Mel ubrała się szybko po swojej całodniowej drzemce i próbowała wymknąć się z domu kilka godzin przed zachodem słońca, gdy wtem drogę zagrodził jej Czkawka. Stanęła przed nim oniemiała, czując potworne wyrzuty sumienia, które zalewały ją falą chłodu.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał, marszcząc jedną brew. Mel zauważyła, że chowa za plecami swoje dłonie, jakby trzymała coś, czego nie chciała pokazać Czkawce. Mianowicie swoją znajomość z Berserkiem.
- Muszę się przejść po wyspie - odparła, bo to pierwsza wymówka, jaka przyszła jej do głowy. Czkawka patrzył na nią uważnie, ale po chwili jego spojrzenie złagodniało. - Pomyśleć, sam rozumiesz...
- Nie zabierasz ze sobą Pioruna? - zapytał luźno, jakby wcale nie odpytywał jej z ucieczki z domu. Mel czuła się głupio - w końcu jakby nie patrzeć miała dwadzieścia cztery lata, a tłumaczyła się właśnie swojemu przyszywanemu ojcu. Problem w tym, że nigdy się nie buntowała, dlatego ciężko było jej się odnaleźć w takiej sytuacji.
- Nie, zostaje w domu - odpowiedziała krótko, zastanawiając się, czy miałaby szansę przecisnąć się obok Czkawki w kierunku drzwi. Raczej wątpiła, by udał jej się taki manewr - Szczerbatek miał zmysł kota i co gorsza, współpracował z Czkawką.
Czkawka spochmurniał, patrząc na córkę nieco łagodniej niż podczas ich ostatniej rozmowy.
- Wiesz, że zabroniłem ci tylko latać na Piorunie, ale nie zabroniłem ci z nim chodzić po wyspie. - mówił, jakby nie do końca usatysfakcjonowany swoją decyzją.
Mel wywróciła oczami.
- Tak, tak - mruknęła. - Mogę już iść?
Czkawka nie odzywał się chwilę, wpatrując się w córkę z bólem. Mel nie potrafiła odwzajemnić tego spojrzenia. Czuła się winna, jakby jeździec samym spojrzeniem potrafił ocenić, czy Mel coś przed nim ukrywa. W końcu jednak odszedł na bok, wzdychając cicho.
- Proszę - odparł, a Mel przeszła obok, czując, że nagromadzone emocje opadają niczym skłębiony śnieg ze spiczastych dachów domków Wandali. - Mel...
Dziewczyna zamknęła oczy z rezygnacją i obróciła się w stronę Wikinga, oczekując kolejnych podejrzliwych pytań. Czkawka jednak nie wyglądał, jakby był na nią zły.
- Wiesz, że cię kocham? - spytał dość swobodnie, jakby okazywanie uczuć nie było mu obce. Mel otworzyła szeroko oczy i kiwnęła głową.
- Ja ciebie też - mruknęła i wyszła, zostawiając za sobą dom Haddocków.
Przez całą drogę do kryjówki Berserka myślała nad tymi słowami. Czkawka pewnie się czegoś domyśla i powiedział to, by ją sprawdzić, pomyślała, ale zaraz naszły ją kolejne wyrzuty, w końcu Czkawka nie był zdolny do czegoś takiego. Starła z policzka samotną łzę, która w tych warunkach zapewne szybko by zamarzła i złapała się kory olbrzymiej sosny. Tak bardzo chciała teraz wrócić do swojego domu, ale ciekawość, która była jej najgorszą cechą, nie pozwalała jej zrobić ani jednego kroczku w stronę Berk. Zagryzła zęby i ruszyła dalej pośrodku potężnej śnieżycy.
Znalazła bez problemu jaskinię, w której powinien ukrywać się Angus i weszła do środka, zauważając z daleka jasne światło ogniska.
Angus siedział przed ogniem, grzejąc ręce, a gdy Mel weszła do środka, dobył sztylet. Mel ściągnęła w głowy kaptur i uniosła ręce w obronnym geście.
- To ja, spokojnie - powiedziała, a Angus automatycznie odrzucił na bok sztylet.
- Nie poznałem cię - przyznał chłopak z uśmiechem na twarzy. - Wyglądasz jak jakiś eskimos w tych wszystkich futrach.
- Przynajmniej nie zamarzłam, kiedy tu do ciebie szłam - odgryzła się Mel. Sama nie wiedziała, dlaczego czuła się tak rozluźniona w towarzystwie kogoś, kto powinien być jej wrogiem.
- Właśnie - Angus skinął głową, patrząc w ognisko. - Nie sądzę, żeby te twoje przechadzki po lesie w czasie takiej pogody były dobrym pomysłem.
Mel przykucnęła obok niego i zaczęła grzebać w swojej torbie w poszukiwaniu niezbędnych rzeczy, które zabrała z domu. Jej bujne, ciemnobrązowe włosy zalały jej twarz. Jedną ręką zgarnęła je wszystkie na bok, tak że spływały po jej ramieniu szaloną kaskadą.
- Martwisz się o mnie? - spytała z rozbawieniem, ale Angus nie wyglądał, jakby odebrał to jako żart.
- Pewnie, że tak - odpowiedział z powagą. - W końcu jesteś jedyną osobą, która zrobiła dla mnie coś dobrego.
Mel spojrzała na niego, ale Wiking nie wyglądał jakby kłamał. Jego ogniście rude włosy były zaczesane lekko w bok, a oczy błyszczały z zainteresowaniem, jakby to Mel go tak ciekawiła. Jeźdźczyni zmieniła mu na szybko opatrunki i z ulgą stwierdziła, że rana zaczęła się już powoli goić. Angus spoglądał za nią, gdziekolwiek by nie była, a jego spojrzenie zaczynało powoli wkurzać Mel. Nie potrafiła się na niczym skupić i wszystko leciało jej z rąk, gdy ktoś na nią patrzył.
- Możesz przestać? - spytała w końcu, gdy po raz kolejny upuściła swoją torbę.
Angus uśmiechnął się szeroko.
- Co takiego?
- Przestań się na mnie gapić - odpowiedziała Mel z nutą złości. - To irytujące.
Chłopak wzruszył obojętnie ramionami z pewnym siebie uśmiechem.
- Przykro mi, ale nie potrafię oderwać od ciebie wzroku. - powiedział, a Mel oblała się rumieńcem.
Przyrządziła na szybko kolację dla Angusa i siebie, a gdy zjedli, zaczęli rozmawiać wesoło na różne tematy. Angus opowiedział jej o życiu u Berserków o znaczeniu umiejętności walki i strategii w ich środowisku oraz o szarych dniach na morzu, z którego rzadko kiedy schodzili na suchy ląd.
- Aż tak lubicie żeglugę? - spytała ze zdziwieniem Mel. Już zdążyła zapomnieć o pierwszych obawach na temat Wikinga. Doskonale czuła się w jego towarzystwie i nie zamierzała z tego zrezygnować ze względu na ich pochodzenie.
- Czy ja wiem... Po prostu nie znamy niczego innego i jesteśmy w tym dobrzy. Dlaczego mamy nie pływać, skoro robimy to od wieków? - spytał, a Mel kiwnęła głową.
Zapatrzyła się w ogień, myśląc o swoim smoku. Skoro Berserkowie tak lubią wodę, to dlaczego pragną mieć Wandersmoka? Czy nie mogli zająć się po prostu sobą i dać Wandalom spokój? Czkawka może i miał styczność z tym gatunkiem, ale nie on go wytresował. Zrobiła to tylko ona sama i była pierwszą jeźdźczynią w historii, która zasiadała Wandersmoka.
- A jak jest na Berk? - zapytał ciekawie Angus. Mel poczuła się zaskoczona tym pytaniem. - U was każdy lata na smokach, czy tylko wybrani?
Mel roześmiała się, popijając gorący wywar z suszonych liści pokrzywy. Nie był za smaczny, ale za to bardzo szybko rozgrzewał.
- Każdy, kto chce. Czkawka zadbał o to, by każdy czuł się na Berk jak najlepiej. - powiedziała, ale nagle urwała. Nie każdy czuł się na Berk jak ryba w wodzie, pomyślała, mając na myśli siebie.
- Oprócz ciebie - zauważył Angus, jakby czytał jej w myślach. Mel spojrzała mu w oczy i zmarkotniała. Nie chciała na ten temat rozmawiać. - Nie myślałaś o tym, by opuścić Berk? Masz w końcu smoka.
- Nie myślałam o tym... - zaczęła Mel. - Tutaj mam rodzinę, przyjaciół...
Nie była pewna, czy mogła mówić o rodzinie. Andre i Inga jak najbardziej czuli się Haddockami, ale ona... Ona chyba nigdy nie będzie pewna swoich korzeni. Zawsze będzie pamiętała schorowaną mamę i ojca, o którym krążyły legendy.
- Ja też miałem przyjaciół u Berserków - rzucił Angus. - I tym ciężej było mi stamtąd odejść. Ale zrobiłem to, bo wiedziałem, że Dagur wykorzysta moje zdolności i że będę niewolnikiem w swoim własnym klanie.
- Było ci ciężko porzucić to, co znałeś? - zapytała dziewczyna. Angus kiwnął głową.
- To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu, ale nie żałuję jej - powiedział, uśmiechając się do Mel. - Bo poznałem ciebie.
Mel każdego dnia wybywała na kilka godzin, by móc spędzić je z Angusem. Jego rana zagoiła się do końca, pozostawiając tylko cienką bliznę. Jeźdźczyni nigdy nie zabierała ze sobą Pioruna, bo po pierwsze i tak nie mogłaby z nim latać, a po drugie wolała, by jej smok nie miał styczności z Berserkiem. Ufała Angusowi, ale wolała nie ryzykować. Piorun był dla niej zbyt cenny, a ona wciąż nie wiedziała, dlaczego Berserkowie tak pragną smoka.
Robin zauważył jej dziwne zachowanie jako pierwszy i kilka razy zaproponował, że pójdzie z nią, gdy wymawiała się ochotą na spacer, ale ona zawsze była przeciwna. Nie chciała, by jej przyjaciel dowiedział się o Berserku, bo z pewnością nie zrozumiałby, dlaczego Mel zaczęła się z nim spotykać. Druga sprawa, że dziewczyna coraz bardziej uświadamiała sobie, że zaczyna coś czuć do Angusa, a Robin stałby się dla niej niewygodną przeszkodą.
Czkawka zachowywał się wobec niej normalnie, ale ona dalej miała do niego żal o zawieszenie jako jeźdźca. Może wódz nie zauważył specjalnej różnicy, ale dla jego córki przemieszczanie się po tak wielkiej wyspie o własnych nogach było katorgą. Dodatkowo jej relacja z Piorunem znacznie się pogorszyła, bo Mel spędzała z nim dużo mniej czasu niż zwykle. Smok wyglądał mizernie dokładnie tak jak jego jeźdźczyni. Czkawka zranił ich oboje, zmuszając do pozostania na ziemi.
Pewnego dnia Mel siedziała na ławce przed kuźnią Hassy, a obok niej leżał Piorun z głową opartą na jej kolanach. Dziewczyna gładziła po łuskach swojego smoka, zastanawiając się, jak długo jeszcze Czkawka będzie zakazywał im lotów. Możliwe, że Dagur nie zaatakuje przez kilka lat, a ona będzie uziemiona tylko przez nakaz swojego wodza.
Robin przechodził obok i zauważył ją, gdy zerknął przypadkowo na kuźnię. Za nim podążał rozleniwiony Szmer, złożywszy swoje skrzydła w ciasny rulon.
- Cześć, Mel - przywitał się chłopak, siadając obok niej na ławce. Piorun otworzył swoje oczy i spojrzał na chłopaka, ale nie ruszył się ani o milimetr, jakby czuł się bezpiecznie w jego towarzystwie. - Czemu nie było cię na spotkaniu w Arenie?
- Po co, skoro przestałam być jeźdźczynią? - mruknęła pod nosem, patrząc cały czas tylko na swojego kochanego smoka. Piorun poruszył się niespokojnie i spojrzał na nią smutnymi oczami. Mel pogłaskała łuski wokół jego oczu, starając się złagodzić ich wygląd.
Robin skrzywił się ledwie zauważalnie i podrapał Pioruna za uchem. Szmer tymczasem usiadł naprzeciw niego w wysokiej zaspie śniegu. Tajfumerang spróbował zwrócić na siebie uwagę Wandersmoka i zaprosić do zabawy, ale Piorun nie reagował, jakby dzielił ze swoją jeźdźczynią jej podły nastrój.
- Czyli Czkawka wciąż nie zniósł zawieszenia? - zapytał cicho, a Mel natychmiast wybuchnęła.
- A kiedykolwiek miał to w planach?! - warknęła. - Mam dość jego zakazów i nic mnie nie interesuje walka z Berserkami. Równie dobrze mogłoby ich w ogóle nie być, a Dagur może nie jest tak zły, jak przedstawia go mój ojciec.
Robin otworzył szeroko oczy ze zdumienia i zamknął jej usta dłonią, zanim powiedziała jeszcze coś, czego mogła gorzko pożałować. Mel spojrzała na niego wściekle, tym bardziej że twarz chłopaka znajdowała się bliżej niej niż powinna.
- Mel, zaraz usłyszy cię pół wioski - mruknął Robin, starając się ukryć swoje zdziwienie. - Dobrze wiesz, że nikt oprócz twojej rodziny i mnie nie wiedział o Dagurze.
- Nic mnie to nie interesuje. Równie dobrze już wszyscy mogą szeptać za plecami. - powiedziała Mel i oparła się plecami o kuźnię, krzyżując buńczucznie ręce na swojej piersi. Robin wpatrywał się w nią z szokiem.
- Co się dzieje, Mel? - spytał, a dziewczyna nabrała ochoty, by stąd odejść i zostawić chłopaka samego. Miała dość Berk i męczyła się każdym jeźdźcem, którego napotkała, bo uświadamiał jej, że ona sama nie ma żadnej wolności. - Od kilku dni chodzisz wściekła, z nikim nie chcesz rozmawiać i ciągle znikasz. Możesz mi powiedzieć, co jest grane?
Mel rzuciła mu pełne gniewu spojrzenie, ale nie odpowiedziała, czując, że tylko się pogrąży. Nie mogła powiedzieć mu prawdy, bo wiedziała, że jej przyjaciel jej nie zrozumie. On zawsze wierzył w Czkawkę i robił wszystko, o co ten go prosił. Ona też taka była, dopóki nie przejrzała na oczy.
Robin dotknął jej ramienia, patrząc na nią z troską.
- Mel... Martwię się - wyszeptał, starając się namówić ją do wyznań. Mel odepchnęła jego rękę i wstała.
- Wcale nie - warknęła. - Przejmujesz się tylko sobą.
- Skąd możesz to wiedzieć? - spytał Robin nieco ostrzej. - Staram ci się pomóc, a ty mnie odpychasz.
Mel wyszła spod dachu i obróciła się przodem do niego, czując, że rozpiera ją złość.
- A może ja nie chcę twojej pomocy? - krzyknęła. - Daj mi wreszcie spokój!
Robin przystanął zrezygnowany, a jego oczy skierowały się na bok. Mel powiodła za jego spojrzeniem i zauważyła swoją mamę, która stała z Flegmą. Obie kobiety przestały rozmawiać, wpatrując się ze zdziwieniem w parę jeźdźców. Mel mruknęła coś pod nosem i odeszła gniewnie w kierunku domu, jakby chciała jak najszybciej zapomnieć o kłótni z Robinem, którą prawdopodobnie usłyszała Astrid.
Trochę krótki, wiem, ale przyszły powinien być bardziej ciekawy ;) na razie bd przeplatać rozdziały z Mel z rozdziałami z Czkawką a potem... potem to zobaczycie :D
czwartek, 14 lipca 2016
środa, 29 czerwca 2016
Wieszczka
Dzień w Berk zaczął się bardzo zwyczajnie. Rankiem słońce oświeciło nagromadzony podczas nocy śnieg, roztapiając go po części. Resztę białej kołdry oświeciło swym blaskiem, stapiając ze sobą zagarnięte krawędzie zasp.
Czkawka siedział w kuchni Hassy, pogrążony w rozmyślaniach. Tak naprawdę trwał w nich, odkąd pokłócił się z Mel. Czuł, że Astrid ma rację, ale wiedział też, że jeśli się ugnie ten jeden raz, Mel w ogóle przestanie go słuchać. Podczas obserwowania Stoicka zdołał zauważyć, że wódz musi być stanowczy - zresztą nie tylko wódz, ojciec również. Jeśli nie potrafiłby postawić się swoim dzieciom, to jakim cudem mógłby zapewnić im bezpieczeństwo?
- Nie martw się - rzekł do niego Sączysmark, poklepawszy po przyjacielsku w ramię. Siedzieli w trójkę z Hassą, popijając gorące mleko z dodatkiem kakaa z południowych wysp. - Pogodzicie się z Mel, jestem pewien. Dobrze zrobiłeś. Violin weszłaby mi na łeb, gdybym od czasu do czasu nie wziął spraw w swoje ręce.
- Twoja córka ma piętnaście lat - zauważył Czkawka, unosząc kubek do ust. Hassa obserwował uważnie jeźdźców, przysłuchując się rozmowie.
- I siedmiu adoratorów - dodał z niezadowoleniem Sączysmark. - W tym twojego syna.
Czkawka w ostatniej chwili powstrzymał się od wyplucia trzymanego w ustach mleka. Przełknął szybko płyn, starając się nie roześmiać, co groziłoby zadławieniem.
- Andre? - zapytał dla pewności, jakby miał więcej synów.
- A myślisz, że od kogo Violin zgarnia kwiaty co tydzień? Może od Robina? - wypytywał jeździec oburzonym głosem. Czkawka zmarszczył brwi. Chyba wolałby już, by chłopak był zainteresowany córką Sączysmarka niż jego własną, nawet jeśli był o dziewięć lat starszy od Violin.
- Tak słucham waszych narzekań i zaczynam żałować, że nie mam dzieci. - zaśmiał się Hassa, popijając mleko. Jako jedyny z siedzących w pomieszczeniu miał jasne włosy odziedziczone po Pyskaczu, których ostatnio nie obcinał, przez co urosły mu na długość ramion. Najwidoczniej starał się je zaplatać, a raczej dopiero się uczył, bo jego warkocz wyglądał dość skromnie. Czkawka cieszył się, że ma pomoc w postaci Astrid, nawet jeśli nie miał brody lub włosów o takiej długości, by móc je zaplatać - miał jednak dwie córki i cieszył się, że Astrid przewyższa tą umiejętnością.
- Żałować? - parsknął Sączysmark. Jego zarost okrywał dolną część brody, ale Szpadka nie pozwalała mu jej zapuszczać. Ponoć twierdziła, że go postarza. - Masz mniej problemów, zwłaszcza jeśli chodzi o córki.
- Ale za to ile satysfakcji - zadumał się Hassa. - Macie komu poświęcać to wszystko, co robicie. A ja? Komu przekażę kuźnię mojego ojca?
Hassa potrzebował sporo czasu, by pogodzić się z faktem, że jest synem Pyskacza. Jak dotąd było mało sytuacji, gdy naprawdę potwierdzał swoje pochodzenie i to chyba głównie ze względu na pamięć o Pyskaczu. Prawdopodobnie obawiał się, że nie będzie tkwił w pamięci reszty Wikingów na podłożu podobnym do tego, które zbudował jego ojciec.
- Chcesz oddać kuźnię córce? - zdziwił się Sączysmark, na co Czkawka wybuchnął głośnym śmiechem.
Hassa wywrócił oczami, niemal jak niegdyś wódz, gdy jeszcze nie przyzwyczaił się do tekstów przyjaciela.
- Dziecku - odpowiedział Hassa, jakby tłumaczył to komuś wielce ułomnemu. - Chciałbym mieć jakiegoś dziedzica. Kogoś, kto będzie mógł ponieść dalej mój ród.
- No to w czym problem - Sączysmark wzruszył ramionami obojętnie. - Znajdź jakąś żonę i tyle. Jesteś na tej wyspie od kilkunastu lat, więc jeżeli ci się nie udało to poszerz horyzonty.
Hassa spojrzał na Czkawkę, jakby prosił go o wsparcie.
- Ma rację - przyznał wódz, choć rzadko kiedy zgadzał się z Sączysmarkiem. Akurat to zostało im jeszcze z dzieciństwa. Czasem zastanawiał się, jak to możliwe, że są kuzynami.
- Wybacz, przyjacielu, ale nie szukam na siłę - zaśmiał się Hassa, opierając na nadgarstku. - Zresztą i tak najpiękniejsze kobiety na Berk są już przez was zajęte.
Czkawka i Sączysmark zerknęli na siebie w niemej zgodzie i obaj dokończyli swoje mleko w tym samym czasie jak bliźniacy. Zaraz do kuchni wleciała Szpadka, rozglądając się dokoła ciekawie, jako że pierwszy raz była w domu kowala.
- O, cześć, skarbie - powiedział do niej Sączysmark ze swoim głupkowatym uśmiechem. - To tylko mleko - dodał szybko, unosząc kubek.
Szpadka wywróciła oczami, przystając przed trzema Wikingami. Miała teraz znacznie dłuższe włosy, splecione w długie warkocze, sięgające połowy ud, a od ślubu z Sączysmarkiem, starała się bardziej dbać o wygląd. Czkawkę nieco to dziwiło, bo przecież jej ukochany i tak nie potrafił oderwać od niej wzroku, więc nie rozumiał po co Szpadka tak zajmowała się sobą. Chyba nigdy nie zrozumie dziewcząt.
- Tak, wiem - mruknęła, rozglądając się po pomieszczeniu niezbyt skrycie. Hassa zerkał na nią niemal takim spojrzeniem jak Sączysmark, dlatego Czkawka cieszył się, że jeździec nie widzi, jak kowal patrzy na jego żonę. - Nie widziałeś Violin?
- To duża dziewczynka, skarbie - odpowiedział cierpliwie Sączysmark. - Pewnie po prostu jest na Arenie i tyle.
- I jeszcze mi powiedz, że z Andre - rzuciła Szpadka, krzyżując ręce w wyzywającym geście i przenosząc wzrok na Czkawkę. Wódz nagle poczuł, że wszyscy na niego patrzą.
- Nie mam z tym nic wspólnego, Szpadka. - odparł wprost.
- Nieważne - burknęła bliźniaczka. - Tak czy siak, Sven cię szuka. Chyba ma problem z toporem.
- To dlaczego nie może przyjść do Hassy? - spytał Sączysmark ze zdziwieniem. Hassa w ciszy przysłuchiwał się ich dialogowi.
- Bo to... innego rodzaju problem - Szpadka wywróciła lekko jasnymi oczami. - Twierdzi, że znasz chwyt Thumara.
- Bo znam - Sączysmark wzruszył ramionami.
- Co to takiego? - zapytał Czkawka z ciekawością. Pierwszy raz słyszał o czymś takim, ale wcale go to nie dziwiło. Sączysmark zawsze znał się na bójce - od najmłodszych lat, a gdy dorósł, Stoick zawierzył wiele jego siłom. Tak też chyba zostało, bo dla Czkawki był kimś w rodzaju prawego ramienia, osłaniającego przed wrogiem. Oczywiście, jeździec nie powiedział mu tego w twarz. To na polu walki stali się sobie bliscy i po raz pierwszy znaleźli wspólną płaszczyznę porozumienia.
- Sposób obezwładnienia przeciwnika, przekazywany u Jorgensonów - wytłumaczył z pychą Sączysmark, jak zwykle obnosząc się ze swoim nazwiskiem, jakby było więcej warte niż ród Haddocków.
- Aha - odparł krótko Czkawka, woląc nie zagłębiać się w ten temat. Szpadka tymczasem najprawdopodobniej chciała ich rozdzielić, przeczuwając że ta trójka nie powinna przebywać ze sobą dłużej niż to konieczne. Pewnego razu wybrali się razem na łowy i zarówno bliźniaczka jak i żona wodza nie były zadowolone po ich powrocie. W najlepszej sytuacji był oczywiście Hassa, który nie miał uszczypliwej żony, patrzącej na jego każdy krok.
- Zaraz do niego pójdę - obiecał Sączysmark, ale Szpadka zerknęła krótko na jego towarzyszy, po czym złapała go delikatnie za rękę i pociągnęła na chwilę na bok. Czkawka uśmiechnął się, wyczuwając już, że Sączysmark szybko zakończy swoje śniadanie.
Hassa przez dłuższy czas podkochiwał się w Szpadce, oczywiście dopóki ta nie wyszła za Sączysmarka. Czkawka współczuł mu, bo wyobrażał sobie, jak źle może się czuć kowal, gdy jego miłość bierze ślub z innym. Tak to już jest, że nie każdemu układa się w życiu. Mimo to Czkawka szanował go za to, że był naprawdę dobrym przyjacielem dla Sączysmarka i że zawsze mu pomagał w razie kłopotów z żoną. Nie był pewien czy on sam postąpiłby podobnie w takiej sytuacji.
- To jak? - zagadnął go Hassa, obracając wzrok od pary Wikingów. - Zamierzasz dać szlaban Mel, tak?
Sączysmark i Szpadka szeptali między sobą, ale w końcu jeździec wywrócił oczami i przyciągnął swoją ukochaną, uciszając ją jednym pocałunkiem. Szpadka początkowo chyba chciała protestować, ale w końcu uległa swojemu mężowi i splotła palce za jego karkiem, odwzajemniając pocałunki.
- Ach tam zaraz szlaban - żachnął się Czkawka, nieco poirytowany zachowaniem jeźdźców. - Nie zrobiła nic takiego... Po prostu... Nie mogę ryzykować. Nie chcę, by coś jej się stało. - Czkawka spojrzał w bok i mruknął rozgniewany: - Musicie to robić tutaj? - spytał, gdy Sączysmark w końcu odkleił się od swojej żony. Szpadka posłała wodzowi pełne oburzenia spojrzenie.
- Zazdrosny, Haddock? - parsknął Sączysmark, a Szpadka uśmiechnęła się chciwie. - Co, nie układa się z Astrid?
- Bardzo się układa - burknął Czkawka, choć Sączysmark chyba trafił w sedno. Ostatnio mieli dla siebie bardzo mało czasu. Zdołali się przyzwyczaić, że ze względu na dzieci musieli nieco ograniczyć swój wspólny czas, ale zaczynało mu brakować wspólnych lotów o zachodzie słońca i pikników przy błyszczących gwiazdach.
- Właśnie widzę - mruknął z wyższością Sączysmark, po czym odszedł ze Szpadką, trzymając ją mocno za rękę.
Czkawka odstawił swój kubek niepocieszony. Sączysmark zawsze lubił działać mu na nerwy. Co najlepsze, miał chyba jakiś ukryty dar, który podpowiadał mu, kiedy i w jaki sposób wkurzyć Czkawkę.
- Nie przejmuj się - odezwał się Hassa, ocierając mleko ze swoich sięgających brody, jasnych wąsów. - Znasz go.
- Niestety - westchnął Czkawka i odstawił naczynia na ladę w kuchni Hassy. - Dzięki za śniadanie, Hasso.
- Nie ma za co - zawołał za nim kowal, uśmiechając się szeroko. Czkawka czasem zazdrościł mu entuzjazmu i radości z życia. On sam nie mógł wyjść z jednych problemów, by nie wejść w drugie. Czasem zastanawiał się, jaka radość leży w byciu wodzem.
Wyszedł na plac, zacierając dłonie, by choć trochę ulżyć im w zimnie. Mroźna pora roku trwała niepodzielnie na wyspie i nie zamierzała oddać swojej władzy, przez co Wikingowie naprawdę zaczynali tęsknić za parnym latem.
Wódz przeszedł kawałek wioski, gdy dołączył do niego Szczerbatek, skacząc z jednej zaspy w drugą. Wyglądał za zziębniętego, choć przecież on sam nie odczuwał zimna przez swoje grube łuski.
- Co tam, kolego? - zagadnął go Czkawka lekkim tonem, gdy zdołał już pozbyć się ze swojej głowy myśli o Sączysmarku i jego partnerce. - Jakieś wieści?
Smok zamruczał coś po swojemu, a z jego paszczy wydobyła się ciepła para, która szybko zniknęła w mroźnym powietrzu. Czkawka zauważył przechadzającego się po placu Robina i od razu powziął decyzję o zagadaniu do chłopaka.
- Cześć, Robinie - odezwał się przyjaźnie, chowając dłonie pod ramiona w płaszczu, by nie musieć korzystać z grubych rękawic, które Astrid podarowała mu na urodziny.
Jeździec skierował na niego swój zamyślony wzrok i uśmiechnął się delikatnie z dozą niepewności. Oboje traktowali się dosyć... Chłodno. Czkawka rzekłby wręcz, że dość oficjalnie. W głębi duszy nic do niego nie miał, jednak problem stanowiła Mel, a raczej to, że oboje byli z nią niejako złączeni.
- Witaj, wodzu - odparł uprzejmie.
- Widziałeś może Mel? - spytał Czkawka, zauważając, że jest przed południem, a on dalej nie widział swojej córki. Może zachorowała? - zastanawiał się i od razu poczuł żal. Nie, pewnie chodziło o naszą wczorajszą kłótnię, pomyślał i poczuł gulę, która narastała w jego żołądku z każdym oddechem.
- Nie, nie widziałem - odparł Robin, marszcząc brwi. - Pytałem o nią, ale Astrid powiedziała, że jest zmęczona i śpi.
Czkawka również zmarszczył brwi. Nie zdziwiłby się, gdyby jego żona pozwoliła chłopakowi mówić sobie po imieniu. Astrid uwielbiała Robina i miała do niego równe pretensje, co Mel, gdy w domu rozmawiało się o jeźdźcu.
- Śpi? - zdziwił się, ale uznał, że być może to dobra wymówka. - Nieważne - mruknął, kręcąc głową. - Mam do ciebie prośbę.
Robin wyprostował się, czekając na rozkazy, niczym wprawny żołnierz. W tym sensie Czkawka zawsze mógł na niego liczyć. Nie chciał tego przyznać przed samym sobą, ale nie potrafił odszukać w swojej pamięci momentu, gdy Robin mu się przeciwstawił. Akurat tego nie mógł powiedzieć o żadnym z jego dzieci.
- Mógłbyś rozwiesić nową rozpiskę z wartami na drzwiach Areny? - spytał, podając mu kawałek grubszego pergaminu. Robin przyjął go z obojętnością i zerknął krótko, jakby zdołał jednym spojrzeniem ogarnąć całą treść.
- Mel nie ma wart? - zapytał zdziwiony. Czkawka czuł się niemal stłamszony przez siłę ciemnego spojrzenia chłopaka.
- Tymczasowo - odparł, a Robin kiwnął głową, jakby nie chciał wiedzieć nic więcej. Czkawka klepnął go przyjaźnie w ramię. - Dzięki, Robinie.
- Nie ma problemu - odparł chłopak i ruszył wolnym krokiem w stronę Areny.
Może rzeczywiście jestem dla niego za ostry? - pomyślał wódz, zastanawiając się nad oskarżeniem Astrid, że traktuje Robina gorzej niż pozostałych młodych jeźdźców. W jednym się z nim zgadzała - że jeźdźcy mają dużo większy zamęt w głowach niż oni, gdy byli w ich wieku, ale Robin wyróżniał się od reszty swoim rozsądkiem i uprzejmością, przez które całe Berk miało o nim dość przychylne zdanie. Może właśnie tego zazdrościł mu Czkawka. Może był zły o to, że on w jego wieku nie mógł liczyć na tak dobrą opinię wśród pozostałych Wikingów?
Nie zdążył się nawet obrócić, gdy jego oczy spoczęły na twarzy jego żony.
- Astrid, - rzekł z zaskoczeniem, jakby nie spodziewał się jej tutaj tak pięknego, chłodnego poranka. Jeźdźczyni uśmiechnęła się słabo, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Czkawka chwycił ją w ramiona i pocałował. Czuł, jak jej wargi rozchylają się w bezgłośnym śmiechu i z satysfakcją kontynuował pocałunek.
- Aż tak się stęskniłeś? - spytała ze śmiechem, gdy w końcu zdołała go od siebie oddalić. Najwyraźniej zdołał poprawić jej humor. - Przecież widzieliśmy się dziś rano.
- Jak dla mnie za krótko - przyznał Czkawka i chwycił jej zimne dłonie w swoje własne. Astrid uśmiechnęła się do niego promiennie. - Masz jakieś dobre wieści? - zapytał i nagle jej twarz przygasła. Zaczął żałować, że zadał to pytanie.
- Niestety, nie. Gothi nie spała całą noc, bo męczył ją kaszel i gorączka. Szpadka siedziała z nią pół nocy na zmianę ze Śledzikiem, ale nie zdołali wymyślić nic, co mogłoby jej pomóc. - mówiła z wyraźną troską. Czkawka spochmurniał na myśl o staruszce, której czas najwyraźniej powoli dobiegał końca. Gothi zawsze była okazem zdrowia - nie mógł sobie wyobrazić, że nie zdołałaby przeżyć ich wszystkich. Jako jedyna z Wikingów żyła podczas władania Berk przez czterech wodzów, dlatego jej wiedza i doświadczenie miały tak ogromną wagę.
- To... bardzo niedobrze - odparł Czkawka. - Myślisz, że jej się polepszy?
- Nie wiem - Astrid zaprzeczyła głową. - Ale myślę, że powinieneś ją odwiedzić. Nie powinna siedzieć sama, a reszta jeźdźców jest już zmęczona.
Stanęła na palcach i musnęła ustami jego policzek.
- Później do was dołączę - obiecała i rozstała się z nim, pozostawiając go samego ze Szczerbatkiem. Czkawka stał chwilę, spoglądając za nią tęsknie i rozmyślając na temat staruszki, zanim nie poczuł zimnego prądu wiatru z północy. Szczerbatek ochronił go częściowo skrzydłem, ale i tak wódz poczuł chłód, jaki ze sobą przyniósł niespodziewany wicher.
- To co, Mordko - powiedział niezbyt entuzjastycznie. - Pora odwiedzić Gothi.
Dziesięć minut później znaleźli się nad Berk, wysoko, w chatce wieszczki. Ku zdziwieniu Czkawki, zimno wyspy nie docierało aż tu, jakby Gothi znajdowała się ponad wszelką zimową atmosferą. Choć Czkawka dalej miał skostniałe dłonie, to jednak bardziej irytowała go lekka rosa, pokrywająca wszystko od góry do dołu na zewnątrz chatki niż śniegowe wichry.
- Na Odyna, zaczynam żałować, że nie mam drewnianej nogi - mruknął, gdy po raz drugi prawie poślizgnął się na zamarzniętym ganku. Taki skok z tej wysokości mógłby go sporo kosztować.
Szczerbatek zaśmiał się za jego plecami i wszedł z nim do chatki. W środku było ciemno, ale i ciepło. Czkawka zamknął szybko drzwi, by nie wpuszczać do środka zimna i podszedł ze Szczerbatkiem do łóżka Gothi. Obok na drewnianym stołku siedział Śledzik, zasłaniając swoją potężną postacią mały ogarek świecy, który zatańczył w kontakcie z przeciągiem, który wpuścili ze sobą goście.
- Cześć - odezwał się cicho Czkawka, unosząc dłoń. Śledzik siedzący tyłem do drzwi obrócił się i powitał ich z uśmiechem. - Jak czuje się Gothi?
- Nie najlepiej. To już druga bezsenna noc, a wygląda na słabą. - odparł Śledzik, ale staruszka natychmiast chwyciła kawałek pergaminu leżący u niej na stoliku nocnym i wypisała kilka runów.
Czkawka podszedł jeszcze kilka kroków i nachylił się nad staruszką. Śledzik zabrał pergamin i odczytał z wyraźnym niezadowoleniem.
- Gothi twierdzi, że nie wygląda na słabą i że to my wyglądamy jak zdechłe flądry - oznajmił, a usta staruszki wygięły się w uśmiechu. Czkawka zaśmiał się i zajął miejsce Śledzika przy łóżku Gothi.
- Widzę, że humor dalej cię trzyma. To dobrze - odparł. Gothi kiwnęła głową i sięgnęła po następny kawałek pergaminu.
Śledzik stał za nim, głaszcząc w ciszy Szczerbatka, podczas gdy Gothi bazgrała kolejne słowa na powygniatanej kartce. Śledzik pewnie zastosował ten sposób komunikacji, bo wieszczka była za słaba, by pisać swoją laską po piasku.
Czkawka ujął w dłonie pergamin i przeczytał na głos:
- Mam nadzieję, że będziesz lepszym wodzem niż Dramur Kudłaty, kiedy mnie już nie będzie - przeczytał a Śledzik zachichotał. Dramur ściągnął na Berk chorobę mszyc, która obezwładniała niczym Marazmor. Gdy zdziesiątkowała Wikingów, potem jeszcze zaplanował potyczkę z Łupieżcami, która zakończyła się kompletną porażką. Przez Wandali jest on znany jako najgorszy wódz, jaki władał Berk, dlatego Czkawka od razu spochmurniał, przypominając sobie legendy, które opowiadał mu o nim Pyskacz. - Dzięki, Gothi.
Staruszka uśmiechnęła się złośliwie i wydrapała kolejne słowa na papierze. Śledzik trwał w napięciu zaciekawiony, choć Czkawka wolałby rozmawiać w ten sposób z Gothi na osobności. Ujął w dłonie pergamin i odczytał.
- Dobrze wiedziałam, co robiłam, gdy wybierałam cię podczas Smoczego Szkolenia. Jest w tobie coś, co czyni cię groźnym przeciwnikiem i potężnym sojusznikiem. Nie zmarnuj tego.
- Ona tak na poważnie? - spytał Śledzik który najwyraźniej wyczekiwał, że staruszka znów zacznie żartować z wodza. Czkawka wzruszył ramionami, oddając Gothi pergamin.
- Czyli, że wiedziałaś, co stanie się potem, gdy wybierałaś mnie podczas Szkolenia? Co gdybyś... Gdybyś wybrała Astrid? Wtedy nie doszłoby do całej walki z Czerwoną Śmiercią...
Gothi nabazgrała znowu kilka słów i podała wodzowi pergamin. Czkawka zamarł.
- I co? I co napisała? - wołał Śledzik, ekscytując się ciekawym tematem. Czkawka zmarszczył brwi.
- Że wtedy nigdy nie stałbym się mężczyzną - odparł beznamiętnie, a Gothi skłoniła głowę.
- Czyli, że Gothi... Ty wiedziałaś o Szczerbatku? - zapytał Śledzik ze zdziwieniem. - Cały ten czas? I nic nikomu nie powiedziałaś? Przecież, gdyby coś stało się Czkawce... Albo komukolwiek innemu z nas...
Gothi przytaknęła ruchem głowy, wprowadzając Wikingów w jeszcze większy zamęt. Czkawka przypomniał sobie czasy, gdy biegał nad Krucze Urwisko, by spędzić choć chwilę ze Szczerbatkiem. Doskonale pamiętał, jak spoglądała na niego Gothi. Zawsze obawiał się tego spojrzenia, tak jakby staruszka potrafiła zajrzeć mu w głąb duszy.
- O czym jeszcze wiedziałaś? - zapytał wódz, nachylając się nad kobietą. Śledzik poruszył się niespokojnie.
- Wiedziałaś o Valce? O tym, kim była? I co się z nią stało? - spytał jeździec drżącym głosem. Czkawka otworzył szeroko oczy, ale Gothi sięgnęła tylko na stolik po papier.
Wódz ujął w dłonie odpowiedź i odczytał słowa.
- Wiedziałam, że Valka była jeźdźczynią, to było zapisane jej w gwiazdach, ale nie wiedziałam, gdzie się znajduje. Mogłam tylko oczekiwać, że kiedyś tu powróci.
Czkawka zastanowił się chwilę w milczeniu. Gothi potrafiła przewidywać przyszłość, ale nie potrafiła patrzeć w przód w określonym celu. Jeźdźcowi nie mieściło się to w głowie, tym bardziej, że był raczej człowiekiem nauki i wątpił, by stupięćdziesięcioletnia starsza pani potrafiła rozszyfrowywać przyszłość za pomocą drogowskazów. Mimo to wierzył, że wizje Gothi mają moc, skoro jak na razie wszystkie dotąd się spełniały.
Gothi uchyliła usta, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, ale wyglądała na bardzo słabą. Czkawka podał jej pergamin wraz z drewnianą podstawką i czekał cierpliwie, aż Gothi wydrapie swoim piórem kolejne runy, by móc je odczytać. Gdy skończyła, odczytał w myślach słowa, które przeraziły go o wiele bardziej niż wiedza wieszczki.
Uważaj na dziewczynę, napisała Gothi.
- Jaką? - zapytał Czkawka i podał jej pergamin, oczekując odpowiedzi. Śledzik otworzył oczy i spojrzał na Czkawkę pytająco.
- Co napisała?
Czkawka nie odpowiedział mu, patrząc na starsze, kościste dłonie Gothi, drapiące piórem gładki pergamin. Jednak Gothi ledwie zaczęła pisać, a jej dłonie opadły z sił i oczy staruszki się zamknęły. Czkawka wystraszył się, że opuściło ją nagle życie, ale Śledzik odetchnął z ulgą.
- W końcu zasnęła - powiedział szeptem, uspokajając tym Czkawkę. - Nie wiem, jakim cudem nie spała całych dwóch dób.
- Odwiedzę ją jutro - obiecał Czkawka, ale zanim odszedł od staruszki, zdołał delikatnie odebrać z jej dłoni pergamin. Śledzik niczego nie zauważył, bo zajął się właśnie przygotowywaniem ciepłego okładu na głowę z suszonych liści, dlatego Czkawka wymknął się niepostrzeżenie. - Żegnaj, Śledziku. Dobrze, że to ty się nią zajmujesz.
- Bez obaw - odparł Wiking, mrugnąwszy do wodza. - Jeszcze stanie na nogi.
Czkawka wyszedł na ganek i odetchnął głęboko. Stan Gothi nie był dobry i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Musiał brać pod uwagę możliwość, że może jej się nie poprawić. Co wtedy? Śledzik nie może zająć jej miejsca. Wiedział, że istnieje tylko jedna osoba, która mogłaby zając miejsce medyczki i wieszczki na Berk, a była to równie ważna i niezbędna profesja jak kowalstwo. Problem polegał na tym, że nie miał pewności, czy zdoła przekonać Szpadkę, by zajęła miejsce Gothi. Już teraz dawała z siebie wszystko, co mogła, ale Czkawka zauważył, że była jeszcze niepewna swoich sił w medycynie i kilka razy udało jej się otruć niektórych Wikingów. Śledzik cały czas powtarzał Czkawce, że miejsce Gothi musi zająć kobieta, ale szczerze mówiąc Czkawka prędzej widziałby jego na miejscu staruszki.
- Lećmy do domu - rzucił do Szczerbatka, podchodząc do smoka przez zamarznięty ganek. W ostatniej chwili przypomniał sobie o pergaminie, na którym Gothi zaczęła bazgrać odpowiedź na jego pytanie.
Otworzył dłoń i rozłożył papier, ale to, co zobaczył zmroziło go jeszcze bardziej niż wszystko, co dzisiaj usłyszał. Na pergaminie widniała tylko jedna litera, nakreślona krzywo i niestarannie, ale Czkawka wątpił, żeby zdołał ja pomylić.
M.
Witam, witam :3 wreszcie next ;)) mam nadzieję, że następnym razem uda mi się wcisnąć nieco więcej Hiccstridu, nie obraźcie się że w tym rozdzialiku było go tak mało ;)) nie zawsze to współgra z moim pomysłem.
Czkawka siedział w kuchni Hassy, pogrążony w rozmyślaniach. Tak naprawdę trwał w nich, odkąd pokłócił się z Mel. Czuł, że Astrid ma rację, ale wiedział też, że jeśli się ugnie ten jeden raz, Mel w ogóle przestanie go słuchać. Podczas obserwowania Stoicka zdołał zauważyć, że wódz musi być stanowczy - zresztą nie tylko wódz, ojciec również. Jeśli nie potrafiłby postawić się swoim dzieciom, to jakim cudem mógłby zapewnić im bezpieczeństwo?
- Nie martw się - rzekł do niego Sączysmark, poklepawszy po przyjacielsku w ramię. Siedzieli w trójkę z Hassą, popijając gorące mleko z dodatkiem kakaa z południowych wysp. - Pogodzicie się z Mel, jestem pewien. Dobrze zrobiłeś. Violin weszłaby mi na łeb, gdybym od czasu do czasu nie wziął spraw w swoje ręce.
- Twoja córka ma piętnaście lat - zauważył Czkawka, unosząc kubek do ust. Hassa obserwował uważnie jeźdźców, przysłuchując się rozmowie.
- I siedmiu adoratorów - dodał z niezadowoleniem Sączysmark. - W tym twojego syna.
Czkawka w ostatniej chwili powstrzymał się od wyplucia trzymanego w ustach mleka. Przełknął szybko płyn, starając się nie roześmiać, co groziłoby zadławieniem.
- Andre? - zapytał dla pewności, jakby miał więcej synów.
- A myślisz, że od kogo Violin zgarnia kwiaty co tydzień? Może od Robina? - wypytywał jeździec oburzonym głosem. Czkawka zmarszczył brwi. Chyba wolałby już, by chłopak był zainteresowany córką Sączysmarka niż jego własną, nawet jeśli był o dziewięć lat starszy od Violin.
- Tak słucham waszych narzekań i zaczynam żałować, że nie mam dzieci. - zaśmiał się Hassa, popijając mleko. Jako jedyny z siedzących w pomieszczeniu miał jasne włosy odziedziczone po Pyskaczu, których ostatnio nie obcinał, przez co urosły mu na długość ramion. Najwidoczniej starał się je zaplatać, a raczej dopiero się uczył, bo jego warkocz wyglądał dość skromnie. Czkawka cieszył się, że ma pomoc w postaci Astrid, nawet jeśli nie miał brody lub włosów o takiej długości, by móc je zaplatać - miał jednak dwie córki i cieszył się, że Astrid przewyższa tą umiejętnością.
- Żałować? - parsknął Sączysmark. Jego zarost okrywał dolną część brody, ale Szpadka nie pozwalała mu jej zapuszczać. Ponoć twierdziła, że go postarza. - Masz mniej problemów, zwłaszcza jeśli chodzi o córki.
- Ale za to ile satysfakcji - zadumał się Hassa. - Macie komu poświęcać to wszystko, co robicie. A ja? Komu przekażę kuźnię mojego ojca?
Hassa potrzebował sporo czasu, by pogodzić się z faktem, że jest synem Pyskacza. Jak dotąd było mało sytuacji, gdy naprawdę potwierdzał swoje pochodzenie i to chyba głównie ze względu na pamięć o Pyskaczu. Prawdopodobnie obawiał się, że nie będzie tkwił w pamięci reszty Wikingów na podłożu podobnym do tego, które zbudował jego ojciec.
- Chcesz oddać kuźnię córce? - zdziwił się Sączysmark, na co Czkawka wybuchnął głośnym śmiechem.
Hassa wywrócił oczami, niemal jak niegdyś wódz, gdy jeszcze nie przyzwyczaił się do tekstów przyjaciela.
- Dziecku - odpowiedział Hassa, jakby tłumaczył to komuś wielce ułomnemu. - Chciałbym mieć jakiegoś dziedzica. Kogoś, kto będzie mógł ponieść dalej mój ród.
- No to w czym problem - Sączysmark wzruszył ramionami obojętnie. - Znajdź jakąś żonę i tyle. Jesteś na tej wyspie od kilkunastu lat, więc jeżeli ci się nie udało to poszerz horyzonty.
Hassa spojrzał na Czkawkę, jakby prosił go o wsparcie.
- Ma rację - przyznał wódz, choć rzadko kiedy zgadzał się z Sączysmarkiem. Akurat to zostało im jeszcze z dzieciństwa. Czasem zastanawiał się, jak to możliwe, że są kuzynami.
- Wybacz, przyjacielu, ale nie szukam na siłę - zaśmiał się Hassa, opierając na nadgarstku. - Zresztą i tak najpiękniejsze kobiety na Berk są już przez was zajęte.
Czkawka i Sączysmark zerknęli na siebie w niemej zgodzie i obaj dokończyli swoje mleko w tym samym czasie jak bliźniacy. Zaraz do kuchni wleciała Szpadka, rozglądając się dokoła ciekawie, jako że pierwszy raz była w domu kowala.
- O, cześć, skarbie - powiedział do niej Sączysmark ze swoim głupkowatym uśmiechem. - To tylko mleko - dodał szybko, unosząc kubek.
Szpadka wywróciła oczami, przystając przed trzema Wikingami. Miała teraz znacznie dłuższe włosy, splecione w długie warkocze, sięgające połowy ud, a od ślubu z Sączysmarkiem, starała się bardziej dbać o wygląd. Czkawkę nieco to dziwiło, bo przecież jej ukochany i tak nie potrafił oderwać od niej wzroku, więc nie rozumiał po co Szpadka tak zajmowała się sobą. Chyba nigdy nie zrozumie dziewcząt.
- Tak, wiem - mruknęła, rozglądając się po pomieszczeniu niezbyt skrycie. Hassa zerkał na nią niemal takim spojrzeniem jak Sączysmark, dlatego Czkawka cieszył się, że jeździec nie widzi, jak kowal patrzy na jego żonę. - Nie widziałeś Violin?
- To duża dziewczynka, skarbie - odpowiedział cierpliwie Sączysmark. - Pewnie po prostu jest na Arenie i tyle.
- I jeszcze mi powiedz, że z Andre - rzuciła Szpadka, krzyżując ręce w wyzywającym geście i przenosząc wzrok na Czkawkę. Wódz nagle poczuł, że wszyscy na niego patrzą.
- Nie mam z tym nic wspólnego, Szpadka. - odparł wprost.
- Nieważne - burknęła bliźniaczka. - Tak czy siak, Sven cię szuka. Chyba ma problem z toporem.
- To dlaczego nie może przyjść do Hassy? - spytał Sączysmark ze zdziwieniem. Hassa w ciszy przysłuchiwał się ich dialogowi.
- Bo to... innego rodzaju problem - Szpadka wywróciła lekko jasnymi oczami. - Twierdzi, że znasz chwyt Thumara.
- Bo znam - Sączysmark wzruszył ramionami.
- Co to takiego? - zapytał Czkawka z ciekawością. Pierwszy raz słyszał o czymś takim, ale wcale go to nie dziwiło. Sączysmark zawsze znał się na bójce - od najmłodszych lat, a gdy dorósł, Stoick zawierzył wiele jego siłom. Tak też chyba zostało, bo dla Czkawki był kimś w rodzaju prawego ramienia, osłaniającego przed wrogiem. Oczywiście, jeździec nie powiedział mu tego w twarz. To na polu walki stali się sobie bliscy i po raz pierwszy znaleźli wspólną płaszczyznę porozumienia.
- Sposób obezwładnienia przeciwnika, przekazywany u Jorgensonów - wytłumaczył z pychą Sączysmark, jak zwykle obnosząc się ze swoim nazwiskiem, jakby było więcej warte niż ród Haddocków.
- Aha - odparł krótko Czkawka, woląc nie zagłębiać się w ten temat. Szpadka tymczasem najprawdopodobniej chciała ich rozdzielić, przeczuwając że ta trójka nie powinna przebywać ze sobą dłużej niż to konieczne. Pewnego razu wybrali się razem na łowy i zarówno bliźniaczka jak i żona wodza nie były zadowolone po ich powrocie. W najlepszej sytuacji był oczywiście Hassa, który nie miał uszczypliwej żony, patrzącej na jego każdy krok.
- Zaraz do niego pójdę - obiecał Sączysmark, ale Szpadka zerknęła krótko na jego towarzyszy, po czym złapała go delikatnie za rękę i pociągnęła na chwilę na bok. Czkawka uśmiechnął się, wyczuwając już, że Sączysmark szybko zakończy swoje śniadanie.
Hassa przez dłuższy czas podkochiwał się w Szpadce, oczywiście dopóki ta nie wyszła za Sączysmarka. Czkawka współczuł mu, bo wyobrażał sobie, jak źle może się czuć kowal, gdy jego miłość bierze ślub z innym. Tak to już jest, że nie każdemu układa się w życiu. Mimo to Czkawka szanował go za to, że był naprawdę dobrym przyjacielem dla Sączysmarka i że zawsze mu pomagał w razie kłopotów z żoną. Nie był pewien czy on sam postąpiłby podobnie w takiej sytuacji.
- To jak? - zagadnął go Hassa, obracając wzrok od pary Wikingów. - Zamierzasz dać szlaban Mel, tak?
Sączysmark i Szpadka szeptali między sobą, ale w końcu jeździec wywrócił oczami i przyciągnął swoją ukochaną, uciszając ją jednym pocałunkiem. Szpadka początkowo chyba chciała protestować, ale w końcu uległa swojemu mężowi i splotła palce za jego karkiem, odwzajemniając pocałunki.
- Ach tam zaraz szlaban - żachnął się Czkawka, nieco poirytowany zachowaniem jeźdźców. - Nie zrobiła nic takiego... Po prostu... Nie mogę ryzykować. Nie chcę, by coś jej się stało. - Czkawka spojrzał w bok i mruknął rozgniewany: - Musicie to robić tutaj? - spytał, gdy Sączysmark w końcu odkleił się od swojej żony. Szpadka posłała wodzowi pełne oburzenia spojrzenie.
- Zazdrosny, Haddock? - parsknął Sączysmark, a Szpadka uśmiechnęła się chciwie. - Co, nie układa się z Astrid?
- Bardzo się układa - burknął Czkawka, choć Sączysmark chyba trafił w sedno. Ostatnio mieli dla siebie bardzo mało czasu. Zdołali się przyzwyczaić, że ze względu na dzieci musieli nieco ograniczyć swój wspólny czas, ale zaczynało mu brakować wspólnych lotów o zachodzie słońca i pikników przy błyszczących gwiazdach.
- Właśnie widzę - mruknął z wyższością Sączysmark, po czym odszedł ze Szpadką, trzymając ją mocno za rękę.
Czkawka odstawił swój kubek niepocieszony. Sączysmark zawsze lubił działać mu na nerwy. Co najlepsze, miał chyba jakiś ukryty dar, który podpowiadał mu, kiedy i w jaki sposób wkurzyć Czkawkę.
- Nie przejmuj się - odezwał się Hassa, ocierając mleko ze swoich sięgających brody, jasnych wąsów. - Znasz go.
- Niestety - westchnął Czkawka i odstawił naczynia na ladę w kuchni Hassy. - Dzięki za śniadanie, Hasso.
- Nie ma za co - zawołał za nim kowal, uśmiechając się szeroko. Czkawka czasem zazdrościł mu entuzjazmu i radości z życia. On sam nie mógł wyjść z jednych problemów, by nie wejść w drugie. Czasem zastanawiał się, jaka radość leży w byciu wodzem.
Wyszedł na plac, zacierając dłonie, by choć trochę ulżyć im w zimnie. Mroźna pora roku trwała niepodzielnie na wyspie i nie zamierzała oddać swojej władzy, przez co Wikingowie naprawdę zaczynali tęsknić za parnym latem.
Wódz przeszedł kawałek wioski, gdy dołączył do niego Szczerbatek, skacząc z jednej zaspy w drugą. Wyglądał za zziębniętego, choć przecież on sam nie odczuwał zimna przez swoje grube łuski.
- Co tam, kolego? - zagadnął go Czkawka lekkim tonem, gdy zdołał już pozbyć się ze swojej głowy myśli o Sączysmarku i jego partnerce. - Jakieś wieści?
Smok zamruczał coś po swojemu, a z jego paszczy wydobyła się ciepła para, która szybko zniknęła w mroźnym powietrzu. Czkawka zauważył przechadzającego się po placu Robina i od razu powziął decyzję o zagadaniu do chłopaka.
- Cześć, Robinie - odezwał się przyjaźnie, chowając dłonie pod ramiona w płaszczu, by nie musieć korzystać z grubych rękawic, które Astrid podarowała mu na urodziny.
Jeździec skierował na niego swój zamyślony wzrok i uśmiechnął się delikatnie z dozą niepewności. Oboje traktowali się dosyć... Chłodno. Czkawka rzekłby wręcz, że dość oficjalnie. W głębi duszy nic do niego nie miał, jednak problem stanowiła Mel, a raczej to, że oboje byli z nią niejako złączeni.
- Witaj, wodzu - odparł uprzejmie.
- Widziałeś może Mel? - spytał Czkawka, zauważając, że jest przed południem, a on dalej nie widział swojej córki. Może zachorowała? - zastanawiał się i od razu poczuł żal. Nie, pewnie chodziło o naszą wczorajszą kłótnię, pomyślał i poczuł gulę, która narastała w jego żołądku z każdym oddechem.
- Nie, nie widziałem - odparł Robin, marszcząc brwi. - Pytałem o nią, ale Astrid powiedziała, że jest zmęczona i śpi.
Czkawka również zmarszczył brwi. Nie zdziwiłby się, gdyby jego żona pozwoliła chłopakowi mówić sobie po imieniu. Astrid uwielbiała Robina i miała do niego równe pretensje, co Mel, gdy w domu rozmawiało się o jeźdźcu.
- Śpi? - zdziwił się, ale uznał, że być może to dobra wymówka. - Nieważne - mruknął, kręcąc głową. - Mam do ciebie prośbę.
Robin wyprostował się, czekając na rozkazy, niczym wprawny żołnierz. W tym sensie Czkawka zawsze mógł na niego liczyć. Nie chciał tego przyznać przed samym sobą, ale nie potrafił odszukać w swojej pamięci momentu, gdy Robin mu się przeciwstawił. Akurat tego nie mógł powiedzieć o żadnym z jego dzieci.
- Mógłbyś rozwiesić nową rozpiskę z wartami na drzwiach Areny? - spytał, podając mu kawałek grubszego pergaminu. Robin przyjął go z obojętnością i zerknął krótko, jakby zdołał jednym spojrzeniem ogarnąć całą treść.
- Mel nie ma wart? - zapytał zdziwiony. Czkawka czuł się niemal stłamszony przez siłę ciemnego spojrzenia chłopaka.
- Tymczasowo - odparł, a Robin kiwnął głową, jakby nie chciał wiedzieć nic więcej. Czkawka klepnął go przyjaźnie w ramię. - Dzięki, Robinie.
- Nie ma problemu - odparł chłopak i ruszył wolnym krokiem w stronę Areny.
Może rzeczywiście jestem dla niego za ostry? - pomyślał wódz, zastanawiając się nad oskarżeniem Astrid, że traktuje Robina gorzej niż pozostałych młodych jeźdźców. W jednym się z nim zgadzała - że jeźdźcy mają dużo większy zamęt w głowach niż oni, gdy byli w ich wieku, ale Robin wyróżniał się od reszty swoim rozsądkiem i uprzejmością, przez które całe Berk miało o nim dość przychylne zdanie. Może właśnie tego zazdrościł mu Czkawka. Może był zły o to, że on w jego wieku nie mógł liczyć na tak dobrą opinię wśród pozostałych Wikingów?
Nie zdążył się nawet obrócić, gdy jego oczy spoczęły na twarzy jego żony.
- Astrid, - rzekł z zaskoczeniem, jakby nie spodziewał się jej tutaj tak pięknego, chłodnego poranka. Jeźdźczyni uśmiechnęła się słabo, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Czkawka chwycił ją w ramiona i pocałował. Czuł, jak jej wargi rozchylają się w bezgłośnym śmiechu i z satysfakcją kontynuował pocałunek.
- Aż tak się stęskniłeś? - spytała ze śmiechem, gdy w końcu zdołała go od siebie oddalić. Najwyraźniej zdołał poprawić jej humor. - Przecież widzieliśmy się dziś rano.
- Jak dla mnie za krótko - przyznał Czkawka i chwycił jej zimne dłonie w swoje własne. Astrid uśmiechnęła się do niego promiennie. - Masz jakieś dobre wieści? - zapytał i nagle jej twarz przygasła. Zaczął żałować, że zadał to pytanie.
- Niestety, nie. Gothi nie spała całą noc, bo męczył ją kaszel i gorączka. Szpadka siedziała z nią pół nocy na zmianę ze Śledzikiem, ale nie zdołali wymyślić nic, co mogłoby jej pomóc. - mówiła z wyraźną troską. Czkawka spochmurniał na myśl o staruszce, której czas najwyraźniej powoli dobiegał końca. Gothi zawsze była okazem zdrowia - nie mógł sobie wyobrazić, że nie zdołałaby przeżyć ich wszystkich. Jako jedyna z Wikingów żyła podczas władania Berk przez czterech wodzów, dlatego jej wiedza i doświadczenie miały tak ogromną wagę.
- To... bardzo niedobrze - odparł Czkawka. - Myślisz, że jej się polepszy?
- Nie wiem - Astrid zaprzeczyła głową. - Ale myślę, że powinieneś ją odwiedzić. Nie powinna siedzieć sama, a reszta jeźdźców jest już zmęczona.
Stanęła na palcach i musnęła ustami jego policzek.
- Później do was dołączę - obiecała i rozstała się z nim, pozostawiając go samego ze Szczerbatkiem. Czkawka stał chwilę, spoglądając za nią tęsknie i rozmyślając na temat staruszki, zanim nie poczuł zimnego prądu wiatru z północy. Szczerbatek ochronił go częściowo skrzydłem, ale i tak wódz poczuł chłód, jaki ze sobą przyniósł niespodziewany wicher.
- To co, Mordko - powiedział niezbyt entuzjastycznie. - Pora odwiedzić Gothi.
Dziesięć minut później znaleźli się nad Berk, wysoko, w chatce wieszczki. Ku zdziwieniu Czkawki, zimno wyspy nie docierało aż tu, jakby Gothi znajdowała się ponad wszelką zimową atmosferą. Choć Czkawka dalej miał skostniałe dłonie, to jednak bardziej irytowała go lekka rosa, pokrywająca wszystko od góry do dołu na zewnątrz chatki niż śniegowe wichry.
- Na Odyna, zaczynam żałować, że nie mam drewnianej nogi - mruknął, gdy po raz drugi prawie poślizgnął się na zamarzniętym ganku. Taki skok z tej wysokości mógłby go sporo kosztować.
Szczerbatek zaśmiał się za jego plecami i wszedł z nim do chatki. W środku było ciemno, ale i ciepło. Czkawka zamknął szybko drzwi, by nie wpuszczać do środka zimna i podszedł ze Szczerbatkiem do łóżka Gothi. Obok na drewnianym stołku siedział Śledzik, zasłaniając swoją potężną postacią mały ogarek świecy, który zatańczył w kontakcie z przeciągiem, który wpuścili ze sobą goście.
- Cześć - odezwał się cicho Czkawka, unosząc dłoń. Śledzik siedzący tyłem do drzwi obrócił się i powitał ich z uśmiechem. - Jak czuje się Gothi?
- Nie najlepiej. To już druga bezsenna noc, a wygląda na słabą. - odparł Śledzik, ale staruszka natychmiast chwyciła kawałek pergaminu leżący u niej na stoliku nocnym i wypisała kilka runów.
Czkawka podszedł jeszcze kilka kroków i nachylił się nad staruszką. Śledzik zabrał pergamin i odczytał z wyraźnym niezadowoleniem.
- Gothi twierdzi, że nie wygląda na słabą i że to my wyglądamy jak zdechłe flądry - oznajmił, a usta staruszki wygięły się w uśmiechu. Czkawka zaśmiał się i zajął miejsce Śledzika przy łóżku Gothi.
- Widzę, że humor dalej cię trzyma. To dobrze - odparł. Gothi kiwnęła głową i sięgnęła po następny kawałek pergaminu.
Śledzik stał za nim, głaszcząc w ciszy Szczerbatka, podczas gdy Gothi bazgrała kolejne słowa na powygniatanej kartce. Śledzik pewnie zastosował ten sposób komunikacji, bo wieszczka była za słaba, by pisać swoją laską po piasku.
Czkawka ujął w dłonie pergamin i przeczytał na głos:
- Mam nadzieję, że będziesz lepszym wodzem niż Dramur Kudłaty, kiedy mnie już nie będzie - przeczytał a Śledzik zachichotał. Dramur ściągnął na Berk chorobę mszyc, która obezwładniała niczym Marazmor. Gdy zdziesiątkowała Wikingów, potem jeszcze zaplanował potyczkę z Łupieżcami, która zakończyła się kompletną porażką. Przez Wandali jest on znany jako najgorszy wódz, jaki władał Berk, dlatego Czkawka od razu spochmurniał, przypominając sobie legendy, które opowiadał mu o nim Pyskacz. - Dzięki, Gothi.
Staruszka uśmiechnęła się złośliwie i wydrapała kolejne słowa na papierze. Śledzik trwał w napięciu zaciekawiony, choć Czkawka wolałby rozmawiać w ten sposób z Gothi na osobności. Ujął w dłonie pergamin i odczytał.
- Dobrze wiedziałam, co robiłam, gdy wybierałam cię podczas Smoczego Szkolenia. Jest w tobie coś, co czyni cię groźnym przeciwnikiem i potężnym sojusznikiem. Nie zmarnuj tego.
- Ona tak na poważnie? - spytał Śledzik który najwyraźniej wyczekiwał, że staruszka znów zacznie żartować z wodza. Czkawka wzruszył ramionami, oddając Gothi pergamin.
- Czyli, że wiedziałaś, co stanie się potem, gdy wybierałaś mnie podczas Szkolenia? Co gdybyś... Gdybyś wybrała Astrid? Wtedy nie doszłoby do całej walki z Czerwoną Śmiercią...
Gothi nabazgrała znowu kilka słów i podała wodzowi pergamin. Czkawka zamarł.
- I co? I co napisała? - wołał Śledzik, ekscytując się ciekawym tematem. Czkawka zmarszczył brwi.
- Że wtedy nigdy nie stałbym się mężczyzną - odparł beznamiętnie, a Gothi skłoniła głowę.
- Czyli, że Gothi... Ty wiedziałaś o Szczerbatku? - zapytał Śledzik ze zdziwieniem. - Cały ten czas? I nic nikomu nie powiedziałaś? Przecież, gdyby coś stało się Czkawce... Albo komukolwiek innemu z nas...
Gothi przytaknęła ruchem głowy, wprowadzając Wikingów w jeszcze większy zamęt. Czkawka przypomniał sobie czasy, gdy biegał nad Krucze Urwisko, by spędzić choć chwilę ze Szczerbatkiem. Doskonale pamiętał, jak spoglądała na niego Gothi. Zawsze obawiał się tego spojrzenia, tak jakby staruszka potrafiła zajrzeć mu w głąb duszy.
- O czym jeszcze wiedziałaś? - zapytał wódz, nachylając się nad kobietą. Śledzik poruszył się niespokojnie.
- Wiedziałaś o Valce? O tym, kim była? I co się z nią stało? - spytał jeździec drżącym głosem. Czkawka otworzył szeroko oczy, ale Gothi sięgnęła tylko na stolik po papier.
Wódz ujął w dłonie odpowiedź i odczytał słowa.
- Wiedziałam, że Valka była jeźdźczynią, to było zapisane jej w gwiazdach, ale nie wiedziałam, gdzie się znajduje. Mogłam tylko oczekiwać, że kiedyś tu powróci.
Czkawka zastanowił się chwilę w milczeniu. Gothi potrafiła przewidywać przyszłość, ale nie potrafiła patrzeć w przód w określonym celu. Jeźdźcowi nie mieściło się to w głowie, tym bardziej, że był raczej człowiekiem nauki i wątpił, by stupięćdziesięcioletnia starsza pani potrafiła rozszyfrowywać przyszłość za pomocą drogowskazów. Mimo to wierzył, że wizje Gothi mają moc, skoro jak na razie wszystkie dotąd się spełniały.
Gothi uchyliła usta, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, ale wyglądała na bardzo słabą. Czkawka podał jej pergamin wraz z drewnianą podstawką i czekał cierpliwie, aż Gothi wydrapie swoim piórem kolejne runy, by móc je odczytać. Gdy skończyła, odczytał w myślach słowa, które przeraziły go o wiele bardziej niż wiedza wieszczki.
Uważaj na dziewczynę, napisała Gothi.
- Jaką? - zapytał Czkawka i podał jej pergamin, oczekując odpowiedzi. Śledzik otworzył oczy i spojrzał na Czkawkę pytająco.
- Co napisała?
Czkawka nie odpowiedział mu, patrząc na starsze, kościste dłonie Gothi, drapiące piórem gładki pergamin. Jednak Gothi ledwie zaczęła pisać, a jej dłonie opadły z sił i oczy staruszki się zamknęły. Czkawka wystraszył się, że opuściło ją nagle życie, ale Śledzik odetchnął z ulgą.
- W końcu zasnęła - powiedział szeptem, uspokajając tym Czkawkę. - Nie wiem, jakim cudem nie spała całych dwóch dób.
- Odwiedzę ją jutro - obiecał Czkawka, ale zanim odszedł od staruszki, zdołał delikatnie odebrać z jej dłoni pergamin. Śledzik niczego nie zauważył, bo zajął się właśnie przygotowywaniem ciepłego okładu na głowę z suszonych liści, dlatego Czkawka wymknął się niepostrzeżenie. - Żegnaj, Śledziku. Dobrze, że to ty się nią zajmujesz.
- Bez obaw - odparł Wiking, mrugnąwszy do wodza. - Jeszcze stanie na nogi.
Czkawka wyszedł na ganek i odetchnął głęboko. Stan Gothi nie był dobry i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Musiał brać pod uwagę możliwość, że może jej się nie poprawić. Co wtedy? Śledzik nie może zająć jej miejsca. Wiedział, że istnieje tylko jedna osoba, która mogłaby zając miejsce medyczki i wieszczki na Berk, a była to równie ważna i niezbędna profesja jak kowalstwo. Problem polegał na tym, że nie miał pewności, czy zdoła przekonać Szpadkę, by zajęła miejsce Gothi. Już teraz dawała z siebie wszystko, co mogła, ale Czkawka zauważył, że była jeszcze niepewna swoich sił w medycynie i kilka razy udało jej się otruć niektórych Wikingów. Śledzik cały czas powtarzał Czkawce, że miejsce Gothi musi zająć kobieta, ale szczerze mówiąc Czkawka prędzej widziałby jego na miejscu staruszki.
- Lećmy do domu - rzucił do Szczerbatka, podchodząc do smoka przez zamarznięty ganek. W ostatniej chwili przypomniał sobie o pergaminie, na którym Gothi zaczęła bazgrać odpowiedź na jego pytanie.
Otworzył dłoń i rozłożył papier, ale to, co zobaczył zmroziło go jeszcze bardziej niż wszystko, co dzisiaj usłyszał. Na pergaminie widniała tylko jedna litera, nakreślona krzywo i niestarannie, ale Czkawka wątpił, żeby zdołał ja pomylić.
M.
Witam, witam :3 wreszcie next ;)) mam nadzieję, że następnym razem uda mi się wcisnąć nieco więcej Hiccstridu, nie obraźcie się że w tym rozdzialiku było go tak mało ;)) nie zawsze to współgra z moim pomysłem.
czwartek, 16 czerwca 2016
Zagubiony Berserk
Mel skorzystała z okazji, że zapadał już z wolna zmierzch i że Czkawka był równie zmęczony jak ona po ich nocnej wyprawie, dlatego wraz z pojawieniem się tarczy księżyca na czarnym jak heban niebie jeźdźczyni uciekła przez okno w swoim pokoju.
Piorun dreptał za nią jakiś czas, dopóki nie obrzuciła go śniegiem, nakazując powrót do domu. Miała nadzieję, że za nią nie poleci, inaczej mógł się nabawić przykrych skutków gniewu swojej przyjaciółki.
- Potraktuj to jak zawieszenie - warczała, wbijając swój krótki sztylet w korę pobliskiego drzewa. Las był ciemny i pełen strachu, ale jej złość jakby odsyłała go w dal, nie pozwalając się zbliżyć wszelkim nocnym zjawom. - Zawieszenie? Nie zawiesił nawet Darczykłaka, gdy ukradł mu Piekło! Co ja zrobiłam? Co?!
Spojrzała w niebo, domagając się odpowiedzi od bogów, ale oni milczeli jak gwiazdy, których teraz nie potrafiła nawet zobaczyć przez gęste chmury. Wyjęła z pnia sztylet i ruszyła dalej, rozpaczając w duchu nad utratą Fevel. Tak bardzo brakowało jej znajomego ciężaru w dłoni, że czuła się wręcz naga, dzierżąc w dłoni jedynie sztylet.
Szła tak długo, aż jej nogi zaczęły drżeć od zimna, ale nie miała zamiaru rezygnować. Chciała dotrzeć do Wieży Strażniczej zanim zaczną ją szukać, a wiedziała, że jeśli się zatrzyma, to zamarznie w grubym śniegu.
- O Thorze... - westchnęła, gdy powoli jej gniew ustępował niechybnej rozpaczy.
Nagle usłyszała szmer za swoimi plecami i wyciągnęła powtórnie sztylet, trzymając go pewnie w dłoni. Uniosła go na wysokość twarzy i obróciła się szybko, rozglądając się dokoła czujnie. Na Berk nie było dzikich smoków od dwudziestu lat, więc niemożliwe, by był to smok. Być może to Czkawka, pomyślała i od razu miała ochotę uciec, by nigdy jej nie odnalazł.
- Kto tam jest? - spytała jednak zamiast tego, nie schowawszy sztyletu. Pobliskie krzewy okryte śniegiem poruszyły się, zsypując z siebie biały puch.
Choć w miejsce, w którym był obcy, nie docierało światło księżyca, to Mel przyzwyczaiła się do ciemności na tyle, by zauważyć sylwetkę wychodzącą z cienia. Czkawka niejednokrotnie wspominał im, że zmysły jeźdźców stają się sprawniejsze przy współpracy ze smokami, ale nie sądziła, że przebywanie z Piorunem tak bardzo na nią wpłynie. Już teraz miała w sobie gibkość i zręczność, której nauczyła się, gdy latała ze swoim smokiem pośród błyskawic, bojąc się poparzeń. Musiała wtedy reagować szybko, choć i tak nie zawsze jej się to udawało.
Zobaczyła przed sobą wpierw płomieniście rude włosy. Ich blask był wyraźny nawet w zimowej ciemności nocy, jakby rozjaśniał wszystko wokół siebie. Potem zobaczyła ciemne, błyszczące oczy i wąskie usta. Przez moment przeraziła się, że to Dagur, ale zauważyła, że sylwetka kompletnie nie pasuje do wodza Berserków. Był to młody chłopak, może w jej wieku, o ciele mniej umięśnionym, ale dużo bardziej zgrabnym niż u jej wroga.
- Nie podchodź - warknęła, gdy uświadomiła sobie, że na pewno widzi chłopaka po raz pierwszy. Wśród Wandali nie było ani jednej osoby o tak intensywnym odcieniu włosów.
- Bo co? - spytał głos łagodnie. - Zasztyletujesz mnie?
Mel zamrugała ze zdziwieniem, słysząc głos chłopaka, nie pasujący do niczego. Postać podeszła jeszcze bliżej na odległość dwóch metrów i przystanęła w blasku księżyca. Dopiero wtedy w pełni zobaczyła obcego - miał gładką, pociągłą twarz i ostre rysy, niemal wojownicze. Oczy błyskały łagodnie, jakby był pod wrażeniem spotkania z dziewczyną, ale nie miały w sobie wrogości, jakiej mogłaby się spodziewać.
- Spokojnie - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - Nie mam żadnej broni, którą mógłbym cię skrzywdzić.
Mel patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, po czym schowała sztylet do swojej kieszeni po zewnętrznej stronie uda. Nie ufała mu, ale czuła w swoich kościach, że powinna była to zrobić. W końcu nie raz biła się z chłopakami i nawet jeśli nie zdążyłaby dobyć sztyletu, to nie obawiałaby się o siebie tak bardzo.
- Kim jesteś? - zapytała, stojąc w miejscu. Mróz zaczynał doskwierać jej jeszcze bardziej, odkąd przestała się poruszać.
Chłopak uśmiechnął się i potarł dłonie. Wyglądał na zmęczonego i przemarzniętego mimo kilku futer nałożonych na siebie na jego ciele.
- Nazywam się Angus - odparł, a Mel od razu poznała lekki akcent, który przeszkadzał jej wcześniej. Dobyła sztyletu od razu, jakby pożałowała, że w ogóle go schowała.
- Jesteś Berserkiem - powiedziała, ścisnąwszy pewniej broń w ręce. Chłopak zerknął leniwie na jej dłoń i wzruszył ramionami.
- Co to zmienia?
- To, że za przebywanie tutaj grozi ci śmierć, bo... - zaczęła, ale Angus nie dał jej dokończyć.
- Bo tak powiedział wasz wódz, Czkawka? - spytał obojętnym tonem. Mel zamilkła zdziwiona.
Angus westchnął i usiadł na najbliższym pniu, wcześniej pozbywszy się z niego warstwy śniegu. Jego twarz miała nieodgadniony wyraz, który raczej niezbyt miło kojarzył się Mel.
- Nie obchodzą mnie spory wodzów, a ja tylko urodziłem się jako Berserk - odparł, po czym spojrzał w oczy dziewczynie. - Jestem wolnym człowiekiem i nie zamierzam przez całe życie służyć Dagurowi. - Mel zauważyła, że gdy wymawiał imię swojego wodza lekko się skrzywił, jakby niekoniecznie miło wspominał wojownika. - A ty? Czujesz się Wandalem? Czy wolałabyś być niezależna?
Mel zatkało, głównie przez to, że to pytanie było jak wór, który chował w sobie wszystkie jej poprzednie myśli, które bezpośrednio nawiązywały do tego tematu. Kłótnia z Czkawką była kolejnym powodem by zapragnęła życia tylko z Piorunem, bez zobowiązań, jakim było jej pochodzenie. Była córką wodza i właśnie dlatego musiała go zawsze słuchać. Nigdy nie czuła się w pełni wolna - nawet gdy leciała na smoku kilkaset metrów nad ziemią. Zawsze powstrzymywały ją jej więzy, jej zobowiązania.
Mel nagle poczuła, że zaczyna zazdrościć Berserkowi, nawet jeśli nie do końca miała pewność w szczerość jego intencji. On czuł się wolny, nie mając nawet smoka, z którym mógłby wznosić się poza dobrze znaną ziemię.
- Wybacz, nie powinienem wyskakiwać z takimi pytaniami - rzekł Angus, uśmiechając się niepewnie. - Przecież my się nawet nie znamy.
Dziewczyna spojrzała na niego ostrożnie, jakby bała się, że jego spojrzenie całkowicie ją spęta, jakby była bezbronna. Miał w sobie tyle dojrzałości i pewności, która zszokowała dziewczynę. Mógłby być jeźdźcem, tak jak ona, należeć do jej przyjaciół, ale był uciekinierem i na dodatek chyb zdrajcą swojego klanu. Mel jednak widziała w nim coś innego. Widziała odwagę i dystans, jakich nie widziała u nikogo z Wandali, którzy czcili Czkawkę nieomal jak bóstwo. Nikt nie chciał i nie mógł mu się przeciwstawić. Dagur chyba nie miał takiej władzy, skoro jeden z jego ludzi zdołał odejść z szeregów.
- Mam na imię Mel - powiedziała cicho. Angus spojrzał na nią tymi samymi, ciemnobrązowymi oczami i kiwnął głową w zrozumieniu.
- Zawsze miałem pecha - mruknął pod nosem, jednak na tyle głośno, by Mel to usłyszała. - Uciekam z Wyspy Łupieżców na Berk i kogo spotykam? Córkę wodza Wandali. Świetnie...
Mel uśmiechnęła się, widząc, że Berserk mówi to w pół żartem. Usiadła również naprzeciw niego, dalej trzymając się w bezpiecznej odległości. Choć przeczuwała, że siedzenie na mrozie, w lesie w dodatku z obcym mężczyzną jest głupotą, to jednak jej ciekawość była potężniejsza niż strach.
- Myślisz, że cię wydam? - zapytała zaintrygowana. Angus zmierzył ją wzrokiem z nadzieją.
- Czemu miałabyś tego nie zrobić? Jestem twoim wrogiem, zanim jeszcze przyszedłem na świat. - powiedział.
- Dopiero co powiedziałeś, że jesteś wolnym człowiekiem. - zauważyła, unosząc brew. Angus nałożył na głowę kaptur, nie chcąc zmarznąć w śnieżycy.
- Chcę być wolnym człowiekiem, ale sama widzisz, że nie jestem. Gdyby tak było, nie wyciągnęłabyś przy mnie ostrza - mówiąc to, wskazał na sztylet, który dalej trzymała. Mel zamrugała, zastanawiając się, co będzie, jeśli Czkawka znajdzie ją tutaj w towarzystwie Berserka. Pewnie spotka go przykry koniec lub choćby gnicie w lochach Wandali. Nie potrafiła jednak odwieść od siebie myśli, że mogłaby zmienić bieg wydarzeń. Mogłaby nie pozwolić, by Czkawka znów miał nad nią władzę.
- A jeśli ja też jestem wolnym człowiekiem? - zapytała, przyglądając się obcemu. Nie potrafiła oprzeć się faktowi, że Angus istotnie był bardzo przystojny. Miał w sobie coś dzikiego i niebezpiecznego, co szczerze mówiąc bardzo jej się podobało.
Angus spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- Na Berk nie ma wolnych ludzi. - powiedział z pewnością, ale i ze smutkiem. Mel oczyma wyobraźni widziała już jeźdźców, którzy przeszukują okolicę. Wstała ze swojego miejsca i kiwnęła na towarzysza. - Każdy jest lojalny waszemu wodzowi.
- Mogę ci udowodnić, że jest inaczej - odparła, nie myśląc nawet, co robi. Gniew wobec Czkawki dalej w niej pulsował, jak nieznośne serce, sprawiające, że umysł nie myślał jasno. - Ale nie zrobię tego, jeśli oboje zamarzniemy. Znam jedno miejsce, gdzie nikt cię nie znajdzie i gdzie będziemy mogli się ogrzać - zaproponowała, cały czas wierząc, że jeśli coś jej się stanie, Czkawka powyrywa wszystkie drzewa w lesie, byleby ją znaleźć. Z głębi serca miała jednak nadzieję, że tak się nie stanie i że obcy nic jej nie zrobi.
Angus zdziwił się i wstał za nią bez słowa, najwyraźniej gotów jej posłuchać. Mel wykorzystała to i ruszyła w dobrze sobie znanym kierunku, cały czas nie chowając sztyletu.
- Za mną - rzekła otwarcie, przechodząc między dwiema wysokimi sosnami.
Noc zaczynała czernieć jeszcze bardziej, pozbawiając las wszystkiego, co dobre. Mel siedziała w małej, ciasnej jaskini pośrodku lasu, ogrzewając się przy syczącym cicho ognisku. Naprzeciw niej siedział Angus z wpatrzoną w płomienie miną. Jego włosy lśniły w świetle z ogniska, unosząc się lekko na wiejącym od lasu wietrze.
- Skąd wiedziałeś, że jestem córką wodza? - zapytała cicho, gdy zdołał już trochę ogrzać dłonie. Angus zerknął na nią z zaciekawieniem.
- Berserkowie już od wczoraj mówią o tobie jak o jakiejś zjawie. Twierdzą, że wytresowałaś Wandersmoka i czczą cię jak jakąś boginię. - powiedział, jakby wcale nie dziwił się ich zachowaniu. Mel jednak była zszokowana tym wyznaniem.
- Więc wczoraj jeszcze byłeś z Dagurem? - zapytała, skupiając się na tym. Anugs kiwnął głową.
- Uciekłem niedługo po bałaganie, jaki zmalowaliście, o ile tak mogę to nazwać - spojrzał na Mel jakby z dystansem. - Potrzebowałem zapasów, dlatego wstąpiłem do Łupieżców. Przypadkiem znalazłem się na Berk.
- Więc w jeden dzień przebyłeś tak długą drogę? - zapytała z niepewnością. Sama nie wiedziała, jakim cudem oni, lecąc całą noc, przebyli tę samą drogę, którą przebył Angus pieszo w jeden dzień.
- Uciekłem na statku Berserków, potem wplątałem się w statek jakiegoś waszego handlarza...
- Johanna - zdziwiła się Mel. Johann był bystrym żeglarzem i nie raz zadziwił Wandali swoim talentem. Jeżeli Angus płynął z nim, to nic dziwnego, że znalazł się na tej wyspie tak szybko.
- Chyba tak - skinął Angus. - W każdym razie moim celem jest wyspa Frigg, a potem... Potem nie wiem, co się przydarzy. Może skończę u Flisaków, albo Damorów.
- Oba te rody są sprzymierzeńcami Berk - zauważyła Mel. Czuła się źle, mówiąc o swoim rodzie tak, jakby jej nie dotyczył, ale próbowała pomóc Berserkowi, nawet jeśli oznaczałoby to nieposłuszeństwo wobec Czkawki... A może tego właśnie chciała - chciała zrobić na złość swojemu ojcu, który trzymał ja w garści przez ten cały czas. - Jeśli chcesz uciekać, to radziłabym wschód.
- Nie ucieknę stąd zbyt szybko - oznajmił, krzywiąc się przy tym boleśnie. Mel zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc.
Angus wolno ściągnął z siebie futro i odsunął rękaw czarnej tuniki ukazując zabandażowane przedramię. Gdy rozwinął bandaż, Mel zobaczyła głęboką szramę, z której obficie sączyła się krew. Syknęła, myśląc o tym, jak wielki może sprawiać mu ból.
- Co ci się stało? - zapytała Mel, skupiając swój wzrok na jego twarzy. Angus tymczasem nie wyglądał, jakby zbytnio się przejął swoim stanem.
- Jeden Łupieżca mnie zauważył. - powiedział z niezadowoleniem. - Od razu pomyślał, że mam coś wspólnego z Dagurem, bo mam ten sam odcień włosów... Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie było to przyjemne spotkanie.
Mel przysunęła się blisko chłopaka i spojrzała na jego ranę. Nie była ekspertem, ale tego typu rany nie należały do tych, które można było łatwo zignorować. Kiedyś, gdy jeźdźcy mieli przyspieszony kurs medyczny z Gothi, Szpadka pokazała jej, jak tamować krew oraz zabezpieczać ją przed zakażeniem.
- Nie przemywałeś jej - zauważyła. Angus zaprzeczył ruchem głowy, podczas gdy Mel wstała i wyszła po śnieg na zewnątrz. Chłopak błądził za nią wzrokiem, jakby miał nadzieję, że mu pomoże.
Po minucie wróciła ze zmielonym śniegiem, który zwinęła w kawałek skóry, który zachowała w kieszeni swojego zimowego płaszcza na wszelki wypadek. Chyba zrobiła to, zauważywszy, że Czkawka nosi ze sobą wiele wydawałoby się niepotrzebnych przedmiotów, które przydają się, gdy jest w tarapatach.
Ujęła delikatnie w palce rękę chłopaka i zaczęła obmywać ranę, podczas gdy Angus starał się nie pokazywać, jak bardzo boli go rozcięcie. Potem, gdy Mel skończyła swoje dzieło, westchnęła ciężko i rozejrzała się po jaskini błędnym wzrokiem.
- Co jest? - spytał Angus cicho, zaglądając jej w oczy.
- Nie mam tutaj nic, czym mogłabym ci ją opatrzyć, a nie obraź się, twój bandaż nie za wiele da, jeśli w ranę wda się zakażenie. - powiedziała nieco zawiedzionym głosem. Zastanawiała się, czy zdążyłaby na czas, gdyby pobiegła teraz po Pioruna i kilka rzeczy z domu. Wiedziała, że Czkawka zabronił jej latać, ale jest przecież noc i nikt nie zauważyłby jej obecności na niebie. Poza tym, nie wiedziała, ile minęło czasu od momentu zranienia przez Łupieżcę i to nieco wiązało jej ręce.
- Nic się nie stało - odparł Angus z uśmiechem. Mel popatrzyła na niego zagadkowo. - Nic mi nie będzie, poważnie. Dam sobie radę.
- Berserkowie są zawsze tacy uparci? - spytała, wywracając mimowolnie oczami. Angus zaśmiał się.
- A Wandale zawsze chcą stawiać na swoim? - zapytał zamiast tego, wdając się z nią w przekomarzanki. Mel zachichotała, czując, że może kiedyś zdołałaby polubić tego Wikinga. Angus złagodniał i spojrzał na nią z uśmiechem. - Chyba wolę, gdy się uśmiechasz. - powiedział spokojnie, wpatrując się w nią dziwnym spojrzeniem. Mel jednak wstała i podała mu śnieg. Nagle poczuła się nieco nieswojo w towarzystwie Berserka.
- Przemywaj tę ranę co jakiś czas - poinstruowała go, kierując się w stronę wyjścia. - Za jakieś trzy godziny powinnam wrócić.
- Ze swoim ojcem? - spytał dość nieufnie Angus, patrząc za nią z cieniem strachu, jakby obawiał się, że Mel go zdradzi. Ona jednak nie zamierzała tego zrobić, głownie dlatego, że chłopak był ranny i
potrzebował jej pomocy.
- Nie - rzekła, przystając. - Wrócę sama.
Dojście do domu zajęło jej raptem koło godziny, głównie dlatego, że las znajdował się niedaleko jej domu. Rodzice nie wstali, a Piorun drzemał spokojnie w jej pokoju, gdy się pojawiła.
- Cicho, mój mały - poprosiła, głaszcząc go po wykładanej łuskami paszczy. - Bo jeszcze cię usłyszą.
Zabrała z domu wszystkie potrzebne rzeczy, których większość i tak trzymała w swoim pokoju w nagłym wypadku i wyleciała z domu na grzbiecie swojego smoka, mając nadzieję, że jeszcze żaden Wiking nie zdoła wstać, a już zwłaszcza wódz.
Piorun przeleciał migiem nad białymi koronami drzew i zatrzepotał skrzydłami, gdy Mel zatrzymała go nad jaskinią, w której znajdował się Angus. Przez chwile zastanawiała się, czy nie popełnia błędu, trzymając Pioruna tak blisko Berserka, ale jej chęć niesienia pomocy wygrała z wszelkim niepokojem. Zatrzymała smoka jakieś sto metrów od jaskini i zeskoczyła w biały puch, obwiązując sobie przy tym torbę wokół ramienia. Gdy dotarła do jaskini, zauważyła, że Angus poruszył się niespokojnie, jakby oczekiwał ataku jakiegoś innego Wandala. W dalszym ciągu siedział w tym samym miejscu, z odkrytym przedramieniem, które odsłaniało zakrwawioną ranę, opływającą małą posoką krwi.
- Wcześnie wróciłaś - zauważył, wiodąc za nią wzrokiem.
- Dziwisz się, że nikogo ze sobą nie przyprowadziłam? - zapytała, klękając przy nim i wyciągając z torby różne rzeczy. Angus pokręcił głową.
- Miałem przeczucie, że mogę ci zaufać - powiedział z powagą. Mel zerknęła na niego, ale tylko raz, czując się bardzo nieswojo w towarzystwie chłopaka. Naszła ją myśl porównania do Robina i od razu pożałowała, że Robin jest jedynym chłopakiem, przy którym czuje się całkowicie rozluźniona.
- Co robiłeś z tą raną, że nie zdołała się zasklepić? - spytała, marszcząc brwi. Najwyraźniej Angus miał dość trudną krzepliwość krwi albo po prostu źle przemywał ranę.
- Chyba nie za bardzo się na tym znam - wyznał, czerwieniejąc na twarzy.
Mel wzięła małą miskę, którą zdołała zabrać z paleniska ze swojego domu, po czym wyszła i nabrała śniegu po raz drugi. Gdy wróciła, postawiła miskę na ułożonych przez siebie kamieniach wprost na ognisku. Miała nadzieję, że w ten sposób woda zdąży się zagotować. Czuła na sobie wzrok Angusa i przez myśl przeszło jej, by poprosić go, by przestał się na nią gapić, ale nie przeszłoby jej to przez gardło z jednego prostego powodu - zaczynało jej się to podobać.
- To na czym w takim razie się znasz, jeśli nie na medycynie? - zapytała, by nawiązać dialog. Angus roześmiał się.
- Na żegludze. - odpowiedział skromnie. - I na strategii.
- Strategii? - dopytywała się Mel, przemywszy ostrożnie ranę. Miała w torbie spirytus, ale obawiała się, że będzie niepotrzebny, jeśli do rany doszło zakażenie. Pierwszy raz od jej czynności zależało czyjeś życie i w głębi duszy bardzo obawiała się tej odpowiedzialności. Już rozumiała Gothi i bardzo jej współczuła, w końcu to na jej słabych plecach spoczywało zdrowie i życie całej wyspy, nie mówiąc już o tym, że po jej śmierci jej miejsce zajmie Szpadka.
- Byłem głównym strategiem Dagura, jeśli o to ci chodzi - mruknął i syknął jak żmija, gdy Mel przyłożyła gazę ze spirytusem na jego ranę. Na widok zbolałej twarzy Angusa sama miała ochotę oderwać materiał od rany.
- Wybacz - wyszeptała, krzywiąc się. Angus zagryzł zęby i spojrzał na nią tak, jakby pogodził sie ze swoim losem.
- W porządku - odparł, kiwnąwszy głową. - W końcu chcesz mi pomóc.
Mel skończyła opatrywanie, gdy przemyła ranę jeszcze raz, tym razem nową, przegotowaną wodą z roztopionego śniegu i zawinęła ją ostrożnie w świeży bandaż. Angus odetchnął, gdy ból zadany przez odkażający płyn przestał wypalać mu przedramię.
- Ty też nie zajmujesz się tylko medycyną, prawda? - zapytał, patrząc jej w oczy. Mel zaczynała się zastanawiać, czy kiedykolwiek uciekał przed czyimś spojrzeniem tak, jak ona teraz. - Na pewno walczysz.
- Skąd ta pewność? - spytała obojętnie, rozrywając koniec bandaża, by go zawiązać.
- Bo widziałem twoją postawę, gdy mnie zobaczyłaś. Tego uczą na Berk? Jeśli tak, to Berserkowie powinni się obawiać. - mówił, zapełniając swoimi słowami niezręczną ciszę.
- Gotowe - odezwała się Mel, patrząc na swoje dzieło. Bandaże wyglądały na trwałe, ale i tak będzie musiała je zmieniać przez kilka następnych dni - i tego właśnie bała się najbardziej. Co, jeśli ktoś znajdzie Berserka na ziemiach? Albo co gorsza, co jeśli zacznie żywić wobec niego sympatię?
- Dzięki, Mel - rzekł Angus, obejrzawszy uważnie jej dzieło. - Czuję się jak młody bóg.
- Ale nie wyglądasz - skwitowała dziewczyna, wstając. Pozostawało tylko posprzątać swoje rzeczy i mogła wrócić do siebie. Nagle przypomniała sobie o czymś. - Przyniosłam ci coś do jedzenia. Mam nadzieję, że starczy do jutra.
- Do jutra? - zapytał cicho Angus, skupiając na niej ciemne oczy.
- Tak, jutro przyjdę zmienić bandaże - powiedziała, chowając do torby resztki bandaży i zużytą miskę. Angus uśmiechnął się ledwie zauważalnie, jakby ucieszył się z tego faktu. - Chyba do tego czasu nie spalisz połowy wyspy, co?
- A masz może zapałki w tej torbie? - zapytał Angus z szerokim uśmiechem. Mel spojrzała na niego poważnie, ale on tylko się roześmiał. - Żartuję. Musiałbym być niespełna rozumu, by zrobić coś takiego po tym, co dla mnie zrobiłaś. Naprawdę jestem ci wdzięczny.
Nagle jego oczy zwęziły się, a Mel poczuła na plecach zimny dreszcz. Spojrzała w kierunku, w który patrzył Angus i zobaczyła łeb Pioruna, który leżał przed jaskinią, zaciekawiony ich rozmową. Na sam jego widok, jeźdźczyni miała ochotę skoczyć i osłonić własnym ciałem swojego smoczego przyjaciela. Angus wpatrywał się w niego ze szczerym zdumieniem i podziwem, jakby oglądał jakiś cud, a nie smoka.
- Więc to prawda - wyszeptał ze zdumieniem. - Jesteś jeźdźczynią Wandersmoka...
Mel wstała i rzeczywiście stanęła między Berserkiem, a swoim smokiem, nie odrywając oczu od swojego nowego znajomego.
- Nie należy do Berserków - rzuciła złowrogo. - Bez względu na to, co myśli twój wódz. Nie dostanie go w swoje ręce.
Angus spojrzał na nią z miną, jakby nie odczuwał kompletnie żadnych emocji. Mel czuła się jeszcze bardziej zaniepokojona, bo nie potrafiła przewidzieć jego reakcji na te słowa. Całą sobą starała się myśleć, w jaki sposób wyciągnąć szybko sztylet w kieszeni przy udzie, ale jednak wstrzymywała się, dając Wikingowi szansę na odpowiedź.
- Jest... niesamowity. - powiedział z podziwem, przekrzywiając się, by zobaczyć smoka za jej plecami. - Naprawdę myślisz, że Berserkowie chcą go skrzywdzić?
- Nie wiem, czego chcą - warknęła pewnym siebie głosem. Zastanawiała się, czym różnił się Angus od Dagura, że teraz w tej chwili nie odczuwała tego przerażenia, jakie czuła przy spotkaniu z wodzem Berserków. Może chodziło o to, że siedział przed nią ranny, albo że byli w podobnym wieku. A może po prostu Mel zaczynała wierzyć w jego bezbronność. - Ale na pewno tego nie dostaną.
- Boisz się, że skrzywdzę ciebie i smoka? - zapytał Angus leniwie, jakby był pewny swoich racji. Ta postawa sprawiła, że Mel poczuła się całkiem zagubiona, jakby ktoś wytrącił ją z równowagi.
- To właśnie chciał zrobić Dagur, gdy pierwszy raz mnie zobaczył. Mało tego, prawie mnie skrzywdził. Gdyby nie to, że był zszokowany widokiem Pioruna... - mówiła szybko, niczym Flegma sprzedająca swoje warzywa na targu, choć do tej chwili myślała, że tak nie potrafi.
- Pioruna? - spytał Angus, ściągając brwi. - Ładne imię dla smoka.
- Specjalnie to robisz?! - krzyknęła Mel, nie mogąc znieść jego stoickiego spokoju. Angus po prostu siedział i patrzył, podczas gdy ona starała się zapobiec jakiejś katastrofie.
- Co takiego? Staram ci się przekazać, że nie jestem Dagurem? - zapytał gniewnie Angus, jakby urażonym tonem. Mel zamilkła, wpatrując się w niego ze zdziwieniem. - To właśnie przez cały czas robię. Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć?
- Bo twoi przodkowie wyrządzili moim pobratymcom wiele zła, a twój wódz kilkakrotnie próbował zabić mojego ojca! - wykrzyknęła, nie mając już siły na dalsze trzymanie nerwów u wodzy.
Angus zamknął oczy, jakby zalała go fala bólu z opatrzonej niedawno rany.
- Dagur nie jest moim wodzem na wszystkich bogów Asgardu - wyszeptał Angus, starając się zachować równowagę, z której wytrąciła go Mel. - Nie jestem taki jak ty, nie wiąże mnie żaden klan, zapomniałaś? Nie obchodzi mnie, co planuje Dagur. Berserkowie to przeszłość. Daj mi w końcu zostawić ją za sobą!
Mel stała przed nim, sparaliżowana przez piętrzące się w jej umyśle myśli. Miała ochotę po prostu podejść i wbić sztylet w serce Berserka, by zagłuszyć swoje wątpliwości, ale prawda była taka, że ufała Angusowi. Ufała, że nie jest w stanie skrzywdzić jej i Pioruna, a przynajmniej tak długo, jak długo jest ranny i uziemiony. Może do tego czasu zdoła zbadać, czy jest na tyle godny zaufania, by pozostawić go dalej przy życiu.
- Przyjdę jutro - oznajmiła tylko, po czym zarzuciła torbę na ramię i odeszła do Pioruna, mając dość przykrego uczucia, jakie narodziło się w jej sercu. Chciała jednocześnie chronić bliskich i dać szansę obcemu, ale wiedziała, że będzie musiała wybrać między jednym i drugim. A ona nie potrafiła wybierać.
Piorun dreptał za nią jakiś czas, dopóki nie obrzuciła go śniegiem, nakazując powrót do domu. Miała nadzieję, że za nią nie poleci, inaczej mógł się nabawić przykrych skutków gniewu swojej przyjaciółki.
- Potraktuj to jak zawieszenie - warczała, wbijając swój krótki sztylet w korę pobliskiego drzewa. Las był ciemny i pełen strachu, ale jej złość jakby odsyłała go w dal, nie pozwalając się zbliżyć wszelkim nocnym zjawom. - Zawieszenie? Nie zawiesił nawet Darczykłaka, gdy ukradł mu Piekło! Co ja zrobiłam? Co?!
Spojrzała w niebo, domagając się odpowiedzi od bogów, ale oni milczeli jak gwiazdy, których teraz nie potrafiła nawet zobaczyć przez gęste chmury. Wyjęła z pnia sztylet i ruszyła dalej, rozpaczając w duchu nad utratą Fevel. Tak bardzo brakowało jej znajomego ciężaru w dłoni, że czuła się wręcz naga, dzierżąc w dłoni jedynie sztylet.
Szła tak długo, aż jej nogi zaczęły drżeć od zimna, ale nie miała zamiaru rezygnować. Chciała dotrzeć do Wieży Strażniczej zanim zaczną ją szukać, a wiedziała, że jeśli się zatrzyma, to zamarznie w grubym śniegu.
- O Thorze... - westchnęła, gdy powoli jej gniew ustępował niechybnej rozpaczy.
Nagle usłyszała szmer za swoimi plecami i wyciągnęła powtórnie sztylet, trzymając go pewnie w dłoni. Uniosła go na wysokość twarzy i obróciła się szybko, rozglądając się dokoła czujnie. Na Berk nie było dzikich smoków od dwudziestu lat, więc niemożliwe, by był to smok. Być może to Czkawka, pomyślała i od razu miała ochotę uciec, by nigdy jej nie odnalazł.
- Kto tam jest? - spytała jednak zamiast tego, nie schowawszy sztyletu. Pobliskie krzewy okryte śniegiem poruszyły się, zsypując z siebie biały puch.
Choć w miejsce, w którym był obcy, nie docierało światło księżyca, to Mel przyzwyczaiła się do ciemności na tyle, by zauważyć sylwetkę wychodzącą z cienia. Czkawka niejednokrotnie wspominał im, że zmysły jeźdźców stają się sprawniejsze przy współpracy ze smokami, ale nie sądziła, że przebywanie z Piorunem tak bardzo na nią wpłynie. Już teraz miała w sobie gibkość i zręczność, której nauczyła się, gdy latała ze swoim smokiem pośród błyskawic, bojąc się poparzeń. Musiała wtedy reagować szybko, choć i tak nie zawsze jej się to udawało.
Zobaczyła przed sobą wpierw płomieniście rude włosy. Ich blask był wyraźny nawet w zimowej ciemności nocy, jakby rozjaśniał wszystko wokół siebie. Potem zobaczyła ciemne, błyszczące oczy i wąskie usta. Przez moment przeraziła się, że to Dagur, ale zauważyła, że sylwetka kompletnie nie pasuje do wodza Berserków. Był to młody chłopak, może w jej wieku, o ciele mniej umięśnionym, ale dużo bardziej zgrabnym niż u jej wroga.
- Nie podchodź - warknęła, gdy uświadomiła sobie, że na pewno widzi chłopaka po raz pierwszy. Wśród Wandali nie było ani jednej osoby o tak intensywnym odcieniu włosów.
- Bo co? - spytał głos łagodnie. - Zasztyletujesz mnie?
Mel zamrugała ze zdziwieniem, słysząc głos chłopaka, nie pasujący do niczego. Postać podeszła jeszcze bliżej na odległość dwóch metrów i przystanęła w blasku księżyca. Dopiero wtedy w pełni zobaczyła obcego - miał gładką, pociągłą twarz i ostre rysy, niemal wojownicze. Oczy błyskały łagodnie, jakby był pod wrażeniem spotkania z dziewczyną, ale nie miały w sobie wrogości, jakiej mogłaby się spodziewać.
- Spokojnie - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - Nie mam żadnej broni, którą mógłbym cię skrzywdzić.
Mel patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, po czym schowała sztylet do swojej kieszeni po zewnętrznej stronie uda. Nie ufała mu, ale czuła w swoich kościach, że powinna była to zrobić. W końcu nie raz biła się z chłopakami i nawet jeśli nie zdążyłaby dobyć sztyletu, to nie obawiałaby się o siebie tak bardzo.
- Kim jesteś? - zapytała, stojąc w miejscu. Mróz zaczynał doskwierać jej jeszcze bardziej, odkąd przestała się poruszać.
Chłopak uśmiechnął się i potarł dłonie. Wyglądał na zmęczonego i przemarzniętego mimo kilku futer nałożonych na siebie na jego ciele.
- Nazywam się Angus - odparł, a Mel od razu poznała lekki akcent, który przeszkadzał jej wcześniej. Dobyła sztyletu od razu, jakby pożałowała, że w ogóle go schowała.
- Jesteś Berserkiem - powiedziała, ścisnąwszy pewniej broń w ręce. Chłopak zerknął leniwie na jej dłoń i wzruszył ramionami.
- Co to zmienia?
- To, że za przebywanie tutaj grozi ci śmierć, bo... - zaczęła, ale Angus nie dał jej dokończyć.
- Bo tak powiedział wasz wódz, Czkawka? - spytał obojętnym tonem. Mel zamilkła zdziwiona.
Angus westchnął i usiadł na najbliższym pniu, wcześniej pozbywszy się z niego warstwy śniegu. Jego twarz miała nieodgadniony wyraz, który raczej niezbyt miło kojarzył się Mel.
- Nie obchodzą mnie spory wodzów, a ja tylko urodziłem się jako Berserk - odparł, po czym spojrzał w oczy dziewczynie. - Jestem wolnym człowiekiem i nie zamierzam przez całe życie służyć Dagurowi. - Mel zauważyła, że gdy wymawiał imię swojego wodza lekko się skrzywił, jakby niekoniecznie miło wspominał wojownika. - A ty? Czujesz się Wandalem? Czy wolałabyś być niezależna?
Mel zatkało, głównie przez to, że to pytanie było jak wór, który chował w sobie wszystkie jej poprzednie myśli, które bezpośrednio nawiązywały do tego tematu. Kłótnia z Czkawką była kolejnym powodem by zapragnęła życia tylko z Piorunem, bez zobowiązań, jakim było jej pochodzenie. Była córką wodza i właśnie dlatego musiała go zawsze słuchać. Nigdy nie czuła się w pełni wolna - nawet gdy leciała na smoku kilkaset metrów nad ziemią. Zawsze powstrzymywały ją jej więzy, jej zobowiązania.
Mel nagle poczuła, że zaczyna zazdrościć Berserkowi, nawet jeśli nie do końca miała pewność w szczerość jego intencji. On czuł się wolny, nie mając nawet smoka, z którym mógłby wznosić się poza dobrze znaną ziemię.
- Wybacz, nie powinienem wyskakiwać z takimi pytaniami - rzekł Angus, uśmiechając się niepewnie. - Przecież my się nawet nie znamy.
Dziewczyna spojrzała na niego ostrożnie, jakby bała się, że jego spojrzenie całkowicie ją spęta, jakby była bezbronna. Miał w sobie tyle dojrzałości i pewności, która zszokowała dziewczynę. Mógłby być jeźdźcem, tak jak ona, należeć do jej przyjaciół, ale był uciekinierem i na dodatek chyb zdrajcą swojego klanu. Mel jednak widziała w nim coś innego. Widziała odwagę i dystans, jakich nie widziała u nikogo z Wandali, którzy czcili Czkawkę nieomal jak bóstwo. Nikt nie chciał i nie mógł mu się przeciwstawić. Dagur chyba nie miał takiej władzy, skoro jeden z jego ludzi zdołał odejść z szeregów.
- Mam na imię Mel - powiedziała cicho. Angus spojrzał na nią tymi samymi, ciemnobrązowymi oczami i kiwnął głową w zrozumieniu.
- Zawsze miałem pecha - mruknął pod nosem, jednak na tyle głośno, by Mel to usłyszała. - Uciekam z Wyspy Łupieżców na Berk i kogo spotykam? Córkę wodza Wandali. Świetnie...
Mel uśmiechnęła się, widząc, że Berserk mówi to w pół żartem. Usiadła również naprzeciw niego, dalej trzymając się w bezpiecznej odległości. Choć przeczuwała, że siedzenie na mrozie, w lesie w dodatku z obcym mężczyzną jest głupotą, to jednak jej ciekawość była potężniejsza niż strach.
- Myślisz, że cię wydam? - zapytała zaintrygowana. Angus zmierzył ją wzrokiem z nadzieją.
- Czemu miałabyś tego nie zrobić? Jestem twoim wrogiem, zanim jeszcze przyszedłem na świat. - powiedział.
- Dopiero co powiedziałeś, że jesteś wolnym człowiekiem. - zauważyła, unosząc brew. Angus nałożył na głowę kaptur, nie chcąc zmarznąć w śnieżycy.
- Chcę być wolnym człowiekiem, ale sama widzisz, że nie jestem. Gdyby tak było, nie wyciągnęłabyś przy mnie ostrza - mówiąc to, wskazał na sztylet, który dalej trzymała. Mel zamrugała, zastanawiając się, co będzie, jeśli Czkawka znajdzie ją tutaj w towarzystwie Berserka. Pewnie spotka go przykry koniec lub choćby gnicie w lochach Wandali. Nie potrafiła jednak odwieść od siebie myśli, że mogłaby zmienić bieg wydarzeń. Mogłaby nie pozwolić, by Czkawka znów miał nad nią władzę.
- A jeśli ja też jestem wolnym człowiekiem? - zapytała, przyglądając się obcemu. Nie potrafiła oprzeć się faktowi, że Angus istotnie był bardzo przystojny. Miał w sobie coś dzikiego i niebezpiecznego, co szczerze mówiąc bardzo jej się podobało.
Angus spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- Na Berk nie ma wolnych ludzi. - powiedział z pewnością, ale i ze smutkiem. Mel oczyma wyobraźni widziała już jeźdźców, którzy przeszukują okolicę. Wstała ze swojego miejsca i kiwnęła na towarzysza. - Każdy jest lojalny waszemu wodzowi.
- Mogę ci udowodnić, że jest inaczej - odparła, nie myśląc nawet, co robi. Gniew wobec Czkawki dalej w niej pulsował, jak nieznośne serce, sprawiające, że umysł nie myślał jasno. - Ale nie zrobię tego, jeśli oboje zamarzniemy. Znam jedno miejsce, gdzie nikt cię nie znajdzie i gdzie będziemy mogli się ogrzać - zaproponowała, cały czas wierząc, że jeśli coś jej się stanie, Czkawka powyrywa wszystkie drzewa w lesie, byleby ją znaleźć. Z głębi serca miała jednak nadzieję, że tak się nie stanie i że obcy nic jej nie zrobi.
Angus zdziwił się i wstał za nią bez słowa, najwyraźniej gotów jej posłuchać. Mel wykorzystała to i ruszyła w dobrze sobie znanym kierunku, cały czas nie chowając sztyletu.
- Za mną - rzekła otwarcie, przechodząc między dwiema wysokimi sosnami.
Noc zaczynała czernieć jeszcze bardziej, pozbawiając las wszystkiego, co dobre. Mel siedziała w małej, ciasnej jaskini pośrodku lasu, ogrzewając się przy syczącym cicho ognisku. Naprzeciw niej siedział Angus z wpatrzoną w płomienie miną. Jego włosy lśniły w świetle z ogniska, unosząc się lekko na wiejącym od lasu wietrze.
- Skąd wiedziałeś, że jestem córką wodza? - zapytała cicho, gdy zdołał już trochę ogrzać dłonie. Angus zerknął na nią z zaciekawieniem.
- Berserkowie już od wczoraj mówią o tobie jak o jakiejś zjawie. Twierdzą, że wytresowałaś Wandersmoka i czczą cię jak jakąś boginię. - powiedział, jakby wcale nie dziwił się ich zachowaniu. Mel jednak była zszokowana tym wyznaniem.
- Więc wczoraj jeszcze byłeś z Dagurem? - zapytała, skupiając się na tym. Anugs kiwnął głową.
- Uciekłem niedługo po bałaganie, jaki zmalowaliście, o ile tak mogę to nazwać - spojrzał na Mel jakby z dystansem. - Potrzebowałem zapasów, dlatego wstąpiłem do Łupieżców. Przypadkiem znalazłem się na Berk.
- Więc w jeden dzień przebyłeś tak długą drogę? - zapytała z niepewnością. Sama nie wiedziała, jakim cudem oni, lecąc całą noc, przebyli tę samą drogę, którą przebył Angus pieszo w jeden dzień.
- Uciekłem na statku Berserków, potem wplątałem się w statek jakiegoś waszego handlarza...
- Johanna - zdziwiła się Mel. Johann był bystrym żeglarzem i nie raz zadziwił Wandali swoim talentem. Jeżeli Angus płynął z nim, to nic dziwnego, że znalazł się na tej wyspie tak szybko.
- Chyba tak - skinął Angus. - W każdym razie moim celem jest wyspa Frigg, a potem... Potem nie wiem, co się przydarzy. Może skończę u Flisaków, albo Damorów.
- Oba te rody są sprzymierzeńcami Berk - zauważyła Mel. Czuła się źle, mówiąc o swoim rodzie tak, jakby jej nie dotyczył, ale próbowała pomóc Berserkowi, nawet jeśli oznaczałoby to nieposłuszeństwo wobec Czkawki... A może tego właśnie chciała - chciała zrobić na złość swojemu ojcu, który trzymał ja w garści przez ten cały czas. - Jeśli chcesz uciekać, to radziłabym wschód.
- Nie ucieknę stąd zbyt szybko - oznajmił, krzywiąc się przy tym boleśnie. Mel zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc.
Angus wolno ściągnął z siebie futro i odsunął rękaw czarnej tuniki ukazując zabandażowane przedramię. Gdy rozwinął bandaż, Mel zobaczyła głęboką szramę, z której obficie sączyła się krew. Syknęła, myśląc o tym, jak wielki może sprawiać mu ból.
- Co ci się stało? - zapytała Mel, skupiając swój wzrok na jego twarzy. Angus tymczasem nie wyglądał, jakby zbytnio się przejął swoim stanem.
- Jeden Łupieżca mnie zauważył. - powiedział z niezadowoleniem. - Od razu pomyślał, że mam coś wspólnego z Dagurem, bo mam ten sam odcień włosów... Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie było to przyjemne spotkanie.
Mel przysunęła się blisko chłopaka i spojrzała na jego ranę. Nie była ekspertem, ale tego typu rany nie należały do tych, które można było łatwo zignorować. Kiedyś, gdy jeźdźcy mieli przyspieszony kurs medyczny z Gothi, Szpadka pokazała jej, jak tamować krew oraz zabezpieczać ją przed zakażeniem.
- Nie przemywałeś jej - zauważyła. Angus zaprzeczył ruchem głowy, podczas gdy Mel wstała i wyszła po śnieg na zewnątrz. Chłopak błądził za nią wzrokiem, jakby miał nadzieję, że mu pomoże.
Po minucie wróciła ze zmielonym śniegiem, który zwinęła w kawałek skóry, który zachowała w kieszeni swojego zimowego płaszcza na wszelki wypadek. Chyba zrobiła to, zauważywszy, że Czkawka nosi ze sobą wiele wydawałoby się niepotrzebnych przedmiotów, które przydają się, gdy jest w tarapatach.
Ujęła delikatnie w palce rękę chłopaka i zaczęła obmywać ranę, podczas gdy Angus starał się nie pokazywać, jak bardzo boli go rozcięcie. Potem, gdy Mel skończyła swoje dzieło, westchnęła ciężko i rozejrzała się po jaskini błędnym wzrokiem.
- Co jest? - spytał Angus cicho, zaglądając jej w oczy.
- Nie mam tutaj nic, czym mogłabym ci ją opatrzyć, a nie obraź się, twój bandaż nie za wiele da, jeśli w ranę wda się zakażenie. - powiedziała nieco zawiedzionym głosem. Zastanawiała się, czy zdążyłaby na czas, gdyby pobiegła teraz po Pioruna i kilka rzeczy z domu. Wiedziała, że Czkawka zabronił jej latać, ale jest przecież noc i nikt nie zauważyłby jej obecności na niebie. Poza tym, nie wiedziała, ile minęło czasu od momentu zranienia przez Łupieżcę i to nieco wiązało jej ręce.
- Nic się nie stało - odparł Angus z uśmiechem. Mel popatrzyła na niego zagadkowo. - Nic mi nie będzie, poważnie. Dam sobie radę.
- Berserkowie są zawsze tacy uparci? - spytała, wywracając mimowolnie oczami. Angus zaśmiał się.
- A Wandale zawsze chcą stawiać na swoim? - zapytał zamiast tego, wdając się z nią w przekomarzanki. Mel zachichotała, czując, że może kiedyś zdołałaby polubić tego Wikinga. Angus złagodniał i spojrzał na nią z uśmiechem. - Chyba wolę, gdy się uśmiechasz. - powiedział spokojnie, wpatrując się w nią dziwnym spojrzeniem. Mel jednak wstała i podała mu śnieg. Nagle poczuła się nieco nieswojo w towarzystwie Berserka.
- Przemywaj tę ranę co jakiś czas - poinstruowała go, kierując się w stronę wyjścia. - Za jakieś trzy godziny powinnam wrócić.
- Ze swoim ojcem? - spytał dość nieufnie Angus, patrząc za nią z cieniem strachu, jakby obawiał się, że Mel go zdradzi. Ona jednak nie zamierzała tego zrobić, głownie dlatego, że chłopak był ranny i
potrzebował jej pomocy.
- Nie - rzekła, przystając. - Wrócę sama.
Dojście do domu zajęło jej raptem koło godziny, głównie dlatego, że las znajdował się niedaleko jej domu. Rodzice nie wstali, a Piorun drzemał spokojnie w jej pokoju, gdy się pojawiła.
- Cicho, mój mały - poprosiła, głaszcząc go po wykładanej łuskami paszczy. - Bo jeszcze cię usłyszą.
Zabrała z domu wszystkie potrzebne rzeczy, których większość i tak trzymała w swoim pokoju w nagłym wypadku i wyleciała z domu na grzbiecie swojego smoka, mając nadzieję, że jeszcze żaden Wiking nie zdoła wstać, a już zwłaszcza wódz.
Piorun przeleciał migiem nad białymi koronami drzew i zatrzepotał skrzydłami, gdy Mel zatrzymała go nad jaskinią, w której znajdował się Angus. Przez chwile zastanawiała się, czy nie popełnia błędu, trzymając Pioruna tak blisko Berserka, ale jej chęć niesienia pomocy wygrała z wszelkim niepokojem. Zatrzymała smoka jakieś sto metrów od jaskini i zeskoczyła w biały puch, obwiązując sobie przy tym torbę wokół ramienia. Gdy dotarła do jaskini, zauważyła, że Angus poruszył się niespokojnie, jakby oczekiwał ataku jakiegoś innego Wandala. W dalszym ciągu siedział w tym samym miejscu, z odkrytym przedramieniem, które odsłaniało zakrwawioną ranę, opływającą małą posoką krwi.
- Wcześnie wróciłaś - zauważył, wiodąc za nią wzrokiem.
- Dziwisz się, że nikogo ze sobą nie przyprowadziłam? - zapytała, klękając przy nim i wyciągając z torby różne rzeczy. Angus pokręcił głową.
- Miałem przeczucie, że mogę ci zaufać - powiedział z powagą. Mel zerknęła na niego, ale tylko raz, czując się bardzo nieswojo w towarzystwie chłopaka. Naszła ją myśl porównania do Robina i od razu pożałowała, że Robin jest jedynym chłopakiem, przy którym czuje się całkowicie rozluźniona.
- Co robiłeś z tą raną, że nie zdołała się zasklepić? - spytała, marszcząc brwi. Najwyraźniej Angus miał dość trudną krzepliwość krwi albo po prostu źle przemywał ranę.
- Chyba nie za bardzo się na tym znam - wyznał, czerwieniejąc na twarzy.
Mel wzięła małą miskę, którą zdołała zabrać z paleniska ze swojego domu, po czym wyszła i nabrała śniegu po raz drugi. Gdy wróciła, postawiła miskę na ułożonych przez siebie kamieniach wprost na ognisku. Miała nadzieję, że w ten sposób woda zdąży się zagotować. Czuła na sobie wzrok Angusa i przez myśl przeszło jej, by poprosić go, by przestał się na nią gapić, ale nie przeszłoby jej to przez gardło z jednego prostego powodu - zaczynało jej się to podobać.
- To na czym w takim razie się znasz, jeśli nie na medycynie? - zapytała, by nawiązać dialog. Angus roześmiał się.
- Na żegludze. - odpowiedział skromnie. - I na strategii.
- Strategii? - dopytywała się Mel, przemywszy ostrożnie ranę. Miała w torbie spirytus, ale obawiała się, że będzie niepotrzebny, jeśli do rany doszło zakażenie. Pierwszy raz od jej czynności zależało czyjeś życie i w głębi duszy bardzo obawiała się tej odpowiedzialności. Już rozumiała Gothi i bardzo jej współczuła, w końcu to na jej słabych plecach spoczywało zdrowie i życie całej wyspy, nie mówiąc już o tym, że po jej śmierci jej miejsce zajmie Szpadka.
- Byłem głównym strategiem Dagura, jeśli o to ci chodzi - mruknął i syknął jak żmija, gdy Mel przyłożyła gazę ze spirytusem na jego ranę. Na widok zbolałej twarzy Angusa sama miała ochotę oderwać materiał od rany.
- Wybacz - wyszeptała, krzywiąc się. Angus zagryzł zęby i spojrzał na nią tak, jakby pogodził sie ze swoim losem.
- W porządku - odparł, kiwnąwszy głową. - W końcu chcesz mi pomóc.
Mel skończyła opatrywanie, gdy przemyła ranę jeszcze raz, tym razem nową, przegotowaną wodą z roztopionego śniegu i zawinęła ją ostrożnie w świeży bandaż. Angus odetchnął, gdy ból zadany przez odkażający płyn przestał wypalać mu przedramię.
- Ty też nie zajmujesz się tylko medycyną, prawda? - zapytał, patrząc jej w oczy. Mel zaczynała się zastanawiać, czy kiedykolwiek uciekał przed czyimś spojrzeniem tak, jak ona teraz. - Na pewno walczysz.
- Skąd ta pewność? - spytała obojętnie, rozrywając koniec bandaża, by go zawiązać.
- Bo widziałem twoją postawę, gdy mnie zobaczyłaś. Tego uczą na Berk? Jeśli tak, to Berserkowie powinni się obawiać. - mówił, zapełniając swoimi słowami niezręczną ciszę.
- Gotowe - odezwała się Mel, patrząc na swoje dzieło. Bandaże wyglądały na trwałe, ale i tak będzie musiała je zmieniać przez kilka następnych dni - i tego właśnie bała się najbardziej. Co, jeśli ktoś znajdzie Berserka na ziemiach? Albo co gorsza, co jeśli zacznie żywić wobec niego sympatię?
- Dzięki, Mel - rzekł Angus, obejrzawszy uważnie jej dzieło. - Czuję się jak młody bóg.
- Ale nie wyglądasz - skwitowała dziewczyna, wstając. Pozostawało tylko posprzątać swoje rzeczy i mogła wrócić do siebie. Nagle przypomniała sobie o czymś. - Przyniosłam ci coś do jedzenia. Mam nadzieję, że starczy do jutra.
- Do jutra? - zapytał cicho Angus, skupiając na niej ciemne oczy.
- Tak, jutro przyjdę zmienić bandaże - powiedziała, chowając do torby resztki bandaży i zużytą miskę. Angus uśmiechnął się ledwie zauważalnie, jakby ucieszył się z tego faktu. - Chyba do tego czasu nie spalisz połowy wyspy, co?
- A masz może zapałki w tej torbie? - zapytał Angus z szerokim uśmiechem. Mel spojrzała na niego poważnie, ale on tylko się roześmiał. - Żartuję. Musiałbym być niespełna rozumu, by zrobić coś takiego po tym, co dla mnie zrobiłaś. Naprawdę jestem ci wdzięczny.
Nagle jego oczy zwęziły się, a Mel poczuła na plecach zimny dreszcz. Spojrzała w kierunku, w który patrzył Angus i zobaczyła łeb Pioruna, który leżał przed jaskinią, zaciekawiony ich rozmową. Na sam jego widok, jeźdźczyni miała ochotę skoczyć i osłonić własnym ciałem swojego smoczego przyjaciela. Angus wpatrywał się w niego ze szczerym zdumieniem i podziwem, jakby oglądał jakiś cud, a nie smoka.
- Więc to prawda - wyszeptał ze zdumieniem. - Jesteś jeźdźczynią Wandersmoka...
Mel wstała i rzeczywiście stanęła między Berserkiem, a swoim smokiem, nie odrywając oczu od swojego nowego znajomego.
- Nie należy do Berserków - rzuciła złowrogo. - Bez względu na to, co myśli twój wódz. Nie dostanie go w swoje ręce.
Angus spojrzał na nią z miną, jakby nie odczuwał kompletnie żadnych emocji. Mel czuła się jeszcze bardziej zaniepokojona, bo nie potrafiła przewidzieć jego reakcji na te słowa. Całą sobą starała się myśleć, w jaki sposób wyciągnąć szybko sztylet w kieszeni przy udzie, ale jednak wstrzymywała się, dając Wikingowi szansę na odpowiedź.
- Jest... niesamowity. - powiedział z podziwem, przekrzywiając się, by zobaczyć smoka za jej plecami. - Naprawdę myślisz, że Berserkowie chcą go skrzywdzić?
- Nie wiem, czego chcą - warknęła pewnym siebie głosem. Zastanawiała się, czym różnił się Angus od Dagura, że teraz w tej chwili nie odczuwała tego przerażenia, jakie czuła przy spotkaniu z wodzem Berserków. Może chodziło o to, że siedział przed nią ranny, albo że byli w podobnym wieku. A może po prostu Mel zaczynała wierzyć w jego bezbronność. - Ale na pewno tego nie dostaną.
- Boisz się, że skrzywdzę ciebie i smoka? - zapytał Angus leniwie, jakby był pewny swoich racji. Ta postawa sprawiła, że Mel poczuła się całkiem zagubiona, jakby ktoś wytrącił ją z równowagi.
- To właśnie chciał zrobić Dagur, gdy pierwszy raz mnie zobaczył. Mało tego, prawie mnie skrzywdził. Gdyby nie to, że był zszokowany widokiem Pioruna... - mówiła szybko, niczym Flegma sprzedająca swoje warzywa na targu, choć do tej chwili myślała, że tak nie potrafi.
- Pioruna? - spytał Angus, ściągając brwi. - Ładne imię dla smoka.
- Specjalnie to robisz?! - krzyknęła Mel, nie mogąc znieść jego stoickiego spokoju. Angus po prostu siedział i patrzył, podczas gdy ona starała się zapobiec jakiejś katastrofie.
- Co takiego? Staram ci się przekazać, że nie jestem Dagurem? - zapytał gniewnie Angus, jakby urażonym tonem. Mel zamilkła, wpatrując się w niego ze zdziwieniem. - To właśnie przez cały czas robię. Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć?
- Bo twoi przodkowie wyrządzili moim pobratymcom wiele zła, a twój wódz kilkakrotnie próbował zabić mojego ojca! - wykrzyknęła, nie mając już siły na dalsze trzymanie nerwów u wodzy.
Angus zamknął oczy, jakby zalała go fala bólu z opatrzonej niedawno rany.
- Dagur nie jest moim wodzem na wszystkich bogów Asgardu - wyszeptał Angus, starając się zachować równowagę, z której wytrąciła go Mel. - Nie jestem taki jak ty, nie wiąże mnie żaden klan, zapomniałaś? Nie obchodzi mnie, co planuje Dagur. Berserkowie to przeszłość. Daj mi w końcu zostawić ją za sobą!
Mel stała przed nim, sparaliżowana przez piętrzące się w jej umyśle myśli. Miała ochotę po prostu podejść i wbić sztylet w serce Berserka, by zagłuszyć swoje wątpliwości, ale prawda była taka, że ufała Angusowi. Ufała, że nie jest w stanie skrzywdzić jej i Pioruna, a przynajmniej tak długo, jak długo jest ranny i uziemiony. Może do tego czasu zdoła zbadać, czy jest na tyle godny zaufania, by pozostawić go dalej przy życiu.
- Przyjdę jutro - oznajmiła tylko, po czym zarzuciła torbę na ramię i odeszła do Pioruna, mając dość przykrego uczucia, jakie narodziło się w jej sercu. Chciała jednocześnie chronić bliskich i dać szansę obcemu, ale wiedziała, że będzie musiała wybrać między jednym i drugim. A ona nie potrafiła wybierać.
poniedziałek, 13 czerwca 2016
Podminowanie
Smoki wzleciały ponad chmury, po czym odbiły się od przejrzystego podłoża obłoków i znów powędrowały ku dołowi. Przed nimi rozciągało się Berk - majestatyczne, pełne wdzięku. Wyspa wypiękniała od czasów, gdy po raz pierwszy zawarto przyjaźnie ze smokami. Lasy stały się bezpieczniejsze, wody przejrzyste, a po niebie zawsze przelatywały stada smoków. Mimo to jeźdźcy dobrze wiedzieli, gdzie szukać samotności.
Pośrodku wyspy w miejscu, z którego widoczna była cała wschodnia strona oraz północne lasy i południowe wzgórza, stała olbrzymia wieża strażnicza, zbudowana dziełem rąk starszego pokolenia jeźdźców. Obserwatorium miało kształt okręgu z czterema tarasami, z których widoczna były cztery strony Berk. Dach kryły drewniane pale, które nie ugięłyby się nawet pod najcięższymi śniegami podczas zimy na Archipelagu. W środku było dużo przestrzeni - jeźdźcy mogli liczyć na cztery sypialnie, dwa piece i oczywiście jeden, wieli stos pośrodku, który ogrzewał całe to miejsce.
Gdy tylko Mel i Robin przylecieli do wieży, Robin nagrzał w ognisku, które stosunkowo szybko obrały płomienie. Czkawka skonstruował genialną konstrukcję dachu - wylot ogniska otwierał się i zamykał, gdy tylko jeźdźcy mieli na to ochotę, więc śnieg nie zasypywał ogniska przy otwartym wylocie, a dym z ognia nie wędrował pod dachem wieży.
- No więc? - zagadnął Mel Robin, ocierając brudne z popiołu ręce. - Co to za wyprawa? I dlaczego poleciałaś tylko ty i Czkawka?
Mel uśmiechnęła się. Robin jako jeden z nielicznych młodych jeźdźców mówił do Czkawki per wodzu, bo większa część mówiła do niego jak reszta po imieniu, jednak w rozmowach z córką wodza używał najzwyczajniej imienia Czkawki.
- Nie była to żadna wyprawa - powiedziała poważniej. - Widziałam Berserków w Dolinie Wzniesień.
Robin nagle zamarł, jakby zmroził go chłodny wiatr. Szmer przy jego boku nie wyglądał na uszczęśliwionego tą nowiną na równi ze swoim jeźdźcem. Smok zerknął na Pioruna, który tymczasem układał się do przedpołudniowego snu.
- Berserkowie? - zapytał cicho Robin, jakby nie dosłyszał.
- Tak, porwali mnie i mojego ojca - powiedziała Mel dość rozluźnionym tonem w przeciwieństwie do chwili, gdy zdarzenie, o którym opowiadała działo się naprawdę. Robin wytrzeszczył oczy, jakby nie dowierzał, że Mel jest cała i zdrowa po całym tym zajściu i że stoi naprzeciw niego. - Rozmawiałam z Andre i on twierdzi, że to była pułapka. Dagur chciał od mojego ojca jaja Wandersmoków, tylko... Po co?
Robin odrzucił kawałek drewna do ogniska i podszedł do Mel z zagadkową miną. Jego oczy świdrowały dziewczynę, jakby sam jeździec szukał dowodów na poparcie opowieści swojej przyjaciółki. Szmer przechylił mądrze głowę na bok i robił to samo, co Robin, wlepiając swoje turkusowe oczy w jeźdźczynię.
- Nic ci nie zrobił? - spytał z troską Robin, oglądając Mel, jakby przeczuwał, że dziewczyna będzie go uspokajać. Ta pokiwała przecząco głową.
- Nie - odpowiedziała krótko. - Słuchaj, myślisz, że powód, dla którego Dagur chce Wandersmoków, będzie w Smoczej Księdze? - wypowiedziała te słowa, ale zaraz pokręciła głową, zaprzeczając sama sobie. - Niee, raczej w Księdze Rodów... Albo w Dziejach Archipelagu...
Robin spojrzał jej w oczy z uporem.
- Co planujesz? - zapytał groźnie, opierając dłonie o biodra.
- Chcę się dowiedzieć, co tu się właściwie dzieje - odparła pewnie Mel, zadzierając brodę. - Jakbyś nie zauważył, sama jestem w posiadaniu Wandersmoka i nie chce nawet myśleć, co zrobiłby Dagur, gdyby zapragnął porwać Pioruna...
- Jeśli sama wpadniesz w jego łapy to nie uchronisz Pioruna - rzucił stanowczo Robin, marszcząc swoje ciemne brwi w przypływie niezadowolenia. - Tego właśnie chcesz?
Mel skrzyżowała ręce i obróciła się do Robina plecami. Podświadomie czuła, że chłopak ma rację, ale byłą niesamowicie uparta, czego nie zawdzięczała ani Astrid, ani Czkawce. To była główna cecha jej prawdziwej mamy. Pod oczami poczuła słoną ciecz, którą jednak szybko starła. Robin nie ruszył się ani o krok, bo gdyby tak się stało, usłyszałaby to. Smoki oddychały ciężko, zmęczone podróżą, a ona nie zamierzała im przeszkadzać. Najchętniej spędziłaby kilka godzin sama, dając Piorunowi się wyspać.
- Nie widziałeś miny Dagura, gdy na mnie patrzył - wyszeptała cicho, nie patrząc za siebie. - Gdy zobaczył Pioruna, on... miał taką żądzę w oczach. Myślałam, że nie ucieknę, że Berserkowie go schwytają...
Nie wytrzymała i spojrzała na swojego śpiącego smoka, czując jak po policzkach spływają jej łzy. Piorun chrapał cichutko, a jego szpikulce unosiły się i opadały wraz z ruchem oddechów. Smok relaksował się przy trzaskającym wesoło ogniu w ogóle nieświadomy, jak bardzo pragną go Berserkowie. Skoro Dagur ryzykował porwaniem i uwięzieniem Czkawki, to albo postradał rozum, albo naprawdę zależało mu na smokach.
Robin podszedł do Mel i chwycił ją w ramiona, chcąc ją uspokoić. Doskonale wiedział, że Mel grała twardą do czasu, aż emocje w niej pękały, niczym mydlana bańka i wychodziły z potokiem słonych łez. Od zawsze tak miała. Gdy Konwalia dokuczała jej kiedy były jeszcze małe - nie przejęła się, ale gdy pchnęła ją do Zatoki i Mel musiała wracać do domu cała mokra, emocje w niej puściły. Wtedy też był z nią Robin, a raczej próbował być, ale Mel mu uciekła. Dopiero od niedawna przestała wstydzić się przed nim swoich emocji. Nigdy jej nie wyśmiał, choćby nie wiem jak paskudnie wyglądała z mokrymi policzkami i zaczerwienionymi policzkami.
- A ja nie zrobiłam nic. Mój ojciec... on... i Dagur - zaczęła, ale nie potrafiła wyjąkać przed Robinem całej prawdy. Było jej wstyd, że tak bardzo się bała. Jakby nie patrzeć była córką wodza, a jej zachowanie wczorajszej nocy nie należało do typowych bohaterskich zachowań dzieci sławnych przywódców, a już szczególnie Czkawki Haddocka. On został sławny już w dzieciństwie. Między innymi w tym zakresie Mel wyczuwała, że nie powinna nazywać się jego córką.
- Cii... - uspokoił ją Robin, ściskając mocniej, gdy dziewczyna zaczęła szlochać. Czekał cierpliwie, aż wszelkie emocje opadną i kiedy Mel zdoła nad nimi zapanować.
- A ja... nawet nie potrafiłam nic powiedzieć. - wydusiła z siebie, ignorując spokój Robina. - Po prostu tam stałam i patrzyłam, jak Czkawka i Dagur walczyli...
- Już dobrze, Mel - odparł Robin, biorąc jej twarz w obie dłonie. - Nic już z tym nie zrobisz, każdy ma prawo do strachu. Tym bardziej jeśli chodziło o Czkawkę i Pioruna. Jestem pewien, że gdyby chodziło o kogoś obcego, to dałabyś radę.
- A co jeśli nie? - spytała Mel. - Czasem zastanawiam się, po co zostałam jeźdźczynią. Valka ratuje smoki, wypuszcza na wolność... Czkawka walczy z łowcami, broni ich, szkoli jeźdźców... Astrid...
- A ty masz większe serce od całej tej trójki - uśmiechnął się do niej Robin, uciszając na dobre. Mel spojrzała na niego z uwagą, czując, że jednym zdaniem chłopak uciszył wszystkie jej wątpliwości. Jeździec uśmiechnął się szerzej, widząc, że Mel nie ma już nic do powiedzenia i przejechał brudnym z popiołu palcem po nosie dziewczyny.
- Robin! - krzyknęła Mel, starając się zmazać czarny pył z twarzy. Robin zaśmiał się głośniej, odchodząc od dziewczyny, by znów zająć się ogniskiem.
Gdy już przygotowali wspólny posiłek i zjedli go niespiesznie, usiedli tuż przy jednym z tarasów i wpatrywali się w migoczące ponad grubą warstwą chmur słońca, które dalej chowało swoje oblicze przed spragnionymi ciepła Wikingami. Choć jeźdźcy raczej posiadali krzesła, ławki a nawet dwa fotele, to zazwyczaj woleli siedzieć bezpośrednio na podłodze tuż za krótkim ogrodzeniem tarasu od wnętrza wieży, które służyło im za oparcie. Mel otuliła się swoim grubym futrem i przywarła do Robina, rozmyślając nad powodem, dla którego Dagur chciał koniecznie mieć Wandersmoki. Dlaczego nie inną rasę? Czy chodziło tu o herb? Czy Berserkowie byli tak bardzo sentymentalni?
- Dagur odebrał mi Fevel - poskarżyła się po dłuższej chwili Mel, czując jak jej włosy tańczą w lekkim podmuchu wiatru. Robin spojrzał na nią ze skupieniem. - I Piekło taty.
- Odzyskamy je - mrugnął do Mel porozumiewawczo, pocierając wolną ręką jej chłodne ramiona.
Mel westchnęła.
- Tato skonstruuje kolejne Piekło... Ale Fevel? Dostałam ją od Orgah. Obiecałam, że będę jej strzec...
- Ale Dagur nie rozwalił Fevel - upomniał ją Robin. Mel zaczynała się zastanawiać, czy nie przesadziła z narzekaniami na jeden dzień, ale po łagodnym wyrazie twarzy jeźdźca nie poznała niczego, co wskazywałoby na znudzenie czy irytację. - Na pewno wie, że jest wartościowa i po prostu ją schował. Na pewno ją odzyskasz.
Mel odetchnęła i wpatrzyła się w białą dal. Chciała mieć tyle pewności, co Robin. Sama nie była pewna, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy swoją niezwykłą włócznię. Co zrobi Orgah, gdy przyleci do Berk i zauważy, że Mel nie nosi Fevel ze sobą? Będzie zła czy smutna?
Dziewczyna oparła się o ramię Robina i nawet nie zwróciła uwagi, kiedy myśli pochłonęły ją bez reszty, zatapiając w głębokim śnie. Wystarczająco przeszła podczas tamtej nocy, by trzymać się na nogach przez cały następny dzień. Nawet najsilniejszy Wiking padłby ze zmęczenia, a ona nigdy do takich nie należała. Nawet, jeśli żaden jeździec oprócz Astrid nie był w stanie pokonać jej w walce.
Astrid chodziła po domu, a Czkawka nawet nie ważył się jej dotknąć, niemal widząc, jak ciało jego żony drga od wszelkich emocji. Od czasu, gdy opowiedział jej o Dagurze nie odezwała się ani słowem, a on bał się tej reakcji. Wolałby, żeby Astrid krzyczała, wymachiwała rekami lub zdrętwiała ze strachu. Ale ona tylko przechadzała się po ich wspólnym domu, jakby testowała wytrzymałość zarówno podłogi jak i nerwów swojego męża.
- Możesz coś powiedzieć? - zapytał w końcu Czkawka z irytacją w głosie. Szczerbatek siedział obok i ruszał łbem za Astrid, jakby śledzenie jej jeszcze mu się nie znudziło.
- Co mam powiedzieć? - spytała dość spokojnie, choć jej głos drżał. - To, że boję się o Mel i Pioruna, czy to, że mam ochotę posłać Dagura na tamten świat za to, co wam zrobił?!
Czkawka westchnął, przymykając oczy. Dobrze wiedział, że Astrid się martwi, ale uniknięcie tej rozmowy byłoby szczytem głupoty z jego strony. Byli małżeństwem, a to nie była na tyle błaha sprawa jak sprzeczka z Mel czy kłopoty z Andre. Nawet jeżeli sam chciał rozwiązać ten problem, to musiał poinformować Astrid o swoich zamiarach. Poza tym jeźdźczyni oprócz żoną wodza była jego najbliższą przyjaciółką, a on po ludzku musiał się przed kimś wygadać.
- Muszę coś zrobić - powiedział spokojnie Czkawka, rozmyślając nad całą ich sytuacją. - Ale nie mogę pozwolić, by komuś z Wandali stała się krzywda, a już na pewno nie Mel...
- Zamierzasz czekać, aż Dagur złapie Pioruna? - spytała go Astrid, marszcząc swoją jasną brew. - Przecież wiesz, że prędzej czy później na niego trafi.
- Nie, jeśli ukryjemy go na Berk - powiedział poważnie Czkawka, patrząc w ogień ze skamieniałą twarzą.
Przeczuwał, że Mel nie spodoba się ten pomysł, ale nie miał wyboru - musiał chronić swoją córkę, choćby za cenę własnego życia. Astrid na pewno zrozumie, czym się kieruje i po pewnym czasie przekona się do tego pomysłu. Na razie jednak wyglądała na mocno zmartwioną.
- Mel się to nie spodoba - powiedziała z powagą, patrząc na niego lśniącymi oczyma. Czkawka kiwnął głową, jakby otumaniony. Był już bardzo zmęczony, w końcu nie spał całą noc, którą spędził na ciele Szczerbatka.
- Nie będzie miała wyboru - odparł i wstał, mając nadzieję udać się teraz szybkim krokiem do sypialni. Jedyne, czego w tej chwili pragnął to głęboki sen, który uspokoiłby jego zszargane nerwy. W końcu osiwieję przez tą dziewczynę, westchnął w myślach, zastanawiając się czy Inga może wyrośnie na grzeczne, potulne dziecko, które nawet nie będzie mu zawracało głowy chłopcami.
Astrid podeszła do niego i złapała go za rękę.
- Nie powiedziałeś mi czegoś jeszcze - wtrąciła, głaszcząc go czule po włosach. Czkawka przymknął oczy, wiedząc, że to pułapka. - Walczyłeś z nim, prawda? Stąd te ślady krwi?
- Nie, - odparł łagodnie Czkawka, ściskając jej dłonie w swoich własnych. - Akurat ślady krwi wzięły się od maczugi, skarbie.
- Ale nie zaprzeczasz, że z nim walczyłeś - zauważyła, nie spuszczając go z oka. W innej sytuacji Czkawka pewnie cieszyłby się jej zainteresowaniem, teraz jednak odczuwał lekki dyskomfort i myślał tylko o jak najszybszej ucieczce spod jej wszechwidzącego wzroku.
- Zrobiłem to, co musiałem - odpowiedział, a w jego głosie dało się słyszeć zmęczenie i irytację. Miał już dość tej rozmowy i najchętniej po prostu by sobie poszedł, ale był w tym związku wystarczająco długo, by wiedzieć, że lepiej dla niego byłoby wysłuchać swoją ukochaną do końca. - Wiesz, że dla ciebie i dzieci zrobię wszystko - dodał, ujmując delikatnie jej podbródek.
Szczerbatek, który zdawał się już drzemać, nagle uniósł głowę i zawarczał groźnie. Czkawka spojrzał na niego i roześmiał się.
- Dla ciebie też, Mordko - przyznał, starając się wyswobodzić z pełnego wyrzutu spojrzenia smoka.
Astrid westchnęła i wtuliła się w jego szyję, muskając ją swoimi drobnymi ustami. Czkawka objął ją opiekuńczo ramieniem, mając nadzieję, że Szczerbatek się nie obrazi za jego roztargnienie.
- A mogłam wyjść za rolnika - mruknęła smętnie Astrid. - Wtedy największym moim problemem byłoby plewienie chwastów, a nie zamartwianie się, czy mój mąż wróci żywy z wyprawy.
Czkawka roześmiał się i spojrzał jej w oczy.
- Ale za to miałabyś nudne życie - powiedział wprost. - A tak przynajmniej nie będziesz się nudzić.
Astrid stanęła lekko na palcach i pocałowała go w usta wolno, jakby rozkoszowała się ich dotykiem.
- Wolę najbardziej nudne życie, niż myśl, że coś może ci zagrażać.
Czkawka westchnął i dotknął swoim czołem jej czoła, przymykając zmęczone oczy.
- Wiem to. - wyszeptał.
Nagle drzwi otworzyły się szeroko, a do środka weszła bezceremonialnie Mel. Piorun nie próbował wcisnąć się za nią do domu, zdając sobie sprawę, że lepiej od razu go obejść i wejść po prostu przez okno do sypialni dziewczyny. Szczerbatek otworzył jedno oko, spoglądając na jeźdźczynię.
- No, a tu jak zwykle - mruknęła obojętnie Mel, mając na myśli swoich rodziców stojących w objęciu. Na jej ustach zamigotał złośliwy uśmieszek, którego na pewno nauczyła się od Astrid.
Czkawka puścił swoją żonę i spojrzał na córkę, doskonale wiedząc, co chce powiedzieć. Nie widział żadnej innej możliwości, by zadbać o swoją córkę, a nie chciał, by stała się jej jakakolwiek krzywda.
- Jutro rozwieszę na drzwiach Areny nową rozpiskę z wartami wokół wyspy - ogłosił, widząc, że mina Mel od razu rzednie.
- Czemu? - spytała, marszcząc brwi. - Tamte godziny wszystkim odpowiadały...
- Z twojego powodu - odpowiedział wprost Czkawka, patrząc córce w oczy. Mel otworzyla szeroko usta, jakby nie dowierzała w to, co właśnie słyszy.
- Że co? - warknęła, a Astrid dotknęła ramienia męża w przypływie wsparcia lub być może chęci powstrzymania.
- Nie będziesz miała wart, dopóki nie zdecyduję inaczej - mówił dalej wódz poważnym głosem, jednocześnie kłócąc się z tym w głębi duszy na równi z jeźdźczynią. - Poza tym nie chcę widzieć, że latasz na Piorunie na Berk, nie mówiąc już o wylatywaniu na Archipelag.
- Co ja takiego zrobiłam?! - wykrzyknęła Mel, patrząc błagalnie na swoją mamę. Jej pięści zacisnęły się, choć tak naprawdę nic nie mogła zrobić, by złamać nakaz wodza.
- Nic - odpowiedział Czkawka z bezwzględnym spokojem, który sam go zdziwił. - Nie chodzi o to, że coś zrobiłaś, tylko...
- Chodzi o Dagura? - spytała zamiast tego, unosząc się. - Powiedz mi, nie jestem dzieckiem!
- Czkawka... - zaczęła łagodnie Astrid, ale Czkawka ją zignorował.
- To nie jest istotne. - przerwał im obu. - Potraktuj to jak zawieszenie na pewien czas, dopóki wszystko się nie unormuje...
- Unormuje? - krzyknęła Mel z kpiną. Czkawka czuł, że traci nerwy.
- Tak, właśnie - odparł gniewnie.
- Czkawka! - zaczęła znów Astrid, tym razem bardziej surowo.
- I kto tak mówi? - prychnęła Mel, patrząc mu w oczy. W jej własnych zbierały się łzy, które z wolna rozdzierały serce wodza.
- Ja - odparł rozwścieczony. - Sprzeciwiasz mi się?
Nastała cisza. Mel stała przed nim z błyszczącymi od łez oczami i zaciśniętymi wargami, ale dobrze wiedziała, że to, co Czkawka powie, dotyczy zarówno jej, jak i każdego mieszkańca Berk. Nieważne, czy był jej ojcem, czy kimś zupełnie obcym. Był wodzem i w tej chwili tą maskę musiał pokazać, by dopiąć swego. Nawet jeśli jemu samemu powoli zbierało się na płacz. Nienawidził kłótni z Mel niemal tak samo jak kłótni z Astrid, a niestety odkąd dziewczyna zaczęła dorastać, kłótnie te były na porządku dziennym.
- Nie wierzę - wyszeptała tylko Mel, wpatrzona w jeden, odległy punkt. Zagryzła wargę i rzuciła Czkawce pełne wyrzutu spojrzenie, które zabolało go, jakby oberwał ostrym kamieniem.
Jeźdźczyni odwróciła się i odeszła do swojego pokoju, trzaskając przy tym mocno drzwiami. Przez moment w całym domu panowała grobowa cisza, jakby ktoś przykrył go grubą, zimową kołdrą, nieprzepuszczającą żadnych dźwięków. W końcu Astrid westchnęła ciężko i spojrzała na swojego męża niemal tak, jak wcześniej Mel.
- Zadowolony? - warknęła, obracając się do niego tyłem. Czkawka zmarszczył brwi.
- Ty też zaczynasz? - spytał zniechęcony. Miał już po uszu wszelkich kłótni w tym domu. Wystarczyłby jeszcze Andre na dokładkę, a Czkawka chyba wyprowadziłby się do mamy.
- Czy można było gorzej przeprowadzić tą rozmowę? - spytała Astrid, jakby tłumaczyła coś komuś naprawdę głupiemu. - Nie, no jasne. Jak zwykle musiałeś się unieść honorem.
- Sama zaczęła - mruknął Czkawka, siadając na kanapie z grymasem na twarzy. Miał nadzieję jednak, że Astrid wesprze go w sprawie Mel, ale ona chyba obrała kierunek przeciwny. - Nie mam do niej siły, naprawdę. Ona w ogóle nie słucha!
- Fajnie jest być Stoickiem? - żachnęła się jego żona, wywracając oczami z zaciętą miną.
Szczerbatek uniósł się ze swojego miejsca i po prostu opuścił pokój, idąc po schodach na górę. Czkawka miał ochotę podziękować mu za wsparcie, ale się powstrzymał. Przeniósł więc swój wzrok na Astrid.
- O co ci chodzi?
- O to, że twój ojciec miał to samo, gdy byłeś w jej wieku. Nie pamiętasz? - zapytała, marszcząc jasne brwi. Stała nad nim, jakby emocje nie pozwalały jej swobodnie opaść na fotel. - Mało tego, byłeś gorszy!
- Miło mi, Astrid - warknął, nie mając ochoty na dalszą dyskusję.
Astrid jednak nachyliła się tak, że jej twarz znajdowała się tuż przed nim. O dziwo, wyglądała na dużo bardziej spokojną niż on, jakby cała jej złość wyparowała. Jej złote włosy przesunęły się po ramieniu i opadły tuż przy szyi według prawa grawitacji.
- Możesz być wobec niej stanowczy - wyszeptała głosem, który Czkawka rzadko kiedy u niej słyszał. Patrząc na nią, widział swoją mamę, co sprawiało, że czuł się zmieszany. - Ale doskonale wiesz, że to nic nie pomoże. To twoja córka, nie Dagur. Zastanów się, czy chcesz z nią walczyć, bo tą walkę przegrasz jako ojciec.
Po tych słowach stanęła prosto i ruszyła przed siebie, chcąc dołączyć do Szczerbatka. Czkawka powędrował za nią wzrokiem, czując się zagubiony, jak nigdy w życiu. Żałował, że nie miał starszego brata, który mógłby być wodzem za niego, by on mógł zająć się własnymi dziećmi. Może wtedy byłby lepszym ojcem...
Dawno nie dodawałam, ale głównie dlatego, że straciłam ochotę tu cokolwiek dodawać :// przykro mi, ale spadło wszystko - zarówno ilość odwiedzin jak i komentarzy, choć miałam nadzieję na jakiś większy entuzjazm z waszej strony.
Trudno. Postanowiłam, że i tak będę pisała ciąg dalszy, być może nie tak punktualnie jak wcześniej, ale i tak to zrobię. I decyzja będzie należała do was, czy to czytać czy nie. Na tym kończę. Dzięki.
Pośrodku wyspy w miejscu, z którego widoczna była cała wschodnia strona oraz północne lasy i południowe wzgórza, stała olbrzymia wieża strażnicza, zbudowana dziełem rąk starszego pokolenia jeźdźców. Obserwatorium miało kształt okręgu z czterema tarasami, z których widoczna były cztery strony Berk. Dach kryły drewniane pale, które nie ugięłyby się nawet pod najcięższymi śniegami podczas zimy na Archipelagu. W środku było dużo przestrzeni - jeźdźcy mogli liczyć na cztery sypialnie, dwa piece i oczywiście jeden, wieli stos pośrodku, który ogrzewał całe to miejsce.
Gdy tylko Mel i Robin przylecieli do wieży, Robin nagrzał w ognisku, które stosunkowo szybko obrały płomienie. Czkawka skonstruował genialną konstrukcję dachu - wylot ogniska otwierał się i zamykał, gdy tylko jeźdźcy mieli na to ochotę, więc śnieg nie zasypywał ogniska przy otwartym wylocie, a dym z ognia nie wędrował pod dachem wieży.
- No więc? - zagadnął Mel Robin, ocierając brudne z popiołu ręce. - Co to za wyprawa? I dlaczego poleciałaś tylko ty i Czkawka?
Mel uśmiechnęła się. Robin jako jeden z nielicznych młodych jeźdźców mówił do Czkawki per wodzu, bo większa część mówiła do niego jak reszta po imieniu, jednak w rozmowach z córką wodza używał najzwyczajniej imienia Czkawki.
- Nie była to żadna wyprawa - powiedziała poważniej. - Widziałam Berserków w Dolinie Wzniesień.
Robin nagle zamarł, jakby zmroził go chłodny wiatr. Szmer przy jego boku nie wyglądał na uszczęśliwionego tą nowiną na równi ze swoim jeźdźcem. Smok zerknął na Pioruna, który tymczasem układał się do przedpołudniowego snu.
- Berserkowie? - zapytał cicho Robin, jakby nie dosłyszał.
- Tak, porwali mnie i mojego ojca - powiedziała Mel dość rozluźnionym tonem w przeciwieństwie do chwili, gdy zdarzenie, o którym opowiadała działo się naprawdę. Robin wytrzeszczył oczy, jakby nie dowierzał, że Mel jest cała i zdrowa po całym tym zajściu i że stoi naprzeciw niego. - Rozmawiałam z Andre i on twierdzi, że to była pułapka. Dagur chciał od mojego ojca jaja Wandersmoków, tylko... Po co?
Robin odrzucił kawałek drewna do ogniska i podszedł do Mel z zagadkową miną. Jego oczy świdrowały dziewczynę, jakby sam jeździec szukał dowodów na poparcie opowieści swojej przyjaciółki. Szmer przechylił mądrze głowę na bok i robił to samo, co Robin, wlepiając swoje turkusowe oczy w jeźdźczynię.
- Nic ci nie zrobił? - spytał z troską Robin, oglądając Mel, jakby przeczuwał, że dziewczyna będzie go uspokajać. Ta pokiwała przecząco głową.
- Nie - odpowiedziała krótko. - Słuchaj, myślisz, że powód, dla którego Dagur chce Wandersmoków, będzie w Smoczej Księdze? - wypowiedziała te słowa, ale zaraz pokręciła głową, zaprzeczając sama sobie. - Niee, raczej w Księdze Rodów... Albo w Dziejach Archipelagu...
Robin spojrzał jej w oczy z uporem.
- Co planujesz? - zapytał groźnie, opierając dłonie o biodra.
- Chcę się dowiedzieć, co tu się właściwie dzieje - odparła pewnie Mel, zadzierając brodę. - Jakbyś nie zauważył, sama jestem w posiadaniu Wandersmoka i nie chce nawet myśleć, co zrobiłby Dagur, gdyby zapragnął porwać Pioruna...
- Jeśli sama wpadniesz w jego łapy to nie uchronisz Pioruna - rzucił stanowczo Robin, marszcząc swoje ciemne brwi w przypływie niezadowolenia. - Tego właśnie chcesz?
Mel skrzyżowała ręce i obróciła się do Robina plecami. Podświadomie czuła, że chłopak ma rację, ale byłą niesamowicie uparta, czego nie zawdzięczała ani Astrid, ani Czkawce. To była główna cecha jej prawdziwej mamy. Pod oczami poczuła słoną ciecz, którą jednak szybko starła. Robin nie ruszył się ani o krok, bo gdyby tak się stało, usłyszałaby to. Smoki oddychały ciężko, zmęczone podróżą, a ona nie zamierzała im przeszkadzać. Najchętniej spędziłaby kilka godzin sama, dając Piorunowi się wyspać.
- Nie widziałeś miny Dagura, gdy na mnie patrzył - wyszeptała cicho, nie patrząc za siebie. - Gdy zobaczył Pioruna, on... miał taką żądzę w oczach. Myślałam, że nie ucieknę, że Berserkowie go schwytają...
Nie wytrzymała i spojrzała na swojego śpiącego smoka, czując jak po policzkach spływają jej łzy. Piorun chrapał cichutko, a jego szpikulce unosiły się i opadały wraz z ruchem oddechów. Smok relaksował się przy trzaskającym wesoło ogniu w ogóle nieświadomy, jak bardzo pragną go Berserkowie. Skoro Dagur ryzykował porwaniem i uwięzieniem Czkawki, to albo postradał rozum, albo naprawdę zależało mu na smokach.
Robin podszedł do Mel i chwycił ją w ramiona, chcąc ją uspokoić. Doskonale wiedział, że Mel grała twardą do czasu, aż emocje w niej pękały, niczym mydlana bańka i wychodziły z potokiem słonych łez. Od zawsze tak miała. Gdy Konwalia dokuczała jej kiedy były jeszcze małe - nie przejęła się, ale gdy pchnęła ją do Zatoki i Mel musiała wracać do domu cała mokra, emocje w niej puściły. Wtedy też był z nią Robin, a raczej próbował być, ale Mel mu uciekła. Dopiero od niedawna przestała wstydzić się przed nim swoich emocji. Nigdy jej nie wyśmiał, choćby nie wiem jak paskudnie wyglądała z mokrymi policzkami i zaczerwienionymi policzkami.
- A ja nie zrobiłam nic. Mój ojciec... on... i Dagur - zaczęła, ale nie potrafiła wyjąkać przed Robinem całej prawdy. Było jej wstyd, że tak bardzo się bała. Jakby nie patrzeć była córką wodza, a jej zachowanie wczorajszej nocy nie należało do typowych bohaterskich zachowań dzieci sławnych przywódców, a już szczególnie Czkawki Haddocka. On został sławny już w dzieciństwie. Między innymi w tym zakresie Mel wyczuwała, że nie powinna nazywać się jego córką.
- Cii... - uspokoił ją Robin, ściskając mocniej, gdy dziewczyna zaczęła szlochać. Czekał cierpliwie, aż wszelkie emocje opadną i kiedy Mel zdoła nad nimi zapanować.
- A ja... nawet nie potrafiłam nic powiedzieć. - wydusiła z siebie, ignorując spokój Robina. - Po prostu tam stałam i patrzyłam, jak Czkawka i Dagur walczyli...
- Już dobrze, Mel - odparł Robin, biorąc jej twarz w obie dłonie. - Nic już z tym nie zrobisz, każdy ma prawo do strachu. Tym bardziej jeśli chodziło o Czkawkę i Pioruna. Jestem pewien, że gdyby chodziło o kogoś obcego, to dałabyś radę.
- A co jeśli nie? - spytała Mel. - Czasem zastanawiam się, po co zostałam jeźdźczynią. Valka ratuje smoki, wypuszcza na wolność... Czkawka walczy z łowcami, broni ich, szkoli jeźdźców... Astrid...
- A ty masz większe serce od całej tej trójki - uśmiechnął się do niej Robin, uciszając na dobre. Mel spojrzała na niego z uwagą, czując, że jednym zdaniem chłopak uciszył wszystkie jej wątpliwości. Jeździec uśmiechnął się szerzej, widząc, że Mel nie ma już nic do powiedzenia i przejechał brudnym z popiołu palcem po nosie dziewczyny.
- Robin! - krzyknęła Mel, starając się zmazać czarny pył z twarzy. Robin zaśmiał się głośniej, odchodząc od dziewczyny, by znów zająć się ogniskiem.
Gdy już przygotowali wspólny posiłek i zjedli go niespiesznie, usiedli tuż przy jednym z tarasów i wpatrywali się w migoczące ponad grubą warstwą chmur słońca, które dalej chowało swoje oblicze przed spragnionymi ciepła Wikingami. Choć jeźdźcy raczej posiadali krzesła, ławki a nawet dwa fotele, to zazwyczaj woleli siedzieć bezpośrednio na podłodze tuż za krótkim ogrodzeniem tarasu od wnętrza wieży, które służyło im za oparcie. Mel otuliła się swoim grubym futrem i przywarła do Robina, rozmyślając nad powodem, dla którego Dagur chciał koniecznie mieć Wandersmoki. Dlaczego nie inną rasę? Czy chodziło tu o herb? Czy Berserkowie byli tak bardzo sentymentalni?
- Dagur odebrał mi Fevel - poskarżyła się po dłuższej chwili Mel, czując jak jej włosy tańczą w lekkim podmuchu wiatru. Robin spojrzał na nią ze skupieniem. - I Piekło taty.
- Odzyskamy je - mrugnął do Mel porozumiewawczo, pocierając wolną ręką jej chłodne ramiona.
Mel westchnęła.
- Tato skonstruuje kolejne Piekło... Ale Fevel? Dostałam ją od Orgah. Obiecałam, że będę jej strzec...
- Ale Dagur nie rozwalił Fevel - upomniał ją Robin. Mel zaczynała się zastanawiać, czy nie przesadziła z narzekaniami na jeden dzień, ale po łagodnym wyrazie twarzy jeźdźca nie poznała niczego, co wskazywałoby na znudzenie czy irytację. - Na pewno wie, że jest wartościowa i po prostu ją schował. Na pewno ją odzyskasz.
Mel odetchnęła i wpatrzyła się w białą dal. Chciała mieć tyle pewności, co Robin. Sama nie była pewna, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy swoją niezwykłą włócznię. Co zrobi Orgah, gdy przyleci do Berk i zauważy, że Mel nie nosi Fevel ze sobą? Będzie zła czy smutna?
Dziewczyna oparła się o ramię Robina i nawet nie zwróciła uwagi, kiedy myśli pochłonęły ją bez reszty, zatapiając w głębokim śnie. Wystarczająco przeszła podczas tamtej nocy, by trzymać się na nogach przez cały następny dzień. Nawet najsilniejszy Wiking padłby ze zmęczenia, a ona nigdy do takich nie należała. Nawet, jeśli żaden jeździec oprócz Astrid nie był w stanie pokonać jej w walce.
Astrid chodziła po domu, a Czkawka nawet nie ważył się jej dotknąć, niemal widząc, jak ciało jego żony drga od wszelkich emocji. Od czasu, gdy opowiedział jej o Dagurze nie odezwała się ani słowem, a on bał się tej reakcji. Wolałby, żeby Astrid krzyczała, wymachiwała rekami lub zdrętwiała ze strachu. Ale ona tylko przechadzała się po ich wspólnym domu, jakby testowała wytrzymałość zarówno podłogi jak i nerwów swojego męża.
- Możesz coś powiedzieć? - zapytał w końcu Czkawka z irytacją w głosie. Szczerbatek siedział obok i ruszał łbem za Astrid, jakby śledzenie jej jeszcze mu się nie znudziło.
- Co mam powiedzieć? - spytała dość spokojnie, choć jej głos drżał. - To, że boję się o Mel i Pioruna, czy to, że mam ochotę posłać Dagura na tamten świat za to, co wam zrobił?!
Czkawka westchnął, przymykając oczy. Dobrze wiedział, że Astrid się martwi, ale uniknięcie tej rozmowy byłoby szczytem głupoty z jego strony. Byli małżeństwem, a to nie była na tyle błaha sprawa jak sprzeczka z Mel czy kłopoty z Andre. Nawet jeżeli sam chciał rozwiązać ten problem, to musiał poinformować Astrid o swoich zamiarach. Poza tym jeźdźczyni oprócz żoną wodza była jego najbliższą przyjaciółką, a on po ludzku musiał się przed kimś wygadać.
- Muszę coś zrobić - powiedział spokojnie Czkawka, rozmyślając nad całą ich sytuacją. - Ale nie mogę pozwolić, by komuś z Wandali stała się krzywda, a już na pewno nie Mel...
- Zamierzasz czekać, aż Dagur złapie Pioruna? - spytała go Astrid, marszcząc swoją jasną brew. - Przecież wiesz, że prędzej czy później na niego trafi.
- Nie, jeśli ukryjemy go na Berk - powiedział poważnie Czkawka, patrząc w ogień ze skamieniałą twarzą.
Przeczuwał, że Mel nie spodoba się ten pomysł, ale nie miał wyboru - musiał chronić swoją córkę, choćby za cenę własnego życia. Astrid na pewno zrozumie, czym się kieruje i po pewnym czasie przekona się do tego pomysłu. Na razie jednak wyglądała na mocno zmartwioną.
- Mel się to nie spodoba - powiedziała z powagą, patrząc na niego lśniącymi oczyma. Czkawka kiwnął głową, jakby otumaniony. Był już bardzo zmęczony, w końcu nie spał całą noc, którą spędził na ciele Szczerbatka.
- Nie będzie miała wyboru - odparł i wstał, mając nadzieję udać się teraz szybkim krokiem do sypialni. Jedyne, czego w tej chwili pragnął to głęboki sen, który uspokoiłby jego zszargane nerwy. W końcu osiwieję przez tą dziewczynę, westchnął w myślach, zastanawiając się czy Inga może wyrośnie na grzeczne, potulne dziecko, które nawet nie będzie mu zawracało głowy chłopcami.
Astrid podeszła do niego i złapała go za rękę.
- Nie powiedziałeś mi czegoś jeszcze - wtrąciła, głaszcząc go czule po włosach. Czkawka przymknął oczy, wiedząc, że to pułapka. - Walczyłeś z nim, prawda? Stąd te ślady krwi?
- Nie, - odparł łagodnie Czkawka, ściskając jej dłonie w swoich własnych. - Akurat ślady krwi wzięły się od maczugi, skarbie.
- Ale nie zaprzeczasz, że z nim walczyłeś - zauważyła, nie spuszczając go z oka. W innej sytuacji Czkawka pewnie cieszyłby się jej zainteresowaniem, teraz jednak odczuwał lekki dyskomfort i myślał tylko o jak najszybszej ucieczce spod jej wszechwidzącego wzroku.
- Zrobiłem to, co musiałem - odpowiedział, a w jego głosie dało się słyszeć zmęczenie i irytację. Miał już dość tej rozmowy i najchętniej po prostu by sobie poszedł, ale był w tym związku wystarczająco długo, by wiedzieć, że lepiej dla niego byłoby wysłuchać swoją ukochaną do końca. - Wiesz, że dla ciebie i dzieci zrobię wszystko - dodał, ujmując delikatnie jej podbródek.
Szczerbatek, który zdawał się już drzemać, nagle uniósł głowę i zawarczał groźnie. Czkawka spojrzał na niego i roześmiał się.
- Dla ciebie też, Mordko - przyznał, starając się wyswobodzić z pełnego wyrzutu spojrzenia smoka.
Astrid westchnęła i wtuliła się w jego szyję, muskając ją swoimi drobnymi ustami. Czkawka objął ją opiekuńczo ramieniem, mając nadzieję, że Szczerbatek się nie obrazi za jego roztargnienie.
- A mogłam wyjść za rolnika - mruknęła smętnie Astrid. - Wtedy największym moim problemem byłoby plewienie chwastów, a nie zamartwianie się, czy mój mąż wróci żywy z wyprawy.
Czkawka roześmiał się i spojrzał jej w oczy.
- Ale za to miałabyś nudne życie - powiedział wprost. - A tak przynajmniej nie będziesz się nudzić.
Astrid stanęła lekko na palcach i pocałowała go w usta wolno, jakby rozkoszowała się ich dotykiem.
- Wolę najbardziej nudne życie, niż myśl, że coś może ci zagrażać.
Czkawka westchnął i dotknął swoim czołem jej czoła, przymykając zmęczone oczy.
- Wiem to. - wyszeptał.
Nagle drzwi otworzyły się szeroko, a do środka weszła bezceremonialnie Mel. Piorun nie próbował wcisnąć się za nią do domu, zdając sobie sprawę, że lepiej od razu go obejść i wejść po prostu przez okno do sypialni dziewczyny. Szczerbatek otworzył jedno oko, spoglądając na jeźdźczynię.
- No, a tu jak zwykle - mruknęła obojętnie Mel, mając na myśli swoich rodziców stojących w objęciu. Na jej ustach zamigotał złośliwy uśmieszek, którego na pewno nauczyła się od Astrid.
Czkawka puścił swoją żonę i spojrzał na córkę, doskonale wiedząc, co chce powiedzieć. Nie widział żadnej innej możliwości, by zadbać o swoją córkę, a nie chciał, by stała się jej jakakolwiek krzywda.
- Jutro rozwieszę na drzwiach Areny nową rozpiskę z wartami wokół wyspy - ogłosił, widząc, że mina Mel od razu rzednie.
- Czemu? - spytała, marszcząc brwi. - Tamte godziny wszystkim odpowiadały...
- Z twojego powodu - odpowiedział wprost Czkawka, patrząc córce w oczy. Mel otworzyla szeroko usta, jakby nie dowierzała w to, co właśnie słyszy.
- Że co? - warknęła, a Astrid dotknęła ramienia męża w przypływie wsparcia lub być może chęci powstrzymania.
- Nie będziesz miała wart, dopóki nie zdecyduję inaczej - mówił dalej wódz poważnym głosem, jednocześnie kłócąc się z tym w głębi duszy na równi z jeźdźczynią. - Poza tym nie chcę widzieć, że latasz na Piorunie na Berk, nie mówiąc już o wylatywaniu na Archipelag.
- Co ja takiego zrobiłam?! - wykrzyknęła Mel, patrząc błagalnie na swoją mamę. Jej pięści zacisnęły się, choć tak naprawdę nic nie mogła zrobić, by złamać nakaz wodza.
- Nic - odpowiedział Czkawka z bezwzględnym spokojem, który sam go zdziwił. - Nie chodzi o to, że coś zrobiłaś, tylko...
- Chodzi o Dagura? - spytała zamiast tego, unosząc się. - Powiedz mi, nie jestem dzieckiem!
- Czkawka... - zaczęła łagodnie Astrid, ale Czkawka ją zignorował.
- To nie jest istotne. - przerwał im obu. - Potraktuj to jak zawieszenie na pewien czas, dopóki wszystko się nie unormuje...
- Unormuje? - krzyknęła Mel z kpiną. Czkawka czuł, że traci nerwy.
- Tak, właśnie - odparł gniewnie.
- Czkawka! - zaczęła znów Astrid, tym razem bardziej surowo.
- I kto tak mówi? - prychnęła Mel, patrząc mu w oczy. W jej własnych zbierały się łzy, które z wolna rozdzierały serce wodza.
- Ja - odparł rozwścieczony. - Sprzeciwiasz mi się?
Nastała cisza. Mel stała przed nim z błyszczącymi od łez oczami i zaciśniętymi wargami, ale dobrze wiedziała, że to, co Czkawka powie, dotyczy zarówno jej, jak i każdego mieszkańca Berk. Nieważne, czy był jej ojcem, czy kimś zupełnie obcym. Był wodzem i w tej chwili tą maskę musiał pokazać, by dopiąć swego. Nawet jeśli jemu samemu powoli zbierało się na płacz. Nienawidził kłótni z Mel niemal tak samo jak kłótni z Astrid, a niestety odkąd dziewczyna zaczęła dorastać, kłótnie te były na porządku dziennym.
- Nie wierzę - wyszeptała tylko Mel, wpatrzona w jeden, odległy punkt. Zagryzła wargę i rzuciła Czkawce pełne wyrzutu spojrzenie, które zabolało go, jakby oberwał ostrym kamieniem.
Jeźdźczyni odwróciła się i odeszła do swojego pokoju, trzaskając przy tym mocno drzwiami. Przez moment w całym domu panowała grobowa cisza, jakby ktoś przykrył go grubą, zimową kołdrą, nieprzepuszczającą żadnych dźwięków. W końcu Astrid westchnęła ciężko i spojrzała na swojego męża niemal tak, jak wcześniej Mel.
- Zadowolony? - warknęła, obracając się do niego tyłem. Czkawka zmarszczył brwi.
- Ty też zaczynasz? - spytał zniechęcony. Miał już po uszu wszelkich kłótni w tym domu. Wystarczyłby jeszcze Andre na dokładkę, a Czkawka chyba wyprowadziłby się do mamy.
- Czy można było gorzej przeprowadzić tą rozmowę? - spytała Astrid, jakby tłumaczyła coś komuś naprawdę głupiemu. - Nie, no jasne. Jak zwykle musiałeś się unieść honorem.
- Sama zaczęła - mruknął Czkawka, siadając na kanapie z grymasem na twarzy. Miał nadzieję jednak, że Astrid wesprze go w sprawie Mel, ale ona chyba obrała kierunek przeciwny. - Nie mam do niej siły, naprawdę. Ona w ogóle nie słucha!
- Fajnie jest być Stoickiem? - żachnęła się jego żona, wywracając oczami z zaciętą miną.
Szczerbatek uniósł się ze swojego miejsca i po prostu opuścił pokój, idąc po schodach na górę. Czkawka miał ochotę podziękować mu za wsparcie, ale się powstrzymał. Przeniósł więc swój wzrok na Astrid.
- O co ci chodzi?
- O to, że twój ojciec miał to samo, gdy byłeś w jej wieku. Nie pamiętasz? - zapytała, marszcząc jasne brwi. Stała nad nim, jakby emocje nie pozwalały jej swobodnie opaść na fotel. - Mało tego, byłeś gorszy!
- Miło mi, Astrid - warknął, nie mając ochoty na dalszą dyskusję.
Astrid jednak nachyliła się tak, że jej twarz znajdowała się tuż przed nim. O dziwo, wyglądała na dużo bardziej spokojną niż on, jakby cała jej złość wyparowała. Jej złote włosy przesunęły się po ramieniu i opadły tuż przy szyi według prawa grawitacji.
- Możesz być wobec niej stanowczy - wyszeptała głosem, który Czkawka rzadko kiedy u niej słyszał. Patrząc na nią, widział swoją mamę, co sprawiało, że czuł się zmieszany. - Ale doskonale wiesz, że to nic nie pomoże. To twoja córka, nie Dagur. Zastanów się, czy chcesz z nią walczyć, bo tą walkę przegrasz jako ojciec.
Po tych słowach stanęła prosto i ruszyła przed siebie, chcąc dołączyć do Szczerbatka. Czkawka powędrował za nią wzrokiem, czując się zagubiony, jak nigdy w życiu. Żałował, że nie miał starszego brata, który mógłby być wodzem za niego, by on mógł zająć się własnymi dziećmi. Może wtedy byłby lepszym ojcem...
Dawno nie dodawałam, ale głównie dlatego, że straciłam ochotę tu cokolwiek dodawać :// przykro mi, ale spadło wszystko - zarówno ilość odwiedzin jak i komentarzy, choć miałam nadzieję na jakiś większy entuzjazm z waszej strony.
Trudno. Postanowiłam, że i tak będę pisała ciąg dalszy, być może nie tak punktualnie jak wcześniej, ale i tak to zrobię. I decyzja będzie należała do was, czy to czytać czy nie. Na tym kończę. Dzięki.
piątek, 6 maja 2016
Andre
Swobodny ruch skrzydeł Pioruna uspokajał Mel. Burza odeszła w dal, pozostawiają za sobą kojącą ciszę, której dawno brakowało jeźdźczyni. Choć jej smok doskonale czuł się wśród błyskawic i napięcia, to burzowa atmosfera nie była jej potrzebna do szczęścia.
Tuż obok leciał Czkawka na Szczerbatku. Wódz wyglądał na zamyślonego, poza tym nie odezwał się do niej ani słowem od chwili ucieczki z rąk Dagura. Na samą myśl niebezpieczeństwa, jakie im groziło, po plecach Mel przeszły lodowate ciarki.
- Jaką wersję ustalamy przed mamą? - spytała bez mocy w głosie. Czkawka oderwał się ze swoich rozważań i spojrzał na córkę zielonymi oczyma. Ilekroć zrobili coś głupiego lub szalonego, ustalali razem wersję dla Astrid, która nie tyle ją okłamywała, co, jak to mówił Czkawka, "uspokajała na chwilę". Potem wykorzystywał moment, gdy Astrid zapominała o całym zajściu i delikatnie mówił jej prawdę. Kilka razy oburzyła się, na przykład wtedy, gdy Piorun i Szczerbatek siłowali się w powietrzu, a Mel i Czkawka ćwiczyli układy na Fevel i Piekle - z tym, że ich ćwiczenia skończyły się na tym, że Czkawka i Szczerbatek prawie roztrzaskali się o skały, gdy jeździec przez przypadek wypadł z siodła Nocnej Furii.
- Prawdziwą - powiedział Czkawka bez emocji. - Powinna o tym wiedzieć.
- Wiedzieć o Dagurze?! - zawołała Mel, gdy jej emocje, na długo wstrzymywane podczas ich wspólnego lotu, puściły wodze.
Wódz zmierzył ją poważnym spojrzeniem, które natychmiast dało jej do zrozumienia, żeby ugryźć się w język.
- Wojna to nie zabawa, Mel - odparł tym samym głosem wodza, którego Mel w nim nienawidziła. Wiedziała, że teraz musi ustąpić i posłuchać, choćby pragnęła całkiem czego innego. - A Dagur zagraża Berk, Astrid musi o tym wiedzieć.
- W porządku - odpowiedziała Mel, patrząc przed siebie. Chmury przerzedzały się, ustępując miejsca wschodzącemu słońcu, rozlewającemu pastelowe barwy po nieboskłonie. Zapowiadał się naprawdę dobry dzień - gdyby nie fakt, że wczorajszej nocy znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie.
Nastała cisza, którą przerywały tylko trzepoty skrzydeł ich burzowych smoków. Szczerbatek spojrzał wymownie na Mel, niemal ze współczuciem, po czym patrzył przed siebie, skupiony na locie. Mel przygryzła wargę.
- Czego chce od Wandersmoków? - zapytała cicho, głaszcząc swojego smoka. Byłaby w stanie umrzeć, byleby Piorun nie dostał się w ręce szalonego wodza i jego ludzi. Smok obrócił łeb w jej stronę, a w jego żółtych oczach zauważyła zaniepokojenie. Czkawka tymczasem leciał przed siebie, a w jego oczach czaiło się coś, czego obawiała się sama Mel.
Berk wyłoniło się przed nimi z pary wodnej, jak pobudka ze snu, odkładając ich zaniepokojone myśli na bok. Plac wyglądał na pusty, gdyby nie obecność kilku Wikingów, przechadzających się w tę i we w tę. O tej porze dnia raczej nikt nie miał zwyczaju pracować, zwłaszcza pod nieobecność wodza w duchu powiedzenia "kota nie ma, myszy harcują".
Mel uśmiechnęła się, widząc Ingę, stojącą samotnie na brzegu wyspy, która na ich widok pognała w stronę domów. Z siostrą dogadywała się wręcz idealnie - były dla siebie bliższe niż ktokolwiek mógł przypuszczać, za to Andre działał jej na nerwy, jak zresztą wszystkim, którzy mieli z nim do czynienia przez dłuższy czas. Z tym, że resztę Wikingów Andre zdołał udobruchać, Mel przychodziło mu to naprawdę ciężko.
Smoki stanęły na środku wioski, rozglądając się ciekawie w poszukiwaniu śniadania. Mel również czuła, jak burczy jej w brzuchu - nie jadła nic od wczesnej kolacji, a całą noc leciała na grzbiecie Pioruna.
Wikingowie, którzy ich mijali, ściągali z głów hełmy na widok Czkawki, ale głównie zerkali ciekawie na jego córkę. Mel przyzwyczaiła się już do spojrzeń mieszkańców wyspy i wcale nie dziwiło jej to, że wlepiali w nią wzrok, jakby widzieli ją tu po raz pierwszy. Przyzwyczaiła się, że nie do końca akceptują ją jako swoją możliwą przyszłą przywódczynię.
- Tato! - usłyszeli cienki głosik i zza dwóch domów wyleciała Inga, powiewając za sobą peleryną z szarego, puchatego futerka. Mel uśmiechnęła się szeroko na jej widok i zeszła z Pioruna. Czkawka przykucnął i wziął dziewczynkę w ramiona, przytulając mocno. - Gdzie byliście tak długo? - zapytała dziewczynka, patrząc swoimi zielonymi oczami to na swojego ojca, to na siostrę. Mel pozostawiła sprawę tłumaczeń Czkawce - nie była tak dobra w rozwiązywaniu problemów.
Andre szedł tuż za nią z rękami w kieszeniach, rozglądając się jakby kombinował, kogo by tu nie przechytrzyć. Miał cień pierwszego zarostu pod brodą i pokręcone, ciemnobrązowe włosy, przez co bardzo przypominał swojego ojca. Mel twierdziła jednak, że tylko z wyglądu.
- Mama będzie wściekła - powiadomił ich bezceremonialnie, podchodząc do Mel. - Całą noc zastanawiała się, czy nie odnaleźć Iskry i nie ruszyć za wami.
Iskra odeszła z Berk jakiś rok temu, a Astrid bez przeszkód jej na to pozwoliła. Smoczyca nie potrafiła się dostosować do Berk, dlatego postanowiła odlecieć w nieznane. Szczerbatek przez dłuższy czas chodził wtedy posępny i nie chciał się z nikim widzieć, nawet z Czkawką, który cały czas mu wtedy towarzyszył. Mel skrzywiła się na przypomnienie reakcji swojego smoczego przyjaciela na odejście jego partnerki.
- Uspokoiłeś ją? - zapytała Mel, marszcząc brwi. Andre zaśmiał się pewny siebie, nie wyjmując wciąż rąk z ciemnogranatowego kaftana.
- Wiesz, że to moja specjalność - odparł z tym samym uśmiechem, który Mel za każdym razem chciała mu zdrapać z tej pyszałkowatej twarzy. Gdyby Andre był uprzejmy, nieśmiały, wyciszony.... kto wie, może nie miałaby ochoty poszczuć go Piorunem przy każdej możliwej okazji.
Czkawka dalej trzymał w ramionach małą Ingę, całując ją w czoło, jak wczoraj Mel. Dziewczynka wyglądała na zadowoloną, mogąc w końcu spędzić czas ze swoim ojcem po tak ciężkiej dla wszystkich nocy. Nagle jej oczy otworzyły się szeroko, gdy pogłaskała tatę po głowie.
- Co ci się stało? - spytała, widząc krew we włosach Czkawki. Jeździec zmarszczył brwi i przetarł wolną ręką swoje włosy, jakby chciał zamazać dowód. Andre również wyglądał na zaniepokojonego.
- To nic, skarbie - odpowiedział Czkawka w kierunku Ingi, choć Andre już skrzyżował ręce, oczekując wyjaśnień. Szczerbatek przysiadł obok, zasłuchany w tłumaczenia swojego jeźdźca.
- Bawiliśmy się, Inga - przerwała mu Mel łagodnie, uśmiechając się do swojej siostrzyczki. Wystraszone spojrzenie dziewczynki spoczęło na jeźdźczyni z wyrazem odrętwienia, jakby te słowa dopiero do niej docierały. Była niezwykle mądrą, ale i ufną dziewczynką, co często wykorzystywał Andre, robiąc sobie głupie żarty.
- Tak - poparł ją Czkawka, spoglądając z wdzięcznością na swoją starszą córkę. - Poza tym Mel była cały czas w pogotowiu.
- I tego bym się obawiał - zaśmiał się Andre i niemal automatycznie dostał w łeb od Mel. - Eeej! - wykrzyknął, łapiąc się za głowę. Czkawka spojrzał na nich surowo, choć Inga zachichotała na widok swojego brata, który zamknął wreszcie jadaczkę.
- Wreszcie - usłyszeli głos, którego tak naprawdę wszyscy się obawiali. Cała rodzina zwróciła głowę w kierunku, z którego szła wolnym krokiem Astrid z zaciśniętymi ustami, ukazującymi jej irytację. Czkawka uśmiechnął się na jej widok, choć Mel nie wątpiła, że boi się rozmowy ze swoją żoną. - Już zaczynałam się o was martwić - powiedziała, podchodząc do Czkawki.
Mel uśmiechnęła się lekko, widząc jak jeźdźczyni czule całuje wodza. Andre wywiesił tylko jęzor na znak zniesmaczenia, ale szybko przestał, widząc piorunujący wzrok Mel. Inga zsunęła się z ramion wodza i podbiegła do Mel, przypominając sobie, że jeszcze się nie przywitała ze swoją starszą siostrą. Mel przykucnęła i objęła ją delikatnie, czując ulgę, że jej mała siostrzyczka nie była świadkiem wydarzenia z poprzedniego wieczora.
- No, to co tam znaleźliście? - zapytała Astrid, odrywając się od Czkawki z lekkim uśmiechem. Mel zaczynała wyczuwać rodzinną awanturę, wiszącą w powietrzu.
Wódz skrzywił się i zerknął na Mel.
- Możemy porozmawiać? - zapytał Astrid bez ogródek, biorąc ją za rękę i prowadząc do domu. To pytanie to był bardziej znak dla dzieci, żeby lepiej nie wchodzili w drogę swoim rodzicom, gdy omawiają ważne sprawy. Astrid zmarszczyła brwi, ale ruszyła za Czkawką, zastanawiając się pewnie, co się stało. Mel miała ochotę walnąć się w czoło, widząc ślady krwi we włosach Czkawki, których jeszcze nie zauważyła jej mama, a które przecież mogli szybko zmyć zaraz po powrocie.
- Obstawiam grubszą sprawę - powiedział Andre, skupiając się na minach swoich rodziców. W końcu zerknął na starszą siostrę. - Tak?
Mel posmutniała i kiwnęła głową, puszczając Ingę.
- Powiesz mi? - zapytał cierpliwie Andre, stając się na chwilę dokładnie taki, jak jego ojciec. Mel westchnęła ciężko.
- Wskakuj na Pioruna - powiedziała do brata, a Inga skrzywiła usteczka w podkówkę, jak zawsze, gdy o coś bardzo prosiła. Mel wiedziała, że nie może jej teraz zabrać, gdy będzie opowiadać bratu o porwaniu przez Dagura. - Inga, idź proszę sprawdź, co robi Śledzik.
Inga nie ruszyła się o krok, krzyżując ręce w tym samym geście, co Andre. Chłopak tymczasem podszedł do Pioruna i wskoczył mu bez problemu na tył siodła.
- Jest u Gothi - powiedziała stanowczo dziewczynka, mając za złe Mel, że odsuwa ją od sprawy. - Jak wszyscy.
Mel zmarszczyła brwi.
- Co jest Gothi? - zapytała ze strachem. Gothi była ich lekarstwem na dosłownie wszystko, poza tym miała wiedzę większą niż wszyscy Wikingowie w Berk razem wzięci. Jeśli choruje, to nic dziwnego, że Berk zaczyna panikować.
- Nie wiem - Inga wzruszyła swobodnie małymi ramionkami. - Nikt nie chce mi nic powiedzieć, tak jak wy.
Dziewczynka zwiesiła głowę i posmutniała nagle, jakby dotarła do niej ta przykra prawda. Mel zaczynała jej współczuć.
- Mi też nikt nigdy nie chciał nic mówić, kiedy byłam w twoim wieku - powiedziała szczerze, kładąc rękę na ramieniu siostrzyczki. - Tylko, że wtedy był wojna, a ja wolałam o niczym nie wiedzieć. Tak jest po prostu lepiej.
- Może dla ciebie tak - odparła ponuro Inga. - Ale nie dla mnie. - mówiąc to, obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku domu Valki, pewnie chcąc sprawdzić, czy jej babcia jest w domu. Mel westchnęła na widok smutnej Ingi.
- Nie przejmuj się Ingą - przerwał jej Andre, wylegując się w jej siodle. Mel spiorunowała go wzrokiem. - Przejdzie jej.
Piorun tymczasem zerknął na chłopca z uwagą, po czym strzepnął go ze swojego grzbietu, jak pies pozbywający się niewygodnej pchły. Mel uśmiechnęła się szeroko, widząc jak Andre z jękiem podnosi się z ziemi.
- Grzeczny smok - odparła, głaszcząc pysk Pioruna.
Jakąś godzinę później Mel i Andre patrolowali okolicę w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby zagrozić Berk. Tak naprawdę patrole leżały w obowiązkach wszystkich jeźdźców, ale Mel jako jedyna wykonywała je tak sumiennie - reszta jeźdźców, a szczególnie jej rówieśnicy, robili to tylko po to, by uspokoić nieco wodza, który ostatnio zaczął wymyślać nowe sankcje za nieprzestrzeganie regulaminu Akademii. Oberwało się już trzykrotnie Darczykłakowi, dwa razy Konwalii i jak na razie pięciokrotnie Demczykowi, pobijając rekord Darczykłaka. Na ogół kary polegały na pomocy w kuźni Hassy lub przy roślinach Flegmy, ale ostatnio Czkawka wymyślał coraz to cięższe zajęcia, zniechęcając jeźdźców do dalszych prób pobicia rekordu Demczyka.
Poza tym Mel czuła, że tak naprawdę Czkawka cały czas zwraca uwagę na Robina, jakby tylko czekał, aż chłopakowi powinie się noga. Tymczasem Robin wykonywał wszystkie swoje obowiązki, może i dlatego, że wyczuł wiszący nad nim gniew wodza.
Mel opowiedziała bratu całą historię z Dagurem i porwaniem, modląc się do Thora, by Czkawka nie dowiedział się o bezpośredniości między dwójką swoich dzieci - pewnie wolałby, żeby Andre nic nie wiedział.
- No to nieźle - skomentował na koniec chłopak, rozglądając się dokoła na jaśniejące bielą lasy. Mel westchnęła.
- Tylko tyle potrafisz powiedzieć po tym, jak się naprodukowałam? - zapytała ze zniechęceniem. Nie chciała przyznać, ale chciała znać zdanie brata w tej kwestii, nawet jeśli tak bardzo ją irytował. Andre zamyślił się, wciąż trzymając ręce na jej ramionach dla równowagi.
- Nie, znaczy... wiesz.. - mruknął Andre, nie do końca wiedząc, co ma powiedzieć. - Ten Dagur wydaje się zbyt... uporządkowany, by przewidzieć jego ruchy. Złapał was, tak?
Mel wywróciła oczami.
- Przecież widziałeś krew na głowie taty - odparła nieprzyjemnym tonem. Andre odetchnął.
- Wiesz, o co mi chodzi - żachnął się, nieco speszony. - On wiedział, że tam będziecie. Może... Może specjalnie pokazał się tak blisko Berk?
Mel zmarszczyła brwi. Jej brat miał sporo racji. Nie zbliżyli się na tyle blisko obozu Berserków, by można ich było zaskoczyć, więc Dagur musiał to zaplanować. Raczej wątpiła, by zwiadowcy zdążyli donieść wodzowi o obecności Czkawki i jego córki.
- Z całą armią? Raczej wątpię - prychnęła Mel, patrząc na śnieżnobiałą polanę z zachwytem. Mimo to musiała przyznać, że Andre miał sporo racji. Nie myślała o Berserkach w ten sposób.
Biały puch błyszczał srebrem i złotem w promieniach słońca, jakby rozsypano drobinki po jego gładkim grzbiecie. Uwielbiała loty o wschodzie słońca.
Andre westchnął znowu, siląc swoje szare komórki geniusza zła do działania.
- Ale co on może chcieć od Wandersmoków? - zapytał sam siebie, a Mel zagryzła wargę. Właśnie tego zastanawiała się przez cały czas.
Nagle pod nimi, na pustą polanę wybiegło stado dzików o ciemnobrązowych futrach, przyprószonych śniegiem. Piorun leciał wysoko nad nimi, niezauważony przez dzikie zwierzęta.
- Mel, błagam, ten jeden raz - zaskomlał nad uchem jeźdźczyni jej brat, wskazując na stadko.
- Nie - odpowiedziała twardo Mel, wiedząc dobrze, jak kończą się jej zabawy z młodszym bratem. Andre siadł prosto w siodle, zerkając na nią swoimi nieznośnymi błękitnymi oczami.
- Proszę, no - stękał jak małe dziecko. - Przecież uwielbiałaś to w dzieciństwie.
- Zaraz cię zwalę z siodła - zagroziła mu Mel, jednak nieco mniej stanowczo, czując, że wizja straszenia dzików coraz bardziej jej się podoba.
- Zrobiłaś się strasznie nudna, Mel - mruknął Andre obrażonym tonem. Mel wywróciła oczami. Jak piętnastolatek mógł tak władać umysłami reszty? - myślała sobie, mimowolnie kierując Pioruna w dół, ku polanie. Andre zaśmiał się i przylgnął do pleców siostry, czując wiatr we włosach.
- O to chodzi! - krzyknął, gdy Piorun ryknął radośnie tuż nad przerażonymi dzikami, które nagłym pędem ruszyły we wszystkie strony do lasu, byleby uniknąć spotkania ze strasznym Wandersmokiem.
Piorun zarechotał po smoczemu, wyraźnie zadowolony z postrachu, jaki niósł. Mel uśmiechnęła się szeroko i pogłaskała go po grzbiecie. Jemu jednemu zawsze podobały się takie wygłupy. Jak na burzowy pomiot, Piorun był bardzo rozrywkowy.
- Hej! - usłyszeli Haddockowie z góry, czując dreszcz na myśl, że Czkawka mógł ich nakryć na straszeniu leśnej zwierzyny. Nad nimi jednak migotał cień znajomego Tajfumeranga. - Widziałem to! - krzyknął Robin z rozbawieniem, podlatując do nich bliżej.
Mel uśmiechnęła się szeroko i zamachała mu.
- Nie miałeś mieć przypadkiem warty za dwie godziny? - zapytała, przypominając sobie rozpiskę wiszącą na drzwiach do Smoczej Akademii, którą ustalili Śledzik i Czkawka.
Robin podleciał bliżej wraz ze Szmerem siedząc w swoim wyjątkowym siodle, które sam zaprojektował. Robin miał ten problem, że równie dobrze mógł lecieć na grzbiecie Szmera stojąc lub siedząc, więc potrzebował siodła, które zapewniłoby mu równowagę pod każdą postawą, jaką zachowałby w czasie lotu. Gdy Czkawka nakrył go w kuźni Hassy na wykonywaniu siodła nieco się zdziwił, bo zazwyczaj do kuźni trafiali jeźdźcy za karę. Z tego, co opowiedział jej Robin, wódz zareagował raczej podejrzliwością niż szczęściem, a po obejrzeniu projektu siodła dla Szmera, po prostu uniósł brwi i wyszedł, bez słowa. Mel naprawdę nie wiedziała, dlaczego Czkawka tak nie przepada za Robinem, ale wolała go nawet o to nie pytać, żeby go nie rozzłościć.
- Wziąłem twoją, bo czułem, że twoja nocna wyprawa mogła trochę potrwać - powiedział, gdy znalazł się tuż obok Pioruna. Jego jasnobłękitne skrzydła były po prostu zachwycające, gdy przebijało się przez nie światło słońca. Może Piorun nie miał tyle uroku, co Tajfumerang, ale Mel i tak zawsze powtarzała swojemu smokowi, że jest najpiękniejszy.
- Dzięki - odparła Mel, a piwne oczy chłopaka rozbłysły z zadowoleniem. Andre kiwnął mu na przywitanie.
- Cześć, Robin - powiedział z nutą podziwu w głosie. Mel nigdy nie potrafiła zrozumieć swojego młodszego brata - a jego szacunku wobec Robina szczególnie.
- Cześć, Andre - odparł jeździec z uśmiechem, prostując się w siodle. Miał dużo ciemniejsze włosy niż Czkawka, które kręciły się wokół jego przystojnej twarzy. Z tego, co słyszała Mel, Konwalia i Irina skrycie podkochiwały się w jej przyjacielu i nie widziała powodu, dla których te plotki nie miałyby być prawdą - w końcu Robin był jednym z najprzystojniejszych jeźdźców na Berk, a już na pewno najbystrzejszym. - Co tam u Violin? - zapytał, a ku zdziwieniu Mel, jej brat cały się zarumienił.
- Wszystko w porządku - odpowiedział, ignorując pytające spojrzenie siostry.
- Violin, tak? - zagadnęła go Mel, a Andre spiorunował ją wzrokiem. Nie wierzyła, że jej brat zainteresował się blondwłosą dziewczyną, za którą biegali wszyscy chłopcy w jego wieku. Sądziła, że Andre będzie raczej odporny na jej względy.
Robin zaśmiał się na głos.
- Radzę ci nie wchodzić w układy z Darczykłakiem - powiedział poważnie, spoglądając na chłopaka, jakby domyślał się, że stanowi dla niego wzór do naśladowania. - Słyszałeś, że przez niego oberwało się Demczykowi od twojego taty?
- Chodzi o podpalenie stodoły Grubego? - zapytał Andre, marszcząc brwi. Mel słuchała ich rozmowy z zaciekawieniem, czując, że chodzi tu o kolejny podły żart jej braciszka. Robin przytaknął głową.
- Darczykłak zawsze wychodzi cało z takich sytuacji, a twój tato pewnie wkurzy się jeszcze bardziej, jeśli dowie się, że to ty coś zbroiłeś - dodał. Mel uśmiechnęła się do przyjaciela, widząc jak jej brat bierze słowa jeźdźca do serca.
- Eee tam, nie dowie się - mruknął Andre, machając ze znużeniem ręką. - Nie takie rzeczy się robiło.... to znaczy... - zaczął, czując, że wpadł. Mel zaśmiała się.
- Nie wkopuj się, Andre. - rzuciła do brata, czując, jak rozmowa dwóch chłopców wpłynęła pozytywnie na jej nastrój. - Tato wie o szczypcach, a rozmowa z Hassą i dowiedzenie się reszty twoich wybryków to tylko kwestia czasu.
Andre nie odpowiedział, a tylko przełknął głośno ślinę. Robin spojrzał ze skupieniem na Mel.
- Lecisz do Berk? - spytał ją, pozostawiając temat psot Andre za sobą. Mel kiwnęła głową, wskazując na brata.
- Muszę odstawić młodego do domu i coś przekąsić, a potem skończę tą wartę i pójdę spać - powiedziała, czując pokusę na myśl o miękkim łóżku, uginającym się pod ciężarem gładkiej pierzyny.
- Sam się odstawię, tylko daj mi poprowadzić Pioruna - burknął Andre obrażonym głosem. Mel wywróciła oczami.
- On dalej pamięta to, jak wleciałeś z nim na klify, wiesz? - gdy to mówiła, Piorun obrócił swój łeb w stronę chłopaka i dmuchnął gniewnie, a z jego nozdrzy wyleciała gorąca para. Andre szybko zrezygnował.
- Rączki mam tutaj - powiedział obronnie, unosząc je do góry.
Robin zaśmiał się swoim melodyjnym śmiechem. Poza bystrą głową miał też talent do śpiewu, o czym wiedziała tylko Mel. Robin raczej nie należał do osób, które lubiły być w centrum uwagi, dlatego śpiewał wyłącznie w towarzystwie swojej najlepszej przyjaciółki. Szmer pod jego stopami ryknął radośnie, gotowy do lotu.
- Ścigamy się? - zapytał Haddocków, którzy na to pytanie usiedli prosto w siodle, a Andre złapał siostrę w pasie dla pewności, że nie zleci.
- Nie masz szans - odparła Mel, a Piorun ruszył do przodu, błyskając iskrami prądu na boki.
Lecieli tak bardzo krótko, bo jak zwykle Robin był szybszy - Szmer miał naturalną zdolność do błyskawicznego lotu. Jednak ogromne skrzydła były piętą Achillesową smoka - był idealnym celem dla łuczników, więc potencjalnie mógłby zostać zmiażdżony jako pierwszy w czasie walki. Robin doskonale o tym wiedział, dlatego niejednokrotnie mówił Mel, że w takich sytuacjach wolałby ryzykować życiem i walczyć sam na sam z wrogiem, niż korzystać z pomocy swojego smoka. Mel jednak wątpiła, że Szmer zgodziłby się na ten układ.
Mel i Andre woleli tymczasowo unikać domu, więc zjedli szybkie śniadanie w domu Valki - oczywiście jak zwykle nie znajdując gospodyni w domu. Inga pewnie kręciła się przy Flegmie lub Śledziku, więc nie było powodów jej szukać.
Gdy Mel zjadła, zauważyła, że Robin czeka na nią ze Szmerem tuż obok Pioruna, którego drapał pod szpikulcami wokół jego głowy. Szmer wyglądał na nieco zazdrosnego. Mel uśmiechnęła się szeroko na myśl o towarzystwie Robina.
- Lecisz ze mną? - zapytała ze zdziwieniem. Robin wzruszył wymownie ramionami.
- Nie spałaś całą noc, a twój tato pewnie nie pozwoli mi wziąć warty za ciebie, więc wolę dopilnować, żebyś nie spadła z siodła jak przypadkiem zaśniesz. - powiedział to tak, jakby mogła się tego domyślić. Robin miał sporo racji - kilka razy wymieniali się wartami, gdy byli zajęci, ale Czkawka szybko odkrył to zagranie i mimo że nie zrobili nic złego, zarządził im pracę przy porcie. Mel czasem naprawdę nie potrafiła zrozumieć swojego ojca.
Andre, który przechodził koło nich, nucąc pod nosem o mało się nie roześmiał.
- Miłej randki - odparł, rzucając Mel rozmarzone spojrzenie. Robin zmarszczył brwi z uśmiechem, gdy Mel piorunowała brata wzrokiem.
Dziewczyna wyobraziła sobie, że przypadkiem jej brat trafia do lodowatego oceanu i ta myśl zdołała ją ostudzić. Andre tymczasem zachichotał i ruszył w kierunku kuźni, gdzie miał praktyki jako czeladnik. Właśnie obecność syna wodza w kuźni Hassy była dowodem na to, że Czkawka potrafił się mylić. Mel słyszała, że kiedyś Czkawka pomagał Pyskaczowi i że nauczył się bardzo wiele, ale pomysł, że Andre mógłby pójść w jego ślady i posłusznie wykonywać prace zadane mu przez Hassę, był po prostu szalony.
- Słowo daję, że kiedyś podpalę mu łódź pogrzebową - warknęła, gdy chłopiec się oddalił. Robin zaśmiał się głośno i wsiadł na Szmera. Był przyzwyczajony do dwuznacznych tekstów skierowanych wobec niego i Mel, ale nie reagował gniewem jak jeźdzczyni - zazwyczaj tylko się śmiał. Robin i Andre wyglądali przy sobie jak Chmuroskok i Szczerbatek, nic więc dziwnego, że Robin traktował go z góry.
- Och, Odynie - westchnął Robin, głaszcząc szyję swojego smoka. - Wszyscy wiemy, że jako pierwsza nie dopuściłabyś do tego, by Andre spadł włos z głowy - powiedział poważnie. Mel wywróciła oczami. Czasem irytowało ją to, jak bardzo znał ją Robin.
- Włos może nie - potwierdziła, wsiadając na Pioruna, który wyglądał na zadowolonego po śniadaniu złożonym z pstrągów i węgorzy. - Ale jeżeli się utopi, to jego włosom nic nie będzie.
No, prawie jak młody Andre :D Mam nadzieję, że nie jesteście znudzeni, chciałam pokazać przede wszystkim relacje w rodzinie Haddocków i na tym się skupię przez kolejne rozdziały więc przygotujcie się na dawkę słodkości ^^
PS: Wasza Just to ma chyba jednak nudne życie :')) całą majówkę spędziła na bloggerze (nie licząc momentów, gdy rozbijała się w samochodzie xd ) Buziaki ;**
Tuż obok leciał Czkawka na Szczerbatku. Wódz wyglądał na zamyślonego, poza tym nie odezwał się do niej ani słowem od chwili ucieczki z rąk Dagura. Na samą myśl niebezpieczeństwa, jakie im groziło, po plecach Mel przeszły lodowate ciarki.
- Jaką wersję ustalamy przed mamą? - spytała bez mocy w głosie. Czkawka oderwał się ze swoich rozważań i spojrzał na córkę zielonymi oczyma. Ilekroć zrobili coś głupiego lub szalonego, ustalali razem wersję dla Astrid, która nie tyle ją okłamywała, co, jak to mówił Czkawka, "uspokajała na chwilę". Potem wykorzystywał moment, gdy Astrid zapominała o całym zajściu i delikatnie mówił jej prawdę. Kilka razy oburzyła się, na przykład wtedy, gdy Piorun i Szczerbatek siłowali się w powietrzu, a Mel i Czkawka ćwiczyli układy na Fevel i Piekle - z tym, że ich ćwiczenia skończyły się na tym, że Czkawka i Szczerbatek prawie roztrzaskali się o skały, gdy jeździec przez przypadek wypadł z siodła Nocnej Furii.
- Prawdziwą - powiedział Czkawka bez emocji. - Powinna o tym wiedzieć.
- Wiedzieć o Dagurze?! - zawołała Mel, gdy jej emocje, na długo wstrzymywane podczas ich wspólnego lotu, puściły wodze.
Wódz zmierzył ją poważnym spojrzeniem, które natychmiast dało jej do zrozumienia, żeby ugryźć się w język.
- Wojna to nie zabawa, Mel - odparł tym samym głosem wodza, którego Mel w nim nienawidziła. Wiedziała, że teraz musi ustąpić i posłuchać, choćby pragnęła całkiem czego innego. - A Dagur zagraża Berk, Astrid musi o tym wiedzieć.
- W porządku - odpowiedziała Mel, patrząc przed siebie. Chmury przerzedzały się, ustępując miejsca wschodzącemu słońcu, rozlewającemu pastelowe barwy po nieboskłonie. Zapowiadał się naprawdę dobry dzień - gdyby nie fakt, że wczorajszej nocy znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie.
Nastała cisza, którą przerywały tylko trzepoty skrzydeł ich burzowych smoków. Szczerbatek spojrzał wymownie na Mel, niemal ze współczuciem, po czym patrzył przed siebie, skupiony na locie. Mel przygryzła wargę.
- Czego chce od Wandersmoków? - zapytała cicho, głaszcząc swojego smoka. Byłaby w stanie umrzeć, byleby Piorun nie dostał się w ręce szalonego wodza i jego ludzi. Smok obrócił łeb w jej stronę, a w jego żółtych oczach zauważyła zaniepokojenie. Czkawka tymczasem leciał przed siebie, a w jego oczach czaiło się coś, czego obawiała się sama Mel.
Berk wyłoniło się przed nimi z pary wodnej, jak pobudka ze snu, odkładając ich zaniepokojone myśli na bok. Plac wyglądał na pusty, gdyby nie obecność kilku Wikingów, przechadzających się w tę i we w tę. O tej porze dnia raczej nikt nie miał zwyczaju pracować, zwłaszcza pod nieobecność wodza w duchu powiedzenia "kota nie ma, myszy harcują".
Mel uśmiechnęła się, widząc Ingę, stojącą samotnie na brzegu wyspy, która na ich widok pognała w stronę domów. Z siostrą dogadywała się wręcz idealnie - były dla siebie bliższe niż ktokolwiek mógł przypuszczać, za to Andre działał jej na nerwy, jak zresztą wszystkim, którzy mieli z nim do czynienia przez dłuższy czas. Z tym, że resztę Wikingów Andre zdołał udobruchać, Mel przychodziło mu to naprawdę ciężko.
Smoki stanęły na środku wioski, rozglądając się ciekawie w poszukiwaniu śniadania. Mel również czuła, jak burczy jej w brzuchu - nie jadła nic od wczesnej kolacji, a całą noc leciała na grzbiecie Pioruna.
Wikingowie, którzy ich mijali, ściągali z głów hełmy na widok Czkawki, ale głównie zerkali ciekawie na jego córkę. Mel przyzwyczaiła się już do spojrzeń mieszkańców wyspy i wcale nie dziwiło jej to, że wlepiali w nią wzrok, jakby widzieli ją tu po raz pierwszy. Przyzwyczaiła się, że nie do końca akceptują ją jako swoją możliwą przyszłą przywódczynię.
- Tato! - usłyszeli cienki głosik i zza dwóch domów wyleciała Inga, powiewając za sobą peleryną z szarego, puchatego futerka. Mel uśmiechnęła się szeroko na jej widok i zeszła z Pioruna. Czkawka przykucnął i wziął dziewczynkę w ramiona, przytulając mocno. - Gdzie byliście tak długo? - zapytała dziewczynka, patrząc swoimi zielonymi oczami to na swojego ojca, to na siostrę. Mel pozostawiła sprawę tłumaczeń Czkawce - nie była tak dobra w rozwiązywaniu problemów.
Andre szedł tuż za nią z rękami w kieszeniach, rozglądając się jakby kombinował, kogo by tu nie przechytrzyć. Miał cień pierwszego zarostu pod brodą i pokręcone, ciemnobrązowe włosy, przez co bardzo przypominał swojego ojca. Mel twierdziła jednak, że tylko z wyglądu.
- Mama będzie wściekła - powiadomił ich bezceremonialnie, podchodząc do Mel. - Całą noc zastanawiała się, czy nie odnaleźć Iskry i nie ruszyć za wami.
Iskra odeszła z Berk jakiś rok temu, a Astrid bez przeszkód jej na to pozwoliła. Smoczyca nie potrafiła się dostosować do Berk, dlatego postanowiła odlecieć w nieznane. Szczerbatek przez dłuższy czas chodził wtedy posępny i nie chciał się z nikim widzieć, nawet z Czkawką, który cały czas mu wtedy towarzyszył. Mel skrzywiła się na przypomnienie reakcji swojego smoczego przyjaciela na odejście jego partnerki.
- Uspokoiłeś ją? - zapytała Mel, marszcząc brwi. Andre zaśmiał się pewny siebie, nie wyjmując wciąż rąk z ciemnogranatowego kaftana.
- Wiesz, że to moja specjalność - odparł z tym samym uśmiechem, który Mel za każdym razem chciała mu zdrapać z tej pyszałkowatej twarzy. Gdyby Andre był uprzejmy, nieśmiały, wyciszony.... kto wie, może nie miałaby ochoty poszczuć go Piorunem przy każdej możliwej okazji.
Czkawka dalej trzymał w ramionach małą Ingę, całując ją w czoło, jak wczoraj Mel. Dziewczynka wyglądała na zadowoloną, mogąc w końcu spędzić czas ze swoim ojcem po tak ciężkiej dla wszystkich nocy. Nagle jej oczy otworzyły się szeroko, gdy pogłaskała tatę po głowie.
- Co ci się stało? - spytała, widząc krew we włosach Czkawki. Jeździec zmarszczył brwi i przetarł wolną ręką swoje włosy, jakby chciał zamazać dowód. Andre również wyglądał na zaniepokojonego.
- To nic, skarbie - odpowiedział Czkawka w kierunku Ingi, choć Andre już skrzyżował ręce, oczekując wyjaśnień. Szczerbatek przysiadł obok, zasłuchany w tłumaczenia swojego jeźdźca.
- Bawiliśmy się, Inga - przerwała mu Mel łagodnie, uśmiechając się do swojej siostrzyczki. Wystraszone spojrzenie dziewczynki spoczęło na jeźdźczyni z wyrazem odrętwienia, jakby te słowa dopiero do niej docierały. Była niezwykle mądrą, ale i ufną dziewczynką, co często wykorzystywał Andre, robiąc sobie głupie żarty.
- Tak - poparł ją Czkawka, spoglądając z wdzięcznością na swoją starszą córkę. - Poza tym Mel była cały czas w pogotowiu.
- I tego bym się obawiał - zaśmiał się Andre i niemal automatycznie dostał w łeb od Mel. - Eeej! - wykrzyknął, łapiąc się za głowę. Czkawka spojrzał na nich surowo, choć Inga zachichotała na widok swojego brata, który zamknął wreszcie jadaczkę.
- Wreszcie - usłyszeli głos, którego tak naprawdę wszyscy się obawiali. Cała rodzina zwróciła głowę w kierunku, z którego szła wolnym krokiem Astrid z zaciśniętymi ustami, ukazującymi jej irytację. Czkawka uśmiechnął się na jej widok, choć Mel nie wątpiła, że boi się rozmowy ze swoją żoną. - Już zaczynałam się o was martwić - powiedziała, podchodząc do Czkawki.
Mel uśmiechnęła się lekko, widząc jak jeźdźczyni czule całuje wodza. Andre wywiesił tylko jęzor na znak zniesmaczenia, ale szybko przestał, widząc piorunujący wzrok Mel. Inga zsunęła się z ramion wodza i podbiegła do Mel, przypominając sobie, że jeszcze się nie przywitała ze swoją starszą siostrą. Mel przykucnęła i objęła ją delikatnie, czując ulgę, że jej mała siostrzyczka nie była świadkiem wydarzenia z poprzedniego wieczora.
- No, to co tam znaleźliście? - zapytała Astrid, odrywając się od Czkawki z lekkim uśmiechem. Mel zaczynała wyczuwać rodzinną awanturę, wiszącą w powietrzu.
Wódz skrzywił się i zerknął na Mel.
- Możemy porozmawiać? - zapytał Astrid bez ogródek, biorąc ją za rękę i prowadząc do domu. To pytanie to był bardziej znak dla dzieci, żeby lepiej nie wchodzili w drogę swoim rodzicom, gdy omawiają ważne sprawy. Astrid zmarszczyła brwi, ale ruszyła za Czkawką, zastanawiając się pewnie, co się stało. Mel miała ochotę walnąć się w czoło, widząc ślady krwi we włosach Czkawki, których jeszcze nie zauważyła jej mama, a które przecież mogli szybko zmyć zaraz po powrocie.
- Obstawiam grubszą sprawę - powiedział Andre, skupiając się na minach swoich rodziców. W końcu zerknął na starszą siostrę. - Tak?
Mel posmutniała i kiwnęła głową, puszczając Ingę.
- Powiesz mi? - zapytał cierpliwie Andre, stając się na chwilę dokładnie taki, jak jego ojciec. Mel westchnęła ciężko.
- Wskakuj na Pioruna - powiedziała do brata, a Inga skrzywiła usteczka w podkówkę, jak zawsze, gdy o coś bardzo prosiła. Mel wiedziała, że nie może jej teraz zabrać, gdy będzie opowiadać bratu o porwaniu przez Dagura. - Inga, idź proszę sprawdź, co robi Śledzik.
Inga nie ruszyła się o krok, krzyżując ręce w tym samym geście, co Andre. Chłopak tymczasem podszedł do Pioruna i wskoczył mu bez problemu na tył siodła.
- Jest u Gothi - powiedziała stanowczo dziewczynka, mając za złe Mel, że odsuwa ją od sprawy. - Jak wszyscy.
Mel zmarszczyła brwi.
- Co jest Gothi? - zapytała ze strachem. Gothi była ich lekarstwem na dosłownie wszystko, poza tym miała wiedzę większą niż wszyscy Wikingowie w Berk razem wzięci. Jeśli choruje, to nic dziwnego, że Berk zaczyna panikować.
- Nie wiem - Inga wzruszyła swobodnie małymi ramionkami. - Nikt nie chce mi nic powiedzieć, tak jak wy.
Dziewczynka zwiesiła głowę i posmutniała nagle, jakby dotarła do niej ta przykra prawda. Mel zaczynała jej współczuć.
- Mi też nikt nigdy nie chciał nic mówić, kiedy byłam w twoim wieku - powiedziała szczerze, kładąc rękę na ramieniu siostrzyczki. - Tylko, że wtedy był wojna, a ja wolałam o niczym nie wiedzieć. Tak jest po prostu lepiej.
- Może dla ciebie tak - odparła ponuro Inga. - Ale nie dla mnie. - mówiąc to, obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku domu Valki, pewnie chcąc sprawdzić, czy jej babcia jest w domu. Mel westchnęła na widok smutnej Ingi.
- Nie przejmuj się Ingą - przerwał jej Andre, wylegując się w jej siodle. Mel spiorunowała go wzrokiem. - Przejdzie jej.
Piorun tymczasem zerknął na chłopca z uwagą, po czym strzepnął go ze swojego grzbietu, jak pies pozbywający się niewygodnej pchły. Mel uśmiechnęła się szeroko, widząc jak Andre z jękiem podnosi się z ziemi.
- Grzeczny smok - odparła, głaszcząc pysk Pioruna.
Jakąś godzinę później Mel i Andre patrolowali okolicę w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby zagrozić Berk. Tak naprawdę patrole leżały w obowiązkach wszystkich jeźdźców, ale Mel jako jedyna wykonywała je tak sumiennie - reszta jeźdźców, a szczególnie jej rówieśnicy, robili to tylko po to, by uspokoić nieco wodza, który ostatnio zaczął wymyślać nowe sankcje za nieprzestrzeganie regulaminu Akademii. Oberwało się już trzykrotnie Darczykłakowi, dwa razy Konwalii i jak na razie pięciokrotnie Demczykowi, pobijając rekord Darczykłaka. Na ogół kary polegały na pomocy w kuźni Hassy lub przy roślinach Flegmy, ale ostatnio Czkawka wymyślał coraz to cięższe zajęcia, zniechęcając jeźdźców do dalszych prób pobicia rekordu Demczyka.
Poza tym Mel czuła, że tak naprawdę Czkawka cały czas zwraca uwagę na Robina, jakby tylko czekał, aż chłopakowi powinie się noga. Tymczasem Robin wykonywał wszystkie swoje obowiązki, może i dlatego, że wyczuł wiszący nad nim gniew wodza.
Mel opowiedziała bratu całą historię z Dagurem i porwaniem, modląc się do Thora, by Czkawka nie dowiedział się o bezpośredniości między dwójką swoich dzieci - pewnie wolałby, żeby Andre nic nie wiedział.
- No to nieźle - skomentował na koniec chłopak, rozglądając się dokoła na jaśniejące bielą lasy. Mel westchnęła.
- Tylko tyle potrafisz powiedzieć po tym, jak się naprodukowałam? - zapytała ze zniechęceniem. Nie chciała przyznać, ale chciała znać zdanie brata w tej kwestii, nawet jeśli tak bardzo ją irytował. Andre zamyślił się, wciąż trzymając ręce na jej ramionach dla równowagi.
- Nie, znaczy... wiesz.. - mruknął Andre, nie do końca wiedząc, co ma powiedzieć. - Ten Dagur wydaje się zbyt... uporządkowany, by przewidzieć jego ruchy. Złapał was, tak?
Mel wywróciła oczami.
- Przecież widziałeś krew na głowie taty - odparła nieprzyjemnym tonem. Andre odetchnął.
- Wiesz, o co mi chodzi - żachnął się, nieco speszony. - On wiedział, że tam będziecie. Może... Może specjalnie pokazał się tak blisko Berk?
Mel zmarszczyła brwi. Jej brat miał sporo racji. Nie zbliżyli się na tyle blisko obozu Berserków, by można ich było zaskoczyć, więc Dagur musiał to zaplanować. Raczej wątpiła, by zwiadowcy zdążyli donieść wodzowi o obecności Czkawki i jego córki.
- Z całą armią? Raczej wątpię - prychnęła Mel, patrząc na śnieżnobiałą polanę z zachwytem. Mimo to musiała przyznać, że Andre miał sporo racji. Nie myślała o Berserkach w ten sposób.
Biały puch błyszczał srebrem i złotem w promieniach słońca, jakby rozsypano drobinki po jego gładkim grzbiecie. Uwielbiała loty o wschodzie słońca.
Andre westchnął znowu, siląc swoje szare komórki geniusza zła do działania.
- Ale co on może chcieć od Wandersmoków? - zapytał sam siebie, a Mel zagryzła wargę. Właśnie tego zastanawiała się przez cały czas.
Nagle pod nimi, na pustą polanę wybiegło stado dzików o ciemnobrązowych futrach, przyprószonych śniegiem. Piorun leciał wysoko nad nimi, niezauważony przez dzikie zwierzęta.
- Mel, błagam, ten jeden raz - zaskomlał nad uchem jeźdźczyni jej brat, wskazując na stadko.
- Nie - odpowiedziała twardo Mel, wiedząc dobrze, jak kończą się jej zabawy z młodszym bratem. Andre siadł prosto w siodle, zerkając na nią swoimi nieznośnymi błękitnymi oczami.
- Proszę, no - stękał jak małe dziecko. - Przecież uwielbiałaś to w dzieciństwie.
- Zaraz cię zwalę z siodła - zagroziła mu Mel, jednak nieco mniej stanowczo, czując, że wizja straszenia dzików coraz bardziej jej się podoba.
- Zrobiłaś się strasznie nudna, Mel - mruknął Andre obrażonym tonem. Mel wywróciła oczami. Jak piętnastolatek mógł tak władać umysłami reszty? - myślała sobie, mimowolnie kierując Pioruna w dół, ku polanie. Andre zaśmiał się i przylgnął do pleców siostry, czując wiatr we włosach.
- O to chodzi! - krzyknął, gdy Piorun ryknął radośnie tuż nad przerażonymi dzikami, które nagłym pędem ruszyły we wszystkie strony do lasu, byleby uniknąć spotkania ze strasznym Wandersmokiem.
Piorun zarechotał po smoczemu, wyraźnie zadowolony z postrachu, jaki niósł. Mel uśmiechnęła się szeroko i pogłaskała go po grzbiecie. Jemu jednemu zawsze podobały się takie wygłupy. Jak na burzowy pomiot, Piorun był bardzo rozrywkowy.
- Hej! - usłyszeli Haddockowie z góry, czując dreszcz na myśl, że Czkawka mógł ich nakryć na straszeniu leśnej zwierzyny. Nad nimi jednak migotał cień znajomego Tajfumeranga. - Widziałem to! - krzyknął Robin z rozbawieniem, podlatując do nich bliżej.
Mel uśmiechnęła się szeroko i zamachała mu.
- Nie miałeś mieć przypadkiem warty za dwie godziny? - zapytała, przypominając sobie rozpiskę wiszącą na drzwiach do Smoczej Akademii, którą ustalili Śledzik i Czkawka.
Robin podleciał bliżej wraz ze Szmerem siedząc w swoim wyjątkowym siodle, które sam zaprojektował. Robin miał ten problem, że równie dobrze mógł lecieć na grzbiecie Szmera stojąc lub siedząc, więc potrzebował siodła, które zapewniłoby mu równowagę pod każdą postawą, jaką zachowałby w czasie lotu. Gdy Czkawka nakrył go w kuźni Hassy na wykonywaniu siodła nieco się zdziwił, bo zazwyczaj do kuźni trafiali jeźdźcy za karę. Z tego, co opowiedział jej Robin, wódz zareagował raczej podejrzliwością niż szczęściem, a po obejrzeniu projektu siodła dla Szmera, po prostu uniósł brwi i wyszedł, bez słowa. Mel naprawdę nie wiedziała, dlaczego Czkawka tak nie przepada za Robinem, ale wolała go nawet o to nie pytać, żeby go nie rozzłościć.
- Wziąłem twoją, bo czułem, że twoja nocna wyprawa mogła trochę potrwać - powiedział, gdy znalazł się tuż obok Pioruna. Jego jasnobłękitne skrzydła były po prostu zachwycające, gdy przebijało się przez nie światło słońca. Może Piorun nie miał tyle uroku, co Tajfumerang, ale Mel i tak zawsze powtarzała swojemu smokowi, że jest najpiękniejszy.
- Dzięki - odparła Mel, a piwne oczy chłopaka rozbłysły z zadowoleniem. Andre kiwnął mu na przywitanie.
- Cześć, Robin - powiedział z nutą podziwu w głosie. Mel nigdy nie potrafiła zrozumieć swojego młodszego brata - a jego szacunku wobec Robina szczególnie.
- Cześć, Andre - odparł jeździec z uśmiechem, prostując się w siodle. Miał dużo ciemniejsze włosy niż Czkawka, które kręciły się wokół jego przystojnej twarzy. Z tego, co słyszała Mel, Konwalia i Irina skrycie podkochiwały się w jej przyjacielu i nie widziała powodu, dla których te plotki nie miałyby być prawdą - w końcu Robin był jednym z najprzystojniejszych jeźdźców na Berk, a już na pewno najbystrzejszym. - Co tam u Violin? - zapytał, a ku zdziwieniu Mel, jej brat cały się zarumienił.
- Wszystko w porządku - odpowiedział, ignorując pytające spojrzenie siostry.
- Violin, tak? - zagadnęła go Mel, a Andre spiorunował ją wzrokiem. Nie wierzyła, że jej brat zainteresował się blondwłosą dziewczyną, za którą biegali wszyscy chłopcy w jego wieku. Sądziła, że Andre będzie raczej odporny na jej względy.
Robin zaśmiał się na głos.
- Radzę ci nie wchodzić w układy z Darczykłakiem - powiedział poważnie, spoglądając na chłopaka, jakby domyślał się, że stanowi dla niego wzór do naśladowania. - Słyszałeś, że przez niego oberwało się Demczykowi od twojego taty?
- Chodzi o podpalenie stodoły Grubego? - zapytał Andre, marszcząc brwi. Mel słuchała ich rozmowy z zaciekawieniem, czując, że chodzi tu o kolejny podły żart jej braciszka. Robin przytaknął głową.
- Darczykłak zawsze wychodzi cało z takich sytuacji, a twój tato pewnie wkurzy się jeszcze bardziej, jeśli dowie się, że to ty coś zbroiłeś - dodał. Mel uśmiechnęła się do przyjaciela, widząc jak jej brat bierze słowa jeźdźca do serca.
- Eee tam, nie dowie się - mruknął Andre, machając ze znużeniem ręką. - Nie takie rzeczy się robiło.... to znaczy... - zaczął, czując, że wpadł. Mel zaśmiała się.
- Nie wkopuj się, Andre. - rzuciła do brata, czując, jak rozmowa dwóch chłopców wpłynęła pozytywnie na jej nastrój. - Tato wie o szczypcach, a rozmowa z Hassą i dowiedzenie się reszty twoich wybryków to tylko kwestia czasu.
Andre nie odpowiedział, a tylko przełknął głośno ślinę. Robin spojrzał ze skupieniem na Mel.
- Lecisz do Berk? - spytał ją, pozostawiając temat psot Andre za sobą. Mel kiwnęła głową, wskazując na brata.
- Muszę odstawić młodego do domu i coś przekąsić, a potem skończę tą wartę i pójdę spać - powiedziała, czując pokusę na myśl o miękkim łóżku, uginającym się pod ciężarem gładkiej pierzyny.
- Sam się odstawię, tylko daj mi poprowadzić Pioruna - burknął Andre obrażonym głosem. Mel wywróciła oczami.
- On dalej pamięta to, jak wleciałeś z nim na klify, wiesz? - gdy to mówiła, Piorun obrócił swój łeb w stronę chłopaka i dmuchnął gniewnie, a z jego nozdrzy wyleciała gorąca para. Andre szybko zrezygnował.
- Rączki mam tutaj - powiedział obronnie, unosząc je do góry.
Robin zaśmiał się swoim melodyjnym śmiechem. Poza bystrą głową miał też talent do śpiewu, o czym wiedziała tylko Mel. Robin raczej nie należał do osób, które lubiły być w centrum uwagi, dlatego śpiewał wyłącznie w towarzystwie swojej najlepszej przyjaciółki. Szmer pod jego stopami ryknął radośnie, gotowy do lotu.
- Ścigamy się? - zapytał Haddocków, którzy na to pytanie usiedli prosto w siodle, a Andre złapał siostrę w pasie dla pewności, że nie zleci.
- Nie masz szans - odparła Mel, a Piorun ruszył do przodu, błyskając iskrami prądu na boki.
Lecieli tak bardzo krótko, bo jak zwykle Robin był szybszy - Szmer miał naturalną zdolność do błyskawicznego lotu. Jednak ogromne skrzydła były piętą Achillesową smoka - był idealnym celem dla łuczników, więc potencjalnie mógłby zostać zmiażdżony jako pierwszy w czasie walki. Robin doskonale o tym wiedział, dlatego niejednokrotnie mówił Mel, że w takich sytuacjach wolałby ryzykować życiem i walczyć sam na sam z wrogiem, niż korzystać z pomocy swojego smoka. Mel jednak wątpiła, że Szmer zgodziłby się na ten układ.
Mel i Andre woleli tymczasowo unikać domu, więc zjedli szybkie śniadanie w domu Valki - oczywiście jak zwykle nie znajdując gospodyni w domu. Inga pewnie kręciła się przy Flegmie lub Śledziku, więc nie było powodów jej szukać.
Gdy Mel zjadła, zauważyła, że Robin czeka na nią ze Szmerem tuż obok Pioruna, którego drapał pod szpikulcami wokół jego głowy. Szmer wyglądał na nieco zazdrosnego. Mel uśmiechnęła się szeroko na myśl o towarzystwie Robina.
- Lecisz ze mną? - zapytała ze zdziwieniem. Robin wzruszył wymownie ramionami.
- Nie spałaś całą noc, a twój tato pewnie nie pozwoli mi wziąć warty za ciebie, więc wolę dopilnować, żebyś nie spadła z siodła jak przypadkiem zaśniesz. - powiedział to tak, jakby mogła się tego domyślić. Robin miał sporo racji - kilka razy wymieniali się wartami, gdy byli zajęci, ale Czkawka szybko odkrył to zagranie i mimo że nie zrobili nic złego, zarządził im pracę przy porcie. Mel czasem naprawdę nie potrafiła zrozumieć swojego ojca.
Andre, który przechodził koło nich, nucąc pod nosem o mało się nie roześmiał.
- Miłej randki - odparł, rzucając Mel rozmarzone spojrzenie. Robin zmarszczył brwi z uśmiechem, gdy Mel piorunowała brata wzrokiem.
Dziewczyna wyobraziła sobie, że przypadkiem jej brat trafia do lodowatego oceanu i ta myśl zdołała ją ostudzić. Andre tymczasem zachichotał i ruszył w kierunku kuźni, gdzie miał praktyki jako czeladnik. Właśnie obecność syna wodza w kuźni Hassy była dowodem na to, że Czkawka potrafił się mylić. Mel słyszała, że kiedyś Czkawka pomagał Pyskaczowi i że nauczył się bardzo wiele, ale pomysł, że Andre mógłby pójść w jego ślady i posłusznie wykonywać prace zadane mu przez Hassę, był po prostu szalony.
- Słowo daję, że kiedyś podpalę mu łódź pogrzebową - warknęła, gdy chłopiec się oddalił. Robin zaśmiał się głośno i wsiadł na Szmera. Był przyzwyczajony do dwuznacznych tekstów skierowanych wobec niego i Mel, ale nie reagował gniewem jak jeźdzczyni - zazwyczaj tylko się śmiał. Robin i Andre wyglądali przy sobie jak Chmuroskok i Szczerbatek, nic więc dziwnego, że Robin traktował go z góry.
- Och, Odynie - westchnął Robin, głaszcząc szyję swojego smoka. - Wszyscy wiemy, że jako pierwsza nie dopuściłabyś do tego, by Andre spadł włos z głowy - powiedział poważnie. Mel wywróciła oczami. Czasem irytowało ją to, jak bardzo znał ją Robin.
- Włos może nie - potwierdziła, wsiadając na Pioruna, który wyglądał na zadowolonego po śniadaniu złożonym z pstrągów i węgorzy. - Ale jeżeli się utopi, to jego włosom nic nie będzie.
No, prawie jak młody Andre :D Mam nadzieję, że nie jesteście znudzeni, chciałam pokazać przede wszystkim relacje w rodzinie Haddocków i na tym się skupię przez kolejne rozdziały więc przygotujcie się na dawkę słodkości ^^
PS: Wasza Just to ma chyba jednak nudne życie :')) całą majówkę spędziła na bloggerze (nie licząc momentów, gdy rozbijała się w samochodzie xd ) Buziaki ;**
Subskrybuj:
Posty (Atom)