piątek, 25 września 2015

Zdrada a więzy krwi

   Jeźdźcy wypoczęli nieco na Równinie Motyli, na której jak sama nazwa wskazuje uwielbiały przebywać wielobarwne motyle. Smoki natomiast miały kolejną chwilę odpoczynku, którą chętnie wykorzystywały, Iskra na przykład na rozdrażnianie Astrid.
- Iskra, proszę, przestań! - syknęła Astrid, gdy smoczyca po raz kolejny polizała ją po twarzy, skacząc wokół niej z rozbawieniem. - Nie chcę się bawić, jestem zmęczona.
   Smoczyca więc zwinęła się z obrazą wokół swojej jeźdźczyni, kładąc swoją czarną głowę na jej kolanach. Astrid uśmiechnęła się lekko i zaczęła głaskać jej twarde łuski.
   Szpadka położyła się koło niej, ściągnąwszy swój hełm. Jej blond włosy rozlały się po trawie złocistym blaskiem.
- Popatrz, wszyscy nam posnęli - zauważyła z westchnieniem. Rzeczywiście, Hakokieł zwalił ze swojego siodła chrapiącego bezlitośnie Sączysmarka, Śledzik spał tuż obok, ułożywszy się jak małe dziecko, a Mieczyk spał z buzią tak otwartą, że jeden z fruwających motyli usiadł mu na języku. - A gdyby ktoś nas teraz zaatakował?
   Astrid roześmiała się, choć nią miała tego w zwyczaju i powinna wziąć sobie słowa bliźniaczki do serca.
- Nasze smoki nas obronią - powiedziała z uśmiechem, a Iskra ryknęła z aprobatą.
   Poza tym nikt nie ważyłby się podnieść rękę w takim miejscu, jak to. Dookoła rosły kwiaty najróżniejszych rodzajów i kolorów, a ich tęczowe barwy przyciągały magicznie połyskujące motyle, jakby nakrapiane świeżą, poranną rosą. Wszystko tu pachniało wiosną, jakby wyrosło tu przed chwilą.
   Astrid sądziła, że Szpadka zaraz zaśnie jak i reszta Wikingów, ale bliźniaczka znów spojrzała na nią, tym razem z dociekliwością.
- Słyszałam, że coś obiecywałaś tej całej Orgah, ale chrapanie mojego durnego brata mi was zagłuszyło. O co chodziło?
   Jeźdźczyni nie miała żalu do Szpadki o jej pytanie. W sumie wcale ją to nie dziwiło, Szpadka miała to do siebie, że była ciekawska, co było jedną z nielicznych cech, które odróżniały ją od Mieczyka. Poza tym nie było powodu, by Astrid ukrywała to przed Szpadką, skoro miała potrzebę, by z kimś o tym porozmawiać. pokrótce wyjaśniła więc bliźniaczce jej obietnicę i powody, którą ją do niej nakłoniły, a ku zdziwieniu Astrid, Szpadka nie odezwała się ani słowem, wpatrując się w połyskujące nad jej głową liście zwisające z gałęzi.
- Nie dziwię jej się - wyszeptała nagle cicho, jakby przez sen.
- Co? - spytała Astrid, mrużąc oczy. Miód zaszkodził również jej, choć z początku nie widziała, by w jakikolwiek sposób na nią wpłynął.
- Mówię, że nie dziwię się Orgah. - zaskrzeczała Szpadka swoim złośliwym głosem. - Niejedna spotkałaby się oko w oko z Nocną Furią, by mieć to, co ty.
   Astrid otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, ale dalej nie wiedziała o co bliźniaczce chodziło, więc postanowiła znów się o to wypytywać.
- Niejedna? Kogo masz na myśli?
   Szpadka westchnęła, zamykając znów oczy. Wyglądała na rozgniewaną, a jej usta wyginały się w grymasie.
- Mówię ogólnie - burknęła. - Masz Czkawkę, Mel. Nie każda ma możliwość bycia taką szczęściarą, jak słynna Astrid Hofferson.
   Astrid zmarszczyła brwi i położyła głowę śpiącej Iskry na miękkiej trawie, po czym sama położyła się koło zamyślonej Szpadki.
- Chodzi ci o Sączysmarka? - zapytała bardzo cicho Astrid. Szpadka nie odpowiadała dłuższą chwilę, aż jeźdźczyni pomyślała, że w końcu zasnęła, ale bliźniaczka znów otworzyła oczy i przerwała ciszę.
- Sama nie wiem. Nawet Mieczyk jest z Tanyą szczęśliwy. I w sumie ja chyba też... chociaż to głupie, że cieszę się, że on jest szczęśliwy, bo czasem mam ochotę mu wydrapać oczy, ale...
- Ale?
   Szpadka usiadła nagle, patrząc Astrid w oczy.
- Każdy do czegoś dąży. Czkawka ma Berk, naszą Akademię i wszystkich na głowie. Ty mu pomagasz i opiekujesz się Mel. Valka ma te swoje smoki, a Śledzik siedzi wiecznie z nosem w książkach. Tanya robi za opiekunkę do dzieci, a Mieczyk spędza dnie i noce na wymyślaniu różnych historii, które potem opowiada w Wielkiej Sali. Trochę tak jak kiedyś Pyskacz, no wiesz...
   Astrid nie wiedziała, że Mieczyk znalazł sobie jakieś zajęcie i to na dodatek takie, które nie przysparza problemów Czkawce, ale odczuła ulgę, że bliźniak nie wymyślił czegoś gorszego.
- Pozostaliście tylko ty i Sączysmark - podpowiedziała jej Astrid, a brwi Szpadki zmarszczyły się.
- On w sumie nic nie robi poza skupianiem się na sobie - mruknęła, wydymając usta z niechęcią.
- A ty nie możesz znaleźć sobie zajęcia, tak? - zgadywała Astrid. Szpadka wzruszyła ramionami, co chyba oznaczało przytaknięcie.
   Jeźdźczyni ułożyła się wygodnie, zastanawiając się nad odpowiednim zajęciem dla przyjaciółki. Nawet Szpadka musiała dojść do takiego momentu w swoim życiu, żeby zaczął się zastanawiać, czego naprawdę chce.
- Podoba ci się cała ta wyprawa? - Astrid trąciła ją łokciem, martwiąc się, że nie będzie mogła powtórzyć jej tego, co właśnie przyszło jej do głowy.
   Szpadka otworzyła jedno oko, wpatrzone w Astrid.
- Nawet. - odparła krótko.
- Tak pomyślałam... Zapamiętałaś bez problemu herb kruczych kupców wtedy z tej księgi Johanna, prawda? - zapytała ją cicho. Szpadka patrzyła na nią tępym wzrokiem, nie wiedząc czego się spodziewać.
- No niby tak i co?
- Chodzi o to... Jeśli Johann nie wyzdrowieje... Ktoś będzie musiał go zastąpić. - odpowiedziała jej Astrid.
   Szpadka zmarszczyła brwi i spojrzała w błękitne niebo, którego gwiazda schowała się za gęstymi chmurami. Astrid miała nadzieję, że chociaż trochę spodoba się to Szpadce, choć obawiała się, że może to być za trudne dla Szpadki, która ledwie ogarniała sens ich wyprawy.
- Nie zrobię tego - odparła Szpadka z wahaniem. - Co jakbym wpadła w jakąś zasadzkę, albo ktoś by mnie porwał?
- No tak, to może być spory problem - przyznała Astrid, gdy nagle Sączysmark zachrapał głośno, zagłuszając nawet ćwierkot ptaków. Jeźdźczynię od razu olśniło.
- A gdybyś nie była sama? - zaproponowała jej. - Gdyby był z tobą jakiś silny, odważny Wiking, który mógłby ci pomóc?
- Sory, Astrid, ale Czkawka to chyba ma swoje obowiązki na Berk - powiedziała Szpadka z zamkniętymi oczami.
- Ach, nie mówię o Czkawce - powiedziała Astrid, myśląc gorączkowo. Poza tym i tak nie pozwoliłaby Czkawce pływać ze Szpadką po Archipelagu, pomyślała z irytacją. - Mówię o kimś innym.
   Szpadka usiadła wolno, patrząc na Astrid ze zwątpieniem.
- Niby kto miałby mi pomagać? - spytała, pocierając zmęczone oczy.
- A gdyby był to Sączysmark? - zapytała Astrid z chytrym uśmieszkiem.
- O, nie! - Szpadka nagle wstała. - Za żadne skarby Wyspy Świec, chociaż przyznasz, że mają tego sporo, nie? Poza tym on się i tak nie zgodzi.
- Zobaczymy - westchnęła Astrid, kładąc się z toporem w ręce. Spojrzała w bok na Iskrę, która kiwnęła głową, jak człowiek, uspokajając swoją jeźdźczynię, niepewną, czy powinna czuwać na warcie, czy pójść spać, a była już bardzo wykończona.
   Szpadka ziewnęła głośno, po czym sama położyła się spać obok Astrid, choć słońce nawet nie zdążyło zajść, by jeźdźcy mogli w spokoju odetchnąć, nie walcząc ze słońcem przebijającym się przez leniwe powieki. No, jedynie Sączysmarkowi słońce nie przeszkadzało.

   Gdy odpoczęli, Astrid przetarła oczy i spojrzała w bok na Szpadkę, tyle że nie zauważyła w tym miejscu już przyjaciółki, jedynie pustą, zmiętą trawę, na której wcześniej leżała. Astrid rozejrzała się, sprawdzając, czy wszyscy są. Jeźdźcy wciąż spali w najlepsze, nie zwracając uwagę na zmianę położenia słońca. Wym i Jot chrapali tuż obok Mieczyka, który okrył się długą szyją Jota. Ale Szpadki nigdzie nie było.
- Szpadka! - krzyknęła Astrid, rozglądając się bardziej uważnie. Przecież nie mogła daleko odejść... - Hej! Obudźcie się! Szpadka zniknęła! - jeźdźczyni zaczęła budzić zaspanych Wikingów, mając nadzieję, że pomogą jej w poszukiwaniach.
   Śledzik przewrócił się tylko na drugi bok, stękając głośno.
- Zaraz się znajdzie, nie wrzeszcz tak, uszy mi spuchną... - mruknął, po czym okrył się swoim futrem pod samą szyję.
   Astrid zmartwiła się takim stanem rzeczy. Przecież nie mogę ich tu zostawić. Jeśli coś złego spotkało Szpadkę, równie dobrze będzie mogło spotkać i śpiących jeźdźców i ich smoki. Próbowała jednak dalej, budząc zmęczonych chłopaków.
- Sączysmark - trąciła ramię przyjaciela, starając się przerwać mu sen. - Szpadka zniknęła! Pomóż mi ją znaleźć! Sączysmark, słyszysz?
   Sączysmark otworzył chwiejnie oczy i spojrzał z powagą na Astrid, marszcząc gęste, czarne brwi.
- Gdzie Szpadka? - wychrypiał, podnosząc się na łokciu.
- Nie wiem, spała obok mnie, a gdy się obudziłam, jej już nie było. - Sączysmark w tym czasie dźwignął się chwiejnie na nogi, trzymając za bolącą głowę.
- Cholerny miód - mruknął pod nosem, podchodząc do Hakokła i biorąc do ręki swój własny topór, nieco większy od broni Astrid, za to mniej subtelny, bo Astrid wyjątkowo dużo czasu spędziła otatnio na polerowaniu swojej ulubionej broni w razie ataku nieprzyjaciół. - Ej! - krzyknął, niezbyt zadowolony z pobudki. - Wstawajcie! Dość spania! Mieczyk, podnieś z ziemi ten swój tępy łeb.
- Zaraz, mamusiu - wymruczał Mieczyk, obejmując ciaśniej głowę Jota.
   Astrid pomogła Sączysmarkowi i jakoś udało im się obudzić Śledzika i Mieczyka oraz ich smoki, choć nie było to wcale proste zadanie. Jeźdźczyni zauważyła też, że Sączysmark wyjątkowo źle się czuje, bo ledwie trzyma się na nogach i mruży oczy przy szybszych ruchach, łapiąc się od razu za głowę. Mimo to starał się utrzymać kontrolę nad swoim ciałem i pomóc w szukaniu Szpadki. Astrid widziała, że był zmartwiony, w końcu potraktował zniknięcie Szpadki poważnie i wstał od razu, gdy o nim usłyszał.
- Gdzie mogła pójść? - zapytał Astrid, wdrapując się na szyję Hakokła. - Przecież Szpadka na ogół rzadko kiedy wychodzi gdzieś sama, a co dopiero na obcej wyspie.
- No właśnie - dodał Mieczyk, kiwając głową. Astrid zamyśliła się, ale wciąż nie mogła znaleźć odpowiedzi.
- Na pewno poszła piechotą, skoro Wym i Jot tu są - powiedziała. - Poza tym z góry i tak moglibyśmy jej nie zauważyć, gdyby znajdowała się w lesie... Musimy poszukać tu, na ziemi - zarządziła.
   Podzielili się więc na dwie grupy - Mieczyk poszedł ze Śledzikiem, a Sączysmark z Astrid. Mieli nadzieję, że w ten sposób szybciej znajdą przyjaciółkę. Astrid wciąż czuła w ustach posmak miodu, choć nie do końca zdawał się być tak dobry, jak wcześniej. Być może był to wspaniały trunek, ale konsekwencje wypicia go były równie mocne.
- Szpadka! - krzyczała Astrid, przedzierając się przez wysokie trawy. Iskra dreptała za nią, rozglądając się bacznie dokoła.
   Sączysmark spojrzał na nią z posmutniałą miną.
- Co ją naszło by samemu obejść wyspę?
- Nie wiem - Astrid wzruszyła ramionami. - Rozmawiałyśmy chwilę o... różnych sprawach, a potem obie zasnęłyśmy. - jeźdźczyni od razu przypomniała sobie treść tej rozmowy i spojrzała z powagą na Sączysmarka.
- Szpadka zdecydowała się pomóc Johannowi przy handlu - powiedziała, ignorując jej sumienie, które krzyczało, że kłamie. Czkawka również czasem uciekał się do kłamstwa, by chronić bliskich. Choćby wtedy, gdy Dagur chciał zabić Wyma i Jota, bo myślał, że na Berk wciąż zabija się smoki.
   Sączysmark przystanął, patrząc na Astrid z rozgniewaną miną.
- Zwariowała?! - ryknął. - To niebezpieczne.
   Astrid ukryła lekki uśmiech, patrząc w bok w poszukiwaniu dziewczyny. Ha, a więc jednak. Być może zanim znajdziemy Szpadkę, uda mi się przekonać Sączysmarka, by zdecydował się płynąc razem z nią.
- Mówiłam jej to samo, ale jest zdeterminowana - Astrid wzruszyła ramionami. Iskra obserwowała uważnie swoją jeźdźczynię, dobrze wiedząc, o czym rozmawiały obie dziewczyny. - Powiedziała, że za wszelką cenę chce coś robić w Berk, ale nie wie, co i...
- Myślisz, że Czkawka jej na to pozwoli? - zapytał Sączysmark pospiesznie. Rety, on się naprawdę o nią martwi, zauważyła Astrid.
- Nie wiem. Czkawka potrzebuje Johanna, a teraz, gdy wioska się powiększyła, potrzebuje również większej ilości różnych dostaw. Być może nie będzie miał wyboru i skorzysta z propozycji Szpadki.
    Szli dalej w milczeniu, Sączysmark wydawał się być skupiony na rozmyślaniu, co powiedzmy szczerze, nieczęsto mu się zdarzało. Należał do ludzi pochopnych, którzy najpierw robili, a potem myśleli o konsekwencjach, ale w tej chwili chyba nie mógł zrobić tak naprawdę nic.
   Astrid tymczasem napawała się widokiem dziwnej wyspy, której ziemia wciąż wiła się i opadała, jakby pod dziko rosnącymi drzewami i krzewami znajdowały się same pagórki. Schodzili właśnie ścieżką w kierunku wysokich klifów, gdy zauważyli drobną postać, skuloną między dwiema skałami, odgradzającymi górną półkę klifu od morza niczym mur.
- Szpadka! - wykrzyknęła Astrid, podbiegając do przyjaciółki. Bliźniaczka spojrzała na nich ze zgrozą w oczach i przycisnęła palec do ust, nakazując im być cicho. Astrid podeszła do niej i zajrzała przez szczelinę między dwiema skałami, przez którą spoglądała Szpadka.
   Na dole, pod klifem najwyraźniej znajdowała się mała plaża, na której spoczywały dwa okręty. Wikingowie, do których należały, rozmawiali żywo, wymachując rękami. Astrid poznała ich od razu - kruczy kupcy w swoich szarych strojach i łukach na plecach oraz Hoodowie, a na ich czele sam Gevorg. Jego srebrne włosy mieniły się w zachodzącym słońcu jakby były niewiarygodnie białe.
- Co oni tutaj... - zaczął cicho Sączysmark, gniewnym głosem, ale Astrid zamiast go uciszyła, nasłuchując.
- Mieliście podpalić tylko jedną łódź - warknął Gevorg, klaszcząc w dłonie. - Nie cały port!
- Jedna łódź nic by nie dała - odparł jeden z kupców, krzyżując ręce na piersi. Mówił z charakterystycznym dla tej nacji akcentem, który brzmiał obco w całym Archipelagu. Już nawet dziwny sposób mówienia Orgah był mniej dotkliwy dla ucha, niż ich dukanie. - Wysłaliby inne łodzie.
- Ach - westchnął Gevorg, obracając głowę na bok. W dłoni trzymał miecz jednosieczny, który błyskał gniewnie wraz z włosami Wikinga, jakby były z tej samej materii. Więc Hoodowie najwyraźniej nie ufają kupcom, zauważyła Astrid.
- Gevorgu, ale cel został osiągnięty. - pocieszał go Twardobród, jego nieodłączny towarzysz i wojownik. - Przecież inne klany wciąż mogą zerwać więzi z Berk.
   Acha! Więc o to im chodziło. Po to to całe zamieszanie, pomyślała Astrid ze zdziwieniem. Kupcy podpalili nasz port, by nasze dostawy nie mogły dotrzeć i żeby inne klany zerwały z nami pakty.
   Kupcy tymczasem naradzali się w swoim własnym gronie i po swoim języku, ignorując wodza Hoodów.
- Twardobrodzie, Czkawka wciąż może ich przebłagać. - stęknął, chwytając mocniej swój miecz. - Widziałeś, jaki jest przekonywujący. Poza tym podobno wysłał już ekipę, która ma dostarczyć zapasy.
   Twardobród zaklął pod nosem, najwyraźniej popierając brak entuzjazmu swojego wodza.
- I co teraz? - spytał Wiking.
- Hmmm. Moglibyśmy wyeliminować jeźdźców, ale to zbyt niebezpieczne. Poza tym już i tak dostarczyli część zapasów.
- Moglibyśmy wtedy podrzucić pogłoskę wśród reszty Wikingów, że jeźdźców zabił jakiś klan. Wtedy Czkawka zwróci się przeciwko nim, zrywając pakt.
- Nie zależy mi na jednym pakcie, Twardobrodzie - Gevorg podrapał się po brodzie, zastanawiając się nad słowami druha. - Chyba, że uda nam się przekonać Wikingów, że sojusz Czkawki i smoków jest niebezpieczny dla ludzi. Wtedy my moglibyśmy zyskać sojuszników, a Czkawka - wrogów.
   Astrid zadrżała na tę myśl. Nie chciała myśleć, że jej ukochany może być w wielkim niebezpieczeństwie przez Gevorga i jego ludzi. Na samą myśl chwyciła w dłoń topór, oceniając ich odległość od Gevorga, ale Sączysmark złapał ja za nadgarstek.
- Zgłupiałaś? - wyszeptał, mierząc ją złowrogo. - Chcesz, żeby nas powystrzelali? Lepiej dostarczmy te zapasy jak najszybciej i ostrzeżmy Czkawkę, nim będzie za późno.
   Astrid spojrzała tęsknie na Gevorga i jego ludzi, którzy byli łatwym celem z tej perspektywy. Tylko gdyby byli sami, bez obecności kruczych kupców... Gevorg i jego ludzie tymczasem przegrupowali się i wrócili do łodzi, najwyraźniej chcąc dostać się do swojego okrętu. Astrid znów zaczęła się zastanawiać, tym razem nad podpaleniem obu okrętów.
   Odetchnęła tylko i wepchnęła swój topór za pas. Sączysmark miał rację. Jest ich za dużo. Poza tym są uzbrojeni po zęby. Nie mają najmniejszych szans w starciu z nimi.
   Szpadka i Sączysmark patrzyli na nią uważnie. Miała ochotę zaśmiać się, widząc ich skupione spojrzenia, ale natychmiast domyśliła się, skąd się biorą. Pewnie w ten sposób zawsze patrzą na Czkawkę, czekając na rozkazy, pomyślała. Chcą wiedzieć, co dalej robić.
- Odnajdźmy Mieczyka i Śledzika i skończmy ten cały cyrk - warknęła Astrid, wracając się ścieżką w głąb wyspy.
- Wreszcie jakiś dobry pomysł - mruknął Sączysmark, podążając za nią wraz ze Szpadką.
   Szli niecałą godzinę, zanim zdołali znaleźć pozostałych jeźdźców i ich smoki i wyjaśnić im całą sytuację. Nawet Mieczyk przyjął te wiadomości z ponurą miną.
- Ha, wiedziałem, że nie warto im dawać naszego miodu - mruknął, krzyżując ręce na piersi. Astrid wywróciła głową. Jacy faceci są prości, wystarczy im tylko miód i smok do latania, prychnęła w myślach. No, akurat jej mąż był wyjątkiem od tej reguły, a przynajmniej miała taka nadzieję.
- Mieczyk, to poważna sprawa - powiedziała Astrid cicho.
- No tak - Śledzik przestraszył się teraz nie na żarty. - Trzeba wymyślić coś, co pomoże nam dotrzeć szybciej. Najlepszym pomysłem byłoby się rozdzielić, Astrid...
- Nie - warknęła jeźdźczyni, muskając dłońmi swój topór. - Nie możemy się przegrupowywać w takiej sytuacji. Będziemy w ten sposób słabsi, a jeżeli Gevorg...
- Astrid - Śledzik spojrzał na nią ze śmiertelnym spokojem, którego ona nie odczuwała. Szokujące, jak szybko przyjaciel zmienił się z tego samego przerażonego Śledzika co zawsze na zdeterminowanego Wikinga. - Nie mamy wyboru. To najszybszy sposób, by dostać się do Berk, a chyba zależy ci na ostrzeżeniu Czkawki?
   Astrid stała przed bardzo trudnym wyborem. Mogła wybrać najszybszy sposób na powrót do domu, czyli rozdzielenie się i dokończenie misji. Z drugiej jednak strony naraziłaby swoich przyjaciół na niebezpieczeństwo, a nie chciała się do tego uciekać. Jednak myśl o tym, że może nie zdążyć na czas, by ostrzec Czkawkę ją przerażała. Wiedziała, że jej ukochany i reszta wyspy jest w niebezpieczeństwie, żyjąc w głębokiej nieświadomości.
- Daj mi polecieć ze Śledzikiem - nalegał Sączysmark. - Znamy drogę. Polecimy na Skalny Zamek, a ty z bliźniakami na Darokk i Wyspę Bernarda. Powinno wam pójść szybciej.
- Daj mi pomyśleć - mruknęła Astrid, chodząc w kółko. Co zrobiłby Czkawka, myśl!
- To nie jest głupi pomysł, Astrid - odezwała się Szpadka. - Pomożemy ci, a chłopaki załatwią resztę i spotkamy się po drodze na Berk.
- A co jeśli coś im się stanie w czasie podróży? - spytała Astrid, wybuchając nagle.
- Astrid, - warknął Sączysmark, próbując zahamować swoją złość. - Zrozum, że już nie chodzi o ciebie, czy Czkawkę. Chodzi o Berk. Nie zamierzamy siedzieć i patrzeć, jak próbujecie to naprawiać.
- Ale...
- Sączysmark ma rację, Astrid - poparł do Śledzik. - Hoodowie i kruczy kupcy powinni teraz płynąc w zupełnie innym kierunku z tego, co usłyszeliście. Jeśli to prawda, to liczy się każda minuta. Nawet nasza dyskusja nie ma już sensu.
   Jeźdźczyni spojrzała z błaganiem na Iskrę, która wyglądała na zatroskaną. Naprawdę polubiła Astrid i rozumiała, jak ciężkie ponosi ona brzemię.
   Nagle Astrid zobaczyła wizję przesłaną jej przez Iskrę. Smoki widziane z góry. Widziała tam Hakokła, Sztukamięs i Wyma i Jota, gdy nagle smoki się rozdzielały, gnając w porywach wiatru w dwa różne kierunki. Woda na dole, pod nimi szumiała wściekle, szykując się do sztormu. Jeźdźczyni nie musiała długo myśleć, by zrozumieć aluzję.
- Dobrze, zgadzam się - powiedziała, zagryzając zęby. - Na Odyna, nie dajcie się zabić! - warknęła, podchodząc i przytulając mocno Sączysmarka, który wydawał się zszokowany jej reakcją, ale odwzajemnił uścisk. Potem Astrid objęła też Śledzika i odeszła w tył, czekając aż jeźdźcy odlecą.
   Sączysmark wskoczył od razu na Hakokła i spojrzał za siebie na Astrid.
- Wy też uważajcie na siebie - powiedział, kiwając z powagą głową. Potem jego wzrok spoczął na Szpadce. Astrid widziała w nim zdecydowanie kłócące się z troską. Nie potrafiła poznać w nim tego samego Sączysmarka, którym był od zawsze, właściwie od kiedy poznali się jako dzieci.
   Szpadka zrobiła krok do przodu w stronę Sączysmarka, ale wróciła, stając koło Mieczyka z niemal obojętną miną. Sączysmark zwrócił wzrok ku chmurom naprzeciw, po czym oboje z Hakokłem wzbili się dziko w powietrze, rozrywając powietrze przy każdym podmuchu. Śledzik musiał szybko wejść na Sztukamięs i dogonić Sączysmarka, który już leciał w porywach wiatru.
- Dobra, my też się zbieramy - powiedziała Astrid, zbierając swój ostatni bagaż z ziemi. Szpadka nawet na nią nie popatrzyła, patrząc w dal, gdzie zniknęli jeźdźcy na swoich smokach.
- A co jak Sączysmark zepsuje całą tę misję? - zapytał Mieczyk z grymasem na twarzy. - Trochę często mu się zdarza.
- Nie częściej niż tobie - skróciła jego rozważania Astrid, wskakując na grzbiet Iskry. Bliźniaki powlekli się na swoje smoki, Mieczyk z nieco większym entuzjazmem.
- To gdzie lecimy? - zapytał, patrząc na trzymaną przez jeźdźczynię mapę.
- Darokk - wymruczała Astrid, patrząc na mapie na wyspę w kształcie półksiężyca. Wolała się tam nie zapuszczać, bo wiedziała, że nie przyjmą ich tam tak przychylnie jak na Wyspach Świec.
- Miło - skomentował Mieczyk, przypominając sobie pierwszą wyprawę z Czkawką na tę wyspę. Prawie wtedy oberwał toporem od jednego z tamtejszych Wikingów, więc nie wspominał dobrze tej podróży.
- Dobra, miejmy to za sobą - westchnęła Astrid, po czym ruszyła z miejsca, oglądając się uważnie na wybrzeże w poszukiwaniu okrętów Hoodów, które mogły już opłynąć wyspę dokoła. Wym i Jot z trudem dogonili Iskrę.
   Lecieli dobre kilka godzin w całkowitym wietrze, który przypominał im wciąż o mroźnym klimacie Archipelagu. Choć panowało lato, nie mogli zapomnieć, że w Berk, jak na innych wyspach przez większość roku panowała zimna atmosfera. Iskra jednak zdawała się nie zwracać na to uwagi, bardziej skupiona na celu i szybkości podróży i za to właśnie była jej wdzięczna Astrid.
   Inaczej było z Wymem i Jotem, którzy parskali głośno, gdy nawdychali się za dużo chłodnego powietrza. Szpadka opierała się o głowę swojego smoka, wpatrując się w pierzaste obłoki. Wyglądałaby, jakby nie przejmowała się podróżą, gdyby nie strach schowany w jej jasnych oczach. Astrid zmarszczyła brwi, zastanawiając się, o co może chodzić przyjaciółce. Czyżby przejmowała się Sączysmarkiem? - pomyślała, zaciskając dłonie na siodle. Ona również martwiła się o powodzenie przyjaciół, ale chyba nie aż tak, jak Szpadka.
- Ej, Szpadka, znowu choroba morska? - trącił ją Mieczyk, patrząc na siostrę z dziwnym wyrazem twarzy. Bliźniaki nie raz się pobili a kłócili chyba z tysiąc razy, ale Astrid doskonale wiedziała, że jedno skoczyłoby za drugim w ogień.
- Nic mi nie jest - warknęła, odpychając od siebie brata. - Daj sobie spokój.
   Mieczyk jednak popatrzył na nią ze zdziwioną miną, po czym zbliżył się wraz z głową Jota do Iskry i siedzącej na niej Astrid.
- Ty, co ją ugryzło? - spytał jeźdźczynię, krzywiąc się w stronę siostry.
- Znasz Szpadkę lepiej ode mnie - odparła Astrid dość obojętnym tonem, choć wciąż myślała o przyjaciółce. - To ty powinieneś wiedzieć.
- Ale jest dziewczyną. Jej może chodzić o wszystko - Mieczyk wywrócił oczami, napotykając na groźne spojrzenie Astrid.
- A jak cię zepchnę z Jota, to będziesz wiedział, o co mi chodzi? - spytała go Astrid, mierząc wzrokiem.
- Podejrzewam, że nie - odpowiedział Mieczyk. - Czemu Odyn nie stworzył mnie dziewczyną? - jęknął, patrząc w niebo, a Astrid przetarła sobie twarz z westchnieniem.
- Bo nie chciał popełnić tego błędu - prychnęła Szpadka swoim niskim głosem.
- Dlaczego zaraz błędu? - jęknął Mieczyk, gładząc swoje długie blond włosy. - Przynajmniej fryzurę mam jak dziewczyna.
- Tak i twarz jak zad jaka - dodała Szpadka, krzyżując ręce.
- Wystarczy - syknęła na nich Astrid, patrząc przez gęstą warstwę chmur. Jesteśmy na miejscu.
   Chmury rozstąpiły się, ukazując wyspę w kształcie sierpa, na którą wcześniej spoglądała Astrid. Darokk zdawało się ziać złowrogą aurą, odpychającą wszystkie żywe stworzenia od wyspy. Darokkowie nienawidzili smoków, toteż jeźdźcy musieli wejść do miasta na piechotę. Czkawka przekazał jej, gdzie ma zostawić smoki, zanim wkroczy w granice wyspy.
- Nieźle się urządzili - mruknął Mieczyk, patrząc na wielki, czarny łuk z onyksu, błyszczący mrocznie w promieniach słońca.
- Tak, Wikingowie z Darokk są znani z niezwykłej architektury. I to nie tylko obronnej. - powiedziała Astrid, a Iskra warknęła, wyczuwając nieprzyjazną aurę wyspy.
- To ta wyspa, która nienawidzi smoków? - spytała Szpadka. - Mówiłaś, że jedna z nich taka będzie.
- Tak, mówiłam. I właśnie tam lecimy. - odpowiedziała wprost Astrid, kierując się w stronę skał przy południowym krańcu wyspy. To właśnie tam zamierzała zostawić Iskrę wraz z pozostałą częścią ich zapasów.
- No pięknie. - skomentował bliźniak. - Mam już się żegnać z Jotem, czy jeszcze jest nadzieja, że go nie poćwiartują? - zapytał obojętnym głosem, choć wyglądał na mocno zatrwożonego. W końcu chodziło tu o jego smoka.
- Na razie trzymajmy się planu. Czkawka nie wysłałby nas tu, gdyby był pewny, że smoki będą bezpieczne.
- Aha, czyli cała nasza nadzieja skupia się na zaufaniu Czkawce? - spytała kpiąco Szpadka.
- Właśnie tak - odparła Astrid.
- Świetnie - skończyła temat Szpadka, prychając pod nosem.
   Dolecieli wreszcie do skał i tam Astrid zeskoczyła z Iskry, obserwując lądującego Zębiroga. Ziemia miała szarawy odcień, jakby spłonęła przed wiekami i dalej nie mogła otrząsnąć się z bitewnego pyłu. Nawet poszczególne rośliny wydawały się wzrastać z bólem i ciężarem, co w konsekwencji odzwierciedlała ich popielata barwa.
- Czuję się jak w jakimś chorym koszmarze - mruknął Mieczyk, po czym niemal od razu oberwał od Szpadki w głowę, aż jego metalowy hełm zadudnił. - Ał! Pogięło cię?!
- Przynajmniej masz już pewność, że nie śpisz. - zarechotała Szpadka.
   Bliźniacy zaczęli się w tej chwili bić, zaś Astrid skupiła się na dokładnym rozglądaniu, by nie przegapić jakiegoś obserwującego ich Wikinga. Nie chciała, by Iskrze coś się stało. Pogłaskała smoczycę jeszcze raz po ciemnej głowie i ucałowała ją między oczyma.
- Bądź ostrożna, Iskro - poprosiła, a smoczyca mruknęła z aprobatą. Bliźniacy również pożegnali się ze swoimi smokami i gdy Astrid wyjęła z kieszeni siodła swój topór, byli już gotowi do drogi.
- No to jazda - mruknęła pod nosem Szpadka, przerzucając w dłoni okryty skórzaną pochwą sztylet.
   Ruszyli w gęsty gąszcz pokryty różnorakimi liśćmi, od wielkich, płaskich liści silnych drzew, to tych mniejszych, smuklejszych, pochodzących od zawiłych krzewów. Przebili się przez warstwę roślinności i ujrzeli ścieżkę, prowadzącą w głąb wyspy.Astrid bez zastanowienia ruszyła nią, prowadząc za sobą bliźniaków w stronę osad Wikingów.
   Szli jakiś czas w milczeniu, podziwiając cudne okazy natury Darokk. Choć roślinność zdawała się być tu smutniejsza i bardziej zróżnicowana, nie można było nie zauważyć, że miała w sobie piękno. Gdzieniegdzie małe kosy rozśpiewywały się na gałęziach, tworząc symfonię ptasich śpiewów. Hmm, w Berk od dawna nie słychać śpiewu ptaków, pomyślała zaraz Astrid. Cóż, większość ptactwa po prostu na tyle bała się obecności ptaków, że wolała opuścić wyspę. Tylko nieliczne z nich zdecydowały się na niej pozostać, choć najczęściej poskrywane w gęstych lasach na północ wyspy.
   Wreszcie dotarli do wyjścia z lasu, przy którym ujrzeli ogromną polanę, którą o dziwo nie porastała trawa, ale pokrywał ciemny piach. Na krańcu polany stała olbrzymia onyksowa brama, którą widzieli z góry. Błyszczała ona w niskim słońcu jak ostatnie przejście w domu Odyna, a blask gwiazdy wykańczał dodatkowo jej idealnie wyprofilowane krawędzie.
- Łał - westchnęli razem bliźniacy z zachwytem.
- Zachwycające - poparła ich Astrid, przyglądając się lśniącej bramie. Za nią widoczny był ciemny dym domowych palenisk i kominków. Przed bramą stało kilkunastu zbrojnie wyglądających Wikingów, o barczystych ramionach, którzy wyglądali złowrogo. Co dziwne, choć wejście do miasta Darokk strzegła brama, nie była ona zwieńczeniem żadnego muru, lecz jakby posągiem trwającym w cieniu miasta.
- Trzymajcie się mnie i bądźcie czujni - wymruczała Astrid, dotykając swojego topora.
   Jeźdźczyni ruszyła pewnym siebie krokiem w stronę uzbrojonych mężczyzn, unosząc wysoko głowę. Pamiętaj, jesteś tu w dobrych intencjach, myślała gorączkowo, choć w całym ciele czuła strach, znając naturę tutejszych ludzi. Jej dziadek pochodził z Darokk i Berk niepochlebnie o nim wspominało. Część mówiła otwarcie, że był szaleńcem stworzonym do wojny i krwi na chwałę Thora. Mimo tego, jaki był twardy, jego córka nie odnalazła jego pierwotnej siły i skończyła w rozszalałych morskich falach. Astrid zacisnęła dłonie na drzewcu topora, myśląc o mamie. Może ja mam krew mojego dziadka, pomyślała ze smutkiem, wiedząc jak bezduszna i nikczemna potrafi być, gdy trzyma w ręce swój topór. Zapomina wtedy o całym świecie, czując tylko bitewny gniew i adrenalinę pulsującą w żyłach.
- Stójcie! - warknął potężnym głosem jeden z wojowników, a reszta wyciągnęła w ich kierunku włócznie z naostrzonymi groźnie ostrzami. - Coście za jedni?
- Jestem Astrid Haddock - zabrała głos Astrid. - Jesteśmy z Berk. Chcemy pomówić z waszym wodzem.
   Wojownik, który przemawiał miał czarne, głębokie oczy i jeszcze bardziej hebanową brodę. Spojrzał na jeźdźców nieufnie, po czym skrzywił się, a jego towarzysze nie drgnęli, trzymając wciąż włócznie.
- Udowodnijcie nam, że jesteście z Berk - odrzekł wojownik, wpatrując się w Astrid cierpko.
   Jeźdźczyni natomiast obrzuciła pozostałych Wikingów gniewnym spojrzeniem i wyciągnęła z torby krzyż Berk, zawieszony na srebrnym sznurze - dzieło Hassy. Astrid podała go wojownikowi, który przyjął znak Berk dość otwarcie.
- Czemu zamierzacie widzieć się z naszym wodzem? - zapytał znów. Najwyraźniej są bardziej nieufni niż myślałam, pomyślała Astrid.
- Nasz port spłonął. Musimy sami dostarczyć zapasy, które dostarczał wam wcześniej Johann. Jego łodzie spłonęły, a on sam jest ranny. - opowiedziała, po czym czekała na reakcję Wikinga, który patrzył to na nią, to na bliźniaków, dźwigających na plecach ciężkie pakunki. Astrid miała jeszcze torbę wypełnioną złotymi monetami, gdyby to nie wystarczyło. Wojownik jednak nie odezwał się, więc Astrid zapytała znów. - Kim jesteś, bracie?
- Zwą mnie Cedric, jestem kapitanem Gwardii Bramy Darokk, Astrid Haddock - wojownik dygnął lekko. Jego brwi rozluźniły się, choć źrenicy wciąz świdrowały nieprzyjaźnie nieznajomych. - Nie mogę powiadomić o waszym przybyciu naszego wodza, gdyż jest w trakcie negocjacji z innym plemieniem.
   Hoodowie! - pomyślała ze zgrozą Astrid. Jakim cudem mogli się przedrzeć szybciej niż nasze smoki? Sam Odyn by tego nie dokonał. Nagle zaczęła się nad tym gorączkowo zastanawiać, uspokajając siebie, że to naprawdę niemożliwe.
   Mimo wszystkich rozmyślań, zachowała twarz pokerzysty, stojąc pod onyksową bramą.
- Nie chcemy tu przebywać zbyt długo. - odparła Astrid. - Nie chodzi nam o negocjacje, ani audiencje. Chcemy tylko zabrać nasz towar i sprawiedliwie wam za niego zapłacić. Jeśli przeszkadzamy waszemu wodzowi...
   Cedric drgnął i wyszeptał kilka słów swojemu towarzyszowi, który naraz rzucił włócznię i zaczął biec w kierunku miasta, które rozciągało się w dół, po drugiej stronie bramy. Droga, którą biegł była wyłożona płaskim, szarym kamieniem, a domy wyglądały, jakby były wyżłobione z jednego kawałka litej skały. Astrid zachwycił ten widok. Poza tym domów było o wiele więcej niż w Berk, co już samo w sobie wydawało się być osiągnięciem w oczach Wikingów.
- Wybacz, Astrid. - mruknął Cedric. - Jeśli nie chcecie więc widzieć się z Hroddrigiem, mój towarzysz przyprowadzi naszego kupca i kilku chętnych, którzy przyniosą wasze zapasy. Prosimy jednak, byście odpłynęli jak najszybciej z Darokk.
   Wciąż nam nie ufają, pomyślała pospiesznie Astrid, gdy Cedric oddawał jej herb Berk.
- Nam również na tym zależy, Cedricu. - zapewniła go jeźdźczyni. Czuła się dziwnie, bo kapitan cały czas zdawał się jej przyglądać. Pozostali wojownicy postawili swoje włócznie pionowo, lecz wciąż trzymali palce na drzewcu, gotowi, by ich użyć. Astrid poleciła bliźnaikom zostawić ciężkie zapasy wprost, na ziemi, podczas, gdy Cedric zdecydował się w końcu odezwać po dłuższej chwili przerwy.
- Czy to ty jesteś Astrid Hofferson? - zapytał ją, wciąż mierząc tym samym spojrzeniem. Bliźniacy spojrzeli na swoją przyjaciółkę z trwogą.
- Tak. Niedawno dołączyłam do rodziny Haddocków - powiedziała, obserwując równie uważnie swojego rozmówcę, który wydawał się być czymś dziwnie wzruszony.
- Jesteś więc żoną wodza Berk? - zapytał ze zdziwieniem Cedric, a jego towarzysze zaczęli rozmawiać ze sobą po cichu, równie zaskoczeni.
- Tak.
   Cedric znów się zamyślił i wyszedł przed swoich ludzi, wpatrując się w ziemię pod swoimi stopami. Mieczyk i Szpadka zrobili dość wyraźnie krok do tyłu, jakby bali się starcia z wojownikiem z Darokk. Astrid jednak stała w miejscu z pewną siebie miną.
- Czy twoim dziadkiem był nasz brat, Askur Dzielny? - zapytał ze zdziwieniem i narastającym współczuciem. Astrid kiwnęła głową, nie mogąc wydusić słowa ze względu na pamięć o swojej matce.
- Jesteś więc częścią tej wyspy - odparł Cedric. - I częścią mojej rodziny. Askur był także moim dziadkiem.
     Astrid otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, wpatrując się w rosłego Wikinga. Nie byli do siebie w żadnym stopniu podobni. Astrid miała urodę pochodzącą typowo z Berk, czyli jasne włosy i oczy, podczas gdy Wikingowie z Darokk najczęściej miewali czarne, długie brody i twarde, wysokie postacie, jak Cedric. Mimo to, coś nakazywało Astrid uwierzyć w słowami Wikinga. Przede wszystkim jego czułe spojrzenie, które szybko znów przemieniło się w stalowe oblicze wojownika. Jeśli jej dziadek Askur rzeczywiście pochodził z Darokk to i tak szanse na to, że akurat Cedric jest jej kuzynem były niewielkie.
- Jak to jest możliwe? - spytała, marszcząc brwi. Cedric westchnął, ale wydawał się być cierpliwy.
- Askur miał syna, który został w Darokk, gdy on i twoja matka popłynęli na Berk. Tym synem był mój ojciec. Słyszeliśmy legendy o twoim rodzie, ale wciąż nie sądziłem, że kiedykolwiek cię spotkam, droga kuzynko - wąskie usta Cedrica rozświetlił delikatny uśmiech. Astrid odwzajemniła go bez zastanowienia, ciesząc się z odnalezionej rodziny. Zauważyła też, że Cedric podobnie do niej marszczył brwi i miał takie samo zacięte spojrzenie.
- Ja również, Cedricu - odparła Astrid ze wzruszeniem.
- Co się stało z wielkim Askurem po odejściu do Berk? - zapytał ciekawie wojownik.
- Zginął w walce razem z dziadkiem Czkawki - Astrid wzruszyła ramionami. Śmierć wojownika jest najpiękniejszą śmiercią, pomyślała z uśmiechem.
- A twoja matka?
   Astrid nie odpowiedziała. W porównaniu ze śmiercią jej dziadka, matka zdawała się być plamą na honorze rodziny, choć to jej strata odcisnęła największe piętno na dorastającej dziewczynie. Cedric najwyraźniej zrozumiał, że Astrid nie chce o tym wspominać, więc nie pytał o to więcej. Zaciekawiło go jednak to, że została żoną wodza, o czym jeźdźczyni z przyjemnością mu opowiedziała.
- Spotkałem raz twojego męża - powiedział z namysłem Cedric. - Było to chyba, gdy przypłynął do Darokk ze Stoickiem Ważkim, ale był wtedy zaledwie chłopcem. I to w dodatku dość mizernym.
- Tak, to cały Czkawka - skwitował Mieczyk ze skrzyżowanymi rękami, a Cedric uniósł jedną brew.
- Zdziwiłbyś się, gdybyś zobaczył go teraz - zapewniła go Astrid, uśmiechając się ciepło.
- Słyszałem o nim - zamyślił się Cedric. - Każdy z nas słyszał. Podobno wytresował smoki - zaśmiał się, jakby miał to być żart, ale Astrid spojrzała na niego poważnie, przez co mina Cedrica nieco zrzedła. - Naprawdę tego dokonał? - spytał z szokiem.
- I pokonał Drago Krwawdonia. - dodała Astrid, a Cedric wydawał się jeszcze bardziej wstrząśnięty. - Cedricu, nie rozgłaszaj na wyspie o smokach w Berk - poprosiła go Astrid. - Nie ma to większego znaczenia przy sojuszu z nami, a przysporzyłoby to nam tylko kłopotów. Proszę cię o to jako kuzyna.
   Cedric spojrzał na bliźniaków z nierozpoznaną miną, po czym przeniósł swój bystry wzrok na wnuczkę Askura Dzielnego.
- Tylko ze względu na łączącą nas krew - powiedział niezbyt zadowolony Cedric. - Choć obawiam się, że moja decyzja może być uznana za zdradę.
- Cedricu, jeśli jestem wnuczką Askura, to dobro Darokk również powinno mnie obchodzić. - powiedziała Astrid szczerze.
- Niech tak będzie - mruknął wojownik, a za jego plecami czterech ubranych codziennie Wikingów niosło ogromne pakunki. Astrid zastanowiła się, czy każdy z Wikingów z tej wyspy jest tak silny, czy wybrali najsilniejszych do noszenia zapasów Berk.
   Kupiec szedł przed pochodem, niosąc w dłoni sakwę z monetami. Wyglądał podobnie do Johanna - miał chciwe spojrzenie małych oczu, a na uszach kolczyki, choć był równie potężnie zbudowany, co reszta jego pobratymców.
   Wikingowie postawili pełne torby przed jeźdźcami, po czym skłonili głowy i wrócili do miasta.
- Potrzebujecie pomocy? - zapytał Cedric, stając obok kupca, który został, by dopilnować sprawiedliwej transakcji.
- Nie, weźmiemy bagaż na dwie tury - powiedziała Astrid, a Cedric kiwnął jedynie głową.
   Po wymienionych towarach i monetach, kupiec obrócił się na pięcie i odszedł, przechodząc pod bramą z onyksu, ale Cedric wciąż nie wracał do swoich ludzi. Wydawał się początkowo groźny i niebezpieczny, ale po informacji, że jest kuzynem Astrid, jeźdźczyni zobaczyła go w innym świetle. Nawet jego ludzie nieco się rozluźnili, zauważając zmianę w zachowaniu kapitana.
   Astrid i bliźniacy wzięli połowę zapasów i ruszyli ścieżką wprost w stronę lasu, za którym czekały na nich smoki. Gdy ułożyli już zapasy pod szponami smoków, Wikingowie wrócili znów pod bramę, ich worki leżały w tym samym miejscu, w którym je zostawili pomocnicy kupca, a Cedric i jego ludzie siedzieli pod bramą, obserwując zachodzące słońce. Na widok Astrid jednak wstali.
- To już wszystko? - zapytał wojownik, pomagając Astrid podnieść ciężki bagaż.
- Tak, damy sobie radę - zapewniła go jeźdźczyni. - Dziękuję ci, Cedricu za pomoc i... cieszę się, że jesteśmy rodziną.
- Ja również, Astrid Haddock - zaśmiał się cicho Cedric i chwycił swoją kuzynkę delikatnie w ramiona. Jego ludzie popatrzyli na to ze sporym zdziwieniem, ale Astrid ucieszył fakt przełamania swego rodzaju muru między Berk a Darokk.
- Żegnaj, kuzynie. Przeproś ode mnie swojego wodza i zapewnij, że nie chcieliśmy mu przeszkadzać.
- Zapewnię - obiecał jej Cedric, wracając na swoje miejsce między włócznikami. - Niech Odyn śle wam pomyślne wiatry.
- I niech broni waszą wyspę - dodała Astrid, po czym ruszyła za bliźniakami ponownie w głąb lądu.


- Nareszcie fajrant - westchnął Mieczyk, kładąc na głowie Jota swoje nogi i rozluźniając się w siodle. - Ej, ci Darokkowie byli straszni. Ten Cedric to serio twój kuzyn?
- Na to wygląda - zaśmiała się Astrid.
- Myślicie, że Śledzik i Sączysmark wykonali swoją robotę? - zapytała Szpadka, rozglądając się.
   Kiedy zdołali już opuścić Wyspę Bernarda bez większych trudności, zaczęli lecieć prosto do Berk, mając nadzieję, że Śledzik i Sączysmark dali sobie radę w Skalnym Zamku.
   Noc stała się już gęsta, ale całkowicie bezchmurna, przez co ciemność rozświetlały niesamowicie jasne gwiazdy. Astrid wolała więc lecieć nocą, tym bardziej, że smoki nieco odpoczęły w Darokk i były przygotowane na dłuższy lot.
- Może spotkamy ich po drodze.. - zaczęła Astrid nieśmiało, po czym zaraz zauważyła Śledzika, pędzącego do nich na Sztukamięs. Był sam.
- Na Odyna! - jęknęła z przerażeniem Szpadka, a Astrid wyleciała przyjacielowi naprzeciw w pełnej ciemności.
- Gdzie Sączysmark? - zapytała od razu, podzielając obawy Szpadki. Jeśli coś stało się jeźdźcowi, to nigdy nie wybaczy sobie swojej głupiej decyzji.
   Śledzik oddychał ciężko zasapany, podobnie do Sztukamięs, która wyglądała na wyraźnie zmęczoną. Jeździec jednak odetchnął i przemówił i wtedy właśnie Astrid zauważyła na jego boku ciemną krew.
- Jest ranny, ale udało nam się uciec. Po drodze ze Skalnego Zamku trafiliśmy na Hoodów, a kruczy kupcy od razu zaczęli do nas strzelać. Gdyby nie Sączysmark, byłoby po mnie... - powiedział, trzęsąc się cały, gdy przypominał sobie swoje dzisiejsze popołudnie.
- Ale gdzie on teraz jest? - zapytała Astrid, wbijając paznokcie w materiał siodła.
- Jest na jednej z wysp, niedaleko. - Sledzik wskazał palcem granicę między ciemną cieczą wody, a nocnym niebem. - Kiedy was zauważyłem, chciałem was jak najszybciej powiadomić.
- Dobra, lećmy już! - wściekała się Szpadka, a jej głos wydawał się nienaturalnie wysoki, szczególnie na dziewczynę.
   Zębiróg wystartował jako pierwszy, niemal zwalając Mieczyka z siodła, a Astrid i Iskra ruszyły za nim, lecąc obok Śledzika, który znał drogę. Astrid miała złe przeczucia, co do ataku nieprzyjaciół. Poza tym sam fakt, że Hoodowie wciąż utrzymywali sojusz z kupcami wydawał się być wystarczająco przerażający. Kruczy kupcy odpłynęli z Berk, gdy Gevorg podpisał sojusz z Czkawką. Jeźdźczyni podzieliła się swoimi myślami ze Śledzikiem.
- Tak, mnie też to zdziwiło - odezwał się Śledzik z namysłem. - Jeśli to, co słyszeliście to prawda, to Czkawka ma duże kłopoty. Sojusz z Hoodami został zerwany.
- Świetnie - warknęła Astrid, obracając twarz. Nie chciała pokazywać Śledzikowi, jak bardzo się bała, a akurat w ukrywaniu emocji była naprawdę dobra. Spojrzała jednak na przyjaciela i znów dojrzała ślady krwi na jego ramieniu. - Bardzo cię zranili?
- Co? - Śledzik spojrzał na swoje ramię. - Niee, to krew Sączysmarka.
   Astrid otworzyła szeroko oczy, ale nie skomentowała tego, dopóki nie dolecieli do wyspy, na której siedział Hakokieł, unosząc dumnie głowę.


Papara, nie gniewajcie się, trochę dłuugo, ale wolę pisać dłuższe rozdziałki, niż takie byle jakie, tak więc na wstępie sory. Trzymajcie za mnie kciuki, bo zostałam szkolną cheerleaderką! Hahahhaha xD mam nadzieję, że Odyn się ze mnie dzisiaj na pokazie nie śmiał a jak tak to niezły miał ubaw :D poza tym niedługo wasza Just będzie zdawała prawko ;) piszcie tymczasem co u Was, bo jestem mega ciekawa :) trzymajcie się ciepło ;**

Aha, a tak a propos to rozczulił mnie ogromnie film "czy naprawdę wierzysz?" . Serio polecam bo mnie wbił w ziemię... dobra, konkretnie w kanapę xd

czwartek, 17 września 2015

Zwyciężczyni

   Astrid otworzyła oczy i od razu poczuła kujący ją mróz, który wstrzymywał oddech w jej płucach. Okryła się ciaśniej futrami i rozejrzała.
   Wczoraj, gdy odlecieli z Przełęczy Flisaków mieli za mało czasu, żeby znaleźć wygodne dla siebie miejsce do spędzenia nocy, tak więc wybrali pierwszą lepszą wyspę, która mogłaby zmieścić ich oraz ich smoki.
   Wschód słońca właśnie rozmywał fiolet po lekkich, puszystych obłokach, jakby komuś rozlała się farba. W miejscu, gdzie znajdowało się słońce, fiolet zmieniał się powoli w pomarańcz, jarząc się mocnym, ciepłym blaskiem, jak specjalnie wytyczony szlak dla wschodzącego słońca.
- Obudźcie się - zachrypiała Astrid, przecierając zmęczoną twarz. - Musimy lecieć!
   Wstała i wciąż okrywając się futrami zaczęła budzić po kolei Wikingów. Tuż obok niej spała sobie spokojnie Szpadka, obok niej Mieczyk, dalej Śledzik, który wtulił się w nocy w leżącego jeszcze dalej Sączysmarka. Każdy z nich trząsł się lekko, gdy mroźne powietrze docierało do ich skór.
- Szpadka - Astrid trąciła ją lekko w ramię, ale bliźniaczka odepchnęła ją, mrucząc coś pod nosem. Iskra rozwinęła się w tym czasie z ciasnego kłębka i zmrużyła oczy, patrząc na Astrid.
- Cześć, kochana - przywitała się z nią Astrid, głaszcząc czule po pysku. - Jak się spało?
- Spałoby się lepiej, gdyby mój brat tak nie chrapał - wymruczała śpiąca Szpadka. Astrid wywróciła oczami i tknęła ją mocniej, tym razem butem.
- Wstawać! Musimy ruszać. Jazda! - wykrzyknęła, powoli odzyskując swój dawny, mocny głos.
   Na jego dźwięk, Sączysmark podskoczył, drżąc.
- Stary, weź się odsuń - warknął, odpychając od siebie Śledzika, który przecierał sklejone oczy.
- Jeszcze moment, mamusiu - wymruczał, tak jak wcześniej Szpadka.
   Ku zdziwieniu Astrid, Mieczyk wstał bez najmniejszego problemu, po czym zaczął pakować swoje futra na śpiącego Jota.
- A coś ty taki rześki? - spytała go Astrid, rozkopując zgaszone już wcześniej ognisko.
- Bo ja mam swój sposób na wstawanie rano - powiedział Mieczyk, pusząc się jak paw.
   Astrid uniosła brew.
- Tak? Zamieniam się w słuch.
- No bo najpierw otwierasz jedno oko, potem drugie, obracasz się i walisz Szpadkę. Potem ona zaczyna się drzeć i wtedy się budzisz. - Wiking wzruszył ramionami, jakby z pretensjami do Astrid, że sama tego nie wymyśliła.
- No tak, że też ja na to nie wpadłam - Astrid wywróciła oczami. - Muszę to wypróbować na Czkawce...
-Ale na Czkawce to może nie zadziałać - przerwał jej Mieczyk, pewny swoich racji.
- Bo Czkawka śpi jak kamień? - zapytała Astrid, patrząc z sarkastycznym zainteresowaniem na przyjaciela.
- Niee, bo Czkawka się nie drze z samego rana - Mieczyk wywrócił oczami, jakby był zdziwiony, że Astrid tego nie zrozumiała.
   Tymczasem jeźdźczyni podeszła do Iskry i wyciągnęła z juków dwa duże dorsze, po czym podałą je smoczycy.
- Wybacz, ale zapolujesz po drodze - powiedziała, głaszcząc ją po czarnych łuskach. Iskra tymczasem pochłonęła swoje ryby i oblizała się łapczywie, wystawiając przy tym język, całkiem jak Szczerbatek. - Tęsknisz za nim, co? - zapytała, drapiąc smoczycę za uchem.Iskra spojrzała na nią bystro swoimi błękitnymi oczami, a Astrid zauważyła dziwną zależność. Czkawka kiedyś powiedział jej, że oczy Iskry są bardzo podobne do jej własnych. U niego i Szczerbatka było podobnie - oboje mieli oczy barwy jasnej zieleni, jak młode liście wiosną. Hmm, ciekawe, pomyślała, pakując obóz.
   Śledzik wciąż leżał na ziemi, choć oczy miał otwarte. Sączysmark kopnął go lekko w tył pleców, gdy składał swoje rzeczy.
- Astrid - zaczął Jorgenson, patrząc w oczy przyjaciółki z powagą. - Nie powinnaś mówić głośno o Mel.
   Astrid popatrzyła na niego z szokiem i gniewem.
- O co ci chodzi, Sączysmark? - warknęła, puszczając trzymane przez nią koce.
   Wiking popatrzył z prośbą pomocy na Szpadkę, która odetchnęła i podeszła do jeźdźczyni z opanowaniem.
- Astrid, gdy wczoraj zasnęłaś, my... gadaliśmy o tym i sądzimy, że... - zaczęła, plącząc się, jakby ze strachu przed Astrid.
- Że? - warknęła.
- Mel może być uznana za waszą spadkobierczynię - wybronił ją Sączysmark. - Wiesz na jakie narażasz ją niebezpieczeństwo, mówiąc o jej istnieniu? A co dopiero o tym, że z wami mieszka...
- Mam się jej wstydzić, czy ją ukrywać? - prychnęła Astrid z gniewem. Nie potrafiła zrozumieć tego, co chcieli jej powiedzieć jeźdźcy. Traktowała Mel jak własną córkę i nie zamierzała udawać, że jest inaczej.
- Nie o to chodzi - Szpadka pokręciła głową. W jej oczach widniała wyraźna troska, co było dziwne, nawet jak na nią. - Mel jest uznawana za waszą przybraną córkę, więc mogłaby się starać o dziedziczenie, gdyby wam się coś stało. - Astrid zrobiła wielkie oczy, gdy dotarła do niej prawda. - Rozmawiałam kiedyś o tym z Gothi. Gdyby ktoś uznał Mel za waszą dziedziczkę, mógłby ją...
- O nie.. - zaczęła Astrid, wpatrując się z szokiem na przyjaciół. - Nie myślałam nad tym.
- Astrid, nie sądzę, żeby ktokolwiek - rzekł Śledzik, wstając, cały owinięty swoim kocem, ale Sączysmark mu przerwał z poirytowaniem.
- Taki jesteś cwany co do tradycji? Powiedz mi, co mógłby zrobić potężny wódz, wiedząc o tym, że Czkawka ma dziedziczkę, hę?
   Śledzik nie odpowiedział nic, popatrzył tylko bystro na Astrid, która czuła się przerażona tym, co zrobiła. Rozmawiałam wczoraj z Marmarem o Mel, pomyślała. Nie sądzę, by był na tyle okrutny, by ją skrzywdzić, ale bądź co bądź wysłał statki do Berk. Może nie chodziło mu tylko o przysługę, ale o coś więcej...
- O istnieniu Mel wie teraz tylko Marmar. - powiedziała, gdy przemyślała całą sprawę. Jeźdźcy patrzyli na nią z troską, ale żaden nie odezwał się ani słowem, po tym, co powiedział Sączysmark. - Ani Albrecht, ani Gevorg...
- A kruczy kupcy? - zapytał Sączysmark z zamyśleniem. - Przecież, jeśli Czkawka ma rację i to oni zaatakowali nasz port, to pewnie obserwują wyspę.
- Na Odyna - wyszeptała Astrid, zagłębiając się znów w rozmyślania. Jeśli Sączysmark i Szpadka mają rację, to rzeczywiście Mel może być w niebezpieczeństwie nie tylko teraz, gdy Marmar wie o jej istnieniu, ale i także po ich powrocie.
- Spokojnie, Astrid - zaczął Śledzik i chyba teraz lepiej dobrał słowa. - Przecież jest też spora szansa, że to zignorują, w końcu Berk patrolują smoki, a niedługo Mel będzie miała własnego.
- Właśnie i to nie byle jakiego, bo Wandersmoka - dodała Szpadka.
- Poza tym Czkawka nie da jej skrzywdzić - odezwał się Sączysmark, dziwnie broniąc Czkawki. Astrid zachowała jednak te sentymenty na później.
- Jest z nią też Tanya - po raz pierwszy do dyskusji włączył się Mieczyk. - Myślę, że jeśli Berk odwiedzaliby jacyś wodzowie bądź inne klany, to Tanya mogłaby ją wziąć do siebie.
- Naprawdę mogłaby? - wszyscy spojrzeli z szokiem na Mieczyka, który jako pierwszy zdołał nieco ostudzić obawy Astrid.
- Czemu nie - Mieczyk wzruszył ramionami. - W końcu lubi zajmować się dziećmi.
- Dobra, nie marnujmy czasu - rzekł Sączysmark, wsiadając na Hakokła z rozmachem. - Im szybciej załatwimy te zapasy, tym szybciej sama pogadasz sobie z Tanyą.


   Astrid przez cały dzień rozmyślała nad słowami przyjaciół. Zdziwiło ją to, że starają się pomóc Mel, skoro początkowo byli przeciwni decyzji jej i Czkawki, by wziąć dziewczynkę do siebie. Była im za to ogromnie wdzięczna, w końcu sama nawet nie pomyślała o tym, jakie niebezpieczeństwo zsyła na Mel.
   Mimo jednak tak poważnej rozmowy rano, to gdy koło południa lecieli już ku Wyspom Świec, ich humory nieco się poprawiły. Oczywiście, z wyjątkiem nastroju samej Astrid.
- Hej, dlaczego nazywają się Wyspami Świec? - Szpadka zapytała Śledzika, opierając się z zainteresowaniem o głowę Wyma. Mieczyk tymczasem spał w siodle, chrapiąc głośno.
- Bo Wikingowie na tej wyspie głównie zajmują się wyrobem pszczelich świec - odparł Śledzik, wpatrzony w mapę, jakby nie zwracał na Szpadkę szczególnej uwagi. Sączysmark leciał obok, wyglądający, jakby był mocno zamyślony.
- Czyli hodują tam pszczoły? - spytała znów jeźdźczyni , trzęsąc się na samą myśl.
- Tak, ale tylko te łagodne gatunki - odpowiedziała tym razem Astrid. - W dodatku są tak dobrzy w swoim fachu, że pszczoły ich raczej ignorują.
- Czytałaś Księgę Klanów? - zdziwił się Śledzik.
- Cztery razy - Astrid ziewnęła przeciągle, opierając się smoczycę, która posyłała jej ciekawsze obrazy. Świat okiem Nocnej Furii był naprawdę fascynujący, ale nie dla śpiącego Wikinga.
- Śledzik, ale oni korzystają z tych świec na tej wyspie? - zapytała znów Szpadka, która utkwiła swoje zamyślone spojrzenie w Śledziku. Sączysmark wybudził się z odrętwienia i spojrzał na nią bystro.
- Myślę, że tak. Tylko głupi nie korzystałby z zasobów, które ma - Śledzik wciąż nie okazywał zainteresowania natrętnym spojrzeniom Szpadki.
- To pewnie jest tam romantycznie - westchnęła, nie odrywając spojrzenia ze Śledzika, który od razu się zarumienił. Kiedyś Szpadka mu się podobała, ba, nawet rywalizował o nią z Sączysmarkiem, ale nauka pochłonęła go tak bardzo, że przestał myśleć o bliźniaczce.
   Astrid spojrzała na minę Sączysmarka, który wydawał się być lekko zazdrosny i oburzony zachowaniem dziewczyny, ale nie powiedział ani słowa i po chwili popatrzył w bok, jakby chciał zignorować Szpadkę.
- Jak dzieci - szepnęła Astrid pod nosem, a Iskra, która doskonale pojmowała sytuację zaśmiała się
 gardłowym, smoczym śmiechem.
   Lecieli tak długie godziny, aż w końcu dolecieli do wyspy doskonale oświetlonej przez słońce tak, że jego blask spowijał całe miejsce swoim ciepłym blaskiem. Na pewno w dzień nie potrzebowali świec, pomyślała Astrid z przekąsem.
   Wyspa Świec wyglądała z góry jak dłoń, rozłożona na blacie stołu. Dwa z pięciu palców były złączone, przez co dłoń ta miała pokraśny wyraz, jakby miała cztery nierówne palce. Niemniej jednak, dokoła z każdej strony morze próbowało dobić do wyspy, która bez klifów, które mogłyby ją ochronić musiała być bezbronna wobec zdradzieckim falom wód. Astrid zastanawiała się, jak wyspa wytrzymuje burze i sztormy, mając do dyspozycji tylko plaże, nawet żadnego falochronu, ale od razu nasunęła jej się myśl, że miejsce to jest o wiele dalej na południe od Berk, więc może być tu nieco cieplejszy klimat niż na ich rodzinnej wyspie.
- Gdzie mamy stanąć? - spytał Sączysmark, rozglądając się dokładnie dokoła. Było tu niewiele lasów - tylko tyle, by móc w jakiś sposób osłonić ludność i dostarczyć nieco tlenu. Większość zajmowały wyżyny i niziny, na których nie brakowało wielkich, rozłożystych polan, na których naturalnie stały małe domki, które musiały być ulami w związku z działalnością tutejszych.
- Nie wiem, najlepiej byłoby blisko wioski, ale nie za blisko, by nie odstraszyć innych naszymi smokami - powiedziała Astrid, rozglądając się tak, jak Sączysmark. Wszystko na tej wyspie było puste i jasne. Aż zatęskniła za schowanym w cieniu chmur Berk.
- Tam widzę dobrze miejsce - zawołał Śledzik, budząc przy tym śpiącą Szpadkę, której dopiero przed półgodziny udało się zasnąć.
- Jesteśmy na miejscu? - spytała, przecierając oczy.
- Od dawna, siostra - powiedział z entuzjazmem Mieczyk. - Zobacz, ile tu jest do zepsucia!
- Nie, żadnego psucia - mruknęła Astrid, spoglądając na listę dostaw. - Wystarczy mi problemów na jeden dzień.
- Astrid, ale ty jesteś nudna - westchnął Sączysmark, opierając się na łokciu.
   Oblecieli wyspę w taki sposób, by dolecieć na pustą polanę, na której rozmawiali żywo dwaj Wikingowie. Na widok smoków oboje chcieli zwiać, ale Astrid zeskoczyła z Iskry i powstrzymała ich przed tym, próbując ich uspokoić.
- Nie zrobią wam krzywdy - powiedziała, podchodząc. Reszta Wikingów stanęła na polanie. - Moglibyście zawołać waszego wodza? Jesteśmy po długiej podróży, a nie chcemy...
- Wy chsesie nas zaatakowaś? - zapytał niski Wiking z długą, jasną grzywą, trzęsący się na widok smoków.
- Nie, skąd - uspokajała ich wciąz Astrid. - Jesteśmy z Berk. Przyjechaliśmy tu po zapasy, bo nasz kupiec został ranny i...
   Wikingowie wzięli w tym czasie nogi za pas i uciekli w gęstwinę małego lasu, pędząc przed siebie co tchu. Jeden z nich potknął się o wystający korzeń i zaliczył upadek, padając jak kłoda na ziemię.
- Uh - syknął Sączysmark. - To musiało boleć.
- Fajnie tak by było komuś podłożyć haka. Dawno tego nie robiliśmy, siostra - odezwał się Mieczyk, wskazując ledwie widocznie na Sączysmarka, ale Szpadka pokręciła stanowczo głową i podeszła do Wyma, głaszcząc jego szyję.
- I co teraz? - zapytała bezradnie Astrid, wracając do swoich przyjaciół. Śledzik już otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy z jego ust wydobył się niski, kobiecy głos.
- Czego chsą obsy na naszej wysspie? - zapytała kobieta, wyłaniająca się z tych samych drzew, między którymi zniknęli dwaj Wikingowie. Mówiła z mocnym akcentem, przeciągając i nadużywając literę "s".
   Była niska, lecz dość potężnie zbudowana. Na jej tęgich biodrach spoczywał pas z toporem, w ręku zaś trzymała kuszę. Podchodziła pewnie do smoków, wpatrując się w nie z żądzą mordu. Na jeźdźców niezbyt zwracała uwagi. Astrid zauważyła, że najwyraźniej na tej wyspie wciąż walczono ze smokami.
- Kim jessteście? - spytała kobieta, wymierzając w Iskrę, która warczała cicho głosem, przypominającym nadchodzącą burzę. Kobieta miała na sobie mały, złoty hełm z trzema rogami; po bokach i z tyłu, a z wystawała z niego bujna, czarna czupryna i dwa warkocze, sięgające mniej więcej pasa.
   Astrid podniosła dłonie, podchodząc bliżej do uzbrojonej kobiety.
- Ty jesteś Orgah? Władczyni Wysp Świec? - zapytała.
   Kobieta po raz pierwszy spojrzała na Astrid i kiwnęła bezwiednie głową, ale nie spuściła ze wzroku Iskry.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, Jassnooka. - powiedziała, marszcząc brwi. Jej policzki były wściekle czerwone.
- Jesteśmy jeźdźcami z Berk - Astrid dopiero teraz uświadomiła sobie, że ich nie przedstawiła, ale za bardzo skupiła się na oryginalnym wyglądzie władczyni. - Przybyliśmy tu tylko po towar, bo nasz port został spalony, a nasz kupiec ranny.
- Pominęłaś moje pytanie. - Orgah podniosła brew. - Kim jessteś, że przemawiasz w imieniu Berk?
- Jestem żoną Czkawki - odparła dumnie jeźdźczyni. - Na imię mi Astrid. Proszę, nie celuj kuszą w moich przyjaciół.
   Orgah przeniosła wzrok znów na Iskrę i po chwili opuściła kuszę, podchodząc wolno do Astrid. W jej chodzie było coś dumnego i silnego. Astrid miała pewność już po samym trzymaniu przez kobietę broni, że jest ona szkolona do walki, tak jak ona sama.
- Nie ssłyszałam, żeby Czkawka miał ssię ożenić. - odpowiedziała, ale jej kąciki ust lekko drgnęły. Za nią pojawili się czterej tak samo niscy Wikingowie, każdy uzbrojony po zęby, ale gdy Orgah podniosła dłoń, wszyscy opuścili swoje łuki i kusze.
- Naprawdę dziwi mnie i smuci, że nikt cię nie poinformował - przyznała Astrid szczerze. W przeciwnym razie łatwiej byłoby jej pertraktować z władczynią Wysp Świec.
   Orgah spojrzała na Astrid wyzywająco, po czym oparła swoją kuszę o biodro.
- Na Frigg, widzę, że nie bez powodu zosstałaś prawą ręką najssilniejszego Wikinga na Archipelagu. - powiedziała Orgah, gładząc swój bujny warkocz. Miała w sobie dość skromną, ale twardą urodę.
- Miło mi to słyszeć - odpowiedziała uprzejmie Astrid. - Czy mogłybyśmy...
   Orgah popatrzyła na nią z zamyśleniem, po czym od razu jej przerwała.
- Mówię to, gdyż widzę topór przy twoim boku, Asstrid. Chsę ssię zmierzyć z Kwiatem Berk. - powiedziała, jakby miała taki kaprys. Astrid spojrzała na nią ze zdziwieniem, ale skinęła głową, muskając ręką swój topór.
   Kobieta nakazała swoim pobratymcom się odsunąć, po czym sam odeszła od Astrid na dziesięć kroków i wyciągnęła swój topór. Jeźdźczyni spojrzała ze zdziwieniem na swoich przyjaciół, po czym sama dobyła broń.
- Gotowa, Asstrid z Berk? - zapytała Orgah.
- Tak - odpowiedziała i jej przeciwniczka zaraz pobiegła na nią, machając wściekle toporem tuż przy ciele Astrid.
   Jeźdźczyni odskoczyła i obróciła się zwinnie, próbując zaatakować od tyłu, ale Orgah była zwinna, nawet na jej dość duże rozmiary. Wzrost nadrabiała szybkością, a jej masa dodawała jej siły.
   Astrid odskakiwała i wymachiwała, nie mogąc uchwycić ciała kobiety, ale nie poddawała się, szczęśliwa z możliwości wykazania się swoimi umiejętnościami, które opanowała przez te wszystkie lata. Jej topór był niemal stworzony dla jej dłoni, a jej zwinność przekraczała zamachy i ataki Orgah wielokrotnie. Wkrótce obie zaczęły dyszeć, ale nie zaprzestały ataku. Orgah cięła i nie trafiła, a Astrid wykorzystała sytuację i zrobiła przewrót w przód obok nóg przeciwniczki, po czym odskoczyła, zakręciła się w miejscu i uderzyła, odpychając od Orgah jej topór, który przeleciał kilka metrów i wbił się w miękką ziemię.
   Nastała cisza. Orgah popatrzyła na swoją pustą dłoń z szokiem, po czym przeniosła wzrok na zdyszaną Astrid i roześmiała się twardym charkotem, który chyba oznaczał rozbawienie. Za swoją władczynią, pozostali Wikingowie z Wyspy Świec śmiali się i wskazywali na Astrid palcami, wiwatując i ciesząc się.
   Astrid spojrzała pytająco na Śledzika, która tylko wzruszył ramionami, przyglądając się dziwnym zwyczajom tej wyspy. Orgah objęła Astrid ramieniem i przytuliła do siebie mocno, jak siostrę.
- Oto Asstrid z Berk, która jako pierwsza zdołała pokonać w walce na topór waszą Orgah! Niech Thor prowadzi ją do wiekuistej chwały Walkirii!
   Wikingowie wybuchnęli radosnymi okrzykami, ciesząc się jeszcze bardziej, choć ich władczyni w istocie przegrała pojedynek. Najwyraźniej Orgah tak długo wygrywała wszelkie pojedynki, że jej znudzeni poddani ucieszyli się z jakiejś drobnej zmiany.
- Zapraszam wass na ucztę - Orgah zwróciła się do zwyciężczyni. - Nie chsę, by moi goście i to w dodatku sojusznisy zosstali przywitani chłodno. - po czym zwróciła się do swoich ludzi. - Przynieście miodu!
- Orgah, to bardzo miło z twojej strony - Astrid odwzajemniła jej uścisk, nieco zawstydzona. - ale mamy wiele obowiązków, a chciałabym jak najszybciej wrócić do męża...
- O to ssię nie przejmuj, złosiutka - Orgah mrugnęła do niej przyjaźnie. - Nie pozwolę, byście teraz wyjechali bez uczty. Berk, coś takiego! Byłoby to dla mnie hańbą, gdybyście mnie teraz opuścili...
   Astrid spojrzała w tył na swoich przyjaciół, którzy kiwnęli ochoczo głowami. Astrid pomyślała o Mel i zagryzła zęby.
- A więc niech tak będzie - mruknęła niezbyt entuzjastycznie.
- Wybacz mi, Khanaa, ale mussicie zosstawić sswoje besstie. Nie chsę przerazić moich ludzi.
   Jeźdźczyni kiwnęła głową, patrząc na Iskrę przepraszająco. Rozumiała to. Przecież nie każdy akceptował ich rodzaj życia, a Berk musiało się do tego przyzwyczaić.
- Jak mnie nazwałaś? - zapytała dociekliwie Astrid, patrząc łagodnie na Orgah. Mimo swojej oziębłości i chłodnych tradycji, Orgah wydawała się przyjaźnie do nich nastawiona, co tylko przekonywało Astrid, by jej zaufać.
- Khanaa. - odpowiedziała z uśmiechem Orgah. - Zwyciężczyni.

   Orgah jak się okazało była stanowczą, ale niezwykle szlachetną przywódczynią. Astrid co prawda dziwiły zwyczaje Wysp Świec, ale nie mogła powiedzieć, że lud ten nie jest gościnny. Tak naprawdę nie potrafiła sobie przypomnieć momentu, gdy Czkawka zawiązał pakt z Orgah i jej ludźmi, choć wiedziała, że na pewno zrobił to on, a nie Stoick. Dzięki ich paktowi ciemne pomieszczenia domów Berk rozjaśniły pachnące pszczelim woskiem światła świec. W dodatku z tego, co opowiedział jej Czkawka, Orgah była nieustępliwa w dążeniu do celu i lojalna, choć nieco grubiańska.
   Jeźdźcy z początku przysiedli się do Astrid, jakby chcieli zabezpieczać jej tyły, ale gdy mieszkańcy nalali im go kufli własnego miodu zmieszanego z lekką dawką czystego alkoholu - nawet Sączysmark, zawsze czujny na obcych wydawał się być uszczęśliwiony. Po kilku godzinach, Wikingowie zaczęli powoli chwiać się na nogach, co zaniepokoiło Astrid.
- Jesteś bardzo miła, Orgah, ale musimy ruszać w dalszą drogę. Jeźdźcy są wykończeni, a pewnie nasze smoki również się niecierpliwią - spojrzała na bliźniaków, którzy wyglądali, jakby zaraz mieli przysnąć na drewnianych, rzeźbionych stołach.
- Proszę, zosstańcie jeszcze godzinę. Chsiałabym się o soś sspytać, Asstrid. - w niektórych wypowiedziach Orgah, Astrid nie mogła przemóc ich akcentu, choć starała się go ignorować.
- Pytaj o co chcesz - jeźdźczyni uśmiechnęła się szczerze, wąchając swój miód. Smakował pysznie, ale nie mogła pić więcej. Już niedługo nie będzie potrafiła sama wsiąść na Iskrę.
   Orgah łyknęła pewnie ze swojego własnego kufla, po czym odstawiła go z hukiem.
- Czkawka wydaje ssię być dobrym wodzem. Powiedz mi, jest dobrym mężem? - Astrid szczerze zdziwiło to pytanie. Oczekiwała czegoś dotyczącego paktu z Berk, albo chociaż pytanie o ich tradycję, ale zrozumiała dopiero, gdy popatrzyła na rumianą twarz przywódczyni. Orgah chciała po prostu porozmawiać, jak dziewczyna z dziewczyną i nie oczekiwała po tej rozmowie nic więcej.
   Astrid roześmiała się na to pytanie, przez co Orgah zrobiła wielkie oczy, jakby reakcja jeźdźczyni cokolwiek znaczyła.
- Och, o to ci chodzi... Tak, Czkawka jest doskonały. - powiedziała z uśmiechem.
  Orgah uśmiechnęła się ciepło i przez chwilę Astrid zauważyła w niej nie ostrą wojowniczkę, broniących swych ziem, ale wrażliwą kobietę, która była w środku.
 Nagle zrozumiała.
- Ty nie jesteś zamężna, prawda? - zapytała ją cicho Astrid. Orgah pociągnęła tęskny łyk z kufla, po czym otarła nos ręką.
- Mój lud mussi ssię z tym pogodzić, Khanaa. Jedni mają wsspaniałe rody, inni sudowne bogastwa, a jeszcze inni przywódczynię, która nie może dać im potomka.
   Astrid zamrugała oczami, starając się, by Orgah nie zauważyła po niej łez współczucia. Ach, więc dlatego Orgah rządzi sama... Pomyślała z rozpaczą. Zaraz wyobraziła sobie Berk, Czkawkę i Mel. Orgah pewnie oddałaby wiele, by mieć to, co ma Astrid, nawet swoją władzę.
- Tak mi przykro, Orgah - powiedziała tylko bezbarwnym głosem. Wspaniali wojownicy nie lubią współczucia, mawiał kiedyś jej wuj Finn Hofferson. Starała się więc wesprzeć przywódczynię bez pokazywania hańbiącego ją uczucia.
  Orgah popatrzyła na jednego ze swoich ludzi, który właśnie opowiadał Sączysmarkowi i Śledzikowi historię powstania Wysp Świec.
- Mogę się prossić o przyssługę? - zapytała Orgah znów twardo.
   Astrid kiwnęła głową.
- Pewnie.
- Nie zgadzaj ssię od razu. - powstrzymała ją Orgah, grożąc grubym palcem przed własną twarzą. - Zawsze najpierw zapytaj, czego ktoś oczekuje, a dopiero potem zgadzaj.
   Astrid kiwnęła głową po raz drugi, tym razem w geście zrozumienia. Orgah westchnęła i zamoczyła palec w swoim miodzie, patrząc na niego z niesmakiem, choć był najlepszym napojem, jaki Astrid do tej pory piła.
- No więc o co chodzi?
- Jeśli zosstaniesz mamą, Asstrid - Orgah popatrzyła na nią poważnie. - I jeśli to będzie dziewczynka... Proszę się, pozwól mi wybrać jej imię.
   Astrid otworzyła szeroko oczy i spojrzała na Orgah z mniejszym dystansem niż do tej pory. Najwyraźniej Orgah tak pragnęła posiadania potomstwa, że odważyła się w końcu na taką prośbę. Astrid nie dziwiła się jej, w końcu nie wiedziała, jak sama by się czuła, wiedząc, że nie będzie miała własnych dzieci. Zaraz pomyślała o Mel. Gdyby tylko Orgah przyjęła pod swój dach sierotę, taką jak Mel, zobaczyłaby, że byłaby to jej najlepsza decyzja w życiu. Astrid chwyciła dłoń Orgah z uśmiechem i spojrzała jej głęboko w oczy.
- Ja, Astrid Haddock obiecuję ci, że gdy urodzę dziewczynkę, dostanie imię, jakie jej wybierzesz, moja przyjaciółko. - powiedziała poważnym i nieco uroczystym głosem.
   Usta Orgah rozjaśnił wielki uśmiech, z którym tak naprawdę było jej do twarzy, choć wcześniej uśmiechnęła się tylko wtedy, gdy Astrid pokonała ją w boju. Nie był to jednak ten sam uśmiech, bo wcześniej cieszyła się jakby sama wygrała, jakby sama była Khanaa, nie Astrid. Teraz uśmiechała się jak kobieta, która spełniła swoje marzenie.
- Dziękuję, Asstrid. - usta Orgah wymówiły bezdźwięcznie te słowa.
   Nagle ich ciche rozmowy przerwał rechot Sączysmarka, którego niezmiernie rozbawił żart jednego z pszczelarzy. Pozostali jeźdźcy, którzy wyglądali na zmęczonych wyśmienitym trunkiem, spojrzeli na swoją tymczasową przywódczynię z sugestią. Astrid wstała i klasnęła dłońmi.
- Drodzy przyjaciele - powiedziała głośno, by każdy mógł ją usłyszeć. - Wybaczcie, że przerywam tę ucztę, ale mamy jeszcze przed sobą długą drogę, a chcemy jak najszybciej wrócić do domów. Chciałabym również prosić Orgah, by kiedyś odwiedziła nas w naszych rodzinnych progach.
   Mieszkańcy Wysp Świec ryknęli radosnym okrzykiem, podnosząc swoje już puste kufle.
- Przywieźcie ze sobą miód! - krzyknął Sączysmark, zagłuszony przez resztę. Orgah jako jedyna siedziała na swoim miejscu, ale uśmiechała się do Astrid przychylnie.
- Dobra, chłopy! - ryknęła potężnie do swoich ludzi. - Słyszeliście, sspieszą ssię. Jazda, pomóżcie im zapakować toboły! Prędzej!
   I tak oto w niecały kwadrans Wikingowie uwinęli się z zapasami, które miały dotrzeć na Berk. Astrid zostawiła zaś ich własne skarby, które na pewno przydałyby się mieszkańcom Wysp Świec. Z pomocą kilku Wikingów nawet udało im się przenieść śpiących jeźdźców i posadzić ich w siodłach, choć Astrid widziała wyraźnie, że mieszkańcy wciąż boją się smoków. Cóż, może za wcześnie wyskoczyła z tym zaproszeniem, pomyślała, wyobrażając sobie trwożnych Wikingów wśród zgrai latających gadów.
   Gdy zapasy były już spakowane w tobołach smoków, a same stworzenia gotowe do drogi, Astrid obróciła się do Orgah i ze zdziwieniem spostrzegła, że przywódczyni stoi tuż kolło niej i Iskry, wpatrując się w tę ostatnią. Nocna Furia skręciła łeb i zmrużyła oczy, ale nie odeszła, ani nie warczała, choć tak zazwyczaj reagowała na obcych.
- Nigdy nie zrozumiem waszych więzi - wyszeptała Orgah, patrząc teraz na Astrid. - Czkawka próbował mi to wyjaśnić, ale to wsiąż dla mnie za trudne. Muszę jednak przyznać, że twój smok jest niesamowity.
   Astrid położyła dłoń na nosie czujnej Iskry, a Orgah nagle odskoczyła, chwytając się za głowę i patrząc z przerażeniem na smoczycę. Ludzie Wysp Świec skoczyli o krok do przodu, trzymając w dłoniach topory i włócznie.
- So to było? - krzyknęła, patrząc ze zdruzgotaniem na Astrid.
   Jeźdźczyni uspokoiła ją, łapiąc za ramię.
- Orgah, ona... w ten sposób się kontaktuje. Pokazała ci coś?
   Wojowniczka odetchnęła i uśmiechnęła się niepewnie, patrząc na Iskrę.
- Tak, ale to było... Wybacz, nie wiedziałam. Mogłaś mnie uprzedzić.
- Nie mogłam - przyznała Astrid. - Dotychczas z nikim się nie kontaktowała, oprócz mnie i Czkawki.
   Orgah spojrzała z uznaniem na jeźdźczynię i z powrotem na jej smoczycę.
- A więc dziękuję za ten zaszczyt. Żegnaj, Asstrid, moja Khanaa. mam nadzieję, że ssię wkrótse sspotkamy - po czym ujęła dłoń Astrid w swoje silne dłonie i ścisnęła mocno. Astrid natomiast nie dała po sobie poznać, że czuje silny uścisk przywódczyni.
- Żegnaj, Orgah. Niech twoja odwaga wzruszy Odyna i niech odmieni twój los - dopowiedziała szeptem. Orgah uśmiechnęła się znów i odeszła na bok, machając Wikingom, którzy chwiejnie wyruszali do lotu.
   Hakokieł odleciał jako ostatni, nie mogąc utrzymać Sączysmarka na swojej długiej szyi.
- Nie zostawiajcie mnie przyjaciele! - mruczał pod nosem Sączysmark, machając do pozostałych na wyspie Wikingów. Astrid wywróciła oczami, patrząc przed siebie.
- Ej, no weź. - burknęła Szpadka, podlatując do jeźdźczyni. - Ja też to piłam, ale mi to nie zaszkodziło. - choć jej mina była kpiąca, Astrid dojrzała troskę w oczach przyjaciółki.
- Po prostu nasz Sączysmark ma słabą głowę - westchnęła, szperając w swoich papierach. - Najwyraźniej nie tylko do trunku - mrugnęła do Szpadki, która zaraz oblała się rumieńcem, po czym spojrzała na śpiącego brata, jakby się upewniała, że tego nie słyszał.



Witam Wass, witam xD Mam nadzieję, że długo nie czekaliście i rozdziałek tez nie za krótki, choć starałam się, żeby był jak najdłuższy. Co myślicie na temat Orgah i jej dziwnej prośby? Strasznie mnie to ciekawi :3 piszcie w komach! ;**


I wgl życzę Wam samych szósteczek od bogów Asgardu no i też mocy od mojego własnego Boga :3 Do następnego rozdziałku ;**

sobota, 12 września 2015

Wyprawa po zapasy

   Czkawka stanął na placu, po czym rozejrzał się dokoła, podziwiając pracę swoich ludzi. Całe Berk zostało przemienione w istną arenę do Wyścigów Smoków, które miały się odbyć za kilka dni. Już teraz Wikingowie pozawieszali wszędzie barwne chorągwie, w niemal wszystkich kolorach tęczy, które wskazywały smokom właściwy kierunek oraz przede wszystkim nadawały wyspie odpowiedni charakter do zawodów.
- Dobrze jest znowu widzieć takie poruszenie w Berk - powiedziała Valka, podchodząc do syna. Jej siwe kosmyki spływały po reszcie ciemnobrązowych włosów niczym srebrne kaskady.
- Ehmm - przytaknął wódz. - ale nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.
- Jak to? - zdziwiła się Valka, patrząc wymownie na syna.
- Mam złe przeczucia co do tegorocznych Wyścigów - wyznał, nie dając poznać po swojej zamyślonej minie, że jest szczerze przejęty sprawą kruczych kupców. Być może Gevorg dał za wygraną, co do nich wiedział, że zyskał poważnych wrogów.
- Przesadzasz, Czkawka - próbowała go uspokoić jeźdźczyni, trzymając w dłoni dumnie swoją smoczą laskę. - Niby co miałoby się stać?..
   Nagle wszyscy Wikingowie przygotowujący wioskę do Wyścigów usłyszeli głośny huk w pobliżu portu, a zaraz potem gęsty, czarny dym, który zakrył niemal pół wybrzeża. Kilkoro Wikingów zaczęło wykrzykiwać coś do pozostałych, być może jakieś nakazy, by pomóc poszkodowanym, bądź ugasić pożar.
- Na przykład to - mruknął Czkawka, wskakując na Szczerbatka niemal w tej samej sekundzie.
   Obaj zapikowali w dół z szybkością błyskawicy, zaniepokojeni tym, co mogą tam zobaczyć. Szczerbatek rozłożył nagle skrzydła i przystanął tuż nad długim, drewnianym pomostem, prowadzącym do portu. Czarny dym wznosił się nad ponad połową statków, a płomienie lizały smętnie wilgotne od słonej wody drewno. Czkawka jednak wiedział, co mogło znajdować się w ładunkach i od samej myśli poczuł ciarki, przechodzące po jego całym ciele.
   Zeskoczył z hukiem na pomost i zaczął biec wzdłuż palących się okrętów, mijając spanikowanych Wikingów. Szczerbatek zawył ze strachu o jeźdźca i ruszył w pogoń za nim.
   Czkawka złapał za ramię Szprota, opiekuna portu i krzyknął mu do ucha:
- Co tu się stało?
   Szprot był potężnie zbudowanym Wikingiem o wyjątkowo bezbronnym spojrzeniu jasnoszarych oczu. Mimo to, Szprot spojrzał z gniewem i determinacją na swojego wodza.
- Ktoś podpalił łódź Johanna. Od niej zapaliły się następne. - po czym skinął głową i ruszył biegiem w stronę swoich ludzi.
- Wy tam, bierzcie się za wiadra, już!
   Czkawka spojrzał z trwogą na palące się statki. Takiego pożaru nie da się ugasić wiadrami! - pomyślał z bezradnością, gdy w głowie zaświtał mu jedyny pomysł, który mógł się w tej sytuacji udać.
- Czkawka, co jest?! - wykrzyknął Sączysmark, odnajdując wzrokiem wodza. Hakokieł patrzył z dziecięcą niemocą na ogień, który palił kolejne żagle. Astrid wylądowała z Iskrą tuż obok jeźdźca.
- Ratujcie tych ludzi! - krzyknął Czkawka najgłośniej jak mógł. Wiedział, że jeśli on nie zachowa zimnej krwi, to całe Berk pochłonie panika. - Zabierzcie wszystkich na wyspę, szybciej! Niech nikt nie zostanie w porcie.
- Czkawka! - Astrid próbowała go złapać, ale jej mąż wskoczył na Szczerbatka i oboje poszybowali nad Berk, jakby uciekali od ognia.
- Słyszeliście, co powiedział! - Czkawka usłyszał głos Sączysmarka. - Do roboty!
   Szczerbatek spojrzał z powątpieniem na swojego jeźdźca, jakby nie wierzył, że naprawdę uciekają z miejsca pożaru. Czkawka uśmiechnął się słabo do niego.
- Musimy znaleźć Tornado - powiedział do swojego smoka, który wzbił się od razu w powietrze swoimi nietoperzymi skrzydłami, by lepiej widzieć otaczające ich lasy.
   Od razu minęła ich Valka, pędząc z Chmuroskokiem, posycani wichrem. Na oczach Czkawki, Chmuroskok nagle zahamował swoimi potężnymi skrzydłami, powodując silny powiew wiatru, który zdmuchnął część płomieni. Niestety, po jakiejś minucie siła żywiołu zaczęła się odnawiać. Muszą jakoś dać radę, pomyślał Czkawka, dostrzegając ciemnogranatowe zarysy wśród dolnych wybrzeży Berk. Mniej więcej tam miał swoje gniazdo Tornado.
- Tam! - Czkawka wskazał swojej Nocnej Furii miejsce, w którym dostrzegł smoka.
   Szczerbatek zamachnął się dwa razy skrzydłami i przebył prawie połowę odległości, dzielącej smoka i jego jeźdźca od Gromogrzmotów. Szczerbatek jakby panował nad powiewem wiatru pod jego skrzydłami, który niemal nakierował ich we właściwym kierunku.
   Czkawka skorzystał z okazji, wstał i skoczył - wprost na grzbiet Tornada, który ryknął ze złością.
- Wybacz, przyjacielu - szepnął jeździec, głaszcząc zrogowaciały pysk smoka. - ale jesteś nam potrzebny.
   Gromogrzmot spojrzał w kierunku wybrzeża i ryknął, zauważając piętrzący się dym. Jeźdźcy latali na smokach wokół, próbując jakoś uspokoić ognistą burzę, która rozpętała się nad portem. Co rusz Hakokieł bądź Iskra wylatywali zza chmury czarnego dymu.
   Nagle uszy Czkawki przeszedł drugi huk - następny statek eksplodował wraz ze swoją zawartością. Przed ciało przeszły mu ciarki. Astrid, pomyślał od razu, wiedząc, że jeźdźcy mogli zostać w pobliżu wybuchu, gdy nagle zauważył nad wioską skrzydła drugiej Nocnej Furii, które starały się zachować równowagę. Ulga, którą poczuł, niemal go zmiażdżyła. Na wyspie już czekali wszyscy jeźdźcy z rannymi, ale Czkawka ruszył wprost ku portowi, niewidocznemu wśród kłębów duszącego dymu na przerażonym Tornadzie. Szczerbatek stał na placu, patrząc na jeźdźca i jęcząc ze strachu za swoim jeźdźcem.
- Spokojnie - szepnął Czkawka do smoka, na którego grzbiecie leciał. - Nie zależy nam na wietrze. Spróbuj oblecieć dokoła port i ruszyć ku morzu.
   Tornado kiwnął głową ze zrozumieniem, po czym zawirował lekko i zafalował w powietrzu jak płaszczka. Czkawka usłyszał krzyki Wikingów, dopingujących go z wyspy.
    Rzeczywiście zawirowali wokół i skręcili w stronę morza. Czkawka zatrzymał Tornado nad wodą, po czym dał mu sygnał, a smok wytworzył falę dźwięku, która spowodowała falę o wysokości dorosłego Ponocnika. Fala ta jednak uderzyła o burty płonących statków, nie czyniąc im żadnej krzywdy.
- Tornado, postaraj się - wspierał go Czkawka. - Spróbuj jeszcze raz.
   Smok ryknął, niczym Wiking gotowy do bitwy i otworzył szeroko paszczę, z której wyszły kolejne ogłuszające fale dźwięku. Czkawka zakrył szybko uszy, wiedząc, że może stracić słuch. Dźwięk jednak dobijał się do jego uszu pomimo to, więc zrezygnowany jeździec po prostu wskoczył do wody, która tłumiła rozbijanie się siły dźwięku.
   Spojrzał jednak spod tafli wody na siłę wody, która niepohamowana uderzyła o port, miażdżąc słabsze fragmenty budowli. Deski latały wszędzie, ale ogień ustał, jakby ktoś zgasił płomień świecy wilgotnymi palcami.
   Czkawka wynurzył się z wody, kaszląc ciężko. Spojrzał w kierunku portu, przy którym pływały zgliszcza. Dosłownie wszędzie dokoła pływały elementy statków - kawałki masztów, skrawki żagli, poza tym pełno odłamków drewna. Połowa portu zdawała się być spalona. Z pomostu zostały tylko zwęglone części. Czkawka zaklął pod nosem widząc ten stan rzeczy. Miał nadzieję, że nikt nie ucierpiał.
- Czkawka! Trzymasz się?! - wykrzyknął Śledzik, lecąc pierwszy w stronę wodza. Za nim byli również Sączysmark i Astrid, która już wyprzedzała swoich przyjaciół na Iskrze. Mieczyk i Szpadka mieli w tym czasie lekcje, więc Czkawka miał nadzieję, że chociaż zdołali odgrodzić dzieci od ognia.
- Chyba tak! - krzyknął, wypluwając wodę. Tornado, trzymający się metr nad wodą popatrzył na niego smutno, po czym odleciał. Czkawka pomyślał ze smutkiem, że od czasu, gdy Tornado latał z jego ojcem, nie miał na grzbiecie żadnego innego jeźdźca. Smoki bardzo źle znosiły straty. Nawet, jeśli Stoick pozwolił mu odejść do swoich piskląt, smok nigdy o nim nie zapomniał.
   Astrid przyleciała pierwsza i wyciągnęła rękę ku swojemu ukochanemu.
- Ale napędziłeś mi stracha - westchnęła, pomagając mu wejść na grzbiet Iskry.
- A ty mi niby nie - mruknął, ale pocałował ją w policzek. Astrid odepchnęła go lekko.
- Pogadamy jak wyschniesz - odpowiedziała smętnie. Najwyraźniej widok portu ją także zasmucił.
   Czkawka spojrzał znów na spalony port i z żalem powiódł wzrokiem na wyspę. Kto mógł im zrobić coś takiego? - pomyślał, ale odpowiedź nasunęła mu się sama. Kruczy kupcy. Czy to możliwe, że chcieli się zemścić za rozerwanie ich smoczego sojuszu z Hoodami? Na samą myśl Czkawka miał ciarki. Jeśli potrafili podpalić port, to co jeszcze wymyślą?
- Wszyscy cali? - wódz zapytał Astrid, patrząc na zebrany tłum na placu.
- Tak, Johanna wyciągnęliśmy z wody, a Smyczek i Hodor doznali lekkich poparzeń, ale Sączysmark już zawiózł ich do Gothi.
- Zawsze na posterunku - skomentował jej słowa Wiking, machając do Czkawki.
- To dobrze - westchnął z ulgą Czkawka.
   Gdy dolecieli na wyspę, Szczerbatek od razu wskoczył na jeźdźca, powalając go na ziemię i przytulając do siebie mocno.
- Szczerbol! - wykrzyknął Czkawka, podnosząc się i odpychając lekko, ale stanowczo smoka. - Juz dobrze, żyję, widzisz?
   Wikingowie podeszli do niego z obojętnymi minami. Każdy z nich miał na twarzy wymalowane przerażenie. Spłonął jeden z ważniejszych punktów w Berk - miejsce, z którego Wikingowie czerpali ważniejsze zapasy, a wśród Archipelagu nie było wyspy, która nie korzystała z handlu morskiego. W dodatku Johann był ranny. Co poradzą Wikingowie podczas jego nieobecności?
- Czkawka, dobrze się czujesz? - spytała Valka, patrząc na syna z uwagą.
- Tak, wszystko dobrze. - odpowiedział, otrzepując się ze smoczej śliny.
- Czkawka, co my teraz zrobimy? - zapytała go Flegma, opuszczając z bezradnością ręce.
- Co z Johannem? - dopytywał się ktoś inny.
- Kto to zrobił?
- Co teraz z naszym portem?
   Czkawka podniósł ręce i ku swojemu zdziwieniu wszyscy umilkli, wpatrując się w niego z wyczekiwaniem. Astrid podeszła do niego o krok bliżej.
- Słuchajcie, port da się odbudować. Trochę to zajmie, ale damy sobie radę. Musimy tylko przełożyć Wyścigi Smoków.
   Wikingowie nagle posmutnieli, słuchając tych słów, ale wiedzieli, że to konieczne, by odnaleźć się w tej trudnej sytuacji. Przecież nie mogli się bawić, gdy ich port wydawał się być spalony na wiór. Czkawka otarł mokre od słonej wody włosy i znów przemówił:
 - Miejmy nadzieję, że Johann wyzdrowieje. Jeśli zajmie mu to więcej czasu, to też damy sobie radę.
- Niby jak? - zapytał ktoś z tłumu.
   Czkawka spojrzał ukradkiem na jeźdźców stojących za jego plecami.
- Wtedy nasze zapasy będą odbierać jeźdźcy i przywozić tu, na Berk.
   Wikingowie ucieszyli się widocznie, klepiąc się po plecach z uśmiechami. Zdawało się, jakby Czkawka tchnął w nich nadzieję, którą odebrał im pożar.
- Zamierzasz wstrzymać Akademię? - zapytała Astrid, dotykając ramienia męża.
- Nie mamy innego wyboru - Czkawka odwrócił się do niej przodem. Reszta Wikingów rozeszła się, widząc, że ich wódz powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia. - Handel jest w tym momencie ważniejszy od Akademii.
   Astrid westchnęła, podpierając się pod boki.
- A więc dobrze, ale ja dowodzę tą ekipą - powiedziała, patrząc z wyzwaniem na Sączysmarka.
- Co? A nie niańczysz w tej chwili Mel? - warknął Sączysmark.
- Mel wytrzyma beze mnie kilka dni - odparła Astrid, wyraźnie nie biorąc do siebie jego słów. - A ja jestem potrzebna wam, żebyście się nie pozabijali.
   Czkawka uśmiechnął się do niej szczerze.
- Miałem nadzieję, że sama się zgłosisz - uśmiechnął się do niej Czkawka, gładząc dłonią jej lśniącego warkocza.
- Dobra, dobra, a teraz idź się wysusz - zaśmiała się Astrid, obracając go w miejscu i pchając w stronę domu.



   Jak się okazało, rany Johanna były poważne, a Gothi musiała się nieźle natrudzić, robiąc mu różne mikstury i specyfiki. Czkawka odwiedzał go codziennie, sprawdzając jego stan zdrowia. Astrid opowiadała, że Sączysmark znalazł go obok łodzi, która jako pierwsza wybuchła. Oparzenia Johanna były na tyle głębokie, że na pewno minie trochę czasu, zanim kupiec dojdzie do siebie, a skóra się zrośnie.
   Minęły dwa dni, a Wikingowie ani na chwile się nie rozchmurzyli. Jeźdźcy próbowali wprawić ich w dobry nastrój, nawet bliźniacy wymyślili sztuczne ognie, które ostatecznie podpaliły dwie owce i boleśnie przypomniały mieszkańcom o ich stracie.
   Czkawka zdecydował w końcu, że jeźdźcy muszą wyruszyć zamiast Johanna i przywieźć niezbędne towary, zanim zapasy Wikingów się skończą. Co prawda, żyli z rybołówstwa i roli, ale wszystkie ważne przesyłki przepadły, gdy wybuchnęły dwie łodzie, przypalając te pozostałe. Uratowały się tylko cztery skrzynie, które nie wystarczyłyby nawet dla połowy wioski.
- Bądźcie ostrożni - poprosił Czkawka, stojąc nad portem, z którego widok otwierał się na otwarte morze.
   Jeźdźcy mieli już przygotowane bagaże i właśnie zawiązywali je u siodeł. Smoki czuły się dobrze - przez te kilka dni wypoczęły i nabrały sił. Szczerbatek spoglądał na nie z zazdrością - najchętniej sam porwałby Czkawkę na dłuższy lot. Niestety, byli uwiązani u Berk, a tu było sporo pracy.
- No Czkawka, przecież nas znasz - powiedział Sączysmark, rozkładając ręce.
- I właśnie dlatego chcę, żebyście byli ostrożni - uśmiechnął się do nich wódz, krzyżując ramiona. Kilkunastu Wikingów zgromadziło się na placu, by pożegnać odlatujących jeźdźców.
   Astrid zeszła z Iskry, na której plecach spoczywała spora liczba pakunków - tak naprawdę jej jeźdźczyni nie potrzebowała wiele, większość z nich zajmowały pieniądze i zapasy z Berk, które podlegały wymianie. Jeźdźcy mieli wymieniać się ciężkimi bagażami, by jeden smok nie musiał dźwigać wszystkiego, ale to Iskra brała na siebie pierwszą wartę. Jej jeźdźczyni miała na sobie zaprojektowany przez Czkawkę kostium, nieco przypominający jego własny, z tym, że jej był bardziej funkcyjny w przypadku ataku, zaś Czkawka wolał postawił na bardziej potrzebne elementy, jak mapy, czy części do ogona Szczerbka.
   Górna krawędź kostiumu kończyła się na ramionach i miała jasnoniebieski kolor, doskonale współgrający z jej oczami, niżej miała na sobie czarny kaftan, pod którym kryła się cienka kolczuga i kończyła się przed kolanami. Dalej wystawał tylko błękitny materiał bluzki, specjalnie doszyty dla efektu i by przykryć nagie łydki, a na stopach jeźdźczyni znajdowały się zwykłe ciemnobrązowe ciepłe buty, zakrywające połowę łydek. Astrid wyjątkowo nie miała na sobie swojej ciężkiej, stalowej spódnicy z jednego prostego powodu - na siodle najlepiej jest czuć się lekko, tak samo podczas walki. Poza tym na srebrnym pasie, który przecinał jej biodra mieściło się jej więcej broni, niż gdyby spoczywała tam spódnica. Miała tam swój topór, dwa sztylety i jeden nóż myśliwski, który przydawał się w okrawaniu zwierzyny, a jeźdźcy będą musieli jakoś polować. Nie mogli wziąć ze sobą jeszcze zapasów jedzenia dla siebie, bo inaczej smoki nie dałyby radę choćby unieść się ponad ziemię.
   Czkawka spojrzał z uznaniem na swoje dzieło - co prawda sądził, że nowy strój Astrid będzie dobrym pomysłem, ale nie wiedział, że wyjdzie aż tak dobrze. Poza tym kostium podkreślał dokładniej sylwetkę dziewczyny, co w pełni popierał Czkawka.
- Na pewno dacie sobie radę? - spytała Astrid, patrząc wyczekująco na jeźdźca. Czkawka wiedział dokładnie o co jej chodzi. Rozmawiali już na temat podpalenia portu i jeśli jeźdźcy odlecą, szanse na atak Berk wzrosną. O ile rzeczywiście, było to dzieło kruczych kupców.
- Pewnie, że tak - zaśmiał się Czkawka. - Zostawiacie tu Wikingów, na Odyna!
- I Czkawkę - burknął Sączysmark pod nosem, wsiadając na Hakokła. - Jeźdźmy już - stęknął.
   Nagle z małego tłumu wyleciała Mel, przepychając się między gapiami.
- Stójcie! Na bogów, zdążyłam... - zaczęła, łapiąc się nogi Czkawki i oddychając ciężko. Astrid uśmiechnęła się i kucnęła przed nią.
- Nie odleciałabym bez pożegnania - zapewniła ją, a dziewczynka natychmiast wpadła jej w ramiona.
- Wróć bezpiecznie - poprosiła cichutko, wtulając się jasne włosy jeźdźczyni.
- Nie widzę nawet innej możliwości - obiecała jej Astrid, gładząc ją po policzku. - Pomagaj Czkawce jak tylko będziesz mogła. I nie dręcz za bardzo Szczerbatka.
- Ale on to lubi - jęknęła Mel, ale zaraz po tym na jej twarzy zagościł chytry uśmieszek. Szczerbatek zarechotał, rozumiejąc w pełni słowa Astrid.
- Spotkamy się ponownie za kilka dni, o ile dopisze nam pogoda - mrugnęła do niej Astrid, wstając, choć wciąż trzymała ją za ręce.
   Mel westchnęła, po czym zrobiła krok do tyłu, czekając aż Czkawka pożegna się z Astrid. Za nimi Tanya żegnała Mieczyka, co zapewne również będzie tematem wielu rozmów w Berk. Szpadka w tym czasie wyśmiewała się ze Śledzika razem z Sączysmarkiem
   Astrid westchnęła i przytuliła się do Czkawki, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Uważaj na siebie - poprosił ją jeździec, całując jej szyję z czułością.
- I na innych - dodała Astrid, uśmiechając się na jego słowa. - Damy sobie radę. - zapewniła go, patrząc mężowi w oczy.
- No raczej - mruknął Czkawka, głaszcząc dłonią jej policzek. - Gdybym nie był tego pewien, to bym was tam nie wysyłał.
   Astrid uśmiechnęła się i musnęła usta jeźdźca, ale Czkawka nie chciał szybko kończyć ich pożegnalnego pocałunku. Tak naprawdę myśląc o tym, że nie będą się widzieć przez kilka dni, ich usta wcale nie chciały się od siebie odrywać. Czkawkę dotykały wątpliwości - może źle robi, posyłając Astrid na dość niebezpieczną misję, ale będąc wodzem, musiał myśleć przede wszystkim o dobru wyspy, a Astrid była najsprytniejszą i najbardziej odpowiedzialną ku temu osobą. Z drugiej jednak strony był przede wszystkim mężem i musiał myśleć o swojej rodzinie, którą teraz była Astrid, Mel i Szczerbatek.
- Kończcie już, bo zaraz w ogóle nigdzie nie wylecimy - mruknął poirytowany Sączysmark. Najwyraźniej wciąż miał za złe Czkawce, że nie wybrał go na mózga tej operacji.
   Astrid w końcu oderwała się od jeźdźca, oddychając nieco szybciej.
- Do zobaczenia za kilka dni - wyszeptała, odchodząc.
   Czkawka patrzył za nią z tęsknotą i narastającym lękiem, dopóki nie wsiadła na Iskrę. Wikingowie podeszli bliżej, machając im na pożegnanie i zanosząc modły do Odyna o ich szybki powrót. Pierwszy poleciał Sączysmark, który już był gotowy do drogi od kilkunastu minut. Skrzydła Hakokła cięły powietrze bezlitośnie. Niedługo dogoniła go Astrid, a jej Nocna Furia głaskała łagodnie nieboskłon, na którym leciała. Bliźniaki skradali się po tej samej płaszczyźnie niczym dwa węże, złączone ciałami na swoim Zębirogu, a Śledzik... Cóż, ciężko ocenić lot Sztukamięs. Można powiedzieć tylko tyle, że Gronkiele wyglądały z daleka jak małe pszczoły, szukające okazji do zdobycia nektaru.
   Mel patrzyła w ten sam punkt uczepiony na błękicie, którym były złączone sylwetki smoków. Dziewczynka złapała Czkawkę za rękę, wzdychając cicho.
- Co jeśli coś się stanie? - zaczęła nieśmiało, ale Czkawka natychmiast uciszył jej wątpliwości.
- Na pewno sobie poradzą - pocieszył ją wódz, pewny swoich słów, jak niczego innego.


- Ruszcie się, no! - warknął Sączysmark, gdy bliźniacy zasłonili mu widok swoim smokiem. Hakokieł ryknął wyniośle, ale nie próbował odsunąć zawadzającego mu Zębiroga.
- Moglibyśmy, ale z tej perspektywy jest najwygodniej - zarechotał Mieczyk. Szpadka nie odzywała się, opierając o głowę Wyma.
- Grr! - obruszył się Sączysmark, a Hakokieł zajaśniał ogniem, jakby podzielał złość jeźdźca.
   Tymczasem Astrid siedziała wygodnie na Iskrze, studiując mapy. Coś jej tu nie pasowało. Wiedziała, że mieli odwiedzić sześć wysp, ale nie sądziła, że będą one tak daleko położone. Zajmie im to więcej czasu, niż myślała.
   Przed nosem Iskry przelecieli wpierw Wym i Jot z krzyczącymi bliźniakami na grzbietach, a za nimi rozzłoszczony Sączysmark na płonącym Hakokle.
   Astrid krzyknęła, a Iskra zatrzymała się gwałtownie, niemal wypychając swoją jeźdźczynię z siodła.
- Powariowaliście?! - krzyczała, zbierając mapy. Większość z nich leciała już w stronę błękitnego morza. - Śledzik...!
- Już się robi - powiedział Wiking, zbierając ze Sztukamięs mapy. Gronkiel była na tyle obrotna, że udało im się to zrobić w czasie kilku sekund.
- Co wam strzeliło do tych pustych łbów?! - Astrid ponownie zwróciła się do Sączysmarka i bliźniaków.
- To nie ja, oni zaczęli! - wykrzyknął Sączysmark, speszony.
- Czym? Lecieliśmy spokojnie, aż Sączysmark nas napadł! - tłumaczył się Mieczyk.
- Noo, trochę jest w tym racji - mrknęła Szpadka.
- Ty tak serio, czy w kulki lecisz? - warknął do niej jeździec Ponocnika.
- Wystarczy! - huknęła Astrid. - Mamy na to trzy dni, Czkawka czeka na te zapasy. Może się chociaż trochę na tym skupcie, zamiast mi przeszkadzać!
   Śledzik podał jej mapy, a jeźdźczyni mu podziękowała.
- Co zamierzasz? - zapytał ją, mocno zaciekawiony wyprawą.
- Najpierw polecimy do Łupieżców. Musimy sprzedać im zboże i mięso. Trochę się tego uzbierało... ale przynajmniej będziemy mieli lżejsze bagaże.
- Aha, a co dadzą nam w zamian?
   Astrid spojrzała na wytyczne od Czkawki.
- Och, nie! Żelastwo... - jęknęła, patrząc na pełne juki Iskry. Smoczyca warknęła pod nosem, niezadowolona z takiego obrotu sprawy. - Nie uniesiemy tego wszystkiego.
- Stop. - uspokoił ją Śledzik, przekrzykując kłótnie bliźniaków i Astrid. - Przecież będziemy tędy wracać, prawda? - zapytał gruby Wiking. - Możemy przecież odebrać nasz towar podczas powrotu. Albrecht na pewno się na to zgodzi w naszej sytuacji.
- Albo wynająć łódź - mruknęła Astrid pod nosem. - Dobra, niech tak będzie, chociaż...
   Spojrzała na mapę.
- Nie, nie możemy. Przy takim obrocie sprawy będziemy musieli przelecieć obok wyspy Berserków, nie! Nie zamierzam ryzykować.
- Pff, co tam Dagur! - prychnął Sączysmark, wyjątkowo zainteresowany tematem, gdy usłyszał o Berserkach. - Może mnie pocałować w stopy!
- Raczej tego nie zrobi - mruknęła Szpadka, zerkając łobuźliwie na brata.
- He, no właśnie! Gościu chyba wie, że to pewna śmierć. - odparł Mieczyk, ku wściekłości Wikinga.
- Astrid, przecież Berserkowie nie atakowali nas już od lat - próbował przekonać ją Sączysmark, ignorując słowa bliźniąt. - Zamierzasz taszczyć się z bagażem przez cały Archipelag? Przecież to durny pomysł.
   Astrid westchnęła cicho, by inni nie mogli jej usłyszeć. Decyzje. Gdyby był tu Czkawka, na pewno wiedziałby, co robić, pomyślała, czując silną tęsknotę za ukochanym.
- Musimy przede wszystkim dbać o nasze bezpieczeństwo - podkreśliła Astrid. - Nie możemy ryzykować, że nasze zapasy dostaną się w ręce Berserków. Choćbyśmy mieli lecieć przez to nawet rok, to damy radę.
- Jak tam chcesz - westchnął Sączysmark, niezadowolony z takiego obrotu sprawy. Wiking rozsiadł się w siodle i skrzyżował ręce.
- Nie martw się, Astrid. Możemy z Sztusią zabrać nieco bagaży, jeśli zajdzie taka potrzeba - zaoferował się Śledzik.
   Astrid uśmiechnęła się do niego. Jak to dobrze, że chociaż mogła liczyć na przyjaciela. CO do Sączysmarka i bliźniaków, to nawet nie zamierzała komentować ich zachowania, choć z drugiej strony dzięki nim czuła się jak kiedyś, gdy byli bardziej aktywnymi jeźdźcami smoków z Berk, o których krążyły opowieści po całym Archipelagu.
   Po kilku godzinach lotu dotarli wreszcie na gołą, zimną wyspę Łupieżców. Ziemia tam była czarna. Wszędzie dokoła widniały tylko nagie skały, o które rozbijały się fale. Nie rosły tu nawet drzewa, a co dopiero mówić tu o plonach. Nic dziwnego, że główne dostawy z Berk trafiały tutaj. Wyspa Wandali obfitowała w plony i owoce, w przeciwieństwie do wyspy Łupieżców, na której można było znaleźć tylko własną śmierć.
   Astrid uśmiechnęła się lekko. Po raz pierwszy widziała tu słońce, choć nie bywała tu za często. Zawsze nad wyspą unosiły się gęste chmury, zasłaniające widok na jasne niebo. Teraz słońce oświetlało nagie skały, polerując je swoim lśniącym blaskiem.
- Jest tu ładniej, niż gdy byliśmy tu wcześniej - powiedziała Szpadka. Podczas ostatniej wyprawy, Czkawka wziął ze sobą tylko Sączysmarka, a było to gdy Stoick kazał im pertraktować z Albrechtem odnośnie ceny towarów. Albrecht nie chciał nawet słuchać Johanna, więc Stoick pewnie chciał przygotować Czkawkę do bycia wodzem, posyłając go na tą misję, co nie było wcale takie proste.
- Owszem - Sączysmark popatrzył na nią i kąciki jego ust na chwilę uniosły się w lekkim uśmiechu. Astrid zaśmiała się w duchu, wiedząc, co oznaczają słowa Wikinga. Kto by pomyślał, Sączysmark i Szpadka, myślała Astrid. Rzeczywiście musiałam być ślepa, żeby tego nie zauważyć.
- Musimy podlecieć do bram - Śledzik wskazał metalowe słupy, które ledwie wystawały z wbitej w nie ziemi. Przy słupach stało dwóch ludzi Albrechta.
- Tak, chyba tak - mruknęła Astrid, posyłając tam Iskrę. Cieszyła się, że miała ją blisko siebie. Przy Iskrze czuła się pewniejsza, jak wtedy, gdy była z Wichurą, gdy była dawną Astrid. Kiedy jeszcze nie załamała ją śmierć jej smoczycy.
   Podlecieli pod bramę, tak jak zaproponował Śledzik, po czym przystanęli obok dwóch, uzbrojonych Wikingów. Tamci unieśli swoje topory, ale gdy poznali swoich gości, odłożyli bronie.
- Och, Berk - powiedział jeden.
- Sprowadź Albrechta - zwrócił się do niego drugi.
   Astrid rozejrzała się, gdy Wiking odbiegał z wiadomością. Gdyby zależało im na ataku, mogliby łatwo złapać ich w pułapkę, w takim miejscu, jak to. Dokoła otaczały ich ciemnoszare skały, zamykając drogę ucieczki. Nic dziwnego, że to tu było jedyne wejście do wioski Łupieżców.
- Cześć, Krotoćwiek, co tam słychać? - zaczepił zostającego przy nich Łupieżcę Sączysmark. - Jak żona?
- Na imię mam Młotogróz i nie mam żony - warknął Łupieżca swoim niskim głosem, spoglądając na jeźdźca.
- Ech, - Sączysmark zaśmiał się, czerwieniąc się cały. - Każdy z was wygląda podobnie.
   Jeźdźcy czekali więc w skupieniu, a zajęło to tylko kilka minut, zanim Albrecht powrócił z trzema rosłymi Wikingami, niosącymi ich zapasy.
- Witam na mojej wyspie - zagrzmiał, uśmiechając się swoim okrutnym uśmiechem. Nie bez przyczyny nazywano go Perfidnym, pomyślała Astrid. Nie potrafił się nawet szczerze uśmiechnąć. - Widzę, że coś trafiło wasze dostawy. Gdzie jest Czkawka? - Albrecht rozejrzał się dokoła, szukając swojego sojusznika.
   Astrid wystąpiła z szeregu.
- Witaj, Albrechcie - powiedziała, unosząc dłoń. - Czkawka nie mógł zostawiać naszej wyspy, a nasz port, jak dobrze zauważyłeś spłonął wraz z całym dobytkiem i łajbami. Musieliśmy sami dostarczyć wam zapasy. Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy?
   Gdy mówiła, Albrecht uścisnął jej dłoń stalowym chwytem. gdyby była słabsza, zapewne próbowałaby się wyrwać, albo chociaż pokazałaby ból. Akurat teraz nic nie zdołałoby jej stanąć na drodze, nawet próba Albrechta.
   Wódz natomiast spojrzał na nią z uwagą, po czym zastąpił ją szacunek.
- Ach, tak. Słyszałem o ślubie, ale wciąż nie mogę się przyzwyczaić. Życzę najlepszego - ukrócił uprzejmości Albrecht. - To są wasze towary, o które prosiliście. Jest tego mniej, niż planowaliśmy, ale jesteśmy w stanie wyrównać szalę.
   Albrecht rzucił w stronę Astrid dużą sakwę. Sączysmark i Śledzik zaczęli rozpakowywać żywność z juków Iskry.
- Tyle wystarczy? - dopytywał się Albrecht, podnosząc jedną brew.
   Astrid rozwiązała sznur i spojrzała do sakwy, z której błyszczały złote monety. Co jak co, ale Łupieżcy mieli swój honor, pomyślała, przypominając sobie czasy, gdy Wandale i Łupieżcy toczyli ze sobą wojny. Albrecht najwyraźniej stara się umocnić sojusz swoją hojnością, pomyślała. Ale Berk z kolei wyjdzie to na dobre.
- Jesteś bardzo szczodry, Albrechcie - powiedziała Astrid, zawiązując z powrotem sakwę.
- Potraktujcie to jako prezent ślubny. Nigdy nie byłem dobry w robieniu w prezentów - wyznał szczerze. W przeciwieństwie do mojego męża, pomyślała z uśmiechem Astrid.
   Wikingowie szybko wymienili się swoimi zasobami, ciesząc się z udanego handlu. Po zapakowaniu towaru Łupieżców na siodła Hakokła i Sztukamięs, Astrid podziękowała Albrechta i oddała mu dwa listy Czkawki, w których jeździec opisał wydarzenia na wyspie. Jako sojusznicy musieli mieć ze sobą stały kontakt, nawet jeśli wymagało to odkrycia przed Albrechtem wielu spraw. Był to dowód na zaufanie, na którym opierał się sojusz. Te zmiany wprowadził właśnie Czkawka.
- Ach, tak - wymruczał Albrecht, podając Astrid swój zwój. - Dziwiłem się, dlaczego wasze Strzaszliwce nie przylatują po moje listy. Nie wiedziałem, że u was tak ciężko...
- Daliśmy sobie radę - zapewniła go Astrid. - Nie mieliśmy powodu niepokoić naszych przyjaciół. Do zobaczenia, Albrechcie. - pożegnała się, wsiadając na Iskrę, na której mordce rysowała się wyraźna ulga, gdy Sączysmark i Śledzik przejęli bagaże.
- Bywaj! - krzyknął za nimi Albrecht, machając listami. Jego ludzie odnosili zapasy przez bramę do wioski.
   Lecieli jakiś czas, rozkoszując się lotem, gdy nagle Sączysmark przerwał ciszę.
- Ej, Albrecht był jakoś dziwnie szczęśliwy, nie? Chyba nie na nasz widok.
- Czy ja wiem - mruknęła Astrid. - Może na widok Mieczyka. Zrobił na tej wyspie większą furorę od was.
   Mieczyk napuszył się z dumy, a reszta wywróciła oczami.
- Pff, każdy mógłby z siebie zrobić idiotę i wyszłoby na to samo - prychnął Sączysmark, wywracając oczami.
- Akurat wątpię, żebyś w swoim przypadku musiał cokolwiek robić - mruknęła Astrid, patrząc znów w swoje mapy, a reszta Wikingów wybuchnęła śmiechem, z wyjątkiem Sączysmarka.
- Gdzie dalej? - zapytał ją Śledzik, gdy się już nieco uspokoili. Sączysmark mruczał coś pod nosem, znów rozgniewany.
- Myślę, że nad Przełęcz Flisaków. Potrzebujemy nowych wędek, a oni potrzebują żelastwa, które dał nam Albrecht. Kurcze, dobrze, że nie zostawiliśmy tych zapasów u Łupieżców. Przecież nie polecielibyśmy do Flisaków z pustymi rękami.
- W sumie tak - zamyślił się Śledzik. - Ale zauważ, że to niedaleko. Tylko jedna mila dzieli Flisaków i Łupieżców.
- Dziwne, że się nie atakują - wtrąciła Szpadka, opierając głowę na nadgarstku.
- Flisacy potrafią doskonale chować się między skałami - poinformował ją Śledzik. - Nie mają jednej wyspy, ale zajmują pionowe kolumny na środku oceanu. Inspirujące, nie?
- No tak, ale jak oni chowają te swoje łodzie? - zapytał Mieczyk.
- Nie słyszałeś, jak mówiłem, że potrafią się doskonale ukrywać? - warknął Śledzik. - Ich łodzie są ukryte wewnątrz skalnych kolumn, tak że przepływające statki nie mogą ich zauważyć.
- Rzeczywiście ciekawe - potwierdziła Astrid. - Nic dziwnego, że nie mają wrogów.
- Nie, to nie to - Śledzik machnął ręką. - Chyba nie podróżowałaś jeszcze po tej stronie Archipelagu, Astrid.
   Nie musiała zanadto czekać, by przekonać się, co Śledzik miał na myśli. Wyspa Berk miała wokół siebie wiele małych wysepek, które jeźdźcy traktowali jako przeszkody, gdy ćwiczyli loty ze swoimi smokami na początku szkolenia Czkawki. Jednak to, co zobaczyła teraz, przekraczało dwudziestokrotnie liczbę wysp wokół Berk.
   Ta strona oceanu była zapełniona małymi wysepkami, mieszczącymi się tu i ówdzie. Jedne były małe i szerokie, na których śmiało Wikingowie mogliby wybudować swoje osiedla, na innych z kolei nie dałoby się zbudować nawet jednego domu, bo nie pozwalała na to ilość miejsca. Mijając te wyspy, Astrid rozglądała się dokoła z przerażeniem, bowiem na mapach Czkawka nie określił ich wszystkich. Czkawka znał te wyspy jak własną kieszeń, pomyślała z poirytowaniem. Nie każdy trakt opisywał dokładnie, a to zajęłoby mu za dużo czasu. Poza tym nie mieszkały tu żadne smoki, które mogłyby go zainteresować.
- Śledzik, wiesz gdzie dokładnie znajduje się Przełęcz Flisaków? - zapytała wprost Astrid.
- Pewnie - odpowiedział Śledzik, wzruszając ramionami. - Latamy tam ze Sztukamięs średnio raz na miesiąc, bo mamy tam swoich naukowych przyjaciół.
- Chyba kujonów - zarechotał Sączysmark, zwracając się do bliźniaków, którzy również wybuchnęli okrutnym śmiechem.
- A więc dlatego tak rzadko ostatnio bywasz na Berk - zgadła Astrid, przypominając sobie, dlaczego ciężko było złapać Śledzika.
- Dokładnie - uśmiechnął się Wiking, zapominając o śmiejącym się z niego Sączysmarku. - Dokonaliśmy z Czkawką pewnego odkrycia, a Flisacy chcieli wiedzieć, czy nam się to udało. Wkrótce tak jakoś zaczęliśmy się wymieniać swoimi pomysłami - skrócił swoje opowiadanie Śledzik.
- Czkawka nic mi nie mówił o żadnym odkryciu - Astrid zmarszczyła brwi. Skoro to było takie ważne, dlaczego Czkawka to przed nią ukrył?
- Och, pewnie miałaś za dużo na głowie. Mel i takie tam. Poza tym to tylko jad oleandra i syrop z muchomorów żółtych. - tłumaczył jej Śledzik, a za jego plecami Mieczyk udawał, że zasypia, ku wtórze śmiechów Sączysmarka i Szpadki. - okazało się, że ich właściwości są bardzo liczne. Jad oleandra pomaga z leczeniu smoczych pęknięć, a syrop z muchomorów wpływa pozytywnie na choroby żołądkowe u ludzi.
- Chyba je wywołuje! - Sączysmark parsknął pod nosem.
   Śledzik po raz kolejny go zignorował, ale Sztukamięs zawarczała cicho pod nosem.
- Cieszę się, że wasze eksperymenty się powiodły - powiedziała Astrid.
- Och, to jeszcze nic. Zbieramy fakty na temat astrów.  No i planujemy też zbadać kokodziółki.
- Kokodziółki? - zapytała Szpadka. - To najgłupsza nazwa, jaką słyszałam.
   Śledzik tym razem nie wytrzymał.
- To ja ją wymyśliłem! - warknął. - Przymknijcie jadaczki, na Thora!
   Wikingowie uciszyli się od razu, wpatrując się z szokiem na przyjaciela. Denerwowali go wiele razy, ale nigdy Śledzik nie podniósł na nich głosu. Aż do tego momentu. Astrid mrugała powiekami, nie wiedząc, czy jej się to przewidziało, czy zdarzyło się naprawdę.
- No - burknął Śledzik. - tak lepiej. Chcesz jeszcze coś wiedzieć?
- Nie - odpowiedziała szybko Astrid. - Na dzisiaj wiem już wszystko.
   Dalszą część podróży odbyli w ciszy. Śledzik czuł się dumny ze swojego zachowania, w końcu po raz pierwszy postawił się bliźniakom i Sączysmarkowi w tak otwarty i ostry sposób.
   Zanim nad rozsianymi po wodzie wyspami nastał zachód, dotarli wreszcie do tej części wysp, które nazywali Przełęczą Flisaków. Rzeczywiście, tak jak opowiadał im Śledzik - przełęcz ta wyglądała jak poustawiane w morzu kolumny skalne, bez żadnych szczególnie wyróżniających się form życia. No, może z wyjątkiem wiszących mostów, od których zapierał dech w piersi.
   Gdy wlecieli między kolumny, zauważyli ze zdziwieniem, że od tej strony kolumny miały w sobie długie i szerokie wyżłobienia na linii wody, równe wysokościom statków. To tak ukrywali swoje okręty, pomyślała Astrid. Przepływający tu Łupieżcy mogliby pomyśleć, że są to naturalne wyżłobienia w dole kolumn, a nie stworzone przez człowieka tunele, prowadzące do społeczności rybackiej.
- Do której kolumny mamy wlecieć? - zapytała Astrid, patrząc z wyczekiwaniem na Śledzika.
-Myślę, że jest to obojętne. - odparł. - Zauważ, że wszystkie są połączone u góry mostami, więc gdzie byśmy nie wlecieli, będziemy mogli sprowadzić na siebie spojrzenia innych.
- E, mnie to tam pasuje - wzruszył ramionami Mieczyk, któremu najwyraźniej spodobała się sława wśród Łupieżców.
   Wlecieli do jednej z kolumn i znaleźli się od razu w tunelu, w którym stały cztery okręty i pięć małych łodzi. Najwyraźniej był to jeden z mniejszych portów, bo Flisacy głównie zajmowali się rybołówstwem. Smoki stanęły tuż za łodziami, przy wielkich, kamiennych schodach, prowadzących w górę.
   Na ich widok rybacy z nudnymi minami ruszyli w górę schodów.
- Czkawka nie powiedział mi, kim jest wódz Flisaków - przypomniała sobie Astrid z przerażeniem.
- Spokojnie - Śledzik próbował ją uspokoić. - Jest to Marmar z Doliny Cieni. Zapamiętaj to nazwisko, bo jest bardzo ważne.
- Marmar, Marmar... Skądś znam to nazwisko. - rzekła, patrząc na Wikinga przenikliwie.
- Tak, Marmar zbudował tu całą tą osadę. Tak naprawdę Flisacy istnieją tu od trzech lat. To dlatego wszyscy znają Flisaków, a nikt nie kojarzy z imienia ich przywódcę.
- Zapamiętam - obiecała mu Astrid.
- Niby po co jakiś gość miałby zakładać osadę gdzie indziej? - zapytał Sączysmark. - To tak, jakbyśmy my porzucili Berk! Przecież nie porzuca się matki...
- Owszem - kiwnął głową Śledzik. - Ale chyba nie słyszałeś o Dolinie Cieni - Wiking na samą myśl zatrząsł się ze strachu.
- Może mnie oświeć - zaproponował jeździec, krzyżując ręce i oparłszy się o Hakokła, który wyglądał na bardziej zainteresowanego.
- No, Dolina Cieni to normalnie najstraszniejsze miejsce na ziemi. Podobno sam Odyn znienawidził to miejsce na tyle, że wiatry łamały codziennie drzewa i niszczyły łodzie, nie mówiąc o Wikingach, którzy tonęli w głębinach.
- A nie mówisz przypadkiem o Skręćkarczych Bagnach? - zapytał Mieczyk. - Przecież to jest najstraszniejsze miejsce, jakie znamy. No i jeszcze jest Żniwiarz.
- Ej, serio. Już nawet nie chodzi o te wiatry i sztormy. Sama Dolina jest najstraszniejsza. Podobno są tam wilki wielkości niedźwiedzi.
- To jaki wzrost mają niedźwiedzie? - spytała go Szpadka, a Śledzik walnął się otwartą dłonią w czoło.
- Chodzi o to, że te lasy są dzikie, okej? Lepiej ich unikajcie.
- A ja bym tam chciał sobie pozwiedzać tę Dolinę - powiedział z zachwytem Mieczyk.
- Ja też - poparł go Sączysmark, przybijając z nim piątkę.
- Czy ktoś słucha, co ja mówię?! - jęknął Śledzik, trzymając się za głowę.
- Na razie nikt nie wyruszy dalej, niż mogę patrzeć - zadecydowała za nich Astrid. - Jesteście potrzebni Berk. A potem... cóż, Czkawka wam i tak pewnie na to nie pozwoli.
- Kto by o to pytał - machnął dłonią Sączysmark.
   Astrid zmroziła go wzrokiem.
- Chcesz kłopotów, Sączysmark?
- Dobra, słuchajcie, kiedy indziej - mruknął Sączysmark, odwracając wzrok, byle nie patrzeć na straszną minę Astrid. - Kto jest głodny?
- Ja! - wykrzyknęli razem bliźniacy i ruszyli do swoich drobnych pakunków. Śledzik westchnął smętnie i ruszył za nimi, choć podczas drogi to jego żołądek najgłośniej domagał się jedzenia.
   Astrid już zawahała się nad sprawdzeniem wszystkich dokumentów, gdy wtem usłyszała głos dobiegający ze schodów.
- Wiedziałem, że Śledzik przylatuje do nas w celach badań - Astrid zwróciła wzrok na wysokiego, szczupłego Wikinga, idącego spokojnie schodami w jej kierunku. Miał Przeraźliwie jasne oczy i siwe włosy, niczym aureolka wokół jego głowy, choć sam wyglądał na silnego mężczyznę. - Ale gdy poinformowano mnie o pięciu jeźdźcach, którzy wkroczyli na moje ziemię, musiałem zapytać, co się stało. Sądziłem chociaż, że przyleci Czkawka.
   Astrid uśmiechnęła się jak zwykle, gdy reprezentowała Berk, podchodząc do wodza.
- Nie, dziś ja go zastępuję. - powiedziała. - Wybacz, że cię niepokoimy, Marmarze, ale nasz port spłonął razem z naszymi dobytkami, które znajdowały się na łodziach, więc sami musimy dostarczyć nasze towary.
- Ach rozumiem. - oczy Marmara błysnęły, gdy przyglądał się Astrid.
   Szczególnie zdziwił ją styl ubioru - nie potrafiła określić, czy Flisacy rzeczywiście są Wikingami, bo choć dzielili się oni na różne szczepy, to jednak wyglądali dość podobnie, czy to budową ciała, czy ciężkim, okrutnym wyglądem zewnętrznym. Flisacy, jak zauważyła Astrid wyglądali na szczupłych i nieco wystraszonych, zapewne po czasie spędzonym w Dolinie Cieni, o której mówił Śledzik. Tak czy inaczej poza bardziej wyszukanymi tkaninami, ubrani byli jak zwykli rybacy, nie wojownicy. Każdy z nich miał przy pasie jedynie krótki nóż, nawet nie topór, ku zdziwieniu Astrid. Naprawdę wierzyli, że układ ich miejsca zamieszkania osłoni ich przed atakami, pomyślała. Ona wolałaby zdać się na czujność, mając przy sobie cały czas broń.
- Czyż to ta błękitnooka piękność, którą pojął za żonę sam Czkawka? - zapytał Marmar z uśmiechem. - Wybacz mi za poufałość, ale muszę ze szczerością stwierdzić, że plotki, które słyszałem okazały się istotnie prawdą.
   Astrid zarumieniła się od razu, słysząc tylu pochwał.
- Dziękuję, jednak uważam, że rzeczywiście ktoś przesadził. - po czym podała Marmarowi kolejne dwa listy. - Mamy dla was wasze zapasy. Wolelibyśmy je jak najszybciej rozpakować, mamy jeszcze dużo przystanków, zanim wrócimy do Berk.
- Ach, rozumiem - westchnął Marmar, przyjmując listy. - Szkoda, myślałem, że choć na chwilę będę mógł ugościć moich przyjaciół.
- Skorzystamy przy innej okazji - zapewniła go Astrid. - Sączysmark! Mógłbyś?
   Wiking podszedł, mlaskając i zaczął wypakowywać żelastwo Łupieżców z juków. Marmar natomiast posłał swojego człowieka po resztę pakunków, a podczas, gdy Sączysmark opróżniał pakunki, wódz Flisaków zdołał przeczytać oba listy Czkawki. Gdy skończył, wyglądał na mocno rozgniewanego.
- Czkawka pisał mi na temat Damorów, ale nie wiedziałem, że sprawa posunęła się aż tak daleko! - choć Marmar wyglądał na człowieka zrównoważonego i spokojnego, to jednak Astrid zadrżała, widząc go w gniewie. Pasował na wodza Flisaków jak nikt inny, pomyślała. - Niech tego całego Theoda pochłoną wody Odyna! Wybacz mi mój gniew, ale nienawidzę oszustów.
- Macie wiele z Czkawką wspólnego - powiedziała Astrid, przyglądając się wodzowi.
- Nie sądzę, by Czkawka potrafił nienawidzić kogokolwiek. - Marmar najwyraźniej już się uspokoił. - To potężny i odważny wódz, ale ma dobre serce, co nie sprzyja podejmowaniu istotnych decyzji.
- Ty nie masz dobrego serca, Marmarze? - zapytała go Astrid. Polubiła starego wodza za jego mądrość i uprzejmość. Chyba bardziej był podobny do Astrid niż do Czkawki, sądząc po jego gniewie, w jaki wpadł słysząc o Damorach. - Bo myślę, że dobrze ci z oczu patrzy.
   Wódz uśmiechnął się lekko, klepiąc Astrid po ramieniu.
- Wszystko, co było we mnie dobrego umarło w Dolinie Cieni, wojowniczko. Módl się do bogów, aby twój mąż nigdy nie musiał podjąć takich decyzji, jakie podjąłem ja.
   Astrid przełknęła głośno ślinę, wyobrażając sobie Czkawkę, w którym pękłoby całe dobro, jakie posiadał. Nie zniosłaby tego.
- Więc zamierzacie objuczać zapasami te biedne smoki? - spytał Marmar, podchodząc do Iskry, która pokazała zęby, gdy Wyking się do niej zbliżył. Astrid zatrzymała go szybko.
- Wybacz, jest nieufna wobec każdego. - powiedziała, głaszcząc czarną głowę Nocnej Furii, wpatrzonej z czujnością w wodza Flisaków.
- A ja myślę, że nie o to chodzi. - powiedział wolno, patrząc smokowi w oczy. - Myślę, że wiele przeszła, dlatego nie ufa obcym.
   Iskra przestała warczeć i spojrzała na wodza ciekawie. Astrid była w szoku, że Marmar trafił w sedno. Tak, Iskra nienawidziła ludzi. Nie wie tak naprawdę, jakim cudem zaufała jej, skoro ludzie zabili całą jej rodzinę.
- Nie zgodzę się na to - powiedział twardo Marmar. - Wyślę moją łódź z waszymi zapasami na Berk. Nie mogę pozwolić, by klan, który szczyci się sztuką rybołówstwa pozwalał na niewygodę przyjaciół, jeśli może im jakoś pomóc.
- Nie wymagamy tego - zapewniła go Astrid.
- Ale powinienem wam jakoś pomóc. W końcu łączy nas sojusz, czyż nie? Jeśli wasz port spłonął, musimy wam pomóc podczas trudnego dla was czasu. Choćby miało to oznaczać tak mało znaczącą pomoc...
- Małoznaczacą? - spytała Astrid z zachwytem. - Marmarze, nawet nie wiesz, jak bardzo nam pomogłeś!
- Cenię sobie twoją wdzięczność, Astrid, ale uważam to za mój obowiązek. - Marmar kiwnął głową z uśmiechem. - Zostawcie towary, które mamy dostarczyć do Berk, choćby w tym miejscu, a moi ludzie zajmą się resztą.
   Astrid kiwnęła głową, po czym zabrała się do pracy, razem z pozostałymi jeźdźcami. Sprawdziła wszystkie potrzebne im w dalszej podróży towary i odstawiła je na miejsce, a te, które mogłyby im tylko ciążyć, podczas dalszej drogi. Praca ta zajęła im tylko pół godziny, bo jeźdźcy naprawdę wzięli się ostro do roboty. Gdy Marmar wrócił ze swoimi ludźmi, niosącymi cenne dla Wikingów wędki i inne ważne wynalazki Flisaków, jeźdźcy byli już gotowi.
   Śledzik wskazał Flisakom towary do Berk, po czym pomógł im wraz z Mieczykiem zapakować je na łódź, którą wskazał im Marmar. Sam rozmawiał jeszcze chwilę z jeźdźczynią i jej przyjaciółmi, najwyraźniej szczerze ucieszony z ich obecności.
- Ach, tak. Hassa. Słyszałem o nim. Podobno wywodzi się z rodu Borka, prawda? - zastanawiał się Marmar.
- Na to wygląda. - odpowiedziała Astrid. - Jest świetny w swojej sztuce. Najwyraźniej wdał się w swojego ojca.
- Ach, Pyskacz - westchnął znów Marmar. - Był wspaniałym wojownikiem. Szczerze zazdrościłem Stoickowi takiego oparcia, jak Pyskacz. O ich przyjaźni już krążą legendy. Bardzo zasmuciła mnie wieść o śmierci obojga.
- Tak, to były ciężkie ciosy dla Berk - przyznała Astrid. Nawet Sączysmark i Szpadka wyglądali na zasmuconych, słysząc o ich przyjacielu.
   Marmar jednak uśmiechnął się smutno i obszedł dokoła jeźdźców, po czym objął przyjaźnie  Szpadkę i Sączysmarka, mówiąc:
- No tak, ale trzeba cieszyć się z tego, co dają nam bogowie, bo czasami mogą nam to odebrać. - kiwnął w stronę Astrid, nie puszczając jeźdźców w stalowym uchwycie. - Jak na przykład wasze małżeństwo. Miejmy nadzieję, że resztę waszych jeźdźców również postawicie na ślubnym kobiercu, choćby i siłą.
   Szpadka popatrzyła z szokiem na Sączysmarka, który wyglądał na równie zakłopotanego. Marmar najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo trafił ze swoimi słowami, pomyślała Astrid, tamując z całej siły śmiech.
- Bo w rodzinach siła - kontynuował Marmar. - A może i z czasem Czkawka doczeka się godnego następcy.
   Astrid zarumieniła się znów, chcąc coś powiedzieć, ale zastąpił ją Sączysmark, odpychając lekko, acz stanowczo wodza od siebie.
- Można powiedzieć, że już w sumie mają następcę - powiedział, chcąc pewnie jak najszybciej zamknąć poprzedni temat. Marmar spojrzał ze zdziwieniem na Astrid, nie rozumiejąc, co Sączysmark ma na myśli.
- Tak, zaadoptowali Mel - potwierdziła Szpadka, czerwieniąc się cała. - więc tak jakby już mają następczynię.
- Nie słyszałem o tym - powiedział z urazą Marmar, puszczając Szpadkę ze swoich objęć.
   Astrid opowiedziała mu o sytuacji Mel i o ich geście wobec dziewczynki, gdy postanowili przyjąć ją pod swój dach. Powiedziała również o tym, że traktują Mel jak własną córkę i że nie wyobrażają sobie teraz jednego dnia bez niej.
- Hmm - zastanowił się Marmar. - Czkawka powinien mi pisać więcej w tych listach - wymruczał. - Z tego, co mówisz musi być naprawdę wyjątkowym dzieckiem. Może przysłalibyście ją kiedyś do nas, by rozwijała swoją naukę? Sądzę, że Śledzik chętnie ją włączy do naszych lektur i doświadczeń.
- Na razie uczy się w Smoczej Akademii - powiedziała Astrid, choć tak naprawdę nie chciała, by Mel zniknęła z Berk, choćby na jakiś czas. Już wystarczająco źle czuła się, gdy dziewczynka była z dala od niej. - A potem... Potem ją o to spytamy.
- Och, mam nadzieję, że się zgodzi - uśmiechnął się łaskawie Marmar. A Śledzik i Mieczyk wrócili z portu, otrzepując dłonie.
   Astrid pożegnała się więc z Marmarem, który objął każdego z nich przyjaźnie na pożegnanie i prosił, aby odwiedzali go częściej. Jeźdźczyni była zaskoczona otwartości, z jaką powitali ich Flisacy. Sądziła, że po tym co przeszli, oraz po ich stylu życia można spodziewać się oschłości i czujności, nie otwartości i głębokiej przyjaźni. Czuła, że zaczyna podobać się jej zadanie i że mogłaby częściej latać na misje Berk, zamiast pozostałych jeźdźców.



Taak, wiem. Zabijcie mnie, bo o was zapomniałam ;cc ale wiecie jak to jest - szkoła, i wszystko jasne. Chciałam wam dać coś takiego buum! żeby wam nie było smutno na początek roku, a że to zajęło trochę czasu, to mam nadzieję, że mi wybaczycie ;*



A propos, wszystkiego najlepszego w nowym roku szkolnym. Niech wam Odyn przy lekcjach sprzyja no i wgl :pp ja pitole, ale mi się tego gromadzi... zaraz będzie epilog pielgrzymki, potem oczywiście Próby ognia w kinie <3 no i małe spotkanie młodych. A jak wy spędzacie wolny czas?