie, nie to chciałem powiedzieć. - chłopak wyglądał na zmieszanego. - Naprawdę tak nie myślę.
   Mel oparła się głową o ściankę daszku, straciwszy zainteresowanie rozmową. Piorun praktycznie nie poruszał się w jej ramionach, siedząc grzecznie, ale teraz co rusz przechylał głowę, patrząc jak Tajfumerang trzymany przez Robina oddycha wolno, drzemiąc. Mel bała się, że niedługo nie zdoła upilnować smoka, jeśli zacznie psocić, a nie chciała, by Czkawka musiał interweniować.
- Gniewasz się na mnie? - spytał Robin z nutą smutku w głosie.
- Nie - przyznała Mel. Nie potrafiła się na niego gniewać. Sam fakt, że jej nie unikał, ale normalnie z nią rozmawiał, sprawił, że dziewczynka go polubiła. - A jak zareagują twoi rodzice jak wrócisz ze smokiem?
- Chyba zdążyli się już do tego przyzwyczaić - zaśmiał się Robin, głaszcząc swojego Tajfumeranga. - W końcu jeśli zgodzili się, żebym uczył się na jeźdźca, to musieli wiedzieć, że zgadzają się na smoka.
   Mel uśmiechnęła się nagle.
- Nie wyobrażam sobie Pioruna w moim poprzednim domu, z mamą. - nagle jakby przypomniała sobie, że jej mama już nie wróci i że już nigdy nie przekona się, jakby wtedy zareagowała. Cieszyła się, że Astrid i Czkawka byli teraz jej rodzicami, ale zawsze płakała w nocy, gdy myślała o mamie. Tak ciężko było jej się pogodzić z tym, że już nigdy jej nie zobaczy. Szczerbatek właśnie dlatego zazwyczaj spał w jej pokoju, jakby jej smutek przyciągał go jak magnes. Kładł wtedy swoją wielką, płaską głowę na materacu i patrzył na nią swoimi mądrymi, zielonymi oczami, jakby mówił "nie płacz". Mel nigdy nie przyznałaby się przed swoimi rodzicami, że płacze po nocach, przypominając sobie twarz swojej prawdziwej mamy, choć ostatnio płacze właśnie dlatego, że tej twarzy już nie pamięta.
- Wszystko w porządku? - spytał ją Robin, patrząc na nią ze współczuciem. Mel kiwnęła głowę, starając się nie rozpłakać. Nie teraz, nie przy swoich kolegach.
   Tajfumerang w rękach chłopca uniósł swój łeb, budząc się. Chyba Robin zbudził go swoim głosem. Smok od razu zauważył Wandersmoka, który siedział przodem do niego i patrzył z nieskrywaną ciekawością, jakby oglądał interesujący seans. Mel wystraszyła się - myślała, że Tajfumerang podskoczy, ucieknie, schowa się za Robinem, słowem - przestraszy się Wandersmoka i ucieknie, gdzie pieprz rośnie, nawet jeśli powierzchnia łódki by mu na to nie pozwoliła. Tajfumerang jednak odwzajemniał to długie spojrzenie nie ruszając się, po czym przechylił lekko łebek na bok z tą samą ciekawością, co u Pioruna.
- Nie boi się? - spytała szeptem Mel, jakby zaskoczona reakcją smoka Robina. Chłopiec uśmiechnął się i pogłaskał niebieskiego smoka po sztywnych, błękitnych skrzydłach.
- Najwyraźniej nie. - odparł, a Tajfumerang wyplątał się z jego rąk i zaczął węszyć swoim szarym pyszczkiem, jednocześnie podchodząc bliżej Wandersmoka. Piorun wyglądał na rozbawionego, siedząc prosto i czekając, aż drugi smok go obwącha. - Jak by cię nazwać, kolego? - wyszeptał chłopiec, głaszcząc smoka po szyi. Tajfumerang spojrzał na niego, jakby widział go pierwszy raz w życiu i wydobył z siebie dziwny odgłos, jakby nie potrafił wydobyć z siebie smoczego ryku.
   Mel zaśmiała się i wpadła na pomysł.
- Może po prostu Szmer? - zapytała Mel, a smok zerknął na nią, jakby zareagował na swoje imię. Robin uśmiechnął się i pogłaskał go znów po skrzydłach, a smok wydał z siebie cichy pomruk, niczym Szczerbatek, gdy Mel go głaszcze. Piorun tymczasem owinął się swoim długim ogonem na kolanach dziewczynki, wciąż wpatrując się w swojego znajomego, któremu najwyraźniej już się znudził.
- Może - zgodził się Robin sennie.
    Błyskawice, które pojawiały się na moment na niebie, by znów zniknąć, zdawały się gasnąć i oddalać, jakby modły Mel zostały wysłuchane. Piorun był zbyt zajęty przyglądaniem się Tajfumerangowi, by zwrócić na nie uwagę, a dziewczynka westchnęła z ulgą.
   Po jakiejś godzinie dotarli na Berk, a Czkawka i Sączysmark wyglądali na wyczerpanych, nie mówiąc o tym, że prawie przez cały czas ich wiosłowania padał deszcz. Astrid przywitała ich smętnie, pewnie martwiąc się ich wyglądem. Uczniowie mimo to wyglądali na zadowolonych, choć przez większość drogi Demczyk spał w najlepsze razem z Haczykiem, uczepionym jego piersi.
- Mogłam do was wrócić na Iskrze - powiedziała Astrid, gdy jeźdźcy zdołali zacumować łódź. Czkawka machnął tylko ręką.
- Dobrze, że wróciłaś. - odparł, kiedy Sączysmark przygotował zejście z łodzi dla uczniów. Mel widziała, że Astrid gryzie się z myślami. Pewnie obwinia się, że jednak nie wróciła łodzią. - Burza chyba się wyciszyła, nie?
- Taak - odpowiedziała jeźdźczyni, podchodząc do Mel. - Jak się płynęło?
- Szybko - przyznała dziewczynka, wychodząc z łodzi jako pierwsza. Sączysmark pomógł jej wyjść, biorąc ją na ręce, po czym postawił na pomoście. Mel odeszła szybko na bok, robiąc miejsce pozostałym i tak po jakiejś minucie, na pomoście stali już wszyscy uczniowie wraz z ich trójką nauczycieli.
- Odprowadzę resztę, a wy idźcie do domu - Mel usłyszała rozmowę między Czkawką a Astrid. Jeźdźczyni przyjrzała mu się tylko z troską, ale kiwnęła głową i wzięła dziewczynkę za rękę, starając się ją ochronić przed deszczem.
   Czkawka i Sączysmark podzielili się i odprowadzili pozostałą trójkę do ich domów, w których pewnie czekali już zmartwieni rodzice. Mel jednak patrzyła za Robinem, który obrócił się na krótko i uśmiechnął się do niej przyjaźnie, po czym dogonił Sączysmarka, z którym miał wrócić do swoich rodziców.
   Astrid pytała Mel o różne szczegóły z tej krótkiej podróży - dużo pytała o Pioruna, bo to jego zachowanie najbardziej ja interesowało. mel opowiadała żywo, jednak nie chcąc mówić o Robinie i zainteresowaniu Pioruna Tajfumerangiem. Nie chciała, by Astrid wypytywała ją o rozmowę z chłopcem.
   Szybko znalazły się w domu i Astrid wrzuciła trochę drewna do podgasającego już paleniska, które musiała podgrzać po swoim powrocie. Szczerbatek już leżał w salonie, rozciągnięty na podłodze jak drogocenny dywan, na który uważali wszyscy przechodzący. Mel zaśmiała się, widząc jego leniwa pozę. Zupełnie zapomniała o Piorunie, który jeszcze nie zdążył się zapoznać ze swoim starszym lokatorem. Mel obeszła go uważnie i usiadła w fotelu, przytulając do siebie smoka.
- Myślisz, że Wandersmoki są rybożerne? - spytała nagle Astrid, otrzepując dłonie. Jej blond włosy opadały jej na twarz. Mel naprawdę nie znała odpowiedzi na to pytanie.
- Nie wiem - odpowiedziała szczerze. - Tego nie było w Smoczej... - zaczęła, ale jeźdźczyni przerwała jej ze śmiechem.
- Wiem, akurat Wandersmoka spisywał Czkawka, a on... raczej nie badał tej rasy pod tym względem - jeźdźczyni usiadła wygodnie na kanapie, przyglądając się Piorunowi, który znów spał, najwyraźniej zmęczony dzisiejszymi wydarzeniami. - Pomyślałam, że jest to ta sama klasa, co Szczerbatka, więc może akurat to ich łączy.
- Nie pomyślałam o tym - przyznała Mel, a Astrid uśmiechnęła się do niej łagodnie, jakby jej za to nie winiła.
   Drzwi otworzyły się ponownie, a w progu stał przemoczony do suchej nitki Czkawka, z którego rdzaworudej grzywki ściekała obficie woda. Szczerbatek na dźwięk otwieranych drzwi podskoczył, ale szybko opadł z powrotem, patrząc leniwie na swojego jeźdźca.
- Już? Koniec pracy na dzisiaj? - spytała go Astrid z uśmiechem, widząc, że jeździec jest wykończony od wiosłowania. Czkawka mruknął coś w odpowiedzi i opadł na kanapę obok niej. Astrid zaczęła narzekać, żeby poszedł się przebrać, bo zaraz się rozchoruje, siedząc tak w mokrych ubraniach. Wódz jednak zamknął oczy, jakby wcale jej nie słuchał i kiwnął tylko głową leniwie, mrucząc, że zaraz pójdzie. Astrid westchnęła i przytuliła się do niego, jakby wcale przed chwilą nie narzekała, że siedzi cały mokry.
   Mel patrzyła na nich jak zwykle z ciekawością. Nie widziała jeszcze, żeby dwoje ludzie się tak kochało. Mimo że Astrid miewała humory, a przede wszystkim lubiła drażnić Czkawkę, to prawda była taka, że cały czas krążyła wokół niego, starając się go wspierać w roli wodza. Mel uwielbiała się im przyglądać. Mieszkała tylko z mamą i nie wiedziała, czy jej prawdziwi rodzice też się tak mocno kochali - w końcu jej tato zginął, gdy była mała.
   Nagle Piorun w jej rękach poruszył się, patrząc nerwowo na Szczerbatka, jakby ledwie go dostrzegł. Wokół Wandersmoka pojawiła się biała łuna, która na szczęście nie dotykała skóry Mel. Po plecach dziewczynki przeszły ciarki, gdy zobaczyła, że Szczerbatek także przyjął czujną pozę.
   Wszystko potem działo się tak szybko. Wandersmok na kolanach dziewczynki skoczył do przodu, cały się elektryzując, a Szczerbatek ryknął bojowo, ruszając wprost na niego. Mel zdążyła tylko krzyknąć, ale zanim to zrobiła, Czkawka skoczył z kanapy przed Szczerbatka, unosząc dłonie w uspokajającym geście. Astrid wciąż siedziała na kanapie, jakby nie odnalazła się w całej sytuacji. Tak więc cała rodzina stała na nogach - Mel ochraniała Pioruna własnym ciałem, bo smok schował się za jej fotel, iskrząc się z naładowania, a Czkawka próbował skupić na sobie zielone spojrzenie Nocnej Furii, które skupiało się tylko i wyłącznie na Wandersmoku.
- Mordko, już, uspokój się - mówił łagodnie, zbliżając się do Nocnej Furii bez cienia strachu, mimo że sama Mel drżała teraz, widząc postawę smoka. Wandersmok spoglądał czujnie na swojego starszego rywala, jakby obawiał się ataku z jego strony. Szczerbatek jednak odetchnął, wyzbywając się resztki złości i usiadł na podłodze, wciąż obserwując Pioruna. Mel i Astrid obserwowały w ciszy, jak Czkawka oczarowuje smoka. Zaczął go głaskać i szeptać niezrozumiałe słowa, a smok słuchał go, wściekły, że nie może dorwać małego intruza.
   W końcu Nocna Furia warknęła pod nosem i poszła na górę po schodach, nie obracając się ani razu, jakby była obrażona.
- Coś ty mu nagadał? - spytała Astrid, marszcząc brwi. Przez chwilę nawet ona spodziewała się, że Szczerbatek naprawdę zrobi krzywdę Piorunowi.
   Czkawka jednak odetchnął z nieskrywaną ulgą, ale tym razem już nie siadał.
- Że będzie miał druha do zabaw - mruknął tylko, a Mel uśmiechnęła się, widząc sarkazm w jego oczach. Dziewczynka uklęknęła na kolanach i spojrzała na przerażonego Wandersmoka, który krył się w cieniu fotela.
- Już nic ci nie grozi - wyszeptała, wyciągając wolno rękę. Bała się, że Piorun znów ją porazi, ale przede wszystkim chciała go uspokoić, żeby już nie obawiał się Szczerbatka.
   Piorun patrzył na nią podejrzliwie przez jakiś czas, po czym białe pioruny liżące jego skórę osłabły, aż w końcu w ogóle zniknęły, a smok dotknął jej małej rączki. Mel czuła się dumna, w końcu smok panował nad swoją burzową naturą i najwidoczniej nie chciał jej skrzywdzić.
- Widzieliście? - spytała, dopiero po chwili pojmując, że Astrid i Czkawka cały czas na nią patrzyli z dumnymi i tajemniczymi minami.
- Niesamowite - wyszeptał Czkawka pod nosem, a Astrid odchrząknęła, przerywając tę spokojną ciszę.
- Dobra, ja mam już na dzisiaj dosyć nowości. - powiedziała, mimo to uśmiechając się do Pioruna z ciekawością.


"Every dragon has a secret" - opis tego zdjęcia jak najbardziej komentuje ten rozdział :3

Jak podoba Wam się narracja Mel? Nie za nudno? Może zbyt poważnie? Podzielcie się wrażeniami, bo był to taki mój mały eksperyment. Miałam opisywać już odpływ Johanna i Szpadki, ale nie zmieścił mi się, więc postanowiłam podzielić to na dwa oddzielne rozdziały, a nie rzucać do jednego wora ;)

Ajajaj, ferie mi się kończą :/ szkoda trochę, ale z drugiej strony to lenistwo zaczyna mnie już trochę nudzić. Aaa, właśnie ^^ jutro walentynki ;* no to życzę Wam (ponieważ Was kocham) samych sukcesów i szczęścia, aby zawsze świeciło Wam słonko, a tego akurat nieco by się przydało w naszej polskiej, smętnej pogodzie, i abyście doznawali samych dobrych i pełnych miłości chwil :* to tak z serduszka Dreamie ;)


Zapraszam:

http://wielka-szostka-we-re-heroes.blogspot.com/

http://dead-past-opowiadanie.blogspot.com/
    ^ nowy wygląd bloga, mam nadzieję, że się podoba ;)

środa, 3 lutego 2016

Dzień Wyklucia

   Gdy Astrid zaczynała już powoli zdrowieć, a Wikingowie zdołali zapomnieć o wizycie Warringów, nadszedł czas, na który czekała cała Smocza Akademia - zarówno nauczyciele, jak i uczniowie. Wreszcie w Berk miały pojawić się nowe smoki, tak długo wyczekiwane wśród młodych jeźdźców, którzy przez ostatnie miesiące tak pilnie starali się pielęgnować smocze jaja. Wszystkie oczy kierowały się tęsknie w kierunku Smoczej Skały, na której za kilka godzin mieli zjawić się przyszli jeźdźcy smoków wraz ze swoimi różnokolorowymi jajami.
- Jak znam życie, to przysporzy nam to więcej problemów, niż będzie w ogóle warte - mruknęła Flegma, pakując świeże warzywa dla Hassy, który czekał na nie w kolejce z szerokim uśmiechem na twarzy. Życie w Berk powróciło do normy, ku uldze Astrid, która wolałaby, żeby tak już zostało.
   Hassa przyjął towar z ochotą, ale nie wyglądał, jakby szybko chciał odejść z małego straganu kobiety.
- Nie stękaj tak, na Frigg - odparł, spoglądając na Astrid pełnym nadziei spojrzeniem. - W końcu to dobrze, że Berk doczeka się następnych jeźdźców, co nie, Astrid?
   Dziewczyna stała tam, oparta o drewniany pal, przytrzymujący dach nad straganem Flegmy, słuchając z zainteresowaniem owej wymiany zdań. Przez myśl przeszło jej, że gdyby Wikingowie traktowali ją inaczej, zapewne nie byliby tak szczerzy, wiedząc, że słucha ich rozmowy, jako że była żoną ich wodza oraz jedną z osób, które doprowadziły ten pomysł do skutku. Mimo to cieszyła się, że Wandale ufali jej na tyle, by w ogóle zaczynać tę rozmowę.
- Och, jesteś tu nowy, Hasso - odparła Flegma, przecierając swoją poważną twarz dłonią. Ciemnobrązowe włosy opadły jej na czoło, na którym perlił się pot. Pracowała od rana, a jednak mimo to znajdywała czas na rozmowy. - Nie wiesz, co się działo, gdy na Berk zaakceptowano smoki. Ich tresura wcale nie była taka łatwa.
   Hassa wyglądał na zawstydzonego, ale schował warzywa do swojej torby, szykując się do odejścia. Zmienił się, odkąd tu przybył, pomyślała sobie Astrid przyglądając się młodemu mężczyźnie. Był młodszy od Czkawki, ale i lepiej zbudowany, jak na kowala przystało. Jego ramiona układające się w łagodny łuk przypominały nieco postawę Pyskacza, nawet cień jasnego zarostu na twarzy chłopaka. Czasem nawet Wikingowie traktowali go jak starego Wikinga, którego im brakowało, choć nikt nie powiedział tego Hassie wprost.
- Powiedz to Czkawce - wtrąciła się Astrid, a Hassa i reszta Wikingów, stojących za nim w kolejce wybuchnęła gromkim śmiechem. O tresurze Nocnej Furii przez Czkawkę krążyły legendy, jednak mieszkańcy Berk domyślali się, że musiało go to kosztować mnóstwo cierpliwości.
- Czkawka na pewno da sobie radę z Akademią lepiej niż ty ze swoim rynkiem - odparł z uśmiechem Hassa, patrząc przygaszonym wzrokiem na warzywa w swojej torbie. Wikingowie mruknęli coś pod nosem, wymieniając uśmiechy. Flegma najwyraźniej nie była zadowolona z tej uwagi.
- Co to ma niby znaczyć?
- A to, że twoje warzywa są stare - skrzywił się chłopak, nie wiedząc, że igra z ogniem. Choć zdołał poznać bardzo dobrze wszystkich Wikingów, to jednak zazwyczaj kłócił się z Flegmą. Oczywiście oboje bardzo się lubili, ale Hassa ku zdziwieniu innych zdawał się być bardziej podobny uporem do Pyskacza, niż ktokolwiek mógł sądzić. Flegma również nie dawała łatwo za wygraną, co tylko przysporzyło Czkawce kłopotów z pogodzeniem obu Wikingów. Tym razem jednak to Astrid została wysłana, by zapobiec bójce. Wódz musiał załatwić kilka praw z Johannem, zanim kupiec wyruszy w podróż, którą zaplanował jutro o świcie.
- Moje warzywa? - prychnęła Flegma, a Astrid stanęła prosto, bardziej ostrożna niż wcześniej. - Spróbuj cokolwiek utrzymać w takich warunkach, wtedy pogadamy. To nie topory, które można sobie rzucić w kąt! Też mi coś. - warknęła, obracając się. Hassa spojrzał na nią ze złością, rzucając torbę z ramienia.
- Moje topory nie rdzewieją, jakbyś chciała zauważyć, w przeciwieństwie do twoich warzyw, które się psują - kłócił się dalej, a Flegma zacisnęła pięści, zawróciwszy znów tak, by patrzeć kowalowi w twarz. Astrid poczuła, że powinna zainterweniować.
- Hej, stójcie - powiedziała, stając między nimi. - Hasso, możesz poszukać czegoś u Grubego i Wiadra, jeśli nie pasują ci towary Flegmy, a ty Flegmo przecież kupujesz broń u Hassy. Naprawdę chcesz go zdenerwować? W końcu może ci jej kiedyś zabraknąć... - zanim jednak skończyła mówić, kichnęła, zakrywając twarz dłonią. Wikingowie spojrzeli na nią z troską.
- Astrid, chyba powinnaś odpoczywać - powiedziała Flegma, jakby zapomniała o wcześniejszej kłótni z kowalem. - Jeszcze nie wyzdrowiałaś...
- Właśnie - poparł ją Hassa, a jeźdźczyni zdziwiło to, że w ogóle w czymś się zgadzają. - Co na to Czkawka?
- Yyy, Czkawka... - zaczęła Astrid, nie chcąc przyznać się, że jej mąż nic nie wie o jej wybyciu z domu - Czkawka jest zajęty. Poza tym nie mogę się chować w domu całymi tygodniami.
- Mimo to powinnaś odpocząć - powiedziała Flegma, klepiąc ją po plecach. Astrid zakaszlała cicho, marszcząc brwi, gdy sprzedawczyni zaczęła przeszukiwać swój stragan. - Czekaj, mam coś tutaj.. Powinno poskutkować - mówiąc to, wyciągnęła z jednej ze skrzyni małą flaszeczkę o ciemnoróżowym kolorze, w której prawdopodobnie skrywała się jakaś maść, sądząc po gęstości. - Johann odsprzedał mi ją. Mnie pomogła, gdy się przeziębiłam. Mam nadzieję, że tobie też pomoże wrócić do formy - podała Astrid flaszkę z tajemniczą substancją, uśmiechając się do niej ciepło. Dziewczyna poczuła się lepiej, widząc troskę przyjaciół o jej zdrowie.
- Dziękuję ci, Flegmo - powiedziała z wdzięcznością, ściskając w dłoniach maść. - Ile kosztuje?
- To prezent - odparła kobieta, poprawiając hełm na swojej głowie. - Tylko nie próbuj smarować jej grubą warstwą. To cholerstwo nieźle rozgrzewa, uwierz mi, za to stawia na nogi, jak mało co na tej wyspie.
   Astrid podziękowała jeszcze raz kobiecie, po czym zaczęła powoli wracać do domu, wiedząc, że mieli rację co do stanu jej zdrowia. Czuła się osłabiona jak nigdy i to właśnie wyzwalało w niej złość. Nie lubiła być bezbronna - no bo jak ona, Astrid Hofferson, mogłaby nie radzić sobie z przeziębieniem? Na samą myśl ponosiły ją nerwy.
   Pogoda na Berk uspokoiła się wczorajszej nocy, jakby bogowie łaskawym wzrokiem patrzyli na Dzień Wyklucia na wyspie. Wichura, sprowadzająca na wioskę połacie śniegu i mrozu zanikła, a słońce po kilku tygodniach chowania się za chmurami w końcu wyszło, by pokazać się w całej swej okazałości. Śnieg migotał w jego blasku, niczym biały kryształ, rozwalony na milion kawałeczków przez Odyna. Astrid mimowolnie sięgnęła na swoją szyje w poszukiwaniu diamentów, które podarował jej Czkawka i uspokoiła się, przekonawszy się, że są na swoim miejscu.
   Gdy wróciła do domu, zastała spokój i pustkę, która wydawała się być jeszcze gorszym wrogiem niż jej choroba. Wolała usłyszeć śmiech Mel, radosne pomrukiwanie Szczerbatka i ciepłe ramiona Czkawki od wszechogarniającej ją ciszy i chłodu mieszkania. Jeźdźczyni otworzyła maść, ciekawa nieznanej substancji i od razu poczuła zapach ziół, których nie zdołała rozpoznać, a które wydawały się pochodzić z Archipelagu. Zmarszczyła brwi, ale wtarła maść w skórę szyi, tak by zioła mogły rozgrzać jej chore gardło, według zaleceń Flegmy. Miała nadzieję, że to pomoże - nie chciała zostawiać Mel w tak ważnym dla niej dniu, nie mówiąc o reszcie uczniów, w końcu wciąż uczyła w Smoczej Akademii, nawet jeśli ostatnio wciąż ktoś musiał ją zastępować.
   Położyła się do łóżka i zasnęła, zastanawiając się, jak zmieni się jej rodzina, gdy wykluje się mały Wandersmok. Na samą myśl drżała ze strachu, wiedząc, że nie będzie to miły smok, lubiący pieszczoty, ale groźna bestia, która potrafi zmieść całą wioskę jednym skumulowanym porażeniem piorunów, oplatających jej ciało jak sieć. Zaraz pomyślała też o Szczerbatku i o tym, jaki siał postrach wśród Wikingów, zanim wytresował go Czkawka. Może niepotrzebnie się bała? Może Wandersmoka dało się wychować? Czuła gniew, że nie schowali znalezionych przez jeźdźców jaj tej rasy smoka przed młodymi jeźdźcami Akademii - wtedy Mel by ich nie wybrała. Z drugiej jednak strony, może tak miało być? Tak czy siak, nic nie potrafiła na to poradzić, smok miał wykluć się już dziś, bez względu na to, czy stanowił zagrożenie dla Mel i całego Berk.


   Noc zapadła już nad Berk, pozostawiając tylko jasną poświatę księżyca, niczym białej tarczy, chroniącej wyspę przed całkowitą ciemnością. Na całej wyspie świeciły się świece - Astrid zauważyła ze zdziwieniem, że musiał to był pomysł kogoś z mieszkańców. Dosłownie wszędzie widoczne były małe światła, dające nadzieję i wskazujące drogę do domu. Jeźdźczyni brakło słów, gdy patrzyła na oświetloną wyspę, jak na miejsce pełne cudów, którym zresztą było.
   Wsiadła na Iskrę, oglądając się co rusz za siebie na świece. Otuliła się ciepło swoim długim płaszczem, po czym przytuliła się do smoczycy.
- Lećmy już - powiedziała łagodnie, a Furia skoczyła wysoko w górę, rozkładając skrzydła do lotu.
   Astrid obudziła się jakąś godzinę temu i ze smutkiem zauważyła, że jeźdźcy zdołali już wybyć z Berk. Nie miała jednak ochoty rezygnować. Maść Flegmy rzeczywiście postawiła ją na nogi i teraz jeźdźczyni chciała jak najszybciej dostać się na Smoczą Skałę, choćby wymagało to sporo wysiłku.
   Nie musiała się jednak zbytnio trudzić, bo wystarczyło kilka potężnych zamachnięć skrzydłami Iskry, by tuż przed jeźdźczynią i smoczycą zamigotała Skała w blasku księżyca. Błyskawice przeszywały niebo z dziwnym spokojem, jakby burza zawahała się na czas wyklucia małych smoków, ciekawa tego, jakimi jeźdźcami okażą się ich opiekunowie. Pioruny, jakie dało się zauważyć znajdowały się daleko za wyspą, ledwie widoczne między linią horyzontu, co jednak niepokoiło Astrid. Czuła, że to jest pewien znak od bogów, ale nie mogła jeszcze zgadnąć, jaki.
   Smocza Skała pojawiła się tuż przed nimi, świecąc ciemnopomarańczowym światłem, jakby spoczywające w niej smoki na raz zaczęły ziać swoim ogniem. Astrid zeskoczyła z Iskry tuż nad ziemią, udając się szybkim krokiem w kierunku góry. Szła szybko tunelem, czując jak jej ciemnoniebieski płaszcz powiewa za jej plecami. Łuna ognia zbliżała się do niej z każdym krokiem, równocześnie z echem głosów, odbijających się o ściany jaskini.
   Wyłoniło się cicho zza ściany, czując za sobą pospieszne kroki Iskry. Jeźdźcy stali na środku, poubierani w ciepłe płaszcze. Czkawka miał na sobie swój strój do lotów, którego ostatnio coraz rzadziej używał, z powodu niebezpieczeństwa na wyspie jak i po nieudanym zamachu na jego życie. Wolał więc nosić zbroję, która niestety spowalniała jego ruchy. Dzisiaj natomiast nie potrzebował specjalnej ochrony przed atakiem Wikingów, za to mógłby być potrzebny przy uspokajaniu małych smoczątek, a wtedy twarda stal by mu nie pomogła.
   Obok wodza stał Sączysmark, który ledwie zauważalnie spoglądał na Szpadkę, uczepioną swojego brata i jego narzeczonej. Nie wyglądała, jakby następnego dnia miała pożegnać się z wyspą, co tylko udowadniało, że bliźniaczka musiała być świetną aktorką. Z drugiej strony stała Valka, rozmawiająca ze Śledzikiem i kilkorgiem uczniów Akademi, którzy trzymali w dłoniach swoje jaja. Mel była wśród nich, a jej palce zaciskały się lekko na ciemnofioletowej skorupie.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniłam - zwróciła się na głos, a wszyscy obecni w jaskini spojrzeli na nią z zaskoczeniem i zadowoleniem. Na ustach Czkawki zakwitł najszerszy uśmiech, gdy zobaczył, że jego żona miewa się już dobrze.
- Nie, skąd - odparł.
- Właśnie mieliśmy zaczynać - dodała Valka, opierając się o swoje biodra w dumnej postawie.
   Mel spojrzała na nią i podbiegła do niej, szczęśliwa z jej obecności. Astrid objęła ją mocno, czując jak wszystkie wątpliwości, które kłuły jej serce przed snem powracają. Nawet nie chciała patrzeć na jajo Wandersmoka, bojąc się, co będzie, gdy cienka skorupa pęknie pod wpływem wrzącej lawy.
   Dziewczynka miała rozpuszczone włosy, które okrywały jej plecy oraz ciemny płaszcz z szarym futrem wokół ramion, które mogła zarzucić na głowę jak kaptur. Jej zielone oczy błysnęły z radością, gdy spojrzała ponownie na jeźdźczynię.
- Tak się cieszę, że przyszłaś - powiedziała szczerze, a Astrid pocałowała ją w czoło.
- Miałabym zostawić cię samą w takim momencie? - zapytała z uśmiechem, po czym ujęła Mel za rączkę i dołączyła do pozostałych.
   Nie mogła nadziwić się, jak bardzo urosła dziewczynka, odkąd zdecydowali się ją zabrać do domu. Miała poczucie, jakby to było niedawno, tuż po ich ślubie, choć tak naprawdę od tej chwili minęły ponad dwa lata. Mel nie była już tą samą, przestraszoną sześciolatką, która trwała przy umierającej mamie. Stała się twarda, a zarazem wrażliwa, zupełnie jak Czkawka.
   Astrid podeszła z Mel do Czkawki i ucałowała go w policzek na powitanie.
- Długo przebywacie na Skale? - spytała szeptem. A Sączysmark zerknął na nią z ukosa z niespokojną miną, mimo że jego głos zdawał się być aż nadto opanowany.
- Niedługo. Valka miała już zacząć.
   Astrid kiwnęła głową i spojrzała na najstarszą z jeźdźców, która dzierżyła w dłoni swoją smoczą laskę. Śledzik również na nią patrzył niemal z nabożnym podziwem, jakby widział samo ucieleśnienie Thora, a nie bystrą i pełną doświadczenia jeźdźczynię. Kiedy w jaskini nastała zupełna cisza, przerywana tylko cieniem huku gromów gdzieś wysoko nad nimi i sykiem wrzącej lawy, Valka zabrała głos.
- Chciałabym, żebyście wiedzieli, że nie opiekowaliście się zwykłym kamieniem, czy jajem, ale smokiem, który był ukryty pod twardą skorupą. Mówiliśmy wam, że smoki potrafią słyszeć i rozróżniać głosy, gdy są ukryte w jajach, a także czują, gdy jesteście blisko nich. Czy ktoś chciałby spróbować jako pierwszy?
   Nastała cisza. Mel nie odzywała się, co nie było dla Astrid żadnym zdziwieniem. Ona również nie chciałaby pójść na pierwszy ogień na miejscu dziewczynki. W końcu jako pierwsza zgłosiła się Konwalia - szczupła dziewczynka o jasnych włosach sięgających do połowy pleców i wiotkiej twarzy, przez co poniekąd przypominała Szpadkę. W dłoniach trzymała jajo Zmiennoskrzydłego, które wyglądało, jak powłoka lustra, skrząc się i mieniąc od koloru lawy.
- Świetnie, Konwalio - pochwalił ją Śledzik, dodając jej otuchy. Czkawka uśmiechnął się lekko i podszedł do dziewczynki pewnie. Jeźdźcy obserwowali w skupieniu, jak wódz klęka przed i tak wysoką dziewczynką i szepcze jej coś do ucha, na co mała jeźdźczyni kiwnęła głową twardo, jakby wysłuchała komend jej nauczyciela.
   Konwalia ruszyła wolnym krokiem w stronę plamy lawy pośrodku małej komory jaskini, w której stali wszyscy. Mel zaglądała ciekawie na swoją przyjaciółkę, zaciskając palce na dłoni Astrid w stresie. Czkawka uklęknął wraz z dziewczynka tuż przy krawędzi lawy, a ciszę jaskini przerwał szelest stóp, zbliżających się do miejsca, w którym stała uczennica.
   Dziewczynka zagryzła wargę ze strachem, po czym ujęła delikatniej jajo i przeniosła nad syczącą, palącą substancję, która pryskała wrzącymi kroplami. Konwalia zawahała się, ale w następnej chwili wrzuciła jajo do lawy, które natychmiast zanurzyło się całe w wyraziście czerwonej lawie, która pochłonęła błyszczącą skorupę. Uczniowie wykrzyknęli coś, czy sapnęli z przejęciem, jakby mysleli, że Konwalia właśnie straciła swojego smoka.
- Odsuń się teraz troszkę - powiedział Czkawka, sam słuchając swojej rady. Konwalia odeszła o dwa kroki do tyłu, patrząc z narastającym lękiem na miejsce, w którym upuściła swoje jajo.
   Mimo to nic się nie działo. Jeźdźcy wyczekiwali w skupieniu, ale nic nie wychodziło z płonącej lawy, tym bardziej żaden Zmiennoskrzydły. Astrid miała pewność, że Czkawka wie co robi, w końcu jako jedyny z jeźdźców, z wyjątkiem Valki widział wyklucie smoków. Oczy Konwalii już błysnęły od łez, gdy coś poruszyło się w ognistej cieczy i nagle ku radości Wikingów z lawy wyszedł mały smok o pomarańczowej skórze i małych, niewykształconych skrzydełkach. Żółte oczy smoczka otworzyły się, rozglądając dokoła z rosnącą ciekawością, podczas gdy jego jeźdźczyni wyglądała, jakby chciała wziąć go w ramiona i nigdy nie puścić.
   Zmiennoskrzydły wyszedł z lawy, po czym otrzepał się, jakby kąpał się w zwykłej wodzie, a krople zastygłej magmy leciały dokoła, na szczęście nikogo nie ochlapując. Dopiero gdy smok nieco ochłonął od niesamowicie wysokiej temperatury, w której się wykluł, Czkawka pozwolił Konwalii go dotknąć, przestrzegając ją jednak, by uważała, bo ciało smoka wciąż może być gorące.
   Konwalia przysunęła się z powrotem do smoka i wystawiła rękę, podczas gdy smok oglądał ją z zainteresowaniem. Smok podreptał do swojej jeźdźczyni i obwąchał jej rękę, jakby oczekiwał od niej jakiegoś smakołyku, po czym dotknął jej tak, jak zrobił to Szczerbatek, zaufawszy już Czkawce. Astrid pamiętała też, jak zrobiła to Wichura, gdy zdołała już jej w pełni zaufać i poczuła smutek, przypominając sobie o swojej przyjaciółce.
   Wszyscy stali wzruszeni, gdy Zmiennoskrzydły podbiegł do swojej jeźdźczyni, wtulając się w jej nogi. Konwalia uśmiechnęła się i pogłaskała go delikatnie po grzbiecie, a Szpadka westchnęła, patrząc na dziewczynkę. Mieczyk i Tanya rozmawiali ze sobą szeptem, najwyraźniej zachwyceni widokiem małej dziewczynki i cudu wyklucia jej smoka.
   Czkawka pomógł jej odejść na bok, prowadząc za sobą oniemiałego Zmiennoskrzydłego, a wszyscy uczniowie zerkali na Konwalię z narastającą ciekawością. Część z nich nawet odważyła się zbliżyć i pogłaskać smoka. Mel oglądała to całe widowisko z szerokim uśmiechem, przytulając do siebie swojego smoka ukrytego pod grubą fioletową skorupą, poprzecinaną siatką białych linii.
- Myślałaś już nad imieniem? - wódz spytał blondwłosą uczennicę.
   Konwalia zerknęła na jeźdźca z wahaniem, po czym kiwnęła lekko głową.
 - Strzelec - odparła wprost, a smoczek spojrzał na nią, jakby zareagował na swoje jeszcze nie wybrane imię.
   Jeźdźcy roześmiali się szczerze, gdy Zmiennoskrzydły rozprostował skrzydła i zaczął przytulać swój mały łebek do nóg dziewczynki.
   Zanim Mel zgłosiła się do wyklucia swojego smoka, przed nią zdecydowali się prawie wszyscy uczniowie Akademii. Astrid zauważyła, że Mel woli zawsze czekać na koniec, jakby wolała odwlekać tę chwilę jak najbardziej. Małe smoki siedziały już na kolanach młodocianych jeźdźców popiskując cicho lub bawiąc się z innymi smokami. To to jeszcze nic, pomyślała Astrid i to nieco popsuło jej humor, teraz są spokojne, ale c dopiero, gdy znajdą się na Berk... Czkawka będzie miał prawdziwe urwanie głowy z jedenastką małych smoków. Jak to dobrze, że nie był sam.
   Mieczyk i Szpadka siedzieli z Konwalią i Darczykłakiem przy ich ledwie wyklutych smokach. Wokół reszty nauczycieli także stworzyły się grupki, w których rozmawiali o sposobach tresury, karmienia i wychowywania smoków. Astrid jednak wciąż stała przy Mel.
- Może teraz ty, skarbie? - spytała ją, a dziewczynka spojrzała na nią szmaragdowymi oczętami. Jeźdźczyni zauważyła w nich niepewność.
- A co jeśli... Jeśli okaże się, że jest za groźny? Jeśli Czkawka nie pozwoli mi go zatrzymać?
   Astrid kucnęła obok niej i położyła dłonie na ramionach.
- Mel, to jest twój smok. Czkawka nie zrobiłby ci tego, poza tym jesteśmy pewni, że nie stworzy większego zagrożenia, a nawet gdyby tak było, to nie zostawimy ciebie samej - pogłaskała ją czule po policzku. - Jesteśmy rodziną.
   Mel kiwnęła lekko głową i ścisnęła pewniej swoje fioletowe jajo. Valka uśmiechnęła się do niej zachęcająco, a mała jeźdźczyni i jej mama podeszły do ogniska lawy, które parowało intensywnie gorącą parą. Dłonie dziewczynki zadrżały, gdy Mel przykucnęła przed kałużą wrzącego płynu i uniosła jajo. W końcu jednak zamknęła na moment oczy i puściła je, a ciemne jajo wpadło do lawy, chlupiąc głośno. W chwili zetknięcia z ciemnoczerwoną magmą, niebo przecięły grzmoty, których dźwięk doszedł nawet wnętrza jaskini. Dokoła kolorowe jaja zatrzęsły się w skorupach, jakby bały się stworzenia, które zostało uwolnione ze swej skalnej powłoki. Czkawka patrzył z niepokojem na dziewczynkę, jakby obawiał się najgorszego. Astrid zignorowała go, chcąc dodać małej otuchy, choć wiedziała, co pomyśleli wszyscy. Thor się gniewa. Jego burze rzadko kiedy były tak stanowcze i silne, nie licząc momentu, gdy Czkawka wymyślił metalowe przystanki dla smoków na wyspie. Tylko wtedy pioruny szalały na równi z dzisiejszą nocą, choć było to ponad sześć lat temu.
   Mel odeszła o kilka kroków, a Astrid zauważyła, że dziewczynka cała się trzęsie. Co mogła zrobić, by ją uspokoić? - myślała. Już tyle razy rozmawiali na temat małego smoka i o tym, że zawsze będą ją wspierać. Miała nadzieję, że lęk dziewczynki przed smokami minie, być może za sprawą jej małego Wandersmoka.
   Z lawy wynurzyło się małe, bezkształtne ciałko, po którym spływała magma. Wszyscy uczniowie i nauczyciele wpatrywali się teraz w małe stworzonko, które dreptało na swoich śmiesznych nóżkach, byleby tylko wyjść z gorącej substancji. Gdy lawa opadła, Astrid zobaczyła żółte oczka, spoglądające na nich ciekawie i kilkanaście kolców wokół małej, trójkątnej głowy, które rozłożone były na kształt korony. Skrzydła smoka były grafitowo-fioletowe, gdzieniegdzie przecinały je jasnoniebieskie ryski, gdzie błona zdawała się być najcieńsza.
   Mel wpatrywała się z zaciekawieniem w swojego smoka, jakby nie zdawała sobie sprawy, że teraz ich życia będą splecione. Wyciągnęła nieśmiało rękę w kierunku smoka, który zdawał się ją zauważyć. Zanim jednak palce dziewczynki dotknęły pyska smoka, jego skrzydła splotły się w błyskawicach, które rozpełzły się po kruchym ciele smoka. Mel schowała szybko rękę, cofając się niepewnie przed niebezpiecznym napięciem.
   Czkawka podszedł do Mel i usiadł obok, oglądając smoka.
- Nie sądziłem, że małe osobniki przyciągają napięcie - zwrócił się do Valki, której oczy błysnęły z naukowym podekscytowaniem. Aha, więc to było rodzinne u Haddocków, pomyślała Astrid z niechęcią.
- Bo nie przyciągają. Myślę, że ten jest inny - powiedziała Valka, także podchodząc do małego smoka. Wszystkie nowowyklute smoki pochowały się w ramionach swoich jeźdźców, jakby przeraźliwie bały się Wandersmoka. Astrid zauważyła to z narastającym strachem, ale nie chciała mówić o tym, przy Mel, by nie straszyć dziewczynki jeszcze bardziej.
   Wandersmok przystanął i zaczął smakować powietrze językiem, jakby był ciekaw otoczenia. Na ten widok Mel uśmiechnęła się lekko, jakby się powoli uspakajała.
- Dlaczego one się boją? - pisnęła Konwalia, ściskając w dłoniach drżącego Zmiennoskrzydłego imieniem Strzelec. Valka spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Czkawka, wezmę część uczniów na statek i polecę Grubemu, by po was przypłynął. Dacie sobie radę?
- Pewnie - odparł jeździec, choć Astrid nie widziała w nim tyle pewności.
- Szpadka, Mieczyk - zarządziła Valka. - Płyniecie?
- Szkoda, że nie możemy pooglądać - stęknął Mieczyk, ale wziął za rękę Tanyę i ruszył za Valką.
- Najlepiej weźcie smoki na ręce - poradziła uczniom Szpadka, po czym zakończyła całą procesję, pilnując, aby nikt nie zechciał jednak wrócić, by obserwować Wandersmoka.
   W jaskini zostało jeszcze trzech uczniów, którzy obserwowali z zaciekawieniem Wandersmoka, jakby zapomnieli o swoich własnych, niewyklutych smokach. Sączysmark zaglądał Astrid przez ramię równie ciekawy smoka jak dzieci. Wandersmok natomiast dreptał w miejscu i rozciągał się, jakby chciał pozbyć się resztek magmy. Demczyk skrzywił się, patrząc na smoka, jakby przyprawił go o mdłości.
- Blee, jest obleśny - skwitował, a Astrid, Czkawka i Sączysmark spojrzeli na niego, jakby chcieli go uciszyć. Mel w ogóle się nim nie przejęła, patrząc na smoka.
- Współczuję ci, Mel - wyszeptała Mirra, ale jej także Mel już nie słyszała. Ostatnim z jeźdźców był Robin, niski i mądry chłopiec o ciemnych włosach, opadających na czoło. Robin nie odzywał się ani słowem, wpatrzony w Mel.
- Jest śliczny - wyszeptała dziewczynka, uśmiechając się lekko do smoka, z którym nawiązała kontakt wzrokowy. Wandersmok podreptał w jej kierunku, nie spuszczając z niej oka. Mel wyciągnęła rękę jeszcze raz, a jej małe palce musnęły pysk smoka, jakby dziewczynka chciała go pogłaskać.
   Zanim jednak Astrid zdążyła zareagować, palce dziewczynki odskoczyły od ciała smoka, a Mel skrzywiła się tylko, porażona prądem. Wszyscy wstrzymali oddechy, patrząc jak Mel osuwa się na kolana, wpatrując się w swoje ręce. Czkawka przytrzymał ją, jakby miała zemdleć.
- Mel? Mel, wszystko dobrze? - dopytywała się Astrid, której serce zabiło tak głośno, jak nigdy przedtem. Mel jednak zmarszczyła brwi, jakby nie wiedziała, co się właściwie stało, po czym uśmiechnęła się do swojej mamy uspokajająco.
- To da się wytrzymać - powiedziała, a nauczyciele Akademii westchnęli z ulgą. Demczyk wyciągnął także rękę, tak jak Mel wcześniej.
- Hej, ja też chcę - stęknął, ale zanim Czkawka zatrzymał chłopca, Wandersmok ryknął nieco żałośnie i podszedł tyłem do Mel, jakby chciał ją osłonić przed jeźdźcem. Sączysmark zaśmiał się.
- No młody, koniec na dziś - powiedział, mierząc Demczyka groźnym spojrzeniem. - Przeholowałeś. Sześć okrążeń wioski i nie wywiniesz się, nawet gdyby jutro miał padać grad.
   Demczyk skrzywił się na te słowa, jakby chciał uniknąć kary.
- Wodzu, ja nie... - zaczął, ale Czkawka spojrzał na niego stanowczo.
- Sączysmark ma rację. - powiedział, a Demczyk nawet nie próbował się już tłumaczyć. - Rozmawialiśmy wcześniej o zasadach, więc jeśli się do nich nie dostosowałeś, to powinieneś teraz zmierzyć się z konsekwencjami.
- Dzięki, Czkawka - mruknął Sączysmark, krzyżując dumnie ręce. Wódz jednak kiwnął tylko głową, patrząc na Wandersmoka z obawą. Astrid nie potrafiła tego zrozumieć, w końcu widać było, że smok polubił Mel. Czego on się znów obawiał?
- To co, Robin? - spytał zamiast tego ciemnowłosego chłopaka. - Twoja kolej?
   Robin miał w dłoniach jajo Tajfumeranga, błyszczące niebieską poświatą, na którego skorupie wymalowane były jakby prądy zimnego powietrza. Astrid zastanawiała się, skąd brały się tak barwne skorupy jaj, kiedy sama poczuła zawroty głowy, które dokuczały jej od kilku dni. Klęknęła na kolanie, trzymając się za skronie, jednocześnie czekając, aż wirowanie świata dokoła ustanie.
- Astrid - usłyszała troskliwy głos Czkawki. - Wszystko dobrze?
- Taak - odpowiedziała jeźdźczyni machnąwszy dłonią. - To przeziębienie - bąknęła tylko pod nosem, a uwaga wszystkich znów skupiła się na Mel, która teraz głaskała swojego małego smoka po skrzydłach.
- Nie razi prądem cały czas - powiedziała, drapiąc go wokół korony z kolców. - Tylko, gdy sam je przyciągnie.
- No dobra, pani smokolog - zwrócił się do niej Sączysmark z uśmiechem. - Weź swojego smoka na bok, bo twoi koledzy czekają. Aaa, właśnie. Jak chcesz mu dać na imię?
   Astrid i Czkawka spojrzeli na córkę z zaciekawieniem. Nawet nie pytali o to dziewczynkę, po prostu wypadło im to z głowy, poza tym Mel nigdy im o tym nie wspomniała. Tym razem dziewczynka uśmiechnęła się pewnie, jakby imię dla swojego smoka wybrała już dawno.
- Piorun - wyszeptała, a Wandersmok jakby uśmiechnął się w jej kierunku, przywołany po imieniu.





Tak wiem, zlinczujcie mnie za to :// Tak się składa, że nie mogę się ogarnąć po mojej osiemnastce, a przyznam - świętowałam cały tydzień. Poza tym napisałam ten rozdział już wcześniej, ale coś mi w nim nie pasowało, więc go zmieniłam. Mam nadzieję, że ten wam się podobał ;)


Zapraszam na:
http://wielka-szostka-we-re-heroes.blogspot.com/