Mel biegła przez całą wioskę, zauważywszy znajomą postać Tajfumeranga nadlatującego z zachodniej części wyspy. Wpadała na zapracowanych Wikingów, ale w tej chwili nie zwracała na to uwagi; ani myślała, by wszystkich przepraszać.
Nie zrobiłam nic złego, powtarzała sobie, ale mimo to i tak nie potrafiła uwierzyć w te słowa. Serce jej się łamało, gdy przypominała sobie minę chłopaka. Zraniła go. I to bardzo.
- Robin! - krzyczała z daleka, machając do przyjaciela. Młody jeździec zeskoczył z siodła swojego smoka i ruszył szybkim krokiem przez wioskę. Jego twarz była zasłonięta przez gruby kaptur z ciepłego futra.
Mel złapała go, gdy przechodził obok domu Sączysmarka.
- Robinie, rozmawiałeś z moim ojcem? - pytała, ale chłopak odtrącił ją i szedł dalej przez gęste śniegi. Wokół nich huczała śnieżyca. Wikingowie kończyli powoli pracę i zamykali się w domach, oczekując najgorszego dzisiejszej nocy. - Porozmawiaj ze mną! - błagała, a jej głos się załamywał.
Robin niespodziewanie obrócił się, ściągając z głowy kaptur. Jego ostre rysy twarzy uformowały się w pełen powagi grymas.
- Chcesz ze mną rozmawiać tylko po to, by upewnić się, że nie jestem kapusiem? - spytał głosem pozbawionym jadu. Mel poczuła, że łamie jej się serce, choć w głosie chłopaka wciąż dominowało ciepło, jakby nie przekreślił swojej przyjaciółki.
- Nie, wcale nie... - kłamała, choć przez całą drogę z jaskini Angusa rozmyślała tylko o tym, czy Czkawka już wysłał po nią smoki.
- Możesz być spokojna - wzruszył ramionami Robin i osłonił się przed zimnem. - Moim zdaniem sama powinnaś przedstawić Czkawce swojego chłopaka.
- On nie może się dowiedzieć o Angusie - jęknęła Mel. Jej ciemne włosy wirowały pod wpływem zimnicy.
- A kiedy mu powiesz? - spytał Robin cicho. - Kiedy weźmiecie ślub? Czy kiedy Piorun zdecyduje się opuścić wyspę?
- Nie zostawi mnie! - zaprzeczyła stanowczo Mel, ale widząc ostrzegawcze spojrzenie chłopaka, umilkła.
- Pewna jesteś? - zapytał ostro Robin. - Nie je od kilku dni, nawet Czkawka to zauważył. Jak myślisz, ile czasu zajmie, zanim zagłodzi się na śmierć? On za tobą tęskni, Mel, a ty w tym czasie uganiasz się za Berserkiem - to ostatnie powiedział niemal jak przekleństwo.
- Przestań, nawet nie wiesz jakie to dla mnie trudne - załkała Mel. Po jej policzkach popłynęły gorące łzy.
- To przestań udawać - odparł Robin, ukrywając wzrok za kapturem. - Idę pomóc Astrid na Arenie. Nie chcę, żeby na mnie czekała.
- Robinie! - krzyknęła za nim Mel i chwyciła go za nadgarstek. Chłopak stanął i odwrócił się wolno, wciąż nie patrząc na dziewczynę. - Przepraszam cię... - wyszeptała, choć nie była pewna, czy nie powinna powtórzyć tych słów przez szum wiatru. Robin chyba jednak usłyszał, bo skinął głową i odszedł bez słowa. Mel stała jeszcze długo pośrodku wioski, patrząc za oddalającym się Wikingiem z tęsknotą. Tak bardzo chciała z nim usiąść i porozmawiać, ale na to chyba było już za późno.
Andre siedział w Wielkiej Sali, ciesząc się z ciepła, jakim darzyły go dwa wielkie paleniska u boku fotela, na którym zawsze siedział jego ojciec. Tym razem jego fotel, czy też raczej tron, był pusty.
Czasami Berk odwiedzali inni wodzowie wraz ze swoimi podwładnymi. Czkawka siedział wtedy dumnie, ale z uśmiechem, w tym właśnie miejscu, witając gości, którzy przybyli, by rozmawiać o pokoju. Pewien szkicownik raz narysował mu nawet portret, na którym był widoczny Czkawka Haddock III z płonącymi zielonymi oczyma, szerokim uśmiechem i krótkim zarostem wraz z swoją przepiękną blondwłosą małżonką przy boku. Obraz wyglądał niezwykle. Rodzice Andre postanowili nawet, że zawieszą go obok portretu Stoicka i Czkawki sprzed ponad dwudziestu lat.
Chłopak wygiął plecy w łuk, czując, że zaczyna go boleć kręgosłup od ciągłego ślęczenia nad książkami. Ogólnie to szukał wymówek, by nie siedzieć nad książkami - a raczej, żeby inni go przed nimi nie widzieli - ale wieczorami, gdy Berk zasypiało i każdy siedział w swoim własnym gniazdku, lubił wymykać się z domu przez okno w pokoju i przesiadywać w Wielkiej Sali przed stosem lektur.
Ani jego ojciec, ani Mel ani Hassa nie wiedzieli, gdzie go wtedy znaleźć. I nie znaleźliby go. To Inga była rodzinnym kujonem, nie Andre. Mel to ta wyrywna, której nigdy nie ma w domu. Andre był typem buntownika, choć nigdy nie zrobiłby czegoś, co złamałoby honor jego rodziny.
- Znowu ślęczysz nad księgami - usłyszał głos z cienia Sali, który przejął go strachem. Wyskoczył z miejsca, jakby ktoś podpalił mu nogi i opadł na podłogę, zaplątawszy się o ławkę, na której uprzednio siedział.
Violin podbiegła do niego, a jej blond włosy sięgające linii bioder zafalowały jak kaskady górskich wodospadów. Andre leżał na podłodze i wpatrywał się w nią oszołomiony. Mógłby poprzysięgnąć, że w życiu nie widział piękniejszej istoty.
- Nic ci nie jest? - spytała, kucając przed nim w długiej, błękitnej sukni. Jej szare, półskośne oczy jej matki wpatrywały się w niego badawczo.
- Niee, aniele - odparł i poderwał się na nogi. Violin wybuchnęła dźwięcznym śmiechem, który rozszedł się po Sali. Nawet Andre na moment się uśmiechnął.
- Jesteś zabawny, Andre - odparła z uśmiechem. Andre czasami zastanawiał się, czy w jakiejkolwiek części wdała się w swojego ojca. Nic z jej wyglądu nie wskazywało na to, by tak było. Nawet śmiech miała niski jak Szpadka.
- Tak uważasz? - spytał nieco zawstydzony. - Nie słyszałaś jak kaleczę gwarę saską. Śledzik jest tym przerażony.
Violin znów obdarzyła go uśmiechem.
- Słyszałam o tym, że zamiast powiedzieć: "Jestem synem Czkawki Haddocka", powiedziałeś "Jestem pościelą z norek". W ogóle jak ty pomyliłeś te słowa? - zaśmiała się, a Andre podrapał się po głowie.
- Właściwie nie wiem - przyznał chłopak, ciesząc się, że może choć przez moment rozbawić swoją koleżankę. - Można uznać, że mam do tego dar.
- Nie tylko do tego - wyszeptała nisko Violin, przybliżając się, ale nagle zwątpiła i zamrugała gwałtownie, spoglądając na swoje nogi. Andre wstrzymał oddech, gdy dziewczyna stanęła tuż przed nim. - Znaczy... chodziło mi o to, że... - zająknęła się i schowała jeden kosmyk za ucho. - Jesteś dość dobry w oswajaniu smoków. W przeciwieństwie do mnie.
Andre czuł się zakłopotany. Nie uważał siebie za talent, choć wiele osób mówiło mu, że smoki mu ufają i że ma z nimi szczególną więź. Zawsze zwalał to na fakt, że był po prostu synem Czkawki - pierwszego jeźdźca, któremu udało się wytresować Nocną Furię. Nie lubił, gdy inni patrzyli na niego, jakby był kimś wyjątkowym, skoro wiedział, że sam sobie na to nie zasłużył.
- Twoja mama jako jedyna oswoiła Wrzeńca - wyszeptał zszokowany. Nie sądził, że Violin powie mu coś tak miłego. Zazwyczaj go ignorowała. - Jak dotąd nikomu nie udało się tego dokonać.
- Moja mama jest inna - westchnęła Violin i usiadła na ławce ze zmęczeniem. Na jej gładkiej, bladej twarzy pojawiły się świetlne płomienie pochodzące z paleniska. - Ona nie musiała nic robić, by być wyjątkową, zawsze tak było. Im bardziej uciekała od swojego przeznaczenia, tym bardziej ono ją wciągało. Nawet wuj Mieczyk tak twierdzi.
Andre nagle zrozumiał.
- Twoja matka ma zastępować Gothi podczas jej choroby, prawda? - spytał, a Violin zwiesiła głowę. - Na długo?
- Aż nie wyzdrowieje - wyszeptała dziewczyna. - Nie chcę tego, Andre. Wiem, że jeżeli moja mama zostanie miejscowym medykiem i wieszczką to...
- Nie będzie mieć dla ciebie czasu? - spytał chłopiec. Violin popatrzyła mu w oczy wzrokiem zranionej łani.
- Nie powinnam ci opowiadać o moich problemach - stwierdziła zrezygnowana i wstała, ale Andre chwycił ją niepostrzeżenie za rękę i zatrzymał.
- Violin, nic się nie stało. Tym lepiej, że mi o tym mówisz - powiedział poważnie. Nie wierzył, że to mówi. On, Andre Haddock nigdy nie przejmował się innymi. Skupianie na sobie uwagi i robienie za clowna było jego tarczą i ochroną przed docinkami innych. Nie było mowy, by zaczął przejmować się problemami innych. Za bardzo go zranili, gdy był jeszcze dzieckiem. Co było w Violin, że Andre na moment zapominał o swoim sposobie bycia?
- Mama ma specjalne zdolności - kontynuowała dziewczyna po długiej chwili ciszy. Andre słuchał jej cierpliwie. - Wiem, że jest do tego przeznaczona. Nie każdy ma ambicje i zdolności, by być drugą Gothi.
- Mój ojciec pewnie o tym wiedział... - zaczął nieśmiało chłopak, bo nie miał pewności, czy tymi sprawami powinien się dzielić ze swoją koleżanką. - Dlatego wysłał Szpadkę na szkolenie jeszcze przed twoimi narodzinami. Ona przez ten cały czas...
- Szkoliła się? - spytała Violin z krótkim, wymownym uśmiechem. - Tak, Andre.
Sposób, w jaki wypowiedziała jego imię wprawił go w zakłopotanie. Zaczynał się zastanawiać, po co w ogóle dziewczyna przyszła do Wielkie Sali. Wiedziała, że tu jest? A może przyszła tu w takim celu jak on sam - by posiedzieć w samotności, z dala od innych?
Violin skupiła wzrok na księdze, którą czytał jeździec. Jej połyskliwe włosy spływały po jej ramieniu. Andre wpatrywał się w nią urzeczony. Miała w sobie delikatność rusałki, ale dobitność i język matki. Doskonale pamiętał jak dogryzła pewnemu Łupieżcowi, gdy zleciał z konia. Czkawka i wódz Łupieżców po zawarciu rozejmu stwierdzili, że obaj potrzebują nowych jeźdźców, dlatego sędziwy już Albrecht wysłał pięciu młodych Wikingów do Berk. Wszyscy zakochali się w Violin. Dwóch pobiło się o jej względy. Trzech wykurzyła ona sama. Andre czuł ulgę, że jego ojciec dalej nie wiedział, dlaczego Łupieżcy zrezygnowali z bycia jeźdźcami.
- Po naszym szkoleniu mieliśmy wybrać smoki - odezwała się po chwili, a chłopiec szybko oprzytomniał. - Tylko trójka z nas nie wybrała smoków. - rzekła, patrząc mu zagadkowo w oczy. - Ty, ja i Trenia. Dlaczego zrezygnowałeś, jeżeli mogłeś wybrać dowolnego smoka? Z pewnością dąłbyś sobie rade z jego oswojeniem...
Andre przełknął głośno ślinę. Była to jego tajemnica, której nie chciał nikomu wyjawić.
- Wiesz... Mógłbym, ale nie chcę - odpowiedział, ale Violin nie wyglądała na usatysfakcjonowaną ta odpowiedzią. - Mógłbym wziąć każdego smoka, to prawda. Ale ja dobrze czuję się z każdym z nich, nie potrzebuję jednego wybranego. Mel tego nie rozumie, w sumie nikt tego nie rozumie...
- Ja rozumiem - Violin położyła swoją dłoń na jego dłoni i uśmiechnęła się lekko.
Chłopiec czuł się źle, że ją okłamuje. W istocie mógł nawiązać więź z każdym smokiem - wszystkie go lubiły i szanowały - no, z tym ostatnim wyjątkiem był Piorun, ale Andre czuł, że każdy smok byłby dla niego zbyt małym wyzwaniem. Jako syn Czkawki chciałby dorównać najlepszemu z jeźdźców z tym, że zamiast tresować Nocną Furię, on wybrał sobie na cel smoka, którego po ludzku nie dało się dosiąść...
- Szeptozgony - wyszeptała Violin, przewracając stronę. - Aż tak ciebie interesują?
- Są tak szybkie jak Nocna Furia - odparł Andre beznamiętnie. Violin otworzyła szeroko oczy.
- Jak?!
- Pod ziemią potrafią rozwinąć niewiarygodną prędkość... - rozmarzył się chłopak i wskazał jej na dwie ilustracje smoka. - Mają tak grubą skorupę, że mogą się przebić przez najtwardszą powłokę skalną... Zanudzam? - spytał, spoglądając badawczo na dziewczynę. Violin pokręciła głową. Siedzieli tuż obok siebie, przeglądając książkę.
- Nie, Andre - odparła z zaintrygowaniem. - Nie wiedziałam, że czytasz - wyznała wprost. - Ani, że interesuje cię nauka.
Andre nie odpowiedział, tylko zamknął książkę i położył ją na bok.
- Bo nie interesuje - odparł obojętnie, wstając. Czuł, jakby dostał policzek od dziewczyny. No tak, wszyscy brali go za tego Andre, którego strugał przed swoimi kolegami. Nikt nie interesował się, jaki był naprawdę. - Powiedzmy, że jestem tylko irytującym dzieckiem wodza, który po prostu lubi żarty - odpowiedział kąśliwie i ruszył w stronę wyjścia, pozostawiwszy książkę na ławce. Violin pobiegła za nim.
- Poczekaj! - wykrzyknęła, łapiąc go za rękę. Andre drgnął, czując jej ciepły dotyk. - Uraziłam cię? - spytała, a chłopak poczerwieniał. Nie wiedział, jak ma odpowiedzieć. - Przepraszam. Po prostu myślałam, że jesteś inny... Nie sądziłam, że potrafisz tak rozmawiać. Zupełnie jakbyś był...
- Czkawką? - zapytał twardo chłopak. Violin odpowiedziała. - Nie, nie jestem nim - burknął i wyszedł, zostawiając ją w Wielkiej Sali. Czuł się urażony, choć szczerze mówiąc myśli błąkały się w jego głowie jak łodzie po środku morza w trakcie sztormu. Violin dotknęła najbardziej intymnej części jego duszy. Nie mógł sobie pozwolić na taki błąd.
Witojcie! Mam nadzieję, że się podoba :D Ja znikam, bo w sobotę wychodzę na pielgrzymkę <3
Ale się cieszę :33 ogólnie to polecam wszystkim - małym i dużym - wyruszenie na pielgrzymkowy szlak ;) jest naprawdę nieziemsko!
Next pojawi się kiedy wrócę - mam nadzieję że tak wyjdzie a nie że poimprezuję jak ostatnio ;p
to trzymajcie się ciepło i niech Odyn dmucha wiatr w wasze żagle i bla bla bla... sami wiecie :D
Całusy, Just ;* ;*
wtorek, 25 lipca 2017
środa, 19 lipca 2017
Zranione serce
Mel wymykała się z domu zawsze w godzinach porannych, aby spędzić trochę czasu z Angusem. Wracała na obiad, by nie wzbudzać podejrzeń, po czym znów wybywała. Czkawkę martwiło to, że jego mała córeczka nie chce spędzać z nim czasu, ale czuł do niej złość na myśl o jej ostatnich wybrykach. W końcu sam był młody i potrzebował czasu dla siebie. Problem polegał na tym, że Czkawka zawsze zabierał ze sobą swojego smoka. A Mel...
- Co tu robisz? - zapytał Czkawka, widząc zwiniętego obok drzwi wejściowych Pioruna. Mel wyleciała z domu już dobre dwie godziny temu. Nie miała nawet czasu zjeść deseru, który przygotowała jej Astrid - choć w sumie tego akurat Czkawka się nie dziwił, znając umiejętności kulinarne swojej żony.
Piorun wyglądał na sfrustrowanego. Jego wielki pysk leżał wyciągnięty w kierunku kominka, a smutne oczy szukały jeźdźczyni, która wydawała się zapomnieć o swoim smoku. CO jest z tą dziewczyną? - myślał rozzłoszczony wódz, podchodząc do smoka.
- Gdzie Mel, Piorun? - spytał, siadając obok na podłodze. Czkawka położył dłoń między oczyma smoka i westchnął. Smok na chwile przymknął oczy, jakby dotyk jeźdźca go uspokajał.
Wtem do salonu wparował jak zwykle Robin, niosąc drewno na opał.
- Dzień dobry - powiedział głośno, zwiastując swoje przybycie. Czkawka obrócił się w stronę drzwi i uśmiechnął.
- Cześć, Robin - odparł, marszcząc brwi na widok niesionego przez chłopaka naręcza drewna. - A to nie Andre miał przynieść drewno?
- Spotkałem go po drodze - przyznał Andre, zamykając noga drzwi i tym samym ucinając kontakt zimnego powietrza z ciepłym domem wodza. - Spieszył się do kolegów i wziął za dużo na ręce, więc stwierdziłem, że mu pomogę.
- I dlatego wcisnął ci całe drewno i poleciał do swoich? - spytał Czkawka, biorąc od chłopaka materiał i układając przy kominku. - Czasem mam wrażenie, że wdał się w mamę...
- Słyszałam! - wykrzyknęła Astrid z kuchni.
- Też cię kocham, skarbie - odpowiedział z uśmiechem Czkawka, choć na jego policzkach pojawiły się czerwone plamy. Robin stłumił śmiech.
- Przyszedłem odwiedzić Mel. Jest może? - spytał, ale na widok miny Czkawki mina mu zrzedła.
- Gdybym wiedział, gdzie obecnie znajduje się moja córka, z pewnością bym ci to powiedział - oznajmił pochmurnie Czkawka, kończąc układanie beli w kącie pomieszczenia. Obaj mężczyźni z zadowoleniem otrzepali brudne z kory dłonie.
- Zostawiła Pioruna - zauważył Robin z przygnębioną miną.
Nastała cisza. Czkawka przypomniał sobie czasy, gdy Robin i Mel spędzali ze sobą każdą chwilę, lecąc na smokach. Wtedy przynajmniej nie martwił się o swoją córkę - doskonale wiedział gdzie jest i z kim jest. Najchętniej powróciłby do tych momentów. Zdał sobie sprawę, że Robin był osobą, której w tym momencie ufał bardziej niż własnej córce.
- Poszukam jej - zaproponował Robin, patrząc na smoka. - Piorun, leć ze mną - poprosił, a smok jak na zawołanie poderwał się z podłogi. Czkawka zauważył, że jego dawny uczeń ma zdumiewające podejście do smoków. Prawie tak niezwykłe, jak talent Mel.
- Niech wróci na kolację - odparł tylko Czkawka, skinąwszy głową. - Myślę, że powinniśmy porozmawiać.
- Przekażę - obiecał chłopak, po czym zniknął w progu wśród chłodnej bieli. Smok ledwie przecisnął się przez i tak szeroki próg i pobiegł za jeźdźcem, znacząc puszysty śnieg śladem swoich łap.
Lecieli tak przez godzinę - smok i jeździec. Robin rzadko kiedy dosiadał Pioruna, bo zazwyczaj robiła to Mel. Nie miał jednak oporu przed przejażdżką z Wandersmokiem, mimo iż wiedział, że nadciąga burza.
- Nie zawiedź mnie, stary - mruknął, klepiąc smoka po rogu. - Nie chcę skończyć jako spalona kupka popiołu.
Piorun zaśmiał się swoim gardłowym, smoczym śmiechem i poszybował niżej, jakby chciał zapewnić jeźdźca, że nie zrobi niczego głupiego.
Robina dziwiło to, że smok zgodził się tak łatwo na propozycję jeźdźca. Myślał, że Wandersmok będzie bardziej rozkojarzony i nieufny, a on jakby tylko czekał, że Robin zaproponuje mu lot. Lepiej on, niż Czkawka, pomyślał, wyobrażając sobie nieprzyjemną wymianę zdań między wodzem a jego córką.
Biel pod nimi stawała się coraz mniej gładka i jednolita, pozostawiając miejsce zarastającemu lasowi. Drzewa pięły się ku górze po ostatnie promyki zimowego słońca. Tutaj naprawdę łatwo było się ukryć.
Smok leciał przed siebie, jakby doskonale wiedział, gdzie szukać jeźdźczyni. Robin zauważył to i bez problemu dał się ponieść pewnemu stworzeniu. W końcu kto może znać jeźdźca bardziej niż jego własny smok?
Piorun nagle zawinął i skręcił, rozglądając się wokół nad klifami. Robin zmarszczył brwi - Mel rzadko kiedy spędzała tu czas, poza ich nielicznymi rozmowami o zachodzie słońca. Robin powracał do nich z uśmiechem, nigdy nie potrafili się nagadać, choćby mieli na to całe lata.
- Jesteś pewny, że to tu? - spytał Robin, ale usłyszał jakieś głosy. Piorun zatrzymał się i opadł lekko na najbliższy klif, który strzegł wejścia do lasu. Zszedł ze smoka i ruszył wytarta ścieżką, ale Piorun warknął pod nosem. - Co? - spytał, ale smok zerknął za jego plecami na inną, rzadziej uczęszczaną drogę.
Wiodła ona w dół, do samego morza przez szereg ostrych skał i klifów. Zejście w dół było trudne już w lecie, a co dopiero w zimie. Robin wzdrygnął się gwałtownie, wyobrażając sobie, jak ślizga się po gładkiej powierzchni i wpada do lodowatej wody.
- Nie zejdę tędy - mruknął pod nosem, a Wandersmok odsapnął i machnął ogonem nad wysokimi krzewami na krawędzi klifu. Robin zmarszczył brwi, ale posłuchał smoka i zaczął przedzierać się przez ostre krzewy i wystające gałęzie. Wkrótce przejście znów kończyło się przy skalnym urwisku, ale wtem Robin zauważył coś dziwnego... W dół prowadziły wąskie, skalne schody kończące się na dzikiej plaży.
Robin od razu pomyślał, że to pewnie jedna z dróg, które wybudowali jeźdźcy, aby udostępnić ludziom wszystkie miejsca tam, gdzie nie mogli dojść o własnych nogach. Plaża wyglądała pięknie, ale bez pomocy smoka żaden Wiking nie dałby rady się tu dostać. Czkawka nieźle to przemyślał, uśmiechnął się do siebie Robin, zastanawiając się przy tym, czy tak romantyczne miejsce nie służyło przypadkiem wodzowi i jego żonie w spotkaniach.
Chłopak zszedł na dół, ale już z daleka zobaczył parę trzymająca się za ręce. Zatrzymał się na moment i z przyzwyczajenia schował za skałą, obserwując dwie osoby. Miał wrażenie, że jedną zna, choć nie mógł uwierzyć, że w rzeczywistości była to Mel. Znał doskonale jej sylwetkę, w którą nie raz wpatrywał się z zachwytem, jej bujne, rudobrązowe włosy, rozwiewane przez wiatr... Zawsze zimą nosiła ciepłe futra, które sprawiały, że z wyglądu przypominała Astrid. Robin dziwił się jednak, że pomimo tak sporej warstwy odzienia, zawsze wyglądała szczupło ze swoją talią osy. Raczej wątpił, by mógłby gdzieś pomylić tak wyjątkową dziewczynę.
Niepokoiło go jednak to, z kim Mel stała na plaży. Schodził po stopniach, wpatrując się w parę z niedowierzaniem malującym się na jego twarzy. Im bardziej się zbliżał, tym bardziej jego serce spotykał zawód.
Robin zszedł na sam dół i ruszył po zamrożonym piasku w kierunku swojej przyjaciółki. Gdy był już pewny, że Mel z kimś się spotykała, jego serce rozpadło się na kawałki. Sam nie wiedział, dlaczego się nie zatrzymał, dlaczego nie zawrócił. Co miałby jej powiedzieć? Miał jej do przekazania tylko prośbę Czkawki, która w tej sytuacji brzmiałaby banalnie.
- Robin! - wykrzyknęła Mel, puszczając dłoń chłopaka. Rudowłosy spojrzał na Robina, a na jego twarzy pojawiło się ciche zadowolenie.
Robin pomyślał, że może jego twarz pokazuje jasno jego uczucia i ukrył je za maską powagi i pokory. Tak bardzo chciał cofnąć się o te kilka godzin, tak aby nigdy nie znaleźć się w tym miejscu...
- Co ty tu robisz? - spytała Mel, gdy wtem młody Wiking odsłonił kaptur, który zasłaniał rudawą czuprynę.
Robin skupił się na wyglądzie chłopaka i zamarł. Doskonale znał te ubrania. Berserkowie od wieków używali niedźwiedziej skóry do zdobienia swoich tunik. Nawet w najzimniejsze dni pozostawiali niektóre części swojego ciała nagie - jak przedramiona i łydki, aby zaprezentować tatuaże w kształcie smoków. Z tym, że młody Berserk nie miał żadnego tatuażu...
- Co tutaj robi Berserk? - warknął nieprzyjemnie. Nawet jego samego zdziwił jego ton, toteż nie dziwił się Mel, że rozdziawiła usta, przyglądając się swojemu przyjacielowi.
- Nie twoja... - zaczęła, ale Robin nie dał jej skończyć.
- Zdradzasz swojego ojca, Mel! - wykrzyknął, wpatrując się ze złością w obcego. Angus zmarszczył brwi i zacisnął pięści, gotów do konfrontacji. Chociaż Robin nie miał przy sobie żadnej broni, doskonale znał swoje szanse i wiedział, że Wiking mógłby nie wrócić na rodzinną wyspę, gdyby w tej chwili spróbował zaatakować jeźdźca.
- Nieprawda! - krzyknęła mel, choć w jej oczach pojawiły się łzy. - Angus nie...
- Jak długo on tu jest? - pytał Robin, próbując się uspokoić. Nie mógł uwierzyć, że Mel... że ten Berserk...
- Niedługo... Robin, co cię to w ogóle obchodzi?! Nie masz własnego życia? - odpowiedziała Mel, ale zabrakło jej siły w głosie. Nie chciała zranić swojego przyjaciela.
- Oczywiście Czkawka o tym nie wie? - zapytał Robin, choć doskonale wiedział, że wódz nie ma pojęcia, gdzie jest jego córka. Mel otworzyła szeroko oczy, a z kącików jej oczu wypłynęły łzy.
- Jak możesz... - wyszeptała. Robin poczuł się koszmarnie. Z jednej strony czuł się zhańbiony i złamany, jakby przegrał jakąś bardzo ważną bitwę. Z drugiej jednak strony wiedział, że nie może stać na drodze do szczęścia osoby, na której mu zależało.
- Zostaw ją - wtrącił się rudy Wiking. - To nie twoja sprawa.
- Istotnie - warknął zraniony Robin i odszedł, nie oglądając się za siebie.
- Robin! - krzyknęła za nim Mel, ale nie było już odwrotu. Ich długoletnia przyjaźń pękła niczym bańka mydlana, choć wcześniej Robin naiwnie wierzył, że wytrzyma wszystko.
Wsiadł na Pioruna, który zdołał wyminąć ostre skały i dotrzeć do plaży za jeźdźcem. Robinowi nie umknęło, że smok wolał podejść do niego niż do swojej jeźdźczyni.
- Piorun - jęknęła Mel, biegnąc za chłopakiem w kierunku swojego smoka.
Wandersmok machnął skrzydłami dwa razy i wzbił się w powietrze, unosząc za sobą chmarę piasku i lodu. Mel zakryła oczy i stanęła jak wryta, nie dowierzając w to, że w taki dzień zostawili ją dwaj przyjaciele.
Robin tymczasem złapał się mocno siodła, choć Piorun starał się go nie bujać na boki przy zakrętach. Jego dłonie wryły się w miękką skórę, a w oczach chłopaka pojawiły się łzy. Smok obejrzał się przez ramię i spojrzał na jeźdźca smutnym, ale rozumnym spojrzeniem, jakby doskonale wiedział, co go trapi.
- Lećmy do Berk - wyszeptał chłopak smutno, a smok wzbił się jeszcze wyżej i skierował w stronę tętniącej życiem części wyspy.
No! W końcu jest :*
Przepraszam, mordki, ale tak jak pisałam, byłam zajęta praca i przygotowywaniem oratorium <3 mam nadzieję że czekaliście :))
Z góry mówię, że nwm, kiedy będzie next, bo jestem człowiekiem nieogarniętym, ale postaram się jeszcze przed pielgrzymką która odbędzie się za 1,5 tyg :*
Dobrej nocy :)
- Co tu robisz? - zapytał Czkawka, widząc zwiniętego obok drzwi wejściowych Pioruna. Mel wyleciała z domu już dobre dwie godziny temu. Nie miała nawet czasu zjeść deseru, który przygotowała jej Astrid - choć w sumie tego akurat Czkawka się nie dziwił, znając umiejętności kulinarne swojej żony.
Piorun wyglądał na sfrustrowanego. Jego wielki pysk leżał wyciągnięty w kierunku kominka, a smutne oczy szukały jeźdźczyni, która wydawała się zapomnieć o swoim smoku. CO jest z tą dziewczyną? - myślał rozzłoszczony wódz, podchodząc do smoka.
- Gdzie Mel, Piorun? - spytał, siadając obok na podłodze. Czkawka położył dłoń między oczyma smoka i westchnął. Smok na chwile przymknął oczy, jakby dotyk jeźdźca go uspokajał.
Wtem do salonu wparował jak zwykle Robin, niosąc drewno na opał.
- Dzień dobry - powiedział głośno, zwiastując swoje przybycie. Czkawka obrócił się w stronę drzwi i uśmiechnął.
- Cześć, Robin - odparł, marszcząc brwi na widok niesionego przez chłopaka naręcza drewna. - A to nie Andre miał przynieść drewno?
- Spotkałem go po drodze - przyznał Andre, zamykając noga drzwi i tym samym ucinając kontakt zimnego powietrza z ciepłym domem wodza. - Spieszył się do kolegów i wziął za dużo na ręce, więc stwierdziłem, że mu pomogę.
- I dlatego wcisnął ci całe drewno i poleciał do swoich? - spytał Czkawka, biorąc od chłopaka materiał i układając przy kominku. - Czasem mam wrażenie, że wdał się w mamę...
- Słyszałam! - wykrzyknęła Astrid z kuchni.
- Też cię kocham, skarbie - odpowiedział z uśmiechem Czkawka, choć na jego policzkach pojawiły się czerwone plamy. Robin stłumił śmiech.
- Przyszedłem odwiedzić Mel. Jest może? - spytał, ale na widok miny Czkawki mina mu zrzedła.
- Gdybym wiedział, gdzie obecnie znajduje się moja córka, z pewnością bym ci to powiedział - oznajmił pochmurnie Czkawka, kończąc układanie beli w kącie pomieszczenia. Obaj mężczyźni z zadowoleniem otrzepali brudne z kory dłonie.
- Zostawiła Pioruna - zauważył Robin z przygnębioną miną.
Nastała cisza. Czkawka przypomniał sobie czasy, gdy Robin i Mel spędzali ze sobą każdą chwilę, lecąc na smokach. Wtedy przynajmniej nie martwił się o swoją córkę - doskonale wiedział gdzie jest i z kim jest. Najchętniej powróciłby do tych momentów. Zdał sobie sprawę, że Robin był osobą, której w tym momencie ufał bardziej niż własnej córce.
- Poszukam jej - zaproponował Robin, patrząc na smoka. - Piorun, leć ze mną - poprosił, a smok jak na zawołanie poderwał się z podłogi. Czkawka zauważył, że jego dawny uczeń ma zdumiewające podejście do smoków. Prawie tak niezwykłe, jak talent Mel.
- Niech wróci na kolację - odparł tylko Czkawka, skinąwszy głową. - Myślę, że powinniśmy porozmawiać.
- Przekażę - obiecał chłopak, po czym zniknął w progu wśród chłodnej bieli. Smok ledwie przecisnął się przez i tak szeroki próg i pobiegł za jeźdźcem, znacząc puszysty śnieg śladem swoich łap.
Lecieli tak przez godzinę - smok i jeździec. Robin rzadko kiedy dosiadał Pioruna, bo zazwyczaj robiła to Mel. Nie miał jednak oporu przed przejażdżką z Wandersmokiem, mimo iż wiedział, że nadciąga burza.
- Nie zawiedź mnie, stary - mruknął, klepiąc smoka po rogu. - Nie chcę skończyć jako spalona kupka popiołu.
Piorun zaśmiał się swoim gardłowym, smoczym śmiechem i poszybował niżej, jakby chciał zapewnić jeźdźca, że nie zrobi niczego głupiego.
Robina dziwiło to, że smok zgodził się tak łatwo na propozycję jeźdźca. Myślał, że Wandersmok będzie bardziej rozkojarzony i nieufny, a on jakby tylko czekał, że Robin zaproponuje mu lot. Lepiej on, niż Czkawka, pomyślał, wyobrażając sobie nieprzyjemną wymianę zdań między wodzem a jego córką.
Biel pod nimi stawała się coraz mniej gładka i jednolita, pozostawiając miejsce zarastającemu lasowi. Drzewa pięły się ku górze po ostatnie promyki zimowego słońca. Tutaj naprawdę łatwo było się ukryć.
Smok leciał przed siebie, jakby doskonale wiedział, gdzie szukać jeźdźczyni. Robin zauważył to i bez problemu dał się ponieść pewnemu stworzeniu. W końcu kto może znać jeźdźca bardziej niż jego własny smok?
Piorun nagle zawinął i skręcił, rozglądając się wokół nad klifami. Robin zmarszczył brwi - Mel rzadko kiedy spędzała tu czas, poza ich nielicznymi rozmowami o zachodzie słońca. Robin powracał do nich z uśmiechem, nigdy nie potrafili się nagadać, choćby mieli na to całe lata.
- Jesteś pewny, że to tu? - spytał Robin, ale usłyszał jakieś głosy. Piorun zatrzymał się i opadł lekko na najbliższy klif, który strzegł wejścia do lasu. Zszedł ze smoka i ruszył wytarta ścieżką, ale Piorun warknął pod nosem. - Co? - spytał, ale smok zerknął za jego plecami na inną, rzadziej uczęszczaną drogę.
Wiodła ona w dół, do samego morza przez szereg ostrych skał i klifów. Zejście w dół było trudne już w lecie, a co dopiero w zimie. Robin wzdrygnął się gwałtownie, wyobrażając sobie, jak ślizga się po gładkiej powierzchni i wpada do lodowatej wody.
- Nie zejdę tędy - mruknął pod nosem, a Wandersmok odsapnął i machnął ogonem nad wysokimi krzewami na krawędzi klifu. Robin zmarszczył brwi, ale posłuchał smoka i zaczął przedzierać się przez ostre krzewy i wystające gałęzie. Wkrótce przejście znów kończyło się przy skalnym urwisku, ale wtem Robin zauważył coś dziwnego... W dół prowadziły wąskie, skalne schody kończące się na dzikiej plaży.
Robin od razu pomyślał, że to pewnie jedna z dróg, które wybudowali jeźdźcy, aby udostępnić ludziom wszystkie miejsca tam, gdzie nie mogli dojść o własnych nogach. Plaża wyglądała pięknie, ale bez pomocy smoka żaden Wiking nie dałby rady się tu dostać. Czkawka nieźle to przemyślał, uśmiechnął się do siebie Robin, zastanawiając się przy tym, czy tak romantyczne miejsce nie służyło przypadkiem wodzowi i jego żonie w spotkaniach.
Chłopak zszedł na dół, ale już z daleka zobaczył parę trzymająca się za ręce. Zatrzymał się na moment i z przyzwyczajenia schował za skałą, obserwując dwie osoby. Miał wrażenie, że jedną zna, choć nie mógł uwierzyć, że w rzeczywistości była to Mel. Znał doskonale jej sylwetkę, w którą nie raz wpatrywał się z zachwytem, jej bujne, rudobrązowe włosy, rozwiewane przez wiatr... Zawsze zimą nosiła ciepłe futra, które sprawiały, że z wyglądu przypominała Astrid. Robin dziwił się jednak, że pomimo tak sporej warstwy odzienia, zawsze wyglądała szczupło ze swoją talią osy. Raczej wątpił, by mógłby gdzieś pomylić tak wyjątkową dziewczynę.
Niepokoiło go jednak to, z kim Mel stała na plaży. Schodził po stopniach, wpatrując się w parę z niedowierzaniem malującym się na jego twarzy. Im bardziej się zbliżał, tym bardziej jego serce spotykał zawód.
Robin zszedł na sam dół i ruszył po zamrożonym piasku w kierunku swojej przyjaciółki. Gdy był już pewny, że Mel z kimś się spotykała, jego serce rozpadło się na kawałki. Sam nie wiedział, dlaczego się nie zatrzymał, dlaczego nie zawrócił. Co miałby jej powiedzieć? Miał jej do przekazania tylko prośbę Czkawki, która w tej sytuacji brzmiałaby banalnie.
- Robin! - wykrzyknęła Mel, puszczając dłoń chłopaka. Rudowłosy spojrzał na Robina, a na jego twarzy pojawiło się ciche zadowolenie.
Robin pomyślał, że może jego twarz pokazuje jasno jego uczucia i ukrył je za maską powagi i pokory. Tak bardzo chciał cofnąć się o te kilka godzin, tak aby nigdy nie znaleźć się w tym miejscu...
- Co ty tu robisz? - spytała Mel, gdy wtem młody Wiking odsłonił kaptur, który zasłaniał rudawą czuprynę.
Robin skupił się na wyglądzie chłopaka i zamarł. Doskonale znał te ubrania. Berserkowie od wieków używali niedźwiedziej skóry do zdobienia swoich tunik. Nawet w najzimniejsze dni pozostawiali niektóre części swojego ciała nagie - jak przedramiona i łydki, aby zaprezentować tatuaże w kształcie smoków. Z tym, że młody Berserk nie miał żadnego tatuażu...
- Co tutaj robi Berserk? - warknął nieprzyjemnie. Nawet jego samego zdziwił jego ton, toteż nie dziwił się Mel, że rozdziawiła usta, przyglądając się swojemu przyjacielowi.
- Nie twoja... - zaczęła, ale Robin nie dał jej skończyć.
- Zdradzasz swojego ojca, Mel! - wykrzyknął, wpatrując się ze złością w obcego. Angus zmarszczył brwi i zacisnął pięści, gotów do konfrontacji. Chociaż Robin nie miał przy sobie żadnej broni, doskonale znał swoje szanse i wiedział, że Wiking mógłby nie wrócić na rodzinną wyspę, gdyby w tej chwili spróbował zaatakować jeźdźca.
- Nieprawda! - krzyknęła mel, choć w jej oczach pojawiły się łzy. - Angus nie...
- Jak długo on tu jest? - pytał Robin, próbując się uspokoić. Nie mógł uwierzyć, że Mel... że ten Berserk...
- Niedługo... Robin, co cię to w ogóle obchodzi?! Nie masz własnego życia? - odpowiedziała Mel, ale zabrakło jej siły w głosie. Nie chciała zranić swojego przyjaciela.
- Oczywiście Czkawka o tym nie wie? - zapytał Robin, choć doskonale wiedział, że wódz nie ma pojęcia, gdzie jest jego córka. Mel otworzyła szeroko oczy, a z kącików jej oczu wypłynęły łzy.
- Jak możesz... - wyszeptała. Robin poczuł się koszmarnie. Z jednej strony czuł się zhańbiony i złamany, jakby przegrał jakąś bardzo ważną bitwę. Z drugiej jednak strony wiedział, że nie może stać na drodze do szczęścia osoby, na której mu zależało.
- Zostaw ją - wtrącił się rudy Wiking. - To nie twoja sprawa.
- Istotnie - warknął zraniony Robin i odszedł, nie oglądając się za siebie.
- Robin! - krzyknęła za nim Mel, ale nie było już odwrotu. Ich długoletnia przyjaźń pękła niczym bańka mydlana, choć wcześniej Robin naiwnie wierzył, że wytrzyma wszystko.
Wsiadł na Pioruna, który zdołał wyminąć ostre skały i dotrzeć do plaży za jeźdźcem. Robinowi nie umknęło, że smok wolał podejść do niego niż do swojej jeźdźczyni.
- Piorun - jęknęła Mel, biegnąc za chłopakiem w kierunku swojego smoka.
Wandersmok machnął skrzydłami dwa razy i wzbił się w powietrze, unosząc za sobą chmarę piasku i lodu. Mel zakryła oczy i stanęła jak wryta, nie dowierzając w to, że w taki dzień zostawili ją dwaj przyjaciele.
Robin tymczasem złapał się mocno siodła, choć Piorun starał się go nie bujać na boki przy zakrętach. Jego dłonie wryły się w miękką skórę, a w oczach chłopaka pojawiły się łzy. Smok obejrzał się przez ramię i spojrzał na jeźdźca smutnym, ale rozumnym spojrzeniem, jakby doskonale wiedział, co go trapi.
- Lećmy do Berk - wyszeptał chłopak smutno, a smok wzbił się jeszcze wyżej i skierował w stronę tętniącej życiem części wyspy.
No! W końcu jest :*
Przepraszam, mordki, ale tak jak pisałam, byłam zajęta praca i przygotowywaniem oratorium <3 mam nadzieję że czekaliście :))
Z góry mówię, że nwm, kiedy będzie next, bo jestem człowiekiem nieogarniętym, ale postaram się jeszcze przed pielgrzymką która odbędzie się za 1,5 tyg :*
Dobrej nocy :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)