Swobodny ruch skrzydeł Pioruna uspokajał Mel. Burza odeszła w dal, pozostawiają za sobą kojącą ciszę, której dawno brakowało jeźdźczyni. Choć jej smok doskonale czuł się wśród błyskawic i napięcia, to burzowa atmosfera nie była jej potrzebna do szczęścia.
Tuż obok leciał Czkawka na Szczerbatku. Wódz wyglądał na zamyślonego, poza tym nie odezwał się do niej ani słowem od chwili ucieczki z rąk Dagura. Na samą myśl niebezpieczeństwa, jakie im groziło, po plecach Mel przeszły lodowate ciarki.
- Jaką wersję ustalamy przed mamą? - spytała bez mocy w głosie. Czkawka oderwał się ze swoich rozważań i spojrzał na córkę zielonymi oczyma. Ilekroć zrobili coś głupiego lub szalonego, ustalali razem wersję dla Astrid, która nie tyle ją okłamywała, co, jak to mówił Czkawka, "uspokajała na chwilę". Potem wykorzystywał moment, gdy Astrid zapominała o całym zajściu i delikatnie mówił jej prawdę. Kilka razy oburzyła się, na przykład wtedy, gdy Piorun i Szczerbatek siłowali się w powietrzu, a Mel i Czkawka ćwiczyli układy na Fevel i Piekle - z tym, że ich ćwiczenia skończyły się na tym, że Czkawka i Szczerbatek prawie roztrzaskali się o skały, gdy jeździec przez przypadek wypadł z siodła Nocnej Furii.
- Prawdziwą - powiedział Czkawka bez emocji. - Powinna o tym wiedzieć.
- Wiedzieć o Dagurze?! - zawołała Mel, gdy jej emocje, na długo wstrzymywane podczas ich wspólnego lotu, puściły wodze.
Wódz zmierzył ją poważnym spojrzeniem, które natychmiast dało jej do zrozumienia, żeby ugryźć się w język.
- Wojna to nie zabawa, Mel - odparł tym samym głosem wodza, którego Mel w nim nienawidziła. Wiedziała, że teraz musi ustąpić i posłuchać, choćby pragnęła całkiem czego innego. - A Dagur zagraża Berk, Astrid musi o tym wiedzieć.
- W porządku - odpowiedziała Mel, patrząc przed siebie. Chmury przerzedzały się, ustępując miejsca wschodzącemu słońcu, rozlewającemu pastelowe barwy po nieboskłonie. Zapowiadał się naprawdę dobry dzień - gdyby nie fakt, że wczorajszej nocy znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie.
Nastała cisza, którą przerywały tylko trzepoty skrzydeł ich burzowych smoków. Szczerbatek spojrzał wymownie na Mel, niemal ze współczuciem, po czym patrzył przed siebie, skupiony na locie. Mel przygryzła wargę.
- Czego chce od Wandersmoków? - zapytała cicho, głaszcząc swojego smoka. Byłaby w stanie umrzeć, byleby Piorun nie dostał się w ręce szalonego wodza i jego ludzi. Smok obrócił łeb w jej stronę, a w jego żółtych oczach zauważyła zaniepokojenie. Czkawka tymczasem leciał przed siebie, a w jego oczach czaiło się coś, czego obawiała się sama Mel.
Berk wyłoniło się przed nimi z pary wodnej, jak pobudka ze snu, odkładając ich zaniepokojone myśli na bok. Plac wyglądał na pusty, gdyby nie obecność kilku Wikingów, przechadzających się w tę i we w tę. O tej porze dnia raczej nikt nie miał zwyczaju pracować, zwłaszcza pod nieobecność wodza w duchu powiedzenia "kota nie ma, myszy harcują".
Mel uśmiechnęła się, widząc Ingę, stojącą samotnie na brzegu wyspy, która na ich widok pognała w stronę domów. Z siostrą dogadywała się wręcz idealnie - były dla siebie bliższe niż ktokolwiek mógł przypuszczać, za to Andre działał jej na nerwy, jak zresztą wszystkim, którzy mieli z nim do czynienia przez dłuższy czas. Z tym, że resztę Wikingów Andre zdołał udobruchać, Mel przychodziło mu to naprawdę ciężko.
Smoki stanęły na środku wioski, rozglądając się ciekawie w poszukiwaniu śniadania. Mel również czuła, jak burczy jej w brzuchu - nie jadła nic od wczesnej kolacji, a całą noc leciała na grzbiecie Pioruna.
Wikingowie, którzy ich mijali, ściągali z głów hełmy na widok Czkawki, ale głównie zerkali ciekawie na jego córkę. Mel przyzwyczaiła się już do spojrzeń mieszkańców wyspy i wcale nie dziwiło jej to, że wlepiali w nią wzrok, jakby widzieli ją tu po raz pierwszy. Przyzwyczaiła się, że nie do końca akceptują ją jako swoją możliwą przyszłą przywódczynię.
- Tato! - usłyszeli cienki głosik i zza dwóch domów wyleciała Inga, powiewając za sobą peleryną z szarego, puchatego futerka. Mel uśmiechnęła się szeroko na jej widok i zeszła z Pioruna. Czkawka przykucnął i wziął dziewczynkę w ramiona, przytulając mocno. - Gdzie byliście tak długo? - zapytała dziewczynka, patrząc swoimi zielonymi oczami to na swojego ojca, to na siostrę. Mel pozostawiła sprawę tłumaczeń Czkawce - nie była tak dobra w rozwiązywaniu problemów.
Andre szedł tuż za nią z rękami w kieszeniach, rozglądając się jakby kombinował, kogo by tu nie przechytrzyć. Miał cień pierwszego zarostu pod brodą i pokręcone, ciemnobrązowe włosy, przez co bardzo przypominał swojego ojca. Mel twierdziła jednak, że tylko z wyglądu.
- Mama będzie wściekła - powiadomił ich bezceremonialnie, podchodząc do Mel. - Całą noc zastanawiała się, czy nie odnaleźć Iskry i nie ruszyć za wami.
Iskra odeszła z Berk jakiś rok temu, a Astrid bez przeszkód jej na to pozwoliła. Smoczyca nie potrafiła się dostosować do Berk, dlatego postanowiła odlecieć w nieznane. Szczerbatek przez dłuższy czas chodził wtedy posępny i nie chciał się z nikim widzieć, nawet z Czkawką, który cały czas mu wtedy towarzyszył. Mel skrzywiła się na przypomnienie reakcji swojego smoczego przyjaciela na odejście jego partnerki.
- Uspokoiłeś ją? - zapytała Mel, marszcząc brwi. Andre zaśmiał się pewny siebie, nie wyjmując wciąż rąk z ciemnogranatowego kaftana.
- Wiesz, że to moja specjalność - odparł z tym samym uśmiechem, który Mel za każdym razem chciała mu zdrapać z tej pyszałkowatej twarzy. Gdyby Andre był uprzejmy, nieśmiały, wyciszony.... kto wie, może nie miałaby ochoty poszczuć go Piorunem przy każdej możliwej okazji.
Czkawka dalej trzymał w ramionach małą Ingę, całując ją w czoło, jak wczoraj Mel. Dziewczynka wyglądała na zadowoloną, mogąc w końcu spędzić czas ze swoim ojcem po tak ciężkiej dla wszystkich nocy. Nagle jej oczy otworzyły się szeroko, gdy pogłaskała tatę po głowie.
- Co ci się stało? - spytała, widząc krew we włosach Czkawki. Jeździec zmarszczył brwi i przetarł wolną ręką swoje włosy, jakby chciał zamazać dowód. Andre również wyglądał na zaniepokojonego.
- To nic, skarbie - odpowiedział Czkawka w kierunku Ingi, choć Andre już skrzyżował ręce, oczekując wyjaśnień. Szczerbatek przysiadł obok, zasłuchany w tłumaczenia swojego jeźdźca.
- Bawiliśmy się, Inga - przerwała mu Mel łagodnie, uśmiechając się do swojej siostrzyczki. Wystraszone spojrzenie dziewczynki spoczęło na jeźdźczyni z wyrazem odrętwienia, jakby te słowa dopiero do niej docierały. Była niezwykle mądrą, ale i ufną dziewczynką, co często wykorzystywał Andre, robiąc sobie głupie żarty.
- Tak - poparł ją Czkawka, spoglądając z wdzięcznością na swoją starszą córkę. - Poza tym Mel była cały czas w pogotowiu.
- I tego bym się obawiał - zaśmiał się Andre i niemal automatycznie dostał w łeb od Mel. - Eeej! - wykrzyknął, łapiąc się za głowę. Czkawka spojrzał na nich surowo, choć Inga zachichotała na widok swojego brata, który zamknął wreszcie jadaczkę.
- Wreszcie - usłyszeli głos, którego tak naprawdę wszyscy się obawiali. Cała rodzina zwróciła głowę w kierunku, z którego szła wolnym krokiem Astrid z zaciśniętymi ustami, ukazującymi jej irytację. Czkawka uśmiechnął się na jej widok, choć Mel nie wątpiła, że boi się rozmowy ze swoją żoną. - Już zaczynałam się o was martwić - powiedziała, podchodząc do Czkawki.
Mel uśmiechnęła się lekko, widząc jak jeźdźczyni czule całuje wodza. Andre wywiesił tylko jęzor na znak zniesmaczenia, ale szybko przestał, widząc piorunujący wzrok Mel. Inga zsunęła się z ramion wodza i podbiegła do Mel, przypominając sobie, że jeszcze się nie przywitała ze swoją starszą siostrą. Mel przykucnęła i objęła ją delikatnie, czując ulgę, że jej mała siostrzyczka nie była świadkiem wydarzenia z poprzedniego wieczora.
- No, to co tam znaleźliście? - zapytała Astrid, odrywając się od Czkawki z lekkim uśmiechem. Mel zaczynała wyczuwać rodzinną awanturę, wiszącą w powietrzu.
Wódz skrzywił się i zerknął na Mel.
- Możemy porozmawiać? - zapytał Astrid bez ogródek, biorąc ją za rękę i prowadząc do domu. To pytanie to był bardziej znak dla dzieci, żeby lepiej nie wchodzili w drogę swoim rodzicom, gdy omawiają ważne sprawy. Astrid zmarszczyła brwi, ale ruszyła za Czkawką, zastanawiając się pewnie, co się stało. Mel miała ochotę walnąć się w czoło, widząc ślady krwi we włosach Czkawki, których jeszcze nie zauważyła jej mama, a które przecież mogli szybko zmyć zaraz po powrocie.
- Obstawiam grubszą sprawę - powiedział Andre, skupiając się na minach swoich rodziców. W końcu zerknął na starszą siostrę. - Tak?
Mel posmutniała i kiwnęła głową, puszczając Ingę.
- Powiesz mi? - zapytał cierpliwie Andre, stając się na chwilę dokładnie taki, jak jego ojciec. Mel westchnęła ciężko.
- Wskakuj na Pioruna - powiedziała do brata, a Inga skrzywiła usteczka w podkówkę, jak zawsze, gdy o coś bardzo prosiła. Mel wiedziała, że nie może jej teraz zabrać, gdy będzie opowiadać bratu o porwaniu przez Dagura. - Inga, idź proszę sprawdź, co robi Śledzik.
Inga nie ruszyła się o krok, krzyżując ręce w tym samym geście, co Andre. Chłopak tymczasem podszedł do Pioruna i wskoczył mu bez problemu na tył siodła.
- Jest u Gothi - powiedziała stanowczo dziewczynka, mając za złe Mel, że odsuwa ją od sprawy. - Jak wszyscy.
Mel zmarszczyła brwi.
- Co jest Gothi? - zapytała ze strachem. Gothi była ich lekarstwem na dosłownie wszystko, poza tym miała wiedzę większą niż wszyscy Wikingowie w Berk razem wzięci. Jeśli choruje, to nic dziwnego, że Berk zaczyna panikować.
- Nie wiem - Inga wzruszyła swobodnie małymi ramionkami. - Nikt nie chce mi nic powiedzieć, tak jak wy.
Dziewczynka zwiesiła głowę i posmutniała nagle, jakby dotarła do niej ta przykra prawda. Mel zaczynała jej współczuć.
- Mi też nikt nigdy nie chciał nic mówić, kiedy byłam w twoim wieku - powiedziała szczerze, kładąc rękę na ramieniu siostrzyczki. - Tylko, że wtedy był wojna, a ja wolałam o niczym nie wiedzieć. Tak jest po prostu lepiej.
- Może dla ciebie tak - odparła ponuro Inga. - Ale nie dla mnie. - mówiąc to, obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku domu Valki, pewnie chcąc sprawdzić, czy jej babcia jest w domu. Mel westchnęła na widok smutnej Ingi.
- Nie przejmuj się Ingą - przerwał jej Andre, wylegując się w jej siodle. Mel spiorunowała go wzrokiem. - Przejdzie jej.
Piorun tymczasem zerknął na chłopca z uwagą, po czym strzepnął go ze swojego grzbietu, jak pies pozbywający się niewygodnej pchły. Mel uśmiechnęła się szeroko, widząc jak Andre z jękiem podnosi się z ziemi.
- Grzeczny smok - odparła, głaszcząc pysk Pioruna.
Jakąś godzinę później Mel i Andre patrolowali okolicę w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby zagrozić Berk. Tak naprawdę patrole leżały w obowiązkach wszystkich jeźdźców, ale Mel jako jedyna wykonywała je tak sumiennie - reszta jeźdźców, a szczególnie jej rówieśnicy, robili to tylko po to, by uspokoić nieco wodza, który ostatnio zaczął wymyślać nowe sankcje za nieprzestrzeganie regulaminu Akademii. Oberwało się już trzykrotnie Darczykłakowi, dwa razy Konwalii i jak na razie pięciokrotnie Demczykowi, pobijając rekord Darczykłaka. Na ogół kary polegały na pomocy w kuźni Hassy lub przy roślinach Flegmy, ale ostatnio Czkawka wymyślał coraz to cięższe zajęcia, zniechęcając jeźdźców do dalszych prób pobicia rekordu Demczyka.
Poza tym Mel czuła, że tak naprawdę Czkawka cały czas zwraca uwagę na Robina, jakby tylko czekał, aż chłopakowi powinie się noga. Tymczasem Robin wykonywał wszystkie swoje obowiązki, może i dlatego, że wyczuł wiszący nad nim gniew wodza.
Mel opowiedziała bratu całą historię z Dagurem i porwaniem, modląc się do Thora, by Czkawka nie dowiedział się o bezpośredniości między dwójką swoich dzieci - pewnie wolałby, żeby Andre nic nie wiedział.
- No to nieźle - skomentował na koniec chłopak, rozglądając się dokoła na jaśniejące bielą lasy. Mel westchnęła.
- Tylko tyle potrafisz powiedzieć po tym, jak się naprodukowałam? - zapytała ze zniechęceniem. Nie chciała przyznać, ale chciała znać zdanie brata w tej kwestii, nawet jeśli tak bardzo ją irytował. Andre zamyślił się, wciąż trzymając ręce na jej ramionach dla równowagi.
- Nie, znaczy... wiesz.. - mruknął Andre, nie do końca wiedząc, co ma powiedzieć. - Ten Dagur wydaje się zbyt... uporządkowany, by przewidzieć jego ruchy. Złapał was, tak?
Mel wywróciła oczami.
- Przecież widziałeś krew na głowie taty - odparła nieprzyjemnym tonem. Andre odetchnął.
- Wiesz, o co mi chodzi - żachnął się, nieco speszony. - On wiedział, że tam będziecie. Może... Może specjalnie pokazał się tak blisko Berk?
Mel zmarszczyła brwi. Jej brat miał sporo racji. Nie zbliżyli się na tyle blisko obozu Berserków, by można ich było zaskoczyć, więc Dagur musiał to zaplanować. Raczej wątpiła, by zwiadowcy zdążyli donieść wodzowi o obecności Czkawki i jego córki.
- Z całą armią? Raczej wątpię - prychnęła Mel, patrząc na śnieżnobiałą polanę z zachwytem. Mimo to musiała przyznać, że Andre miał sporo racji. Nie myślała o Berserkach w ten sposób.
Biały puch błyszczał srebrem i złotem w promieniach słońca, jakby rozsypano drobinki po jego gładkim grzbiecie. Uwielbiała loty o wschodzie słońca.
Andre westchnął znowu, siląc swoje szare komórki geniusza zła do działania.
- Ale co on może chcieć od Wandersmoków? - zapytał sam siebie, a Mel zagryzła wargę. Właśnie tego zastanawiała się przez cały czas.
Nagle pod nimi, na pustą polanę wybiegło stado dzików o ciemnobrązowych futrach, przyprószonych śniegiem. Piorun leciał wysoko nad nimi, niezauważony przez dzikie zwierzęta.
- Mel, błagam, ten jeden raz - zaskomlał nad uchem jeźdźczyni jej brat, wskazując na stadko.
- Nie - odpowiedziała twardo Mel, wiedząc dobrze, jak kończą się jej zabawy z młodszym bratem. Andre siadł prosto w siodle, zerkając na nią swoimi nieznośnymi błękitnymi oczami.
- Proszę, no - stękał jak małe dziecko. - Przecież uwielbiałaś to w dzieciństwie.
- Zaraz cię zwalę z siodła - zagroziła mu Mel, jednak nieco mniej stanowczo, czując, że wizja straszenia dzików coraz bardziej jej się podoba.
- Zrobiłaś się strasznie nudna, Mel - mruknął Andre obrażonym tonem. Mel wywróciła oczami. Jak piętnastolatek mógł tak władać umysłami reszty? - myślała sobie, mimowolnie kierując Pioruna w dół, ku polanie. Andre zaśmiał się i przylgnął do pleców siostry, czując wiatr we włosach.
- O to chodzi! - krzyknął, gdy Piorun ryknął radośnie tuż nad przerażonymi dzikami, które nagłym pędem ruszyły we wszystkie strony do lasu, byleby uniknąć spotkania ze strasznym Wandersmokiem.
Piorun zarechotał po smoczemu, wyraźnie zadowolony z postrachu, jaki niósł. Mel uśmiechnęła się szeroko i pogłaskała go po grzbiecie. Jemu jednemu zawsze podobały się takie wygłupy. Jak na burzowy pomiot, Piorun był bardzo rozrywkowy.
- Hej! - usłyszeli Haddockowie z góry, czując dreszcz na myśl, że Czkawka mógł ich nakryć na straszeniu leśnej zwierzyny. Nad nimi jednak migotał cień znajomego Tajfumeranga. - Widziałem to! - krzyknął Robin z rozbawieniem, podlatując do nich bliżej.
Mel uśmiechnęła się szeroko i zamachała mu.
- Nie miałeś mieć przypadkiem warty za dwie godziny? - zapytała, przypominając sobie rozpiskę wiszącą na drzwiach do Smoczej Akademii, którą ustalili Śledzik i Czkawka.
Robin podleciał bliżej wraz ze Szmerem siedząc w swoim wyjątkowym siodle, które sam zaprojektował. Robin miał ten problem, że równie dobrze mógł lecieć na grzbiecie Szmera stojąc lub siedząc, więc potrzebował siodła, które zapewniłoby mu równowagę pod każdą postawą, jaką zachowałby w czasie lotu. Gdy Czkawka nakrył go w kuźni Hassy na wykonywaniu siodła nieco się zdziwił, bo zazwyczaj do kuźni trafiali jeźdźcy za karę. Z tego, co opowiedział jej Robin, wódz zareagował raczej podejrzliwością niż szczęściem, a po obejrzeniu projektu siodła dla Szmera, po prostu uniósł brwi i wyszedł, bez słowa. Mel naprawdę nie wiedziała, dlaczego Czkawka tak nie przepada za Robinem, ale wolała go nawet o to nie pytać, żeby go nie rozzłościć.
- Wziąłem twoją, bo czułem, że twoja nocna wyprawa mogła trochę potrwać - powiedział, gdy znalazł się tuż obok Pioruna. Jego jasnobłękitne skrzydła były po prostu zachwycające, gdy przebijało się przez nie światło słońca. Może Piorun nie miał tyle uroku, co Tajfumerang, ale Mel i tak zawsze powtarzała swojemu smokowi, że jest najpiękniejszy.
- Dzięki - odparła Mel, a piwne oczy chłopaka rozbłysły z zadowoleniem. Andre kiwnął mu na przywitanie.
- Cześć, Robin - powiedział z nutą podziwu w głosie. Mel nigdy nie potrafiła zrozumieć swojego młodszego brata - a jego szacunku wobec Robina szczególnie.
- Cześć, Andre - odparł jeździec z uśmiechem, prostując się w siodle. Miał dużo ciemniejsze włosy niż Czkawka, które kręciły się wokół jego przystojnej twarzy. Z tego, co słyszała Mel, Konwalia i Irina skrycie podkochiwały się w jej przyjacielu i nie widziała powodu, dla których te plotki nie miałyby być prawdą - w końcu Robin był jednym z najprzystojniejszych jeźdźców na Berk, a już na pewno najbystrzejszym. - Co tam u Violin? - zapytał, a ku zdziwieniu Mel, jej brat cały się zarumienił.
- Wszystko w porządku - odpowiedział, ignorując pytające spojrzenie siostry.
- Violin, tak? - zagadnęła go Mel, a Andre spiorunował ją wzrokiem. Nie wierzyła, że jej brat zainteresował się blondwłosą dziewczyną, za którą biegali wszyscy chłopcy w jego wieku. Sądziła, że Andre będzie raczej odporny na jej względy.
Robin zaśmiał się na głos.
- Radzę ci nie wchodzić w układy z Darczykłakiem - powiedział poważnie, spoglądając na chłopaka, jakby domyślał się, że stanowi dla niego wzór do naśladowania. - Słyszałeś, że przez niego oberwało się Demczykowi od twojego taty?
- Chodzi o podpalenie stodoły Grubego? - zapytał Andre, marszcząc brwi. Mel słuchała ich rozmowy z zaciekawieniem, czując, że chodzi tu o kolejny podły żart jej braciszka. Robin przytaknął głową.
- Darczykłak zawsze wychodzi cało z takich sytuacji, a twój tato pewnie wkurzy się jeszcze bardziej, jeśli dowie się, że to ty coś zbroiłeś - dodał. Mel uśmiechnęła się do przyjaciela, widząc jak jej brat bierze słowa jeźdźca do serca.
- Eee tam, nie dowie się - mruknął Andre, machając ze znużeniem ręką. - Nie takie rzeczy się robiło.... to znaczy... - zaczął, czując, że wpadł. Mel zaśmiała się.
- Nie wkopuj się, Andre. - rzuciła do brata, czując, jak rozmowa dwóch chłopców wpłynęła pozytywnie na jej nastrój. - Tato wie o szczypcach, a rozmowa z Hassą i dowiedzenie się reszty twoich wybryków to tylko kwestia czasu.
Andre nie odpowiedział, a tylko przełknął głośno ślinę. Robin spojrzał ze skupieniem na Mel.
- Lecisz do Berk? - spytał ją, pozostawiając temat psot Andre za sobą. Mel kiwnęła głową, wskazując na brata.
- Muszę odstawić młodego do domu i coś przekąsić, a potem skończę tą wartę i pójdę spać - powiedziała, czując pokusę na myśl o miękkim łóżku, uginającym się pod ciężarem gładkiej pierzyny.
- Sam się odstawię, tylko daj mi poprowadzić Pioruna - burknął Andre obrażonym głosem. Mel wywróciła oczami.
- On dalej pamięta to, jak wleciałeś z nim na klify, wiesz? - gdy to mówiła, Piorun obrócił swój łeb w stronę chłopaka i dmuchnął gniewnie, a z jego nozdrzy wyleciała gorąca para. Andre szybko zrezygnował.
- Rączki mam tutaj - powiedział obronnie, unosząc je do góry.
Robin zaśmiał się swoim melodyjnym śmiechem. Poza bystrą głową miał też talent do śpiewu, o czym wiedziała tylko Mel. Robin raczej nie należał do osób, które lubiły być w centrum uwagi, dlatego śpiewał wyłącznie w towarzystwie swojej najlepszej przyjaciółki. Szmer pod jego stopami ryknął radośnie, gotowy do lotu.
- Ścigamy się? - zapytał Haddocków, którzy na to pytanie usiedli prosto w siodle, a Andre złapał siostrę w pasie dla pewności, że nie zleci.
- Nie masz szans - odparła Mel, a Piorun ruszył do przodu, błyskając iskrami prądu na boki.
Lecieli tak bardzo krótko, bo jak zwykle Robin był szybszy - Szmer miał naturalną zdolność do błyskawicznego lotu. Jednak ogromne skrzydła były piętą Achillesową smoka - był idealnym celem dla łuczników, więc potencjalnie mógłby zostać zmiażdżony jako pierwszy w czasie walki. Robin doskonale o tym wiedział, dlatego niejednokrotnie mówił Mel, że w takich sytuacjach wolałby ryzykować życiem i walczyć sam na sam z wrogiem, niż korzystać z pomocy swojego smoka. Mel jednak wątpiła, że Szmer zgodziłby się na ten układ.
Mel i Andre woleli tymczasowo unikać domu, więc zjedli szybkie śniadanie w domu Valki - oczywiście jak zwykle nie znajdując gospodyni w domu. Inga pewnie kręciła się przy Flegmie lub Śledziku, więc nie było powodów jej szukać.
Gdy Mel zjadła, zauważyła, że Robin czeka na nią ze Szmerem tuż obok Pioruna, którego drapał pod szpikulcami wokół jego głowy. Szmer wyglądał na nieco zazdrosnego. Mel uśmiechnęła się szeroko na myśl o towarzystwie Robina.
- Lecisz ze mną? - zapytała ze zdziwieniem. Robin wzruszył wymownie ramionami.
- Nie spałaś całą noc, a twój tato pewnie nie pozwoli mi wziąć warty za ciebie, więc wolę dopilnować, żebyś nie spadła z siodła jak przypadkiem zaśniesz. - powiedział to tak, jakby mogła się tego domyślić. Robin miał sporo racji - kilka razy wymieniali się wartami, gdy byli zajęci, ale Czkawka szybko odkrył to zagranie i mimo że nie zrobili nic złego, zarządził im pracę przy porcie. Mel czasem naprawdę nie potrafiła zrozumieć swojego ojca.
Andre, który przechodził koło nich, nucąc pod nosem o mało się nie roześmiał.
- Miłej randki - odparł, rzucając Mel rozmarzone spojrzenie. Robin zmarszczył brwi z uśmiechem, gdy Mel piorunowała brata wzrokiem.
Dziewczyna wyobraziła sobie, że przypadkiem jej brat trafia do lodowatego oceanu i ta myśl zdołała ją ostudzić. Andre tymczasem zachichotał i ruszył w kierunku kuźni, gdzie miał praktyki jako czeladnik. Właśnie obecność syna wodza w kuźni Hassy była dowodem na to, że Czkawka potrafił się mylić. Mel słyszała, że kiedyś Czkawka pomagał Pyskaczowi i że nauczył się bardzo wiele, ale pomysł, że Andre mógłby pójść w jego ślady i posłusznie wykonywać prace zadane mu przez Hassę, był po prostu szalony.
- Słowo daję, że kiedyś podpalę mu łódź pogrzebową - warknęła, gdy chłopiec się oddalił. Robin zaśmiał się głośno i wsiadł na Szmera. Był przyzwyczajony do dwuznacznych tekstów skierowanych wobec niego i Mel, ale nie reagował gniewem jak jeźdzczyni - zazwyczaj tylko się śmiał. Robin i Andre wyglądali przy sobie jak Chmuroskok i Szczerbatek, nic więc dziwnego, że Robin traktował go z góry.
- Och, Odynie - westchnął Robin, głaszcząc szyję swojego smoka. - Wszyscy wiemy, że jako pierwsza nie dopuściłabyś do tego, by Andre spadł włos z głowy - powiedział poważnie. Mel wywróciła oczami. Czasem irytowało ją to, jak bardzo znał ją Robin.
- Włos może nie - potwierdziła, wsiadając na Pioruna, który wyglądał na zadowolonego po śniadaniu złożonym z pstrągów i węgorzy. - Ale jeżeli się utopi, to jego włosom nic nie będzie.
No, prawie jak młody Andre :D Mam nadzieję, że nie jesteście znudzeni, chciałam pokazać przede wszystkim relacje w rodzinie Haddocków i na tym się skupię przez kolejne rozdziały więc przygotujcie się na dawkę słodkości ^^
PS: Wasza Just to ma chyba jednak nudne życie :')) całą majówkę spędziła na bloggerze (nie licząc momentów, gdy rozbijała się w samochodzie xd ) Buziaki ;**